Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Go down

Pisanie 03.01.14 12:39  •  Pustkowie niedaleko Smoczej Góry - Page 2 Empty Re: Pustkowie niedaleko Smoczej Góry
To nie zmęczenie malowało okrutny wyraz na twarzy pokonanego i wygnanego. Gorąc słońca uświadamiał o groźbie wiszącej w powietrzu, a palący oddech życia, wypełniający pęcherzyki, rozrywał świadomość, że powinien wisieć na stryczku. Nie istniał. Wybaczył ostatnim zbrodniarzom, którzy uraczyli go serenadami dni, a niebiosa posiniaczone spłynęły płaczem na jego zdezelowane ciało, połamane na kole. Uczyniłby tak każdy. Każdy, kto widział zerwaną maskę gargulca, wysłannika jeźdźców, którym nie chciało się ruszyć dupy znad kufli piw i samym ruszyć do walki. Zwęglony z pogardą tkwił na morderczych przerwach, wchłaniając promienie, które chciały go jeszcze oczernić. Mroczne oko, bazyliszek z kosą, ruiny tego, co doskonałe. Podzielał z nimi pogardę do siebie - mógł tak łatwo wstać i ich zabić, ale mu sę nie chciało. Strofa wyszeptana w ziemię, chwaląca kształty jego kopca z kamieni. Gdy nadeszła noc, śnieżnobiała łuna musnęła krzyż, który przełamał sie na pół. I dalej, drogą ku miastu, spłynęła pieśń żałobna, gdy fala czerni przetoczyła się, destrukcją częstując każde stworzenie żywe. Pycha diabła wkrótce miała pomścić winnych za pomyłkę. Niczego jeszcze nie zjadł, obrzeżony krwią i tajemnicami. Gdy płacz umilił kolację, rozpłynął się i ponownie znalazł na piaskach, gdzie wszyscy prorocy padali trupem. Ruiny zamajaczyły jakiś czas temu, gdy w próżni dostrzegał kształty szklące się na żółci. Spowity w niewidzialnych chmurach słodkiego zapomnienia, gdzie piękno płynęło strumieniem wolne od kłów bestii, zatrzymał się na wysokości przyjaciela jabłoni. Toksyczne oczy utkwione były w punkcie X, a on sam nie wiedział, co tam znajdzie. Koronowany Poza Prawem, poznaczony czerwienią fal spływających po plecach, westchnął.
Pysiu, co Ci?
Zaś chcesz się bawić w psychoanalityka?
Nie muszę. Przecież wiem.
Coś podobnego!
Ej!
Odwrócił wreszcie spojrzenie wprost w łuskowatego, który wyglądał niczym gotowa do skoku żmija. Nie wywołało na nich to ani wrażenia ani przejęcia - chwiejny od straty podstawy, pasowało mu to. Ogłada to cecha na wymarciu pośród zamków i posiadłości. Tam potęga ryków pradawnych nie miała możliwości bycia. Wrzeszcząc przez kraty ku gwiazdom, by dały monstrum pociechę za zbrodnie, płomienie trawiły już ogon. Oboje byli zjawami. Oboje nie powinni tu być. Pierwszy zmrużył szmaragdowe oczy:
- Posuń się i kopsnij trochę cienia. - Ktoś się tego spodziewał? Pozbwiony aroganckiej kopuły, przeszedł spokojnie nad głazem, widząc rozedrgane ślepia bestii, nóż i czując ostry zapach chemii. Wyssie do cna krwawiąca ranę, zostawiając puste szmaty skóry. Rudowłosy skuriel przebrnął przez furtki bezpieczeństwa, by paść w milczeniu przy gadzie. Oparł głowę o kamień, a dłonie ułożył na kolanach. Potężne cielsko doskonałego objęło mrok ramię w ramię, uciekając przed palącym słońcem.
- Schowaj nóż i zęby, odkąd któryś z was dał Ewie to jabłko, mam do was słabość.
Komplementy Ci w głowie.
Zazdrosny?
Nie. Przecież TY to zrobiłeś.
No i co?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.01.14 22:36  •  Pustkowie niedaleko Smoczej Góry - Page 2 Empty Re: Pustkowie niedaleko Smoczej Góry
Brudnym błękitem swoich ślepi obserwował powiększającą się sylwetkę intruza. Powinien był się szybciej poruszyć, zerwać na równe nogi bądź przybrać pozę dogodną do skoku, słowem, cokolwiek, co pokazałoby, że nie ma przyjaznych zamiarów. Nikomu nie ufaj, głosiła pierwsza zasada przeżycia w tym paskudnym świecie, z drugiej strony, pytania bez odpowiedzi były niezwykle irytujące. A takie właśnie przed sobą miał. I dlatego ryzykował własnym tyłkiem. Cóż, jeśli ten ktoś planował zrobić mu krzywdę, zdradzi się z tym prędzej czy później. Drgnął nerwowo gdy wiatr przyniósł ze sobą początkowo słaby, a z każdym krokiem coraz mocniejszy zapach nieznajomego: definitywnie silny, męski, którego obcość aż kręciła w nosie. To wykluczało pierwsze podejrzenie, jakie wysnuł, cudak nie był maszyną. Nie śmierdział smarem, a w dodatku coś mu tam we wnętrzu grało, zdradzając jakąś formę istnienia. Mimo to, nie miał w sobie wirusa, ale też nie był człowiekiem. Wstępną analizę miał przed sobą, włącznie ze stwierdzeniem, że cudak jest wysoki i zapewne postura służy mu za atut. Tylko niech teraz jeszcze ktoś mu powie, dlaczego wionęło od niego taką pustką? Równie dobrze zmrużone w akcie irytacji oczy mogłoby się wpatrywać w ścianę, odczucia, to znaczy, ich brak, byłyby identyczne. Coś takiego z zasady nie wróży dobrze. Nie musiał się nawet odezwać, żeby żmij przesunął się w bok, ciągle lekko obnażając zęby. Kto normalny podchodzi do wściekłego zwierzęcia? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi? Przez krótki moment, jakim było wciskanie się w średnio bezpieczny róg ruiny, opanowała go przemożna chęć wykonania skoku i użycia noża w celu sprawdzenia, co ta ryża małpa kryje w swoim wnętrzu. Cokolwiek to było, chciał tego dotknąć, zobaczyć, zwyczajem swojego gatunku chłonąć ciepło parujących wnętrzności aż całe życie ucieknie. Pech chciał, że od rodziny odróżniały go cztery kończyny i ponad półtorej metra wzrostu. Drgnął nerwowo. Myślenie o głupotach źle się kończy.
- Nawet nie zdążyłem ich wyciągnąć. – Burknął tylko, nie racząc wyciągnąć dłoni z kieszeni. Jabłko? Jakie znowu, kurwa, jabłko? Nikomu niczego nie… Ewa. Jabłko. Ojachrzanie.
No chyba sobie jaja ze mnie robisz.
Przyglądał się cudakowi podejrzliwie, zastanawiając się, czy wszystko z nim w porządku. Pachnie, ale jakby go nie było, podchodzi do wyraźnie zirytowanego węża, gada coś o jakimś jabłku… Świadomość podpowiadała lekcje, gdzie kobieta powszechnie uważana za nawiedzoną przez własne staropanieństwo opowiadała zawiłe historie o niebie, piekle i początku gatunku ludzkiego. I nagle skojarzył. Kundel z organizacji, o świętojebliwych oczkach. Ten uciekał najszybciej, zwłaszcza, gdy żmij ostentacyjnie podwijał rękawy. Tylko, że ten tutaj wydawał się być ulepionym z trochę mocniejszej gliny. Kąciki ust drgnęły nieco w górę, ale nie można byłoby tego nazwać uśmiechem radosnym czy przyjaznym, raczej jakąś jego przerysowaną karykaturą, komponującą się z bliznami.
- Jednym zdaniem właśnie zasugerowałeś, że Darwin był tylko starym, zaćpanym prykiem, który zrobił w balona kilkanaście pokoleń. – Zaczął ostrożnie, przypatrując się. Poczuj. Cokolwiek. Bo zwariuje. Zacisnął usta w cienką linie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.01.14 12:52  •  Pustkowie niedaleko Smoczej Góry - Page 2 Empty Re: Pustkowie niedaleko Smoczej Góry
Słońce zachodziło, oblewając krwią śmiercionośne piaski, pochłaniające plony bogów wojen. Przegrani, obnażeni, z opuszkami palców zanurzającymi się w bezdennej otchłani żywiołu, kreowali ścieżkę do nekropolis. W uścisku pętli kostuchy wszystko zdawało się rozsypywać. Ogród mrocznego raju tuż za swym ogrodzeniem wyrzucał plew na śmierć i kompost. Armia powstała w cierpieniu czeka tylko na nekromantę, który wezwie w swe szeregi szkielety, zgniłe pomioty i wampiry, lśniące jeszcze krwią po swych surdutach. Toksyczne oczy obmywały każdy kontur, każdą prażącą się jednostkę w zasięgu człowieczego wzroku. Straszne rzeczy szepczące w koło chwytały ciągoty jego umysłu, zabijając niewinne owieczki resztek jego stada normalności. Zamiast płonących ślepi na widok nagrody przeznaczenie zaczynało kusić, niczym łuskowate, beznogie stwory. Wśród wiru i dziennego zgromadzenia towarzystwa na drodze zostali sami pośród smrodu rozkłady. Witajcie w świecie zrozpaczonych niewolników, których uwiodły jej noce o wolności i chłodzie. Trzynaście zim w ciągu dwunastu godzin, ciemność ścieżko w mrok naznaczonej drogowskazem jej królestwa. Spowiednicy pędzący przed siebie z wrzaskiem, gdy zaznali pieszczot trójgłowego psa. Zimne łono na świętej kości.
Szmaragdowe oczy otworzyły się szerzej, gdy blado skóry doskonały nie znalazł nic, co mogłoby być ekshumowane skrzącymi się palcami. Spękane usta łagodniały, by drzeć się na nowo, a gładka skóra majaczyła zmarszczkami wdowy wieków. Słowa węża wślizgiwały się zdradliwie do uszu niczym kwiczące prośby świń w zagrodach płonącego folwarku:
- Oszczędziłeś sobie czasu. Szkoda byłoby je stracić. - odparł spokojnie głos, o ile tak można nazwać echo odsuwającej się płyty grobowej. Zmierzch nastawał leniwie, ale wyrywająca się dusza bestii chciała już wolności. Dość okrutnego promienia zabierającego dech.
Niecierpliwiec.
'Nie denerwuj go.' Egzorcysta odwróciła się do Altera, marszcząc nos niczym nie przymierzając matka strofująca swoje dziecko. Tamten w odpowiedzi tupnął nogą, a teatr odegrał się na nowo.
Zostawić węże u władzy wewnątrz własnych wrót historii. Lizać prawe dziury, ukrywając się przez Panem losu. Lecz niebo nie jest wieczne, czas nadszedł, burza zesłana z chmury. Martwy obraz JEGO odbił się ponownie w tęczówkach Trucizny niczym wyzwanie: wróć. Ponownie chcę ucałować Twoje usta, wyrywając Ci serce, które zrozpaczone upadnie na marmurowe podłogi pod Twój tron, a wtedy... znów stanie się żarciem dla psów z Hadesu. Zegar już nastawiony, wskazówka pędzi tik tak tik tak tik tak
Tik tak tik tak tik tak.
- A nie był? - prychnął rudowłosy skurwiel, kierując wzrok na gadziego przyjaciela obok - Czasami zrobi się wszystko, byleby zapomnieć się obrazów, których nie powinno się widzieć. Rzucić fałszywym odkryciem uczynionym na bazie skojarzeń. Małpa - człowiek. Ironio losu. A robił ich na swoje podobieństwo, a z bananem w ręku go nigdy nie widziałem... - Bluźniercze słowa spływały z ust maszkary łagodnie, w ogóle nie przypominając klucza do kolejnego grzechu na koncie.
- Wierzysz mu? Ty, który wstałeś z własnego grobu z cechami Edenowskiego chuja, który wyruchał Ewę i jej kochasia?
Przecież...
WIEM.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.06.14 18:52  •  Pustkowie niedaleko Smoczej Góry - Page 2 Empty Re: Pustkowie niedaleko Smoczej Góry
Nareszcie udało mi się dostać w okolice Smoczej Góry, z oddali wydawała się malutka jednak dobrze wiedziałem, że tak nie jest. Dotarłbym tu pewnie szybciej gdyby nie to, że w małej wiosce w które na chwilę się zatrzymałem  - aby upewnić się co do poprawności kierunku który obrałem - ktoś mnie zatrzymał. Mieszkańcy tejże wioski nadal dobrze pamiętali moje łowy w okolicy. Miasto udało mi się opuścić po kilku godzinach, zdarza się. Z Kihiro miałem się spotkać dopiero pod Smoczą górą, czekała mnie jeszcze mniej więcej godzina drogi. Słońce grzało niemiłosiernie, dałbym wszystko za odrobinę cienia. Przyśpieszyłem kroku. Jedynym powodem mojej i Kihiro podroży w to miejsce była częściowo ciekawość występujących tuta ziół oraz w większej mierze podjęcie wyzwania które zostało mi rzucone - próba oswojenia Lwa Nemejskiego. Dopiero teraz gdy byłem tak blisko celu zaczęły nachodzić mnie wątpliwości czy to w ogóle wypali - podjąłem się tego trzeba spróbować. Po raz któryś z kolei sięgnąłem do kołczana na plecach i odszukałem w nim trzy krótsze strzały. Sprawdziłem je i schowałem. Wszystko musiało pójść według planu. W oddali dostrzegałem już postać chłopaka, szedł w moim kierunku. Gdy stanęli naprzeciw sobie widać było, iż Kihro jest zdenerwowany- była to jego pierwsza wyprawa na tak dużą bestie.
-Uspokój się chłopcze, one twój strach wyczują z daleka.- powiedziałem chłodno i nie czekając na odpowiedź ruszyłem przed siebie bacznie się rozglądając. W oddali ujrzałem nasz cel - pod skałą, kryjąc się w jej cieniu leżało pięć dorosłych osobników Lwa Nemejskiego.
-Pamiętasz co masz robić gdyby coś poszło nie tak?- spytałem trochę ciszej. W odpowiedzi otrzymałem lekkie skinienie głowy i już go nie było. Bezszelestnie zacząłem podchodzić do skały. Upatrzyłem sobie młodą samicę śpiącą na uboczu. Przymknąłem oczy i otuliłem jej umysł szczelną barierą. W umysłach pozostałych osobników zasiałem panikę. Poskutkowało, wszystkie lwy (oprócz tego z barierą) nie wiedząc co się dzieje rozpierzchły się w różne strony. Cisze przerwało kilka świstów, wszystkie lwy padły na ziemię sparaliżowane. Powoli ruszyłem do śpiącej samicy, ukucnąłem przed nią i powoli zacząłem ściąć blokadę z jej umysłu. Nastąpiła chwila ciszy gdy samica otwarła oczy i spojrzała wprost na mnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.06.14 22:18  •  Pustkowie niedaleko Smoczej Góry - Page 2 Empty Re: Pustkowie niedaleko Smoczej Góry
Nie drgnąłem. Jakikolwiek ruch sprowokował by ją do ataku, spuściłem wzrok aby nie patrzeć w jej czerwone ślepia. Samica przeciągle zawarczała i powoli podniosła się z ziemi. Prawą ręką powoli sięgnąłem do dużej kieszeni przy kołczanie i wyciągnąłem z niej mięso które zostało z ostatniego ogniska. Na początek rzuciłem do samicy pojedynczy kawałek, wylądował tuż przed nią, przez chwilę wahała się jednak po chwili powąchała go i zjadła. Jak na początek zapowiadała się nieźle. W oddali słychać było kroki Kihiro, krążył zdenerwowany jakieś 50 metrów po mojej prawej. Chłopak zaraz wszystko rozwali, powinien siedzieć z dupą na jednym miejscu i obserwować. Spojrzałem na niego w tym samym momencie gdy on na mnie. Nie cierpiałem pracować z niedoświadczonymi szczeniakami nie mającymi pojęcia co robią i z czym w ogóle mają do czynienia. Przymrużyłem lekko oczy dając mu do zrozumienia iż ma się uspokoić, ledwo zauważalnie kiwnął głową i zaczął powoli wycofywać się za pobliską skałę. W lewej ręce trzymał łuk z nałożoną strzałą. Lwica spojrzała na niego, z jej gardła wydobył się głośny pomruk ostrzegawczy. Kihiro spanikował i jak najszybciej mógł dotarł do skały robiąc przy tym znaczny hałas. Zakląłem pod nosem wiedząc, że cały plan diabli wzięli. Oczy lwicy rozbłysły wściekłością, nim zdążyłem opanować jej umysł zaatakowała. Pozycja w której się znajdywałem nie pozwalała na szybki unik. Odskoczyłem jednak lwica zdążyła zahaczyć moje ramie pazurami głęboko ryjąc nimi w skórze i innych tkankach. Z głośnym świtem rozwinąłem skrzydła i osłoniłem się nimi przed kolejnym atakiem. Szybko sprawdziłem w jakim stanie jest ramie - najlepiej nie było. Skrzydła doskonale chroniły przed atakami i obrażaniami jednak nie przed bólem, rozprostowując je odepchnąłem lwice. Syknąłem z bólu i cofnąłem się do tyłu. Powietrze tuż obok mojego ucha przecięła strzała, strzelcem nie był Kihiro. Odwróciłem się w tamtą stronę i zobaczyłam demona, o czarnych skrzydłach unoszącego się jakieś 5 metrów nad ziemia. Nie znałem go lecz po tatuażu na prawym nadgarstku poznałem iż jest on sługą Nahara. Zamachałem skrzydłami aby sprawdzić jak rozległe są obrażenia zadane przez lwicę. Demon miękko wylądował na ziemi nie wydają przy tym najcichszego dźwięku.
-Widzę iż praca z Nemejczykiem się nie powiodła... N będzie niezadowolony- powiedział udając współczucie. Nie minęła sekunda a on uśmiechnął się szyderczo i dodał:
-Wiesz co cię czeka za nie wykonanie zlecenia. Może i jesteś częściowo wolny ale to Ci nie pomoże- schował skrzydła równocześnie krzyżując ręce na piersi. Nie sądziłem, że N tak szybko znajdzie na tyle dużego idiotę który zgodził by się zostać jego podwładnym z własnej woli.
- Zostało by wykonane gdybyś mi nie przeszkodził- powiedziałem oschle i powolnym krokiem ruszyłem do lwicy. Nadal żyła jednak strzała przeszyła jej płuco - nie miała najmniejszych szans na przeżycie. Wyciągnąłem długi, srebrny sztylet i ukróciłem jej cierpienie przebijając serce. Pozostałe lwy powoli zaczęły odzyskiwać panowanie nad swoimi ciałami. Pozbierałem strzały i skinieniem ręki dałem znak Kihiro, że czas wracać. Gdy spojrzałem w kierunku miejsca w którym kilka chwil temu stał demon usłyszałem jedynie oddalający się szum skrzydeł. Zamachałem mocniej skrzydłami lekko krzywiąc się z bólu. Powoli zacząłem unosić się coraz wyżej, młody demon zrobił to samo. Skierowaliśmy się w kierunków domków które majaczyły na horyzoncie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cóż to był za szalony i totalnie niespodziewany wypad. Istny rollercoaster spontaniczności. Byłaby świetna zabawa, gdyby nie to, że impreza została wymuszona, a w programie była tylko niepotrzebna przemoc i spiski. Stało się też parę rzeczy, których młody nigdy by się nie spodziewał, a tym bardziej nie chciał. Ale teraz już za późno na żałowanie podjętych decyzji. Ogółem było ciemno. Ale nie na dworze. Zrobiło się ciemno w momencie, w którym jeden z karków zarzucił mu worek na łeb. Ale cofnijmy się jeszcze. Głos blondynki wydawał się być całkiem miły do momentu, w którym postanowiła pobrać mu krew. Chłopak patrzył na igłę jakby przed jego oczami rozgrywała się najgorsza tragedia osobista. I tak właściwie było. W świecie nie istniało nic, co mogłoby wystraszyć go tak bardzo jak kolejne badania i eksperymenty. Chociaż "wystraszyć" to dość łagodne słowo. Taka sytuacja zapewne wywołałaby u niego atak paniki, konwulsje i paranoidalne halucynacje. W tym momencie było mu daleko do takiego stanu. Łzy napłynęły mu do oczu w chwili, w której igła przebiła się przez cienką skórę, a do wnętrza strzykawki zaczęła napływać purpurowa ciecz. Zacisnął zęby i odwrócił wzrok, starając się nie stracić nad sobą kontroli. Sam się na to zgodził, teraz musiał jakoś przeżyć. Nie to, żeby miał większy wybór. Po prostu nie chciało mu się jeszcze umierać. Spoglądał na jakże zajętego mężczyznę, gdy usłyszał dźwięk nożyczek. Wzdrygnął się i momentalnie odwrócił głowę w stronę dziewczyny. Przez nieuwagę ledwo uniknął nacięcia ucha. Musiała mu urąbać aż tyle włosów? Spojrzał na nią jakby szukał odpowiedzi i... ciemność.
Droga była pełna nierówności i zakrętów, ale mógł się tego spodziewać po Desperacji. Worek na głowie i ramię skrępowane przez jakiegoś napakowanego typa wprawiały go w dziwny stan. Coś jak nerwica zmieszana z depresją. Po prostu nie wiedział co robić. Powinien tak siedzieć i czekać? Był niemal pewien, że para doktorków go oszukała i teraz jedzie na spotkanie ze Śmiercią. Na szczęście jego myśli się nie potwierdziły. Samochód zatrzymał się, a jemu zrobiło się niedobrze. Już nawet nie wiedział dlaczego, choć prawdopodobnie ze stresu. Poczuł tylko silne szarpnięcie za rękę, a chwilę później leżał na piaszczystej glebie. Materiał został wręcz zerwany z jego głowy, lecz zanim zdążył się rozejrzeć do jego uszu dotarł odgłos silnika, a następnie dźwięk opon. Odjechali. Czyli dotrzymali umowy... aczkolwiek mieli jego dane genetyczne, a to może sprawić kłopoty w przyszłości. Na razie jednak powinien zająć się sytuacją obecną, a ciekawa to ona nie była. Spróbował się podnieść, ale nic z tego. Przycisnął policzek do ziemi i zadrżał. Bolało, cholernie bolało. Nawet jego wytrzymałość po takiej dawce emocji i utracie krwi zaczynała szwankować. Szczególnie, że zrobiony mu opatrunek już dawno temu zaczął przeciekać, a w momencie uderzenia tylko jeszcze bardziej się pogorszyło. Był brudny, zmęczony, jego ubrania były przesiąknięte krwią i to nie tylko jego własną. W całym tym zamieszaniu zdążył zapomnieć, że z początku był razem z Ryanem. Tamten i tak pewnie skończył lepiej, w końcu to Pan Doskonały. Ale koniec tego leżenia. Yunosuke wyciągnął zdrową rękę i powoli się na niej podniósł. Zdołał przyjąć pozycję siedzącą, po czym złapał się za krwawiące ramię. Jak tak dalej pójdzie to znowu straci za dużo krwi. Niechętnie przyznawał to samemu sobie, ale potrzebował pomocy. Nie posiadał jednak żadnej formy kontaktu ze światem. Wargi zadrżały i zacisnęły się, gdy pomyślał o Yasuko. To ona powinna przy nim być zawsze, tak jak kiedyś. Nie, nieważne. Z każdą chwilą czuł się coraz gorzej i trudniej mu się myślało. Musiał coś zrobić, ale... Heine! Chłopak sięgnął za siebie, aby wyjąć ostrze i dokładnie się mu przyjrzeć. Zmrużył oczy, kiedy zastanawiał się co jego pan może w tej chwili robić. Nawet w aktualnej sytuacji obawa przed byciem przeszkodą była zbyt wielka, ale przecież nie po to Growlithe dał mu tą rzecz, aby teraz bał się jej użyć.
Trudno. Potrzebował go jak nigdy wcześniej, a to była jedyna szansa. Gdzieś wewnątrz bolało go, że nie może poradzić sobie sam, ale cóż, takie życie. Zawahał się lekko, ale w końcu uderzył ostrzem o ziemię. Obserwował jak cieniste fragmenty się rozpadają aż nie zginęły całkowicie. Czyli teraz pozostaje mu czekać... Stracił jedną rzecz, ale przypomniało mu się, że zyskał inną. Pośpiesznie wyjął z kieszeni spodni ozdobę, którą znalazł w zwłokach jednej z niesfornych dziewczynek. Mały, błyszczący kolczyk. Coś mu podpowiadało, że nie jest taki zwykły. A co się robi, kiedy coś wydaje się dziwne? Sprawdza jak bardzo jest niebezpieczne? Niee, lepiej tego użyć, aby przekonać się na własnej skórze! I to właśnie uczynił nasz młody, głupi Yuno. Ujął w dłoń końcówkę poturbowanego ogona i przysunął go do swoich ust. Zębami zręcznie wyciągnął poprzedni kolczyk, a na jego miejsce założył ten znaleziony. Chwilę się z tym męczył, bo jedna ręka to jednak ból, ale w końcu się udało. Starą ozdobę schował do kieszeni, nie odrywając wzroku od nowej błyskotki. Tylko nagle wizja stała się niewyraźna. Jego marne ciało, które od dłuższego czasu całe się trzęsło, w końcu odpuściło. Kocur runął na bok, znów padając na podłoże. Nie miał siły się już podnieść tak jak wcześniej, choć przez dłuższą chwilę usilnie próbował. Równie dobrze mógłby tu zdechnąć. Zamknął oczy, żeby chociaż trochę wstrzymać usilnie napływające do nich łzy. Teraz nie czas na rozklejanie się. Musi jakoś walczyć, póki nie przyjdzie Jace.
O ile przyjdzie. Miał taką nadzieję.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.09.14 19:11  •  Pustkowie niedaleko Smoczej Góry - Page 2 Empty Re: Pustkowie niedaleko Smoczej Góry
Kiedy Yunosuke zwijał się z bólu, Growlithe rozszarpywał bok ofiary. Odgłos dartego materiału, chluśnięcie krwi. Okropieństwo. Prawo dżungli. Coś łudząco przypominające łanię, ale większe, nieco grubsze, z porożem i licznymi ślepiami; ogromnymi, lśniącymi, szeroko otwartymi i pełnymi kurwików ślepiami, stanowiło małe wyzwanie. Czarnemu wilkowi trudno było operować ciałem bez możliwości poruszania jedną z łap. Poradził sobie jednak, zaciskając żelazną obrożę wokół szczupłej szyi swojego celu, gniotąc krtań, łamiąc kark. Czarne mary sunęły jeszcze długo po zwisającej luźno głowie opartego o pień drzewa zwierzęcia. Prawdę mówiąc były tam tak długo, aż kły Growlithe'a nie wsunęły się w oczodoły łani. Wilk szarpnął łbem, rozrywając pysk obiadu i połknął kawał śliskiego, oblepionego posoką mięsa.
Mary chichotały.
Ich głosy były irytujące tak mocno, jak ignorowane. Dość zmartwień, krzywd, kolejnych rwących serce słów. Nigdy nie otrzyma tego, czego chciał? Tak powiedział Nathair? Wilk warknął, wgryzając się tuż pod uchem łani, patrzącej przed siebie martwym spojrzeniem, drżącej pod pyskiem pana lasu. Pod zębami.  Nie? Może powinni się założyć? Jeśli nie po dobroci, staraniami i wytrwałym czekaniem... to siłą. Dlaczego nie miałby spróbować innych sztuczek, skoro poprzednie zawsze zawodziły?
Przestańcie rechotać!
Mary zapiszczały głośniej, aż Growlithe skulił uszy. Jednak ponad tym rumorem usłyszał coś nowego. Jakiś spokojny pomruk, może nieco zbyt drętwy. Nie pasował do wrzasków wokół i dlatego tak się wyróżniał. Intrygował.
Łania przestała się poruszać.
Wilk wyjął pysk z jej brzucha i przez chwilę nasłuchiwał.
... CE.
Ucho drgnęło. Łeb podniósł się wyżej.
Heine.
JACE, westchnął kot, cudem wyrywając się poza szereg. Jego cichy, mruczący głos okazał się balsamem. Chwilę później o łapę wielkiego wilka otarł się czarny pyszczek dachowca.
Powinieneś być z Yunosuke. Growlithe był zaskoczony, jak łatwo przyszło mu zapomnieć o swoim słudze. Heine też to zdziwiło.
MA KŁOPOTY.
Daleko?
DOŚĆ. NA DESPERACJI.
Z pyska wilka wykradło się westchnięcie. Był w Edenie. W samym apogeum Edenu...
Dawno?
GODZINĘ TEMU. NIE MOGŁEM SIĘ PRZEBIĆ PRZEZ MARY, JACE.
Kot znów zamruczał.
Growlithe stracił zainteresowanie łanią.
Kiepski jesteś, kotku.
DLA CIEBIE „MAJORZE”.
Kiepski jesteś, majorze-kotku.


Minęły wieki.
Na ten czas Growlithe zdążył ze swojego mózgu zrobić niezłą sieczkę. Bałagan, jakieś przekrzykujące się (znowu) ary, ich wieczne pretensje do świata, które — w istocie — były przecież pretensjami Growlithe'a. Skradzionymi, przypiętymi do konkretnej zmory, ale to wciąż on był ich autorami. Nic nie mógł poradzić na to, że mimo przecinania kolejnych kilometrów, coś od środka ściskało go niemiłosiernie. Nawet jeśli od momentu spotkania z Nathairem minęły prawie dwa dni, a złość powinna ostygnąć, jak odstawiona na parapet kawa, absurdalnie tylko się potęgowała. Zarzucał na każdym kroku, że nie ma nigdy spokoju, że znów ktoś czegoś od niego chce, a jednocześnie czuł obowiązek przebycia drogi z Edenu do Yunosuke, w rekordowym wręcz czasie.
Nic więc dziwnego, że wybierał takie drogi, które choć były dłuższe, to bezpieczniejsze. Zagranie niwelowało wszystkie ewentualne „spory” i „problemy”  na jakie — znając swój fart — z całą pewnością by się natknął.

Klatka piersiowa wilczura podnosiła się i opadała w czasie łapczywych wdechów i niechętnych wydechów. Płuca płonęły, zdrowe łapy lekko drżały pod naporem ciała, które zdawało się przybrać na masie. Ale znalazł go. Tuż przy Yunosuke stał Heine, z tym swoim wiecznym, znużonym wyrazem pyska, ze sterczącymi na boki wąsami i dumną sylwetką. Miauknął żałośnie, zamieniając się we mgłę, gdy czarny nos Growlithe'a dotknął policzka Yunosuke.

----
Paraliż ręki ustąpi po 10 postach. 5/10
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.09.14 16:37  •  Pustkowie niedaleko Smoczej Góry - Page 2 Empty Re: Pustkowie niedaleko Smoczej Góry
Ból się nasilał. Powoli, powoli, im dłużej krew sączyła się przez opatrunek i niezgrabne palce, tym bardziej odczuwał szarpiące ukłucia. Głowę miał ciężką, zupełnie jakby coś go ogłuszyło. Wizja stopniowo zalewała się mrokiem, by po chwili odzyskać sprawność. Stan, w którym się znajdował był co najmniej dziwny. Przynajmniej dla niego. Niby już wcześniej w swoim marnym życiu doświadczył czegoś podobnego, ale tym razem było inaczej. Tym razem był zdany na siebie. Zawołał o pomoc, mimo ogromnej niechęci, ściskającej go za serce, a nawet nie miał pewności czy owa pomoc do niego przyjdzie. Nawet jeśli, to po wilku można spodziewać się wszystkiego. Jego nie mógł odczytać, tak jak wrobił to z wieloma innymi. Po nim nie mógł poznać co czuje, co myśli. Niezmiernie irytująca sprawa, ale z drugiej strony chyba właśnie to go w nim intrygowało. W każdym razie taka sytuacja była niepewna. Jace mógł przyjść, kopnąć kota w żebra i pójść dalej. Mógł nie przyjść w ogóle. Mógł też przyjść i się nim zająć. Właściwie wszystko zależało od stanu emocjonalnego wilczura.
Uczucia. Małe, zbędne kurwy.
Kocur usilnie walczył z narastającym zmęczeniem, podtrzymując świadomość nadzieją o przybyciu jego ukochanego pana. Ale było coś jeszcze. Nie chciał zasypiać, bo się bał. Po prostu obawiał się, że już się nie obudzi. W przeciwieństwie do większości istot żyjących w tych okolicach, on należał do skromnego grona tych, którzy są najzwyczajniej w świecie śmiertelni. I to, że jego próg bólu jest zawyżony nie oznacza, że trudniej go zabić. Wręcz przeciwnie. Chłopak może mieć wolę, ale i ta się ugnie, gdy drobne, wychudzone ciało mutanta otrzyma zbyt wiele obrażeń. A w tej chwili? Teraz był poobijany, miejscami miał zdartą skórę, stracił mnóstwo krwi i wciąż czuł jakby miał tę cholerną rękę, a gdy spoglądał w jej kierunku... cóż, nie było jej. Podłoże było zimne, nierówne, nieprzyjemne, a jego ciało było ciężkie. Przez dłuższą chwilę spoglądał tępo w jakiś punkt przed sobą. Grunt, że jeszcze nie zasypiał.
I wtedy poczuł się dziwnie. A przez "dziwnie" mam na myśli to, że nawet sam Yunosuke nie byłby w stanie wyrazić wszystkiego słowami. Nie było to jednak złe uczucie. Miał wrażenie, że jednak nie pozostanie całkowicie sam. I się nie mylił. Po jakimś czas mógł dostrzec w oddali rozmazaną sylwetkę wilka. Na chwilę zamknął oczy. Mogłoby się zdawać, że już ich nie otworzy, ale na szczęście zrobił to. Czerwone ślepia omiotły okolicę, nie mogąc dostrzec postaci sprzed chwili. Czyżby tylko mu się zdawało? Możliwe, w jego sytuacji halucynacje to nic dziwnego, a zmysły są zagłuszone. Byłoby ciekawie, gdyby zjawił się tu jakiś padlinożerca. Darmowy obiad z kota, yey. Tylko trochę kościsty.
Kot wzdrygnąłby się, gdyby tylko mógł. Zimny dotyk na jego policzku wybudził go ze stanu majaczenia pomiędzy snem a rzeczywistością. Przyszedł. Rudy rozchylił usta, chcąc wypowiedzieć imię, ale ostatecznie nic się z nich nie wydobyło. Nie miał już siły mówić. Zdecydowanie potrzebował chwili odpoczynku. Tylko lęk przed zaśnięciem stanowił problem.
Natomiast Grow doświadczył przed chwilą czegoś ciekawego. Otóż w momencie dotknięcia prawie-truchła mógł poczuć jak przez jego ciało przechodzi słaby impuls, leciutkie kopnięcie. Zupełnie jakby dotknął zepsutej żarówki. Nowy kolczyk połyskiwał skromnie, tkwiąc w końcówce poturbowanego ogona. Coś zdecydowanie się tutaj różniło. I bynajmniej nie był to brak jednej z rąk jego podopiecznego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cofnął łeb z głośnym warknięciem. Pysk drgnął mimowolnie, nim odchylił go drastycznie w tył, kładąc po sobie uszy i unosząc górną wargę, wielce zaskoczony samym faktem, że coś się stało. Skoro miał przed sobą półprzytomnego kotołaka uznał, że ten stan rzeczy nie ulegnie zmianie i tym samym żadne bodźce ze strony Yunosuke nie oddziałają na Jonathanie. Impuls jaki pstryknął go w nos nie był mocny. Bardziej niespodziewany. I irytujący. Wilk wysunął różowy jęzor i przemknął nim po boku pyska, wyglądając tak, jakby za moment miał skosztować wykwintnego dania. Trudno jednak uznać szczątki Yunosuke za wyborne. Równie dobrze mógł pozostać przy swoim poprzednim obiedzie: i w jednym, i w drugim przypadku leżały przed nim tylko kości.
Rozważał nawet wariant, w którym po prostu by odszedł. Już zdążył uznać, że Yunosuke w obecnym stanie nie jest mu do niczego potrzebny. Na co niby miałby się trudzić? Nie miał nawet pewności, czy jego starania nie spalą się na panewce, gdy po paru dniach bezręki mutant padnie mu brzuchem do góry z wywróconymi oczami. Na samą myśl skrzywił się tylko bardziej i uniósł wyżej łeb w wyrazie zniesmaczenia. Nie potrafił wytłumaczyć sobie teraz (ani później) dlaczego przemienił się z powrotem w człowieka, co było jawnym sygnałem, że planuje mu pomóc. Kucał przez chwilę przy praktycznie nieruchomym ciele kotołaka, sunąc spojrzeniem po jego sylwetce, poobijanej twarzy i — oczywiście — miejscu, gdzie do niedawna znajdowała się kończyna.
Wkurzające.
Growlithe'owi było niewygodnie przez paraliż ręki. Nawet jeśli ten powoli ustępował (Grow dałby sobie palec uciąć, że powoli zaczyna wracać mu czucie) to operowanie dłonią wymagałoby zbyt wielkiego wysiłku, aby jeszcze móc podnieść Yunosuke i zanieść w bezpieczniejsze miejsce, naprawdę nie wspominając o tym, że Wilk przebył pół mapy, żeby do niego dotrzeć. Prawo do bycia zmęczonym zwyczajnie mu się teraz należało, a on nie zamierzał z niego rezygnować. Wychodziło więc na to, że nie mógł zbyt wiele zdziałać, dopóki sam nie odzyska sił.
Skkkkkghhh!
Rozległ się cichy dźwięk dartego materiału. Ramię Growlithe'a, dotychczas przysłonięte przez miękki rękaw koszulki zostało bezwstydnie obnażone, udostępniając ciekawskim gapiom zarys nowej rany. Ślad po porażeniu prądem łudząco przypominał ciągnące się w głąb Ziemi korzenie wielowiekowego drzewa, a zważywszy na fakt, że Wilkowi nie spodobała się moc anielskiego wysłannika, nic dziwnego, że reagował gniewem na impulsy wysyłane przez Yunosuke. A był pewien, że to nikt inni, jak jego sługa, potraktował go tym nieprzyjemnym powitaniem w postaci pstryczka w nos, oplecionego malutkimi żółtymi iskierkami.
Czekałeś? — zapytał cicho, przewracając Yunosuke na plecy. Zrobił to w mało delikatny sposób, ale dostanie się do najgroźniejszej rany wydawało mu się teraz priorytetem. Zarysowana krzywa, wskazująca na ilość uratowanych jednostek w ostatnim tygodniu, drastycznie unosiła się ku górze, co niezbyt podobało się samemu Jonathanowi. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek składał papiery na superbohatera, bo i nie w smak mu było paradowanie po Desperacji w obcisłych rajtuzach, wymyślanie dziwnych nazw dla samochodów i posiadanie w swojej grocie siedem mil pod ziemią emerytowanego lokaja, który od początku, do końca serii nie postarzał się choćby o dzień. Nie przeczył jednak, że przydałaby mu się teraz Evendell i jej moc odbierania cierpienia. — Sądzisz, że powinienem cię ukarać? — zadał kolejne pytanie w eter, wpatrzony w opatrywane miejsce. Był nieobecny, ale podobny stan na pewno umknął styranej ofierze. Jace posługiwał się tylko jedną ręką — na szczęście lewą — więc szło mu to mozolnie, ale wkrótce czarny materiał zakrył wyciek cieszy, tamując krew przynajmniej na jakiś czas. W pewnym momencie musiał się pochylić, aby pomóc sobie zębami. Wsunął między nie skrawek materiału, przerzucił drugi koniec i zawiązał mocny supeł, z pewnością odczuwalny przez samego poszkodowanego.
Zdaje się — zaczął, odsuwając się od niego. Ciepła dłoń spoczęła na czole eksperymentu, sprawdzając jego stan. Cały czas miał wrażenie, że przypadkiem może otrzymać kolejny „prezent” w postaci kopniaka prądu, ale uznał, że Yunosuke zrobi wszystko, aby do tego nie doszło. Chociażby ze względu na strach o własne dupsko. Growlithe odsunął rękę i uniósł ją lekko, składając palce w charakterystyczny sposób. Dokończył: — że miałeś nie sprawiać już większych problemów, Yū?
Pstryknął. Nad Yunosuke pojawiła się czarna mgła, która opadła ciężko na jego pierś. Dopiero po chwili rzecz uformowała się w koc, który przykrył wykończonego kotołaka.
Jace podniósł się wreszcie z ziemi i mimowolnie obejrzał teren. Będą potrzebowali wody, bo jedzenia pewnie i tak teraz nie przełknie.

---
Paraliż ręki ustąpi po 10 postach. 6/10.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.09.14 23:16  •  Pustkowie niedaleko Smoczej Góry - Page 2 Empty Re: Pustkowie niedaleko Smoczej Góry
"Czekałeś?"
Ah, czekał... Tak długo, że wydawało mu się to wiecznością. W głowie liczył wyimaginowane kroki, stawiane przez łapy wilka, gdy przemierzał niezwykle dalekie dystanse. Yunosuke nie chciał nawet myśleć o tym jak długą drogę musiał przebyć jego pan, aby się do niego dostać. To był dodatkowy kopniak, którego wcale nie potrzebował. Więc stan fizyczny jest zły? A wspomniał ktoś o psychicznym? Tam to dopiero hardcore. Wyrzuty sumienia pojawiły się w ciągu paru minut po użyciu Heine, a każda kolejna sekunda tylko dokładała do ich wagi. A kiedy ogień w końcu dotarł do wody... cóż, gdzieś w kącie umysłu ofiary wybuchł kataklizm. Jednak musiał sobie z nim poradzić. Przewrócony na plecy nawet się nie odezwał, nie zareagował zbytnio. Niczym szmaciana lalka dał sobą kierować. Czerwone oczy przez chwilę tępo wpatrywały się w przestrzeń tuż za uchem Jonathana, ale w końcu utkwiły w jego twarzy. Powinien być szczęśliwy, że jednak przyszedł, prawda? Więc czemu ściska go w sercu?
Nowa wersja prowizorycznego opatrunku okazała się być wyjątkowo skuteczna. Już nawet ból nie był tak dokuczliwy, choć to raczej dlatego, że pałeczkę przejęły różnego rodzaju myśli. Głównie czarne, taka już jego sposobność. Szczególnie nasiliły się w momencie, w którym padła wzmianka o karaniu. Chciał coś odrzec, ale nie miał siły, więc wydał z siebie tylko cichy pomruk. Ten dźwięk oznaczał zaś zgodę. Jeśli jego pan uważa, że powinien zostać ukarany, niechaj tak będzie. Już skupił swoją wyobraźnię na twardej ręce pana, gdy nagły impuls wyrwał go ze świata cieni. Ciepło bijące od dłoni wilka było niezwykle kojące, zupełnie niezgodne z wyrazem jego twarzy, ani aurą, która od niego biła. Tym razem obyło się bez żadnych wyładowań. Czyżby ten sprzed chwili był tylko przypadkiem? Młody pokręcił głową. Obserwował jak na komendę Jonathana zostaje okryty cienistym kocem. Nie no, nie można aż tak się mazać. Z ręką czy bez, nie ma różnicy. Rudzielec spróbował się podnieść chociaż do wpół siadu, ale jednak brak jednego z ramion oraz sił skutecznie to utrudniały. Ostatecznie nie ruszył się za bardzo. Jedynie wyciągnął drżące palce ku wilczurowi, żeby chwycić za brzeg jego bluzki.
- Problemy... - zachrypiał, powoli nabierając powietrza. Było mu widocznie ciężko. Zaskakujące, jak szybko żywot potrafi uchodzić z istoty. - ... zdają się mnie lubić.
Spróbował się blado uśmiechnąć, ale nie wyszło. Zamiast tego na jego twarz wstąpił lekki grymas, spowodowany bólem ramienia, które tłumione było przez zakrwawione szmaty. Wypuścił przez zęby powietrze. Tak, to była próba westchnięcia. Tak niedorobiona jak on sam.
- Wyglądasz gorzej ode mnie. - szepnął, zawieszając wzrok na jego ręce. Najwyraźniej zawołał o pomoc w nie najlepszym momencie. Cóż, nie on sobie wybiera porywaczy. W ogóle ciągle coś. Powinien zmienić imię na Peach.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.09.14 18:03  •  Pustkowie niedaleko Smoczej Góry - Page 2 Empty Re: Pustkowie niedaleko Smoczej Góry
Cichy pomruk, jaki potowarzyszył chwilę ruchom jego dłoni nie był do końca tym, czego się spodziewał. Choć wiadomo, że Growlithe ceni lojalność sługów, to jednak czasami wręcz liczył na bardziej charakterne odpowiedzi. Szczeniackie odzywki, bunt w oczach, pianę z pyska. Zamiast tego pochylano przed nim głowy, kajano się, podkulano ogon. Banda bezużytecznych szumowin, przechodziło mu przez myśl. Co by zrobili, gdyby źródło wydające rozkazy nagle zostało sprzątnięte z tego świata? Zostawieni sami sobie przestaliby wreszcie zdzierać sobie kolana, bo nie mieliby przed kim na nie padać? Tak po prostu?
Puść — rzucił nagle, gdy skrawek jego koszulki został zakleszczony w słaby uchwyt palców Yunosuke. Wsłuchiwanie się w cichy głos, oglądanie krzywych grymasów... Jak tu nie popadać ze skrajności w skrajność? Krótkie „tsk” wyrwało się z jego ust, gdy postąpił krok na bok, chcąc ruszyć w odpowiednim kierunku. Przy okazji wyrwał materiał bluzki z tego lichego uścisku, ale jednak... po tym ledwie jednym ruchu zatrzymał się i ponownie zerknął na leżące pod kocem ciało czerwonowłosego. Wyglądał gorzej od niego? Dlaczego? Bo prawie zamordował szczyla, którego tak mocno kochał Nathaniel? Nie żałował Nathaira ani na moment, choć wiedział, że nie obejdzie się bez konsekwencji.
Wkurzające, powtórzył się, odrywając wzrok od Yunosuke. Ruszył przed siebie niezbyt zadowalająco prędkim chodem.

Heine zamruczał nagle, jak zwykle pojawiając się absolutnie znikąd. Kościsty grzbiet wygiął się w łuk, przez co kociak łudząco przypominał teraz te wszystkie czarne pupilki czarownic, wyrysowane na halloweenowych kartkach. Brakowało tylko leżącej obok pomarańczowej dyni, może księżyca i paru gwiazdek w tle, a wszystko współgrałoby ze sobą wręcz idealnie. Heine przeciągnął się raz jeszcze, po czym leniwym krokiem podszedł do leżącego Yunosuke i usiadł obok niego. Chwilę zlizywał niewidzialny brud z łapek, potem wygiął się cały, jakby chciał dosięgnąć językiem karku, aż wreszcie położył się na ziemi, tuż obok zranionej kończyny Yunosuke. Bezdenne ślepia rozglądały się czujnie dookoła, a długi ogon poruszał się raz za razem, jak pełzający w miejscu wąż.

Zanurzył czarne dno butli w wodzie. Rozległ się cichy gulgot, zaraz dźwięk wsysania i cisza.

Ucho Heine drgnęło. Kocisko podniosło się na swych cienkich łapach i rozejrzało uważnie. Gdzieś w oddali słychać było jakieś pomrukiwania, trzask gałęzi, szuranie. Sierść kociaka zjeżyła się, gdy ponownie wyginał grzbiet w półkole.

Co jest, Heine? — zapytał, gdy znalazł się już wystarczająco blisko. Wyczuł niepokój zwierzęcia, które niespokojnie obchodziło Yunosuke, przechodziło po nim lub przeskakiwało, węszyło, to znów siadało i bacznie obserwowało okolicę. O bark Jonathana obijała się pełna butelka wody, którą przytrzymywał za chwytnik dwoma palcami, dokładnie tak, jak zwykł trzymać swoją szkolną torbę.
NIE CZUJESZ? COŚ SIĘ TU KRĘCI.
Grow mimowolnie zerknął na bok. Dookoła wiało ciszą.
Niespecjalnie. Jak z Yunosuke?
JESZCZE DYCHA, parsknął Heine. Podniósł łepek i skierował wzrok ku niewielkiej plamie, która w miarę stawiania kolejnych kroków nabierała rysów i barw, przemieniając się w Growlithe'a. MARTWISZ SIĘ?
Nie bądź śmieszny. Growlithe kucnął przy czerwonowłosym. Wsunął dłoń pod jego głowę i opuścił kolana, by oprzeć Yunosuke o swoje uda. Wyswobodził wtedy rękę i odkręcił butelkę. Czarna zakrętka odskoczyła posłusznie i zniknęła, gdy tylko oderwała się od szyjki naczynia. Przyłożył brzeg butelki do spierzchniętych warg kotołaka.
Pij.
I przechylił.
NIE MÓWIĘ O YUNOSUKE, westchnął Heine, przyglądając się tej scenie z odpowiedniej odległości. Choć kot wykonał już swoje zadanie — miał tylko przypilnować Yunosuke podczas nieobecności Jace'a — to nadal nie wrócił do domu. Wolał przyglądać się tej dwójce z perspektywy bardziej żywego stworzenia, jednocześnie nie opuszczając gardy. Przechylił nawet głowę o całe dziewięćdziesiąt stopni, gdy pierwsze krople wody trafiły do gardła rudzielca. JACE?
Hm?
PYTAŁEM, CZY SIĘ MATRWISZ.
O co znowu?
NO...

Growlithe słysząc to imię szarpnął ręką. Przechylił zbyt mocno butlę, wylewając połowę wody na brodę, szyję i tors Yunosuke, niezbyt przejmując się faktem, że oblał też koc i pobrudzone ciuchy sługi. Złapał naczynie dopiero po chwili i zadarł je natychmiast do góry, zerkając wręcz zaskoczonym spojrzeniem na mokrego kotołaka.
Odzyskał rezon.
Kurwa, warknął natychmiast w odpowiedzi dla Heine i odstawił swoją nową zdobycz na bok, nie bacząc na to, że zrobił to tak niedbale, że butelka zdążyła się przewrócić. Cienki strumyczek wody wyciekł z jej wnętrza, ale na miejscu otworu prędko pojawiła się zakrętka, tamując to tsunami.
...
OOPSIK, zachichotał Heine. NIE POWINENEM O NIM PRZYPOMINAĆ, PRAWDA? ♥ JAKIŻ JA GŁUYPIUTKI!
Jace'owi drgnęła powieka.
Jak się czujesz? — zagadnął, najwidoczniej próbując ignorować złośliwość kota. — Prócz tego, że czystszy. Może powiesz mi wreszcie, co się stało?

---
Paraliż ręki ustąpi po 10 postach. 7/10.

- Wyglądasz gorzej ode mnie.
- To nie ja. To moja schauma.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach