Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Chłodny podmuch wiatru, przeczesywał bure futro kocicy, leniwie siedzącej i obserwującej nietypowy budynek. Tajemnicza budowla pełna była ludzi i najróżniejszych zapachów których słodka woń sprawiała, ze ślinka zaczęła zbierać się w jej pysku a trzewia boleśnie dały o sobie znać, burcząc niczym wygłodniały potwór. Ostatnimi czasy łowy nie za dobrze jej poszły, a okryta jedynie chustą, zwisającą swobodnie z jej kociej szyi, nie miała nawet co liczyć na dostanie się do budynku.
Sytuacji wcale nie poprawiały drobne krople spadające z nieba, zapowiadając zbliżającą się ulewę i wzbudzając w Nev cichy, złowrogi pomruk niezadowolenia. Nie miała nic przeciwko wodzie, jednak sama myśl o mokrym futrze i chłodnym wietrze, sprawiała że jej ogon zadrżał lekko, czując chłodny dreszcz.
Nie miała ochoty zmoknąć, przeziębienie się to ostatnia rzecz jakiej teraz potrzebowała, dlatego też, podniosła się i skierowała w stronę nieznanego lokalu.
Deszcz powoli przybierał na sile, gdy jej kocie łapy dotknęły rozkosznie ciepłych desek balkonu, z którego było widać jezioro. Nie zamierzała wchodzić do środka. Trzeba by chyba być głupim by nie wiedzieć, że pokazanie się w takiej formie, bądź nago, nie przyniesie nic innego prócz problemów, a tego akurat nie potrzebowała. Chociaż idea wdarcia się do kuchni, porwania kawałka krwistego steku i ucieczki wciąż majaczyła gdzieś w najgłębszych zakamarkach jej świadomości, kusząc niesamowicie. W duszy przeklinała samą siebie, że nie wzięła z sobą jakichś szmat by zasłonić nagość, jednak teraz było już za późno, dlatego ułożyła się wygodnie pod jedną z ścian, na podgrzewanych deskach, czekając aż ulewa ustanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Aurore skończyła właśnie pracę i zamykała swoją ukochaną kwiaciarnie. Po raz ostatni rzuciła okiem czy wszystko jest w porządku, sięgnęła płaszczyk z wieszaka, zarzuciła go na siebie i wyszła. Chmury przepowiadały rychłe opady. Uśmiechnęła się pod nosem. Nie była jedną z tych panienek, które płakały, że zmoknie im fryzura. Odrobina deszczu nikomu nigdy nie zaszkodziła. Anielica postanowiła więc wybrać się do  herbaciarni. Cały dzisiejszy dzień miała ochotę na cieplutką herbatkę pu-erh, której smak był dla różowowłosej niezrównany. Nie specjalnie dziwiło ją, że dawniej pić mógł ją tylko cesarz. Rozmarzyła się nad silnym aromatem i smakiem owego wywaru.  Nim dotarła do budynku, rozpadało się. Dawno już nie było takiej ulewy. Krople moczyły jej włosy i skapywały na płaszcz. Kilka kropel skapło na jej nos i powolutku spływało w dół po policzku, brodzie, w końcu skapywało na płaszcz. Przyspieszyła odrobinę kroku, bo mimo tego, że nie miała problemów z wodą skapującą na nią, nie chciała dokładać roboty personelowi ulubionej herbaciarni. W końcu, ktoś musiałby powycierać kałuże wody, która spłynie z jej okrycia. Weszła po stopniach kierując się w stronę wejścia, gdy kątem oka dostrzegła szarą kotkę. Spojrzała w jej stronę i powoli, nie chcąc jej wystraszyć podeszła.
-Zgubiłaś się, maleńka? - pogładziła dłonią jej bure futro. - Oh... jesteś cała mokra.

Jeśli nie spłoszy jej nieco gwałtowniejszy ruch, weźmie kotkę na ręce i przytuli do siebie , by nieco ją ogrzać. Delikatnie pogłaszcze też jej łepek.
-Już dobrze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

"We'll bang, ok? - czyli grube seksy przy cienkiej herbacie."
Dzień nie zapowiadał się jakoś spektakulatnie. W powietrzu czuć było unoszącą się woń dymu papierosa, który chwilę temu spalił Argen oraz rutyny. Gościła w jego życiu długo, rzec można, że zbyt długo. Jednakże, jest się czemu dziwić? Jeżeli ktoś błąka się po tym łez padole kilkaset lat to czynności zataczają powoli kółko.
Argen przesunął się na swojej wysłużonej, starej sofie. Przeniósł poślady z jednej poduszki na drugą. Złapał za paczkę swoich ulubionych Marlborasu’ów, zaś drugą dłonią w tym samym momencie za zippo. Jakież wielkie było jego rozczarowanie w momencie, gdy zorientował się o braku papierosów. Pod nosem padło kilka wulgarnych, cenzuralnych słów, których cytować nie ma sensu. Ot, zwykłe kurwy. Zrezygnowany odrzucił ekwipunek palacza i padł plecami na oparcie. Chwilę podumał, wzrok wbił w jeden punkt w swoim pokoju. – Nie ma co, trzeba ruszyć dupę. – zmotywował samego siebie. Skierował kroki do drzwi wyjściowych, sięgnął po kapelusz oraz kamizelkę. Wybył na poszukiwania tak ukochanego przez siebie tytoniu.
Błądził kilkadziesiąt minut. W kieszeni coś mu za wibrowało, a towarzyszył temu wszystkiemu głupi dzwonek. – O, to tutaj się schowałeś. – rzucił do swojej komórki, którą wyciągnął. – Oho, Adrian.
Tekst wiadomości nie był klarowny. Jedynie adres i godzina z podpisem, że ma się tam niezwłocznie stawić i wszystko co miał w planach musi przełożyć na inną porę. Doskonale się składało, bo w zasadzie nic nie miał ciekawego do roboty. – Może tam znajdę jakiś kiosk. – pomyślał. Ściągnął kamizelkę i zmaterializował skrzydła. Rozłożyste, czarne niczym u wrony skrzydła rozwinęły się. Argen delikatnie kucnął jakby do skoku. Wzbił się w powietrze pozostawiając po sobie chmary kurzu. Nie minęło kilka chwil, a ten już był poza bramami Edenu. Gdyby istniała anielska policja, taka jak u śmiertelnych, z pewnością dostałby mandat za prędkość.

Celem jego podróży było niesławne, a może sławne, M-3. Dokładniej mówiąc, stawić się musiał w herbaciarni.  Generalnie nie cierpiał tego miasta. Brudne, śmierdzące, jeszcze bardziej brudne. Przypominało mu domek, w którym pomieszkiwał. Co on w tych przestworzach nie wyrabiał. Wzloty, pikowanie, jakby to od dziecka robił. W sensie latanie. Był już nad miejscem, gdzie miał się stawić. Rozłożył szeroko skrzydła, aby te stawiały opór i swobodnie wyhamował. Przytrzymał kapelusz i zaczął się rozglądać po okolicy. Ni anioła, ni w sumie niczego. Zwinął je, zaczął opadać. Co chwilę rozwijał jej, aby miękko wylądować.
Gdy już był na ziemi, zdematerializował swoje hot wingsy i ruszył w stronę herbaciarni. Zamówił zieloną, bo earl graya piją wyłącznie cioty. Zza pazuchy wyciągnął napoczętą, w sumie do połowy wykończoną, piersióweczkę i dolał nieco ‘prądu’ do kubeczka. Kapelusz powędrował na stół. Czekał na rozwój wydarzeń. Wtem, kolejny raz znajome, przyjemne uczucie w kieszeni. Kolejny sms. – O panie. – bąknął pod nosem. Okazało się jednak, że to nie żadne ważne wieści, a jedynie głupia reklama od usługodawcy. W miejscu, w którym spokojnie siorbał sobie zielony napar z wódeczką miał spotkać się ze swoim ukochanym podopiecznym, z jedynym, dla którego śmiało zmieniłby orientację. Na twarzy Rose’a wymalowało się zmieszanie, ale starał się to jak najlepiej kamuflować. Tu zrodziło się  pytanie, czy to od procentów dolanych do herbaty, czy może do spotkania z Hadrianem. Bądź co bądź stał się jakąś tam wielką szychą w swoich strukturach wojskowych. Nie wiedział co i jak. Czas, jaki dzielił ich od ostatniego spotkania był jak stąd do desperacji. Mieli sporo do obgadania. – No panie, minuta spóźnienia. – skwitował spoglądając na zegarek.



Herbaciarnia i hotel przy utsukushī tsuki - Page 4 7OsxdXw
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

"Praise the Lord"
Prochowiec trzepotał na wietrze, gdy Hadrian całkiem żwawym krokiem szedł na spotkanie. Na twarzy miał wymalowaną totalną obojętność, ręce trzymał w kieszeniach, a jego Noblesse Oblige podskakiwało lekko w kaburze z każdym jego krokiem. Nic dziwnego, że wykazywał choć minimalny entuzjazm, skoro w końcu wyszedł ze swojego gabinetu, zaczerpnął świeżego powietrza, a za niedługo poprawi sobie humor malowniczymi widokami, smakowitym napitkiem i "specyficznym" towarzystwem.
Utsukushi Tsuki zdawało się być lokacją z innego wymiaru. Nawet powietrze zdawało się być tutaj inne, niż gdziekolwiek indziej w M-3. Hadrian zatrzymał się na chwile na moście, lustrując spojrzeniem drzewa sakury. Na jego twarzy mimowolnie pojawił się lekki uśmiech. Taki drobiazg wystarczył, by nieco ukoić jego serce i pozwolił na moment zapomnieć o multum spraw, które trapiły bohatera. Po chwili spoważniał, odwrócił wzrok i kontynuował szybki marsz, kierując się do nieopodal usytuowanej herbaciarni.
Skinął głową na powitanie pracownic. Zdjął z pleców prochowiec i zawiesił go na wieszaku. Poprawił kołnierz koszuli, otrzepał prawy rękaw, a następnie spytał o osobę, z którą miał się spotkać. Od razu został zaprowadzony w odpowiednie miejsce. Szmaragdowe oczęta skupiły się na jestestwie anioła, który zdawał się być już zajęty rozkoszowaniem się aromatycznym naparem. Był to dość niecodzienny widok.
-Miło Ci mnie znowu widzieć. - Na twarzy Moebiusa malował się lekki, szyderczy uśmieszek, gdy przywitał się ze swoim najdroższym aniołem stróżem.
Czarnowłosy zasiadł przy stoliku, przy którym biesiadował Argen. Już przed przybyciem Hadrian doskonale wiedział, jaką herbatą będzie chciał uraczyć swoje kubki smakowe i zmęczoną duszę - Gyokuro, najszlachetniejsza zielona herbata, "jadeitowa rosa", produkowana i parzona w dość specyficzny sposób. Widać, że bohater nieco nadużywał swojego statusu głowy miasta, skoro sięgał po takie rarytasy. Jakoś nie czuł się z tym specjalnie źle.
- Dziwi mnie, że potrafisz jeszcze pić zwykłą herbatę. Wydawałeś mi się zwolennikiem mocniejszych typów napoi - odezwał się do Rose'a, nie będąc świadomym, że ten odpowiednio "przyprawiał" sobie pity napój.
Zielone oczęta spojrzały na jasnozieloną, półprzeźroczystą zawartość białej jak śnieg czarki. Już przez sam aromat Moebius niemalże zapomniał o bożym świecie, a nawet jeszcze się nie napił. Poprosił jedną z pracownic, by ten sam napar przygotowała dla Argena. Chciał się podzielić tą iście ekskluzywną radością z aniołem.
- Może toast z okazji naszego spotkania po tak długiej rozłące? - Zaproponował, co mogło wybić boskiego wysłannika z tropu, bo Hadrian jeszcze zdawał się trzymać swoją naturalną wredność na wodzy - Tylko bez brudzia.
Jeżeli Casanova-wannabe zgodzi się na te warunki, to - zapewne wspólnie z Argenem - Hadrian uniesie czarkę z herbatą na wysokość nieco ponad swoją głowę, którą następnie przybliży sobie do ust i upije z niej łyk. W przeciwnym wypadku bohater samemu uraczy się herbatą bez uprzedniego podnoszenia naczynia, nie zważając na anioła. Gdy słodkawy napój dotknął podniebienia Moebiusa, uderzyła go fala rozkosznej błogości. Trwała chwilę, do czasu zniknięcia napoju w przełyku. Odstawił już tylko na wpół wypełnioną czarkę i westchnął z zadowolenia. Musi częściej robić sobie przerwy od pracy. Byle nie za często, bo się na tym przejedzie. Zwrócił się do Argena, chcąc poznać jego opinię na temat Gyokuro. Nie spodziewał się jednak, by anioł docenił ten bezwoltowy napitek.
- Jak już się napiliśmy, to czas się przekonać, czy te Twoje skrzydła są efektem Twojego pochodzenia, czy posiadania ptasiego móżdżku.
Dając chwilę Rose'owi na mentalne przygotowanie się do udzielenia odpowiedzi, Hadrian łyknął sobie jeszcze raz herbatki. Tym razem jej kojące właściwości były mniej intensywne, niż przy pierwszym skosztowaniu.
- Od jakiegoś czasu jestem jedyną osobą, która może mnie ochrzanić za spóźnienie w pracy. Wiesz może, co to oznacza?
Theme | Ubranie z profilu
Hadrian dobry jak chleb.


Herbaciarnia i hotel przy utsukushī tsuki - Page 4 Gmwzt7p
                                         
Hadrian
Dyktator
Hadrian
Dyktator
 
 
 

GODNOŚĆ :
Hadrian Moebius


Powrót do góry Go down

"We'll bang, ok? - czyli grube seksy przy cienkiej herbacie."
Chwil kilka minęło, nie ma co ukrywać. W momencie kończenia swojej pysznej herbaty zakrapianej procentami, Argen, poczuł na swoich plecach jak przebiega przez nie nieprzyjemny powiew stosunkowo chłodnego powietrza. Jakby ktoś otworzył na oścież drzwi zamrażarki i przystawił do niej wiatrak włączony na maksymalne obroty. Temperatura odczuwalna w pomieszczeniu również tak jakby nagle diametralnie spadła. Chwilę po zanotowaniu tego niecodziennego zjawiska, Argen, zauważył jak nad czarką, na której dnie znajdował się jeszcze napar, wydostaje się para ciepła. Nastrój się pognębił. Jakby całe szczęście jakie było, uciekło z tego świata. Rose westchnął ciężko i wychylił się zza swojego ramienia. Delikatnie musiał wyciągnąć szyję z racji tego, iż był to barczysty anioł. Kątem oka zauważył długi  na około dwa metry prochowiec, który właśnie lądował na uchwycie wieszaka. – Spóźniać się z taką klasą to tylko on potrafi. – rzucił sam do siebie opierając swoją uwagę o zegarek, który miał w głowie. Mimo woli pojawił się na jego twarzy delikatny uśmieszek w kącie ust.
Puste naczynie, które jeszcze chwilę temu wypełnione było herbatą przestawił delikatnie na prawo, i wyprostował ramie. Oparł dłoń o blat stołu i pogrywał sobie opuszkami palców o niego. Wybijał jakieś mniej znane melodyjki, ale głównie popuścił wodzę fantazji i przez moment był kompozytorem niezależnym. Sam Hadrian? Szykowny i czarujący jak zawsze, przywitał się i usiadł. Argen odpowiedział mu skinięciem głowy oraz doprawił wszystko nawpół ironicznym uśmieszkiem ledwo widocznym spod hiszpańskiego wąsa.
- Celna uwaga, przyjacielu. Tu muszę przyznać Ci rację, to nie jest zwykła zielona herbatka na jaką się mogła wydawać. A raczej była.  Podlałem ją kilkoma dosłownie mililitrami żytniej. – odpowiedział swojemu podopiecznemu. – Dobrze mnie znasz. Za dobrze.
Mobius nie zmienił się w ogóle od ich ostatniego spotkania. Od razu przejął inicjatywę. Jego zachowanie dawało na myśl, że nie jest tutaj pierwszy raz. Musi tu bywać często. Zna doskonale serwowane napary, wie który jest dobry, który zły. W dodatku personel. Przywitał się z nimi jak z dobrymi znajomymi. W tym momencie do Hadriana przybyła czarka wypełniona jasnozielonym płynem, delikatnie parującym. Nie był to wrzątek. Broń Cie panie Boże. Zielonej nigdy wrzątkiem. Liście zamkną w sobie całą magię. – Pewnie, z chęcią napiję się za spotkanie. – odparł niemal momentalnie Argen, po czym spokojnie złapał pewnym chwytem za białe naczynie.
Herbata w smaku była dla anioła mdła. Nijaka. Bez smaku. Oraz wiele innych synonimów określających brak smaku, który byłby na tyle charakterystyczny, intensywny, że zapamiętałby go i z chęcią polecał. Co on za szambo pija? Pomyślał w duchu Rose. Odstawił od ust czarkę w podobnym tempie, co ją chwilę temu do nich przystawił.
Adrian, bądź też, Hadrian przeszedł od razu do rzeczy. Cały on. Dalej przewidywalny. Zadał dość dziwaczne pytanie. Argen puścił je jednym uchem, wypuścił drugim. Sekundę się zastanowił. Łokciami oparł się o blat stołu i nachylił bliżej Moebiusa.
- Jesteś sam sobie sterem, wędkarzem i rybą? – bąknął sarkastycznie. Aczkolwiek przez tą jakże błyskotliwą aluzję dał do zrozumienia swojemu podopiecznemu, że wie o co biega. Stał się szefem tego swojego śmiesznego ugrupowania. Argen utkwił swój wzrok w jego. Na twarzy anioła nic, ale to zupełnie nic nie można było wyczytać. Malowała się na niej obojętność.
Po chwili takiego gapienia się oderwał wzrok, uchylił płat kamizelki i wyciągnął z wewnętrznej kieszonki swoją wysłużoną piersiówkę. Dolał trochę do czarki, aby uzupełnić braki. Od razu schował srebrzysty pojemniczek z wschodnioeuropejską wódeczką po czym oparł się o oparcie i założył za nie lewe ramię.




Herbaciarnia i hotel przy utsukushī tsuki - Page 4 7OsxdXw
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

"Tea time <3"
Akurat kiedy Hadrian czuł się tak znakomicie, że był gotów zupełnie zignorować swoją dotychczasową wiedzę o Argenie, tak anioł musiał skutecznie ściągnąć swojego podopiecznego na ziemię. Panicz Rose nie chciał dać się poznać na nowo, od innej, bardziej przyzwoitej strony, robiąc tym bohaterowi przyjemną niespodziankę. Chyba odmienna atmosfera zbyt mocno uderzyła do głowy Moebiusowi, że liczył na takie cuda.
- Ale nie obraziłbym się, jakbyś mnie mile zaskoczył. - Hadrian wziął łyk herbaty.
Nie bardzo przejmował się opinią Argena co do Gyokuro. To nie herbata, a wspólne spędzanie czasu było tutaj najważniejsze. Poza tym Hadrian nie wierzył, że ktoś z tak wypalonym różnej maści alkoholami gardłem mógł docenić prawdziwy, herbaciany rarytas. Grunt, że sam czarnowłosy mógł się tym zadowolić.
- Gdyby nie ta ryba, to Twoje porównanie wydawałoby się dość trafne - odpowiedział beznamiętnie, odstawiając naczynie  - W ogóle, czy nie zyskujesz jakiegoś dodatkowego prestiżu tam u swoich, w związku z moim awansem?
Trochę bohatera ciekawiło, czy dla Aniołów liczyła się ważność osoby, nad którą czuwał dany stróż. Może awans Hadriana skutkował również awansem dla Argena, który teraz w Edenie cieszy się sławą i szacunkiem, bo tak ważną osobistość miał za podopiecznego.
- Muszę wiedzieć, czy powinienem Ci non stop przypominać, że gdyby nie ja, to byłbyś dalej podrzędnym stróżykiem.
Hadrian spokojnie upił kolejny łyk herbaty. Posmutniał nieco, doświadczając niewielkiej ilości napoju pozostałego w naczyniu. Możliwość ciągłego uzupełniania jakoś nie podnosiła go na duchu.
- Nie chcę Cię zbytnio zamartwiać, ale chyba jesteś świadomy, że zmiana piastowanego przeze mnie stanowiska wiąże się z - moim zdaniem zbędnym ale niestety nieuniknionym - wzrostem mojej popularności?
Zacisnął na chwilę usta i przymrużył wlepione w brodatego i wąsatego Alvaro. Domyślił się, że anioł - dla żartu lub nie - zinterpretuje słowa bohatera inaczej, niż trzeba.
- Nie chodzi o to, że mam teraz masę ofert matrymonialnych, którymi mógłbym się z Tobą podzielić.
Bo wiadomym jest, że jakby tak było, to Moebius oddałby je wszystkie swojemu najdroższemu stróżowi.
- Co miałem na myśli, to że taki stan rzeczy może źle wpłynąć na Twoje dotychczasowe, beztroskie życie. Chyba nie muszę Ci mówić, że moja biedna głowa nabrała trochę ostatnio na wartości, a to chyba powinna być Twoja broszka, żeby pozostała na swoim miejscu.
Hadrian w rzeczywistości nie przejmował się takim stanem rzeczy. Wiedział, na co się pisał, kiedy strzelał Cronusowi w nogę. Jako były Gwardzista potrafił o siebie zadbać, ale nawet on potrzebował wsparcia w bardziej podbramkowych sytuacjach, których występowanie było bardziej prawdopodobne, od kiedy stał się głową całego miasta. Bo i Herkules dupa, gdy wrogów kupa.
Bohater ucichł na chwilę, gdy dopijał herbatę i zaczynał nalewać sobie kolejną partię. Argen miał chwilę na przetrawienie tego, co usłyszał.
- Z drugiej strony, powinniśmy mieć przez to więcej sposobności, że wspólnie spędzać czas.
Po tych słowach na twarzy Dyktatora pojawił się lekki, przyjazny uśmiech. Czy to przez herbatę, czy wizję częstszego spotykania się z aniołem?

[EDIT]
Wszystko co dobre musiało się jednak skończyć. Tak jak herbata w pustym już naczynku, które Hadrian z widocznym żalem odłożył na stolik. Choć miał już za chwile je ponownie napełnić i dalej rozkoszować się niepowtarzalnym smakiem podawanego tutaj napoju, tak popełnił błąd i przed tym rzucił okiem na swoją przepustkę. Przyglądał się jej przez chwilę dłuższą niż ta jaką wymagało proste sprawdzenie godziny. Gestem dłoni przywołał pracownicę, a następnie spojrzał z poważną miną na Argena.
- Skoro o sposobnościach mowa, to ta właśnie się skończyła.
Moebius nie był zadowolony. Akurat kiedy znalazł chwilę dla siebie, dla swojej ulubionej herbaty i swojego ulubionego Stróża. Tak jak Argen miał obowiązki wobec swego podopiecznego, tak Papa S.MERF miał obowiązki wobec całego M-3. Albo przynajmniej tak mógł tłumaczyć swoje spontaniczne kończenie spotkań. Powstał, wymienił kilka słów z pracownicą w kwestii zapłaty i ruszył w kierunku wyjścia. Zatrzymał się jednak po kilku krokach, odwrócił do Anioła i uśmiechnął się cwaniacko.
- Może niedługo specjalnie wpadnę w jakąś kabałę, żebyś wpadł mnie odwiedzić w bardziej...służbowej sprawie. Bo powinniśmy spędzać ze sobą znacznie więcej czasu - powiedział na pożegnanie, odwrócił, zdjął prochowiec z wieszaka i wyszedł na zewnątrz.
Przeczesał grzywkę prawą dłonią, którą następnie schował do kieszeni. Z twarzą bez wyrazu odszedł. Sprawy ważne, lub nie, wzywały.

[z/t]
Theme | Ubranie z profilu. Wiem, że wolałbyś bez.
Ten post pisał się zdecydowanie za długo.
                                         
Hadrian
Dyktator
Hadrian
Dyktator
 
 
 

GODNOŚĆ :
Hadrian Moebius


Powrót do góry Go down

 Zaczęło się niewinnie.
 Znały się z Hikari od samego początku studiów; hiperaktywna, gadatliwa Japonka błyskawicznie wypatrzyła zagubione, zielonowłose nieszczęście spośród tłumu pierwszoroczniaków i przygarnęła jako swojego osobistego introwertyka. Od słowa do słowa okazało się, że stanowią całkiem zgodny duet i mimo licznych różnic, dobrze się ze sobą czują. Nietrudno było im utrzymać kontakt nawet gdy Greenwood zdecydowała się na zmianę kierunku, bo wciąż widywały się w przerwach między zajęciami (które ich grupy fortunnie miały w sąsiednich budynkach) by wyskoczyć razem na obiad albo wymienić się nowinkami. Jeśli Verity miałaby wymienić jakichkolwiek swoich przyjaciół ze studiów, pierwszą — i chyba jedyną — osobą na tej liście była właśnie Hikari.
 Nigdy jednak nie spodziewałaby się, że z zawiązania owej znajomości wyniknie tak intrygująca sytuacja. Oczywiście, że cieszyła się, gdy tuż po ukończeniu drugiego roku młoda Ueno błysnęła wszystkim w oczy brylantowym pierścionkiem i oznajmiła, całą w skowronkach, że kolejnego lata wychodzi za mąż. Trudno było jednak ukryć szok, gdy to właśnie Greenwoodównie zaproponowano szlachetną rolę druhny, wszystkie związane z nią obowiązki i przywileje.
 Zaskoczenie minęło, rozpoczął się wir przygotowań do uroczystości. Zarówno Hikari jak i szczęśliwy narzeczony umyślili sobie ceremonię o bardzo mieszanych źródłach etnicznych, aczkolwiek całość przynajmniej trzymała się kupy. Na Verity, oprócz okazyjnego doradztwa w kwestii koloru kwiatów czy zestawu przystawek, nie spadło zbyt wiele dodatkowych zadań; przede wszystkim miała stawić się w wyznaczonym dniu, wybranej przez pannę młodą sukni, uśmiechać się, pozować do zdjęć i wybornie bawić. Problem pojawił się wtedy, gdy podczas porządkowania listy gości ośmieliła się przebąknąć, że w sumie to przyjdzie sama. Wydawało jej się to logiczne, skoro nie miała nawet kogo zaprosić — Hikari była za to diametralnie odmiennego zdania. Uparła się, że w ostateczności sama znajdzie przyjaciółce osobę towarzyszącą, a zachęcona buńczucznym No, dawaj!, ostatecznie spełniła swoją groźbę.
 I tak właśnie wyglądała geneza sytuacji obecnej. Chwilę wcześniej skończył się późny obiad i rozpoczynała impreza właściwa; przy stoliku zajmowanym przez świeżo poślubionych i zuniformizowaną "obstawę" w postaci druhen i drużbów pustoszały kolejne krzesła, gdy ich okupanci ruszali na parkiet. Tymczasem Verity złożyła swoją serwetkę z powrotem w łabędzia, posyłając pełen skruchy uśmiech zajmującemu sąsiednie miejsce dżentelmenowi. Starszego o ponad dekadę jegomościa imieniem Bjarne poznała co prawda całkiem niedawno, ale skoro już okoliczności postawiły ich w takim, a nie innym położeniu, mogła wysilić się na nieco otwartości i spróbować sprawić, by nadchodząca noc weselna była jak najmniej koszmarna, a może wręcz znośna.
 — Chyba nie zdążyłam cię ostrzec, ale nie za bardzo umiem tańczyć. Mogę próbować, aczkolwiek niczego nie obiecuję — zagadnęła lekkim tonem. Może i na tłumnej imprezie była niczym ryba bez wody, ale hej! Pamiętacie, jak powstały pierwsze płazy?
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Hikari bardzo szybko odezwała się do Bjarne'go po swoją wyżebraną przysługę w zamian za pomoc przy pewnej sprawnie. Mężczyzna sądził, że dziewczyna zapomni o nim, a ich chwilowy układ umrze śmiercią naturalną, dlatego też dużym zaskoczeniem był sms od niej, w którym wręcz oznajmiła mu, że teraz to on musi stanąć na wysokości zadania i zająć się jej koleżanką na potańcówce. Sama ta wiadomość wprawiła go w ogromne zażenowanie, kiedy w myślach szybko podliczył dzielącą ich różnicę wieku. Mimo iż nie była ogromna, a ludzie często dobierali się w pary z podobną przepaścią wiekową, to jego wewnętrzny sztywniak podpowiadał mu, że jego towarzyszka na imprezie jeszcze w życiu nie widziała tak niemrawego trzydziestoparolatka jakim był on.
Duma szybko odpisała na smsa bardzo wymownym „ok.” a w zamian otrzymał całą instrukcję na temat tego, gdzie ma się pojawić, o której i jak się ubrać.
Siedząca naprzeciw niego dziewczyna najwyraźniej również zdawała się być zażenowana tą sytuacją, a sprawczyni zamieszania najzwyczajniej w świecie nie poczuwała się do żadnej odpowiedzialności i szalała na parkiecie co rusz z innym partnerem. Oficer obserwował bawiące się grono studentów z nutką znudzenia.
Spojrzał na Verity.
—   W takim układzie, chyba będę musiał paru kroków cię nauczyć. — Nauczyciel z niego był żaden, jednak nie wyobrażał sobie spędzania całej nocy z podeptanymi palcami albo, o zgrozo, ze szpilką wbitą w stopę.
Odsunął się od stołu, dopijając kawę do końca. Wyciągnął dłoń w stronę studencki, zamykając jej dłoń w swojej. Pociągnął ją lekkim ruchem ku parkietowi, przy okazji rozpinając guzik z marynarki, aby podczas tańca nie ograniczała jego ruchów.
—   Nie spinaj się, bo to tylko pogorszy sprawę. Barki nieco luźniej, ale nie nie zbyt wyluzowana. — Poinstruował ją i pierwsze co zrobił gdy znalazł odpowiedni dla nich kawałek parkietu, to opuścił jej spięte ramiona nieco niżej, a dłonie odpowiednio ułożył na sobie.
—   Zazwyczaj w nieformalnym tańcu istnieje taka zasada trzech kroków. Dwa do przodu, jeden w tył. Nic trudnego. — Pociągnął ją za sobą prowadząc. Przeniósł własne słowa w praktykę bardzo wolno pokazując kroki i oczekując, że Verity je powtórzy.
                                         
Bjarne
Oficer
Bjarne
Oficer
 
 
 

GODNOŚĆ :
Bjarne Langdalen.


Powrót do góry Go down

 Nie żeby była wkurzona na przyjaciółkę za postawienie Bogu ducha winnej Greenwood w obecnej sytuacji. W zasadzie to rozumiała jej motywy; ciężko zaprosić kogoś na huczną imprezę poślubną, żeby siedział przy stole i tylko podjadał ciastka. Taki już urok wesel, że główną atrakcją są tańce — szczególnie gdy się je urządzi w stylu raczej zachodnim niż na modłę japońskiego minimalizmu, a tak się właśnie zamarzyło już-nie-narzeczonym. Trzeba więc było wybaczyć pannie młodej kilka towarzyskich machlojek, mających na celu zapewnienie druhnie minimum towarzystwa na całonocnym wydarzeniu. W najgorszym wypadku (który w oczach Verity wcale tą najstraszniejszą opcją nie był) mogli przesiedzieć kilka kolejnych godzin, popijać herbatę i porozmawiać, gdy tylko pozwalały na to nieco cichsze tony muzyki.
 Nie była królową parkietu. Nie byłaby nawet pośrednią, dwieście pięćdziesiątą siódmą w kolejce do tronu księżniczką tanecznego pola, nawet gdyby mocno przymrużyć oczy i uznać, że każdy ruch do rytmu jest w swej istocie tańcem. Była jednak gotowa na próby; specjalnie nawet wybrała buty na niskim obcasiku, żeby zachować maksimum równowagi i nikomu przypadkiem nie przebić śródstopia na wylot. Co prawda spory odsetek gości stanowili przyszli lekarze, żaden rozsądny człowiek nie chciałby stać się przypadkiem testowym grupki podchmielonych studentów medycyny.
 Pozostawało mieć nadzieję, że obędzie się bez wypadków.
 — Podobno jestem dobrym uczniem. — Wzruszyła ramionami, nonszalancko przechylając głowę na bok. Mówi się, że grunt to dobre nastawienie, a Verity zdążyła się już nie raz przekonać o słuszności owego stwierdzenia. Nawet jeśli okaże się beznadziejną tancerką, lepiej się z tego pośmiać niż załamywać brakiem talentu. Nie zostawiono jej zresztą zbyt dużo czasu na wątpliwości, bo już w kilka sekund później pozwoliła się poprowadzić w kierunku parkietu. Raz się żyje!
 — Fakt, nie brzmi trudno — przytaknęła zgodnie, chociaż oczywiście wprowadzenie instrukcji w życie było większym wyzwaniem niż samo ich zrozumienie. Na szczęście rozbrzmiewająca akurat piosenka nie była ani zbyt wolna, ani zbyt szybka — w sam raz, by stawiać pierwsze, niepewne kroki bez choreografii. Po kilku taktach pozbawionych spektakularnego potknięcia (i powalenia przy tym pozostałych tańczących przez efekt domina, jak w kreskówce), zakłopotana mina Greenwoodówny przeobraziła się w wątły uśmiech zadowolenia. Gdzieś ponad ramieniem towarzysza wyłapała szeroki wyszczerz Hikari, która właśnie mijała ich poprzez energiczne wirowanie w towarzystwie jednego ze swoich braci. Jej jak widać w ogóle nie przeszkadzała totalna improwizacja, niezależna tak od przyjętych standardów, jak i od muzyki.
 — Dalsze instrukcje? — zapytała po chwili, wyraźnie w coraz lepszym nastroju. Podobno uśmiech rodzi uśmiech, a bardzo była ciekawa, czy jej przypadkowy towarzysz miał w zwyczaju zmieniać wyraz twarzy... kiedykolwiek. Miała całą noc, żeby to sprawdzić.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Bjarne nigdy nie był dobrym nauczycielem, dlatego też zwierzchnicy bardzo szybko odebrali mu możliwość szkolenia nowo nabytych rekrutów. Jego niecierpliwość oraz arogancja nie pozwalała mu spojrzeć na młodzików nieco przychylniejszym okiem w efekcie czego często ganiani byli za byle przewinienia, jak gdyby sam Bjarne tylko czekał na ich potknięcie i mógł za to ukarać. A kary były jego specjalnością, gdyż nie znosił gówniarzerii z cierpką wzajemnością. Współpraca z koleżanką Verity również wymagała z jego strony wiele poświęcenia, a sama prośba o pomoc połknięcia własnej dumy i przerośniętego ego.
— Podobno jestem dobrym uczniem.
Wolał tego nie kwestionować, ani nawet nie komentować. Nie chciał przed nią stawiać wygórowanych oczekiwań, dlatego też z przymrużeniem oka traktował jej naukę tańca.
—  Instrukcji brak. Sam znam tyle podstaw. — zakomunikował jej, nie wiedząc czego jeszcze od niego oczekiwała.
Wykonał dwa kroki w przód i jeden w tył, a następnie obrócił ją wokół własnej osi.
Hikari i jemu mignęła gdzieś w tłumie, najwyraźniej rozbawiona towarzystwem przystojnych mężczyzn, którzy co rusz odbijali ją sobie z objęć. Temperamentna dziewczyna zdecydowanie miała branie niczym ryby na połowie. Sam Bjarne cieszył się wewnętrznie, że Verity nie należała do agresywnie pogodnych osób, gdyż sam nie preferował podobnego towarzystwa. Jego usposobienie należało do tych spokojniejszych, a kompan sangwinik mógł okazać się dla niego całonocnym maratonem tortur.
A skoro o nocy była mowa — przed nimi czekały zabawy weselne, których Bjarne obawiał się najbardziej. Niechęć względem wiejskich poskoków i durnych zwyczajów wzbudzała w nim niechęć i obrzydzenie, jednak jak na prawdziwego (nie)dżentelmena przystało zamierzał spełnić się w swojej roli towarzysza weselnego w stu procentach. Verity miała wyjść z sali zadowolona i z obolałymi stopami od tańców — w końcu instrukcje otrzymane od Hikari były bardzo klarowne.
Zbliżała się godzina osiemnasta, a to oznaczało podanie ciepłego posiłku i tym samym chwilowe odetchnięcie od tańców, ocierania się o obce plecy i wymuszonego spojrzenia pełnego zrozumienia dla wstawionych gości.
Puścił jej dłoń.
—  Może coś zjemy? — zaproponował, jednak prawdę mówiąc nawet nie czekając na jej odpowiedź. Potrzebował się czegoś napić, najlepiej już. Natychmiast.
Ciężko usiadł na krześle, ocierając chusteczką lekki pot z czoła. Ściągnął marynarkę z koszuli, zawieszając ją na oparciu krzesła. Nalał sobie soku pomarańczowego do szklanki, upinając z niej kilka łyków.
—  Tobie też tak gorąco? — zapytał po chwili, zdają sobie sprawę jak niezręczne jest jego milczenie. Langdalen nie miał w zwyczaju mleć ozorem, dlatego też kompletnie zapomniał się iż znajduje się w jakimkolwiek towarzystwie, a etykieta społeczna wymagała często kontaktu wzrokowego i rozmowy.
Kelnerzy zaczęli przemykać po sali wnosząc potrawy na stół. Z mis unosiła się para oraz aromatyczny zapach zupy strogonow — swoją drogą bardzo popularnej na podobnych imprezach.
—  Odpoczniemy trochę, okej? — Skupił na chwilę na niej swój wzrok, ale szybko przeniósł go na kelnera, który nalał mu do miski zupy.
                                         
Bjarne
Oficer
Bjarne
Oficer
 
 
 

GODNOŚĆ :
Bjarne Langdalen.


Powrót do góry Go down

 — Okej — odparła bez większego przejęcia. Wskazówki się skończyły, a więc pozostawało już tylko wprowadzić je w życie. Jak się okazało, przetrwanie na tanecznym parkiecie z minuty na minutę stawało się coraz łatwiejsze. Z pewnością sporym plusem był tu fakt, że Greenwood mimo wszystko była w dobrej relacji z muzyką. To ruch sam w sobie stawał się kłopotem, ale przy odrobinie porządnego przywództwa nie było przeszkody nie do przeskoczenia. Przy okazji jak się już zignorowało rozbawione spojrzenia co po niektórych gości — i samej panny młodej, winnej przecież ich obecnemu położeniu — dało się całkiem nieźle bawić. A to przecież najważniejsze na, jak by nie było, zabawie weselnej.
 W końcu przyszła pora na kolejny planowy posiłek, toteż zespół bez straty werwy ogłosił przerwę i całe towarzystwo skierowało się ku stolikom. Verity też z wielką przyjemnością zajęła swoje miejsce, dopiero po opadnięciu na krzesło czując, jak wiele energii już z siebie wykrzesała. Czas spędzony w tańcu minął podejrzanie szybko, a choć było to dobrym sygnałem z tej bardziej oczywistej strony, z drugiej — wróżyło rychłe nadejście tej nieco przerażającej części wesela.
 — Gorąco jak diabli — przytaknęła, w międzyczasie wachlując się dłonią. Ze swojej kreacji nie była w stanie zdjąć absolutnie niczego, na dobre uwięziona w długich rękawach dopasowanej, aksamitnej kreacji do samej ziemi. O ile wcześniej ten krój wydawał jej się absolutnie idealny, teraz z chęcią chlasnęłaby kiecę nad same kolana. Od kompletnego przegrzania, objawiającego się już delikatnym rumieńcem, ratowało ją już chyba tylko wcześniejsze upięcie włosów.
 — Popieram pomysł. — W końcu jedzenie i trawienie wymaga spokoju. W przeciągu kilku minut przed każdym z gości wylądowała porcja aromatycznej zupy i można było bez żadnych wyrzutów sumienia zabrać się za jej pałaszowanie. W różnych kątach sali rozmowa nadal nie umierała, poziom decybeli zdołał jednak spaść dość znacząco. Od razu dało się wyczuć, że w ogólnym zestawieniu towarzystwo bawi się wybornie, nie ustając w radosnych przegadywankach i żartach nawet między jedną a drugą łyżką strogonowa.
 — Teraz się dopiero zrobi wesoło — odezwała się znów, kiedy w misce nie pozostało już nic, a i pozostali goście raz za razem odkładali łyżki po skończonym posiłku. — Teraz w planie są te wszystkie zabawy... niektórych do tej pory nie rozumiem i nie chcę rozumieć. — A próbowała, tylko że nawet kilkukrotne wytłumaczenie zasad niektórych atrakcji w żaden sposób nie zachęcało Verity do wzięcia w nich udziału. W tym momencie najchętniej schowałaby się pod stolikiem, byle tylko nie zostać wywołaną do jakichś skomplikowanych wyścigów, tańców z balonem i innych oryginalnych rozrywek. Nie miała pojęcia, skąd Hikari i jej świeżo poślubiony ukochany wytrzasnęli te wszystkie pomysły (podejrzewała tu falę kreatywności panny młodej i upchnięcie małżonka pod pantofel), a żadne próby modyfikacji planu nie zakończyły się powodzeniem. Pozostało już tylko uciekać albo zmierzyć się twarzą w w twarz z koszmarem każdego introwertyka.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach