Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 04.05.15 18:32  •  We live in dark places. Empty We live in dark places.

We live in dark places. Darkpng_wwnrnqa

✕ UCZESTNICY: Growlithe i Rhyleih.
✕ MISTRZ GRY: Najgorszy z najgorszych.
✕ MOŻLIWOŚĆ ŚMIERCI: Nie. Są mi potrzebni.
✕ POZIOM MISJI: Wstępnie zakładam, że średni.
✕ LOKALIZACJA: Odleglejsze tereny Desperacji.
✕ WYNAGRODZENIE: Dwie szyszki, trzy snopy siana. Zastanowię się.
✕ INNE: Możliwość zabrania ze sobą bestii, zwierząt, czołgu, piątki dzieci, pani Halinki. Czego tam chcecie. Szczerze mówiąc, zgadzam się nawet na NPC. Taki jestem ugodowy. Pod swoimi pierwszymi postami napiszcie, co macie przy sobie. Często w misjach stosowałem wątek, że postacie nagle gdzieś się znalazły, olabogacosiędzieje, ale tym razem wątek opiera się na świadomym obraniu celu i odgórnej możliwości założenia, że wędrówka może potrwać kilka dni, także jakieś żarcie i woda się przydadzą. Tak siłą rzeczy. Mogą być na wyczerpaniu. To tyle.
Co do lokalizacji – jak już napisałem, nie będzie to znana wszystkim Desperacja, a jeden z terenów nieznanych. Bonusowa wiedza i te sprawy.

Nie powinieneś tam iść.
Tylko głupiec by się na to pisał.
Twój Kundel na pewno już dawno jest martwy.
Słyszałam, że tam wszyscy są szaleni.
Gdziekolwiek było to „tam”. Plotek o zakazanym miejscu było wiele i wiele z nich zakładało, że nikt nie wracał stamtąd żywy. Ilekroć Wilczur nie wspomniałby, że kieruje się w tamte strony, tyle razy każdy napotkany przechodzień kręciłby głową z niedowierzaniem, łapał się za głowę lub z przestrachem odradzałby dalszego kierowania się w tamtą stronę, jeżeli już nie postanowiłby zbyć białowłosego nie całkiem zrozumiałym milczeniem. Niektórzy życzyli mu śmierci. To oczywiste, że nieobecność jednego z najgorszych desperackich pomiotów była im na rękę. Byli niemalże pewni, że skoro nikt do tej pory nie wykończył go tutaj, ktoś tam na pewno zrobi z nim porządek. Wszystkie znaki na ziemi jednogłośnie starały się wbić mu do łba, że to zły pomysł.
Kto jednak nie skorzystałby z tak miłego zaproszenia?

Poznjes? Msz tdzień. Lepji rzebś bł sam.
Tfoj koldy nije som t mle widzni, Grwlte. (:

Nabazgrane. Napisane przez kogoś, kto tylko starał się udawać, że zna zasady nie tylko poprawnej pisowni, ale jakiejkolwiek pisowni. Growlithe mógłby bez trudu uznać to za głupi żart bandy dzieciaków, która łaskawie zostawiła mu mapę określającą cel jego podróży i drogę, którą powinien się udać. Wszystko byłoby znacznie prostsze, gdyby do pakietu ze świstkiem nie dołączono charakterystycznej, żółtej chusty, na której odznaczała się czarna sylwetka psa. Znajomy zapach na brudnym i poszarpanym skrawku materiału nie budził już żadnych wątpliwości. Nie była to jedyna woń, którą przeszedł znak rozpoznawczy gangu – ta druga już w pierwszym odczuciu była po prostu a, jakby sama w sobie roztaczała tę ciężką aurę, której nie da się od tak zignorować. Bardzo przekonującą aurę.
Nie przyprowadzaj kolegów, Grow.
Nie mów im.
PRZYJDŹ DO NAS SAM.
Nie psuj zabawy.


Podobno nazywali to miejsce Miastem Bogów.
Bogowie byli okrutni.

[...]

Minęły już trzy dni. Trzy cholernie dłużące się dni, spędzone na tułaczce przez spory kawał Czerwonej Pustyni, a potem pustkowia, które niewielu mieszkańców Desperacji miało okazję zobaczyć na własne oczy. Obawa przed nieznanym skutecznie miażdżyła ciekawość swoim masywnym buciorem, choć prawda była taka, że zdziczałe trupy i krwiożercze bestie można było spotkać wszędzie. Wilczy kilka razy miał okazję się o tym przekonać, gdy niewiele brakowało, by jakieś wielkie bydle rzuciło się na niego z kłami i pazurami, ale było zbyt zajęte obrywaniem z mięsa czegoś, co już tylko przypominało dzika. Momentami kłopoty nawarstwiały się do tego stopnia, że miało się wrażenie, że nawet wystający z ziemi korzeń chciał być przeciwko niemu i tylko czekał na to aż potknie się i soczyście ucałuje nowo poznane ziemie. Aż cud, że wyszedł z tego z zaledwie kilkoma niewielkimi ranami i z jeszcze znośnym bólem lewej nogi.
Gdy krajobraz na kilka godzin stał się monotonny, niejednemu mogło zacząć brakować pobudzających do działania atrakcji. Dzień zmierzał już ku końcowi, powoli ustępując miejsca jednemu z chłodnych wieczorów, choć słońce jeszcze górowało nad horyzontem. Z ociąganiem żegnało się z mieszkańcami tej strony świata. Dookoła już od dłuższego czasu nie było niczego poza popękaną ziemią i gdzieniegdzie porozrzucanymi kamieniami. Białowłosy wiedział jedynie, że musiał iść przed siebie – to właśnie tam majaczył słaby zarys skał, między którymi musiała znajdować się zaznaczona na pożółkłej mapie przełęcz. Nie zmieniało to faktu, że ta droga wydawała się nie mieć końca, a poziom E nie miał żadnego punktu odniesienia, który upewniłby go, że każdy krok sprawiał, że był coraz bliżej. Ta świadomość mogła zmęczyć bardziej niż przedłużający się spacer.
Nuda. Piach. Ziemia. Kamyk. Kamyk. Cienie w tle. Pękni--
Wróć.
Intensywnie pomarańczowy blask słońca rozświetlił coś, co z daleka przypominało jakąś opuszczoną i bardzo niewielką wioskę. Dopiero widok z bliska stawiał to miejsce w zupełnie innym świetle. Nie było tu domów, a drewniane stoiska i budki, odległe już od jakiegokolwiek stanu używalności. Połamane deski walały się dosłownie wszędzie. Jedna z nich kołysała się na gwoździu obijając się o inną, jakby lekki, wieczorny wiatr zdołał wprawić ją w ruch.
Stuk. Stuk. Stuk. I tak w kółko. Ten cholerny kawałek drewna udawał jedyną żyjącą tutaj rzecz, gdy dookoła cuchnęło padliną. Jonathan miał tę niemiłą okazję przyjrzeć się podgniłym zwłokom porozrzucanym dookoła. Jedno ciało wystawało ze starej furgonetki, której nikt nie odpalił prawdopodobnie od słynnych czasów apokalipsy. Starych straganów nie było tu za wiele. Mógł zliczyć je na palcach obu rąk, na jednym ktoś całkiem niedawno wyrył znany mu już krzywy uśmiech, jakby była to informacja o tym, że jest już niedaleko i – owszem – zmierza we właściwym kierunku.
Coś trzasnęło pod jego butem, ale widok ludzkiej kości w takim miejscu nie zdziwiłby już nikogo. Później ciche warczenie wdarło się do jego uszu i bynajmniej nie należało do jednego z towarzyszących mu właśnie psów. Czarna sylwetka czworonoga wychyliła się zza jednego z drewnianych stoisk, mimo tego kundel nie rzucił się z zębami na intruzów, stale kręcąc się w tym jednym miejscu, jakby czegoś pilnował. Wystarczyło jeszcze kilka kroków do przodu, by zorientować się, że to coś miało czerwone włosy, leżało z twarzą do ziemi i jeszcze nie zdążyło ulec procesowi rozkładu. Właściwie wydawało się całkiem żywe. Nieprzytomne, ale żywe.

Do Rhyleih już od jakiegoś czasu dochodziły słuchy o nieznanym dotąd miejscu. Nawet wojsko jeszcze nie odważyło się zapuścić w te strony, jednak było to raczej kwestią świętego przekonania, że nic tam nie ma. Dopóki nie doczekali się ataku ze strony nieznanego wroga, wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Sprowadziła ją tam czysta ciekawość. Szkoda, że to właśnie ona zabijała koty.
Dziewczyna nie miała tyle szczęścia i mogła jedynie domyślać się, w którą stronę powinna się udać. Tylko czysty przypadek sprawił, że na swojej drodze natrafiła na opuszczone targowisko, którego obecność wydawała się być kompletnie pozbawiona sensu pośród dziesiątek – a może nawet setek – kilometrów niczego. Właśnie przez to nie można było oprzeć się wrażeniu, że śmierć zadomowiła się tu na dobre. Mimo że znalazłszy się na miejscu, jej uszy nie zostały uraczone żadnym dźwiękiem, nieustannie miała wrażenie, że ktoś ją obserwował. Po przekroczeniu jakiejś niewidzialnej granicy jej psisko zaczęło zachowywać się niespokojnie, jakby szybko zdało sobie sprawę z czyhającego tu zagrożenia.
Kilka kolejnych kroków.
Coś ryknęło za jej plecami.
Nie zdążyła się obrócić, zanim silne uderzenie w tył głowy odebrało jej świadomość.

MG: Moja wena chwilowo wyparowała, ale uznałem, że nie ma sensu opisywać tego, jak to Rhy leży sobie nieprzytomna. W każdym razie w swoim poście może się już budzić. Towarzyszy jej silny ból głowy, ma też niewielkie rozcięcie na czole. Była nieprzytomna przez kilka godzin, także o ile zjawiła się tu w południe, tak teraz zbliża się już wieczór. Nie wie, co ją zaatakowało. Kundel też nie zdążył odpowiedzieć atakiem na atak, bo oprawca szybko zniknął, a dookoła nastała cisza.
Na razie chodzi o to, by jakoś was połączyć, więc się integrujcie. A potem będziemy myśleć, jak jeszcze bardziej uprzykrzyć wam życie.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.05.15 21:12  •  We live in dark places. Empty Re: We live in dark places.
Spoiler:

Zachciało ci się podróży, Rhy.
Rozglądała się dookoła, widok pozostawał jednak tak samo fascynujący jak kilka godzin temu.
Piasek, piasek, piasek... jeszcze więcej piasku.
Gdyby chociaż dla odmiany zobaczyła jakiegoś kaktusa (i nie miała tu na myśli Zero) czy coś, ale nie.
- Jesteśmy w dupie, Riley. - rzuciła ponuro do swojego psa. Ten zastrzygł jedynie uszami w odpowiedzi, nie obracając pyska w jej kierunku. Nagle z jego gardła wydarł się niski warkot, zwracając tym samym jej uwagę. Zatrzymała się w miejscu i przymrużyła powieki, rozglądając się wokół.
- Co jest, piesku? - wąż? Skorpion? Wlepiała uważnie wzrok w podłoże, ale nadal niczego nie widziała. Na wszelki wypadek zwróciła się w bok, obierając inną trasę.
Komu jak komu, ale swojemu chowańcowi wierzyła dużo bardziej niż sobie w kwestiach obecności istot, które mogłyby jej zaszkodzić.
Riley obdarzył powietrze ostatnim warknięciem i ruszył za nią.
Przedzierali się dalej przez piaski, a dziewczyna raz po raz odrzucała ponure myśli, namawiające ją do powrotu.
Nie po to tak długo tu lazłaś, żeby teraz wrócić z pustymi rękami.
Nagle, gdzieś daleko przed sobą dostrzegła jakiś czarny, niewyraźny zarys.
...
Zaraz. Zarys?
To nie był horyzont.
Poderwała głowę do góry i wyprostowała się, poprawiając plecak na ramionach. Uniosła gogle, zakładając je na włosy i przetarła oczy, zarys jednak nie znikał.
- Riley, widzisz to co ja? - zapytała z wyraźną euforią, odwracając się w stronę psiska, które uniosła uszy w reakcji na jej podwyższony z podniecenia głos.
- Och, no tak. Wybacz. - zreflektowała się, patrząc na jego niewykształcone ślepia i poklepała go po łbie przepraszająco.
Tak czy inaczej, musiała to sprawdzić.
Na oko, od celu dzieliło ją pół godziny do godziny drogi. Byle tylko nie okazało się to byle fatamorganą, raczej nie widziało jej się umieranie na samym środku pustyni, gdzie nikt nigdy nie odnalazłby jej śladów.
Założyła z powrotem gogle na oczy, by uchronić je przed piaskiem i wznowiła wędrówkę, idąc nieco energiczniej niż wcześniej. W końcu natrafiła na jakiś ślad.
Minuty dłużyły jej się niemiłosiernie, w końcu jednak była na tyle blisko, by móc rozpoznać ten kształt. Targowisko?
Opuszczone targowisko.
Poprawiła się myślach.
Tam gdzie targowisko, tam zwykle jest i jakaś osada.
Dlaczego więc jakby się nie rozejrzeć, otaczała ją nicość i czyste zadupie?
Początkowe podniecenie zaczęło stopniowo ustępować miejsca poddenerwowaniu. Tu było tak cicho.
Za cicho.
W dodatku ten zapach.
Skrzywiła się nieznacznie i potarła nos. Cuchnęło padliną.
Opuszczone targowisko było nie tyle opuszczone... co wymarłe.
Gdyby usłyszała choć bzyczenie jakiegoś owada, trzepot skrzydeł czającego się padlinożercy. Ale tu nie było niczego. Panowała absolutna cisza, a jedynym dźwiękiem który ją przerywał był jej własny, miarowy oddech i sapanie Rileya, chłodzącego w ten sposób organizm.
Tym razem darowała sobie wszelkie głośne komentarze, powoli ruszając pomiędzy resztkami straganów.
Psisko kroczyło u jej boku, węsząc z uwagą dookoła. Nawet on zupełnie instynktownie schował jęzor, by zmniejszyć swoją wykrywalność.
Stawiała ostrożnie stopy na piasku, by wydawać jak najmniej odgłosów, raz po raz obracając głowę na wszystkie strony.
Coś jej tu nie pasowało. Czyżby włączała jej się paranoja?
To nie paranoja. To ostrożność.
Zatrzymała się w miejscu i zdjęła plecak, opierając go ostrożnie o drewnianą część stoiska, nieustannie poddając okolicę obserwacji.
Widziała na ziemi oczyszczone kości.
Niespodziewanie po plecach przebiegły jej ciarki.
Odwróciła się w tył gwałtownie, nikogo jednak nie zauważyła. Zmrużyła powieki, niczego nie rozumiejąc. Wyraźnie czuła, że ktoś ją obserwuje.
Uczucie było tak paskudne, że przypominało zaciskający się z każdą sekundą wokół gardła sznur.
Kontynuowała powoli swoje przeszukiwania.
I wtedy Riley zaczął warczeć, by zaraz zastąpić to rozwścieczonym ujadaniem.
Szczek zmieszał się z głośnym rykiem dobiegającym zza jej pleców.
Zaczęła się obracać, nie miała jednak szans nawet na wyciągnięcie broni.
Cholera nie zdążę!
- Riley uciek- - mocne uderzenie przerwało jej słowa nim zdążyła je dokończyć. Wszystko spowiła czerń.

[...]

Warkot. Ostrzegawcze szczeknięcie.
Ponowny warkot.
Co tak warczy?
Wszystkie dźwięki docierały do niej jakby z oddali.
Co się dzieje?
Wyczuła pod twarzą coś szorstkiego, twardego i przede wszystkim gorącego. Ból.
Próbowała się poruszyć, ale kompletnie nie mogła odnaleźć drogi do własnego ciała.
Warkot nie ustawał. Tylko i wyłącznie on zdawał się ją prowadzić ku odzyskaniu świadomości.
W końcu udało jej się zacisnąć dłoń na piasku. Spięła wszystkie mięśnie z cichym jękiem i podniosła się do góry.
- Ugh, moja głowa... - dźwięki w końcu zaczęły docierać do niej w normalny sposób, jakby ktoś rozkręcił pokrętło głośnika.
Położyła dłoń na karku i potarła go parę razy, dopiero po chwili zauważając, że nie jest tutaj sama.
Utkwiła wzrok w stojącej naprzeciw niej białowłosej postaci. Wszędzie rozpozna jego twarz, ale to? To musiał być jakiś żart.
Nie zmieniając wyrazu twarzy, położyła się z powrotem na ziemi i zamknęła oczy.
Spokojnie Rhy. To tylko sen. Zaraz otworzysz oczy i obudzisz się w swoim pokoju, czy jakimś zadupiu Desperacji. 3... 2... 1...
Po skończeniu odliczania, otworzyła oczy i ponownie się podniosła.
...
Nadal była na pustyni, cholernie bolała ją głowa, Growlithe nie zniknął, a Riley wyraźnie zdenerwowany obecnością innych, podpalił własne futro by odstraszyć napastnika. Tylko, że jeśli nie daj boże podjara jeden ze straganów to wszystko pójdzie z dymem.
- Żartujesz sobie? Wylądowałam na jakimś pustkowiu. Pustyni, na którą nikt się nie zapuszcza, po drodze nie napotkałam ani jednego żywego człowieka, bestii czy innego cholerstwa poza paroma skorpionami i wężem, znokautował mnie jakiś nieznany twór, a pierwszym co widzę po przebudzeniu jesteś TY? Zgaśnij Riley. - machnęła ręką na swojego psa, który momentalnie dostosował się do polecenia, zaprzestając jednocześnie warkotu.
Nie mogła być pewna, czy to nie białowłosy stał za tym atakiem na nią. Choć czy wydałby z siebie tak dziki ryk?
Prędzej przypisałaby mu jakiś charkot, czy coś. Warkot? Prychanie?
Przyglądała mu się przez chwilę w niejakiej zadumie, zaraz kierując wzrok na boki. Jej plecak nadal stał oparty w tym samym miejscu. Nie zabrali go?
Zakasłała parę razy i wypluła piasek z ust na bok, ocierając je rękawem. Podczas upadku chusta zsunęła jej się z głowy, poprawiła ją więc, tymczasowo nie nasuwając gogli na oczu.
Wzięła je jedynie w dłoń i zaczęła czyścić z piachu, nie spuszczając wzroku z Growlithe'a.
- Więc? Co tutaj robisz? Chcesz mnie znowu okraść? - zapytała obojętnym, nieco wyzutym z emocji z głosem, patrząc na niego mało przychylnym wzrokiem. Z pewnością miał lepsze rzeczy do roboty niż łażenie za nią, by jej coś zakosić, ale teraz miał ku temu idealną okazję.
W dodatku cały czas czuła tępy ból głowy, starała się jednak nie dać tego po sobie poznać. Okaż słabość, a skończysz z rozszarpanym gardłem. Choć w tym przypadku podobne zagrożenie nigdy nie znikało.
Nałożyła gogle na włosy i otarła czoło rękawem.
Najlepszy dzień mojego życia.
Pomyślała sarkastycznie, nie odzywając się już więcej.
I tak była na straconej pozycji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.05.15 23:29  •  We live in dark places. Empty Re: We live in dark places.
To samobójstwo! ─ krzyknęła rozżalona, wtulając się mocniej w jego ramię, akurat wtedy, gdy tak usilnie starał się zrzucić z nogi dziadka wielkości przeciętnej przytulanki. Growlithe warknął, raz jeszcze wyrzucając nogę do przodu, aż Kataka ze swoim „ho ho ho” przeleciał zgrabnym łukiem przez pół salonu i jeszcze kawałek tunelu. Położył zaraz rękę na czole Rainbow i wyprostował rękę w łokciu. Rozległ się cichy trzask, gdy głowa dziewczyny została brutalnie odchylona do tyłu. Ewidentnie nie chciała go puszczać.
Nie możesz iść! ─ zarzekała się, nadal mocno trzymając go za zdezelowane ramię. Wbijała pazury jak wściekła lwica, która ze wszystkich sił próbuje wyszarpać upodobany wcześniej kawałek antylopy. Miała o tyle pecha, że Growlithe był marnym gnu.
Pieprz się, Rai. Dobrze wiesz, że... cholera, Mary. Zostaw.
Dziecka już nie uderzy, choć jego łokieć wylądował na głowie dziewczynki, aż ta pisnęła marudnie. Objęła go jednak bardzo mocno w pasie rękoma, próbując najwidoczniej zabawić się w koalę i zrobić to samo nogami. Ostatecznie upadła na tyłek, ale energicznie oplotła się wokół jego nogi.
Dawaj, Mary! ─ dopingowała ją Ranbow, samej wyciągając dłoń i próbując sięgnąć po skrawek papieru, jaki trzymał białowłosy. Wilczur odsunął od niej rękę, unosząc ją wysoko i byłe jak najdalej. Dobermanka nie traciła jednak rezonu: ─ Dawaj, Mary! Dawaj! Dobrze ci idzie! Tak, tak, tak! Przeszkodźmy mu w przeczytaniu tego, to nie polezie!
I bez was trudno mi to rozczy...
Reszta zdania została zastąpiona wymownym milczeniem, gdy trzeci dzieciak przykleił się mu do pasa. London też mocno przytulił białowłosego, choć na jego twarzy nie widać było takiej determinacji, jak u reszty. Już nie wspominając, że w ogóle był głazem.
Widzisz?! ─ krzyknęła mu prosto do ucha Rainbow. Praktycznie czuł jak słowa wbijają mu się  do czaszki, a potem przeszywają ją na wskroś. Były bardziej śmiertelne niż nabój. ─ Nawet London nie chce, żebyś wychodził!
Brew mu drgnęła.
W dupie miał ich zachcianki.
Nabrał powietrza do płuc.
Zmniejszę wam porcję żarcia.
Pac.
Pac.
Ho ho ho. :3
Rainbow pacnęła na ziemię, London klapnął obok niej. Tylko Mary nie ruszyła się z miejsca, ale skutecznie poluzowała uścisk. Growlithe wyszarpał nogę z potrzasku i odsunął się na ten niezbędny krok. To nie tak, że nie lubił dzieci, ale przy każdej możliwej okazji wolał ich nie dotykać. Nikt mu jeszcze nie podarował instrukcji obsługi co do tego, jak działają. Jego ostatnia kochanka zaśmiała się w głos i klepiąc go po ramieniu rzuciła coś w stylu „no nie mów, że nigdy nie trzymałeś niemowlęcia na rękach!” Jasne, że trzymał... a potem nie trzymał... ale potem znowu trzymał! Co prawda obiecał, że następny raz go już nie opuści, ale...
To nie fair, Wilczurze ─ wybąkała pod nosem Rainbow, która siedząc skrzyżnie prezentowała się raczej jak mała dziewczynka. Jeszcze ta marudna mina... Brakowało tylko słynnego „hmpf!” i pomyślałby, że cofnął się do podstawówki. ─ Hmpf!
Spojrzał na papier.
Znów wrócisz cały poobijany? Wiesz, jak się o ciebie martwimy? Evendell cały czas zajmuje się psami, kiedy cię
Wezmę psy.
nie ma, a potem jeszcze musi sprzątać ten twój syf w poko--- zaraz. Bierzesz psy?
Skoro to aż takie ─ odchrząknął teatralnie ─ p o t w o r n e miejsce, to przyda mi się jakaś miła morda do towarzystwa.
No to weź mnie!
Odpada.
Niby czemu? ─ Nagle w jej oku pojawił się zadziorny błysk. ─ A-ha! Sugerujesz, że nie mam mordy?
Sugeruję, że nie jesteś miła.

[ … ]

Pizgało.
Słońce chyliło się ku zachodowi i choć wielu pewnie zatrzymałoby się, by przebiec wzrokiem po horyzoncie, za którym niknęła ognista kula. Growlithe wsuwał właśnie ostatniego kabanosa do ust i jedynym pragnieniem, jakie nim targało, było wysunięcie środkowego palca. Obojętnie w którym kierunku, bo gdziekolwiek by się nie obejrzał ─ zawsze coś czyhało. Nawet jeśli czysto hipotetycznie w zasięgu wzroku był zalewie on i banda jego wiernych psów ─ zostawił tylko Shirow'a pod opieką Evendell, choć szczeniak palił się do misji jak zawodowy zabijaka ─ to w rzeczywistości nie mógł być pewien, że jest tu absolutnie sam. Niejednokrotnie okazywało się, że ciężkie kroki, jakie stawiał na spękanej ziemi, były niczym pukanie do drzwi półprzytomnej bestii. Wystarczył jeden nieostrożny, zbyt solidny ruch, a cała gleba zaczynała się trząść i falować jak wzburzone morze. Chwilę później najstarszą i najskuteczniejszą broń świata (ucieczkę) i priorytetem okazywało się to, żeby robak wielkości porządnego tramwaju nie zepchnął go z drogi życia.
Teraz było cicho.
Jak dla samego Wilczura ─ zdecydowanie za cicho. Nie musiał być meteorologiem z tonowym doświadczeniem, by wyczuć zbliżającą się burzę, która niekoniecznie miała objawić się w postaci kłębów czarnych chmur na i tak ciemniejącym niebie.
WIESZ CO JEST TWOJĄ NAJWIĘKSZĄ WADĄ, JACE? ─ zagadnął go Lars, drepczący swoimi malutkimi łapkami tuż przy jego nodze. Growlithe skrzywił się słysząc jego nieco piskliwy głos. Lars był w porządku. Serio. Czasami tylko wkurwiał. INTUICJA.
Białowłosy pokiwał głową, jakby w zamyśleniu i niemym przytaknięciu jednocześnie. Jego wzrok skierował się ku marnych szczątkach targu lub czegoś, co dawniej nim było. Chwilę później obrał inny bieg, niespiesznie miażdżąc trzeszczące mu pod butami kości.
Intuicja? ─ mruknął w myślach, przesuwając krótko spojrzeniem po charakterystycznej, pedofilskiej emotce. To nie jest przypadkiem zaleta?
Lars wykrzywił pysk, wskakując na jedną z drewnianych konstrukcji. Teraz sięgał Growlithe'owi wyżej, więc czuł się jakby ważniejszy. Mniej... niewidzialny.
HMM. A CO TERAZ CZUJESZ?
Co czuł?
Krok. Krok.
Że za moment wdepnę w niezły szajs. Oho. Wszędzie by ją rozpoznał. Rhy. Czyli jeszcze parę kroków i moja przepowiednia się ziści.
Mimo myśli, jaką posłał do Larsa, zatrzymał się i oparł biodrem o brzeg stoiska. Drewno niebezpiecznie zatrzeszczało, sugerując słaby stan i zmaltretowaną wiekiem wytrzymałość, ale  najwidoczniej ten znak (od Boga, losu, Niebios...) nie był wystarczający, by Wilczur rozważył odsunięcie się od „zabudowy”. Skrzyżował jeszcze ręce na piersi i wbił wzrok w leżące ciało. Co tu robiła? Jakaś nieudana akcja? S.SPEC wywaliło ją poza mury? Ktoś wreszcie pokazał jej, gdzie jej miejsce i kazał gryźć gruz?
„Ugh... moja głowa...”
W dodatku zrobił to nieumiejętnie. Trzeba będzie poprawić.
Nie musiał czekać zbyt długo, choć początkowo nie chciał czekać wcale. Nie przejmował się ognistym pupilkiem Rhy. Prawdę mówiąc, ani razu na niego nie zerknął, w pełni poświęcając swój cenny czas półprzytomnej dziewczynie. Świerzbiło go, żeby szturchnąć ją butem albo kijem, ale ostatecznie pozostał tam, gdzie go postawiono, grzecznie czekając, aż przestanie się turlać po ziemi i na niego spojrzy.
„Żartujesz sobie?”
Podniósł brew.
A wyglądam na żartownisia?
I ta litania... Growlithe'owi drgnął jakiś mięsień na twarzy.
Zamknij się, ty hałaśliwy babsztylu.
Wypuścił powietrze przez nos z miną hodowcy drobiu. Palce automatycznie dotarły do skroni, którą zaczął rozmasowywać. Zaraz potarł zmęczoną twarz (wydawało mu się, że przez te trzy dni wędrówki w ogóle nie spał), aż wreszcie... ręka mu opadła. Tak samo jak ramiona. Czuł się, jakby przyjął na barki całe zło wszechświata. Wzniósł nawet na moment oczy ku niebu.
Widzisz, a nie grzmisz, tyranie?
Wrócił wzrokiem do Rhyleih.
Pytania na miarę Jednego z dziesięciu. Czy chciał ją okraść?
Jasne, że nie, głupia ─ parsknął niezadowolony, taksując ją obojętnym spojrzeniem. Tak jakby z góry każdy musiał wiedzieć, co wielmożny książę miał teraz w planach. ─ Okradanie było poprzednim razem. Teraz pora na pobicie, jutro gwałt, pojutrze morderstwo. Jak się czujesz ze świadomością, że za trzy dni twój własny kundel będzie zżerał twoje marne cielsko? ─ Odbił się od wystającej belki, która dawniej zapewne podpierała (dziś już nieistniejący) dach straganu.
Zostaw ją, Lars, polecił krótko, robiąc już pierwszy krok, by zrealizować postanowienie.
ALE... NIE WYGLĄDA NAJLEPIEJ. NO I MUSIAŁA LEŻEĆ NA TYM GORĄCU...
Cienisty lis zeskoczył z lady i podbiegł do wojskowej. Choć nikt, prócz Growlithe'a, nie był w stanie go dostrzec, dziewczyna mogła odczuć na nadgarstku przenikające przez ubranie zimno. Nie był to typowy mróz, bo okazał się arktyczny i obejmujący tylko kawałek jej ciała. Otarł się pyskiem o jej dłoń.
Wilczur zaś istotnie ruszył w jej stronę, gniotąc pod podeszwą plączące się tam kawałki drewna czy pozostałości po ludziach. Finalnie jednak nawet na nią nie zerknął, bardziej skupiony na mapie (choć wciąż nasłuchiwał i węszył) skierował się w wyznaczoną stronę. To gdzie on miał..?

// @Grow:
Ubiór: klik, białowłosy.
Ekwipunek: zestaw małego podróżnika. Plecak, w środku spodnie na zmianę, parę puszek z żarciem, butla wody (aktualnie do połowy pełna), chusta ofiary. Tradycyjnie przy paskach dwie beretty 92S i dodatkowy magazynek. W cholewce nożyk. Na dłoni rękawica przywódcy.
Obrażenia: parę otarć, niewielkich ran i niegroźny ból lewej nogi.
Inne: zabrał ze sobą wszystkie psy prócz Shirow'a.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.05.15 18:19  •  We live in dark places. Empty Re: We live in dark places.
Warczenie. Głosy. Szuranie butów o ziemię. Wszystkie te dźwięki pozwoliły, by na opuszczonym targu znów zagościła niewielka cząstka życia. To spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych, ale bez trudu starło na pył wrażenie bycia ostatnią osobą na ziemi, nie licząc towarzystwa czworonogów. Gdzieś w tle rozległ się cichy szmer – na tyle ulotny, by zaginąć pośród jednego z wypowiadanych zdań. Zupełnie inna wydała się ta niepokojąca aura, od której powietrze zrobiło się jakby cięższe. Niewidzialne spojrzenia raz jeszcze zdawały się zagościć dookoła, ale w którą stronę by się nie odwrócili, dookoła panowała całkowita pustka. Może było to tylko jedno z tych nawiedzonych miejsc?
Idąc przed siebie, Growlithe nadal miał przed oczami przełęcz. Wielki masyw skalny przypominał ogromną bramę, którą ktoś pozostawił otwartą na oścież, tym samym zapraszając do środka każdego przypadkowego gościa. Gdzieś ponad skałami wznosiły się ciemniejsze smugi. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się, można było bez zawahania przyznać, że w oddali po prostu zebrały się chmury, tak różne od późnopopołudniowego słońca po tej stronie przełęczy. But białowłosego zahaczył o jakiś większy kamień, niemalże doprowadzając go do upadku. Zdawało się, że było to zaledwie drobnym przypomnieniem o patrzeniu pod nogi, ale w tej sytuacji nie miało się do czynienia tylko z jednym kamieniem, a całą ich masą. Odznaczały się na czerwonym piachu, zupełnie nie pasując do całości krajobrazu. Jakby ktoś przywlókł je tu, ułożył, a potem...

UCKAJ. (:

Szurnięcie. Tym razem głośniejsze.
To Rhyleih jako pierwsza miała okazję dostrzec jakiś ruch kątem oka. Zwierzęcy pomruk zgrał się ze świstem podmuchu wiatru dokładnie w momencie, w którym pierwszy zakrwawiony i nienaturalnie długi pysk wychynął zza lady drewnianej budki. Zwierzę będące nieudaną mutacją jakiegoś psowatego, wyglądało na na pozbawione sierści i trawione przez jakąś nieprzyjemną dla oka chorobę skóry, która w całości pokryła się cuchnącą i klejącą ropą. Na pozbawionej fafli mordzie doskonale odznaczał się rząd pożółkłych, ale ostrych kłów. Nie dało się ukryć, że ich nowy towarzysz nie wyglądał na przemiłego sprzedawcę z gustownie przekrzywionym melonikiem na głowie, skłonnego do dobicia targu. Warknięcie. Bestia rozchyliła pysk, z którego wysunął się – a właściwie wypadł – długi jęzor. Częściowo opadł na ladę i wydawało się, że niewiele brakowało, by zupełnie odpadł. Dokładnie tak, jak płat ciała kolejnego kundla, który wychylił się zza rodu, świecąc przesłoniętym bielmem ślepiem. Plask. Wyglądał prawie identycznie. Szur. Kolejny dźwięk dobiegł od strony stojącej w pobliżu furgonetki. To właśnie stamtąd, przez wybitą przednią szybę, wyszedł trzeci z nich. Ostre pazury przedziurawiły zardzewiałą maskę, zanim zeskoczył na ziemię. Ziemię, która właśnie zaczęła poruszać się w niektórych miejscach, jakby coś planowało się spod niej wydostać. Więcej – nie tylko planowało, ale właśnie to robiło. Najpierw długie, hojnie uzbrojone pyski, potem szponiaste łapy. Oblepione piachem potwory nie wyglądały aż tak paskudnie, jak reszta ich podgniłych braci, ale wrogie nastawienie jasno komunikowało, że żaden z tu zebranych nie nadawał się na domowego pupila. Znajomy dla dziewczyny ryk raz jeszcze wypełnił otoczenie, gdy pierwszy kundel wyskoczył zza lady, informując swoich braci, że pora obiadu właśnie nadeszła. Było ich sześć i wszystkie jak jeden mąż ruszyły w kierunku intruzów, rozdziawiając łakomie pyski. Jeden z nich wybił się tempem przed szereg, dobiegając do Wilczura. Najpierw kłapnął zębami, hacząc o nogawkę i bez trudu oderwał od niej strzęp materiału. Czerwonowłosa miała mniej szczęścia, kiedy ona i jej pies zostali niemalże osaczeni przez trójkę masywnych psisk.

MG: Na razie krótko. Chcę wiedzieć, co tam zrobicie, żeby móc potem dokładniej to rozpisać.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.05.15 16:44  •  We live in dark places. Empty Re: We live in dark places.
Czego właściwie się spodziewała?
Że jej odpowie? Głupota. Pamiętaj z kim masz do czynienia Rhy.
Jego odpowiedź z początku ją wkurwiła. Mógł ją obrażać ile wlezie, niespecjalnie przywiązywała do tego jakąkolwiek uwagę. Ale nazywanie Rileya kundlem uderzało w pewien czuły punkt, który sprawiał że naprawdę miała ochotę dać mu w mordę.
I to porządnie.
Słysząc jego słowa prychnęła jednak z pogardą i otrzepała ramiona, zwracając się w stronę plecaka.
- Obiecanki cacanki. - mruknęła ostatecznie pod nosem, darując sobie wszelkie ubliżania w jego stronę.
Nie miała pomysłów?
Miała ich tysiące.
Jej umysł co chwilę podrzucał jej coraz to nowsze wyzwiska, jak i sposoby w jakie mogłaby się go pozbyć. Szkoda, że w rzeczywistości uśmiercenie go nie byłoby takie łatwe jak w głowie.
Niemniej miała coś do zrobienia, a i sam białowłosy wyminął ją z totalną ignorancją, ruszając dalej przed siebie. Nie zamierzała za nim łazić, jak jeden z jego psów.
Zresztą dlaczego niby miałaby to robić?
Poprawiła plecak na ramionach i opuściła dłonie, gdy nagle jej rękę przeszyło zimno. Nie był to jednak byle dreszcz, jak to się czasem zdarza w podobnych, napiętych momentach. Nie, ona miała wrażenie, jakby ktoś zatopił jej rękę w lodzie, momentalnie doprowadzając do jej odmrożenia.
Wzdrygnęła się nieznacznie i podniosła dłoń do góry, pocierając o nią drugą ręką, podświadomie szukając sposobu na jej rozgrzanie. Obróciła ją parę razy, szukając jakichkolwiek obrażeń, ale niczego nie znalazła.
Riley zjeżył sierść i mruknął cicho, zaraz ponownie milknąc.
Dziwaczne uczucie też zdążyło już zniknąć.
Dziwne.
Może zaczęła wariować od tego gorąca?
Pewnie za długo leżała na piasku, a jej ciało automatycznie wysyła jakieś sygnały, by poinformować mózg, że wszystko jest w porządku, ale musi na siebie uważać. W sumie nie znała się na tym, nigdy nie interesowała się medycyną. Znała tylko podstawy tego, czego nauczyli ją w wojsku, by w sytuacjach zagrażających życiu być w stanie odpowiednio zabandażować przerwaną tętnicę spowalniając krwawienie, czy zrobić komuś sztuczne oddychanie.
Wątpiła jednak, by ktokolwiek miał się utopić na pustyni. Zresztą, poza murami lepiej nikogo nie dotykać. Niespecjalnie spieszyło jej się do pójścia w ślady Webbera. Jeszcze się okaże, że wirusa można złapać drogą kropelkową, a ona akurat miałaby pecha i skończyłaby jako wielka ćma. Albo pasikonik.
Obrzydlistwo.
Wystarczyło jej, że musiała się użerać ze swoim bratem pająkiem i jego włochatymi odnóżami. Nawet teraz na samą myśl przechodziły ją ciarki.
Swoją drogą, ciekawe czy gdyby była ćmą, z automatu zacząłby postrzegać ją jako coś do jedzenia? W końcu pająki żywiły się ćmami, nie? Ciekawe.
Czasami zastanawiało ją jak to dokładnie funkcjonuje u Wymordowanych. Czy jest u nich jakaś hierarchia, tworząca się wskutek zwierząt z jakimi zostali połączeni? Im potężniejsze zwierzę, tym mniej osób cię zaczepia i tak dalej. To by miało sens... choć jakoś w to wątpiła.
Bądź co bądź, aspekty fizyczne to nie wszystko i nadal największą rolę odgrywał charakter. Niemniej nigdy nie zagłębiała się w ich życie. Głównie skupiała się na zdobywaniu informacji o bestiach czających się poza murami. Może po powrocie ze swojego wypadu, poświęci Wymordowanym nieco więcej uwagi?
W końcu nie każdy był takim opryskliwym dupkiem jak zwrócony do niej plecami Growlithe.
Mimo wszystko ciekawiło ją co tutaj robił.
A nie powinno.
Naprawdę powinna w końcu zacząć hamować swoją ciekawość, zanim wpędzi się przez nią do grobu.
Rozejrzała się dookoła, szukając przy tym odpowiedniej drogi.
Pewnie gdyby wiedziała, że Growlithe ma przy sobie mapę byłoby łatwiej. Może polazłaby za nim jakiś kawałek, by dowiedzieć się gdzie powinna się teraz udać. Może oberwałaby za to w twarz i postanowiła oddać, co skończyłoby się kolejną bójką.
Może, może, może.
Żadne może, bo niczego nie wiedziała.
Pozostawiona sama sobie, mogła zdać się jedynie na własny instynkt, tym bardziej że nie zamierzała udawać się w tym samym kierunku co psiarz. Pozornie ruszyła więc za nim, tylko po to by zaraz odbić bardziej w stronę wschodu.
Głowa cały czas nieco jej dokuczała, starała się jednak ignorować ból, skupiona na tym co ją czekało.
Skoro białowłosy nie był prowodyrem ataku, musiało ją ogłuszyć coś innego. Z jakiegoś powodu jej nie zżarło... ale też nie było martwe. Była tego pewna, w końcu nigdzie w okolicy nie widziała żadnego świeżego truchła.
Dlaczego więc ją zostawiło?
Było zainteresowane tylko żywymi, wierzgającymi ofiarami? Spotkała się z nim parę razy, ale zaraz odrzuciła podobną opcję. W podobnym wypadku, bestie zwykle atakowały od frontu, by zwiększyć sobie poziom zabawy.
Wystraszyło się Rileya?
Była taka opcja, ale jakoś w nią watpiła. Bądź co bądź, psisko-ognisko mimo swoich niezaprzeczalnych atutów, nadal było raczej średniej wielkości. Zerknęła na swojego zwierzaka, który dreptał obok jej nogi, raz po raz strzygąc uszami i węszył nad ziemią, kichając parę razy, gdy piasek dostał mu się do nosa.
Nieważne co się stało po tym, jak to-coś pozbawiło ją przytomności. Ważne, że nadal żyło.
I prawdopodobnie czyhało w okolicy, czekając na ponowną szansę do ataku.
Powinna ostrzec Growlithe'a?
Myśl była tak absurdalna, że zwolniła na sekundę kroku, nie dowierzając w to, że w ogóle mogła dopuścić do siebie coś podobnego.
Ostrzec?
Jego?
Zabawne. Zresztą, nie był idiotą. Znalazł ją leżącą na ziemi, musiał więc wiedzieć, że coś prawdopodobnie krąży w okolicy. A jako Wymordowany z pewnością miał dużo bardziej wyczulone zmysły niż ona.
Martw się o własny tyłek. Jak go dopadną to powinnaś się cieszyć.
Skrzywiła się nieznacznie i przystanęła odruchowo, dostrzegając kątem oka jakiś ruch. Ruch?
Rozejrzała się wokół, słysząc narastający zwierzęcy pomruk. To co wylazło zza drewnianej budki, sprawiło że na jej twarzy odmalowało się obrzydzenie.
Podróżując przez Desperację widziała już wiele bestii, ale prawdopodobnie nigdy nie przyzwyczai się do podobnego widoku. Pozlepiana krew na pysku nie robiła nawet w połowie takiego wrażenia, jak brak sierści i bąble pokrywające jego ciało.
Sam wygląd nie przywoływał jednak równie ponurych scenariuszy, co widok klejącej się ropy. Bestia była chora. Nie trudno o chorobę w podobnych warunkach, gdy zżerasz byle ścierwo, które wpadnie ci w łapy. Niemniej, kontakt z substancją mógł przenieść tą zarazę na nią.
Jej organizm może i był całkiem wzmocniony dzięki opracowanym przez wojskowych badaniom, ale z pewnością nie odporny.
Odległość między nimi była duża, ale używanie snajperki na podobnym terenie raczej nie wchodziło w grę. Cały czas się cofając, powoli się schyliła, sięgając do pakunku przy łapie Rileya, by wyciągnąć z niego sztylet.
I wtedy pojawił się kolejny. I jeszcze następny.
Cholera.
Zaklęła w myślach, widząc że ścierwa próbowały ją otoczyć.
Co więcej, ziemia zaczęła się niebezpiecznie poruszać.
Wystraszył się Rileya? Idiotka! Oczywiście, że poszedł po kolegów, by podzielić się żarciem.
Nie miała czasu na siedzenie w miejscu, a i walka przy podobnej przewadze liczebnej raczej nie miała większego sensu. Może dałaby sobie radę z jednym, dwoma... ale nie całym stadem.
Wydała z siebie charakterystyczny gwizd, dając tym samym Rileyowi sygnał do odwrotu i rzuciła się do ucieczki, cały czas rozglądając się dookoła. Musiała je jakoś zatrzymać.
Myśl Ruda, myśl! Jak czegoś nie wymyślisz to tu zdechniesz. A kto wtedy zajmie się Suzuyą?
Wtedy jej wzrok padł na drewniane stragany, gdy umysł podsunął jej stosunkowo prosty plan. To mogło pozwolić jej na kupienie sobie nieco czasu. Przebiegając obok jednego z nich, zamachnęła się lewą pięścią, uderzając w drewnianą belkę u jej podstawy, tak by zawalić stragan tuż za sobą i wskazać na niego dłonią.
- Riley, zapłoń! - plan był prosty. Suche drewno na pustyni, powinno zająć się na tyle szybko, by zmusić bestie do obrania innej trasy, bądź rozkojarzyć je, dając jej parę sekund przewagi. W ostateczności, nawet jeśli po drodze odpadłaby chociaż jedna, czy dwie bestie, byłoby jej łatwiej zadecydować co zrobić dalej.
A to wszystko pod warunkiem, że boją się ognia. I nie skaczą na parę metrów w górę.
Błagam, planie zadziałaj.
Powtórzyła słowa parę razy w głowie niczym mantrę, cały czas biegnąc przed siebie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.05.15 18:46  •  We live in dark places. Empty Re: We live in dark places.
„Obiecanki-cacanki.”
Potknął się.
No kurwa.
... W..!
Chłopak skrzywił się, jak ktoś, kto właśnie dostał w twarz dwutonową ceglaną torbą od emerytowanej rencistki (byłej wojskowej). Jego krok znów był naturalny i miarowy, ale zwolnił, gdy mapa przestała pokazywać mu wszystkie rarytasy tego wszechświata. Mimowolnie przekręcił ręce, przyglądając się wszystkiemu z perspektywy zmienionej o dobre dziewięćdziesiąt stopni. Był cierpliwy, ale po dwudziestominutowym rozszyfrowywaniu wiadomości od tajemniczego wielbiciela, od którego trąciło pedofilią, nawet jemu nerwy zaczęły się rwać.
... ROOOOOOOW!
Zmarszczył lekko brwi, przystając wreszcie.
GROW! ─ wrzasnął Lars, przebijając się przez chaos w umyśle wymordowanego i dobiegając wreszcie do jego nogi. Otarł się bokiem pyszczka o kostkę i przebiegłszy jeszcze dobre parę kroków, nagle zahaczył pazurami o ziemię i zwinnie przekręcił się frontem do właściciela. Stanął na baczność, wysoko podnosząc łeb. GROWLITHE!
Hm?
Mimo bezładnie rzuconego w przestrzeń „pytania” wcale nie potrzebował odpowiedzi. Wystarczyło zdenerwowanie w głosie mary, by wszystkie sygnały jak jeden brat uderzyły w Growlithe'a. Wzrok jakby automatycznie padl na napis, który wcześniej z bezczelną ignorancją ominął. Cały czas nasłuchiwał i węszył, ale te dwie sekundy braku skupienia wystarczyły, by ktokolwiek mógł zajść go od tyłu. Palce zacisnęły się na kartce z wyrysowaną mapą, gdy rozglądając się kątem oka, ostrożnie odwrócił się za siebie, by stanąć twarzą w twarz z ociekającymi śmiercią bestiami.
Jego psy ─ wierne kundle, rozsiane dookoła w byle jaki sposób ─ powarkiwały i kładły po sobie uszy, gotowe zaatakować ze wszystkich stron. Wystarczył jeden gest, by cała banda ruszyła biegiem w kierunku „agresorów”, ale Growlithe polecenia nie wydał. Przypatrywał się niechętnie, jak pierwsze cielsko wyłania się zza stoiska, demonstrując światu ironiczny gust losu. Choroba? Mutacja za sprawą wirusa X? Nie skrzywił się, choć żołądek w naturalny sposób skręcił się, gdy woń cuchnącego ciała dotarła do nosa białowłosego.
GROW! ─ stęknął bojaźliwie Lars, opierając małe łapki o jego nogę. Nawet stojąc sięgał mu ledwo nad kolano. Chwycił jednak w zęby materiał spodni wymordowanego i szarpnął lekko, chcąc koniecznie zwrócić swoją uwagę. Jako jedna ze słabszych zmor nigdy nie wychylał się przed szereg. Ucieczka była najczęściej stosowaną przez niego metodą obrony i teraz starał się zachęcić do tego Wilczura, który mimo usilnych prób, ani drgnął z miejsca. Przypatrywał się uważnie wyłaniającym jakby znikąd szaradom i klął na siebie, że nie zauważył ich wcześniej ─ niby jakim cudem? Węszył bez ustanku, nie przerywał nasłuchiwania. Bestie cuchnęły i nie wyglądało też na to, że chciały zjawić się po cichu. Więc jakim, do diabła, sposobem się przed nim ukryły?
GROWLITHE, HAHA, NAPRAWDĘ NIE MAMY CZASU! NIE WYGLĄDAJĄ PRZYJAŹNIE!
Oczy przemknęły na kolejnego gościa, wypadającego tym razem z samochodu. Mapa ostrożnymi ruchami ─ przecież nie chciał rozdrażnić byków ─ została złożona i wsunięta do tylnej kieszeni spodni. Palce wolnych dłoni poruszyły się, gdy je prostował, a potem zgiął.
Gotowy?
Zaskoczony Lars zdał sobie sprawę, że słowa są skierowane do niego. Przestał szarpać materiał spodni i w osłupieniu zerknął z dołu na Growlithe'a. Choć ten nie odwzajemnił spojrzenia, lis miał wrażenie, że właśnie został zdradzony.
... GOTOWY... NA CO?
Nie było odpowiedzi.
Nie musiało być.
Growlithe warknął, uderzając z całej siły nogą o glebę. Małe ziarenka piasku podskoczyły nerwowo. But z impetem roztrzaskał Larsa, który nie zdążył uchronić się przed niechybną śmiercią, znikając pod podeszwą oficerek. Chwilę później białowłosy uderzył o siebie dłońmi i rozłączywszy je, jedną z nich  machnął w powietrzu. Rozległ się mocny odgłos pstryknięcia, a spod zdemolowanego samochodu ─ jak mogłem ich nie zauważyć? ─ wyłonił się długi pysk, kłapiący zębami.
Growlithe w tym czasie szarpnął się, umykając zębom przegniłych bestii.
Nie sięgnął po broń, choć ta wydawała się teraz wyjątkowo ciężka, jakby na siłę musiała przypomnieć o swojej obecności. Zamiast tego szurnął butem, odskakując zaraz do tyłu. Spod podeszwy dosłownie wyskoczył kolejny pysk opleciony mroczną barwą. Zaraz za nim z cienia Growlithe'a wymknęła się duża sylwetka wilczyska.
Lars, Dhalia, Odys.
Wcale nie uśmiechała mu się ucieczka, ale ciało jakby samo zaczęło się cofać, gdy tylko wilczyca zaatakowała zębami pierwszą z bestii. Kły Odysa szarpnęły powietrze, gdy zaczął się dobijać do gardła stojącej przed nim kreatury. Od tyłu nadbiegał Lars, choć ─ bez wątpienia ─ w zdecydowanie doroślejszej wersji. O wiele większy od przeciętnego lisa, zgarbiony, wychudły, z długim pyskiem i kłami wystającymi poza linię szczęk. W ogóle nie przypominał słodziaka, który jeszcze przed momentem z lękiem dotykał dłoni Rhyleih, chcąc jej przesłać otuchy nie używając przy tej żadnej mowy, poza tą czysto duchową, nieistniejącą. Rozrósł się nienaturalnie, długie łapy uderzały o ziemię, przecinając dzielący go odcinek między samochodem, a celem w ułamkach sekund. Lars charknął gardłowo, mocząc suchą, popękaną glebę czarną śliną i rzucił się na drugą z bestii.

UCKAJ. (:

Tch.
Nie uciekał.
Nie tak, jakby mógł to zrobić. Długie nogi stawiały kolejne szybkie kroki, on sam zerkał, jak ma się sytuacja z bestiami, by w razie czego móc przyspieszyć, dobyć broni lub użyć pirokinezy w zależności od tego, czy jego marom uda się zatrzymać przeciwników. Nie czuł się jednak jak uciekinier. Nie miał w głowie zakodowanej wiadomości, by puścić się szaleńczym biegiem, nie zważając na dech w piersiach.

Psy znajdowały się nadal w „bezpiecznej odległości” przebiegając kawałek w stronę, w jaką kierował się Growlithe, przy jednoczesnej gotowości na jego rozkaz. Znów przystawały, biegły dalej, warczały, oglądały się, whatevur.

// @Grow: pardooooon za jakość postu, ale wena mnie rzuciła, spakowała manatki i uciekła. |:< Z kobietami tak to jest.

Użycie mocy:
x umbrakineza: 1/3
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.05.15 23:11  •  We live in dark places. Empty Re: We live in dark places.
Psi warkot i ochrypłe ujadanie zaczęły się ze sobą mieszać. Psiska, jak na coś, co trąciło zaawansowanym etapem rozkładu, ruszały się całkiem nieźle, choć przy bliższym przyjrzeniu się kłapały paszczami dość bezmyślnie, jakby tylko na oślep usiłowały dopaść źródło obcego zapachu i dźwięku. Jeden z nich gwałtownie otarł się o udo czerwonowłosej i rozorał je zębiskami razem z ubraniem. Kłapnął pyskiem, wówczas gdy było już za późno na wgryzienie się w jej ciało, a żółto-zielona ślina trysnęła na piach i jego towarzysza, który właśnie zarył łbem o bok jego szyi. Chciał odepchnąć go od dziewczyny jak najdalej, chcąc aby to do niego należała zdobycz dzisiejszego polowania.
Trach.
Trzeci kundel poczuł na sobie ciężar straganowych desek, które właśnie runęły, jakby tworzyły konstrukcję godną domku z kart. Czworonóg nie wyglądał na przerażonego czy obolałego. Nie uraczył niczyich uszu głośnym popiskiwaniem, a jedynie głośniejszym warczeniem. Rył pazurami w ziemi, chcąc wygrzebać się z pułapki. Szło mu to całkiem sprawnie, bo deski posłusznie zsuwały się na boki. Ale nawet szybkość jego ucieczki była zbyt mała, aby zdążył przed zapłonem. Suche drewno natychmiast zajęło się ogniem, którego języki prędko dosięgały kolejnych desek. Zaropiałe cielsko aż zaskwierczało, ale oszpecony kundel mimo wszystko podniósł się na równe nogi. Uczucie palenia żywcem chyba było mu obce, ponieważ już w tej chwili powinien biegać dookoła jak szalony i tarzać się po ziemi w obronnym geście. Nozdrza poruszały się gwałtownie, wdychając ostry zapach dymu, który na chwilę spowolnił nie tylko jego, ale i dwójkę jego kolegów. Psy wycofały się kawałek, węsząc dookoła, jakby ogień był dla nich czymś, czego jeszcze do tej pory nie zdążyły poznać. Żyły na odludziu. Mogły nie znać jeszcze wielu innych rzeczy, a ci którzy mogliby ich czegoś nauczyć, z pewnością już tam gnili. Rhyleih i Growlithe mogli być następni.
Chwilowe zainteresowanie płomieniami przez kundle dało Mizuyamie trochę czasu na oddalenie się. Nie oznaczało to, że zagrożenie minęło, bo kiedy przez symfonię warczenia przedarło się głośne szczeknięcie – niczym rozkaz od najwyższego – psy znów puściły się biegiem za celem. Ten, którego cielsko właśnie trawił ogień stopniowo robił się coraz wolniejszy, zanim wypalone mięśnie nie doprowadziły do nagłego upadku. Zaczął wierzgać kończynami po jeszcze zdrowej części ciała, ale ten trud okazał się daremny.
Syonowi udało się uniknąć ataków, choć nos psiska kilkakrotnie otarł się o jego nogi, zostawiając na nich lepką maź i śladowe ilości krwi. Czworonóg w cofnął się o krok, tylko po to, by za moment podjąć próbę okrążenia albinosa i podjęcia próby ataku z innej strony. Miał nadzieję, że dwa pozostałe kundle, które zbliżały się do chłopaka z dużą szybkością, zdołają odwrócić jego uwagę, jednak żadna z bestii nie spodziewała się nagłego ataku przeciwników, którzy pojawili się właściwie znikąd. Nie wyczuwały żadnego zapachu, ale mimo tego w odpowiedzi na atak zaczęły odpowiadać tym samym, kłapiąc wściekle zębami na smoliste sylwetki sługów Wilczura.
Chlap.
Zęby Odysa zdołały naderwać płat ciała psa, a osłabione tkanki nie wytrzymały ciężaru i nawet nie próbowały walczyć o utrzymanie kawałka zgniłego mięsa. Pysk monstra rozwarł się nienaturalnie szeroko, by chwilę po tym pochwycić w silne szczęki łeb mary i w brutalnym akcie zemsty zacząć go miażdżyć. O'Harleyh musiał dobrze trafić z zabawkami dla kundli, skoro nawet dwójka pozostałych, które właśnie goniły czerwonowłosą, nagle zmieniła swój tor. Nie wiadomo, czy zależało im na pomocy swoim pobratymcom czy też o nażarcie się byle czym. Dhalia, która dotychczas odwracała uwagę drugiego z kundli, nagle została silnie pchnięta w bok przez dobiegającego kolegę. Potężne łapsko naparło na grzbiet Odysa. Paradoksalnie kundel, którym miał zająć się Lars właśnie cofał się do tyłu, choć w jego oczach nie dało się dostrzec przestrachu. Jego niby to niewidzące spojrzenie skakało od lisiego pyska do wymordowanego, który stopniowo oddalał się od skupiska straganów, jakby psisko na coś czekało.
W pomarańczowym blasku zachodzącego słońca na skałach kanionu z mniejszej odległości zaczęły pojawiać się wyraźniejsze znaki. Brakowało jeszcze migających świateł i zachęcającej melodii rodem z lunaparku.

( : → | le wejście do przełęczy | ← : )
Psst. Tak, wiem, że kochacie te uśmieszki.

Ktoś miał wyjątkowo kiepskie poczucie humoru, co?
Szczeknięcie.
Z jakiegoś powodu psiska uspokoiły się i bez większego trudu oderwały od mar, umykając im z nienaturalną wręcz szybkością.
AUUUUUUUUU! ― Za ich plecami rozległo się wycie. Ani trochę nie przypominało odgłosu wydawanego przez psa czy wilka, raczej człowieka, który właśnie starał się naśladować psowatego. Sam dość szybko zrujnował to wrażenie, zanosząc się głośnym i obłąkańczym śmiechem. ― LEPIEJ SIĘ POSPIESZ! MOŻE JUŻ RŻNIE JEGO TRUPA! AHAHAHAHAHAHAHAH.
Gdyby jednak któreś z nich zdecydowało się teraz odwrócić, nie dostrzegliby tam żadnej ludzkiej sylwetki, a jedynie kundle, które z niewiadomych przyczyn zatrzymały się i ustawiły w szeregu z nisko zawieszonymi łbami. Każdy z nich co sekundę stawiał jeden krok do przodu, odsuwając intruzów od pomysłu zawrócenia. Z tak dużej odległości ciężko było to dostrzec, ale jeden z nich błysnął zębami, krzywiąc paszczę w obrzydliwie ironicznym uśmiechu i wywalił długi jęzor na bok, poruszając chwilę ogonem w niezrozumiałej euforii.
PEWNIE NIE UDA CI SIĘ WRÓCIĆ, ALE NAWET JEŚLI, OSOBIŚCIE ROZERWĘ CIĘ NA STRZĘPY!
I znowu ten irytujący śmiech.
Potem cisza.
Jeszcze kilka kroków do przodu, a kanion okazał się być jedyną opcją, którą mogli wybrać w tej sytuacji, o ile widok pustyni jeszcze ich nie znudził. Skały rzucały cień na wnętrze przełęczy, przez co wydawała się jeszcze bardziej nieprzyjemna. Mimo informującej o kierunku drogi strzałki, wcale nie miało się przeczucia, że ta droga jest dobra. Zbliżał się zmrok, a liczne skały, których zarysy mogli dostrzec w półmroku, były doskonałą kryjówką dla potencjalnego zagrożenia. Z tym, że zagrożenie powinno straszyć, a nie czuć się zastraszane. Do tego wniosku w pierwszej kolejności mógł dojść białowłosy, którego czuły słuch już z daleka był w stanie wychwycić ciche łkanie, dobiegające z zza najbliższego głazu. Bez wątpienia czujność psów także się wzmogła, a wydawało się, że nie ma tu żywej duszy. Jeżeli i Rhyleih zbliżała się do wskazywanego toru, było jej dane usłyszeć ostatnie pociągnięcie nosem. Psie łapy szurające o ziemię, musiały skutecznie uciszyć, ukrywającą się w pobliżu osobę i wzmóc panikę na tyle, że odruchowo przycisnęła ręce do ust w nadziei na to, że nie usłyszeli, że ominą ją i pójdą dalej.

Rhyleih: rozdarta skóra na prawym udzie, a ponieważ noga jest mechaniczna, nic wielkiego się nie stało.
MG: wena? Co to wena...
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.05.15 1:04  •  We live in dark places. Empty Re: We live in dark places.
Pisanie posta bardzo:

Ach, szlag by to.
Naprawdę nie miała nic do zwierząt. Można było wręcz powiedzieć, że za nimi przepadała. Wiecie, zatapianie rąk w ich miękkiej (bądź nie) sierści, ganianie się po lesie, wspólne polowanie, podpalanie barów i tak dalej. Ale do jasnej cholery. To coś w żaden sposób nie nadawało się na kompana.
Było paskudne jak wrzucona do sokowirówki żaba.
Warczało jak niedorobiony kombajn na kamieniach.
I przede wszystkim waliło rozkładem tak, że prędzej przespałaby się w grobie z własnym dziadkiem, niż przytuliła to ścierwo. Przynajmniej jej dziadek nie ropiał jak łabędź z Czarnobyla.
Nie żeby słyszała o Czarnobylu.
No i w sumie to mieli swoją Desperację.
Jedno z psisk niespodziewanie wyrwało do przodu i rozorało jej ubranie wraz z udem. Szczęście w nieszczęściu, ktoś zdążył wyprzedzić psiska o kilka lat i pozbawić ją tego, i owego. Nie zmieniało to jednak faktu, że naprawdę o niczym nie marzyła w tym momencie bardziej, jak solidnym kopnięciu prosto w tą gnijącą mordę.
Zwłaszcza, że te dwa kundle zaczęły się tłuc między sobą, widocznie nie chcąc się nią podzielić. Miała być ich żarciem? Jeszcze czego. Walone ropielce. Gnijcie po wieki.
- Niech was szlag! - krzyknęła w stronę zwierzaków i cały czas  nie odwracając się w ich stronę, uniosła dłoń, pokazując im środkowy palec.
Całe szczęście przyblokowanie drogi wyszło choć w pewnym stopniu. Jeden z kundli robił teraz za żywą pochodnię. Niemniej dziewczyna nie zamierzała go wykorzystywać za oświetlenie na drodze, miała nadzieję że pobiega trochę w kółko zwiększając płomienie na grzbiecie, a najlepiej podpali swoich kolegów i wszyscy razem urządzą sobie taniec ognia na pustyni.
Z dala od niej.
Niestety jej życzenie nie miało się spełnić. Jeden z kundli co prawda odpadł, ale na głośne szczeknięcie psiego bossa, wszystkie ponownie ruszyły w pościg jak posłuszne marionetki.
Nie odwracaj się w tył, nie odwracaj się. Po prostu biegnij do przodu.
Jeśli uda jej się oddzielić je od siebie i stanąć oko w oko, tylko z jednym z nich powinna dać mu radę. W końcu nie takie rzeczy w życiu przeżyła.
Nagle kundle zupełnie jakby o niej zapomniały, zmieniając kierunek biegu. Nie będąc pewną, czy to nie jakiś dziwny podstęp z ich strony, nie zatrzymywała się dopóki nie zobaczyła dziwacznego napisu.
Napisu, który cholernie ją zirytował.
Miała olbrzymią ochotę dodać coś pod spodem od siebie, gdy usłyszała podrobione wilcze wycie. Wyprostowała się gwałtownie i obróciła w tył, patrząc na ustawione w szeregu kundle.
Patrzyła na tą parodię wytresowanych chowańców szukając właściciela irytującego głosu, ale widziała tylko zaropiałe bestie.
Bestie, które wyraźnie nie chciały, by zawróciła w ich stronę. Nagle poczuła podmuch powietrza na swoim udzie. Drgnęła nieznacznie i spojrzała w dół, widząc jak Riley węszy przy rozdartym materiale, zaraz kichając. Poklepała go po łbie i schyliła się nieznacznie, ścierając resztki śliny zaropialca, rękawem. Obrzydlistwo.
W dodatku rozwalił jej skórę. Co za śmieć. Teraz będzie musiała się udać do jednego z inżynierów, by jej to naprawili, świetnie. O niczym tak nie marzyła jak o powrocie do bazy wojskowej i wysłuchiwania ich narzekań.
Pod warunkiem, że nie przydarzą jej się kolejne przygody.
Poklepała psisko-ognisko po łbie i wypuściła powietrze ustami, by się uspokoić. Poprawiła włosy i odwróciła się, ruszając wgłąb przełęczy. Jakby na to nie patrzeć, była to jedyna droga, jaka jej w obecnej chwili pozostała.
Patrzyła w milczeniu na strzałki, które mijała podążając we wskazywanym przez nie kierunku. Nie mogła się jednak pozbyć wrażenia, że idzie prosto w pułapkę. Jak głupia mysz uwięziona w labiryncie naukowca, która miała odnaleźć ser i w nagrodę zostać nafaszerowana chemikaliami, od których wyrośnie jej drugi łeb.
A Rhyleih nie chciała drugiego łba. Jeden całkowicie wystarczał - i tak ciężko było z nią wytrzymać.
Jej rozmyślania przerwało pociągnięcie nosem. Momentalnie zatrzymała się w miejscu i rozejrzała dookoła, szukając źródła. Schyliła się powoli i wyciągnęła nóż z opakowania przy łapie psiska-ogniska.
- Riley, szukaj. - rzuciła do niego, całkowicie ufając jego instynktom. Może i był ślepy, ale resztę zmysłów miał wyostrzoną na tyle, by zdała się całkowicie na jego nos. Cały czas trzymała się blisko niego, by w razie potencjalnego ataku spanikowanej osoby, móc obronić zarówno siebie, jak i psa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.06.15 4:14  •  We live in dark places. Empty Re: We live in dark places.
Gdy wściekłe psiska przystanęły, on również się zatrzymał, marszcząc nos i przebiegając spojrzeniem od wschodu na zachód, jakby próbował zlokalizować nowe źródło wnerwienia. Jeśli ktokolwiek zapytałby go teraz, „co tu się, kruwa, wyprawia”, pewnie nawet nie umiałby znaleźć słów, żeby opisać to... zjawisko. Najwidoczniej przespał moment, gdy los postanowił go wrzucić do jakiejś marnej tragikomedii i teraz tak dane mu było płacić za błędy przeszłości.
„Pewnie nie uda ci się...”
Przywołał psy bliżej siebie i choć większość z nich rwała się do walki z ustawionymi w rzędzie agresorami, posłusznie – z ociągnięciem lub bez – podeszła do właściciela. Avery przesunęła nawet bokiem pyska po jego udzie, niemo domagając się pieszczot, choć z wiadomych przyczyn, nie otrzymała ich wcale.
„... rozerwę cię na strzępy!”
Growlithe nawet nie zauważył, kiedy przyłożył palce do skroni i zaczął rozmasowywać obolałą głowę. Pulsowało mu w całej czaszce, jakby krzyk nieznajomego wgryzał się w nią milionami małych, twardych gwoździ. Pogrzeb – zabawa w chowanego dla dorosłych. Absolutnie nie wątpił, że wróg – jakimkolwiek by nie był idiotą – chciał się z nim pobawić właśnie w to.
Mary wycofały się, by być bliżej Wilczura, a Lars dotknął nawet czarnym nosem jego dłoni, tym samym wyrywając go z sekundowego letargu. Niedobrze. W ciągu ostatnich paru minut już drugi raz zdążył stracić czujność, choć wydawało się, że w takiej sytuacji nic, prócz zagrożenia, nie powinno zajmować jego myśli.
JAK MOZESZ BYĆ TAKI ŚLEPY?! Shiva zmarszczyła pysk. TEGO KANIONU NIE DA SIĘ NIE ZAUWAŻYĆ. Poruszyła uchem, jeżąc sierść jak rzędy szpikulców. A TEGO GŁOSU NIE MOŻNA ZIGNOROWAĆ!
Jakoś daję radę.
JACE! – warknęła głośniej, pokazując czarne zębiska. Z perspektywy osoby trzeciej musiało to dziwnie wyglądać, gdy nagle dłoń wymordowanego uderzyła w powietrze, gdy – jego oczami – uderzał akurat Shivę w bok pyska w dość pobłażliwym geście.
Widzę za to inne rzeczy, Shiv.
Wilczyca spojrzała na niego sceptycznie i już otwierała pysk, by zadać pytanie, gdy poczuła nagle znajome uczucie, odrywające ją siłą od ziemi, choć – paradoksalnie – wciąż stała w tym samym miejscu. Stała się jednak bardziej wyrazista, możliwa do dotknięcia i zobaczenia. Jej sylwetka poruszyła się niespokojnie, bo choć zawsze uwielbiała moment wydostania się „na zewnątrz”, tym razem poczuła się zbyt odsłonięta. Praktycznie wypchnięta na sam środek sceny, akurat wtedy, gdy pragnęła zachować anonimowość.
„Riley, szukaj.”
Shiva, atakuj.
Nie miała wyboru.
Rozkaz działał jak bicz, a ona sama zaszurała pazurami o suche podłoże, pozostawiając na linii startu podłużne, krzywe krechy. Wybiła się do przodu, by dotrzeć do psiska wojskowej i rzucić się na nie, powalając na ziemię większą masą ciała. Kły błysnęły,szukając możliwości zaciśnięcia się na bestii, a Growlithe tymczasem ruszył wolniejszym krokiem, dając znać, by mary uważały na stojące w szeregu zwierzęta. Jeśli było trzeba, faktycznie przyspieszył, by dogonić Rhyleih i nie zostać niepotrzebnie w tyle. Nie miał zamiaru nic mówić w tej kwestii, mając nadzieję, że wystarczy sam jego wzrok, by zrozumiała prosty przekaz.
Nie ryzykuj, durna wiedźmo.
Shiva kłapała pyskiem, ale w momencie, gdy jej zęby ocierały się choćby w najmniejszym stopniu o skórę Riley'a, nie zaciskała szczęk i pozostawiała atakowane ciało absolutnie nietkniętym, jakby jej jedyną intencją było tarzanie się w suchym piachu i próba zdominowania ognistego zwierzęcia na zasadach równie groźnych co przy Nali i Simbie.
Usta białowłosego poruszyły się lekko, wypowiadając kolejne imię. Ciszę przeszył wysoki pisk, gdy niebo tuż nad jego głową przecięła czarna strzała, prędko formułująca się w jastrzębia. Ledwo zdążył wyszeptywać jego imię, a rozkaz, by sprawdził głaz był już wykonywany. Jeśli Livai'a nic nie zaatakuje, Growlithe tym bardziej przyspieszy kroku, by zlokalizować źródło odgłosów. Szczerze powątpiewał, że będzie to ośmiometrowa bestia, chcąca wydrążyć mu w brzuchu dziurę wielkości kuli armatniej, ale ostrożności nigdy za wiele, a skoro mary i tak mogą służyć za mięso armatnie...
Jeśli zaś okazało się, że to ktoś zgoła niegroźny, Growlithe posłał Livai'a na przeszpiegi.

// Użycie mocy:
x Umbrakineza: 2/3 (odpoczynek: 0/4)
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.07.15 20:54  •  We live in dark places. Empty Re: We live in dark places.
Z racji długiego nieodpisywania zostaje nałożony deadline. Macie czas na odpis do piątku, w przeciwnym wypadku misja zostanie przeniesiona do archiwum (z możliwością wznowienia jej w późniejszym terminie). W przypadku, gdy jeden z uczestników lub Mistrz Gry zgłosił wcześniej nieobecność na forum, deadline zostanie przesunięty do czasu jego powrotu, więc spokojnie.

x Naczelnik Misji.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.07.15 13:40  •  We live in dark places. Empty Re: We live in dark places.
Zrobiło się całkiem spokojnie, gdy głos za ich plecami ucichł, a niebezpieczeństwo zdawało się  zupełnie minąć. Podróżni czuli na swoich plecach spojrzenia kundli aż do momentu, w którym nie przekroczyli niewidzialnej granicy wprowadzającej ich do przełęczy. Gdyby teraz obejrzeli się za siebie, zauważyliby, że pokraczne bestie leniwie kierują się ku opuszczonemu targowisku, straciwszy zainteresowanie dwiema ofiarami. Ale nie zniknęły na dobre, choć dzięki temu łatwiej byłoby podjąć decyzję odwrotu.
Mimo dość sporej przestrzeni pomiędzy jedną ścianą skalną a drugą, przełęcz wydawała się klaustrofobiczna. Sprawiała wrażenie pułapki, a każda chwila przebywania w niej pobudzała wyobraźnię. Wcale nie tak łatwo było oprzeć się wrażeniu, że za moment zostanie się krwawą miazgą, gdy skalny korytarz wydawał się być coraz węższy. Złudne uczucie potrzasku ponaglało do szybszego przeprawienia się przez tę okolicę. Usilnie duszony w sobie odgłos łkania stawał się coraz bardziej słyszalny, im więcej kroków przed siebie pokonywali. Psisko doskonale wyłapało kierunek, w którym powinno się udać. Właściwie od skały dzieliły je już raptem dwa metry, gdy zostało przywalone do ziemi cielskiem mary i skutecznie powstrzymane od zorientowania się, kto siedział za skałą. Odgłosy psiej szarpaniny zmusiły tajemniczego nieznajomego do gwałtowniejszej reakcji. Dało się usłyszeć głośne szurnięcie kamieni, gdy ktoś przesunął się, by znaleźć się jak najdalej od źródła dźwięku. Strach czynił go/ją niegroźnym.
Za sporym głazem znajdowała się dziewczyna, o czym w pierwszej kolejności przekonał się Livai. Długie, czarne kosmyki włosów lepiły się do jej brudnej i mokrej od łez twarzy, przysłaniając prawie całkowicie. Nie zwróciła uwagi na krążące nad nią ptaszysko, bez przerwy spoglądając w bok, skąd dobiegało warczenie.
Dlaczego nie uciekała?
Klęczała bezradnie, otoczona rdzawą plamą, która wsiąknęła w ziemię. Obok niej leżała tabliczka z przerwanym sznurkiem, którą prawdopodobnie zerwała sama lub ktoś zerwał z jej szyi. Na tym etapie nie wiadomo było, co głosił napis na niej, trzeba było podejść bliżej, by rozszyfrować krzywe literki. Z bliska można było odczytać wyrytą na niej treść:

Wskzufka. Masto. : )

Zostawcie mnie! ― wydarła się piskliwie, wsuwając palce we włosy, jakby z paniki zaraz miała je sobie powyrywać. Nie wytrzymała, gdy pierwsza ludzka sylwetka zamajaczyła jej przed oczami. Kiedy obok Rhyleih pojawił się Growlithe, jeszcze raz spróbowała szarpnąć się do tyłu. Przewróciła się na bok i wsparła łokciem o ziemię, gotowa odsunąć się jeszcze dalej.
Wcześniej nie klęczała.
Dopiero z tej perspektywy najłatwiej mogli zauważyć, że jej nogi nie były już nogami, a kikutami. Ktoś bez skrupułów odrąbał jej golenie tuż pod kolanami. Nie tylko brudne i niedbale zawiązane bandaże zabezpieczały ją przed wykrwawieniem się, ale ktoś wiedział, gdzie zastosować ucisk, by czarnowłosa wytrzymała jak najdłużej. To musiało stać się dzisiaj. Całkiem niedawno. Może dwie godziny temu? Zbyt krótko, by przyzwyczaić się do bólu, który nadal był widoczny na jej twarzy, ale także do życiowego kalectwa.
TO WSZYSTKO WASZA WINA! Co ja wam zrobiłam?! Pieprzone kundle. Niczego wam nie powiem! Nie wrócę tam! Idźcie żreć swoją padlinę ― jej głos wyraźnie tracił na sile przez płacz, który miażdżył jej gardło. Chociaż starała się wyglądać bojowo i nawet na moment obnażyła przed nimi szpiczaste zęby, kiepsko wychodziło jej bycie groźną. Źrenice złotych oczu zwęziły się i jedyne, co mogła zrobić, to zachowywać się jak dzikie zwierzę w potrzasku.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach