Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 14 z 27 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15 ... 20 ... 27  Next

Go down

Pisanie 25.11.17 19:02  •  Las. - Page 14 Empty Re: Las.
Kobieta niechętnie wpuściła Mrozova do środka, jednak ciągle mając go na muszce. Może była i stara, jednak nie tak słaba jak mogłoby się każdemu wydawać. Mocniej przycisnęła niesfornego szczeniaka do piersi, który zaskomlał.
Przeczekać ulewę chcesz, tak? — zapytała dla upewnienia, akcentując pierwsze słowo. Przyjrzała się mężczyźnie od góry do dołu i zaśmiała się. — Nie jesteś tutejszy. Nie pachniesz jak my, słoneczko, ładniutki z ciebie chłopaczek, dokąd zmierzasz? — Zainteresowała się, nagle rozluźniając. Puściła psa, a ten od razu pognał do blondyna, atakując jego nogawki spodni. Ogar dzielnie pilnował swojego domu, jednak przy tym uroczo merdając ogonem.
Chcesz mnie wyleczyć z bólu? — Podniosła zbyt mocno wydepilowaną i odznaczającą się na czarno brew. Parsknęła rozbawiona, a jej śmiech przypominał rechot żaby. Podeszła do stołu, na którym były rozłożone karty. Przetasowała je i rozdała na nowo na stół. Spoglądała zainteresowana w nie, jakby coś czytała. Mimowolnie poruszała wargami, jednak żadne dźwięki nie umknęły z pomarszczonych ust.
Dobrze, wylecz mnie z bólu, a pozwolę ci przeczekać deszcz — Potaknęła. — Mam nadzieję, że to długo nie potrwa, bo mój syn powinien niebawem wrócić. Straszny awanturnik z niego. — odparła, a zapraszającym gestem nakazała mu usiąść. Na stole poza kartami stał dzban z wodą. Nalał mu do szklanki jej i podała. — Pij. Przyda ci się, pewnie zaschło ci w gardle. A psa możesz zabrać, jednak krowa zostaje u mnie. — Mimo to nie patrzała na niego. Wpatrywała się w karty.
Nie tutejszy. Z idealnego, dalekiego miasta, prawda?  Jesteś tu przez kogoś. Ta osoba — Zamyśliła się na chwilę. — Czy źle widzę, ale nieszczęśliwie zakochany? Toksyczny romans? — zapytała, unosząc wzrok na blondyna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.11.17 21:28  •  Las. - Page 14 Empty Re: Las.
Były lekarz wojskowy omiótł kobietę nieufnym spojrzeniem, przy trzeźwiejącym przez zimny deszcz umyśle, instynkt i nawyk wyniesiony z wojska nakazywał mu ostrożność.
Niczego poza przeczekaniem ulewy nie oczekuję — odparł spokojnie Rosjanin, siląc się na względnie zrozumiałą japońszczyznę, w której akcentowanie rosyjskie słów było słyszalne. Zanim jasnowłosy odpowiedział przykucnął, skupiając swoją uwagę na zadziornym psiaku, który postanowił przyssać się do przesiąkniętej kroplami deszczu nogawki spodni. — Nikt cię odpowiednio nie wychował, mała, puchata gnido. — mruknął po rosyjsku, drapiąc małego, żywiołowego ogara pod pyszczkiem, który na chwile zamknął, przestając uparcie ujadać. (...), ładniutki z ciebie chłopaczek, (...), zdusił lekki śmiech. Wygląd zewnętrzny w przypadku Ilyi Antonowicza Morozova okazywał się wyjątkowo zdradliwy, jako nosiciel wirusa X, zarażony, jak błędnie można, by orzec, nim w młodym wieku, nie doświadczał już efektu ubocznego w postaci starzenia. — Mam coś do załatwienia. — odpowiedział oszczędnie, nie decydując się na wtajemniczenie kobiety w szczegóły swojej wizyty na tym terenie.
Miejmy nadzieję, że szczęście mu dopisze i nie będę musiał go poznawać — mruknął niezbyt wyraźnie Rosjanin, bardziej do siebie niż do niej, nadal zajęty ujarzmiania szczekacza. Nie zamierzał wdawać się w zbędne awantury, które stanowiłyby mobilizację do sięgnięcia albo po glocka z załadowanym już magazynkiem zapchanego z tyłu, niewidocznego przez kurtkę i luźniejszą koszulkę, którą miał na ramionach, albo sztyletu z jego wygrawerowanym imieniem.
Kącik jego ust uniósł się w cwanym półuśmiechu. Handel wymienny wydał się w tym układzie rozsądnie rozłożony na szalach, a Ilya nie dostrzegł w nim nieprawidłowości, na tyle, na ile pozwalała mu ustępująca nietrzeźwość. Żurawina, która została na zewnątrz już sama w sobie stanowiło coś na wzór lekarstwa dla starszej kobiety — szansa, że będzie biegać i ujadać wynosiła jedno, okrągłe zero.
Zgoda. Wezmę głośnego psa, a zostawię ci potulną krowę, z której będziesz miała więcej pożytku niż z niego — ocenił Rosjanin, prostując się niedługo potem i kierując się do miejsca, które mu wskazała. Przebiegł wzrokiem po kartach, lecz jego wzrok na dłużej zatrzymał się na dzbanku i wodzie, która widniała w szklance. W genach miał gościnność, ale misje na terenie Desperacji i nawyk wyrobiony w wojsku nie pozwalał mu na pełne zaufanie, czy relaks, mimo spożytego alkoholu. — Podziękuję, nie jestem spragniony. Wystarczy mi przesiąknięte ubranie — odparł spokojnie, w miarę uprzejmym tonem, jak na swoje możliwości, obserwując ją z uwagą. Rzucona w jego kierunku salwa pytań sprawiła, że uśmiechnął się cierpko. Bynajmniej nie z powodu jej liczby, czy tematu, zwyczajnie wydała mu się dziwna. — Kiedyś pewnie w takim byłem, prawda. Ta osoba to rudy koleś, najpewniej pedofil i nie, nie łączy nas nic poza pracą. Ja? Nieszczęśliwie zakochany? — Roześmiał się szczerze tą insynuacją rozbawiony. Jednak zrobił na chwilę pauzę, w teatralnym geście, mającym sprawić wrażenie, jakby rzeczywiście to rozważał, choć odpowiedź już dawno uformowała się w jego umyśle i to wielkimi, drukowanymi literami. Dla dodatkowego efektu przybrał nawet fałszywy wyraz myśliciela. — Zakochany? Ne. Nieszczęśliwie? Tym bardziej – ne. Przeżyłem już żałobę i pogrzebałem wszystkie uczucia parę lat temu. Szczątków i kości się nie zbiera do kupy – to strata czasu. — odparł beznamiętnie, a w jego wypowiedzi zawitało zaprzeczenie w jego rodzimym języku; doprawdy ten etap miał już dawno za sobą, a na zakochanie nie należało liczyć ze strony kogoś takiego jak on.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.12.17 21:12  •  Las. - Page 14 Empty Re: Las.
Kobieta patrzała uważnie w karty, podnosząc mocno do góry czarną, wyrysowaną brew. Zaśmiała się na jego słowa i pokręciła głową w zdumionym geście.
—  Dobrze wiesz mój chłopcze, że nie o to mi chodziło. Karty nie pokazują, żadnego rudego mężczyzny na twojej drodze. Jego droga z twoją nie łączy się dosadnie. Omijacie się. Jednak ta karta —  Tutaj podniosła jedną do góry i pokazała lekarzowi —  Czarny Rycerz. Niebezpieczna karta. Strzeż się go, złociutki. Uważaj, bo może cię pogrążyć. Posłuchaj starej babki. Trochę pyszałkowaty jesteś, zaślepiony własnym celem. Otworzą ci się oczy na Desperacji. Widzę w kartach, że dostaniesz dużo lekcji. —  Pokiwała głową, obserwując go bacznie. Lustrowała jego sylwetkę, a potem prychnęła pod nosem. Roześmiała się krótko.
—  O ja żech głupia! Że też tego nie wyczułam wcześniej. Nosiciel. Rzadko tutaj tacy chodzą. Dawno pozdychali. Ciężki ich los. Mokre ubranie skutecznie tuszuje zapachy. Lepiej dla ciebie —  zachrypiała przyjaźnie.
Za oknem ulewa ani na moment nie przestawała dzwonić. Najwidoczniej były wojskowy lekarz będzie musiał spędzić w tej chacie nieco więcej czasu.
—  Sądzisz, że krowa będzie mniej problematyczna niż ten upierdliwy pies? —  zapytała i spojrzała na włochatą kulkę, która akurat dała sobie spokój z atakami i wyłożyła się plackiem na posadce. —  Na moje oko, krowa więcej żre i zajmuje więcej miejsca. A pies... jest podarkiem od mego syna. Miał mnie chronić kiedy ten będzie na łowach, jednak szczeniak jest niezdatny do niczego. Młode to jeszcze i głupie, a ja nie mam cierpliwość tyle co dawniej —  Westchnęła. Zamyśliła się na chwilę, ale tylko na chwilę, bo potem na nowo pojaśniała. —  Ale dobra! Krowa daje mleko! Tutaj to rzadkość o mleko. Może twoja obecność nie jest tak pechowa jak zakładałam – zarechotała.
—  Szukasz kogoś? Mówiłeś, że zmierzasz dokądś? Może pomogę, znam tutejsze ryje. Żyję kawał czasu na tym świecie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.12.17 3:46  •  Las. - Page 14 Empty Re: Las.
Rosjanin parsknął szczerym śmiechem, gdyby nie fakt, że działał na niego jeszcze alkohol, który tracił na swojej rozluźniającej mocy, to pewnie takimi insynuacjami, mimo swej gościnności, tak bliskiej jego rosyjskiej naturze, wzbudziłaby w nim irytację. Niestety źle trafiła z oceną sytuacji — Ilya Antonowicz Morozov nie dość, że nie był w stałym związku od ponad trzech lat, to i nie zaliczał się do grona zakochanych, mimo jej błędnych wyobrażeń. Jeszcze przez chwilę przyjemny dla uszu śmiech lekarza rozbrzmiewał, nim zdusił go zakryciem ręki.
Jedyne co wiem, to to, że kobiety lubią wierzyć naiwnie w romantyzm, miłość i zakochanie. — mruknął z rozbawieniem, a obcy akcent przemknął między wypowiadanymi słowami niemal z kocią gracją. — Kochana, jestem jedynym, który może się pogrążyć. Nie wierzę w karty, przepowiednie i obietnice, dysponuję tylko medycyną i wyszkoleniem wojskowym, tu nie ma miejsca na emocje. — odparł kompletnie niewzruszony słowami kobiety. Oczywiście, że był pyszkałkowaty, był przecież Rosjaninem, a to do czegoś zobowiązywało. — Byłbym bardziej skory do uwierzenia w twoje słowa, gdybyś potrafiła powiedzieć, gdzie pierwszy raz i w jakim miejscu na globie zostałem trafiony przez pocisk pistoletu. Jeśli nie, wstrzymałbym się od wszelkich domysłów. — dodał, a kąciki jego ust uniosły się w typowym dla niego cwaniackim uśmieszku. Doprawdy dziwnym było kierowanie tego typu analiz i parafilozofii w kierunku zatwardziałego ateisty i racjonalisty, który na sali operacyjnej mniej lub bardziej survivalowej, zważywszy na fakt bycia lekarzem wojskowym – odgrywał wówczas niewdzięczną rolę boga. Przywiązanie emocjonalne Morozova skończyło się w Trójce – uwieńczone dokładnie trzy lata temu nagrobkiem na cmentarzu, aktualnie znajdując się poza jej murami na stałe, nic nie miało dla niego większego znaczenia – począwszy od zarobionych na przestrzeni lat pieniędzy, rzeczy osobistych czy wyników dotychczasowych badań, które nie doprowadziły go do pożądanego przełomu. Krzyżyk na drogę tym, którzy wyobrażali sobie więcej, aniżeli miało miejsce w rzeczywistości.
Gratuluję, jesteś na razie jedną spośród trzech osób, które wiedzą, że jestem nosicielem — odparł z uznaniem w głosie. Przekrzywił głowę, na której wcześniej znajdowało się sombrero, oddał je Żurawince tkwiącej na zewnątrz, przez co teraz mógł pochwalić się ledwie wilgotnymi, jasnymi włosami. Na moment jego wzrok zatrzymał się na oknie, po którym spływały wielkie jak grochy krople wody. Westchnął bezgłośnie.
Oczywiście, że tak. Psa roślinnością na zewnątrz nie nakarmisz, a na takim terenie łatwiej będzie ci odhować krowę, z której będziesz miała mleko, a w ostatecznej sytuacji możesz przerobić ją na mięso. Nie wyglądasz mi na smakoszkę psiego mięsa, a jeśli nie wychowasz tej agresywnej, miotającej się kulki, która więcej szczeka niż robi, to jedyne do czego będzie się przydawać to zdradzenie miejsca twojego pobytu. — ocenił, pomijając już podstawowy aspekt cierpliwości, o którym starsza kobieta wspomniała, gdyż wydawał się wręcz oczywistą oczywistością, której nie było potrzeby powielać.
Tak, poszukuję niejakiego Hotoru Komoi — zanim zdecydował się odpowiedzieć na ponowione pytanie, ponownie przeniósł wzrok na okno, lecz w rzeczy samej – nie zapowiadało się, aby ulewa miała ustać. Nadal nie darzył kobiety pełnym zaufaniem, więc cel poszukiwań nie został przez niego poruszony.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.12.17 16:00  •  Las. - Page 14 Empty Re: Las.
Staruszka zaśmiała się z takiej odpowiedzi mężczyzny. Zarechotała niczym dorodna ropucha i nadęła pierś zanosząc się mokrym kaszlem. Wypluła flegmę w rękę, którą następnie tarła w róg spódnicy.
—   Karty mi powiedziały, że podasz taką odpowiedź. Mówiły też, że jakaś Rosja czy jakoś tak, samych takich pyszałków rodziła. — Zaśmiała się —  Dumny ród masz. Widzę linię życia bardzo widocznie. Wybitne jednostki, racja? — zapytała. Nie przejmowała się arogancją Chashki, którą ukrywał dobrze pod maską uprzejmości, która coraz bardziej przenikła na światło dzienne.
—   Nie widzę takich faktów. Karty są kapryśne. Pokazują co chcą pokazać — powiedziała ze smutkiem w głosie. Najwidoczniej wierzyła w to co mówiła.
—   Może jestem stara, ale mam niesamowicie dobry węch. Jestem zielarką. Znam się też trochę na medycynie, ale z tym bólem głowy poradzić sobie nie mogę. Zaradzisz co? — Pies obwąchał właśnie kolejny raz Ruska. Siadł dupą mu na stopę i oparł się plecami o piszczel wojskowego. Ziewnął głośno mlaszcząc.
—  Wiem właśnie, ten pies to utrapienie. — Pokiwała głową, potwierdzając jego słowa. Zgadzała się w nim zupełności. — Krowa wydawała się bardziej miła aniżeli to diabelskie nasienie. Nie wiem co to za stworzenie. Nie jest to żadne z podgatunków żyjących na Desperacji, nie wiem skąd to paskudztwo przylazło — Westchnęła zmęczona.
—   H-Hotoru Komo-i? — Zatrzepotała zaskoczona rzęsami. —  To mój syn. Czego od niego chcesz?
Deszcz brzęczał, a chwila ciszy ciągnęła się nieubłaganie. Drzwi nagle otwarły się z impetem w akompaniamencie śmiechów dwóch mężczyzn. Jeden z nich trzymał postrzeloną zwierzynę, a drugi był łudząco podobny do Yury'ego z Drug-on. Na pierwszy rzut oka wydawać się mogło, że to sam Wieczny przekroczył próg domostwa.
—  Wróciłem! — krzyknął, a pies słysząc podniesiony ton od razu czmychnął pod ławę. —   Co to za kro---! — Pan udawany Wieczny wbił spojrzenie w Chashkę, a potem przeniósł wzrok na matkę. —  Kim jest ten laluś? — zapytał, jednak jego kompan wyciągnął broń i wymierzył ją w Hydrę.
—  Podnieś ręce do góry! — Krzyknął ten z bronią.
—  Hotoru! Spokojnie! Chciał tylko przeczekać ulewę! Dobiliśmy targu!
—  Jakiego targu, stara babo?!
—  Krowa za psa!
—  Co za targ! Nie wiadomo kim jest i skąd przyszedł! Czyż tyś zwariowała, zapraszać obcych?! Co ja ci mówiłem do kurwy nędzy!
Facet z bronią, kolega Hotoru, miał na muszce Morozova. Jeden jego niewłaściwy ruch i zarobi kulkę w łeb.
—  Gadaj prawdę! Kim jesteś i czego chcesz! Prawdę mówi, że ulewę chcesz przeczekać? — zapytał Hotoru.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.12.17 11:09  •  Las. - Page 14 Empty Re: Las.
Kiedy kobieta rozbawiona zanosiła się śmiechem — Rosjanin pozostał niezwroszony, tylko jeden osobnik potrafił wyprowadzić go z równowagi, innym zdarzało się to sporadycznie. W momencie gdy kobieta kaszlnęła przykuło to jego uwagę. Uniósł się nieco, by rzucić okiem na kolor flegmy — zielonkawy, charakterystyczny dla infekcji bakteryjnej, lecz póki co nie skomentował tego zajścia.
Karty się nie pomyliły. Rosja to moja ojczyzna i rodziła same oddane jej dzieci, niestety dotknęła jej okropna tragedia zwana apokalipsą, a moi bracia rozpryśli się po upadłym świecie — odpowiedział wciąż uprzejmym tonem, a w jego głosie dało się dosłyszeć iście subtelną wyniosłość. Cechą wręcz charakterystyczną dla Ilyi Antonowicza Morozova była duma względem swojej narodowości i pielęgnowanych tradycji, które zostały mu przekazane w Dzielnicy Rosyjskiej wciąż walczącej o zdobycie władzy nad Szóstką. — Czy wybitne, musiałabyś sama ocenić. — dodał, wzruszając ramionami w taki sposób, jakby ta kwestia pozostawała mu obojętna.
W sprawie zwykłego bólu głowy poleciłbym regularne wietrzenie domu, drzemkę, w ostateczności środki przeciwbólowe lub zioła mające złagodzić skutki, lecz tobie doskwiera coś zupełnie innego. Kolor wydzieliny, która jeszcze niedawno była na twojej dłoni wskazuje na infekcję bakteryjną. Tu istniałoby wiele możliwości, ale rozsadzający, uciążliwy ból głowy, na który narzekasz wskazywałby na zapalenie zatok sitowych. Jako zielarka na pewno dysponujesz zasobem odpowiednich ziół lub olejków z roślin, które przydałyby ci się do inhalacji. Polecałbym kminek, cebulę lub czosnek, ale nie znam się na desperackich roślinach, by dorzucić do tego worka co jeszcze się nadaje. Musisz mi wybaczyć, ale aktualnie nie posiadam ze sobą ekwipunku medycznego, ani niczego co mógłbym dać w zamian, by od razu pomogło. — powiedział rzeczowo Rosjanin, w jego głosie słychać było nieodłączne rosyjskie akcentowanie słów. Następnie utkwił wzrok w psie, którego pogłaskał po głowie; przynajmniej nie szczekał jak opętany. Dobre i to.
Lekarz zmrużył lekko oczy, marszcząc przy tym subtelnie brwi, choć między nimi i tak pojawiła się charakterystyczna, lwia zmarszczka, by niedługo potem zniknąć na dobre. Niespotykany zbieg okoliczności, nie spodziewał się, że jego podróż i tymczasowe poproszenie o przeczekanie ulewy, okaże się dotarciem do celu. Zdumienie wymalowane na twarzy starszej kobiety mówiło wiele, a kąciki jego ust uniosły się lekko w niewiele znaczącym uśmiechu.  
Chodzi o finalizację interesów, nic poza tym — odparł neutralnym tonem, wzruszając przy tym ramionami. Morozov miał za zadanie odebrać zapłatę dla organizacji, której to z przypadku i widzimisię posiadacza blaszanego dupska stał się częścią. Niby nic wielkiego, choć sam nie chciał do końca wierzyć w to, że wszystko pójdzie gładko. Udział w licznych misjach na Desperacji wyrobił w nim nawyk uważania na wszystko, a zimny racjonalizm wymuszał na nim wyzbywanie się wszelkich nadziei i nadmiernego optymizmu.
Dźwięk otwieranych drzwi sprawił, że odruchowo obrócił głowę w tamtym kierunku. Kobieta wcześniej wspominała, że jej syn może wrócić do domu, nim lekarz zdąży wyruszyć w dalszą podróż, lecz jak się okazało cel jego wyprawy był teraz bardzo blisko. Podniósł się z miejsca i zrobił z dwa kroku, zmniejszając odległość, nim jego znajomy wymierzył broń w jasnowłosego. Ilya Antonowicz Morozov zlustrował uważnym wzrokiem jej syna od góry do dołu i gdyby nie inna barwa głosu, pozbawiona charakterystycznej chrypy jego byłego kochanka, nawet Rosjanin mógłby nabrać się na to wyraźnie zdradliwe podobieństwo z biomechem. Nie przysłuchiwał się z większą uwagą dyskusji, choć uniósł czysto demonstracyjnie ręce ku górze, a spod rękawów kurtki dało się bez najmniejszego problemu dostrzec monochromatyczne tatuaże, skrywane pod nią i wciąż nieco wilgotną koszulką przylegającą do ciała.
Ilya Antonowicz Morozov, pierdolony padalcu — przedstawił się spokojnie, jak gdyby nigdy nic, a jego ton nie zmienił się nawet przy rosyjskim wtrąceniu. Lata wprawy. — Jestem lekarzem i tak zgadza się, chciałem przeczekać ulewę, by ruszyć w dalszą podróż w poszukiwaniu niejakiego Hotaru Komoi, aby odebrać zapłatę dla organizacji najemniczej. Jak się jednak okazało daleko nie muszę się ruszać. — odpowiedział, przyglądając się niezmiennie poszukiwanemu, którego wygląd budził masę podejrzeń Rosjanina. — Zdradzisz dlaczego wyglądasz lub celowo upodabniasz się do członka wspomnianej organizacji? — dodał wyzywająco, przekrzywiając lekko głowę w bok w niemym zaciekawieniu, lecz wzrok, który wwiercał w mężczyznę nie należał do zbyt przyjaznych.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.01.18 20:24  •  Las. - Page 14 Empty Re: Las.

Mina kobiety zdradzała za wiele. Żałowała, że wpuściła gościa do domu, który jak się okazało posiadał cel podróży związany z jej synem. Biła się w pierś za każdym razem, kiedy spojrzała w rozzłoszczone oczy Hotoru, który aż kipiał. Bała się, że pociągnie za spust, a krew Morozva pobrudzi jej posadzkę.
— Ilya Antonowicz Morozov? Spedalone nazwisko.
Syknął w jego stronę z pogardą. Szczerze miał w dupie jak się nazywa, interesował go bardziej fakt, dlaczego akurat trafił do jego domu. W pierwszym odruchu sądził, że to kolejny pacjent jego matki bądź kochanek, gdyż stara dewotka wybierała sobie coraz bardziej młodsze kąski do swoich igraszek. Spojrzał z obrzydzeniem na Morozova, jakby jego myśli miały okazać się prawdą. Nie chciał dopuszczać do siebie tej świadomości. Jego kompan, stojący obok, po prawej stronie lekarza, w odległości trzech metrów, trzymał dłoń na kaburze w pogotowiu, jak gdyby okazało się, że młodzik miał coś przygotowanego w zanadrzu. Ponadto najwidoczniej rozpoznawał twarz Wiecznego z Drug-on co zwiastowało dla nich niesamowite kłopoty.
— Pozbądźmy się go. Nie mamy wyjścia, chuj wszystko wyśpiewa.
Powiedział do Hotoru tamten drugi. Kopia Wiecznego obrzuciła wzrokiem Ilyę.
— Masz rację, Goro.
Odbezpieczył broń. Morozov miał zaraz zginąć.


______________________________________________
Dopisek:
x Obrażenia Chashki: Mokry i lekko zmarznięty przez przemoczone ubranie.
x Opis Hotoru: Posiada pistolet z pełnym magazynkiem. Wycelowany prosto w czoło Morozova. Stoi plecami do drzwi.
x Opis Goro: Pistolet w kaburze z pełnym magazynkiem. Stoi trzy metry od Chashki, po jego prawej stronie.
x Opis matki: Siedzi za stołem, za plecami Morozova, nieuzbrojona.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.01.18 15:35  •  Las. - Page 14 Empty Re: Las.
„Tym właśnie jesteśmy. Opakowaniami i zgniłymi wnętrznościami.”
Leith prawie się zaśmiał, aczkolwiek wcale nie było mu do śmiechu, bo swój stan zdrowia (przez te wszystkie problemy, z którymi musiał się zmagać na przestrzeni lat) zawsze traktował niezwykle poważnie. Przez ten cały czas robił co tylko mógł, by odbudować swój już dawno podniszczony organizm, ale na Desperacji nie było tak łatwo. Większość mieszkańców pustyni miała niemałe problemy, by jakoś przeżyć kolejny dzień, a on nie dość, że cały czas stąpał po tej plugawej ziemi, to jeszcze wciąż szukał sposobów na podbudowanie swojego słabego ciała. I wcale nie chodziło mu o wagę i drobną posturę, a raczej o zapanowanie nad tym, co wyniszczało go od środka.
Jes-tem przedwieczcznym opako-waniem. Prze-żyłem Cię przynnajm-niej dwadzieeścia razy — odpowiedział spokojnie, a zaraz po tym zainteresował się swoim pierzastym przyjacielem, który oczywiście dzielnie trzymał się ramienia swojego właściciela. I o dziwo wciąż milczał, jakby wiedział, że nie powinien przeszkadzać w rozmowie, jakby rozumiał całą sytuację. Nic dziwnego, że właśnie takie było jego zachowanie, w końcu został przez Leitha dokładnie przeszkolony — działał jak mały, posłuszny żołnierz albo dobrze zaprogramowany robot. Blondyn musnął palcami mokre pióra pupila, posyłając mu delikatny, nieco wymuszony uśmiech. Ptak kiwnął kilka razy łbem, a jego uważny wzrok wrócił do obserwowania krajobrazu.
Premia brzmmi świe-tnie — odparł nieco entuzjastycznie, bo informacja o dodatkowym wynagrodzeniu raczej każdego wprawiłaby w zadowolenie, choć po Leithu ciężko było oczekiwać bardziej wyrazistej reakcji. Już sam entuzjastyczny ton weterynarza (zwłaszcza w taką chujową pogodę) był czymś rzadko spotykanym.
Ogólnie to Locklear od samego początku wiedział, że raczej będzie trzymał się z tyłu, bez zbędnego wychylania się i niepotrzebnego ryzykowania. Do walki nie był stworzony, ale w razi potrzeby był w stanie jakoś wspomóc swojego przełożonego — w końcu zbójów było przynajmniej dwóch (bo przecież w środku chaty mogło być więcej nieprzyjaciół), mogli być też uzbrojeni, a Yury, sam jeden mógł sobie nie poradzić tak śpiewająco, jak oboje zakładali. Dlatego też Leith psychicznie już dawno przygotowywał się na to, że jeśli byłoby potrzeba interweniowania, to bez zawahania włączyłby się do akcji, choć ciężko było tu też mówić o bezpośredniej walce wręcz, bo blondyn w takowej raczej nie miałby szans. Jego ciało nie było przystosowane go takich bliskich starć, zdecydowanie bardziej wolał działać na odległość, podstępem. Wciąż pamiętał również o glocku, którego miał w torbie — jego też mógł użyć, choć z broni palnej strzelał tylko kilka razy w życiu.
Pogrążony w myślach ruszył za biomechem w stronę chaty, zbyt wiele do niej nie mieli (maksymalnie kilka minut drogi), więc w tym czasie musiał jeszcze obdarować mężczyznę uspokajającą gadką, króciutkim wykładem.
Ale spookojnie, wszy-stko musimy prze-myśleć zanimm wejdzie-my do środdka, może bbyć ich wię-cej. Działamy ostr-ożnie, mogli mmieć broń, a głu-pio by było gdyb-bym musiał ciąg-nąć za sobbą Twoje gru-be cielssko — powiedział jeszcze zanim w ogóle doszli do domku, zanim nie było jeszcze za późno na jakiekolwiek rady i ostrzeżenia. Bo Blaine próbował myśleć rozsądnie, a Wieczny był wściekły, a złość nierzadko potrafiła przyćmiewać zdrowy rozsądek, także to właśnie blondas musiał trzymać rękę na hamulcu i w razie konieczności naciskać go.

Chata nie była zbyt wielka, ale już z daleka mogli dostrzec, że w jej środku pali się jakaś mała lampka, która swoim wątłym światłem próbowała przegonić szarugę. Leith oczywiście od razu spojrzał w stronę swojego przełożonego, by drobnym gestem dłoni dać mu znać, że powinni rozegrać to rozważnie. Co prawda nie było czasu do stracenia, ale nie powinni też na chama wbijać się do środka. Pod domem od razu dosłyszeli też obce, podniesione głosy, a raczej krzyki. Mężczyzny i kobiety, czyli w środku były przynajmniej trzy osoby — tych dwóch mężczyzn i jakaś kobieta.
Naj-pierw zajrzę do środdka, gwiz-dnę jeśli coś się sta-nie, wteddy wejdzi-esz — wyszeptał, gdy jeszcze był blisko Yury'ego, a potem skulił się i po cichu ruszył po jedno z okien, by sprawdzić kto jest w środku. Palcem pokazał Naydenowi, że ten powinien być cicho, tak na wszelki wypadek. Udało mu się dojrzeć mężczyznę celującego bronią prosto w głowę... jednego ze Smoków, nowego medyka. Wiedział, że nie może wrócić do biomecha po pomoc, dlatego też bez jakiegokolwiek zawahania wyjął ze skórzanej torby glocka, a następnie z łokcia potraktował szybę, by ta się rozbiła. Od razu wycelował w jednego z mężczyzn, a drugą dłonią zagwizdał przeciągle — sygnałem tym zaalarmował Yury'ego, a jednocześnie rozkazał jastrzębiowi atak. Ptak miał wlecieć do środka i wytrącić broń jednego z agresorów. Blondyn w tym samym czasie wycelował — był gotowy oddać strzał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.01.18 21:35  •  Las. - Page 14 Empty Re: Las.
W przypadku Yury'ego, złość zawsze przyćmiewała zdrowy rozsądek, który znikał, jakby nigdy nie istniał i może właśnie tak było. Może biomech już dawno przestał się nim kierować, zdławił w sobie jego resztki, przepędził jak zmory, nocne koszmary.
Westchnął ciężko. Nie lubił działać w oparciu o odgórnie narzucony plan, ale mimo wszystko w tym skromnym zakresie musiał przyznać Leithowi niechętnie rację. Nie mogli bagatelizować zagrożenia, bo być może ci mężczyźni takie stanowili. Na pewno byli uzbrojeni, skoro wygrali w starciu z dużym stworem, których na Desperacji nie brakowała, a konfrontacja z takowymi nie była taka prosta, mogła doprowadzić nawet do śmierci nieszczęśnika, nie mającego odpowiednich umiejętności, aby z nimi walczyć.
Jestem w wieku, gdzie każde, nawet najmniej złożone choróbsko, może zrujnować mój organizm do poważnego stopnia, a ten w zasadzie działa tylko dzięki mechanicznym usprawnieniom. — Pomachał mu protezą prawej ręki przed oczyma. Nie mógł przecież pokazać zmechanizowanego serca wybijającego sztuczny rytm w jego piersi. Niektóre informacje na temat własnych ograniczeń wolał zostawić dla samego siebie. —  Widzisz, bez nich byłbym kalką. Możesz mieć nawet dwa tysiące lat, a nasze ciała będą na podobnym poziomie zepsucia. Z tą subtelną różnicą, że ciebie przy życiu trzyma wirus X, mnie niebezpieczna ilość żelastwa — odparł, gdyż wiek nie miał tu nic do rzeczy, a przynajmniej Yury nie rozpatrywał go w takich kategoriach. Nie na Desperacji, gdzie nawet piętnastoletnie dziecko może mieć umysł skwarzonego przez życie starca. Wiedział też, że bez technologicznego postępu, już dawno byłby tylko wspomnieniem zakodowanym w głowie dawnych współpracowników i rodziny składającej się z żyjącej macochy. Pamiętałby też o nim Rosjanin, który nie dawno zasilił szeregi Drug-onów jako Hydra oraz jego dziadkowi. I tyle. Garstka osób, ale dzięki nim żył, poruszał się i nie poddawał temu głębszej analizie. Miał szczęście, że urodził się w tych czasach.
Zerknął przez ramię na Leitha. Otóż tak, premia w każdej wersji brzmiał dobrze, a Yury miał nadzieje, że ich cel posiadał monety wartościowe, które mógłby wręczyć Leithowi w ramach premii. Sam posiadał parę zaskórniaków. Sakiewkę z pieniędzmi zostawił w barze. Do baru też miał zamiar przywlec strąconą głowę z karku podszywającego się pod niego debila, umiejętnie wykorzystującego jego pozycje i wzbudzającego strach w mieszkańcach, do których zwrócili się o pomoc w sprawie uzupełnienia zapasów. Miał pecha, że akurat natrafił na biochema. Jego życie przekształci się w piekło. Raz a dobrze wybije mu te głupie pomysły z głowy, zabijając gołymi rękami, bo żal nabojów na takich marnych uzurpatorów, żerujących na czyjeś wątpliwej sławie.  
Nie był mistrzem strategicznych planów, może właśnie dlatego, bez zbędnych dyskusji, zaakceptował pomysł Wymordowanego, acz nie miał zamiaru stać ze założonymi rękami i czekać aż księżniczka wykona swój ruch. Zbliżył się do drzwi prowizorycznej budowli. W pierwszym odruchu chciał ją wyważyć ciężką podeszwą swojego buta, wykorzystując przy tym protezę lewej nogi, podejrzewając, że  pod naporem czystej siły, zardzewiałe zawiasy nie będą stawać oporu, ale ostatecznie zacisnął palce na klamce, poruszając nią, w ramach dywersji,  na wszelki wypadek, aby skupić zainteresowanie obecnych w drewnianym zabudowaniu na tym przedmiocie, aby nikt nie zauważył sylwetki Leitha przemieszczającej się do okna. Potem czekał, niecierpliwie, warcząc pod nosem, jak pies na widok drugiego przedstawiciela swojej rasy, który chciał mu ukraść z miski jedzenie. W ramach swoich możliwości, spróbował w minimalnym stopniu podsłuchać przebieg rozmowy, która rozgrywała się za drewnianą barykadą. Usłyszał, znajomą, irytując na przestrzeni ostatnich wydarzeń barwę głosu, obleczoną przez rosyjskie akcentowanie słów. Podłużna bruzda na jego czole przekształciła się w zmarszczkę i, nim zdążył nacisnąć za klamkę, przeciągły gwizd przeszył w powietrze i wtargnął do środka, jak buldożer, z impetem otwierając drzwi, które zostały mu w ręce. Cisnął nim przed siebie, ignorując przeszkody w postaci żywych istnień, a jego uwaga niemalże od razu została skupiona na znajomej sylwetce lekarza. Nie myślał, działał pod wpływem adrenaliny, a jednocześnie  wiedział, że miał mocno wsparcie w postaci Leitha, który pewnie w tej chwili mierzył do celu. Wypuścił ze świstem powietrze z ust, przekraczając próg w chwili, kiedy jastrząb wytrącił mężczyźnie pistolet z ręki, zanim palce wskazujący został umieszczony na spuście, a potem bez żadnych oporów doskoczył do Rosjanina i złapał go za poły ubrań, potrząsając nim gwałtownie, jak szmacianą lalkę. Najprawdopodobniej stołek, na którym siedział Morozov przewrócił się.
Pomieszały ci się priorytety, Tsarze? — warknął przez zęby, z błąkającą się w tonie głosu, ledwie rozpoznawalną kpiną. W tym samym momencie skonfrontował swoją pieść z żuchwą Morozova, oczekując aż ten zacznie pluć swoimi, śnieżnobiałymi zębami, które nie nadal nie uległy zepsuciu na przestrzeni paru miesięcy spędzonych na ziemiach Desperacji, po czym wypuścił go z sztywnego uścisku i spiorunował wzrokiem wnętrze pomieszczenie, a jego ciężar spoczął na sylwetce jego sobowtóra. Uśmiechnął się gorzko, również czując na sobie jego spojrzenie. Bez usprawnień mechanicznych, wyglądał jak Kido Arata. Zajebiście. Miał możliwość pozbycia się jednego i drugiego za jednym zamachem. Oby tym razem skutecznie.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.01.18 4:12  •  Las. - Page 14 Empty Re: Las.
Czy zaskakiwał pogardliwy, przepełniony wyższością uśmieszek Rosjanina na dźwięk niepoprawnie wymówionego imienia i nazwisko? Zapewne nie, gdyż w parze poszedł z tym wyzywająco uniesiony podbródek i pełne lekceważenia spojrzenie. Zawsze był zdania, że takie życiowe niedorajdy należało nabijać na pale, by innym wybić z głowy śmiałość wypowiadania tego czego robić nie umieli z żadną gracją, kalecząc jego wyczulone na błędy związane z rodzimym językiem ucho. Należał mu się jednak plus za to, że przynajmniej je zapamiętał, co również okazywało się pewnym sukcesem. Wbrew przyjętej postawie wiedział aż za dobrze w jakiej sytuacji aktualnie się znalazł. Bezbłędnie beznadziejnej. W wersji dwóch na jednego, gdy sam nie zdążył nawet dobyć broni, licząc, że sprawa rozejdzie się po kościach. Otrzyma to po co tu przyszedł w poszukiwaniu tegoż mężczyzny, który aż za dobrze przypominał mu młodszą wersję biomechaniczną amebę, z którą przyszło mu ponownie przeciąć swoje ścieżki, tę którą z przyczyn oczywistych preferował bardziej. Głos jednak był inny, nawet z zamkniętymi oczami wiedziałby, że nie ma do czynienia z osobą, z którą spędził zmarnował grubo kilkanaście lat swojej egzystencji.
Sypiący się do środka deszcz szkła stanowił pewną kluczową chwilę rozprężenia nagęstniałej atmosfery i rozproszyła wszystkich obecnych, odciągając tym samym uwagę od Rosjanina, który miał jeszcze moment temu zginąć. Morozov jako żołnierz zawodowy nie czekał na lepszą okazję i dobył glocka, którego miał z tyłu pod swoją kurtką, by następnie skierować go w jednego spośród dwóch przeciwników. Powstrzymał się przed strzałem, widząc coś co wleciało do środka. Zerknął szybko przez ramię na starszą kobietę, z którą dobił targu wymiany krowy na psa, który siedział skulony pod stołem.
Pod stół — rozkazał chłodno, patrząc jej prosto w oczy takim spojrzeniem, jakby nie przyjmował w tym względzie odmowy. W pierwszej kolejności zawsze był lekarzem i wojskowym, nigdy jednym albo drugim, te dwa punkty stanowiły już od wielu lat nieodłączny nawyk, sposób bycia i patrzenia na rzeczywistość. — Nie mam przy sobie nic czym będę mógł opatrzyć ewentualne rany bez potraktowania cię rozgrzanym do czerwoności ostrzem sztyletu, a to będzie bolało jak jasna cholera, więc nie każ mi się powtarzać. — dodał rzeczowo po japońsku, w tym przypadku również nie szczędząc sobie typowego dla siebie rosyjskiego akcentowania.
Może obdarzyłby wciąż cieszącą się walorami zachowanej urody kobiety jeszcze jakimś poleceniem lub upewnieniem się, że ta wykonała posłusznie jego polecenie, lecz jego uwagę przyciągnął kolejny hałas i widok wyrwanych z zawiasów drzwi, które wjechały do środka chatki, lecąc w bliżej nieokreślonym kierunku, a jego oczom ukazał się ten, którego uważał za swoją największą życiową porażkę. Spodziewał się zatem sprawnej akcji, jak za starych, dobrych czasów, ale gdy chwilę potem ten kretyn, jak gdyby nigdy nic w mgnieniu oka zbliżył się do Rosjanina, wiedział, że chodzi o coś innego. Cofnął się w tył odruchowo, woląc zachować bezpieczną odległość od tego typa wątpliwego psychicznego zdrowia, ale okazało się to niewystarczające dla zachowania przestrzeni osobistej, którą ten pogwałcił z niebywałą wręcz łatwością. Chwycił go za mokre ubranie, potrząsając nim w tak wkurwiający sposób, że gdyby nie robił tego tak szybko i zapalczywie to bez cienia wątpliwości, dostałby trzymanym przez Ilyę pistoletem w skroń; pod warunkiem, że wcześniej nie piłby również alkoholu, co w tym wypadku również miało znacznie.
Pomieszały ci się priorytety, Tsarze?, usłyszał to kretyńskie pytanie w tak absurdalnych okolicznościach, lecz z przyczyn zgoła oczywistych nie było mu dane nawet tego skomentować. Nie ulegało żadnym wątpliwościom, że gdyby Yury wykorzystał biomechaniczne ramię to szczęka Rosjanian byłaby złamana, ale na własne szczęście dostał tą ludzką. Gdy tylko biomech mało delikatnie pchnął Morozova, ten wsparł się jedynie ramieniem na stole ręką z wciąż trzymanym glockiem i splunął mało elegancko posoką na podłogę. Dogorywające spożycie, metaliczny posmak krwi w ustach, nagłe zawroty głosy od machania nim jak szmacianą lalką – zdecydowanie zdyskwalifikowały go tymczasowo z rozgrywki. W obliczu kiepskiego samopoczucia, które chwyciło go niemal boleśnie za gardło, czymś w rodzaju błędnego wrażenia choroby morskiej i bezwzględnego bujania to w jedną, to w drugą stronę, sprawiło, że oparł tylko czoło o kant blatu. Jebana ameba, pomyślał tylko wściekły, obmyślając jak ukróci żywot tego biomechanicznego padalca, gdy tylko odzyska pełną sprawność i zapanuje nad nagłymi mdłościami.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.01.18 9:44  •  Las. - Page 14 Empty Re: Las.
Starsza kobieta na polecenie Chashki weszła pod stół, trzymając między kolanami psami, który trząsł się i skomlał. Matka Hotoru była raczej osobą drobną i niską, dlatego też nie dało się jej zauważyć pod stołem, obłożonym długim, podziurawionym niczym szwajcarski ser, obrusem.
Gęsta atmosfera nabrała jeszcze bardziej na swojej sile. Sytuacja stała się niezwykle skomplikowana. Dla każdego osobnika w małej chatce.
Hotoru Kamui miał zabić Chashkę, miał pociągnąć za spust i sprzedać mu pojedynczą kulę prosto między oczy, jednak los zechciał, że świat na chwilę stanął w miejscu, a raczej, runął do przodu.
Szyba wyleciała listew przyszybowych, które niedbale trzymały je ostatkiem sił. To na chwilę rozproszyło uwagę Kamui'ego, który odwrócił głowę przez ramię w stronę źródła hałasu. Jego oczy przybrały kształt pięciozłotówek, kiedy do pomieszczenia wleciał jastrząb atakujący Goro i tym samym wytrącający mu broń z ręki. Odwrócił się w stronę okna, mierząc w Leitha, jednak błysk glocka uświadomił mu, że zostali namierzeni i najpewniej otoczeni. Ha.
Zaraz do środka wparował buldożer, który z impetem staranował go i rzucił się na Morozova.
Przez chwilę myślał, że może nie chodzi tak naprawdę o nich... Może uda się im wyjść cało z tej sytuacji...Ha ha.
Buldożer odwrócił się w jego stronę, a chwilowy wyraz ulgi na twarzy Hotoru zmienił się w niewyobrażalne zdziwienie. Zacisnął mocniej szczękę, czując jak zęby chrupnęły pod naporem dolnej żuchwy. Wycelował broń w Wiecznego, wiedząc, że za jego plecami czai się przeciwnik, który skłonny był strzelić mu w plecy.
— No proszę, Wieczny, we własnej osobie. Nie spodziewałem się ciebie tak szybko.
Rzucił w końcu przez zaciśnięte gardło, nabierając ponownie agresywnej charyzmy.
Goro w międzyczasie, uderzył natarczywe ptaszysko, które z impetem poleciało na ścianę, odbijając się od niej. Jastrząb opadł na ziemię, chwilowo ogłuszony.
— Jeden w  oknie, Hotoru.
Zakomunikował Goro, zauważając blond czuprynę oraz czarny glock.
— Dobrze, dobrze. Jest was więcej?
Rzucił Komui, nadal mierząc w Yury'ego z broni. Przybrał swój prawdziwy kształt. Przestał być kalką Wiecznego. Teraz nie przypominał...nikogo. Miał również czarne, niesforne włosy, jednak lekko skręcone na końcach przez deszcz. Zielone ślepia łypały ostro na biomecha, najwidoczniej nic nie robiąc sobie z tego, że został nakryty na perfidnym podszywaniu się pod niego.
— Goro... teraz.
Goro z zaciśniętej dłoni, wypuścił małą niebieską kuleczkę, która rozbiła się na drewnianej posadzce. W pomieszczeniu pojawił się dym. Zasłona dymna.
Yury, Chashka i Lei mnie zdołali niczego dostrzec. Podobnie do dwójki podrabiaczów.
Podłoga skrzypnęła pod ciężarem Hotoru, który wybiegł na deszcz, a tuż za nim Goro.




______________________________________________
Dopisek:
x Opis Chashki: Mokry i lekko zmarznięty przez przemoczone ubranie.
x Opis Hotoru: Posiada pistolet z pełnym magazynkiem. Zmierzy w Yury'ego. Przybrał prawdziwy wygląd.
x Opis Goro: Pistolet w kaburze z pełnym magazynkiem. Stoi trzy metry od Chashki, po jego prawej stronie. Broń wytrącił mu jastrząb Leitha.
x Opis matki:  Weszła pod stół z psem.
x Opis Yury'ego: Zmarznięty, przemoczony przez deszcz.
x Opis Leihta: Zmarznięty, przemoczony przez deszcz.
x Opis Jastrzębia: Ogłuszony. (0/1)

Na dworze nadal pada deszcz.  Jest ślisko i błotniście. Grunt grząski.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Las. - Page 14 Empty Re: Las.
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 14 z 27 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15 ... 20 ... 27  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach