Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Pisanie 16.03.19 0:27  •  Pokój na piętrze. - Page 4 Empty Re: Pokój na piętrze.
 Prawie jakby czytał mu w myślach. W jednej chwili były go dwa miliony, chodził po ścianach i skakał po suficie — w następnej zamarł i słuchał. Grow nawet nie zdziwił się tej gwałtownej zmianie — miewał identyczne. W jednej sekundzie z wyważonego, znużonego mężczyzny zamieniał się w rozchichotaną, wrzeszczącą bestię. Kiedy stawał przy jednym z obrabowanych, zardzewiałych pojazdów bez kół; auta, które przestało być środkiem transportu i stało się częścią pleneru; kiedy przeciągał rękawem wzdłuż zabrudzonej szyby i zerkał sobie w oczy, czasami się nie poznawał. Za rozbawieniem i szczeniacką wiarą w ideały kryło się zimne wyrachowanie. Byłbyś w stanie zabić tego gówniarza, Marshalla, gdyby zaczął cię denerwować? Byłbyś w stanie położyć mu rękę na gardle, Jace?
 Kiedy przesuwał mu dłonią po włosach, wyczuł w nich coś dodatkowego. Dopiero teraz się tym zainteresował, choć w rzeczywistości większa część jego umysłu kodowała to, co działo się „na zewnątrz”. Zawsze kodował to, co działo się na zewnątrz.
 Koraliki? Ile ich było?
 Cztery?
 Poczuł jak policzek Marshalla ociera się o jego rękę. Nie zabrał jej.
 — Ile mam na to czasu?
 Pięć.
 — Niedużo. Najwyżej pięć dni.
 Nieznane zagrożenie dychające im zimnym powietrzem w karki — było coś gorszego niż gra z czasem? Jak bardzo mogli to przeciągnąć? Ktoś ich sprawdzał? Była opcja, że ktokolwiek śledzi Insomnię i Jericho, choć oboje byli teraz równie bezbronni? Grow walczył z dziesiątkami myśli. Musiał być teraz w kilku miejscach naraz, choć, oczywiście, było to niemożliwe. Nie rozumiał zasadniczo jednej rzeczy — skoro postać, która zaatakowała jego ludzi, dysponowała tak wielką siłą, dlaczego nie przyszła po artefakt osobiście? Będąc w posiadaniu takich mocy, mogła się rozprawić z każdym, kogo napotkałaby w siedzibie. Tymczasem brała w obroty osoby najniższe rangą, takie, które nie mają wpływów; niemogące dostać się do góry bez wzbudzania podejrzeń. Jaki w tym sens? To jak strzelanie z armaty do wróbli.
 Grow nagle zesztywniał.
 Poczuł jak wszystkie mięśnie, od lędźwi po kark, tężeją. Serce pracowało jak zawsze, dudniło w piersi, wystukując rytm niemal tuż przy uchu Rhetta. Nie potrafił sobie znaleźć dogodnej pozycji. Takiej, która pozwoliłaby mu na wzięcie normalnego oddechu. Ramiona, które przecież nic nie ważyły; nie miały żadnej siły, nie robiły żadnej krzywdy, w jego mniemaniu miażdżyły mu kości na popiół.
 Poruszył się dopiero, gdy Rhett się odsunął.
 Podał mu szklankę, jakby nigdy nic, ale w skroniach słyszał szum krwi. Oddech wiązł mu w gardle, choć nie wyglądał, jakby miał trudności z zaczerpywaniem tchu. Rozejrzał się po pokoju, kiedy młody brał łyk. Tak tu brudno i mdło.
 — Smakuje okropnie.
 Zdecydowanie, nikt tu już nie ma dobrego smaku.
 Wilczur odebrał od niego naczynie.
 — Musiałem. To było silniejsze — sprostował po chwili, wreszcie odzyskując gardę. — Tamtego wieczoru nieźle się popisałeś. W zasadzie doskonale.
 Czasami śniły mu się płomienie wyższe od budynku; potężniejsze i bardziej żarłoczne od farosa, który ich wtedy tropił. Budził się zlany potem, jakby naprawdę uciekł przed olbrzymim gorącem.
 — Pomyślałem, że będzie coś, co ja mogę zrobić dla ciebie. Zawsze coś takiego jest, jakaś drobnostka albo duża sprawa; nie grało roli co to takiego. Nie sądziłem tylko, że będziesz chciał... tego. — Wskazał szklanką żółtą chustę. — Mojej nie mogę ci oddać. To trochę jak miejski identyfikator, każdy ma swój. Te szmaty przesiąkają zapachem i krwią, i wspomnieniami miejsc, w których były. Wkrótce pasują tylko do jednej osoby.
 Oparł się z powrotem o drzwi. Coraz ciężej stało mu się na zranionej nodze; raczej drętwiała niż bolała. Jakby ścierpła od zbyt długiego nieużywania.
 — Tę musisz zwrócić. I tak byłaby dla ciebie utrapieniem. — Zamilkł na moment, przyglądając się młodszemu wymordowanemu. — Ale może jest coś, co mogłoby ci pomóc. Nie będzie ci towarzyszyć do gór Shi, to zbyt ryzykowne. Za dużo powiązań ze mną. — Powieki przymrużyły się w zamyśleniu; podjął już jednak decyzje. — Tak. Będzie czekać na ciebie u Boba, na dole. Może już jutro, do wieczora. Część rekompensaty, sądzę, że ci się spodoba.
 Ma twoje oczy. Tak samo rozbiegane, wiesz?
 — Choć to nie tak ładne jak to, co masz we włosach. — Jakby na potwierdzenie swoich słów uniósł wolną dłoń i wsunął palce we własne kosmyki; stał się lustrzanym odpowiednikiem Rhetta, bo dokładnie tam, gdzie się dotknął, były błyskotki od Insomnii. — Skąd to? Pamiątka?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.03.19 2:00  •  Pokój na piętrze. - Page 4 Empty Re: Pokój na piętrze.
 Niedużo.
 Pięć dni.
 Odbiegł myślami poza granice pokoju, daleko za cały przybytek Boba. Karty pamięci przywołały obraz niewielkiej części poznanych terenów Góry Shi. Był w stanie tego dokonać w kilkadziesiąt godzin? Na ten moment zabrakło mu pewności, lecz nie byłby sobą, gdyby chociaż nie spróbował. Między jednym a drugim ciągiem chaotycznych myśli kiełkował już plan — na razie dość podstawowy, może nieco naiwny, lecz każda minuta dokładała cegiełkę, z których wkrótce miała powstać trwała konstrukcja.
 Usłyszana jakiś czas temu opowieść Liu Jie nie napawała optymizmem. Wniosek nasuwał się sam — obecny prorok kościoła był szalony i niebezpieczny. A jednak organizm nie uległ bijącemu na alarm rozsądkowi. Zignorował skandowane protesty, pozwalając iskrze ekscytacji rozbłysnąć w kąciku oka blaskiem jeszcze żywszym niż dotychczas. Nie wyglądał na niechętnego ani na przestraszonego. Wręcz przeciwnie.
 Nie mógł się doczekać.
 Gdzieś po ustach błąkał się uśmiech. Sekundy dzieliły wargi od wygięcia pod naporem wesołej formy, a jednak czując pod ramionami napięte mięśnie, sam stężał. Z początku nie wiedział, co było powodem takiej reakcji, toteż podniósł wzrok na lico Growlithe'a. Z przekrzywioną w szczenięcym stylu głową wypatrywał odpowiedzi, której prawdopodobnie nigdy miał nie znaleźć. Nie bez wypowiedzianych na głos myśli. Problem leżał w ulotnej uwadze — rozkojarzony zbyt wieloma zdarzeniami zdusił pytania w zarodku, przenosząc się z całym zainteresowaniem na kolejny temat.
 Wpierw wsunął dłonie w przydługie rękawy koszuli, później zaplótł palce za plecami. Krótką chwilę balansował na pięcie, nie mogąc znaleźć dogodniej pozycji. Znacznie lepiej czuł się wsparty na Wilczurze. Pochwała uniosła jedną z rąk nad głowę. Zasalutował niczym obdarowany nową odznaką harcerz. Gdzieś w kąciku ust błysnęła biel kła. Jak mógłby nie być z siebie zadowolony po czymś takim?
 — Miałem nadzieję cię zaskoczyć. Cieszę się, że podołałem zadaniu — rozbawienie na krótką sekundę wytknęło skrawek języka poza barierę warg. Nabierając świeżego powietrza w płuca, nabrał również nieco powagi. — Ale nie chcę, żebyśmy się źle zrozumieli, bo ani przez chwilę nie myślałem o korzyściach. Chciałem pomóc, to wszystko — lekkość uniosła ramiona w bezwiednym geście.
 — Tę musisz zwrócić.
 Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, w następnej chwili przemykając kciukiem po naszytym wizerunku psa. Chusta tak dobrze leżała w dłoni, że czuł niemal fizyczny ból na samą myśl, że rzeczywiście musiał ją oddać.
 Tragedia.
 Miał już chwytać się za serce i wzdychać głosem ostatniego męczennika, gdy herszt ponownie zabrał głos. Ogon poszedł w ruch sekundę. Może zabrakło mu szaleńczego tempa z początku spotkania, lecz nie podlegało wątpliwości, że oddawał cały entuzjazm młodzieńca w perfekcyjnym stylu.
 — Będę czekać — zapewnił z szerokim uśmiechem kwitnącym na twarzy. W moment później wędrował wzrokiem za ręką Wilczura. Nie od razu skojarzył fakty. Drgnął po ułamku sekundy, sięgając do uczepionej ciemnych kosmyków ozdoby. Miękka faktura turkusowego piórka wylądowała między opuszkami wolnej dłoni — w drugiej wciąż trzymał chustę.
 — Prezent. Od Nayami, córki Jinxa. Dała mi go jakiś czas temu i kazała zachować. Teraz chcę jej się jakoś odwdzięczyć, ale jeszcze nie wiem jak. Chcę dać jej w zamian coś wyjątkowego, więc rozumiesz. Trzeba tu trochę czasu i pracy — odparł. Zaraz uniósł nadgarstek w górę, coby pod lepszym kątem zaprezentować obowiązany tam naszyjnik. — To ją zainspirowało. Jekyll mi go dał. Mam oddać, gdy następnym razem się spotkamy. Chyba mnie polubił! — znów świsnął ogonem przez powietrze.
 W końcu chwycił oba końce żółtego materiału w palce. Podsunął tkaninę pod nadgarstek właściciela, oplątując ją na prawowitym miejscu. Supeł nie był mocny, lecz wystarczający, by nie ześlizgnąć się ze skróty przy gwałtowniejszym ruchu. Marshall nie poprzestał na tym, bo ułożył ręce na ramionach albinosa. Z bijącym szybko sercem wykrztusił z siebie uległą prośbę.
 — Zamknij oczy.
 Nie do końca ufając wymordowanemu (długi czas wstecz nie odwrócił wzroku pod naporem gorliwego "tylko nie patrz!") oderwał jedną z dłoni od materiału kurtki po czym przytknął jej wnętrze do jego oczu. Raz jeszcze musiał stanąć na palcach, w innym przypadku plan spaliłby na panewce.
 Z niepojętym dudnieniem w piersi przytulił wargi do ust Wilczura. Nie wiedział, nie, nie miał najmniejszego pojęcia co dalej. Podobne sytuacje widział jedynie z daleka, więc gdy pierwszy raz przyszło mu spróbować czyjegoś smaku, zwyczajnie zgłupiał. Wyczuł pozostałości trunku, ale i coś, czego nazwać już nie potrafił.
Wiedział natomiast bez wątpliwości, że nagle w pokoju zrobiło się cieplej o kilka stopni. Policzki już w pierwszej sekundzie miał zalane rumieńcem.
 Nie śmiał spojrzeć mu w twarz, więc po wycofaniu sylwetki wsparł czoło na piersi levelu E. Wzrok wlepiał w zakurzoną podłogę. Mówił tak cicho i mrukliwie, że rozszyfrowanie czegokolwiek graniczyło z cudem.
 — ...
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.03.19 23:21  •  Pokój na piętrze. - Page 4 Empty Re: Pokój na piętrze.
 Chciał mieć to z głowy; wydarzenia zaczynały się piętrzyć, a maszyny klonującej wciąż nikt nie wymyślił. Jeżeli zaraz nie rozda obowiązków lub samodzielnie nie upora się przynajmniej z połową z misji, będą w potrzasku. Brakowało mu ludzi, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Większość członków gangu, która byłaby teraz użyteczna, nagle przestała taka być — i to nie z własnej winy. Oślepli lub zgubili się na bezdrożach Desperacji; słuch ginął za jednym i drugim. Sale medyczne pękały w szwach, Jekyll zdawał się nie nadążać za nadziewaniem igły chirurgiczną nicią. Kiedy Grow go ostatnim razem widział, lekarz był na skraju; Jekyll w jego obecności zawsze był na skraju, jak teraz o tym pomyślał. Nie zmieniało to jednak faktu, że mobilizacja ze strony Marshalla pobieżnie pozwalała sądzić, że jeszcze nie wszystko stracone.
 Pięć dni — w tym czasie Grow miał zamiar zająć się pozostałymi problemami; przynajmniej ich częścią. Co kierowało tak naprawdę Rhettem — tego nie wiedział. Może rzeczywiście chciał „tylko pomóc”, jak zakładał; a może szukał w tym innych korzyści. Growa tak czy inaczej to nie interesowało. Każdy miał jakiś bagaż intencji, z którym wprowadzał się do siedziby. Koniec końców liczyło się to, jak ostre miało się kły.
 I jak mocno potrafiono je zaciskać w kryzysowych sytuacjach.
 Zamrugał.
 „... ezent. Od Nayami, córki Jinxa”.
 I Hemofilii. Growlithe zsunął rękę ze swoich włosów, nagle niechętny do ich dotykania. Hemofilia często przekraczała granicę; rozpinała górne guziki koszulki, uśmiechała się w ten pewny siebie, zmysłowy sposób, wplatała palce w pasma jego białych kosmyków. Zachowywała się, jakby wszystko jej było wolno.
 „Chcę dać jej coś wyjątkowego”.
 Jak my wszyscy, przemknęło mu przez myśl. On także chciał uchylić komuś nieba. Wszystko po to, by do teraz słowa Jericho odbijały się echem. „Przykro mi, szefie, próbowałem”. Próbował. Wszystko kończy się na próbach.
 Wziął kolejny łyk alkoholu, drgając, gdy poczuł dotyk na nadgarstku. Płyn wlewał się jeszcze przez usta do przełyku, kiedy kątem oka zerknął ku przegubowi. Brudna chusta zasłoniła część bandaża. Gruby spód szklanki stuknął z powrotem o blat, kiedy Growlithe odkładał puste naczynie na szafkę.
 Nie zdążył się dobrze obrócić, nie mówiąc o spełnieniu jego polecenia. Nagle zgasły ostatnie świece, wokół zapanowały egipskie ciemności, jakby pstryknięto w kontakt. Dopiero po sekundzie zrozumiał, że płomienie jeszcze się tlą; że to dłoń młodszego wymordowanego odcięła mu dostęp do światła.
 Starte wargi Wilczura powykrzywiały się w nowy grymas — paskudny i rozdrażniony. Zaczerpywał już tchu, żeby zapytać, o co kurwa chodzi, ale dostęp do powietrza nagle zniknął. Poczuł miękkie usta i naraz skojarzenie z Hemofilią wypełniło umysł. Ona także brała co chce.
 Gorąco buchnęło mu w twarz. To nie ona. Tak jak nigdy nie odzyskasz żadnej z postaci, na której kiedykolwiek ci...
 W głowie rozległ się pisk — pisk paznokci przejeżdżających wzdłuż tablicy. Poczuł dreszcze, od razu łapiąc Rhetta za ramię. Pocałunek był słodki — przez niego, i ostry — od whisky. Grow miał wrażenie, że starczyłoby poruszyć ustami, aby szorstkością swoich warg doszczętnie zniszczyć fakturę jego; tę o wiele delikatniejszą. Nie odwzajemnił tego.
 Chłodne spojrzenie na nowo otaksowało ciemnowłosego, gdy tylko dłoń opadła razem z jego głową. Dziś był dziwny dzień; kompletnie wariacki. Szukał wyjaśnień na to, co teraz zaszło, ale chyba nie było potrzeby. Nawet mimo ciszy jaka zalegała w całym budynku i wyczulonego słuchu, nie potrafił wyłapać słów ani Rhetta, ani żadnych innych głosów, które zwykle tak chętnie komentowały akcje.
 Tym razem był z kimś sam na sam.
 Zlizał końcówką języka posmak tego, co pozostało po pocałunku. Wciąż słodki, wciąż cierpki. Palce Wilczura, dotychczas oparte o wątłe ramię młodszego wymordowanego, teraz przeciągnęły się wzdłuż jego barku, szyi; dotarły do twarzy. Ciepła, jakie wyczuł pod opuszkami, nie skomentował. Ze wstydem trzeba się nauczyć żyć; Desperacja do tego zmusza.
 Ujął go za brodę, mocnym pociągnięciem w tył i do góry zmuszając, aby odsunął się od niego, ale przede wszystkim — aby zadarł głowę.
 — Lubisz ryzykować, co, Marshall? — Ciepły oddech kładł się na czole i policzkach Rhetta; nadal znajdowali się bardzo blisko siebie, nadal o krok od ponownego zetknięcia. W kącikach dwukolorowych ślepi odbijały się błyski płomieni. — Nie posądzałem cię o takie zagrywki, młody. Znasz jednak Nayami, a skoro tak, znasz również Jinxa. Z każdym się tak żegnasz? — Jedna z brwi uniosła się w pytającym geście, choć było w tym coś aroganckiego. Coś sarkastycznego. — Tak was uczą w burdelu?
 Puścił go, jednocześnie odpychając o siebie. W skroniach trochę mu szumiało — od alkoholu, ale nie tylko, raczej nie. Dotknął swojej szczęki i potarł ją, jakby sprawdzał, czy nie powinien się już ogolić. Kiedy ponownie spojrzał na Rhetta, głos trzymał poziom; nie miał w sobie nic z wcześniejszej ironii.
 — Czego chcesz?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.03.19 2:45  •  Pokój na piętrze. - Page 4 Empty Re: Pokój na piętrze.
 Jak zwykle panował nad myślami, tak dziś, tego dnia, tej chwili zaistniał w nich wielki chaos. Nie potrafił pochwycić ani jednego wątku — każdy z nich skutecznie umykał przed zagubionymi w czasie i przestrzeni palcami. Efekt? Czuł się, jakby w ogóle nie myślał. Nie dlatego, że nie chciał czy nie mógł, a dlatego, że jednocześnie prócz wszystkiego, umysłu nie zaprzątało kompletnie nic. Tematy przepadły jak królik w kapeluszu magika.
 Nagle nie wiedział, jak się nazywa.
 Wiedział natomiast, że wybryk skończy się tragicznie już na starcie. Zawsze wychodził źle na ignorowaniu wrzeszczącego w ucho rozsądku i tym razem nie miało być inaczej. A mimo tego zaryzykował. Zaryzykował i na tym samym ryzyku stracił równowagę. Sekundy dzieliły pysk od spotkania z twardymi konsekwencjami.
 Sam brak odpowiedzi ze strony wymordowanego zapalił pierwsze lampki. Jedna po drugiej rozbłyskiwały jaskrawą czerwienią — mimo ciemności panującej pod zamkniętymi powiekami czuł się niemal oślepiony. Serce znów zabiło, tym razem niespokojnym rytmem.
 Teraz nowy dotyk na szczupłym ramieniu był inny. Ręka wciąż pozostawała ciepła, wciąż dziwnie miła, ale jednocześnie rozlewała zimno po całym kręgosłupie i to właśnie to niepokoiło młodzieńca najbardziej.
 Dotychczas zastygła w miejscu dłoń nagle ruszyła — wówczas napięcie, które przez ostatnie kilka sekund rosło w opętanym, sięgnęło zenitu. Szumiało mu w uszach, twarz — mimo wciąż kwitnącego rumieńca — znacznie zbladła, z kończyn umknęło większość krwi, bo odznaczyły się charakterystycznym chłodem. Czekał na reakcję niczym na świst spadającej gilotyny.
 Uniósł wzrok niechętnie, ale posłusznie. Ówcześnie postąpił też krok w tył, odrywając ręce od barków Wilczura. Nie miał pojęcia, co powinien z nimi zrobić, więc ostatecznie zgiął w łokciach i wsunął bardziej w rękawy. Skubanie jednego z nich szybko okazało się zbawienne, choć niewystarczające.
 Przymknął jedną z powiek. O ile jeszcze przed momentem sam zainicjował bliskość, tak teraz zaczęła być nazbyt niekomfortowa. Najchętniej zniknąłby sprzed oczu Growlithe'a w trybie natychmiastowym. Nieszczęśliwie nie posiadał pozwalających na to umiejętności.
 — Z każdym się tak żegnasz?
 — Nie — odparł dopiero po długiej minucie, nie będąc pewnym, jakim cudem wydusił na światło dzienne ugrzęzły w gardle głos. Jak na fakt, że całe ciało drżało mu od niepokoju, ton miał zaskakująco spokojny i opanowany.
 Wszak od początku szykował się na katastrofę. Podświadomość przygotowała brzmienie, usuwając z niego ślady napiętnowane przez strach. — To był pierwszy raz. Nigdy wcześniej niczego takiego nie robiłem.
 Chciał wzruszyć ramionami, nadać sytuacji jakiejś lekkości. Zamiast tego stulił drżące dłonie w pięści, wzrok siłą opuszczając z twarzy mężczyzny. W gardle osiadła gula nie do przełknięcia zaś serce i pierś zaczęły ciążyć, jakby wyładowano je workiem kamieni. Nie znał jeszcze tego uczucia, więc i nie do końca wiedział, jak wobec tego powinien się zachować. Miał świadomość jedynie tego, że było okropnie. Na umyśle, na sercu, wszędzie.
 Nie był dziwką, a o aktach mających miejsce w burdelu wiedział tyle, co nic, toteż naturalną siłą rzeczy padające w ciszy słowa zabolały bardziej od fizycznego uderzenia.
 Czego się spodziewałeś?
 No właśnie. Czegoś takiego. Jednocześnie w głowie tliła się szczeniacka nadzieja, lecz, jak to bywało w życiu, los postanowił zetrzeć ją na proch i rozdmuchać w świat.
 Odepchnięty w tył rozchylił powiekę. Postawił wpierw pierwszy krok, któremu zabrakło równowagi. Odzyskał ją przy następnym i jeszcze kolejnym. Żałość rozlała się po ciele z mocą fali uderzającej w niewinnych plażowiczów — sekunda i wszędzie panowało tragiczne zimno morskiej toni.
 Tak to miało wyglądać? Od teraz i na zawsze?
 Uniósł rękę do twarzy, przecierając szczypiącą powiekę. Skąd tam nagle ziarna piasku?
 — Czego chcesz?
 Przyklasku? Odpowiedzi? Obrotu sytuacji w żart? Za późno.
 — Niczego — odarł w końcu, przerywając dłużącą się ciszę. Wciąż brzmiał spokojnie, lecz tym razem na końcu każdego słowa pobrzmiewała nuta żałości. Nie patrzył już na Wilczura, nie miał zamiaru. Oczy wlepiał w podłogę, sekundę wcześniej opuszczając ręce wzdłuż ciała. — Nie wiem, czego oczekiwałem. Na dobrą sprawę nawet nie wiem, co mnie do tego podkusiło. To była jedna myśl i reszta zadziała się sama. Mówiłem. Pierwszy raz. Przepraszam, nie powinienem był tego robić — pod koniec zacisnął zęby, żeby stłumić drżenie szczęki w zarodku.
 Szukając zajęcia dla rąk, obrócił się do mężczyzny tyłem. Z piersią wciąż obciążoną kilogramowym ładunkiem i piaskiem w oczach odszukał wzrokiem zostawionej na parapecie książki. Znalazł się przy niej w trzech szybkich krokach. Złapał za tom i przycisnął do siebie, całkiem jak pokorna uczennica umykająca przed surowym wzrokiem nauczyciela, który imponował od pierwszego dnia szkoły.
 Kierując się ku drzwiom, zaczął znów mówić.
 — Za pięć dni, jeśli podołam zadaniu, przekażę ci wiadomość z miejscem, w którym spotkasz proroka. Później zajmę się atakami i poszukam informacji w Apogeum.
 Stanął obok Growlithe'a. Wciąż na niego nie patrzył, wciąż wlepiał wzrok w zakurzone deski podłogowe. Wnętrze dłoni oparł na fakturze drzwi. Po sekundzie wylądowało na niej również czoło młodzieńca. W drugiej ręce kurczowo ściskał księgę. Lisie uszy cały czas wciskał we włosy.
 — Nie chciałem zrobić niczego złego, naprawdę. Nie uczą mnie też niczego w burdelu, nie pracuję w ten sposób. Nic o tym nie wiem — zsunął dłoń na klamkę.
 Nawet nie zauważył, kiedy w oczach wezbrała wilgoć. Zacisnął powieki.
 Pierwszy w życiu pocałunek miał skończyć się taką porażką?
  Głupie, naiwne dziecko.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.03.19 23:21  •  Pokój na piętrze. - Page 4 Empty Re: Pokój na piętrze.
 „Pierwszy raz” nie miał znaczenia. Słowa jak wydmuszka — ładne z wierzchu, puste w środku. Kiedy wybrzmiały, Grow się nawet nie poruszył; nie zrobiły na nim wrażenia, nie oznaczały bodźca, na który trzeba reagować. Nauczył się tego, by grzebać związane z „pierwszymi razami” emocje już bardzo dawno temu. Skopywał te emocje głęboko; tam, gdzie nie dociera żadne światło, żadne poczucie winy, ani w ogóle cokolwiek. Żeby na nowo poznać smak i wagę tych „osiągnięć” musiałby założyć, że w ogóle jest sens w próbach odzyskania ich. Równie dobrze mógł zacząć kopać na marne; a nikt nie lubi brudzić sobie rąk tylko po to, by wydobyć trupa.
 Skłamałby, gdyby miał powiedzieć, że nie dostrzegł przełomu w Marshallu. Oczy mu gasły, jakby wewnątrz organizmu zachodziło słońce. To, co wcześniej raziło od nieludzkich radości, stopniowo zamieniało się w mrok. Ale wciąż były to zmiany, których Grow nie pojmował; nie dodał dwa do dwóch, bo już dawno zatracił w sobie umiejętność zestawiania sytuacji z uczuciami. Nie przyszedł mu do głowy zresztą żaden motyw, dla którego dawno temu poznany dzieciak miałby oddawać mu coś, co było dla niego ważne.
 Rzecz jasna, o ile nie liczył na handel wymienny.
 Jasne brwi zmarszczyły się nad przymrużonymi w oczekiwaniu ślepiami, gdy ostatnia ewentualna opcja rozmyła się w umyśle Wilczura niczym odegnana ręką para. Rhett nagle obrał rolę, która nie pasowała do jego początkowego „ja”. Kiedy dzieciak ruszył się z miejsca, głowa Growlithe'a przekręciła się minimalnie na bok, aby miał lepszy wgląd w to, co wyrabia jego irracjonalny informator.
 Odetchnął głębiej przez rękę, którą wciąż lekko pocierał żuchwę. Nie zrobił nic złego — co do tego był pewien — a atmosfera w pomieszczeniu i tak zgęstniała do formy zupy. Cząsteczek było tak dużo i tak bardzo się ze sobą gniotły, że nawet oddychanie wydawało się cięższe, jakby rzeczywiście wraz z wdechem łykał garści mokrego piachu. Dusił się z poczucia winy, której nie popełnił.
 Zsuwając dłoń z ust, oparł ją luźno na ramieniu dzieciaka. Z punktu widzenia osoby trzeciej można było założyć, że wczepiając się palcami w chudy bark ciemnowłosego, chciał go przede wszystkim zatrzymać przed wyjściem stąd. I może rzeczywiście ta część, której Grow akurat nie kontrolował, miała taki zamiar, chwytając Marshalla i przyciągając go bliżej Wilczura; nieświadomie używając do tego siły, którą z całą pewnością nie musiał się popisywać przy obecnym stanie małolata.
 — Co się z tobą dzieje — do kurwy nędzy — na litość boską?
 Uniesiona brew tylko podkreślała fakt, że Grow nic nie rozumiał z rozegranego przedstawienia. Napięcie widoczne w ruchach Marshalla zapalało czerwoną lampkę — i co z tego? Gdzie ta cholerna przyczyna?
 Nie potrafiąc sobie na to odpowiedzieć puścił wreszcie chłopaka i wydał dźwięk przypominający cmoknięcie. Wezbrało w nim rozdrażnienie, bo mógł go odepchnąć i skopać, udusić, spalić, ugotować, sklonować i zabić te klony, a mimo tego nie zareagował agresją, co przypłacił aktem pełnym żalu ze strony Rhetta.
 — Nie zrobiłeś niczego złego, oczywiście, że nie. — Użycie „uspokajającego” tonu było ostatnią rzeczą, o jaką można podejrzewać Wilczura i kiedy postarał się nadać słowom łagodniejszą nutę, rozwiał wszelkie wątpliwości, dlaczego nie powinien zabierać się za rolę „dobrego gliny”; zabrzmiał tak, jakby za chwilę miał wszystko uwieńczyć splunięciem w podłogę. W niczym się teraz nie różnił od gościa, który z miną współczującego ojca zaczyna klepać po głowie dławiącego się jeszcze wisielca. Najwidoczniej sam to zauważył, bo ciszę zakłóciło ciche westchnięcie.
 — Ale sam nie rozumiesz sytuacji — przypomniał po chwili, mierząc wymordowanego od dołu po oczy, na których się zatrzymał. — Takich nagłych zrywów później się żałuje. Następnym razem to może być coś poważniejszego niż — trochę śliny i whisky — pocałunek. Powinniśmy się chyba napić. — Tym razem to on oparł rękę na klamce, naciskając na nią i uchylając nieco drzwi. Dźwięki z dołu stały się głośniejsze. — Jesteś zbyt spięty i szukasz ujścia.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.03.19 17:40  •  Pokój na piętrze. - Page 4 Empty Re: Pokój na piętrze.
 Fakt, nie rozumiał sytuacji. Głównie dlatego, że szczenięca naiwność mimo wszystko zakładała pozytywne zakończenie. ... a w każdym razie pozytywniejsze. Nie wziął natomiast pod uwagę, że sytuacja może zaowocować w nieodpartą chęć natychmiastowego odwrotu.
 Naciskał już na klamkę, gdy pozbawiony subtelności gest oderwał wątpliwej siły ciało od drzwi. Palce spoczywające na ramieniu przywołały echo słów (Tak was uczą w burdelu?), za wszelką cenę próbując wykrzywić wargi w grymas. Zapanował nad mięśniami twarzy, nie doprowadzając do nawet najmniejszego drgnięcia. Już wystarczał nieistniejący piach, który drażnił oczy.
 Pociągnięty w stronę wymordowanego nie stawił oporu. Istniało prawdopodobieństwo, że mimo wszystko chciał ponownie objąć go ramionami, schować twarz w koszulce i nie pokazywać się światu przez następne kilka godzin. Nie zrobił tego.
 Nie podnosząc wzroku znad podłogi, uniósł schowane w rękawach dłonie do twarzy. Przetarł powieki szybkim, sprawnym ruchem. Jasne, że nie chciał zapoznawać łez ze wzrokiem Wilczura. Wystarczająco się napatrzył przez te kilka sekund. Również z tego powodu — wciąż nie ufał szczypaniu w oczach — cały czas wlepiał barwne tęczówki w deski pod stopami. Nagle padło pytanie i w teorii powinno podnieść ślepia młodzieńca na lico autora, lecz nawet wtedy nie poruszył głową.
 Miał wielką ochotę odpowiedzieć od razu. Nic, absolutnie nic, pchało się na usta. Wciąż jednak naznaczał je ostry posmak alkoholu, który zdusił komentarz w zarodku. Nie było sensu obierać roli obrażonego gówniarza — prawdopodobnie wyszedłby na tym jeszcze gorzej niż na samym pocałunku. Pocałunku, którego każde wspomnienie ściskało za serce. Kolejna fala żalu zaatakowała organizm. Tym razem jednak zacisnął powieki i stulił dłonie w pięści, odganiając płacz w siną dal.
 Podczas mówienia ton Growlithe'a żadną miarą nie brzmiał ani przyjaźnie, ani łagodnie. Niemniej po początkowej reakcji na bliskość dzieciak wcale nie oczekiwał miłej rozmowy, toteż próba zawarcia pokoju zdołała go zadziwić.
 — A ty ją rozumiesz? — spytał łagodnym tonem, który w przeciwieństwie do głosu starszego wymordowanego rzeczywiście brzmiał kojąco. — Z powodu niewinnego pocałunku przyrównałeś mnie do dziwki — gorzka nuta na sekundę naznaczyła słowa. Miał też wielką ochotę dodać, że następnego razu nie będzie, w zasadzie komentarz samotnie cisnął mu się na usta. W ostatniej chwili przygryzł wargę, przełykając wypowiedź wraz ze śliną.
 Wzmianka o alkoholu nadęła policzki w dziecięcy grymas. Wyglądał jak chłopiec, któremu prócz mięsa kazano zjeść również warzywa z obiadowego talerza. A on przecież nie znosił cholernych brokułów.
 — No nie wiem. Jeśli chcesz pić to, czego dałeś mi spróbować, to ja dziękuję.
 Wyślizgnął się przez uchylone drzwi jako pierwszy. Kolejna zauważalna zmiana w jego zachowaniu leżała w wiecznie ruchliwym ogonie, który aktualnie zwisał luźno, jakby pozbawiony życia. Sam dzieciak wsunął kaptur koszuli na głowę, a ręce wcisnął w kieszenie. Zaraz drgnął, jednak nie wstrzymał wędrówki w dół schodów.
 — Skąd wiesz, co mi dolega? — zaczął, spoglądając przez ramię na lico Wilczura. Po raz Pierwszy od dłuższej chwili skonfrontował nieufny wzrok z dwubarwnymi tęczówkami. — Nie widziałeś mnie szmat czasu, więc to raczej niemożliwe, byś rzucił bezbłędną diagnozą — z początku chciał prychnąć. Zrezygnował po dwóch sekundach namysłu, zamiast tego wracając spojrzeniem przed siebie. W zasięgu wzroku zaczęły majaczyć pierwsze sylwetki gości — wciąż wypełniali bar po brzegi i zdawali się stale napływać.
 Dość szybko wyhaczył jedyny wolny stolik. Szczęśliwie znajdujący się w miarę na uboczu, choć przy takim gwarze prywatność nie miała prawa istnieć. Dzieciak nie czekał. W czasie mrugnięcia zniknął sprzed oczu swojego towarzysza, tocząc zacięty bój z milionem wyrzucanych na wszystkie strony kończyn. Wypatrzone krzesełko zajął, pękając z dumy, wszak żaden z rozsypanych dookoła osobników nie zdołał dotknąć go choćby końcówką palca — bez znaczenia, czy świadomie, czy nie. Czuł się jednak obserwowany, toteż bardziej naciągnął kaptur na głowę. Nie minęła chwila, a już opierał pierś płasko na blacie, usta chowając w skrzyżowanych przed twarzą ramionach. Chwilowo martwy ogon przewiesił przez udo.
 Czekał. Jedyna wolna kelnerka już ruszała ku stolikowi.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.04.19 22:24  •  Pokój na piętrze. - Page 4 Empty Re: Pokój na piętrze.
 — A ty ją rozumiesz?
 — Oczywiście, że nie — warknął jak pies, któremu kopnięto w budę, choć aż do teraz starał się trzymać swojej klitki. Jak miałby to rozumieć? Nie co dzień ktoś obcy, jeszcze niezbyt poznany, jeszcze wciąż na granicy zaufania — nie co dzień ktoś taki naruszał jego prywatną przestrzeń. Grow cenił miejsce, które odgradzało go od reszty świata; spojrzeń, dotyku, komentarzy. Sama renoma działała cuda. Tak naprawdę mało kto zdobywał się na odwagę, aby przekroczyć wytyczoną linię. Gdy tak się działo, odpowiedź była jedna, choć i dziwki musiały zdobyć pozwolenie, aby ułożyć mu na policzku dłoń, drugą sięgając do sprzączki jego spodni.
 Tymczasem ktoś gwałtownie nie tyle przeszedł przez barierę, co wręcz przez nią przebiegł, ignorując wszystkie porozstawiane po drodze transparenty ostrzegawcze. Cierpki posmak wciąż mrowił go w wargi, ale największe mrowienie odczuwał w skroniach. Miał coraz większe przeświadczenie, że ten krótki moment zaczął mieć jakąś wagę — wagę, której sam nie przykładał do podobnych zdarzeń. Której nawet NIE CHCIAŁ przykładać.
 Odsunął to od siebie, unosząc rękę i odtrącając nią namolną, chociaż niewidoczną muchę. Spierdalać, wyrzuty sumienia.
 — No nie wiem. Jeśli chcesz pić to, czego dałeś mi spróbować, to ja dziękuję.
 Uśmiechnął się mimowolnie, kończąc swój ruch płynnym ułożeniem ręki na brzegu drzwi. Zawiasy były stare i nienaoliwione. Jęczały jak duch. Podobne jęki miały miejsce w czaszce Growlithe'a. Jakiś głos stękał mu, żeby...
 — Skąd wiesz, co mi dolega?
 — Hm? — wymsknęło mu się, gdy zamykał za sobą drzwi. Od kiedy przechodził przez nie ostatnim razem minęła cała wieczność. — Nie wiem. Strzelam. Nie jest tak?
 Stopnie także trzeszczały. Cały ten budynek trzeszczał i marudził, a kiedy do repertuary dotarł jazgot gości — mina Wilczura powróciła do pierwotnej formy wykrzywienia. Omiótł spojrzeniem zgromadzonych.
 — Też nie widziałeś mnie szmat czasu. Twój zryw to nieprzemyślana reakcja. Rzut kośćmi, zapominając o stawce. Hej, Bob! — Ostatnie zdanie wykrzyczał już do uwijającego się przy barze mężczyzny. Łysiejący na skroniach barman nie rzucił mu nawet krótkiego spojrzenia, ale to w niczym nie przeszkadzało. Grow ledwo dotarł do baru, a już miał przed sobą „to co zawsze, Bobby”, jakby przyspawany do tej rudery pierdziel żył tylko dla faktu, by serwować mu whisky niewiadomego pochodzenia, w szklankach niewiadomej czystości. Wilczur oparł skrzyżowane ze sobą ramiona na przetartym blacie.
 — Dorzuć mi jakieś wino dla szczyla, który się krzywi na alkohol.
 Bob wreszcie na niego spojrzał. Cienie pod jego oczami mogłyby przerazić niejednego chojraka; sam wyglądał zresztą jak zjawa z najgorszych koszmarów. Zatrzymał się w pracy i ten jeden zgubiony ruch uprzytomnił Wilczurowi, jak stary musi być Bob. Zapewne o wiele starszy niż ktokolwiek tutaj.
 Otrzymał jednak swoje „specjalne” zamówienie; chwycił obie szklanki — jedną złocistą jak płynny bursztyn, drugą w odcieniu świeżo spuszczonej z żył krwi — i skierował się w głąb Przyszłości. Odnalezienie Marshalla zajęło mu krótką chwilę; głównie dlatego, że kołyszące się przy stoliku biodra przykuwały wzrok każdego.
 — Mamy swoje, Kai — odezwał się do kelnerki. Jej przerzedzone włosy związane były w wysoki kucyk, który przeskoczył na ramię jak wstęga, kiedy gwałtownie obróciła głowę. Dziewczyna posłusznie przytaknęła, a potem zgubiła się gdzieś w tłumie. Sądząc po gwizdach i rechocie, przeszła właśnie pod przeciwległą ścianą.
 Stuknęło, kiedy gruby spód naczynia uderzył o powierzchnię stołu. Drugi raz, gdy Grow postawił swoją szklankę, po przeciwnej stronie do tej, którą ulokował przed Rhettem. Usiadł na twardej ławie z wyszlifowanym oparciem i spojrzał na dzieciaka; wokół panował taki rumor, że gdy białowłosy wreszcie się odezwał, większość słów była możliwa do wychwycenia już tylko z ruchu warg;
 — Kim więc jesteś?


Ostatnio zmieniony przez Arcanine dnia 23.04.19 1:06, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.04.19 0:51  •  Pokój na piętrze. - Page 4 Empty Re: Pokój na piętrze.
 Znalazłszy się na parterze, nie myślał już o sytuacji, która miała miejsce piętro wyżej. Przynajmniej na pozór, bo mimo rozbieganego spojrzenia myśli utrzymywały spokojny tor letniego strumyka. Oczywiste było, że przez kilka sekund nie zapomniał. Teraz po prostu inne czynniki wymagały skupienia. Na przykład takie, by unikać nachalnych spojrzeń. Połowa gości Boba rozsmarowałaby go na podłodze dla gwizdu podziwu. Część pozostałej reszty prawdopodobnie nie potrzebowała nawet tyle. Dzieciak doskonale wiedział, jak wyglądały barowe potyczki i co je prowokowało.
 — Nie wiem. Strzelam. Nie jest tak?
 Pokręcił głową niemal od razu. Może i nie znał dokładnej przyczyny swojego wyskoku, niemniej był stuprocentowo przekonany, że nie chodziło o upust napięcia. Od początku był naładowany energią, ale nie negatywną. Nie potrzebował ujścia. Nie takiego.
 Opierając pierś na blacie, szurał po nim również palcem. Tym razem zabrakło kurzu w roli płótna, toteż rysunki pozostawały niewidoczne. Nie chodziło zresztą o stworzenie dzieła sztuki, jedynie o zabicie czasu. Każda sekunda odzywała się dyskomfortem — nigdy nie lubił tak wielkich zgromadzeń. Zawsze znajdywał się ktoś, kto zatrzymywał na nim nachalny wzrok zdecydowanie zbyt długo. Z różnych powodów. Tym razem pewnie ze względu na towarzystwo.
 — Mamy swoje, Kai.
 Nawet nie spojrzał w stronę kelnerki, zbyt zajęty skupianiem wzroku na ciemnym płynie, który wylądował na stoliku. Z początku pomyślał, że to nie alkoholu. Jakaś irracjonalna myśl podsunęła wniosek, że to posiłek, że nieznanym cudem Wilczur wiedział, co trzymało za żołądek młodego wymordowanego. Nadzieja przepadła wraz ze wciągniętą przez czuły nos wonią. Jednak alkohol.
 Chłopak od razu osowiał, przybierając tak skwaszoną minę, jakby pod warstwą słodkiej czekolady odkrył gorzki smak warzywa. Był głodny i przez to dość markotny.
 Gdy padło pytanie, nie od razu podniósł wzrok na twarz mężczyzny. Jeszcze dłuższą chwilę wlepiał kolorowe tęczówki w trunek. Przez głowę przetoczyła się myśl, że odpowiedni procent silnej woli przemieni wino w krew. Nie stało się tak, więc odetchnął.
 Wyprostował plecy i chwycił szklankę w dłoń. Uniósł ją do ust, z lekka przechylając, gdy chłodne szkło dotknęło wargi. Na sekundę przed spotkaniem brunatnego płynu ze skórą Marshall cofnął rękę, natomiast gruby spód znów stuknął o blat. Pojęcie grania na zwłokę nie byli mu obce.
 — Jeszcze nie wiem, mam za mało lat i doświadczenia na tak filozoficzne pytania — odparł, przeplatając przez ton mrukliwą nutę. Uniósł ramiona w znajomym geście. — Ale pewnie tym, kogo widzisz. Nadpobudliwym dzieciakiem, który chce być wszędzie w tym samym czasie. Z górą ambicji i murów do przeskoczenia.
 Nie miał wiele do ukrycia, w zasadzie niczego, gdyby dłużej nad tym pomyśleć. Zawsze biła od niego szczera, trochę szczenięca aura.
 Znów podniósł szklankę. Tym razem trunek dotknął warg, lecz na tym się skończyło. Młodzieniec nie upił ani odrobiny, zlizując tylko pozostawiony, osobliwy posmak wina z ust.
 Spoglądając w zdarty blat stolika, rozluźnił wszystkie mięśnie, toteż lico nabrało spokoju.
 — Chcę być kimś, na kim można polegać. Komu się ufa i kto będzie wsparciem — dodał zaraz. Nieco ciszej, ale wciąż słyszalnie dla blisko siedzącego Growlithe'a. — To cel, na który pracuję.
 Zakręcił naczyniem wątpliwej czystości. Płyn we wnętrzu obmył ścianki, niebezpiecznie hacząc o brzeg, jednak dzieciak dołożył starań, by ani kropla nie spadła na drewno stolika. Chwilę później odsunął szkło na bok.
 — Chcę, żeby twoi ludzie mi zaufali. Chcę, żebyś ty to zrobił. Sprawdźmy mnie — nieco opornie, jednak wygiął usta w drobnym uśmiechu. Łagodnym i miłym.
 — Naprawdę nie wiem, jak możesz to pić — padło po chwili. Mruknął, spoglądając marudnie na wino. W tym samym momencie żołądek odezwał się cichym szeptem i wykręcił z pierwszych oznak głodu. Ciemna kita przecięła powietrze w następnej chwili.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.04.19 2:15  •  Pokój na piętrze. - Page 4 Empty Re: Pokój na piętrze.
  Sprawiał wrażenie kogoś, kto w tłumie czuje się najlepiej. Miał dość ekstrawertyczną naturę, biła od niego prawdziwa potęga samozadowolenia z samego siebie; wydawało się, że równie dobrze spełniłby swoją arogancką rolę choćby i przed obliczem królowej. Ciężko sprecyzować, co było tego powodem. Przywyknięcie do takiego stanu rzeczy? Świadomość, że teraz działało na nich więcej bodźców, a więc mniej indywidualnych konkretów? Ściągnął z ramion zdezelowaną kurtkę i przewiesił ją przez oparcie ławy; muskularne ramiona mieściły w sobie same naprężone mięśnie — Rhett mógł mieć pewność, że mimo płynnych ruchów, Wilczur nie jest tak rozluźniony, jak mogło się wydawać.
  — Jest dobre — rzucił w obronie alkoholu, przeciągając opuszką palca po ściance własnej szklanki. Na płaskiej powierzchni whisky pojawiły się zmarszczenia, kiedy niedaleko przebiegł jeden z klientów, wstrząsając marnej jakości podłogą. Growlithe zsunął wtedy rękę z naczynia i uniósł ją, aby móc oprzeć polik o wnętrze dłoni. Na wspartym o blat łokciu widać było gojące się zadrapania. — Najlepsze na Desperacji. — Uniósł brew, jakby między nimi padło jeszcze jedno zaznaczenie: i jedyne, Rhett. To zobowiązuje.
  — Sądziłem, że wino ci zasmakuje. Nie jest tak palące i nie uderza do łba już po drugim łyku. Może wolałbyś rozcieńczone piwo? — Niemal w tym samym czasie przez szmer rozmów klienteli przebił się inny dźwięk; niedosłyszalny dla tych, którzy nie koncentrowali się na przykulonym w kącie dzieciaku, a dobrze wytonowany dla Wilczura, który wpatrywał się w niego jak w obrazek. — Albo jedzenie. Dlaczego nie mówisz, że jesteś głodny?
  Dlaczego w ogóle nic nie mówisz?
  Uderzyła go myśl, że młody wymordowany nie chce mówić; zamknął się w sobie po tym nastoletnim incydencie, który miał miejsce piętro wyżej, jakieś pół dekady temu. Jak zestresowany student przestał reagować na pytania — i to tylko dlatego, że z pięciu już zadanych, na jedno nie znał odpowiedzi. Wilczur przyglądał mu się w cierpliwym skupieniu. Rzadko znajdował w sobie dostatecznie dużo samozaparcia, aby strzepnąć na bok podstawowe emocje. Na co dzień zdawał sobie sprawę, że atawistyczne cechy niejednokrotnie uratowały mu skórę; prawda była jednak taka, że coraz bardziej dochodził do wniosku, że gówno warte jest życie, jeśli wiedzie się je od jednej do drugiej walki.
  A jednak, kiedy prostował się w ramionach i zsuwał dłoń z policzka, na jego knykciach widać było rany głębokie aż do mięsa. Nawyków nie da się cofnąć przy byle kaprysie; to także wiedział.
  — Co tu robisz? Jak się tu znalazłeś? Gdzie są twoi przyjaciele? Jakie jest twoje pierwsze wspomnienie i największe słabości? — Skrzyżował przedramiona na blacie, opierając na nich część swojego ciężaru, kiedy przechylał sylwetkę do Rhetta. Białe włosy opadały Growowi na czoło i skronie. — O takie rzeczy mi chodzi. Będziemy rodziną. Chyba dobrze się wpierw poznać? — Dwubarwne spojrzenie osunęło się, ale ponieważ kant stołu zasłaniał to, na co chciał spojrzeć, wzrok powrócił do twarzy ciemnowłosego. Kącik ust Wilczura wciąż pozostawał w swojej lekko skwaszonej pozycji. Przetrzymał jeszcze pół sekundy, nim wargi same nie drgnęły w kolejnych sylabach: — Zamów coś. Zaczep Kai, kiedy będzie przechodzić i powiedz jej, że chcesz coś zjeść.
  To nie powinno być trudne.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.04.19 17:41  •  Pokój na piętrze. - Page 4 Empty Re: Pokój na piętrze.
 Wywrócił teatralnie oczyma, pozostawiając to jako jedyną reakcję wobec defensywy alkoholu. Nie czuł się zobowiązany do wystawienia pozytywnej oceny choćby ze względu na swój wiek, toteż zareagował dość szczeniacko.
 — Może wolałbyś rozcieńczone piwo?
 — Hej! — od razu wyprostował plecy, spoglądając na mężczyznę z jawnym wyrzutem. — Czy ty się ze mnie naśmiewasz? — pogroziłby palcem, gdyby nie wypełniony po brzegi lokal. Mimo obronnej postawy w kolorowych tęczówkach błądziło kilka iskier rozbawienia. Najwyraźniej powoli puszczał w niepamięć sytuację sprzed chwili, wracając do swojej zwyczajowej natury.
 — Albo jedzenie.
 Policzki młodzieńca od razu się ociepliły. Słowa, jak pstryknięcie magika na scenie, tchnęły temperaturę i delikatny rumieniec w blade lico. Młody cały się spłoszył, zaczął nerwowo szurać ogonem i wodzić wzrokiem od jednego końca blatu do drugiego, byleby przypadkiem nie zahaczyć o twarz siedzącego naprzeciw herszta. Nie był przygotowany na to oczywiste stwierdzenie faktu, stąd zdeprymowanie.
 Dość szybko odetchnął, uspokajając poruszone wnętrze nową dawką tlenu. Wypuszczając powietrze z płuc, puściły również napięte mięśnie. Wymordowany wsparł pierś na blacie, ręce wyciągając daleko przed siebie, aż dłońmi nie sięgnął krawędzi po drugiej stronie — tuż przy piersi obecnego towarzysza. Palcem tknął niewielką, prostokątną wypukłość na białej koszulce, ale nie skomentował jej żadnym słowem, zbyt zajęty układaniem przekonującej wymówki.
 Zaraz padły kolejne pytania i dzieciak zwyczajnie pogubił rytm myśli. Mruknął pod nosem w zastanowieniu, bezgłośnie stukając palcami w brzeg stołu, jakby zajęcie rąk miało pomóc uporządkować chaos w głowie. I może pomogło, bo po kilku sekundach wspierał policzek na wyciągniętym ramieniu, unosząc te swoje wielkie, szczenięce oczy na Wilczura. Przyszłą rodzinę.
 Jak to brzmi?
 — Woah, spokojnie z tą ciekawością. Zawsze dostajesz wszystkie odpowiedzi od razu jak na tacy? — przechylił głowę odrobinę na bok, spojrzeniem natrafiając na szklankę wina. Zwilżył dolną wargę na chwilę przed kolejnymi słowami. — Jeszcze się na wstępie zanudzisz na śmierć i co wtedy? Nici z misternego planu. Martwy nie przyjmiesz mnie do swoich.
 Oderwał rękę od koszulki Growlithe'a, kładąc dłoń płasko na blacie. Nie wystukiwał już żadnego rytmu, w ogóle zamarł w chwilowym bezruchu. Po kilku sekundach gdzieś w tle rozbrzmiały wybuch wesołości, wraz z którym drgnęło również jedno z ciemnych uszu opętanego.
 — Nie mówię, że jestem głodny, bo mnie tego nie nauczono. Nie miałem rodziców, których mógłbym poprosić o posiłek. Znaczy... Może i miałem, nie wiem, nie znam ich. Pewnie i tak już nie żyją — wzruszył bezwiednie ramionami, jakby mówienie o śmierci kogoś tak bliskiego nie stanowiło wyzwania. I może w tym przypadku nie stanowiło. Ciężko tęsknić za smakiem czegoś, czego nigdy się nie spróbowało.
 Wzrokiem znów zahaczył o kształt na jasnej koszulce. Później zerknął ku ranom na łokciach i zdartym knykciom. Milion kolejnych pytań cisnęło się na usta, więc zacisnął szczęki jak wrota; nic nie miało prawa wyjść poza ich granice.
 — Przyjaciół mam głównie wśród twoich ludzi. Nayami, She... Tę drugą znam od dawna. Spędzaliśmy razem dużo czasu, gdy byliśmy mali. Budowaliśmy forty, biegaliśmy tam, gdzie nie było nam wolno i uciekaliśmy przed dorosłymi w miejsca, gdzie nigdy przenigdy by nas nie znaleźli. Ciekawe, czy wciąż istnieją — delikatny uśmiech uformował się na ustach Marshalla podczas mówienia. — Z Nayami mamy dużo wyzwań i już teraz moglibyśmy dużo opowiedzieć. Jest świetna! Zaplanowaliśmy też coś, w co zamierzamy wplątać Kylliego. Już od dawna nie spotkałem kogoś, z kim współpracuje się tak dobrze — poruszył się w miejscu, unosząc oczy na oblicze Wilczura. — Ale nie możesz mu o tym powiedzieć, bo będzie się opierał! To ma być atak z zaskoczenia, nie może się tego spodziewać.
 Czysto automatycznie spotkał wzrok z nadgarstkiem, wokół którego miał owinięty naszyjnik od Jekylla. Długo nad nim nie rozmyślał, bo po chwili żołądek znów przypomniał o sobie lekkim skurczem. Dzieciak schował wtedy usta w materiale rękawa i zmarszczył nieco brwi.
 To nie mogło być takie proste.
 — Będzie trochę ciężko... — zaczął dość mrukliwie, jakby nie do końca gotowy, by wykładać przed hersztem akurat tę słabość. 
 Odrobinę zawstydzony, ale szybko kontynuował. 
 — Już dość dawno temu dostałem zlecenie od takiego jednego medyka. Sama robota nie ma znaczenia, ważne są jej skutki. Powiedział, że w zamian za pomoc odwdzięczy się wyleczeniem ran. No i odwdzięczył, tylko dość niecodziennie, bo zaoferował swoją krew, ponoć miała lecznicze działanie. Od tamtego czasu mam z nią problem. Nie tylko w jego przypadku, ogólnie, rozumiesz. Zwykły posiłek pomoże, jasne, ale jakby... Nie na długo. W Przyszłości raczej nie świadczą takich usług. Chyba że sam się zaoferujesz? — kąciki ust drgnęły na pół sekundy ku górze. — Nie, nie sądzę.
 W końcu się przełamał i podjął kolejny próby starcia z alkoholem. Nie podnosząc piersi z blatu, złapał szklankę w pewnyu chwyt smukłych palców i przytknął jej brzeg do dolnej wargi. Łyk był raczej mały, niemniej na początek wystarczający.
 Spód naczynia stuknął o stół. Krótki moment później młodzieniec chwytał między kciuk a palec wskazujący metal naszyjnika skrytego pod odzieżą.
 — Nie wiedziałem, że nosisz takie rzeczy. To nieśmiertelnik? — wypuścił przedmiot z ręki, zaraz wygładzając białą tkaninę pojedynczym przeciągnięciem dłoni. — Niewiele też mówisz od siebie. Opowiedz mi coś. Mamy być rodziną, nie tak? — ze słowami mężczyzny na własnych ustach zajrzał w złoto i błękit jego tęczówek.
 — Może o tym? Skąd go wziąłeś? Ma jakieś znaczenie?

Woops. (ノ´ヮ´)ノ*: ・゚
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.05.19 1:47  •  Pokój na piętrze. - Page 4 Empty Re: Pokój na piętrze.
 Bez wyrazu obserwował coraz dziwniejsze ułożenie ciała Rhetta, wewnętrznie będąc tym nie tyle zniesmaczony, co zaskoczony — za skarby Edenu nie zdobyłby się na pozycję, która wśród takich tłumów mogła uchodzić za „niezabezpieczoną”. Odsłonięte plecy, obnażone boki. Dłonie daleko od ciała. Wydawało się, że te kilka łyków rozluźniło dzieciaka aż za bardzo? Krew napływająca do jego ust, a wcześniej do policzków musiała być faktycznie mocno wzburzona, skoro znów pozwolił sobie na przeniknięcie przez granicę. Wilczur nie spodziewał się może zachowania trzymetrowej odległości — znał siłę ciekawości, sam taki był. Kiedyś. Nie umniejszało to tylko faktowi, że już kilkakrotnie podkreślił swoją porywczość, a mimo tego wabił szczeniaka jak miód pszczoły. Nie odsunął się, choć lekki dotyk napierających opuszek przypomniał mu o noszonym brzemieniu.
 Drgnął mu jakiś mięsień, ciągnąc za nerw, poruszając brwią, która ściągnęła się ku swojej odpowiedniczce — wyraz zniecierpliwienia uległ, gdy tylko padły kolejne słowa. Był niczym więcej jak eksponatem, na który zerkano, który oceniano, o którym mówiono. Świadomość, że Rhett również pozwalał sobie na takie zagrywki, tylko utwierdzało Growa w tym przekonaniu — aż za dobrze kojarzył badające zerknięcia, znał dźwięk urywanych rozmów, gdy wchodził tutaj, do Przyszłości, do swojego niemal baru, a mimo tego wchodził tu jak obcy, przy którym trzeba milknąć.
 Potarł twarz palcami zdrowej ręki, nadstawiając uszu; wchłaniał informacje, katalogował je, odcedzał te, które wydawały mu się nieistotne. Niewiele sobie robił z faktu, że większość wiadomości charakteryzowała rozmówcę; ton jego wypowiedzi, określenia jakich użył, nawet nadawanie ksywek niektórym Psom — wszystko to niknęło, jeżeli umysł Wilczura postanowił wyrzucić to w cholerę, jak nietrafione bazgroły.
 — Znasz She? — wciął się, kiedy tylko padło jej imię. Jakby dzięki idealnemu wyczuciu czasu, przed oczami stanął mu rozmazany, zaplamiony obraz; jej długie, czarne włosy, kłamliwe usta i oczy, okrągła twarz i dłoń zaciśnięta na łańcuszku. — I nigdy...ci o mnie nie opowiadała? Zanim to dokończył, gula w gardle stała się nie do przełknięcia. Trwało to ledwie sekundę; wystarczająco, aby zmienić tor rozmowy, choć nie na tyle, aby przestać się zastanawiać. — Nigdy nie pomyślałeś, aby pomogła ci wstąpić do DOGS? Jej protekcja dużo by dała. Zresztą, gdzie ona teraz jest?
 Nie widział jej tak długo... A im więcej opowiadał Rhett, tym Grow bardziej dochodził do wniosku, że nie tylko She zniknęła z jego życia. Nie tyle stopniowo się rozmywali — po prostu, z dnia na dzień ich nie było. Nawet gdyby chciał nakablować Jekyllowi o niecnym planie — o wiele bardziej pewne, że Rhett natrafi na medyka pierwszy.
 — I tak się będzie opierać — zaznaczył, przypominając sobie ten ośli upór, kiedy Bernardyn DOGS zajął się nim po walce z... czym była ta bestia? Marną halucynacją? Iluzją styranego umysłu?
 Prawdziwym tworem?
 Nie wiedział. Rany były za to prawdziwe — spojrzał na zabandażowaną dłoń, którą obejmował szklaneczkę z whisky.
 — … zaoferował swoją krew...
 Uniósł oczy na Rhetta. Wychwycił jego uśmiech; półsekundowe rozbawienie.
 — Nie, nie sądzę.
Nie przeginaj.
 Jeżeli chciał mu dać ostrzeżenie, to bezskutecznie. Myśli za bardzo skupiły się na odpowiedzi. To możliwe, by ktoś jeszcze cierpiał na to samo? Doświadczał identycznego głodu, niepochodzącego od żołądka? Można było najeść się do syta aż do bólu brzucha — i nic to nie dawało. Krtań się kurczyła. Oddech przyspieszał. Palenie w trzewiach pozostawało.
 Wilczur sam wziął łyka. Ich szklanki stuknęły o blat niemal w tym samym momencie.
 — To nieśmiertelnik?
 — Tak.
 — Niewiele też mówisz o sobie.
 Kwaśny grymas wykrzywił jego i tak kwaśną mordę.
 — Słuchanie o tobie jest bardzo zajmujące. Na przykład ten motyw z leczniczą krwią... Zakładasz, że to bardziej jak... — zacisnął lekko wargi, jakby potrzebował czasu do namysłu — uzależnienie? Jak przedawkowanie morfiny? — podsunął, zachrypniętym tonem przedzierając się przez głośne rozmowy klienteli i szczęk naczyń. — Czy może jednak faktycznie lekarstwo? Może wpierw cię czymś zaraził; czymś, co neutralizuje tylko jego specyficzna krew? Może spróbował najgorszych środków, żeby cię od siebie uzależnić?
 — Jeżeli mowa o uzależnieniach — wtrąciła się nowa osoba.
 Kai wyłoniła się jakby znikąd; stanęła nagle przy ich stole, obrzucając spojrzeniem wpierw Wilczura, później rozłożonego na blacie ciemnowłosego dzieciaka.
 — Dolać wam?
 — Do pełna — przytaknął, a potem, jakby już wcześniej to planowali, wskazał ruchem brody na Rhetta. — On ma dodatkowe zamówienie.


Ostatnio zmieniony przez Arcanine dnia 13.05.19 3:26, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach