Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 14 z 25 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15 ... 19 ... 25  Next

Go down

Pisanie 28.12.16 3:28  •  (S) Zniszczony las - Page 14 Empty Re: (S) Zniszczony las
W trakcie rozmowy nachodziły go pewne podejrzenia. Nie był ich do końca pewny, ale wolał je odłożyć na bok. Przynajmniej na chwilę obecną. Pozwolił rozmówcy mówić, a nawet kopać w swojej dziurze bez najmniejszych problemów. Posiadał w sobie na tyle kultury, żeby nie robić nietaktownych czynów. Zaczął się zastanawiać nad słowami, które padły z ust blondyna. Nie to nie była ciekawość. Odpowiedział w myślach na zarzuty. Rzekome szpiegostwo go nie dotyczyło. Nikomu nie służył do tej pory. Nie miał interesu działać na niekorzyść gangu. Kolejne słowa, jakie usłyszał wzbudziły w nim szerszą gamę emocji. Można było im naklejać plakietkę morderców i najgorszy to jednak posiadali swój własny kodeks. Przypomniał o wielu zdarzeniach, gdzie oszukiwał innych w swoich motywacjach działań. Utrzymując sztuczną otoczkę przyjaźni i wielu gorszych rzeczy. Robiło mu się niedobrze od tego wszystkiego. Nie miał zamiaru prowadzić tego samego trybu życia co wcześniej. Chciał zmienić swoje podejście. Teraz naszła go burza myśli, której nie mógł przerwać. Wyobrażał siebie przynależnym do grupy, gdzie mógł odetchnąć raz na zawsze od zgiełku oszustw. Będąc częścią czegoś większego niż tylko bandy, która zdradziłaby siebie nawzajem przy nadarzającej sytuacji. Na obecny moment nic nie mówił. Trawił te wszystkie słowa, które zostały wypowiedziane. Musiał być pewny swoich zamiarów, a dopiero teraz go natchnęło do konkluzji. Wyczuwał od rozmówcy szczerość, a przynajmniej tak mogło mu się zdawać. Zamierzał powiedzieć nieco słów o swych pobudkach. Wracając do rzeczywistości. Pokazując mu swoją rękę w bliznach zauważył zmianę nastawienia u Ourella. Niemalże się rzucił z pomocą na widok śladów po ugryzieniach. I to licznej ilości. Padły pytania, które dopytywały o kończynę. Nie odpowiedział na żadne z nich, a przynajmniej dopóki nie zauważył jednej rzeczy. Grzebał w torbie medycznej. Prawdopodobnie za asortymentem medycznym. Na ten widok ciężko westchnął zabierając się za odpowiedź.
- Zwierzęta? Nie, nie zwierzęta. - Nie należał to do przyjemniejszych tematów do rozmów u białowłosego. Unikał tego tematu niczym ognia, ale będąc pod okiem specjalisty musiał okazać prawdomówność. Szybko jednak dodał do tamtej wypowiedzi kolejny zlepek słów.
- Paskudne blizny zrobił jeden wymordowany, a medykamenty w tym nie pomogą. - Krzywy uśmiech zawitał na jego twarzy. Wprost powiedział, że poszukiwania rozwiązania na blizny nie ma sensu. Byłoby to marnotrawstwo zaopatrzenia medycznego. Przydałyby się innym osobom w większej potrzebie. Nie zdziwił się na widok przywołanej wody znikąd. W swoim długim życiu miał do czynienia z aniołem. Tak więc ten widok absolutnie go nie zdziwił. Jedynie pozostawała kwestia złapania jego ręki. Nienawidził dotyku na swoim ciele. Bez zgody. Oczywiście były wyjątki od tego, a do tego można było już zaliczać Ourella. Opowiedział mu o polityce wewnętrznej. Nie mówiąc zaoferowanej pomocy. Można było Shirokawę potraktować za dziwaka, ale ufał jego osobie. Tak więc miał zamiar podtrzymać konwersację.
- Wgryzał się w wielu miejscach. Tak jakby chciał ją rozszarpać, gdzie jedynie skończyło na próbie oderwania... O-od tamtego czasu zdarza się kiedy ręka odmawia mi posłuszeństwa, jak mówiłem wcześniej... - Zamknął oczy na moment. U prawej ręki zaciskał dłoń w pięść. Nie było to dla niego łatwy temat do rozmów bo niósł ze sobą przykre wspomnienia. Utarte głęboko w jego pamięci. Pomijając najgorszą część tejże historii. Trochę mu zajęło nim powrócić do stanu funkcjonalności. Potrzebował chwili na ogarnięcie burzy emocji, a wtedy znów otworzył swoje szare ślepia. Wzrok spoczął na blondyna. Na twarzy widniał u niego smutek. Nie był w stanie go ukryć przed osobą, z którą prowadził konwersację. Teraz zamierzał się odnieść do wcześniej pominiętej kwestii.
- Nie chce powtórki z rozrywki, dlatego też dopytywałem o gang. - Przemówił krótko. Nie miał nerwów na dłuższą i konstruktywną wypowiedź. Musiał się pozbierać całkowicie do kupy, a dla niego nie było to łatwe. Chciał mieć spokój od zgiełku ucieczek i szukania na siłę czterech kątów. Tego właściwie chciał. Miejsce zwanym domem, a poznanie swojego ojca było jedynie dodatkiem do tego wszystkiego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.12.16 4:05  •  (S) Zniszczony las - Page 14 Empty Re: (S) Zniszczony las
Nie patrzył na niego ani dociekliwie, ani szczególnie nachalnie. Gdy Shirokawa zdecydował się na wyjawienie części historii swoich obrażeń, Bernardyn wpatrywał się w jego twarz profesjonalnym, analitycznym spojrzeniem. Był lekarzem, a do tego aniołem starszej krwi, o ile o krwi da się w tym przypadku w ogóle mówić. Widział mnóstwo schorzeń w swojej długoletniej karierze, toteż brak poruszenia na zbrużdżonej twarzy medyka nie powinien być szczególnym powodem do zdziwienia.
Zauważył, że mówienie na ten temat sprawia wymordowanemu ból, więc nie zamierzał dopytywać o więcej. W tym momencie zależało mu przede wszystkim na szczegółach dotyczących rany, a niekoniecznie na wyciąganiu brudów z przeszłości potencjalnego kandydata na Psa, którego w dniu dzisiejszym zobaczył pierwszy raz w życiu na oczy.
- Rozumiem. – uciął, nie mogąc znieść trudów, z jakimi zmagał się chłopak, zupełnie w tej chwili niepotrzebnie. Nie muszą o tym rozmawiać; Ourell dowiedział się już wystarczająco dużo w tym temacie.
- Bardzo możliwe, że uszkodził nerwy. Przebicie się przez tak cienką tkankę nie byłoby większym problemem. Wówczas nie dziwię się, że żaden medykament nie jest w stanie trwale zaradzić problemowi. –  ciągnął dość suchymi słowami, przez co wypadał dość kontrastowo w stosunku do Shirokawy, który mocno przeżywał tę część swojej przeszłości. Zachariel nie chciał być niemiły, broń Boże!
Nim puścił rękę, przelał przyjemne ciepło w ciało wymordowanego, powodując u niego uczucie ulgi. Kosztem własnej energii sprawił, że – o ile wszystko poszło zgodnie z przewidywaniami jego własnej mocy – opętany nie powinien odczuwać najmniejszego bólu przynajmniej przez jakiś czas. Być może nawet same blizny zrobiłyby się odrobinę bledsze. Zapłacił za to wyraźnie pobladłą skórą i lekkim skrzywieniem na twarzy.
- To przynajmniej na chwile powinno uśmierzyć ból. Na chwilę obecną tylko tyle jestem w stanie zrobić. – rzucił z delikatnym uśmiechem, cofając się od niego. Wrócił do swojego korzenia, którego wpakował sobie do torby. Miał lekkie problemy ze zmieszczeniem przedmiotu; za dużo napakował sobie bandaży i kaukaskich granatów, by tak beztrosko wciskać sobie co popadnie. Spojrzał uprzejmie na Shirokawę, stając w odpowiedniej odległości od niego. Nie zamierzał wracać do kopania. – W istocie, znając Psy nikt nie dałby Ci zbijać bąków i prędzej czy później nauczyłbyś się przeciwdziałać wymierzonym w ciebie atakom. – mówił już nieco mniej zachwycony. Cóż, osobiście był pacyfistą. – Jeżeli jesteś zainteresowany przystąpieniem, pomówię z górą. Musiałbym spotkać się z kimś, kto ma większe uprawienia ode mnie i mu o tym powiedzieć. – tu już w ogóle zapał mu zgasł. Wiedział, że liczyło się to z rytuałem przyjęcia, który sam w sobie mocno Ourell’a raził. – Później to ty spotkałbyś się z Psami. Gdzie najczęściej bywasz?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.12.16 12:51  •  (S) Zniszczony las - Page 14 Empty Re: (S) Zniszczony las
Prawdopodobnie to jest szczęście, że spotkał właśnie niego. Usłyszał z jego ust diagnozę, która nie pocieszała wymordowanego. Problem, z którym się borykał to uszkodzone nerwy. Możliwe, że miał rację. Białowłosy miał znikomą wiedzę medyczną i przyjął na wiarę słowa. Potwierdziło również takie obawy, że żadne lekarstwa nie pomogą w jego problemie. Musiał więc z tym sobie radzić i żyć w najlepsze. Nie spodziewał się jednej rzeczy. Małego wydarzenia, które sprowadziło Shiro do etapu niezwykłego zdziwienia. Zanim został jego ręka puszczona przez anielskiego lekarza poczuł dziwne ciepło. Kiedy puścił jego rękę, odruchowo wziął ją do siebie. Patrząc na nią w szoku. Nie potrafił uwierzyć, że paskudne blizny stały się bledsze. Przejeżdżał po nich opuszkami palców, a nawet macał. Poruszał palcami u lewej ręki. Niegdyś był oburęczny, a teraz znów powróciło to uczucie. Zdawał sobie sprawę z tego, że to była robota Ourella. Nie, to jest niemożliwe. Trudno było mu się oderwać uwagi od kończyny. Szybko wrócił wzrokiem na medyka, kiedy tylko zaczął mówić. Przełknął ślinę na tą wieść. Miał u niego dług wdzięczności. Za to co zrobił w tej chwili. Nie mógł tego zostawić również bez komentarza.
- Ja... nie wiem co powiedzieć. Dziękuje chyba nie wystarczy... - Brzmiał całkiem szczerze. Wyczuwał potrzebę, że musiał coś kiedyś odpłacić jemu za ten dobry uczynek. Szybko jednak zrozumiał, że pora schować odkrytą część ciała pod ubrania znowu. Zajęło mu chwilę. Dzięki niemu nie musiał się obawiać złego uczucia z lewej ręki. Nie wiedział, jak na długo mógł cieszyć tym faktem. Prawdopodobnie spędziłby większość czasu ciesząc się niczym małe dziecko. Oczywiście szybko wrócił na ziemie w chwili kolejnych słów usłyszanych, kiedy stał od niego w przyzwoitej odległości. Wolał poczekać z odpowiedzią, aż nie skończy całkowicie mówić. Wolał zachować przyzwoitość kultury osobistej. Tak jak wcześniej zresztą. Dołączenie do gangu liczyło się z pewnymi obowiązkami. Na to był przygotowany. Taka była według niego cena za przyjemniejszy schron niżeli w jakiejś jaskini. Tak więc przyszła pora, żeby mógł się wypowiedzieć.
- Nie oczekuje na bezczynne siedzenie. W zamian trzeba coś dać, żeby coś otrzymać. Tak to chyba działa? - Zdawał sobie sprawę, że tak to działało głównie w handlu. Prawdopodobnie również w gangu, o którym była wcześniej mowa. Nie zajęło długo, żeby móc usłyszeć znów zlepek słów od gacka.
- Wszystko rozumiem, a co do gdzie przebywam najczęściej... - Przytknął palec do swoich warg. Nie był pewny, gdzie przebywał w jakimś miejscu najczęściej. Zważywszy na swój tryb życia, jaki prowadził nie mógł pozostawać w jednym miejscu. Ale wiedział, że musiało dojść do kolejnego spotkania z członkami gangu. Skoro planuje dołączyć do nich. Musiał przemyśleć, jakie miejsce do tego się nadawałoby najbardziej. Jedno mu przyszło do głowy, o którym zresztą powiedział.
- Nie przebywam w jednym miejscu zbyt długo. Włóczę się w tam i ówdzie. Oczywiście mógłbym zacząć spędzać więcej czasu w Nowej Desperacji. Przynajmniej tak myślę. - Odpowiedział będąc w gotowości, żeby bardziej siedzieć na tyłku w jednym miejscu, niżeli włóczyć się po całej Desperacji i oczekiwać na zrządzenie losu, że spotka odpowiednią osobę w jego sprawie. Tak więc oczekiwał na reakcję zwrotną od blondyna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.12.16 22:26  •  (S) Zniszczony las - Page 14 Empty Re: (S) Zniszczony las
- Nie dziękuj. – odparł szybko, absolutnie nie oczekując od potencjalnego Psa niczego w zamian. Jakby nie patrzeć został stworzony do pomocy ludziom, a użyczanie im swojej mocy było jego jedynym celem istnienia. Gdyby nie miał swoich obowiązków względem podopiecznych z pewnością trwalej wyleczyłby ramię chłopaka, niestety nie mógł sobie pozwolić na omdlenie. Przynajmniej nie w tym momencie.
„Tak to chyba działa?”
Pokiwał z uśmiechem, wyraźnie ciesząc się z zapału rozmówcy. Miał nadzieję, że chłopak wykaże się równie dobrym nastawieniem, gdy przyjdzie mu spotkać się z resztą psiej gromady. Oby się szybko nie zraził.
- Dobrze, więc jeżeli mógłbym cię prosić, przechadzaj się po tej okolicy znacznie częściej. Łatwiej będzie cię znaleźć. Jeżeli spotkasz tam kogokolwiek z żółtą chustą powiedz, że to o Tobie mówił Bernardyn imieniem Ourell. – rzucił, poprawiając sobie torbę na ramieniu. Delikatnie obrócił sylwetkę w prawo, najwyraźniej zbierając się powoli do ruszenia dalej. – Wówczas będzie czekał cię rytuał przyjęcia. – powiedział nieco przepraszającym tonem. – Czy masz jeszcze jakieś pytania?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.12.16 14:52  •  (S) Zniszczony las - Page 14 Empty Re: (S) Zniszczony las
Rozumiał, że czas ich rozmowy dobiegał powoli ku końcowi. Przekonany był do próby przystąpienia. Miał zamiar wcielić się do szeregu gangu DOGS. Nie zdawał sobie jednak sprawy, co mogłoby na niego czekać. Usłyszał radę anioła i miał zamiar w niedalekiej przyszłości z niej skorzystać. Przynajmniej do tego był gotowy. Oczywiście na wieść o rytuale mógł mieć podejrzenia, które wynikały z różnych aspektów. Wiedział, że te ugrupowanie należało do niebezpiecznych. I wchodząc im w drogę wiązało się nie za przyjemnym końcem. Tak więc nie miał absolutnie pojęcia, jak miałaby ów próba wyglądać. We właściwym dniu się dowie na własnej skórze, ale to już pomijając. Wracając jednak do rzeczywistości. Obserwował wciąż swoim wzrokiem mężczyznę, aż w końcu postanowił wstać na proste nogi z ziemi. Raz jeszcze skupił na nim swoją uwagę, a następnie odrzekł.
- Nie, nie mam już więcej żadnych pytań. - Wciąż utrzymywał kulturalną maniere. Widział zresztą po osobniku, że ma zamiar się udać w swoją stronę. Podobnie Shiro. Musiał częściej widywać Nową Desperację w celu spotkania się z innym członkiem gangu. W takim razie musiał się sam zbierać z tego miejsca. Tak więc postanowił pożegnać wcześniejszego rozmówcę.
- Będę się zbierał, skoro nasza mała rozmowa dobiegła. Może się jeszcze spotkamy. - Powiedział, a następnie kierując się we własnym kierunku.

[z/t] x2
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.01.17 20:22  •  (S) Zniszczony las - Page 14 Empty Re: (S) Zniszczony las
Mijał wieczór czwartego dnia od chwili, kiedy ostatni raz opuścił rosłe bramy Edenu. Był osłabiony. W ustach czuł gorycz wcześniej sprawionego posiłku, który teraz stał się tylko odległym, niewyraźnym wspomnieniem. Musiał coś zjeść. Krajobraz Desperackiego piekła rozjeżdżał się przed jego oczami jak spływająca kropla po okiennej szybie. Dopiero mrużąc oczy, był wstanie zobaczyć drogę którą podążał. Przez całą wędrówkę walczył z głodem, i kiedy nie mógł już znieść ukłuć nad aktywnego apetytu, podjadał gorzkie korzenie mniszka lekarskiego, którego udało mu się nazrywać kilkadziesiąt godzin temu. Od kiedy zostawił Shane'a w Smoczej Górze, zdążył obejść pobliskie tereny w poszukiwaniu żywicy i łyka. Jego zapasy medyczne kurczyły się. Wiedział, że jeśli nie wyruszy tej nocy, sam będzie niebawem potrzebować pomocy. Stawał się coraz słabszy. I mimo nabytych obrażeń, najbardziej dokuczający był dla niego wciąż zjadliwy, pustoszący głód.
  Gdy doszedł do niewielkiego wzniesienia, cienie późnego popołudnia przechodziły w bladą poświatę wczesnego wieczoru. Wdrapał się na wyżynę i spojrzał na rozciągający się pejzaż tuż na wprost niego. Całkowicie wyczerpany i zniechęcony do podjęcia kolejnej wędrówki dotknął swojego policzka i doszedł do wniosku, że oprócz uporczywego poszczypywania, czuje na nim delikatną kleistą maź. Rana zaczęła się jątrzyć. Nie mógł jej zobaczyć więc umysł jak na zawołanie podsuwał mu jej najstraszliwsze obrazy. Intuicyjnie przeniósł wzrok na klatkę piersiową. Jeszcze kilka godzin temu widział w materiale swojej starej bluzy wypaloną dziurę, jednak teraz to miejsce osłaniało nowe odzienie zarekwirowane z pokoju podopiecznego. Ale ból nie zniknął, wciąż czuł ucisk przy każdej próbie nabierania powietrza.
  Zaczął powoli schodzić z nasypu, jednak trudność polegała na znalezieniu równowagi. Jego prawa noga cały czas była zesztywniała i słaba. Zastanawiał się ile da rady jeszcze przejść nim ta odmówi mu całkowitego posłuszeństwa. W zachodzącym słońcu, na jego bladej, obdrapanej twarzy odznaczały się tylko turkusowe, jasne oczy i wielka zaczerwieniona rana na prawym policzku, przecinająca jednym ze swoich szpetnych odnóg nasadę nosową anioła. Oparzenie było zaognione, czerwone jak krew, z wyraźną karmazynową powłoczką wokół jej ostrych krawędzi; sugerowała o nabytym zakażeniu. Walczył z infekcją dopiero pierwszą dobę. Miał wrażenie, że rana pożera mu skórę, że dosięga do jego mięśni i wypala je. Oparzenie na klatce piersiowej widział tylko raz, kiedy ściągał z siebie starą, przypaloną do ciała bluzę. Pochłaniała połowę długości mostka i sięgała niezdarnie na prawą część żeber. Tatuaże w tym miejscu zostały spalone. Za każdym razem gdy przywoływał ten obraz w pamięci pogrążał się w jeszcze większym zmęczeniu i przygnębieniu.
  Zawiał wschodni wiatr niosąc ze sobą drobne uproszone kawałki śniegu. Spojrzał w niebo, zadzierając podbródek. Chmury śniegowe zaczęły kłębić się na szarym niebie tak ciasno, że powoli zaczęły zlewać się z popielatym niebem. Tyrell stał tak chwilę wydając się na coś patrzeć, jakby przeczesywał wzorkiem ciemne przestworza poszukując czegoś, jednak przez tą krótką chwilę rozciągający się obraz nie uległ zmianie.
  Dopiero kiedy znalazł się na stabilnej powierzchni, zwolnił, ocierając wierzchem dłoni mokre czoło. Jak to możliwe, że jego stan pogarszał się tak szybko? Gorączka nie pozwalała mu stawiać kroków rozważnie, więc kiedy tylko zauważył mały zagajnik, pewnie, choć kaleczenie ruszył w jego kierunku. Pomimo wizualnej martwej strukturze roślinności, te jedno drzewo wydawało się być żywe; na jego gałęziach wciąż tkwiły ciemne liście. Dokuśtykał do niego i oparł się zdrowym ramieniem o korę. Zamknął na chwilę oczy i zmarszczył czoło walcząc tę krótką chwilę z potężnym bólem głowy. Miał już wyciągnąć rękę po skalpel schowany w przedniej kieszeni jego plecaka, kiedy obraz rozjechał się przed jego oczami raz jeszcze. W tamtej chwili był wstanie usłyszeć tylko urywane dźwięki, trzepot skrzydeł nadlatującego Rakshy i irracjonalny szum jak pod głęboką wodą. Zsunął się bokiem, a potem runął okaleczonym policzkiem na brudną ziemię, bez reakcji. Jasność oblała jego oczy i wszystkie zmysły zatopiły się pod śnieg. Nie mógł się ruszyć, choć miał wrażenie, że w tych ostatnich krótkich chwilach, tuż przed kompletnym odcięciem od rzeczywistości poczuł dotyk ostrych pazurów feniksa na swoim obolałym ramieniu. Piskliwy krzyk Rakshy sprawił wtedy, że poczuł się bezpieczny, nawet jeśli został sam sobie w objęciach nadchodzącego mrozu.

---------
Obrażenia w pigułce:
— Poparzona klatka piersiowa, kawałek ramienia oraz prawy policzek — efekt: gorączka — zakażenie.
— Pęknięta warga i trzy blade siniaki na policzkach.
— Stłuczone kolano.
— Rana kłuta w łydce — efekt: zesztywnienie mięśnia — obandażowane.
— Dwa zadrapania na przedramionach.
— Stłuczona prawa ręka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.01.17 17:30  •  (S) Zniszczony las - Page 14 Empty Re: (S) Zniszczony las
Im dłużej szła, tym bardziej miała ochotę klapnąć pod pierwszym lepszym drzewem, oprzeć się plecami o resztki pnia i zapomnieć o świecie. Spędziła już trochę czasu poza bezpiecznymi podziemiami miasta i nieustanna czujność zaczynała ją powoli męczyć, szczególnie że po niedawnych wydarzeniach wciąż bolała ją głowa. Nie była to może obezwładniająca migrena, ale to uczucie i tak nie pozwalało jej się skupić, kawałek po kawałku odbierając siły. Jakby tego było mało, musiała gdzieś złapać grzybicę, o czym szybko poinformował ją "szósty zmysł". Musiał to być efekt zbyt długiego chodzenia w butach bez przerwy, ale teraz już niewiele mogła z tym zrobić. Musiałaby znaleźć bezpieczne miejsce, przegrzebać zawartość swojej apteczki - która swoją drogą już nieźle ciążyła jej na plecach - i zająć się schorzeniem, nim uda mu się zająć szersze partie ciała. Na to jednak nie miała warunków, co wprawiało anielicę we frustrację. A denerwowała się przecież rzadko i nikt kto ją znał nie powiedziałby, że może być autentycznie zła. Prawda była taka, że irytowała się stosunkowo często, ale nie lubiła dawać tego po sobie poznać. Nawet teraz, kiedy była całkiem sama w lesie, brnęła do przodu z delikatnym uśmiechem na twarzy i pocieszała się w myślach. W końcu nie mogło być tak źle, żeby nie dało się tego naprawić. W końcu jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było!
Z tym nowym optymizmem zagłębiła się między resztki drzew i powykręcane krzewinki, rozglądając się przy tym uważnie. Nie minęło kilka minut, kiedy pomiędzy pniami dostrzegła ludzką sylwetkę. Zwolniła i zaczęła ostrożniej stawiać kroki w śniegu, przybliżając się nieznacznie do owej osoby. Wolała być ostrożna, ale ciężko było się oprzeć pokusie sprawdzenia, czy to jakaś znajoma postać lub ktoś potrzebujący pomocy. Tym przecież Liselotte się w życiu zajmowała - pędzeniem na ratunek każdemu, komu mogłaby się tylko przydać.
Skoro więc obiekt jej obserwacji nagle upadł w śnieg, zerwała się do biegu i w kilka sekund już była przy ciemnowłosym. Ostrożnie przykucnęła obok i odszukała wzrokiem twarz biedaka, chcąc sprawdzić, czy nadal żyje i jest przytomny. Zerknęła niepewnie na przyczajonego feniksa, ale obecność ptaka nie mogła jej wystraszyć.
- Co ci się stało? Mogę jakoś pomóc? - wypaliła od razu. Kiedy tak krążyła wzrokiem po sylwetce leżącego, wydała jej się ona dziwnie znajoma. Co więcej, zaczynała być stuprocentowo pewna, że musieli się znać; miała tylko problem z dopasowaniem imienia i okoliczności, co chyba nie było dziwne jak na prawie tysiąc lat życia. Sporo ludzi się przez nie przewinęło, toteż gdy przebywała w ograniczonym światku podziemia, trudno jej było zapamiętać wszystkich znajomych z zewnątrz tak dokładnie, jak tego chciała.
ukłucie bólu przeszyło skronie blondynki.
Jak on u licha miał na imię?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.01.17 23:01  •  (S) Zniszczony las - Page 14 Empty Re: (S) Zniszczony las
Leżąc tak twarzą przy ziemi, tracił i odzyskiwał przytomność. Jego ciało wisiało gdzieś w próżni, której wydawało się być bliżej piekła niż nieba. Słyszał dźwięki. Dochodziły do niego jak odlegle strzępki snu. Snu, który nie miał najmniejszego sensu.
  — Co ci jest? Mogę ci jakoś pomoc?
  Gdyby tylko mógł, zmarszczyłby brwi w niezrozumieniu.
Pomoc? W czym?
  Głos przeszedł w echo, a potem nie usłyszał już nic. W tej jednej, krótkiej chwili świadomości poruszył palcami i uchylił usta. Lilo mogła zauważyć, że chłopak ma popękane i spieczone wargi. Oddychał z trudem, zgrzytliwie, jakby każdy oddech wymagał od niego wszystkich sił. Gdzieś po policzku spłynęła mu kropla potu.
  Wiatr zawiał jeszcze raz, przyprószając ich ciała delikatnymi płatkami śniegu. Niebo pociemniało, teraz nie było widać na nim nawet zarysów kłębiących się, ciemnych chmur.
  Raksha spojrzał na dziewczynę paciorkowatym, czarnym okiem i przeskoczył z nogi na nogę. Zaskrzeczał żałośnie i wyprostował się. Najwidoczniej obdarzył ją krótkim biletem zaufania. Uniósł opierzony łeb ku niebu. Coś go na nim zaniepokoiło. Rozprostował skrzydła i dwoma potężnymi machnięciami wzbił się w powietrze. Sterując końcem jednego skrzydła, wykonał zgrabny zakręt i zniknął gdzieś miedzy drzewami. Nie minęła chwila, a śnieg uleciał z chmur; sypał się z nieba niczym popiół ze spalonego nieba.
  Zbierało się na zamieć.
  Potężny podmuch spowodował, że Tyrell otworzył oczy. Początkowo mogły się wydawać szkliste, o nierozumiejącym wyrazie kogoś budzącego się z głębokiego sny. Jednak im dłużej chłopak patrzył, tym bardziej jego wzrok zaczynał się koncentrować i trzeźwieć. Zamglone kolory nabierały kształtu i wszystko zmieniło się, gdy skomplikowana mozaika ziściła się ukazując oblicze Lilo. W pierwszym momencie odniósł narażenie, że tonie. Próbował wypowiedzieć choć słowo, ale tylko zakaszlał, gdy wielką gula w gardle zajmowała mu przełyk. Tyrell zawahał się. W końcu chwycił dziewczynę za ubranie, gniotąc tkaninę w pieści. Wsparł się na łokciu, podciągał na ostatkach sił i spojrzał w jej niebieskie oczy.
  — Lilo? — wybełkotał. Drzwi zatrzasnęły się za nim. Droga bez ucieczki. Przeszłość to nieustanną układania. Popękane kawałki lustra. Falstart. Przemarznięta gleba nie była początkiem, była punktem bez odwrotu. Nowym świtem niosącym coś czego szukał na tej skalanej wirusem Desperacji od samego początku.
  Gorączka czyniła prawdziwe spustoszenie w jego wnętrzu. Miał wrażenie, jakby go wykręcała od środka. Trzasł się w sposób nieopanowany. Straszliwie pragnął się ogrzać. Czując jak zebrana wcześniej siła ulatuje z niego jak powietrze z przekłutego balona, puścił jej ubranie i przywarł czołem do brzucha, ale nie potrafiąc się utrzymać, szybko zsunął się głową na jej kolana. Wtulił lewą — zdrową — część policzka w nogi dziewczyny. Nie miał siły. Chciał tak zostać. Rozpaczliwie pragnął zapaść się w sen, żeby uciec od bólu, wciąż mgliście świadom tego, co go otacza.
  — Zabierz...
  Wydusił i urwał.
Zabierz po prostu ode mnie ten ból.
  Wypieki spowodowane gorączka kwitły na jego policzkach jak młode maki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.01.17 0:58  •  (S) Zniszczony las - Page 14 Empty Re: (S) Zniszczony las
Chłopak wyglądał trochę tak, jakby zbierało mu się na umieranie. Szczęśliwie dla niego, Liselotte była obyta z o wiele gorszymi sytuacjami i nawet ta nie była w stanie wytrącić jej zbytnio z równowagi. To prawda, przejęła się bardzo losem znajomego, ale jej myśli już pracowały na medycznym poziomie. Nie odpowiedział jej od razu, a to zapaliło blondynce ostrzegawczą lampkę. Niewygodnie jej było w kucki, więc po chwili przyklęknęła w śniegu. Dreszcz zimna przeszył jej ciało, ale nie to było teraz najważniejsze. Najwyżej drogę powrotną będzie musiała pokonać w mokrych spodniach.
Z pozoru nieznajomy chłopak w końcu otworzył oczy, co dla anielicy było jak cios obuchem w głowę. No jasne! Jakim prawem mogła w ogóle zapomnieć? To było wręcz karygodne z jej strony, że odpowiednie imię nie wskoczyło na swoje miejsce od razu, gdy tylko ujrzała postać słaniającą się wśród drzew. Powinna była od razu go poznać, a tak haniebnie zawaliła. Musiała teraz wszystko naprawić.
Nagłe pociągnięcie w dół kompletnie zbiło ją z tropu. Szarpnięcie było na tyle mocne, że o mało nie przysoliła głową w poobijanego anioła, a to na pewno nie skończyłoby się dla niego dobrze. W ostatnim momencie refleks pozwolił oprzeć dłoń o podłoże, zatrzymując Lotte we w miarę pionowym ułożeniu. Spojrzała pytająco na anioła, ale ten nie wydawał się zbierać do wyjaśnień. Zresztą, widząc jego stan nawet się tego nie spodziewała. Zostawiwszy konwenanse, zadziałała zgodnie z instynktem. Złapała opadającą głowę i podtrzymała na zgiętej ręce, podobnie jak trzyma się niemowlę i dopiero kiedy pęd spadania został zneutralizowany, pozwoliła czarnej łepetynie lec na swoich kolanach. Nie miała czasu do stracenia, jeżeli chciała coś zdziałać.
- Czekaj, nie zasypiaj. Słyszysz mnie? Otwórz oczy i nie odpływaj na chwilę - zaczęła mówić, łagodnie, ale równocześnie bardzo stanowczo. Otwartą dłonią poklepała lekko chłopaka po policzku, próbując zatrzymać jego świadomość jeszcze na chwilę. Ostrożnie zdjęła plecak i położyła na nim wyjętą ze środka magiczną apteczkę. Nie ulegało wątpliwości, że będzie jej potrzebna, ale najpierw musiała zrobić porządne rozpoznanie.
Przyłożyła chłodną od panującej na zewnątrz temperatury dłoń na czole Tyrella i przytrzymała ją tak przez jakiś czas.
- Halo, halo. Nie odpływaj, patrz tu na mnie. Zaraz ci pomogę i wszystko się ułoży, nie martw się. Zaraz na to wszystko zaradzimy - powtarzała uparcie, chcąc nie dopuścić do utraty kontaktu z pacjentem. Utrzymanie go w stanie przytomnym było jeszcze przynajmniej przez chwilę bardzo ważne.
Po chwili odsunęła dłoń i niezwłocznie sięgnęła do apteczki, wyjmując małe pudełeczko ze środkiem przeciwgorączkowym. - Słuchaj teraz. Dam ci tabletkę, a ty ją musisz połknąć. Tylko jej nie przegryź, połknij od razu. Niestety, nie mam nic do popicia. - Skrzywiła się, bo doskonale wiedziała, jak mało przyjemne jest branie pigułek "na sucho". Niestety nie mieli wyjścia, bo z płynów dysponowała tylko spirytusem i wodą utlenioną - oba się zupełnie nie nadawały.
Dopiero kiedy tabletka skutecznie wyruszyła w drogę do anielskich wnętrzności, Lise sięgnęła po ukryte w apteczce słoiczki z maściami. Jedna działała przeciwbólowo, druga wspomagała gojenie; bardzo przydatny zestaw, biorąc pod uwagę stan nieszczęśnika. Dziewczynę bardzo zmartwił ogrom obrażeń, które pozostawały wciąż do wyleczenia, ale musiała być dobrej myśli. Przynajmniej ona, bo jeżeli lekarz nie wierzy w skuteczność terapii, nikomu nie będzie w stanie pomóc.
Nie było czasu do stracenia. Liselotte przełączyła się na tryb niemalże mechanicznej pracy. Odsłonić ranę - posmarować - zabezpieczyć. I tak do skutku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.01.17 21:25  •  (S) Zniszczony las - Page 14 Empty Re: (S) Zniszczony las
Zmrużył oczy oślepione blaskiem białego śniegu i spojrzał na dziewczynę. Potaknął prawie niewidocznie i zmienił pozycję. Poruszał się sztywno, rany rozbolały go na nowo przez ten nagły ruch. Pozwolił wsunąć blondynce lek między swoje zimne wargi i kiedy medykament znalazł się na jego języku połknął go bez większych trudności; usta ściągnęły się w nagłym grymasie, jakby właśnie zjadł cytrynę. Przez jakiś czas miał dziwne wrażenie, że preparat ciągle tkwi w przełyku i żadna ilość połkniętej śliny nie załagodzi tego irracjonalnego odczucia. Nie miał pojęcia, co zawierał, ale teraz liczyło się dla niego tylko jedno. Musiał szybko stanąć na nogi.
  — Patrzenie na ciebie nie jest takie trudne — odezwał się rzężącym głosem. Jego jasne, niebieskie oczy przypominały teraz zimne bryłki lodu. Lodowaty wiatr nasilił się; wiedzieli swoje oddechy. — Jest przyjemne.
 Przez bardzo długi czas, żyjąc na krawędzi nędznego padołu Desperacji pragnął znów zobaczyć jej jasną twarz. Nie mając tu nikogo, miał wrażenie, że stał się obcy nawet sobie. To odkrycie, ta wyprawa — tak, przez długi czas nazywał to wyprawą — okazała się być dla niego czymś nieznanym i trudnym. Miał nadzieję, że tatuaże pomogą odkryć mu prawdę; że dowie się o ich pochodzeniu i w końcu zrozumie to czego nie potrafił, siedząc bezczynie okalany stalowym murem miasta. Nic niestety nie było takie proste. Musiał się nauczyć żyć na nowo. Musiał zasmakować surowego mięsa, dzikich owoców i twardego pieczywa. Musiał poznać głód, chłód i strach o nowe jutro. Ale z czasem ta wędrówka przerodziła się w coś więcej. Nie przemierzał kolejnych mili dla odpowiedzi (owszem, chciał je poznać, ale stały się sprawą drugorzędną), lecz by znaleźć schronienie przed trapiącym go wewnętrznym niepokojem. Tu je odzyskał. Dlatego teraz otulony jej ciepłem, widząc nad jej blond głową szare chmury i sypiący się śnieg, był spokojny. Niemal uduchowiony.
 — Co tu robisz? — Tyrell ostrożnie spróbował wyprostować nogę. Wciąż była sztywna jak drewno — ta lekka próba zaowocowała potwornym bólem idącym od ran. Przymknął jedno oko. — Nie powinnaś być w M-3?
 Na samo wspomnienie znanego miasta poczuł skurcz w żołądku. "Jak bardzo się tam zmieniło?"
  Wciąż leżąc głową na jej kolanach bardzo powoli sięgnął ręką do swojego policzka. Wyczuł pod pacami kleista maź. Gdy spojrzał na swoja dłoń, zobaczył też świeżą krew. Zamknął oczy. Posklejane włosy mokre od potu i padającego śniegu lepiły się do jego wilgotnego czoła. Ten krótki wysiłek wystarczył, aby zrozumiał, że wykorzystał wszystkie zmagazynowane siły. Trząsł się na jej kolanach i drgał z zimna. Dłonie pokryła mu gęsia skórka. Gdzieś w wirującej przestrzeni słyszał dźwięk rozpinanego plecaka. "Mojego?" Przeszedł go zimny strach o dźwigany dobytek i nerwowo zaczął się zastanawiać, czy wciąż ma go na plecach, ale był tak wycieńczony, że nie miał siły tego sprawdzić.
  Dopiero po chwili pojął. Poczuł ukłucie. Trudno było mu przypomnieć sobie ból, jaki czuł teraz; jakby ktoś wlewał roztopioną stal na jego skórę. Początkowo doznanie to ograniczało się do  konkretnego obszaru, kiedy maść wsączyła się w każdy minimetr jego poparzenia. Szybko jednak skoncentrowany ogień rozlał się szersza fala udręki, pulsując zgodnie z rytmem serca. Tyrell zacisnął szczękę, a białe ścięgna ozdobiły mu polik. Przez chwile próbował wyobrazić sobie oczyszczające działanie leku – bezskutecznie. Zdołał złapać oddech, kiedy dziewczyna odsunęła palce od jego rany i spiął się przygotowany na kolejną dawkę silnych wrażeń, kiedy to nagła myśl, nawiedziła jego umysł. Przypomniał sobie coś. Było to tak ważne, że na moment poczuł się w pełni przytomny. To jak chwila kiedy budzisz się z głębokiego snu i uświadamiasz sobie, że zaspałeś. Zmysły zaczynają działać na wysokich obrotach, a wcześniejsze osłabienie znika.
  — Nie możemy tu zostać — wyrzucił nagle, poważnie z bólem, który można było odczytać na jego twarzy. Położył dłoń na jej spodniach i zacisnął palce na materiale. — Musimy stąd iść. Pomóż mi wstać.
 Nie czekając na reakcję dziewczyny, starał się podnieść, ale ból stłuczonego ramienia i zdrętwiała noga oddalały go od zamierzonych planów. Na moment obraz przed jego oczami stał się niewyraźny.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.01.17 19:56  •  (S) Zniszczony las - Page 14 Empty Re: (S) Zniszczony las
Od jakiejś chwili pracowała jak maszyna. Ręce same odnajdywały rany, poparzenia i stłuczenia, aplikując na nie odpowiednie specyfiki. Robiła to w życiu już tak wiele razy, że pewnie byłaby w stanie zajmować się pacjentami przez sen. Teraz jednak pracowała w o wiele trudniejszych warunkach, niż podziemny szpital; zewsząd mogło nadejść niebezpieczeństwo, a panująca na Desperacji temperatura i leżący wszędzie śnieg z chwili na chwilę przenikały ciało coraz bardziej, przez co ruchy anielicy wciąż traciły na szybkości. A czas naglił, zrozumiała to w tym samym momencie, w którym informacje przepłynęły do jej umysłu i pojęła ogrom obrażeń, jakie odniósł jej przyjaciel. Chwilowo niepotrzebne zmysły przytłumiły się, pozwalając na przejęcie dowodzenia przez wzrok i poruszające się zgrabnie ręce. Może to właśnie stąd niewyraźny, przyciszony głos dotarł do niej z lekkim opóźnieniem i sprawił, że zatrzymała się nagle, spoglądając na Smoka nieco zaskoczona.
- Mm? - Jasne brwi podskoczyły odrobinę, w czasie gdy niebieskooka przetwarzała właśnie usłyszaną kwestię. Nie trwało to więcej niż dwie sekundy, ale wystarczająco długo, by dało się zauważyć to krótkie "zawieszenie". - Och - urwała, spuszczając skromnie wzrok. Rozumiem. Raczej nie nawykła do podobnych komplementów i nie do końca się orientowała, czy w tej sytuacji powinna coś odpowiedzieć, czy też przemilczeć ów fragment rozmowy. Ostatecznie postawiła na drugą opcję i wróciła do przerwanej pracy jak gdyby nigdy nic. Nic? No, była może jedna maleńka różnica w postaci różowych wykwitów na bladych policzkach, ale winą za to zjawisko można by śmiało obarczyć panujący dookoła chłód.
- Nie ruszaj - ostrzegła od razu, gdy tylko dostrzegła kątem oka bardzo ryzykowny ruch rannej nogi. Pacjent coś za bardzo się niecierpliwił, a przedwczesne obciążanie ledwie trzymającego się w całości organizmu mogło się bardzo źle skończyć.
- Akurat tędy przechodziłam. Muszę od czasu do czasu wyrwać się z Miasta, bo pod tą zamkniętą kopułą idzie się udusić. Niedługo powinnam wracać, ale ma mnie kto zastąpić. Nie zaszkodzi mi kilka dni przerwy. - Westchnęła nieznacznie na myśl o czekającym na nią szpitalu pełnym rannych i chorych łowców. Co prawda nie pozostawiła ich bez żadnej opieki, ale nigdy do końca nie była pewna, czy pod jej nieobecność nie wydarzy się coś nieoczekiwanego. Dzięki swoim magicznym zdolnościom niejednokrotnie udało jej się ocalić czyjeś życie dzięki szybszemu rozpoznaniu niż to, które proponuje tradycyjna diagnoza.
Ostatnim punktem na liście do załatwienia było rozległe oparzenie klatki piersiowej, którego opatrywanie zapewne było najbardziej uciążliwe dla delikwenta. Sama skrzywiła się, widząc ból odmalowany na jego twarzy, zła na samą siebie, że nie potrafi nic na niego zaradzić. Byli w miejscu zbyt niebezpiecznym, by mogła marnować czas na stosowanie znieczulenia, a równocześnie nie mogła pozostawić tych wszystkich obrażeń samym sobie. Pozostawało więc modlić się o to, by Tyrell jakoś zniósł uczucie porównywalne do ponownego przypalania rany. Sama Lise nie mogła na to patrzeć i uparcie zaciskała wargi do białości, by nie pozwolić na gromadzenie się łez. Choć do tej pory zazwyczaj potrafiła z kamienną twarzą rozprawiać się z nawet najbardziej bolesnymi i krwawymi przypadkami, zaczynała rozumieć co mieli na myśli ci, którzy mówili, że najtrudniej jest być lekarzem dla osób sobie bliskich. Docierało to do niej wraz z wyrzutami sumienia, że nie jest w stanie na szybko zrobić nic więcej, by pomóc.
- Przepraszam - szepnęła drżącym od zimna głosem, zaś wolna ręka powędrowała w kierunku pozlepianych czarnych kosmyków. Delikatnie odsunęła je na bok i krótko cmoknęła anioła we wciąż rozpalone czoło, z niepokojem spostrzegając, że jego stan jak na razie nie zdążył się polepszyć. A zegar tykał.
I zaskoczył ją po raz kolejny nagłym zrywem energii, który jednak szybko przygasł - naturalne przy takim osłabieniu. - Wiem - odparła lakonicznie, obcierając usmarowaną maściami dłoń najpierw o śnieg, a później o swoją bluzę. - Ale powoli. Spokojnie. Nie zrywaj się tak nagle, bo nie ustoisz na nogach ani minuty. Spróbuj najpierw usiąść. - Nie była zbyt entuzjastycznie nastawiona co do próby jakiegokolwiek podnoszenia się do pionu, ale w jednym Tyr miał rację: powinni się z tej okolicy jak najszybciej zmyć. Bóg jeden wiedział, a może nawet nie, jakie zagrożenia mogły się czaić za każdym przyschniętym drzewem, za każdą zaspą i ponad powykręcanymi resztkami niegdyś pokrytych zielenią gałęzi. Stąd też chcąc, nie chcąc obiema rękami objęła anioła ostrożnie pod ramionami i wokół pleców, po czym ostrożnie pomogła mu podnieść sam tułów do góry. Sama w tym momencie odkryła, że choć próbowała poruszyć własnymi nogami, mięśnie nie chciały zareagować. Najwyraźniej zbyt długo klęczała w śniegu i przemarzła na tyle, że połączenia nerwowe właśnie ją zawodziły. Tym bardziej, że caluteńkie spodnie miała przemoczone - idealny sposób na nabawienie się odmrożeń.
- Daj mi moment - poprosiła, jednak nie czekając na jakąkolwiek zgodę skupiła wzrok na swoich zgiętych nogach i otaczającym je śniegu. Nie minęło kilka uderzeń serca, gdy materiał zaczął lekko parować, a zaspa, na której siedziało oboje aniołów, wręcz znikała w oczach. Powietrze przy ziemi wyraźnie się ocieplało, przekraczając barierę zera stopni i ostatecznie sięgając kilkunastu. Lotte spojrzała na suche ubrania z lekkim uśmiechem zadowolenia; odkąd nauczyła się panować nad manipulacją temperatury konkretnych substancji już raczej nie zdarzało jej się, by przy próbie wysuszenia danego przedmiotu przypadkiem go podpaliła. Za lat szczenięcych miała kilka ciekawych przygód związanych z tym zjawiskiem, ale w tej chwili żadne dodatkowe wrażenia nie były jej potrzebne. Podniosła kolana i przykucnęła, czuwając cały czas nad tym, by Tyrell nie opadł z powrotem na ziemię.
- Gotów? - zapytała, przygotowana na każdą ewentualność: łapanie, podnoszenie i podtrzymywanie rannego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 14 z 25 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15 ... 19 ... 25  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach