Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Go down

Ciebie też dobrze widzieć
Mimowolnie skrzywił się na komentarz wymordowanego. Nie powinno go w żadnym stopniu obchodzić, w czym skrzydlaty paraduje. Był festyn. W ten jeden wieczór raz do roku mógł sobie pozwolić na kroplę ekstrawagancji. Już inna kwestia, że Nathair tak naprawdę zapomniał o swoim dziwacznym dodatku, a ręka instynktownie sama uniosła się wyżej, gdzie opuszki musnęły jedno z miękkich, puchatych sztucznością uszek. Jednakże w ostatniej chwili zwalczył w sobie chęć zerwania ich i wciśnięcie gdzieś głęboko w kieszeń yukaty, ewentualnie wyrzucenie w najbliższy kosz, uciekając wzrokiem pełnym speszenia i zawstydzeniem w bok. Dzisiejszego wieczoru nie zamierzał być ani ofiarą ani zwierzyną. Przyszedł tutaj w konkretnym celu. Dobrze się bawić. I nieważne, czy miało to nastąpić w towarzystwie wymordowanego czy też nie.
Dlatego też dzielnie skonfrontował się z miażdżącym spojrzeniem srebrnym tęczówek, szykując się na pierwszy cios, który mógł nadejść zarówno udekorowany słowami, kpiną, ciszą albo samym spojrzeniem. Ale coś musiało nastąpić. Złowrogi młot ciężko opadający na jego delikatną szyję i kręgosłup moralny, by raz jeszcze udowodnić, jak bardzo jest kruchy.
No i proszę. Słowa. Słowa, które skomentował cichym prychnięciem.
Tylko na tyle cię stać?
Jak widzisz póki co ma się świetnie i nie ma w planach dalekich ucieczek. – odparł zdając sobie sprawę, że w przypadku tej chodzącej zamrażalki jego wszelakie próby ripost zawsze kończyły się tak samo. Aczkolwiek nie mógł odmówić sobie tej krótkiej chwili przyjemności w ułudnej nadziei odpyskowania podopiecznemu.
Nie trwało zbyt długo, kiedy Heather bardzo szybko pojął, że Ryan niekoniecznie czuje się dobrze w takim miejscu i albo skręci komuś kark, albo skręci komuś kark. Poniekąd był wdzięczny, że jednak przyszedł, chociaż uparcie dusił ten pieprzony, piskliwy z radości głosik, który odzywał się w jego głowie rozlewając przyjemne uczucie ciepła w okolicy klatki piersiowej.
Nie cisz się frajerze. On tutaj nie przyszedł dla ciebie.
Zagryzł dolną wargę na jedno uderzenie serca tracąc pewność siebie. Ocknął się w chwili, gdy ciemnowłosy ruszył przed siebie, mając za moment zniknąć gdzieś  tłumie. Bez zastanowienia ruszył za nim, na szybko odwracając głowę, by odszukać Taihen i chociaż pomachać jej na pożegnanie, ale rude włosy zniknęły pomiędzy ludźmi. Tak jak i Grimshaw oraz Nathair. Podbiegł trochę, by nieco wyrównać się z mężczyzną, jednak szybko zwalniając o jeden krok.
Prawie jak randka.
Pochylił nieco głowę i przycisnął wierzch obu dłoni do policzków, czując ich pulsowanie. Oczywiście wiedział, że to nie było prawdą i równie dobrze ich spotkanie mogło być wynikiem przypadku. Aczkolwiek nie potrafił zmazać tego cholernego uśmiechu, który przykleił się do jego gęby.
I co się szczerzysz, idioto?
Odchrząknął ledwo słyszalnie, chcąc podjąć jakąś rozmowę. Właściwie to był pierwszy raz, kiedy gdzieś razem szli. Owszem, bywali sam na sam, ale zazwyczaj ograniczało się to do domu Ryana. I to wszystko. Teraz jednak pomimo bycia w tłumie, czuł się, jakby zostali tylko oni. Wzrok mimowolnie osunął się wzdłuż ramienia mężczyzny i skupił na jego dłoni, która emanowała wiecznym zimnem. A gdyby tak…. Przyspieszył.
Ej, Rya—
- Ryan. – jeden, konkretny głos bez najmniejszego problemu przedarł się przez setki innych, chociaż tak naprawdę nie musiał krzyczeć. Anioł wychylił się zza wymordowanego, by spojrzeć na właściciela głosu, który rozpoznawał, choć twarzy już niekoniecznie. Gdzieś w jego głowie grało, ale nie wiedział gdzie dokładnie i w którym kościele. Ale podświadomie czuł, że nie wyniknie z tego nic dobrego. Jasnowłosy mężczyzna o charakterystycznym uśmiechu przechylił nieco głowę na bok, jednocześnie zabierając swoją rękę z ramienia niższej o głowę od niego dziewczyny. Bruneta spojrzała zaskoczona na swojego partnera, ale nieznajomy był skupiony na Ryanie.
- Idź kup nam coś do jedzenia.
- Ale-
- No idź, idź. A ja porozmawiam ze swoim znajomym. – mruknął nieco przeciągle mężczyzna, na co dziewczyna mruknęła coś niewyraźnego pod nosem wyraźnie niezadowolona. Ale nie zamierzała się ociągać i protestować, tak, jakby wiedziała, że z góry jest na przegranej pozycji. Nie zniknęła jeszcze w tłumie, a blondyn ruszył powoli do swojego byłego kochanka, zatrzymując się jednak w odpowiedniej, nieprzyzwoitej odległości.
- Nie wyglądasz na zachwyconego. – parsknął cicho, mrużąc przy tym dość niebezpiecznie oczy. – Pozwól, że zaproponuję ci zdecydowanie bardziej interesującą rozrywkę. Niestety, z karnetem dla dwóch osób. – dodał a w jego spojrzeniu pojawił się charakterystyczny błysk.
Już otwierał usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale w tym samym momencie zza pleców wymordowanego wyłonił się jasnowłosy z miną bynajmniej nie zwiastującą coś miłego. Blondyn przekręcił głowę nieco w bok, dopiero teraz zauważając skrzydlatego.
- Znam cię.
A ja ciebie nie.
Czyżby?
Chłopak uśmiechnął się szerzej, choć  w jego uśmiechu a już tym bardziej w spojrzeniu nie było nic z radości. Bez wahania podszedł do Nathair i nim ten zdążył zareagować, mógł już poczuć jak dwa palce nieznajomego łapią go za podbródek i siłą zmuszając do zadarcia głowy nieco wyżej. Jasnowłosy poczuł jego ciepły oddech na swojej skórze, kiedy ten nachylił się ad nim.
- Masz wyczucie czasu, co? – zapytał przesuwając palcem po jego dolnej wardze, zahaczając o nią paznokciem.
- Widzę, że nie są zbyt zużyte. – delikatna nuta złośliwości wkradła się w jego ton, wywołując falę irytacji u anioła. – Posłuchaj…
Nie zamierzam.
- Idź kupić sobie coś dobrego, może pojeździsz na kucyku, a ja porwę Ryana na chw—
Żądło zazdrości zahaczyło o delikatną skórę anioła….
Trzask.
Blondyn odsunął się nieco zaskoczony, a nieco zdziwiony, zabierając rękę, kiedy dłoń Nathaira jednym trzaśnięciem odepchnął od siebie rękę nieznajomego.
- Nie dotykaj mnie. To nie ty masz do mnie prawa. – warknął nieprzyjemnie, niemal obnażając swoje zęby w złości.
… i zaczęło wtaczać boleśnie swój jad.
Chłopak odwrócił się do blondyna i bez większego namysłu złapał Ryana za rękę, silnie ciągnąc go za sobą. Nie zamierzał oddawać Ryana dzisiejszego wieczoru. Ani blondynowi, ani też nikomu innemu. Był tutaj z nim i Nathair nie zamierzał z tego rezygnować. Bez względu na wszystko. Nim odciągnął Ryana na, jak mu się wydawało, bezpieczną odległość, odwrócił się jeszcze przez ramię by spojrzeć na postawionego w samotności blondyna. Posłał mu nienawistne spojrzenie pełne zazdrości i zacisnął mocniej palce na chłodnej dłoni podopiecznego, i nic nie mówiąc szedł dalej, starając się wymijać ludzi najlepiej, jak tylko potrafił.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Doprawdy, nie miał pojęcia, jakim cudem można było mieć tyle szczęścia w nieszczęściu. No bo pomimo, że siodło ledwie przylegało do grzbietu zwierzęcia, nie dość, że kucyk popitalał slalomem to w jedną, to w drugą, zaburzając jednocześnie błędnik swój, jak i istot mu towarzyszących. I nawet abstrahując już od tej szaleńczej karuzeli, nawet w momencie, kiedy ręka Japonki spoczęła na ramieniu anioła, nawet w chwili, w której utraciwszy równowagę pociągnęła go nieznacznie w bok, nawet w obliczu niechybnego upadku ten cholerny anioł-szczęściarz zdołał odzyskać balans. Jak? Z bożą pomocą? Być może. Jakby jednak nie było, nie ulegało wątpliwości, że ktoś tam na górze się wyśmienicie bawił.
Zanim jednak zdążył komukolwiek złorzeczyć, konik postanowił wyhamować, zmuszając Adriela do desperackiego chwycenia się kobiecej talii. Ale cóż, przynajmniej nie wypadł z siodła.
- Wybacz...
Czarnogrzywa furia bynajmniej nie czuła się zażenowana swoim zachowaniem. Przystąpiwszy do zachłannej konsumpcji, zdawała się zapomnieć o bożym świecie, powoli acz konsekwentnie ogałacając barwne stoiska z nagromadzonego nań dobra.
I to była ta chwila, w której do Adriela zaczęła docierać ta rozsądniejsza część umysłu, ta myśląca. Rozejrzał się dookoła.
Ludzie zaczęli się rozpierzchać, każdy w swoją stronę. Żwawym krokiem mijali dwójkę koniokradów, oglądając się z przestrachem, wrogością, albo w ogóle ignorując ich obecność, nie chcąc mieć z nimi nic wspólnego. Powietrze zdawało się zgęstnieć od przeplatających się ze sobą głosów, ożywione szepty mieszały się z pikantnymi wiązankami rzucanymi przez rozwścieczonych sprzedawców, z dala dobiegał tętent kopyt i gwizdki ochroniarzy. Grubas zdążył już całkowicie spurpurowieć, nieustannie popędzając swojego biednego wierzchowca, któremu kapała już ślina z pyska.
Spojrzał dalej.
W dalszej części parku, tam, skąd przybyli, w dalszym ciągu pasły się rozbrykane koniki, zgrabnie wymijając domino poprzewracanych straganów i innych festynowych atrakcji. Z jednego ulatywała nawet cieniutka wstążeczka dymu.
Obejrzał się na kobietę przed sobą. Wciągnął w to wszystko przypadkową, zupełnie niczemu nie winną osobę, której niechybnie również oberwie się za "współudział".
Zmarszczył brwi, wściekły na samego siebie.
Czy jego totalnie popierdoliło?
Korzystając z chwilowego obniżenia kucykowego czynnika destrukcyjnego, zeskoczył z siodła. Zdecydowanym ruchem przejął z rąk dziewczyny lejce i silnie pociągnąwszy konia za uzdę, zdołał odciągnąć go od stoiska. Zwierzę co prawda skierowało nań rozgniewane ślepia, ale wystarczyło jedno spojrzenie anioła, żeby natychmiast potulniał. Zabawa się skończyła.
- Dziewczyno, nie chciałbym cię w to wciągać bardziej. Skorzystaj proszę z okazji i ulotnij się, zanim ci mili panowie tu dotrą.
Był zmęczony. I zły. Zły przede wszystkim dlatego, że nie miał najmniejszego pojęcia, co w niego wstąpiło. Potrzebował odreagować, czy jak? Wychłeptał za dużo kawy? A może ta dziwna choroba krążąca w jego żyłach osiągnęła jakieś nowe, wykurwiste stadium?
Westchnął ciężko.
- Byłoby najlepiej, gdybyś zsiadła z konia. Doprowadzę go do jakiegoś porządku.
Wpatrywał się w nią ponuro, wyczekująco. Jeśli Ayako dostosowała się do jego prośby, Adriel pociągnął zwierzę pomiędzy drzewa i zwyczajnie rozpłynął się w powietrzu, niewidziany przez nikogo. Jeśli natomiast z jakiegoś powodu odmówiła, Adriel zwyczajnie się oddalił i upewniwszy się, że żadnemu uczestnikowi festynu nie grozi niebezpieczeństwo, zniknął w krzakach.
Co do jednego nie mogło być wątpliwości.
Kiedy tylko Adriel odwali jakąś grubszą pańszczyznę, z pewnością powróci do Miasta, aby zrekompensować mieszkańcom poniesione szkody. Był sobie w końcu tym zasranym aniołem, nie? Musi dawać jakiś, kurwa, przykład.

z/t



KONIEC KONKURSOWEGO WĄTKU
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


Ponieważ take nie miał czasu, a wczoraj dopadł go pierdolony leń, trzeba zrobić niezwłoczny przeskok do innego tematu. Żeby dotrzeć do dalszej części festynowego wątku Nathaira i Ryana, podążaj za strzałką. A tu oficjalnie można uznać, że jest z/t, well.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach