Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

Dziś w nocy była księżniczką. Na razie bez tiary, nawet bez berła którym mogłaby mianować swoją atrakcyjną towarzyszkę na jeszcze bardziej atrakcyjną Rycerkę. Jednak z braku laku dobry kit. Czy jakoś tak. Złapała w rękę opakowanie z pałeczkami, które przygotowano gdyby ktoś do alkoholu zażyczył sobie przekąsek i gdy dziewczyna opadła na kolana, czy też nieco się na nich podniosła, Tai złożyła pałeczki najpierw na jej prawym ramieniu, a potem na lewym.
- Zaprawdę, serce twe waleczne, zaś serce czyste... - czknęła. Powoli zaczął się jej plątać język, co zatuszowała cichym chichotem. - Mianuję cię lady Adą znad Rzeki Sake, Poszukiwaczką Zaginionej Tiary. Usiądź.
Nie spodziewała się, że aż tak zgrabnie wyjdzie jej przywołanie wyniosłości na twarz. Może jednak była stworzona do roli proroka? Oby, bo już czuła na plecach spojrzenia otaczających ich ludzi. Oraz krzyż, jaki szykowali na nią zdrajcy królestwa. Kościoła. Łotewer. To uczucie ciężko było stłumić nawet gorącymi zapewnieniami Adavieny odnośnie męskiej miłości w jej wykonaniu. Co innego wspomnienie zimnych dłoni na karku rudowłosej... Cóż, może jeszcze kiedyś.
Teraz trzeba było pić! Czekała tylko na zgodę dziewczyny by rozpocząć operację dzikiego opijania nocy. Tyłek wypięty, brzuch wciągnięty, cycki do przodu, głowa do góry, razem z butelką. Jeden, dwa, trzy łyki... Czuła jak dobrze zmrożona ryżowa wódka płynie jej po biuście i brzuchu. Jeszcze dwa przełknięcia i opróżni naczynie. Powoli zaczynało jej się kręcić w głowie, oczy zaszły lekką mgłą, nie mogła skupić wzroku. Cudowne alkoholowe upojenie. Gorzej, że nie skojarzyła faktów. Słysząc śmiech dziewczyny, myślała, że ta już dawno skończyła swoją porcję. Spojrzała na nią, w tym samym czasie ocierając brodę serwetką. Spojrzała na kawałek papieru. Serwetka była sucha. Jej ubranie nie. Ada też nie była sucha. Spojrzała na wilgotną ścieżkę na jej brzuchu i uniosła brew, starając się skojarzyć.
Od teraz jesteś ze mną Miss Mokrego Podkoszulka.
- Czy ty właśnie wylałaś na mnie alkohol? - Chyba trochę za bardzo podniosła głos, bo ludzie zaczęli się za nimi oglądać. Jakiś obleśny gruby facet z plamami potu pod pachami uniósł brwi. Skrzywiła się. - I na siebie.
Na bawełnianej yukacie został ślad, zaś sam materiał przylgnął do wychudzonej, dziewczęcej piersi kobiety. Zgarnęła kosmyk z czoła, starając się dojrzeć tą plamę. Pokerowa twarz, nieprzenikniona mina.
- Naprawdę to zrobiłaś. - O, w końcu do niej dotarło. Wsunęła natrętny kosmyk za ucho i spojrzała na dziewczynę. W jej oczach mogło się czaić wszystko, od złości po łzy. Ale Ada słusznie spodziewała się tam wesołości. - Ta zniewaga krwi wymaga!
Wyzwanie było wyraźne, tak samo jak kurwiki harcujące w oczach księżniczki. - Ściąć jej głowę!
I już nie mogła powstrzymać śmiechu. Złapała się za brzuch, bo przepona najwyraźniej próbowała się wydostać z jej trzewi. Odchyliła się do tyłu i zaśmiewała tak długo, aż zabrakło jej powietrza, a do oczu napłynęły łzy.
- Chodźmy podbić świat, moja droga Miss Mokrego Podkoszulka. Ale jak znajdę okazję żeby cię wykąpać to zobaczysz.
Puściła jej oczko. Z kieszonki w yukacie wydłubała zapłatę za trunki i zaczęła się zbierać do wyjścia, ot co.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Odkąd tylko pamiętał to uwielbiał festyny. Posiadały swój niepowtarzalny klimat, którego można było doświadczyć raz do roku. Oczywiście udało mu się uczestniczyć tylko w nielicznej ich ilości, ale każdy zapisał się w jakimś sposób w jego pamięci. Co prawda nie lubił byt dużych zbiorowisk ludzi, wolał ich unikać, zwłaszcza w takich miejscach jak miasto, ale… co się robi dla tych wszystkich pyszności i atrakcji, jakie oferowały festyny! Dzisiejszego wieczoru po raz pierwszy postanowił założyć na siebie zwiewną yukatę. Co prawda z początku czuł się dziwnie i nieswojo, ale szybko przyzwyczaił się do nowego uczucia nie spodziewając się, że spotka tutaj kogoś znajomego, kto mógłby ujrzeć go w tak niecodziennym wydaniu.
Pierwszą atrakcją, o jaką zahaczył było oczywiście rzucanie w kręcącego się na kole klauna…. ciastami. Szkoda jedzenia, ale za to ile było przy tym frajdy! A Nathair wyjątkowo nie przepadał z klownami. Przerażali go. Te ich fałszywe uśmiechy, domalowane i bogowie tylko wiedzieli co tak naprawdę kryło się pod ich maską. Anioł może nie miał najlepszego cela, ale koniec końców trafił. I wygrał. Kocie uszy. Przez pierwsze minuty nie zamierzał tego w ogóle nakładać, zamierzając komuś je sprezentować. Ale ostatecznie się przełamał, bo czemu nie? Mógł chociaż po części poczuć się jak wymordowany. No i nie wyglądał aż tak tragicznie, tak przynajmniej było jego zdaniem.
Zakupiwszy sporych wielkości lizaka, chodził od straganu do straganu w poszukiwaniu jakiś ciekawych rzeczy albo niespotykanych smakołyków, kiedy kątem oka śmignęło mu coś znajomego. Rude włosy. Momentalnie przystanął, ale nie było to najlepszą decyzją, bo już po chwili został poniesiony przez tłum spacerowiczów. Wyrzucił ręce ku górze szamocząc się jak żywy indyk na grillu, próbują wyswobodzić się z ludności marudząc i rzucając dziwne określenia w ich kierunku.
Omal nie stracił przy tym buta. Lubił zapieprzać na boso, ale dzisiejszego wieczoru wolał nie ryzykować skończenie z jakimś lepkim gównem przyczepionym do jego stopy. Używając metody na łokcia wreszcie wyskoczył z napastliwego tłumu dysząc przy tym jak stary parowóz, z drgającą brwią pełną irytacji.
- Cholerne farfocle. – mruknął otrzepując swoje ubranie. Odchrząknął cicho dopiero parę sekund później orientując się, że…. Wraz z tłumem odszedł jego lizak.
- No nie! – warknął zrozpaczony posyłając tęskne spojrzenie gdzieś w dal. No nic, będzie musiał kupić nowy. Albo watę cukrową. Obożejakonbardzochciałwatę.
Odwrócił się na pięcie słysząc znajomy głos. Czyli się nie pomylił.
- Taihen! – krzyknął wesoło, unosząc rękę, by do niej pomachać I chcąc przebić się przez rozkrzyczany tłum. Od razu pognał w stronę znajomej.
- Nie sądziłem, że cię tutaj znajdę. W sumie… nie sądziłem, ze spotkam tutaj kogokolwiek. – wzruszył lekko ramionami, przenosząc spojrzenie na towarzyszkę rudowłosej.
- Yo. – uniósł rękę w geście przywitania.
- Tai…? Wszystko dobrze? – przechylił głowę w bok, przyglądając się jej uważnie, widząc, że chyba nie do końca jest z nią wszystko dobrze.
- W każdym razie nie wiesz gdzie tutaj dostanę watę cukrową?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Nie poczułeś się zachęcony.
Fakt. Potrzeba było znacznie więcej, żeby wzbudzić w nim akurat ten rodzaj zainteresowania. Niosąc na barkach cały bagaż doświadczeń, stał się niewrażliwy na tanie zagrywki. A jednak – nogi mimo wszystko sprowadziły go na festyn, z którym jeszcze dwa dni temu nie chciał mieć nic wspólnego. Aktualnie widok tłumów też nie wprawiał go w szampański nastrój. Nie żeby cokolwiek go w niego wprawiało. Srebrzyste tęczówki przemykały spojrzeniem po uśmiechniętych twarzach ludzi, którzy dali się ponieść temu idiotycznemu klimatowi zabawy. Większość z nich musiała zalać swoje pyski alkoholem, by móc w pełni nacieszyć się tutejszymi atrakcjami.
Kompletnie tu nie pasował.
Zdawał sobie z tego sprawę, jak i zdała sobie z tego sprawę czarnowłosa kobieta, która z uśmiechem powitała go tacą pełną festiwalowych przekąsek. Wystarczył zaledwie moment, w którym ich spojrzenia zderzyły się ze sobą, a grymas na jej ustach pobladł, chociaż postarała się, by nie zniknął całkiem. Nie przywykła do pozbawionych wyrazu twarzy i spoglądania na nią z góry. Bynajmniej nie z powodu dzielącej ich różnicy wzrostu. Musiała uciec spojrzeniem gdzieś w bok, by zdobyć się na sugestywne uniesienie tacy wyżej, mimo że nawet wtedy miała wrażenie, że się narzuca.
Witamy na corocznym festynie. Proszę się poczęstować ― cały entuzjazm z jej głosu kompletnie wyparował, chociaż na pewno gdzieś w duchu miała nadzieję na to, że trochę uprzejmości poprawi sytuację.
Nie odpowiedział. I tak cud, że przesunął wzrokiem po kolorowych przysmakach, których słodki zapach wystarczająco mocno go odrzucał. Widok zniechęcił jeszcze bardziej, przez co bez słowa czy choćby pomruku niezadowolenia ominął nieznajomą, nie popisując się przy tym kulturą osobistą. Martwi jej nie potrzebowali, a jego cel był zgoła inny niż napełnienie swojego brzucha, choć mógł zrobić to przy okazji. Im dalej szedł, tym więcej znajomych zapachów docierało do jego nosa, choć woń jedzenia porozstawianego na stoiskach dookoła wytępiła je niemal całkowicie. Nie poświęcał nikomu zbyt wiele swojej uwagi, jakby liczyła się wyłącznie ocena sytuacji i to, czy nie rzuca się zbytnio w oczy. Na szczęście większość całą swoją uwagę poświęcała straganom, które po weekendzie miały stąd zniknąć. Wszyscy tacy nieświadomi nadchodzącego zagrożenia.
Zacisnął palce na portfelu, który przed momentem wysunął z kieszeni jakiegoś mężczyzny. Wystawał z niej, wręcz prosząc się o to, by ktoś go sobie przywłaszczył. Wszechobecne tłumy doskonale zatuszowały fakt popełnionej przez niego zbrodni. Teraz był tylko kolejnym zwyczajnym gościem na festynie. Przyszedł się najeść, więc musiał sam za siebie zapłacić. W ten sposób miał okazję stać się prawie niewidzialny.
A Nathair?
Nie zamierzał go szukać. Czekał aż chłopak sam go znajdzie, jeżeli tak bardzo zależało mu na tym spotkaniu.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Częstotliwość i prędkość myśli w głowie Adavieny wyjątkowo się zwiększyły. Niestety, język nie był w stanie nadążać za całym tym ferworem myślowym, więc zdarzało się, że słowa gubiły swoje znaczenie, albo literki, albo sens. Ale tylko czasami! (przynajmniej na razie). Nie do końca zrozumiała co czyniła w tym momencie Tai, bo widok zasłaniały jej wszędobylskie włosy (nie, żeby miały własną świadomość, choć..jakby się tak zastanowić...).
- Tak..moja Pani! Me serce wolne..-  a od czego mogło być wolne? Nie bardzo wierzyła w Boga, bo jeśli był, to zwyczajnie miał gdzieś świat, który stworzył. Prawdopodobnie jednak, należała do grona tych "dobrych" istot, bo choć charakterkiem mogła jeździć niczym koparka na budowie, to ciężko byłoby powiedzieć, że robiła tym komuś krzywdę (no chyba, że trafiała na wyjątkowo tępe okazy, które wywoływały u niej uczulenie) - i nie zamieszkałe! - dokończyła radośnie i z dumą.
I po całym tym szlacheckim mianowaniu łobuzowaty los wcisną Adavienie magiczną różdżkę i niemal, niczym wróżka, która miała przemienić bajkowemu kopciuszkowi suknię...zamachnęła się z alkoholem. Pekinie, ale to chyba nie ta bajka...jeśli w ogóle jakaś jest o oblewaniu księżniczek słodkimi trunkami (powtarzam, to nie ta bajka, ani nawet film!).
Na pierwsze pytanie prorokini, Ada pokiwała twierdząco głową (starała się choć przez chwilę być poważna), przerywając palpitacje śmiechu.
- Nic nie skryje się przed twym przenikliwym okiem - Pokiwała głową drugi raz, gdy padły kolejne słowa ognistowłosej, by ostatecznie, nie mogąc się powstrzymać, buchnąć znowu śmiechem. Zignorowała tym samym zaskoczone, bądź zbaraniałe spojrzenia obcych. Patrzeć niby nikt im nie zabraniał (byle nie dotykać).
- Ależ księżniczko! Moja głowa jeszcze się przyda! Fakt...nieco już chwiejna, ale któż inny podejmie się tak niebezpiecznej wyprawy i poszukiwań...! - właściwie nie musiała niczego kończyć. Słowa zniknęły, prawie się przy tym opluwając, bo salwy śmiechu niczym strzały z karabinu powaliły obie dziewczyny.
- Wystarczy słowo, a sama się dla ciebie wykąpię...- sięgnęła palcem do ust - tylko najlepiej jeśli będzie to jakieś jezioro, bo inne płyny bywają nieznośne - wzniosła brwi ku górze i chwilę potem, jak rudowłosa zapłaciła za ich wyczyny, tzn., trunki, czarnowłosa złapała towarzyszkę pod ramię i raźno (choć z delikatnym rozmyciem) ruszyły ku swej przygodzie.
Nie minęła chwila, kiedy usłyszała obcy głos, wołający ognistowłosą księżniczkę. Początkowo nawet myślała, że są to tylko wymysły jej przymglonego umysłu, ale nie! obróciła się, wciąż trzymając ramię Tai, by przekonać się, że jednak głos był rzeczywisty, bo właściciel nawet z nią się przywitał. Nie znała chłopaka, ale przez nieco zamglony wygląd - wydawał się bardzo młody (zaznaczmy jednak, że w aktualnym stanie wiele rzeczy mogło się Adavienie wydawać). Obdarzyła nieznajomego szerokim, olśniewającym (znowu tak przynajmniej jej się zdawało), by przenieść błękit spojrzenia najpierw na Taihen, by wrócić do poprzednika.
- Nie oddam, znajdź sobie inną Tai - zachichotała - już zdążyłam ją naznaczyć, więc...- przetarła oko, czując pozostałości łez, by... zapomnieć dokończyć.
- Wata cukrowa? Stawiam, że jest po drodze w poszukiwaniu Zaginionej tiary! - wyciągnęła rękę do góry. Zupełnie, jakby była wiekopomna statuą. Zatroskany zdrowy rozsądek przypomniał jej, gdzie nasza rycerka się znajdowała. Tak. Ada zdecydowanie była wstawiona. Chyba nawet bardziej niż myślała. I najgorsze, że niezwykle ją to bawiło. A nawet wieczór na dobre się nie zaczął.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przez moment widziała to rozmycie w ich ruchach. Ich kontury zamazywały się przy każdym kroku, nie zostawiając za sobą kaskady włosów powiewających na wietrze, a linie. Rozmazane linie.
Gdy wychodziły, na moment grunt umknął jej pod stopami. Potknęła się, szybko odzyskując rezon gdy poczuła ramię Ady przy swoim. Spojrzała w jej roześmianą twarz z wdzięcznością, obiecując sobie w duchu, że nigdy jej nie opuści. W sumie, czego by jej tego nie powiedzieć?
- Jesteś najlepszą osobą jaką ostatnio spotkałam! Lubię cię! - Chyba powoli zaczynała bełkotać, bo słowa jakoś wyjątkowo wolno wypływały z jej ust. Niemal mogła je zobaczyć i uchwycić. To nic. Nie zauważy. - Tu chyba było jakieś jezioro, nie?
I tak sobie rozmyślała, bo chyba jakoś tak się nazywał nawet ten festyn. fiesta nad jeziorem. Impreza w plenerze. Coś w ten deseń. Podrapała się w potylicę wolną ręką i rozejrzała za wodą, brzegiem i falami. Dupa. Jakaś różowa głowa zasłaniała jej cały widok.
Tai!
Cholera, znała go. Zaraz popsuje całą jej intrygę. Wszystkie kłamstwa. Żeby tylko nie zaczął mówić o Kościele. Może nie zacznie, w końcu to był festyn. Nikt nie rozmawia o interesach na festynach. Rozciągnęła wargi w uśmiechu, który nabrał szczerości wraz ze słowami Ady. Złapała się za yukatę na piersi i lekko pociągnęła. Plama nadal tam była, wielka i mokra jak cała jej klata.
- Miałyśmy mały wypadek, ale już wszystko dobrze! Idziemy się kąpać w jeziorze. - Na moment przygryzła wargę, przez chwilę lustrując Nathaira uważnym spojrzeniem przymglonych przez alkohol oczu. - Jak zjesz watę to też będziesz musiał.
Skinęła poważnie głową, bo jako księżniczka dziś podejmowała wszystkie najważniejsze decyzje, była panią nieba i ziemi, ludzi i aniołów.
- Wata cukrowa jest kluczem! Trzeba ją zdobyć!
Stanęła plecami do Ady, robiąc podobną pozę. Każdy zagorzały fan Power Rangers czy Pokemonów mógł w nich odnaleźć jakąś namiastkę superbohaterek. Czy coś w tym stylu. Brakowało tylko epickiej ścieżki dźwiękowej, a po jej głowie obijała się tylko piosenka z Kubusia Puchatka. Cóż, lepsze to niż nic, więc zaczęła nucić.
Już pora wstać, wyruszyć z domu...
Wolną ręką złapała pod ramię anioła i ruszyła dalej w stronę stoisk z jedzeniem. Trzeba odszukać watę!
- Kubuś, Puchatek Kubuś! - to chyba zostanie jej okrzykiem bojowym - wśród roju pszczół, jak to niedźwiadków ród!
I ruszyli. Najpierw powoli, w zwolnionym tempie, ale inni ludzie nie dawali za wygraną, więc Tai przyspieszyła. Teraz byli taranem atakującym bezbronnych przechodniów. Mogli kraść balony, deptać karaluchy i robić zwierzątka z makaronu. Najpierw jednak trzeba było dokopać się do waty i odnaleźć ten nieszczęsny brzeg jeziora. I tiarę. Cholera, całkiem zapomniała o tiarze. Zapewne znów by się podrapała po głowie, gdyby nie miała zajętych rąk. Ada z prawej, Nathair z lewej. Ale czy oni się znali... zaraz.
Stop. Zahamowała, wwiercając pięty w posadzkę. Nawet lekko przykucnęła, po części wieszając się na swoich wiernych kompanach.
- Wy się chyba nie znacie. To - wskazała na czarnowłosą z wyraźną dumą - jest moja wierna rycerka Ada, Poszukiwaczka Zaginionej Tiary. A to - druga dłoń powędrowała w stronę różowłosego - najprzystojniejszy i najbardziej męski mężczyzna jakiego poznałam. Taki stanowczy. Nathair. A teraz możemy iść dalej.
No brawo. Spojrzała za siebie, by sprawdzić ile kilometrów udało im się przejść do momentu jej szybkiego wykrycia nieprawidłowości wszelakich. Pięć metrów. Zajebiście. Ale może teraz będzie tylko lepiej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zajęło mu naprawdę kilka chwil, nim wreszcie połapał się, że obie dziewczyny są wstawione. Szczerze powiedziawszy był cholernie zaskoczony tym faktem, zwłaszcza, jeśli chodziło o jego znajomą, bo jakoś do tej pory nie był sobie w stanie wyobrazić, że ktoś taki jak Taihen sięgnąłby po kieliszek czy inny napój wysokoprocentowy. Jak widać na festynach zdarzały się wszelakiej maści…. Odskocznie. Właściwie nie miał nic lepszego do roboty, Ryan zapewne się nie zjawi, więc bez większego zbuntowania czy też oporu przystał na propozycję kobiet, by odnaleźć wspólnymi siłami stoisko z watą cukrową, którą chłopak tak bardzo pragnął.
Trzeba jednak przyznać, że spojrzał na profil rudowłosej z pewnym dystansem, kiedy poczuł jak jej szczupła dłoń owija się dookoła jego ramienia i ciągnie gdzieś przed siebie. Tym razem próbował jednak oponować, próbując na spokojnie wytłumaczyć, że jest już dużym chłopcem i sam potrafi sobie poradzić oraz iść. Nawet sugestywnie zaczął wykręcać rękę, ale nic mu na to. Taihen jak falą o skałę. Nic. Zupełnie nic. Dlatego też koniec końców postanowił poddać się i dać kobiecie wolną rękę. Raczej z jej strony nic mu nie groziło. Bardziej martwiła go nieznajoma, bo tak naprawdę mogła okazać się praktycznie wszystkim. Od anioła, poprzez wymordowanych, na dziwolągach kończąc. Póki co nic takiego nie wykazywała, ale Nathair mimo wszystko nie zamierzał przestawać być czujny. W końcu lubił Taihen na swój anielski, pokręcony sposób i zdecydowanie nie zamierzał dopuścić, by coś jej się stało.
Z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej zaczynało podobać mu się nowe towarzystwo. Właściwie gdzie nie fakt, że pewnie niebawem zacznie odczuwać znużenie, to może i zostałby z nimi do momentu puszczenia fajerwerk, aczkolwiek pewnie w pewnej chwili po prostu się ulotni, kierując do swojego małego i cichego miejsca w lesie, z dala od ludzie, gdzie w spokoju będzie mógł obserwować sztuczne ognie.
Na przestawienie nieznajomej, Nathair jedynie pokręcił głową, chociaż nie ma co ukrywać. Raptownie poczuł się tak, jakby w piórka zaczął obrastać a jego nos wydłużył się o parę milimetrów krzycząc „tak mów więcej”. Mimo to w jego oczach coś zaiskrzyło, kiedy kątem oka dostrzegł stanowisko z watą cukrową. Od razu skierował swoje kroki w tamtą stronę, ustawiając się w kolejce, jednocześnie ciągnąc za sobą Taihen.
- Księżniczka, co? – uniósł brwi w pytającym geście, kiedy wreszcie znaleźli chwilę spokoju na rozmowę. Ale i tym razem nie było dane im zbyt długo porozmawiać. No, przynajmniej nie w tej chwili. Gdzieś ponad tłumem śmignęła mu znajoma, ciemna czupryna, znajoma, blada twarz i ten znajomy, beznamiętny wyraz twarzy. Nathair momentalnie poczuł, jak coś w środku niego się przewraca, rozlewając uczucie ciepła, które gwałtownie dotarło do delikatnych policzków, wywołując delikatną barwę czerwieni.
Jay.
- Ryan… – wyrzucił z siebie, jednocześnie ruszając w jego stronę, nie chcąc dopuścić, by chociaż na chwilę stracił się z jego oczu. Ale los dzisiaj był wyjątkowo paskudny. Nawet nie zauważył nadchodzącego giganta z prawej strony z brzuchem o objętości przekraczające ludzkie standardy i który zapewne posiadał już swoją własną grawitację. Nic więc dziwnego, że Nathair odbił się od niego jak szmaciana lalka ze starciu z czołgiem i poleciało tyłu, lądując na swoim tyłku. Jego oszołomienie trwało zaledwie parę sekund, kiedy zerwał się z ziemi i obrzuciwszy delikwenta nieprzyjemnymi obelgami, zaczął rozglądać się dookoła czując, jak jego serce zaczyna nieprzyjemnie przyspieszać.
Stracił go z oczu. Jak nic. I już nie znajdzie go.
A jak ktoś nie chce dać się znaleźć, to się go nie znajdzie. Koniec kropka.
Zagryzł dolną wargę, czując narastającą falę frustracji tym wszystkim, kiedy…
Jest.
Całe szczęście znowu wychwyciło spojrzeniem, jednocześnie przyspieszając, by uciec od zgubnego tłumu. Ale im bardziej się zbliżał, tym bardziej mrużył niebezpiecznie oczy, wbijając je w dwie, dość atrakcyjnego dziewczyny, które oblepiły wymordowanego praktycznie z obu stron.
- Skąd jesteś? Czekasz na kogoś? – zapytała jedna przechylają głowę nieco w bok, jednocześnie przysuwając się do niego jeszcze bardziej.
- Wiesz, możemy umilić ci czas. Znam do—Miyu, czujesz? Jakby ciarki śmierci po mnie przeszły. – jęknęła dziewczyna i objęła się rękoma.
- Wiem. Poczułam to samo. Jakby ktoś życzył nam źle. – dodała pospiesznie Miyu i odwróciła powoli wzrok, konfrontując go z anielskim spojrzeniem, do którego aktualnie biła niezwykle mroczna energia.
- A jednak czekasz na kogoś? No nic, idziemy Miyu. – dziewczyna pociągnęła swoją bliską koleżankę, chcąc jak najszybciej oddalić się od tego miejsca, jednakże uprzednio wciskając niemalże siłą w dłoń Ryana mały skrawek papieru ze swoim numerem.
- Postawisz tylko nogę, a już obleciany przez innych. – rzucił krótko Nathair podchodząc bliżej wymordowanego, jeszcze przez krótką chwilę odprowadzając plecy dziewczyny.
- Zam— – ugryzł się w język karcąc w głowie, że to nie jego sprawa I nic go to nie obchodzi.
To skąd ten sztylet wwiercający się w twoje wnętrzności na samą myśl?
- Nie wiedziałem, że jednak przyjdziesz… – powiedział cicho i uderzył nieco butem o ziemię.
I brawo. Jest. Przyszedł. Co dalej?
- Spotkałem Taihen, jest z koleżanką. Chciałem coś kupić, ale w sumie aż tak mi się nie spieszy. – wzruszył niby to niedbale ramionami.
- Masz na coś ochotę? Zanim cię zabiorę w jedno miejsce? – w końcu uniósł spojrzenie, by zagłębić się w tym prawie płynnym lodzie, jaki reprezentował wymordowany.
Czuł się szczęśliwy, mimo wszystko. Zwłaszcza w tej chwili. Po prostu.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Ada, gdyby mogła - rozdziawiłaby buzię w zaskoczeniu, ale..nie mogła, bo się śmiała. Z tego wszystkiego, prawie się zapluła, ale nie miała czym - w końcu zaschło jej w gardle (wcale nie z barku alkoholu! - ...chociaż alkoholu nie było). Ostatecznie tylko ścisnęła trochę mocniej ramię swej i zanim cokolwiek odpowiedziała, musnęła ustami policzek Tai.
- Uważaj z tymi komplementami, bo jeszcze się przyzwyczaję i będziesz musiała się ode mnie odklejać - może nie do końca wyszedł jej żart, szczególnie, że zapewne jej słowa były równie zamglone i rozanielone, co myśli właścicielki. Tak, zdecydowanie rudowłosa będzie miała kłopot, żeby pozbyć się Ady - gdziekolwiek pójdzie. I nie, absolutnie nie dostrzegała żadnego zwolnionego tempa słów, ba! miała wrażenie, że jakoś tak płynnie przychodzi im rozmawianie, a wszyscy inni poruszają się bardzo dziwnie. Zupełnie jakby widziała ludzi odbitych w tafli wody...a własnie! Woda!
- Uhm...ja tam nie wiem, ale...coś w pobliżu być powinno. Jaki most też był...jak będzie most, to będzie woda! - tak! cóż za genialna myśl godna detektywa!
A teraz od nowa! I kto to był z nimi? Prze chwilę przyglądała się różowowłosej postaci, mrużąc nieco oczy. Chłopak był od niej wyższy, więc uniosła podbródek wyżej. Przez głowę, myśli pomykały niczym stado rozbrykanych koni. Nie nadążała za ich tokiem, próbując wyłapywać skrawki, które w połączeniu - tak nie miały sensu! Niemożliwe, żeby była już tak wcięta, a może? Tym bardziej pomysł znalezienia jeziora wydał się jej szalenie atrakcyjny.
Obudziła ją "wata", a właściwie słowa prorokini o wacie cukrowej. No tak! w końcu przybyły chłopak, takową chciał zdobyć.
- Tylko tych kluczy za dużo zjeść nie możemy...wiesz, za ciężko pływać! - zachichotała.  I..już była superbohaterką! Z Taihen tworzyły doskonały team poszukiwawczo-pogromczo-bohatersko-pływacką? I niemal jak na komendę, zawtórowała w obijającej się o uszy znanej melodii. Ciekawe, czy nie fałszowała... ale teraz, było jej wszystko jedno - trzeba śpiewać, to śpiewa!
Poruszania się nie pamiętała. Oczywiście - poruszała stopami w kolejnych krokach, ale robiło jej się bardzo gorąco. Alkohol? Nieeeeeeee, to na pewno przez ludzi wokół nich! Za dużo chuchali! I już miała zbesztać niesforny tłum, kiedy świat się zatrzymał (czytaj, ich trójka się zatrzymała) i padło imię - Nathair. O! w końcu ktoś z równie dziwnym imieniem co jej! Uśmiechnęła się więc radośnie, wyciągając dłoń w powitaniu. Ta jednak została potrącona przez przechodzącą grupę chłopców. Zmarszczyła brwi i pokazała za nimi język. Kiedy wróciła do swoich towarzyszy, niby wrota sezamu zajaśniało przed nimi stoisko z upatrywaną wata cukrową.
- Jesssssssst! jest klucz! Teraz brakuje tylko tiary! - odwróciła się z gracją (na prawdę!) na pięcie, by dostrzec przed sobą plecy oddalającego się anioła - ich nowego-byłego-(przyszłego?) towarzysza. Gdzie on się wybierał? Przymglonym wzrokiem rejestrowała, jak się przepycha przez tłum i w końcu zatrzymuje się przed..kolejnym, niestety szalenie przystojnym osobnikiem. Westchnęła głośno, by wrócić spojrzeniem do ognistowłosej księżniczki.
- Jak myślisz - tu wskazała palcem (mniej więcej) w kierunku, gdzie zniknął Nathair - oni też idą się z nami kąpać, czy...mamy ich gdzieś - (tzn. w myślach) - i idziemy same? - kolejny raz złapała dziewczynę za ramię, tak, by przypadkiem, przeciskający się w różnych kierunkach ludzie - nie rozdzielili ich.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wszystko działo się za szybko.
Ludzie przemykali obok nich jak odrzutowce, dzieci piszczały tak wysoko, że równie dobrze mógł to być tylko opór powietrza, a nie ich roześmiane buźki. Zatoczyła się, gdy ktoś niechcący trącił całą trójkę łokciem. Całe szczęście, znajdowała się w samym środku orszaku, inaczej niechybnie by się przewróciła.
Ale w którymś momencie orszak się rozpadł. Czemu nie zdziwiła jej komenda, która odesłała Nathaira na drugi koniec zaludnionego placu?
Ryan.
Aż spojrzała w tamtą stronę. Stał, a jego niewzruszona twarz wydawała się przebijać przez rozmazany tłum. Albo był od nich szybszy, albo zdecydowanie ważniejszy. Był ponad nimi. Taihen momentalnie poczuła dreszcze na wspomnienie zimnych dłoni na swojej szyi. To były Jego dłonie, w młodszej odsłonie. Jej wargi rozciągnęły się w lekkim grymasie, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Zbyt wiele czasu minęło odkąd zginął Mentor, jego obraz coraz bardziej się rozmywał, zastępowały go nowe wspomnienia. Wśród nich Ryan.
Oni też idą się z nami kąpać...
Zamrugała kilkakrotnie, odrywając wzrok od scenki dziejącej się te kilkanaście kroków od nich. Nie chciała tracić humoru, szczególnie, że przecież świetnie się bawiły. Może warto było uciec przed wspomnieniami. Zostawić anioła i wymordowanego samych, nim różowowłosy jeszcze nie zaczął gryźć i drapać, broniąc swego podopiecznego.
Szybko przywołała uśmiech na ustach i spojrzała na dziewczynę, mocniej obejmując jej ramię. Chyba nieco zmarzła, bo dłonie rudej też stały się jakieś nieludzko zimne. Ach, te organizmy takie niezdecydowane.
- Chyba możemy ich olać. - Mentalnie oczywiście. - Jak będą nas potrzebować to zaczną szukać. To raczej nie będzie trudne.
Zaśmiała się lekko i znów ruszyła przed siebie, by w końcu spełnić marzenie i kupić tę nieszczęsną watę. Traf chciał, że dwa stoiska dalej znajdował się stół ze świecącymi odpustowymi zabawkami, a między nimi... no kto by się spodziewał! Zestaw wróżko-księżniczki z diademem i berłem w zestawie!
Księżniczka niemal nie wypuściła patyka z różową, kleistą masą. Jedynie cudem razem z Adą uniknęły skomplikowanego procesu usuwania cukru z włosów. Problem był teraz poważniejszy, zdecydowanie bardziej poważny niż nastroje dzielnych poszukiwaczek jeziora.
- Kup mi, kup, mi! - Jak dziecko wyciągnęła palec w stronę stołu z zabawkami i ani myślała zrezygnować ze swojego jakże genialnego pomysłu. - Chcę się kąpać nago w tiarze, tak!
A przy okazji znikną z oczu Ryanowi i aniołowi. To był genialny plan.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

KONTYNUACJA KONKURSOWEGO WĄTKU

<--

Tętent kopyt, rżenie i początkowo zdziwione, potem przerażone krzyki, dźwięki, które towarzyszyły Adrielowi i Ayako, gdy ich wierzchowiec ponownie i z nieposkromioną radością wbił się między stoiska. Skąd w tym małym, przystosowanym do dziecięcych rozmiarów ciałku wzięło się tyle energii i siły? Ayako nie miała pojęcia i nawet nie próbowała się nad tym zastanawiać. Była zbyt zajęta wciskaniem kapelusza na głowę w celu zasłonięcia swojej twarzy, oraz przeklinaniem w myślach siedzącego za nią mężczyzny i tego idiotycznego pościgu.

Nagle kucyk przystanął, nie zwracając uwagi na kłębiący się wokół niego tłum. Rozejrzał się. Poczuł dotyk boskości i bynajmniej nie był nim ciężar siedzącego mu na grzbiecie anioła. O nie, stanowczo nie: był zapachem świeżo smażonych kiełbasek w bułce, wydobywającym się z budki tuż obok stoiska z watą cukrową.
- Chyba mamy szansę - zaczęła Ayako, odwracając się do Adriela i odrywając rękę od kucykowej szyi. Przechyliła się, próbując zsunąć się z czterośladowca, ale w tym momencie leniwe myśli wierzchowca uformowały się w jednoznaczne "PRAGNĘ".
Rzucił się do przodu, szczęśliwie na tyle szybko, że wulgaryzmy rzucane z tyłu przez zaaferowanego właściciela przycichły od szumu wiatru. Cudem tylko nie zrzucił z siebie Ayako: kobieta zdołała złapać się towarzyszącego jej anioła, prawdopodobnie zaburzając i jego równowagę. Kucyk nic sobie z tego nie robił. Skoczył, mijając dwie dyskutujące o klejnotach koronnych dziewczyny i wbił się w stoisko z kiełbaskami... Przy okazji zmuszając personel okolicznych budek do ucieczki i oblepiając oboje jeźdźców różową watą cukrową.
Z zachwytem godnym króla kanibali, sięgnął delikatnie po chrupiącą parówkę i przymknął oczy z rozkoszy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z każdą kolejną chwilą coraz bardziej przypominał sobie, dlaczego nie znosił takich miejsc. Wszechobecny hałas, tłumy, które nie pozwalały na uniknięcie kontaktu fizycznego, cała masa mieszających się ze sobą zapachów, sprawiających, że na języku czuł smak wszystkiego – łącznie z ludzkim mięsem. Powstrzymywał się od zdegustowanego mlaśnięcia, nieustannie mijając tłoczących się dookoła ludzi. Przechylił głowę na bok, chcąc uciec jak najdalej od krzyku mężczyzny, który właśnie cieszył się, że to jemu udało się zgarnąć ostatniego pączka ze stoiska. Zadziwiające, jak bardzo oddalony był od ludzi, będąc pośród nich. Nawet nie próbował symulować ich zachowania, bezczelnie spoglądając z góry na cały ten cyrk. Spojrzeniem próbował odszukać jakieś mniej zatłoczone miejsce, które pozwoliłoby mu na większą swobodę ruchów. Stoiska z jedzeniem w pobliżu działały na jego niekorzyść. Wszyscy tu pchali się do nich, jak świnie do koryta po co najmniej tygodniowej głodówce.
Co właściwie robi się na festynach?
Dobrze bawi, Ryan.
Kolejny argument za tym, że nie powinno go tu być. Jego formy rozrywki różniły się od tych, którymi pochłonięci byli ludzie dookoła. Teraz, nawet jeśli dookoła miał całe mnóstwo osób, które pozwoliłyby mu na zabawę, nie był na tyle głupi, by ściągać na siebie aż tyle uwagi. Mimo że mężczyzna przy straganie zabawnie wyglądałby ze skręconym karkiem, a sprzedawca paluszków rybnych z twarzą usmażoną w oleju i wreszcie one...
Ciemnowłosy zatrzymał się, kiedy dwie dziewczyny pojawiły się tuż obok niego. Niejeden mężczyzna na jego miejscu byłby w siódmym niebie, gdyby spotkał się z ich uwagą, ale spojrzenie Ryana ani trochę się nie ociepliło. Co więcej, zacisnął palce mocniej na portfelu, byleby tylko nie brutalniej nie wybić z głowy kobiecie, że nie powinna się do niego przysuwać. Obie powinny poszukać szczęścia gdzieś indziej. Tak samo jak powinny zrozumieć, że jeśli ktoś nie udzielał im odpowiedzi, nie miał szczególnej ochoty wybrać się z nimi w jakieś ustronne miejsce.
Nie umiał się z nimi obchodzić.
Nie da się być dobrym we wszystkim.
„Miyu, czujesz? Jakby ciarki śmierci po mnie przeszły.”
Mimowolnie odbiegł spojrzeniem gdzieś w bok, jakby z tej rezygnacji nie był w stanie patrzeć na dwie dziewczyny. Postawił pierwszy krok ku ich wyminięciu, wciskając skórzany przedmiot wypchany pieniędzmi do kieszeni. Dopiero gdy znajoma woń wdarła się do jego nosa, przedzierając przez multum innych zapachów, odetchnął głębiej – bynajmniej nie z poczucia ulgi – i zwrócił pozbawioną wyrazu twarz w stronę różowowłosego anioła. Brak entuzjazmu raczej nie mógł spotkać się ze zdziwieniem, ale stopniowo wykwitający na jego obliczu sceptycyzm już tak. Oderwał wzrok od twarzy chłopaka, ostentacyjnie wędrując nim kawałek wyżej. Kącik jego ust wygiął się w grymasie niesmaku, kiedy dostrzegł na jego głowie parę sztucznych uszu.
Widocznie nie odpycham ich idiotycznymi dodatkami ― wymruczał tradycyjnie bezbarwnym tonem, odznaczając się przy tym równie tradycyjną i bezczelną bezpośredniością. Nawet nie próbował ukrywać, że nie do końca odpowiadało mu towarzystwo młodzieńca w tak niestosownym dla tego spotkania stroju. Przepaść, która od zawsze znajdowała się między nimi, teraz zrobiła się większa i głębsza, bo już w pierwszym odruchu nikt nie przyznałby, że mogliby mieć ze sobą cokolwiek wspólnego.
Teoria przyciągania się przeciwieństw nie zawsze działała.
Pokręcił głową z dezaprobatą, by po chwili skupić się na czymkolwiek innym, byle nie na tych cholernych, kocich uszach. Srebrzyste tęczówki skonfrontowały się ze spojrzeniem chłopaka, już wtedy zaznaczając, że nie przyszedł tu bez powodu.
Chciałem sprawdzić, jak szybko spierdala twoja pewność siebie. Kto by pomyślał, że będziesz zdolny do tak odważnych kroków. ― Uniósł brew, dusząc w sobie pytanie. Wypowiedzenie go na głos mijało się z celem, a i tak wszystkiego miał się dowiedzieć jeszcze w swoim czasie.
„Spotkałem Taihen, jest z koleżanką.”
No proszę. Cała śmietanka towarzyska. Szkoda, że jakoś pominął ten fakt i nawet nie spróbował odszukać rudowłosej.
Nie mam ― rzucił lakonicznie i machinalnie obejrzał się za siebie, kiedy ktoś przypadkiem na niego wpadł. Nie zdążył go zauważyć, bo już zniknął w tłumie, jakby chciał uniknąć odpowiedzialności za swoje nagłe potknięcie. Po twarzy Grimshawa łatwo było się domyślić, że ten cały ścisk niekoniecznie mu odpowiadał. Tym bardziej, że rzadko widywało się go w otoczeniu aż tylu ludzi. Rzucone Heatherowi zdawkowe spojrzenie trwało tylko sekundę i już w tym samym momencie mężczyzna ruszył przed siebie, dając skrzydlatemu niemy wybór. Mógł tu zostać albo wreszcie wyjaśnić mu, po co tu przyszli.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wirowało. I wcale nie chodziło tylko o alkoholowe upojenie (choć miało swój radosny udział). Ada czuła się w tym momencie, niczym na karuzeli. Tylko nie kręciła się razem ze wszystkim. Stała w centrum i obserwowała przemykające w kręgu postaci.Chciałaby powiedzieć, że nic nie umykało jej uwadze, ale byłoby to wierutne kłamstwo. Jej dziwnie intensywna pamięć wrysowywała wszelkie obrazy, twarze, nawet, jeśli niczego takiego nie planowała. Najmocniej, najwyraziściej, najintensywniej, widziała twarz Taihen. Radosne błyski w jej oczach (równie pijane co u niej samej), ognisty kolor włosów i postawa, która mówiła "jestem tu, dla ciebie" (oczywiście w tej konkretnej chwili i nie licząc mglistego spojrzenia w przestrzeń). Poznana dzisiejszego wieczoru towarzyska, okazała się genialna kompanką, a przecież...wieczór się jeszcze nie skończył!
Kiedy Tai spoglądała gdzieś w tłum, czarnowłosa odwróciła się w bok, szukając źródła dziwnego dźwięku...aż przetarła oczy, kiedy dostrzegła...pędzącego kucyka, z dwójką jeźdźców na grzbiecie. Poruszyła ustami, jakby chciała się odezwać, machnęła nawet ręką, ale zwierzak, niczym zaczarowany zwrócił się w innym kierunku. Co tu się działo? Adę bolała szczęka od ciągłego śmiechu, a wciąż nie mogła przestać. Zwróciła spojrzenie na powrót do prorokini i kiwnęła głową, wciąż zerkając za galopującym kucykiem.
Potem była wata. Tak. A potem...Poszukiwania zaginionej Tiary dobiegły końca! oto ich zamglonym oczom ukazała się cud-widok, potwierdzony uroczym (acz lekko bełkotliwym) piskiem słów księżniczki. Cóż innego miała uczynić? Dopełniła swej przysięgi i uroczyście, klękając na jedno kolano, ofiarowała Tai jej lśniącą plastykowym blaskiem koronę.
- A więc na jezioro! - uniosła jedną dłoń, drugą ujęła ramię rudowłosej, by chwiejny, ale jakże uroczym krokiem, powędrowały w stronę zachodzącego słońca! (albo przynajmniej i "mniej więcej" tam, gdzie powinno być jezioro).

KONIEC KONKURSOWEGO WĄTKU
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach