Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Karty Postaci


Go down

Ain't no god on my streets in the heart of the jungle. YlVN3PW
Harsh generation,
we'll tear your world apart
sign of the times,
this is the coming of a new kind


Trudno określić, co pierwsze przyszło mi na myśl, gdy go zobaczyłam. Tamta noc była jak wszystkie inne. Ogłuszający bas w głośnikach, mnogość świateł, tłum tańczący na parkiecie. Zgraja najgorszego motłochu miasta, szukająca miłości, pociechy i zabawy w podziemiach klubu, wyglądającego jak pogorzelisko po rzeźni. Potłuczone szkło, stalowe ściany, słabej jakości alkohol i smród ręcznie skręcanych papierosów. Gdzieniegdzie walające zużyte strzykawki, na które nikt już nie zwracał uwagi. Deptane znaki powolnej śmierci co niektórych z tutaj zebranych. Świat nigdy nie będzie za nimi płakał, traktowani jak pluskwy, pasożyty, które należy wytępić muchozolem czy innym dziadostwem. Pogardzani na każdym kroku, wnosili swe zarażone cielska w ułożone realia rodzin, biznesu i religii. Nikt ich nie chciał - oni nie chcieli nikogo. Amfetamina, heroina, kokaina, kwas, nikotyna, wódka, piwo... Tak wiele lekarstw, tak wiele zastępstw miłości i akceptacji. Kłębowisko żmij, robaków i płazów. W tym wszystkim pojawił się on. Chodząca góra lodowa, przebijająca się przez ludzi z bezczelnością, nie mając nawet zamiaru udawać, że stara się zrobić do delikatnie. Łokciami rozpychał wijące się ciała, jak gdyby byli workami wypełnionymi ziemią. Nie zwracał uwagi na krzyki oraz wyzwiska lecące w jego stronę, głuchy na wołanie o ostrożność czy propozycję walki na pięści. Był tu pierwszy raz, a zupełnie nie przejmował się wizją noża utkwionego w jego plecach. Pewny siebie skurwiel, pozwalający sobie na dużo, łamiący milczące zasady tego miejsca. Każdy nowy musiał mieć się na baczności, gdyż śmietanka upadłego ludu nie lubiła panoszących się szczurów. Wtedy myślałam, że jest po prostu niedoświadczony, że myślał, iż w ten sposób uda mu się wkupić w łaski tłumu, że nikt go nie zaczepi. Dopiero kilka miesięcy później zrozumiałam, jak wielki błąd popełniłam w moich kalkulacjach. On doskonale wiedział co robi, a jego świadome łamanie zasad opierało się na czymś więcej, niż tylko przekorze. Po prostu mógł to zrobić, tak, jak chciał. Rozsiewał w koło siebie otoczkę ignorancji, której pozazdrościł mu były właściciel tego zawszonego klubu. Podszedł do baru, gestem zamawiając drinka, jak gdyby robił to po raz setny. Wiele par oczu obserwowało poczynania nowego towarzysza w piekle, chociaż mało które było przyjaźnie nastawione do roztrzepanego albinosa. Większość kundli szefa miało już przygotowane noże, którymi chcieli wykończyć zbyt pewnego siebie szczeniaka, jakim się wydawał. Pierwszą ofiarą był najmłodszy z ochroniarzy, który nie wytrzymał i wbił pomiędzy białowłosego, a bar, by zacząć go szamotać i niemalże sprowadzić do parteru. Niemalże. Obcy szybko odzyskał równowagę, a stłuczona szklanka wylądowała w miękkiej tkance szyi, nim tamten obdartus zdążył się zamachnąć nożem. Stalowe ostrze szybko zmieniło właściciela, gdy poprzedni był już martwy. Widok krwi, która pociekła po jego palcach zupełnie go nie przejął, a pogarda lśniąca w jasnych oczach jawnie ukazała, że to nie pierwszy raz, gdy musiał się pozbyć problemu w dość brutalny sposób. Rozejrzał się, szukając nowych celów, jednakże teraz wszyscy napastnicy zamarli, obserwując ciało ich byłego kumpla, nóż w dłoni obcego i jego samego. Poszło nie po ich myśli, a to zbiło ich z tropu. Nie wiedząc, co dalej robić, wycofali się, szukając swego szefa, który gotował się ze wściekłości. Machnął ręką, widząc, jak jego podwładni kulą uszy; nie po to ich zatrudnił, by spierdalali jak psy z podkulonymi ogonami. To był tylko jeden, młody dzieciak, który zaatakował na ślepo i pozwolił sobie za wiele. Kundelki, które miały gryźć, spojrzały po sobie, niezbyt wiedząc, czy rzeczywiście warto atakować obcego szczeniaka. Szybko jednak doczekały się gestu zniecierpliwienia szefa, który przeszedł obok nich, z pistoletem wycelowanym w białowłosego. Kamienny spokój, jaki tkwił na twarzy obcego mógł zaskoczyć niejednego. Nie na co dzień spotyka się lufę wycelowaną w swoje czoło, jednak ten nawet nie drgnął. Wręcz przeciwnie - uniósł brew, kręcąc głową i prychnął pod nosem. Może... Gdyby mi zależało na tamtym człowieku, może bym go powstrzymała przed wszczynaniem wojny, która była przegrana. Białowłosy obcy był zbyt wyjątkowy i zbyt pewny siebie, by mógł obawiać się przegranej. Tacy, jak oni, nie mają nic do stracenia. To właśnie ich wyróżnia na tle całej tej gromady, która nie nadaje się nawet to zaprowadzenia początku. Pamiętna cisza, która zapadła pomiędzy tłumem w klubie tylko uświadamiała o tym, jak zaskakujące to było. Ktoś się zbuntował. Ktoś nie zgadzał się z panującymi tu zasadami i chciał wprowadzić własne. Samotny szczeniak, który pokazał więcej niż ostre kły. Nim palec nacisnął spust, a lufa wypluła gorejący pocisk, białowłosy zareagował szybciej, niż ktokolwiek sądził. Wybił błyskawicznym ruchem broń z dłoni nabuzowanego bossa, po czym bez większych problemów sprowadził go do poziomu zero, przytykając ostrze do boku jego szyi. Wygrał, przy najmniejszej ilości ofiar. Pokazał nie tylko, kim jest, ale co może zrobić, jeśli zechce. Nie miał w sobie żadnego skrępowania ani nawet krzty litości. Już wtedy był ponad cały ten brudny światek, ale nigdy nie chciał z niego wyjść i pokazać się światu. Uzyskał klucze do siedliska zarazy i tkwił w nim, razem ze wszystkimi pasożytami pod sobą, spoglądając na nie łaskawie i z rozbawieniem. Szybko zaaklimatyzował się w tym brudnym gnieździe, zdobywając wiernych towarzyszy, o których tak naprawdę nie dbał, prócz może kilku wyjątków. Tkwi we mnie nadzieja, że też byłam jedną z tym wyjątkowych, bo Frost dał nam coś więcej niż nową władzę i nowe zasady. Skumulował w sobie energię, która wymiotła wszystkich oszustów i zawistnych, którzy chcieli nas zniszczyć. Stał się właściwie wybawieniem dla tych wszystkich szmat, skurwieli i narkomanów. Prywatny raj, gdzie mogli zdechnąć w rzygach i zwyczajnie odpłynąć... Frost. Nie wiem, skąd się wziąłeś, ale zmieniłeś tak wiele. Gdzie, do cholery jasnej, zniknąłeś? Czemu zawsze musiałeś znikać? Nigdy nie zdążyłam Ci podziękować, za to, że byłeś.

{Byłem Frostem, skurwielem, szczeniakiem bądź pierdolonym, naćpanym chujem. Byłem już wszystkim i niczym w tym ciasnym świecie samego dna, dystopii ludzkości i potworów. Nie oczekiwałem podziękowań ani wdzięczności, nie robiłem niczego dla poklasku. Uważałem, że nikomu nic do tego, kim jestem i jak się zachowuję. Buntowałem się dla zwykłej radości buntu, która jednak przyniosła jedynie popleczników oraz kilka nowych blizn. Nie potrzebowałem ich; ich wdzięczności, szczęścia, a nawet wierności. Nazywali siebie Psami Frost'a, chociaż niczego od nich nie chciałem i nie miałem zawierać z nimi znajomości. Zawsze byłem sam. I będę. Izolacja jest najbezpieczniejsza, bo nigdy nie wiadomo, co może się stać, gdy podejdziesz za blisko. Nie budź arktycznej bestii, gdy śpi. Nawet Ty, Modliszko, nie powinnaś się zbliżać.}


Ain't no god on my streets in the heart of the jungle. Hl0j7aW
I knew you were trouble when you walked in
So shame on me now
Flew me to places i'd never been
Till you put me down, oh


Gdy tylko wszedł na salę, rozczochrany, niezainteresowany ogólnym szumem i z tym lodowatym spojrzeniem, wiedziałam, że będą kłopoty. Usiadł na samym rogu w końcu sali i oparty o dłoń, wpatrywał się w okno. Gdy sprawdzałam obecność jedynie mruknął coś pod nosem. Nie potrafiłam zrozumieć, co robił na uczelni, jeśli jego cała uwaga była skupiona tylko na tym, by jak najszybciej wyjść z sali. Irytował mnie swoim stoickim spokojem i ignorancją. Nie próbował nawet udawać, że notuje lub mnie słucha. Po prostu tkwił tu jak źle dopasowany kawałek puzzla i gapił się w to cholerne okno, jakby miał zaraz przylecieć po niego superbohater, który wyratuje go z tarapatów. Wraz z zakończenie zajęć zmył się równie szybko, jak pojawił. I tyle było go widać. Nikt go nie znał, inni wykładowcy i profesorowie znali jego osobę tylko z dokumentów i czasowej obecności, gdy raczył się pojawić. Chodząca, milcząca zagadka. Nie wiem, czemu wtedy tak mnie zaintrygował i rozdrażnił, ale poskutkowało to tym, że przez wiele dni starałam się dowiedzieć o nim więcej i więcej i więcej... Przeglądałam jego dokumenty, wyniki, próbowałam doszukać się zdjęć czy jakichkolwiek osiągnięć. Nikt nie wiedział, gdzie naprawdę mieszka, czym się zajmuje lub czemu tu przyszedł. Studenci go nie znali i nie próbowali się z nim zaznajamiać. Jak powiedziała mi jedna z dziewczyn: On tylko nas mija, gdy staramy się z nim rozmawiać, nie chce naszej przyjaźni. Tak właśnie inni przekreślili go z góry, nie próbując przebić się przez bryłę lodu. Coś jednak mi nie pasowało, coś nie grało w całej grze, którą się nakrył. Po co? Fundamentalne pytanie wisiało w powietrzu i nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. Postanowiłam przeczekać. Może rzeczywiście przyjdzie tylko raz? Może odpuści, tak jak powinien, tak jak sądziłam?
Mijały dni, mijał tydzień za tygodniem, a on ciągle był.
Tak samo oziębły, zamknięty, milczący, niezainteresowany. Na pytania odpowiadał półgębkiem, a wszystkie testy zdawał na zadowalający poziomie, chociaż nigdy nie widziałam go z notatkami w dłoni. Nieprzerwanie chodził mi po głowie, chociaż było to zachowanie karygodne ze strony wykładowcy. Nie powinnam nawet się tym interesować... Aż nadszedł ten dzień, kiedy wszystko zwaliło się na moją głowę. Moją i jego. Wracając z uczelni zawsze skracałam drogę przez park. Wieczorami bywało tam nieprzyjemnie, ale nigdy nic się nie działo, a w koło panował spokój. Do czasu... Dwóch osiłków widocznie znudziło się podrywaniem dziewczyn w klubach i wybrali się na łowy w miasto, a ich celem stałam się ja. Niewinne zaczepki w stylu: Hej, mała, nie chciałabyś skoczyć z nami do drinka? przemieniły się w dość brutalną szarpaninę. I skończyłoby się to dla mnie źle, gdyby nie pewien zbieg okoliczności. Zamajaczyły białe włosy i szara bluza, a jeden z napastników wylądował na ziemi z zakrwawioną wargą i bez zęba. Ze wszystkich ludzi, najmniej spodziewałam się ujrzeć jego, najbardziej znudzonego studenta, który nigdy nie poświęcał mi uwagi. Teraz jednak, tkwiąc na ziemi oraz oglądając jego plecy, uświadomiłam sobie, że właśnie mnie uratował. Że nie muszę się już bać, iż wyląduję w krzakach lub stracę przytomność. Wysoki, mający niemalże metr dziewięćdziesiąt i barczysty, spoglądał uważnie na dwójkę twardzieli, którzy widocznie zgłupieli, napotykając opór, który w dodatku bez problemu posłał jednego na ziemię celnym uderzeniem pięści, niczym dyplomowany bokser wagi średniej. Wycofali się po krótkiej ocenie szans i zostawili nas samych. Nie wiedziałam zupełnie co powiedzieć, gdy odwrócił się w moją stronę, a jego błękitne, lodowate oczy przecięły moją duszę w pół. Zaniemówiłam permanentnie, machinalnie się podnosząc i otrzepując dłonie. Cisza, jaka zapadła, była więcej niż żenująca. Dopiero po kilkunastu sekundach, gdy zauważyłam, iż chce odejść, odzyskałam język w gębie.


    - Dziękuję, Luthien...


Miałam ochotę strzelić sobie w głowę. Jakże to było głupie! On jednak uniósł nieco brwi, po czym wzruszył ramionami, jak gdyby nigdy nic. 'Odprowadzę Cię.', to był jedyny komentarz z jego strony, a ja zupełnie nie zauważyłam, że zwrócił się do mnie na 'Ty', do swojego wykładowcy. Posłusznie, jak pies, ruszyłam obok niego, a gdy wyszliśmy na oświetlone ulice, przyjrzałam się mu uważniej. Ubrany w dres, który był gdzieniegdzie wilgotny oraz sportowe buty, ubrudzone od błota, sprawiał wrażenie wybitnego
sportowca. Półdługie kosmyki lepiły się do skroni i szyi, acz widocznie mu to nie zawadzało. Nie odezwał się też ani nie zerkał w moją stronę. To ja bezczelnie gapiłam się na jego osobę, niczym małolata spoglądająca na wystawę sklepową. Odprowadził mnie do bramki mego domu, po czym skinąwszy głową, odwrócił się i zniknął. Wtedy zmieniło się wszystko.
Zrozumiałam, że chowa w sobie więcej, niż może się wydawać. Zwracałam coraz większą uwagę na jego osobę, na jego zachowanie, aż wreszcie zatrzymałam go po zajęciach. Było to głupie i niebezpieczne, ale musiałam to zrobić.


    - Czemu mi pomogłeś?- Jakie to ma znaczenie?


Coraz bardziej zagłębiałam się w mojej obsesji, by przebić się przez jego mur i móc go zrozumieć. Ile to trwało, nim powiedział coś o sobie? Tygodnie? Kwartał? Nie wiem sama. Moja cierpliwość wisiała na włosku, chciałam złapać go za ramiona i nim potrząsnąć. Zaczął odpowiadać w momencie, gdy niemalże rzuciłam w niego książką, gdy kolejny raz irytował mnie swoją upartością i beznamiętnością. Wyśmiał mnie, najprościej mówiąc, a ja nie miałam sił, by zwrócić mu na to uwagę. Tak właśnie zaczęła się nasza znajomość. Krok po kroku przekraczałam relacje student-nauczyciel, a zwykłe koleżeństwo budziło we mnie nowe uczucie. Uczucie, które powinnam zgasić w zarodku, ale pozwoliłam sobie za wiele. Nie istniał już dla mnie jako Luthien, ten
gnojek, który mnie olewał na zajęciach. Stał się kimś bliższym. Kimś, kim nie powinien.


    - Hurin...- Co chc... Powiedziałaś do mnie po imieniu?- Hurin, ja...


Pamiętam, gdy widziałam go pierwszy raz na morderczym treningu, który urządził sobie sam na boisku uniwersytetu. Był wieczór, nikogo nie było już w koło, a czerwone niebo zaczynało ciemnieć. Powoli nadchodziły deszczowe chmury, a on nadal biegał. T-shirt lepił się do jego ciała, a włosy kleiły się do twarzy i karku. Siedziałam na trybunach, obserwując jego samotną sylwetkę i próbując zrozumieć, dlaczego nikt go nie wysłuchał? Dlaczego nikt nie chciał dojrzeć jego wewnętrznego talentu? Był urodzonym sportowcem. Wytrzymałym, szybkim, silnym i przede wszystkim - nigdy się nie poddawał. W jego słowniku nie istniało pojęcie zmęczenia. Ciężka praca, jaką się odznaczał w tej jednej, jedynej dziedzinie była godna złotego medalu. Acz nikt mu nie pomógł, nikt nie wyciągnął do niego ręki, a on nie szukał litości i współczucia. Izolacja - morderczyni marzeń. Skończył w momencie, gdy zaczynało kropić, a chmury przesłoniły już całe niebo. Widząc mnie, zatrzymał się, mierząc lodowatym spojrzeniem. Podniosłam się i ruszyłam w jego kierunku, bez określonego planu. Nie wiedziałam nawet, co właściwie chce zyskać... Ale zrobiłam to. Stojąc przed wysokim młodzieńcem czułam się jak dziecko, a zebrana odwaga powoli zaczynała się ulatniać. Aż słowa same zaczęły płynąć. Jego zdziwienie dorównywało mojemu, gdy się zgodził, a ja uświadomiłam sobie, że zaprosiłam go na obiad, by móc porozmawiać o próbie przeniesienia do sportowej grupy. Kłamałam. Chciałam mieć go bliżej. Chciałam... Chciałam się upewnić, czy to nie sen. Nie trwało to długo, bo gdy tylko usiadł na przeciw mnie, byłam już pewna. Był szczupły, ale nie wychudzony. Moje spojrzenie błądziło po
zarysowanych mięśniach, wyrobionych przez wiele lat ćwiczeń, a jasnobłękitne oczy spoglądały na mnie uważnie spod szarawych rzęs. Blade usta zamarły w wyrazie obojętności, gdy czekał, aż wreszcie się odezwę. Nie skomentował mojego szczenięcego zachowania dziewczynki z liceum, która skrycie podkochiwała się w wielkiej gwieździe. Po prostu siedział, spokojny i opanowany, taki, jak zawsze. Właśnie to w nim było najbardziej zaskakujące i najbardziej irytujące - nigdy nie okazywał emocji. Nawet wtedy, kiedy zaczęłam wyduszać z siebie nieposkładane zdania bez większego sensu. Nie musiałam mówić tego wprost, on wiedział. Zmrużył jasne ślepia, milcząc kilka długich minut i wpatrując się w kubek kawy, która dawno wystygła. Wreszcie uniósł swe ślepia, badając moją pobladłą twarz, jakby analizując, czy to, co mówiłam było prawda. Wreszcie westchnął, wplatając palce we włosy, a powieki opadły zmęczone, kryjąc lodowaty błękit.


    - Jaka jesteś głupia... Tak strasznie, strasznie, strasznie głupia.


Dni mijały tak samo jak przedtem, a on nie dawał po sobie nic poznać. W spokoju przyjmował ode mnie zaproszenia na obiady, kolacje, kawę. Znosił moje towarzystwo podczas treningów, a ja starałam się załatwić mu przeniesienie. Naprawdę chciałam, by mógł się spełnić w tym, co kochał, ale to nie było takie łatwe. Dziekan nie był z tych ludzi, którzy starali się pomóc innym. Liczył pieniądze, znajomości i prestiż uczelni. Hurin był ze slumsów, nie posiadał nic wartościowego, prócz siebie samego. Albo tak mi się tylko wydawał, nie wiem już sama. Wszystkie dokumenty, prośby i moje dyskusje pozostawały bez odpowiedzi, a sam zainteresowany nie zwracał nawet uwagi na moje próby. Pewnego wieczoru, gdy przyszedł do mnie prostu z codziennego biegu wieczorem, był umorusany od stóp do głów. Burza dała się we znaki wszystkim, a że było mi go szkoda, zaproponowałam mu ciepły prysznic, a jego ubrania rozwieszę, by szybko wyschły. Jak zwykle skomentował do 'wszystko mi jedno', po czym ruszył do łazienki, a ja zajęłam się jego rzeczami. Podkręciłam grzejniki, mając nadzieje, że nie minie dużo czasu, a ciuchy będą suche. I wtedy uświadomiłam sobie, że nie mam mu za wiele do zaoferowania. Po moim byłym narzeczonym niewiele rzeczy zostało w domu, a wszystkie mogłyby być za małe. Znalazłam jakieś luźne, lniane spodnie i miałam nadzieje, że się w nich zmieści. Zostawiłam je przed drzwiami, po czym wróciłam do kuchni, robiąc kawę i przygotowując ciepły posiłek. Kilka minut później usłyszałam jego ciche kroki, a gdy się odwróciłam, zamarłam. Był bardziej umięśniony, niż myślałam i blady jak ściana. Jego klatkę piersiową przecinała
blizna, zadana jakimś ostrym narzędziem. Na boku miał wytatuowany misterny ornament, trudno było nawet dojrzeć tam jakiś określony kształt, chociaż na myśl nasunęły mi się jakieś dziwne runy. Zabawne, biorąc pod uwagę jego wątpliwą religijność i uduchowienie. Gdy ujrzał moje zaskoczenie, prychnął jedynie, ściągając ręcznik z głowy. Odwrócił się, by przewiesić go przez krzesło, a wtedy na moją osobę spojrzał wilk. Całe jego plecy zajmował ogromny, przepiękny tatuaż dzikiej bestii, zaś na karku majaczyły trzy zadry po pazurach. Po wewnętrznej stronie rąk, tuż pod zgięciem stawu miał znaki w kanji: na prawej oznaczający 'magię', na lewej 'śnieg' i 'lód', z czego ten był wytatuowany na bliźnie. Nie miałam odwagi spytać, skąd taki wybór, a moje policzki płonęły czerwienią, gdy uświadomiłam sobie, że gapię się na niego z otwartymi  ustami, a on to wszystko widzi. Postawiłam przed nim talerz, wycofując się do salonu, mamrocząc pod nosem coś o 'sprawdzaniu prac'. Stchórzyłam, wystraszyłam się własnej reakcji, a on... nie zamierzał mi pomóc. Usiadłam przy biurku, naprawdę chcąc sprawdzić chociaż jeden test i zapomnieć o tym wstydzie, który mnie zjadł. Nim jednak skończyłam połowę, szelest w drzwiach uświadomił mnie, że on tam stoi i spogląda na mnie wyczekująco, oczekując wyjaśnień. Przełknęłam głośno ślinę, odwracając się w jego kierunku i powoli podnosząc się z krzesła. Instynkty ponownie przejęły kontrolę nad moim ciałem i czynami. Nim zdałam sobie z tego sprawę, moje palce dotknęły jego chłodnego torsu, sunąc w górę, w kierunku szyi i twarzy. Nie odsunął się, jak gdyby czekając, co mam zamiar zrobić lub powiedzieć. Był tak kurewsko wysoki... Musiałam wspiąć się na palce, by móc chociaż musnąć jego wargi, które pachniały i smakowały czekoladowymi papierosami. Nie odtrącił mnie, jedynie ze spokojem pozwalał się traktować jak zabawka. 'Chcę...', jedno, głupie słowo, a taki efekt. Rozchylił lekko usta, po czym westchnął, kręcąc głową. Zanim pozwoliłam mu się rozmyślić, zupełnie straciłam głowę i przyciągnęłam go do siebie. Jego silne ramionami chwilę później trzymały mnie mocno, a moje serce niemalże wyrwało się z piersi. Tej nocy złamałam wszystkie zasady.


    - Nie powinnaś tego robić.- Ale zrobiłam. Nie odwrócę biegu wydarzeń. Będziesz mi teraz robił z tego powodu wyrzuty?- Nie. Nie obchodzi mnie to. Po prostu nie powinnaś.


Skąd miałam wiedzieć? Skąd miałam wiedzieć, że tak to się skończy? Teraz, po wielu latach, zastanawiam się jak mogłam być tak ślepa, by tego nie zauważyć? Gdy plotki się rozniosły, powinnam jak najszybciej wypisać się z tego interesu i skupić się na nim. A ja, głupia, ciągle miałam nadzieje, że mi się uda, że teraz zrozumieją, iż Hurin jest coś wart. Skończyło się zupełnie inaczej, a wstyd i upokorzenie tlą się gdzieś w głębi mnie do dzisiaj. Wezwanie do gabinetu późną porą, gdy nie ma już nikogo w koło - to była podpowiedź, by uciekać. Poszłam jednak, z nadzieją, że usłyszę dobre wieści. Zamiast tego, zostałam znokautowana i wykorzystana niczym pospolita dziwka. Bez większych wyrzutów sumienia i problemów pozbawiono mnie wszystkiego, a zaślinione wypowiedzenie rzucono mi w twarz. Miałam się wynosić, a każda próba walki skończyłaby się tym samym, a nawet i gorzej... Nie mogąc uwierzyć we własnego pecha, biegłam na ślepo przez miasto, chcąc tylko zatopić się w tych silnych ramionach i zapomnieć. Zapomnieć. Zapłakana, dzwoniłam do niego, aż wreszcie pojawił się w moich drzwiach, a w jasnych tęczówkach rozbłysło niedowierzanie. Wpadłam na niego, marząc, by został już ze mną na zawsze, a on odsunął mnie na długość ramion, po czym w pełni poważnie zażądał, bym powiedziała wszystko. Łkając i pociągając nosem opowiedziałam mu, tak jak chciał, a gdy skończyłam, złapałam go za dłoń, błagając by nie odchodził. On jednak bez słowa pożegnania podniósł się, wychodząc. Kula przeszyła mnie na wylot - zostawił mnie. Chociaż prosiłam go, prosiłam jak o nic w świecie. Noc i następny dzień mijał na łzach, gniewie, tłuczeniu naczyń i myśleniu: co dalej? Nim kolejny talerz poszedł do śmieci, rozległo się pukanie, a białowłosy, roztrzepany łeb ponownie nawiedził mój dom. Chciałam go opieprzyć za jego zachowanie, chciałam zrobić mu wyrzuty jak nigdy, acz dostrzegłam czerwone, nieco pokrwawione ślady na jego dłoniach. Zrozumiałam, że on tak naprawdę poszedł się odegrać. Odpłacić za całą krzywdę, jaką mi uczyniono. Nie wiedząc, co powiedzieć, chciałam ucałować raz jeszcze jego usta, jednak wtedy nie zdawałam sobie sprawy z ceny, jaką przyszło mi zapłacić...


    - Wynoś się stąd. - Co...?- Wynoś się stąd. Pakuj swoje rzeczy i wynoś z tego miasta jak najdalej.- Zostawiasz mnie samą? Po tym wszystkim?- Tak.- Ale... Hurin. Błagam, nie zostawiaj mnie. Kocham Cię. Doskonale o tym wiesz, kocham, jak nikogo innego... Hurin... Ja...- Ale ja Ciebie nie. Wynoś się stąd. Wynoś i nie wracaj. Nie chcę Cię już widzieć. Nigdy.


Mój świat się zawalił w ułamku sekundy, a lodowate zimno, jakie biło od postaci młodzieńca przeszło mnie na wskroś. Nie żartował. Wiedziałam o tym. Potrafiłam już poznać, kiedy był złośliwy, a kiedy poważny. Pokręciłam głową, próbując wrzaskiem i płaczem go powstrzymać, ale
odepchnął mnie raz jeszcze, po czym zniknął. Ostatnim, co pamiętam, to jest sylwetkę przekraczającą ulicę i niknącą za rogiem. Nigdy więcej już go nie spotkałam. Teraz, gdy o tym myślę... Wydaje mi się, że zrobił to dla mnie. Potrzebowałam wielu lat, by zrozumieć, że zwyczajnie mnie ochronił przed moimi płonnymi marzeniami o lepszym świecie i wspaniałej rodzinie, którą chciałam z nim założyć. Nie dałby mi tego, nawet za wiele lat nie mogłabym go oswoić. Kochałam dzikiego wilka, bestię, której nikt nie mógł powstrzymać. To, co żyje w izolacji, musi w niej pozostać. Lodowaty książę, który bywa w moich snach i zawsze powtarza tą samą mantrę. Uratował mnie przed samą sobą, uratował mnie przed nimi. Po kilku miesiącach dowiedziałam się, że dziekan zwolnił się sam, ustępując miejsca młodszym kolegom, po czym wyjechał. Wcześniej szukał Miko Kurohiko - mnie, by móc zemścić się za pobicie, którym uraczył go Luthien w zamian za to, co sprezentował mi. Uciekłam, bo tak kazał mi jedyny człowiek, który o mnie wtedy dbał na ten swój popaprany, lodowaty sposób. Żyję do teraz, próbując budować wszystko na nowo. Nie szukam już miłości na siłę, nie szukam mężczyzny takiego jak on. Wiem, że to niemożliwe. Był jedyny w swoim rodzaju. Gdzieś, głęboko, głęboko, nadal tli się to uczucie, które potrafi wymusić we mnie szloch, ale szybko zbieram się w sobie, nie pozwalając, by przeszłość mnie nawiedzała. Już nie. Hurin, byłeś skurwielem, ale właśnie dlatego Cię kochałam. Dziękuję.

{Nie potrzebowałem Cię, Miko. Świetnie radziłem sobie sam, bez Twojej ingerencji, by poprawić moje życie, ale pozwoliłem Ci wejść, bo chciałem, byś odpuściła i zobaczyła, że nie ma to sensu. Pokochałaś potwora. Tyle razy widziałaś, jak wychodziłem z sytuacji, gdzie normalny człowiek już dawno by zmarł lub złamałby którąś z kończyn. Nic nie zauważyłaś. Ani tego, jak szybko się regenerowałem ani tego, jak kochałem adrenalinę, która płynęła w żyłach w momencie, gdy moje życie wisiało na włosku. Ekstremalny tryb życia to było to, czego wtedy potrzebowałem, a Ty... wmieszałaś się, chcąc to ustabilizować. Momenty, gdy starałaś się opatrzyć moje rany, momenty, gdy drżałaś ze strachu, kiedy wiedziałaś, że kolejny raz wybrałem się w trasę, z której się nie wraca. I tamta noc... Popełniłaś błąd, myśląc, że mi zależy. Pożądałaś mnie, a ja dałem Ci to, czego pragnęłaś. Nic więcej, nic mniej. Czemu Ci wtedy pomogłem? Czemu wypędziłem? Myślę, że już się domyśliłaś. Mimo wszystko, są granice, których nie należy przekraczać, a skoro Ty poświęciłaś aż tyle, ja mogłem wskazać Ci drogę. To był jedynie dług, który musiałem spłacić. Miałaś rację co do jednego - jestem lodowatym skurwielem.}


Ain't no god on my streets in the heart of the jungle. CcD7uxM
This is a part of me, so deep inside of me
Engines fueled by your scorn
I want you to hate this
You think you know about hate?
You think you know about anger, motherfucker?



Pojawił się na dzielnicy znikąd i zrobił rewolucję. Stał się jedną z najważniejszych i najbardziej wpływowych osób. Przewrócił wszystko do góry nogami, począwszy od szlaków przemytniczych po władze w klubie, który był kolebką całego interesu. Zaczął się panoszyć niczym król, szybko i skutecznie zwracając ludzi przeciwko nam, a biznes upadał coraz szybciej. Nie mieliśmy szans, by z nim wygrać. Stało za nim zbyt wielu, a nasze próby sabotażu kończyły się fiaskiem. Wkurwiał nas. Paniczyk ze środka dupy lasu, który zabrał nam wszystko, na co pracowaliśmy tyle lat. Okradł nas z klientów, a Ci, którzy zostali, zaczęli kręcić nosami na towar. On miał lepszy. I tańszy. I szybciej się pojawiał. Oczywiście, że tak, skoro miał do tego całą armię! Rwaliśmy sobie włosy z głowy, próbując dorwać go samego w ciemnych uliczkach, ale było to niemalże niemożliwe. Nawet, jeśli był sam, starczył jeden błąd, by rzuciła się nam na głowę wataha jego popleczników, którzy zdolni byli oddać za niego życie. Był zbyt dobrze chroniony, nawet, jeśli na to nie wyglądało. Pierdolony skurwiel... Nasza grupa nie była liczna, ale mieliśmy najlepsze obroty ze wszystkich w tej okolicy. Najlepsi dilerzy i przemytnicy miasta, nikt nie potrafił nas złapać, a każda akcja kończyła się sukcesem. Można nas było wynająć do każdej, cholernej roboty. Byliśmy bogami - do momentu, aż wylądowała nasza ptaszyna. I tak skończyło się nasze panowanie. Korony pospadały z głów. Amen. Trudno powiedzieć, czemu był aż tak ważny, ale szukaliśmy każdej opcji, by się go pozbyć. Znalazłem jedną...
Frost zawsze trzymał się na
uboczu swojej ekipy. Nigdy nie widziałem go w centrum wydarzeń, wodzirejem to on nie był, chociaż ponoć wykapany lider. Każdy się go słuchał, pomimo tego, że nie podnosił głosu. Zupełnie nie pasował do szefa slumsów. A był nim nieodwołalnie. Nie wiem, jakim sposobem i czemu byłem w jego klubie tej nocy. Siedział jak zwykle w kącie, paląc czarne papierosy, a kłęby dymu skrywały jego twarz. W koło kręciło się kilka osób, jednak na żadną nie zwracał uwagi. Ubrany był jak pierwszy lepszy z ulicy: koszula, bojówki i ciężkie trapery. Coś podkusiło mnie podejść bliżej i przyjrzeć się mu lepiej. Blady jak ściana, jasne włosy, niesamowicie elektryzujące oczy i... prześwitujący bandaż na wysokości przedramienia. To był sygnał, który mógł pomóc mi wykurzyć stąd tego dzieciaka. Jeśli skurwiel ćpał, wystarczyło tylko odpowiednio pożonglować kilkoma faktami i zabrudzić mu paczki z towarem. Ten plan mógł zadziałać. Nie mogliśmy zrobić tego jednak sami, potrzebowaliśmy 'murzynów', którzy odbębnią za nas brudną robotę, a my wystarczająco im zapłacimy. Gdy zaczynałem układać wszystko w całość, on nagle wstał, znikając w ciemnościach. Moje nogi zareagowały same i ruszyły za nim, trzymając się cienia. Chciałem dojrzeć, gdzie jest i co robi. Każdy szczegół mógł okazać się kluczowy i pomóc nam w załatwieniu go, by więcej już nie plątał się tam, gdzie nie trzeba. Widziałem zarys jego sylwetki, kiedy wychodził na dwór. Nie myśląc wiele, ruszyłem szybciej jego śladem, a chłodne powietrze nocy wypełniło moje płuca. Gdzieś z prawej dosłyszałem ostry kaszel, a gdy wyjrzałem zza rogu, ujrzałem... Frost'a, opartego o ścianę budynku, który drżał i ciężko oddychał. Dłoń pokryta czymś ciemnym wskazywała, że to on był przyczyną wcześniejszych odgłosów, a w dodatku nie był to kaszelek na grypę. Dzieciak był poważnie chory, a w dodatku ćpał. Idealnie - jeśli chcesz kogoś wykończyć. Widziałem już zbyt wiele, wycofałem się więc powoli, by nikt mnie nie dojrzał i natychmiast zadzwoniłem po moich, by omówić z nimi plan działania. Trzeba było wykurzyć stąd albinosa jak najszybciej.
Nasza mobilizacja sprawiła, że nie całe trzy dni później pułapka była gotowa. Bezksiężycowe noce na peryferiach miasta, w koło lasy i fabryczne hale - idealne miejsce na przystanek. Czarny rynek charakteryzuje się nieregularnością, ale też małą inwencją. Jeśli wszystko się zgadzało, Frost pojawi się tutaj za kilkanaście minut, oczekując dostawy. Siedzieliśmy skryci w krzakach, mając idealny widok na przyszłą scenę teatralną. Zagrają dzisiaj jeden akt dramatycznej śmierci młodego lidera watahy. Wynajęci do brudnej roboty mordercy czekali, w spokoju paląc papierosy. Czerwone kropki wskazywały ich dokładną lokalizację, czym zupełnie się nie przejmowali. Byli przygotowani na wszystko... Ale my nie. Kiedy wybiła godzina zero, a albinos powinien się pojawić, nikogo nie było. Ani dostawców, ani jego, ani nawet jego ludzi. Śmiertelna cisza panowała w koło, a cierpliwość powoli wyparowywała. Wreszcie jeden z płatnych nie wytrzymał i z warknięciem kipnął papierosa, po czym ruszył w naszą stronę.


    [- Kurwa mać, gdzie oni są?! - donośny głos rozbrzmiał w koło, zdradzając już wszystkim pozycję ukrywającej się grupki mężczyzn.- Czemu się tak drzesz? Ciszej, do cholery jasnej... - syknął w odpowiedzi przywódca tej nędznej garstki buntowników. - Może jeszcze przyjdzie, wracaj na niego czekać. Za coś wam płacimy.- Tak, za marnowanie czasu. Wracamy do domu. Skoro nie potraficie nawet...- Ciszej, ktoś idzie...! - Oczy wszystkich skupił się na samotnej sylwetce, która pojawiła się nagle na tle budynku.- I bardzo dobrze! - prychnął dryblas, przeładowując broń - Muszę komuś dzisiaj wpakować kulkę w łeb, bo inac... ]


Jego martwe ciało padło tuż pod naszymi nogami. Dwójka, która została przy miejscu docelowym natychmiast otworzyła ogień to zabójcy, ale jedyne, co ustrzelili to było powietrze. Coś się tutaj nie zgadzało. Jak mógł tak szybko i tak cicho podejść, nim go zauważyliśmy? Jak go zabił z takiej odległości? Nim jednak przyszła odpowiedź, kolejne dwa trupy wyścieliły stare kafle przy hali. Teraz
lufa była wycelowana w naszą stronę. Moi kompani szybko wydedukowali, że należy uciekać, a ja nie miałem zamiaru się z nimi kłócić. Nie wiedziałem, kto to jest, ale pewne było, że raczej nam nie odpuści. Wpadliśmy w las, rozdzielając się w pewnym momencie. Adrenalina krążyła, dodając mi sił, a prędkość, jaką rozwinąłem, musiała być ponadprzeciętna. Zwolniłem po kilkunastu minutach, gdy uświadomiłem sobie, że coś się nie zgadza. Znów panowała cisza, nawet nie słychać było wiatru lub nocnych zwierząt. Chmury zasłoniły wszystkie gwiazdy i księżyc, a z moich ust unosił się obłoczek pary. Nagle zrobiło się niesamowicie zimno, a szron pojawił się na liściach i korze drzew. Zmiana pogody nie była jedynym problemem - kilka metrów ode mnie stał oparty człowiek. Jasne, błękitne oczy zamigotały w cieniu kaptura, a lodowaty uśmiech przeciął jego twarz. Nim się zorientowałem, lodowata kula uderzyła mnie w pierś, pozbawiając oddechu i stabilności. Ległem na ziemię ciężko, próbując nabrać powietrza, chociaż miałem wrażenie, że pękną mi żebra. Kroki powoli zbliżały się w moją stronę, a spojrzenie pełne kpiny omiotło moje ciało. W akwamarynie tlił się opętany, którego zacząłem się obawiać. Pokręcił głową, machnąwszy na mnie ręką i zniknął z mojego pola widzenia. Skołowany, gdzie zniknął i jak, do cholery, to zrobił, podniosłem się, trzymając sosny obok. Byłem sam. Nie wiedziałem, gdzie jest reszta, nie wiedziałem, gdzie podział się i on. Zwykł dzieciak załatwił trójkę morderców i nieomal zabił mnie. Odetchnąłem głębiej, odwracając się i chcąc ruszyć przed siebie, mając nadzieję, że dojdę do jakiejś drogi. Nim jednak było mi dane zrobić jeden krok, odgłos wycia przyprawił mnie o dreszcze. Biała, kudłata bestia spoglądała na mnie z ciemności, a jej wielkość była nadnaturalna. Zamarłem, mając nadzieję, że psisko odejdzie, że nie spróbuje zaatakować, jeśli nie okażę strachu. Tak się jednak nie stało i monstrum ruszyło w moją stronę, odsłaniając szablaste zębiska. Nie przypominało żadnego znanego mi zwierzaka - ogromne, kudłate, białe niczym arktyczny wilk, a jednak jego łapska i niesamowicie długi ogon były czarne. Jasne, turkusowe ślepia wpatrywały się we mnie, a ja sam miałem wrażenie, że skądś je znam. W koło jego łap tworzyła się smolista mgiełka wypełniona skrzącymi się iskierkami lodu. Nim mrugnąłem, rzucił się na mnie, a ostatnie co zapamiętałem to zapach krwi i ten cholery błękit. Skąd mogłem go znać...?
Obudziłem się w szpitalu wiele dni później. Osamotniony, oślepiony, z uszkodzeniem kręgosłupa. Byłem zbyt słaby, by chociaż unieść szklankę i móc się napić. Wszystko robiły za mnie siostry. Oczywiście, nikt mi nie uwierzył, że widziałem potwora. Myśleli, że byłem naćpany i wdałem się w walkę z jakimiś dryblasami, które poszczuły mnie psami. Nie wiedziałem, co stało się z resztą moich towarzyszy. Przeżyli? Jeśli tak - czemu nie próbowali się ze mną skontaktować? Dni mijały powoli, a otaczająca mnie ciemność miała już zostać na zawsze. Tak skończyła się moja wojna. Przegrałem z kretesem. Nie miałem już nic, nawet godności... Po dwóch tygodniach usłyszałem, że będę miał gościa. Miałem nadzieję usłyszeć znajomy głos któregoś z tych idiotów. Chciałem ich opieprzyć, że mnie zostawili. W zamian za to dostałem w twarz.


    [- Słabo to wygląda, wiesz...? - znienawidzony, chłodny tembr głosu rozniósł się po pokoju. Leżąca na łóżku ofiara poruszyła się niespokojnie, chcąc się podnieść, jednak nie miała takiej możliwości. Nie z tak poważnym uszkodzeniem kręgosłupa. - Nie wierzgaj, bo inaczej zostaniesz leżeć do końca swego życia, czyli... jakieś pięć lat? Nie więcej.- Ty skurwielu... - zmasakrowana twarz zwróciła się w kierunku młodzieńca - Co za gówno na mnie nasłałeś?!- Nasłałem? Naćpany byłeś? Nic nie nasyłałem. - Rozbawienie tylko rozdrażniło mężczyznę, który zacisnął palce na kołdrze.- Trafiłeś mnie jakąś jebaną bryłą lodu, a potem poszczułeś wilkiem czy innym psem! Gadajże, co to było?!W pokoju w oka mgnieniu zrobiło się lodowato, a dreszcze samoistnie przeszły przez ciało chorego.- To była jedynie moja odpowiedź na wasze zaproszenie... - odparł cicho młodzieniec - Jeśli chcesz z kimś walczyć, przygotuj się, że przegrasz. Twoi kumple mieli szczęście, nie nie poczuli. Ty zaś, jak pierdolony tchórz, starałeś się mnie zajść od tyłu, wykorzystać moją słabość, a gdy doszło co do czego, spierdalałeś jak mysz. - Szyby zaszły szronem, a temperatura spadła niemalże do zera. - Nic na Ciebie nie nasłałem, gnoju. Chujowo smakujesz, dlatego Cię zostawiłem. Przy dobrych wiatrach, siądziesz na wózek i będziesz mógł opowiadać bajki, że widziałeś monstrum. Szkoda, że nikt nie uwierzy choremu na umyśle ślepcowi, który szcza do torebki i jest karmiony jak niemowlę. Cisza, jaka zapadła, uświadomiła ofiarę o tym, że za chwilę mogłaby umrzeć i nikt by mu nie pomógł. Rozmawiał z bestią. Z prawdziwą bestią.- Nie ma litości dla głupców i tchórzy. Masz jeszcze trochę czasu, by to przemyśleć. - Trzask zamykanych drzwi uciął temat. Łzy spływały po policzkach okaleczonego mężczyzny.]


Drżałem ze strachu i miewałem koszmary. Nie pomylił się nawet o jedno słowo. Minęły cztery lata, a mój organizm traci siły. Nikt nie chce ze mną rozmawiać, każdy uważa mnie za świra. Jesteś pierdolonym potworem, Frost. Wiesz, jak uderzyć, by zabolało. I pomimo tego, że wydłubałeś mi oczy, widzę Cię aż za dobrze. Byś zgnił w piekle, skurwielu, bym mógł Cię tam dorwać i wbić Ci widły prosto w pierś. Zdychaj, kundlu...


{A nawet jeśli pójdę do piekła, to dobrze, ponoć jest zamrożone równie mocno jak moja dusza. Nigdy nie rozumiałem dlaczego tak straszliwie chcieli mnie dopaść. Nic im nie zrobiłem, a to, że nie potrafili mnie powstrzymać, to nie moja wina. Powinni lepiej się pilnować. Mogli wykorzystać wszystko, by mnie zabić, a jednak zawsze potrafili coś spierdolić. Próbowali wykorzystać narkotyki, alkohol, chorobę, a nawet dziwki, które oferowałem. Inwencja twórcza była dość szeroka, szkoda tylko, że finał to zawsze było fiasko. Widziałem więcej, niż myśleli, a mój zmęczony umysł przeżywał codziennie halucynacje, płuca wypluwały z siebie posokę, barwiąc ściany i podłogę, stara blizna po wczepionym artefakcie rwała jak szalona, a czerniejące rany tylko prosiły się, by ktoś je dobił. Żadne się nie odważyło podejść do mnie w bezpośrednim starciu, chociaż byłem osłabiony. Dlatego nie mam dla was litości. Zwyczajnie na nią nie zasługujecie, skoro jesteście opierzonymi tchórzami. Nie powiem, że nie, ale daleko mi do waszego człowieczeństwa. Człowiek w skórze bestii czy bestia w skórze człowieka? Jaką odpowiedź preferujecie?}



Nothing compares to you - Nothing is good for you


Spoiler:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Huriiin.
Dobra, artefakt kontroli lodu działa przez 3 posty, a odnawianie się trwa kolejne 3. Akcept.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach