Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Karty Postaci


Go down

Tak w sumie, to nie wiem, jak brzmi 90% tego, co tu jest, bo pisałam to kilka miesięcy temu. xD

W imię czego? W imię czego wszyscy walczyliśmy, by tak po prostu oddać swoje istnienie. W imię czego straciliśmy życie na polu bitwy. W imię czego to tak kurewsko boli, kiedy tylko pomyślę o tylu zatroskanych twarzyczkach małych dzieci, pytających swe matki: "kiedy wróci tatuś?", "czy tata zje z nami obiad?", "gdzie on właściwie jest?". Przeżywają wieczny koszmar, żyjąc w świecie pełnym plugastwa, ścierwa i smrodu fałszywej, skorumpowanej rzeczywistości. Są o wiele za małe, by zrozumieć, ale każdy, kto nie rozumie, leży martwy już na starcie. Niesprawiedliwe? Tak, mordy w imię niczego i rzeź niewiniątek na dzień dobry nigdy nie przekroczą granicy, za którą będą czymś dopuszczalnym - mimo to będą trwać wieczność. Ares pluje nam w twarz i wrzeszczy, że mamy mieć jaja, wciskając nam w dłonie broń, każąc mordować i plugawić, niszczyć dobre mienie wszystkiego, co dotychczas uważaliśmy za słuszne. I pytam, w imię czego robię to wszystko, plamiąc dłonie krwią zarówno mężczyzn, kobiet, jak i nawet dzieci, choćby w wieku niemowlęcym. A to dopiero początek mojej listy, gdzie grzechu nie ma końca, jak w półprostej złego uczynku, na niekończącym się zwoju papirusu.
Czasem zastanawia mnie, dlaczego to oni giną z moich rąk, a nie ja z ich. Dlaczego to do nich Hypnos wyciąga ochoczo ramiona, by przyjąć ich na ostatni, wieczny spoczynek i sprezentować najbardziej wyczekiwany ze snów. Przecież mnie też mógłby coś takiego podarować - nie przychodzić co noc pod postacią czystego uosobienia słodyczy, by wyszeptać:
- Dobranoc, Duncanie.
To aż takie trudne do zrozumienia? Te noce nie miały prawa być dobrymi, niezależnie od moich starań. Zawsze darowała mi koszmary, niczym w ramach osobistej pokuty. Moja dusza nie miała prawa wypocząć, jak i zresztą ciało, które jej towarzyszyło. Robiła to celowo, bez wątpienia. Sama była takim samym niewinnym dzieckiem, które nie mogło nic wskórać poza pomęczeniem sumienia jednego marnego żołnierza. A może dwóch, trzech albo i całego oddziału? Mogła ich dręczyć, straszyć, próbować wszelkich metod, by powstrzymać ich od pełnienia grzechu. Mogła wszystko. Rzekomo miała kontrolę nad naszą senną jawą i wszystkim, co otaczało nasz umysł. Nawet jeśli, nic jej to nie dało. Nie wierzyliśmy w żadnego "Boga", siły nadprzyrodzone, ani inne wróżki. A już na pewno nie moglibyśmy uwierzyć w bujdę, iż wszechmocny Anioł - sam Sen, we własnej osobie - to tak naprawdę mała, bezbronna dziewczynka, żyjąca w swoim Edenie, krainie magii przyjaźni i tęczy, oczekująca swojego księcia z bajki w różowym pałacu wśród chmur z waty cukrowej, najlepiej o lekkim posmaku balonowej gumy. To nie miało prawa choćby zaistnieć w naszym świecie. Nie potrzeba nam było taniej kreskówki, gdzie kolejna przesłodzona protagonistka nosiła równie przesłodzone imię Mio, a jej zadaniem było uratować świat od Lorda Koszmarosa.
W dwóch słowach: kompletna beznadzieja.

Wiedziałem tylko, że jest dziewięćdziesiąty dziewiąty.
Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy, nie mogłem ustalić dokładnej daty, godziny, czegokolwiek. Patrząc na Księżyc i rozgwieżdżone, granatowe niebo – była noc. Brawo, Kapitanie Oczywistość. Przychodzi do ciebie Sen, a ty z radością stwierdzasz – była noc! – jakby nikt inny nie potrafił się tego domyśleć.
Skończyłem już swoją wachtę, kierując się do namiotu. Rutynowe. Rutyną byłoby też, gdybym tak po prostu przeciągnął się, wyłożył na ziemi i chociaż spróbował zmrużyć oko. Tylko, że „rutyna” została uznana przez Los za równowartość gówna, przez co ten wyrzucił ją nie wiadomo, gdzie. Więc zamiast pustego śpiwora dostrzegłem przed sobą tarzającą się w co najmniej tuzinie takich zwykłego dzieciaka. Może nie mówię tu o kompletnej smarkuli, ale ze wzrostem, jaki sobą prezentowała, była wręcz komiczną parodią młodego dziewczęcia. Dałbym jej maksymalnie niecałych półtorej metra, i to z kapelusikiem na głowie. Szkoda, że nie miałem dokładnej miary, bo zrobiłbym jej z nią zdjęcie i wyśmiewał ją przy znajomych po tym, jak to wszystko miałoby się skończyć. Tarzała się tak w najlepsze, podśpiewując coś pod nosem, dopóki nie usłyszała mojego chrząknięcia. To, z jaką prędkością podniosła się na klęczki-… musiałbym przyjrzeć się temu w zwolnionym tempie, żeby klatka po klatce zaobserwować, jak to zaszło.
Właściwie, dopiero wtedy naszedł mnie pomysł, żeby w ogóle włączyć latarkę i, no nie wiem, spanikować? W końcu nie miała na sobie naszego munduru (właściwie, nie miała niczyjego – luźna sukienka raczej nie zalicza się jako wojskowy uniform), a poza tym, była kobietą. No, kobietką. Czy to nie podejrzane? W dodatku bawiła się w najlepsze. Już wtedy byłem dostatecznie zdziwiony, ale kiedy strumień światła padł wprost na jej głowę, sądziłem, że oczy robią mnie w konia ze zmęczenia. Musiałem się powstrzymać, żeby nie wrzasnąć, dosłownie.
- Jak się masz?
To były jej pierwsze, entuzjastycznie wypowiedziane słowa, na które w codziennej sytuacji NA PEWNO zareagowałbym jakoś inaczej, niż poprzez: o Boże, to coś mówi. Nie, żeby nie przypominała człowieka – wręcz przeciwnie. Ale na pewno przeszkadzało mi to, co wyrastało z jej łba. No co „co”? Co rośnie na głowie? Włosy. Wiem, co teraz powiecie: „wielki podporucznik Duncan spieprza przed kosmykami dziecka! co za frajer!”. Jasne. Ale założę się, że nikt nie zareagowałby inaczej, widząc, że te „kosmyki dziecka” są, jasna cholera, w kolorze błękitnego nieba! W dodatku sama ich długość mogła przyprawić o ciarki. Słyszeliście bajkę o Roszpunce? Być może ona biła tą małą na głowę, ale pasma sięgające za kolana też muszą być nie lada wysiłkiem w zapuszczaniu. Gęste, wijące się w delikatnych lokach, choć te wyglądały bardziej na fale, a do tego zdawało się, że w dotyku będą dokładnie takie, jak i pod względem pigmentu. Zabijcie mnie za to określenie, ale „niebiańskie” to jedyne, co mi się nasuwa. Byłem w stu procentach pewien, że miękkością dorównywałyby płynącym po niebie chmurom w wyobrażeniu dzieci. Tymi też włosami zaczęła się bawić, jakby w zniecierpliwieniu przez mój brak odpowiedzi. Dopiero wtedy, kiedy zgarnęła z oczu postrzępioną grzywkę, zauważyłem, że jej brwi są dokładnie tego samego koloru. Jedyny wyjątek stanowiły rzęsy – paradoksalnie były one smoliście czarne, gęste i długie, w dodatku subtelnie wykręcone na końcach, swoją kurtyną okalające oczy, które od razu nasunęły mi tylko jedno słowo na myśl. „Ogromne”. Były naprawdę wielkie, spoglądające na mnie z entuzjazmem i ciekawością świata, a wraz z subtelnymi rysami twarzy nadawały jej nieco azjatyckiego wyglądu. I mógłbym ją nawet wziąć za zwykłą japońską wariatkę, jakich wiele, gdyby nie fakt, że ta niezwykła barwa jej tęczówek wcale nie ujęła mojego wzroku dzięki jakiejkolwiek sztuczności. Owszem, dzieci z heterochronią nie były dla mnie niczym niespotykanym, ale-… jej prawe oko było fioletowe, do suczy nędzy. Widziałem tam delikatny, liliowy wręcz fiolet. Kojarzył mi się trochę z kolorem ametystu, jednakże nie był do końca identyczny. No tak, prawe. Lewe nie zadziwiło mnie aż do tego stopnia, choć intensywny odcień akwamaryny zapewne także nie należał do często spotykanych (o ile w ogóle). Z tym swoim wzrokiem wyglądała tak niepozornie, delikatnie… wręcz naiwnie. Dziecinnie. Jakby tego było mało, odznaczała się drobnym, zadartym noskiem, tylko dodającym jej słodyczy, i równie niewielkimi, bladymi wargami, prawie zlewającymi się z jej dość niezdrowo wyglądającą, bladą karnacją. Zresztą, jej sylwetka też sprawiała wrażenie nieco wymarniałej, nadając jej aparycję trochę niedożywionego dzieciaka. Strasznie szczupła, drobna, o nierozwiniętym jeszcze do końca ciałku. Paradoksalnie jednak jej twarz zdawała się wręcz okrąglutka, o pulchniutkich policzkach. Kolejna młodzieńcza cecha?
Dość z nimi. Byłbym uznał ją za jeszcze bardziej przecukrzoną, niźli za pierwszym rzutem oka, kiedy moją uwagę przykuło kilka blizn. Może przebolałbym to, gdyby były drobne, ale jedna z nich ciągnęła się wzdłuż całego lewego boku jej szyi. Paskudna, gruba, różowawa szrama. Drugiej nie musiałem szukać zbyt długo – znajdowała się tuż nad górną wargą dzieciaka, po prawej stronie ust, nieco nawet na nie nachodząc. W dodatku ilość kolczyków w jej uszach nie miała nic wspólnego z młodocianą słodyczą. Doliczyłem się chyba siedmiu w lewym i pięciu w prawym uchu, choć mieszały się ze sobą do tego stopnia, że nie dałbym głowy. Tak samo, jak nie uwierzyłem w fakt, że znowu się do mnie odezwała.
- Żyje pan?

Dałbym głowę, że to wszystko było tylko głupią zjawą. W tamtej chwili, rzecz jasna. Ale wystarczyło, żebym wyciągnął rękę i chwycił tą małą za ramię, żeby zorientować się, że wcale nie miałem zwidów. Zdrowy na umyśle chyba też byłem - omamy nie wchodziły w grę. Chociaż, Bóg wie, co miało mnie jeszcze czekać w tym popapranym świecie. Może na przykład ktoś, kto bez problemu mógł kontrolować moje sny? Dałaby radę zesłać do mojej głowy zarówno najobrzydliwsze koszmary, jak i piękne obrazy pełne sielanki. Wszystko zależne było od jej kaprysu, nastroju – czegokolwiek. Wystarczyło jedno jej spojrzenie w kierunku mojej śpiącej twarzy. W dodatku potrafiła złamać każdą barierę umysłu, niszcząc nawet tych o najsilniejszej woli czy niesamowitych zdolnościach paranormalnych.
Do teraz nienawidzę Aniołów za to wścibstwo i brak zahamowań.
Widzom niekoniecznie spodobać mogłaby się także jej zdolność odbierania przytomności. To jest, usypiania. Każdy chciał udać się w objęcia Morfeusza, gdy tylko ta śnięta panienka podkradała się do niego, jak najcichsza mysz, a następnie jednym przymknięciem mu powiek zabierała całe jego rozbudzenie, by zaraz zwiać, przy okazji popisując się swoimi umiejętnościami akrobatycznymi. Może nawet użyłaby swojego aksamitnego głosiku, by zanucić piosenkę o tym, jak sromotną klęskę właśnie poniosłeś.

Trzytysięczny.
Nie mogłem uwierzyć, że już od ponad miesiąca świat wkroczył w kolejne milenium, a ja mogłem tego doświadczyć. Ale wiecie, co? Zupełnie tego nie czułem. W ogóle. Nie potrafiłem zasnąć wśród tego huku. W ciągłym strachu, że mogę zdechnąć z rąk pierwszego lepszego gościa. Ja nawet nie wiedziałem, przeciw komu walczę. Czy przeciw tysiącom, a nawet dziesiątkom tysięcy żołnierzy, czy przeciwko małej dziewczynce.
Była kompletnie niepozorna. Przychodząc co noc, obejmując mnie przed snem swoimi drobnymi ramionami z czułością porównywalną z matczyną, sprawiała wrażenie dobrego ducha, objawiającego mi się za sprawą jakiejś idiotycznej psychozy. Słyszałem już, że żołnierze na froncie mogli dostawać szału w różnych przypadkach, ale omamy zbiorowe chyba nie wpisywały się na listę objawów. Była jak najbardziej prawdziwa, z krwi i kości, i cholera wie, czego jeszcze. Już na samym początku dało się od niej wyczuć także wszelkie możliwe akty sympatii, miłosierdzia, czegokolwiek. Układała dłonie na naszych głowach, pocieszając, gdy tylko coś poszło nie tak. Nawet, kiedy kogoś straciliśmy – zawsze wiedziała, co powiedzieć, a mówiła naprawdę dużo. Jak chyba każda małolata. Nie było jednak chyba dnia, żebyśmy nie umierali z rozpaczy za kimś. Niektórzy się już przyzwyczaili, ale większość nie miała takich nerwów. Wtedy ujawniało się w niej to, ile empatii mogło zagnieździć się w tej drobnej duszyczce. Albo raczej ciałku, bo określenie „wielkoduszna” pasowało do niej, jak ulał.
Z tego, co widziałem, jej życie nie polegało na czymś szczególnym. Przede wszystkim za dnia nie można było jej dostrzec. Zdawała się nieuchwytna, w każdej chwili znajdując się właściwie gdzieś zupełnie indziej. Pewnie zabrzmiało to tak, jakby wędrowała wraz ze światłem księżyca, ale, tak na dobrą sprawę – zwykle znajdowała się tam, gdzie najbardziej jej potrzebowali. Cały czas zajmowała się tylko innymi, nie potrafiąc pomyśleć o sobie, ale nie przeszkadzało jej to.
- Jeśli nawet nie pamiętam, czym lub kim jestem? Po co mamy zadręczać umysły osobą, która nawet nie istnieje?
Sądziłem, że ktoś taki, jak ona, nigdy nie będzie miał czasu na wytchnienie. Żadnej sekundki, żeby po prostu przysiąść i zrobić dosłownie cokolwiek. Ale pomimo wrażenia pośpiechu, zawsze znalazła czas na rozmowę. Dopiero wtedy mogłem określić, jak to naprawdę jest, być w jej skórze. Już wiem, co teraz o mnie powiecie – „po co chcesz rozmawiać z kimś, z kim, jak sam mówiłeś, mianowicie walczysz?”. To nie byłoby trudne do wyjaśnienia.
Bo tak.
Była na swój sposób nieco niepokojąca. Zawsze zjawiała się w najmniej oczekiwanych momentach, a kiedy się jej spodziewałem – i tak przyprawiała mnie o zawał nagłym przybyciem. Poza tym, skąd dziecko, choćby i tak niezwykłe, na polu bitwy? Dlaczego nikt jej nigdy nie ustrzelił? Była cwana. Zdecydowanie zbyt cwana jak na proste ludzkie mózgi. Więc po cholerę miałbym konwersować z kimś, kogo nie rozumiałem?
Bo tak.
Każdy dobrze wie, że zakazany owoc smakuje najlepiej. Nie, nie. Nie chodzi mi o taki sens tych słów. Chciałem po prostu dowiedzieć się o niej wszystkiego. Przez to, ile sprzeczności w niej było. To, że jednocześnie odpychała i znów przygarniała do siebie. W okresie kilku lat tylko zjawiała się na kilka sekund i – puf! – już gdzieś się zaszywała. To czyniło ją tylko jeszcze bardziej intrygującą. Zresztą, w całym swoim życiu, mając małe dzieci: córkę i syna, nie widziałem kogoś równie uroczego. Ciężko byłoby o drugą taką.
Robiła nam zamęt w głowach. Ze swoimi manierami wyciągniętymi z królewskiego dworu, a jednocześnie pewną dozą dziecinności. Z bogatym, nieco przesyconym archaizmami słownictwem… i beznadziejnymi pod względem elokwencji momentami ekscytacji. Mogłem się doszukać u niej pewnej tajemniczości, ale z ręką na sercu dałbym radę powiedzieć, że nie miała nic do ukrycia. To wszystko było bez sensu i nigdy tego sensu mieć nie będzie, ale tak już powinno być.
- Sny to pewnego rodzaju zorganizowana dezorganizacja. Jakbyś próbował sprzątać pomieszczenie pełne bałaganiących dzieci, nie umiejąc ich przy tym uspokoić. Moment, w którym twój mózg ma pewien rozszczep osobowości, funkcjonuje tak, jak tylko chce, a jednocześnie w ogóle tego nie robi. Już wiesz, czemu taka jestem?
„Oczywiście, że nie wiesz”, zakończyła po chwili milczenia, wpatrując się prosto we mnie, „nawet ja sama się tego nigdy nie dowiem”. Wszyscy ją znali, ale nikt jej nie poznawał. Każdy ją widział, a nikt nie zauważał. Zapadała w pamięć, ale wszyscy o niej zapominali. To faktycznie było kompletnie pozbawione jakiegokolwiek sensu. Wszystko w niej było zupełnie, jak sen. Chodzący paradoks i oksymoron.

Nie ma żywota idealnego. Właśnie dlatego ludzie w ogóle śnią – bo chcą, żeby choć tam żyło im się lepiej. Ale oni przecież nawet nie żyją w tej rzeczywistości. Sen nie był i nigdy nie będzie życiem.
Czy to znaczy, że ja też nie żyję? Ale skoro nie żyję, to dlaczego w ogóle istnieję? Po co nieżywemu długowieczność, ciało, czy cokolwiek z tego, co otrzymałam? Po co mi wieczna młodość i nastoletni wygląd, kiedy już od kilku tysięcy lat powinnam być kupką prochu. Nikt nie pamięta, kiedy się urodziłam, prócz samego Boga. Każdy musiał śnić, wypoczywać – jedynie on był wyjątkiem, prawda? Więc jeśli chcesz wiedzieć, „ile lat ma ta malutka” , to musiałbyś się nieźle przeliczyć – to sięga poza pamięć wszystkich żywych istot.
Ale po co mi to? Po co mi ten wiek, którego nawet nie powinnam liczyć. Nie jestem nieśmiertelna, sny też się kiedyś kończą. Gdy przychodzi ranek, każdy tak po prostu się budzi i nawet nie zważa na to, co takiego przytrafiło mu się w tym „lepszym” życiu. Skoro i tak się tym nie przejmujecie, to jaki sens ma poleganie na osobie, która rozdaje wam szansę wypoczynku, samej nawet takiej nie mając? Nie wiem, jak to jest sypiać co noc. To musi być fantastyczne przeżycie, nie mówiąc już nawet o narkoleptykach – im nawet nie jest potrzebna rzeczywistość. Może powinnam spytać ich o radę w tej sprawie, choć pewnie nie będzie tego sporo.
Swoją drogą, to paskudne, być świadomym swoich wad, ale nie móc nic z nimi zrobić poza beznadziejnym użalaniem się nad sobą na kartkach pamiętnika, który potem zwyczajnie się zgubi, zapominając o nim albo w ogóle zmieniając wszystkie wspomnienia za sprawą jakichś bezsensownych omamów pamięciowych.
Takie osoby są strasznie łatwe do zmanipulowania. Wiem, co mówię. Pełen pakiet? Ja rozumiem, poddalibyście się już teraz, ale to nie jest koniec. Ba! Nawet nie doszłam do połowy. Gdzie wasz duch walki? Gdzie zapał? Gdzie ta lojalność, która w tym przypadku jest wręcz przesadna? Jesteście przecież wielkimi ludźmi! Wojownikami! Chcieliście stanąć powyżej wszystkiego, co zawdzięczacie światu i jego stwórcy.
Tacy jesteście silni.
Tacy mocarni.
Tacy wytrzymali.
Że aż pokonałoby was dziecko z chorym sercem.

Godność: Mio Misao Mizuki Ren Shiori Hotaru Sayaka Amasakawa
Pseudonimy: zwykle Sen, Morfeusz, Piaskowy Dziad-... wszystko
Płeć: żeńska
Wiek: około trzystu trzydziestu lat, z wyglądu jednak przypomina przesłodzoną szesnastolatkę
Orientacja: nieokreślona, najprawdopodobniej demiseksualna
Rasa i ranga: Anioł rangi dodatkowej: Somnus
Organizacja: Neutral
Miejsce zamieszkania: Eden
Umiejętności:
~ ciche poruszanie się;
~ umiejętności wokalne;
~ akrobatyka
Moce:
~ usypianie poprzez przymknięcie powiek drugiej osoby (zamiast mocy związanej z żywiołem, do użycia raz na sesję);
~ kontrola snów (dodatkowa moc zdobyta w świątecznym szukaniu prezentów z super czarnej paczki, użytkowanie na okres 4 postów, z przerwą kolejnych pięciu, wywołuje znaczne osłabienie, a w przypadku zbyt częstego użycia – kaszel z krwiopluciem);
~ łamanie blokady umysłowej (moc własna, działająca raz na 6 postów, wywołująca nieznośny ból głowy kilka chwil po użyciu);
~ bestia – Pożeracz Koszmarów imieniem Apollo XIII (moc własna wymieniona na bestię poziomu średniego, booyah)
Słabości:
~ bezsenność;
~ omamy pamięciowe;
~ uległość;
~ przesadna lojalność;
~ choroba serca, wywołująca częste osłabienie i bezdech.
Wzrost i waga: 148cm | 41kg
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Usypianie utrzymuje się na przeciwniku do trzech postów.
✕ AKCEPT.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach