Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Karty Postaci


Go down

//Dla leniwych//

In the darkest hole, you'd be well advised...
Not to plan my funeral before the my body dies.


Well, they're never gonna get me, like a bullet through a flock of doves... CJ8Wkw1


Prawdopodobnie nigdy nie zapomnę dnia, w którym spotkałem ją po raz pierwszy. To był mój najdziwniejszy dzień w życiu, choć generalnie powinien zaliczać do najsmutniejszych. Byłem wówczas w pierwszej klasie gimnazjum. W dodatku nie miałem pewności czy chodziła do mojej szkoły, nigdy jej tam nie widziałem. Właściwie mogę zaryzykować stwierdzenie, że wtedy w ogóle zobaczyłem ją po raz pierwszy. Tego dnia trwała przeprowadzka. Moi rodzice się rozwiedli i nastąpił podział majątku. Jeden dzień po rozprawie byliśmy już spakowani. Mieliśmy się przenieść do bardziej przyciszonej części centrum miasta. Pamiętam jak to jak dziś. Siedziałem na schodku prowadzącym do następnej klatki schodowej i przypatrywałem się jak wnoszą nasze kartony, meble i rośliny do nowego miejsca zamieszkania, kiedy nagle przed moimi oczami przefrunęła czarna, długa wstęga. Podniosłem głowę, odwróciłem się i napotkałem coś przerażającego. U stóp schodów stała dziewczynka. Niezwykle niska w dodatku, nawet jak na standardy w Japonii, lecz pomimo tego wywołała u mnie lekki strach. Tak, to prawda - bałem się dziewczyn, ale ten strach był... inny, podobnie jak i to dziewczę. Owszem, byłem wówczas strasznie subiektywny, oceniłem ją po wyglądzie, ale patrząc z perspektywy czasu... Wiele się nie pomyliłem. Kontemplowała moją wystraszoną nieco sylwetkę przez dłuższą chwilę. Nie odezwała się ani słowem, wyraz twarzy miała dość zacięty. W duchu modliłem się, żeby już sobie poszła, żeby odeszła i zaprzestała tworzenia tej cholernie niekomfortowej sytuacji. Myślę, że za pierwszym razem nie polubiłem jej zbytnio. Denerwowała mnie. Kiedy w końcu zdecydowała się udać w swoje strony, odwróciła się, uśmiechając się w irytujący sposób pod nosem i wolnym, aczkolwiek zdecydowanym krokiem, oddaliła się. Niby spotkanie drobnostkowe, żaden normalny człowiek nie zareagowałby jak ja, ani też by tego zapewne nie zapamiętał... Ale to był dopiero chory początek wszystkiego, co miało nastąpić później. Przez kilka następnych dni jej obraz śnił mi się po nocach, towarzyszył mi gdy jadłem śniadanie, gdy byłem na zakupach z mamą, a także nie dawał mi się skupić na telewizji. Traktuję to jako coś w rodzaju traumy.  Przypominałem sobie wtedy (lub dostrzegałem) coraz więcej zupełnie nieistotnych, drobiazgowych szczegółów. Na przykład jaki dokładnie miała kształt oczu, nosa, w jaki sposób zarysowane brwi, ubiór... I dopiero wtedy sobie przypomniałem, iż miała na sobie nieśmiertelniki. Cóż... w tych czasach już dawno się nie nosiło takiego czegoś. I od tej pory nurtowały mnie te cholerne nieśmiertelniki. Dowiedziałem się, iż nosiło się je, by zidentyfikować zmarłego żołnierza, tak więc skrzętnie wydedukowałem, iż musiało się znaleźć na nich imię i nazwisko. Nie miałem pojęcia po co mi one było, ale... za zadanie przyjąłem sobie przypomnieć co tam było. Nie chciałem spotykać jej jeszcze raz, to by przysporzyło mi jeszcze więcej traum. A przynajmniej tak sobie wmawiałem. Ale Los widocznie chciał inaczej. To były bodajże 4 dni do wakacji, wracałem ze szkoły na przystanek, na dworze było dość ciepło, wszędzie dookoła siebie widziałem uczniów, cieszących się dobrą pogodą i rychłym zakończeniem szkoły. Westchnąłem. Jasne, niech się cieszą, póki mogą... Wraz z nowym rokiem szkolnym przyjdą testy początkowe, nowi ludzie w klasie i inne takie rzeczy, które nikomu do szczęścia nie są potrzebne. Nadal tkwiąc w zamyśleniach, uniosłem głowę i moim oczom ukazał się jeden z moich ulubionych sklepów w przeszłości - sklep plastyczny. Uśmiechnąłem się.  Miałem trochę wolnego czasu, więc nic nie szkodziło w tym, bym mógł znowu odwiedzić ten przybytek, w którym przyjemnie pachniało terpentyną i farbami akrylowymi. Wszedłem do środka i zacząłem się rozglądać pomiędzy półkami. Żałowałem, że nie wziąłem ze sobą zbyt wiele pieniędzy. W końcu jednak zdecydowałem się na jakiś zestaw pędzli, zacząłem kierować się w stronę kasy... i wtedy znowu to zobaczyłem. Czarne, bardzo długie długie włosy związane w dwa kucyki, nadnaturalnie niska, wychudzona sylwetka! Zamarłem. Kupowała... Cóż, wiele rzeczy. Dwa średniej wielkości płótna i jedno w duże, kilka tub farb akrylowych i po trzy pędzle każdej wielkości.  Była artystką? Bardzo możliwe, artyści zawsze mnie zadziwiali... Ich ubiór, aspołeczne zachowanie, fryzura. Wyróżniają się od społeczeństwa, ale równocześnie są też typem cierpiącym na chorobę cywilizacyjną, która polega na tym, że osoba wycofuje się ze społeczeństwa, zamyka w swoich czterech ścianach, wychodząc na zewnątrz tylko, gdy jest to konieczne, zwaną hikikomori. No właśnie... Nie miała na sobie mundurka. Nie chodziła do szkoły? Zacisnąłem wargi w wąską linijkę. Może tylko wróciła wcześniej do domu, przebrała się i pojechała tutaj? Nie, to niemożliwe. Kończyłaby szkołę za wcześnie. Długo się jej przyglądałem, zanim się nie odwróciła i... nie spojrzała na mnie tymi swoimi piekielnymi oczyskami. Przestraszyłem się jak jasna cholera i już chciałem wyjść ze sklepu, kiedy nagle przypomniałem sobie o tych chamskich nieśmiertelnikach. Spojrzałem na jej szyję, ale nie miała ich na wierzchu. Zirytowałem się i wymknąłem się ze sklepu. Nie mam pojęcia po jaką cholerę mi to było, ale musiałem wiedzieć, dlatego też postanowiłem, iż... będę ją śledzić. Nie mam pojęcia co mi wtedy strzeliło do głowy. Pewnie gdybym był wtedy bardziej rozgarnięty to bym wiedział, że mnie zabije. Poczekałem na nią za rogiem, a kiedy już wyszła wraz ze swymi kolosalnymi zakupami postanowiłem zrobić jak rasowy szpieg - wolno przemieszczałem się tuż za nią, starając się nie spuścić jej z oczu i równocześnie zostać nie przyuważonym. Mojemu planowi jednak nie dane było się powieść. Dobrze pamiętam, że wpadłem wówczas na jakąś kobietę niosącą zakupy. Musiałem ją przeprosić, pomóc podnieść wszystkie warzywa i dopiero teraz mogłem kontynuować swoje śledztwo. Jednak... problem był taki, że już nigdzie jej nie widziałem. Westchnąłem i postanowiłem powrócić do domu. Przechadzałem się jedną z uliczek stanowiący skrót na moje osiedle, kiedy nagle poczułem rękę na swoim lewym ramieniu. Podskoczyłem i odwróciłem się w kierunku oprawcy. Wpatrywały się we mnie wielkie, przerażające oczy.

- Niby z jakiej racji mnie śledziłeś, hm?
- J-ja...?! Ja n-nie... Nie śledziłem cię!
- Nie lubię kłamstw.
- N-no... Ja... Tamte spotkanie na schodach. I chciałem wiedzieć... A twoje...
- Chodzi o nieśmiertelniki?
Dziewczę zaśmiało się śmiechem, który kompletnie do niej nie pasował. Wyciągnęła spod koszulki dwa, srebrne kawałki metalu, na których upiornym pismem wygrawerowane było „Social Parasite”.
- False, przyjacielu! Szukaj dalej.
Odpowiedziała, po czym wyprzedziła oniemiałego mnie i pobiegła w swoją stronę.
Cóż... To nie była informacja, jakiej oczekiwałem. Ale wystarczyło by zaspokoić chęć dowiedzenia się więcej. Później wszystko już toczyło się w swoim tempie. Wszystko wyglądało dla mnie tak, jakby było jakąś grą z ultra dobrą grafiką. Nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem z nią rozmawiać. Właściwie nadal mnie przerażała, ale stawała się w moich oczach coraz bardziej... nieszkodliwa. Bałem się jej, ale równocześnie doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że to ja mogę jej wyrządzić większą krzywdę niż ona mi. O ile w ogóle kiedykolwiek chodziło o to, że bałem się, iż może mi coś wyrządzić. Mogę więc rzec, że cała moja poprzednia głupota zaczęła do mnie powoli docierać. A Social i ja... Naprawdę nie wiem czy można to nazwać przyjaźnią. Albo chociażby cholerną pseudo-przyjaźnią. Nawet nie znałem jej imienia. Znaczy... Wiem, że nie o to w tym wszystkim chodzi, ale praktycznie nic o niej nie wiedziałem, oprócz tego że jest zwyczajnym, normalnym człowiekiem, jak wszyscy inni. A jej ksywka artystyczna to „Pasożyt” w języku angielskim. Ta niewiedza jednak wcale nie miała trwać wiecznie. Przed drugą klasą zaczęliśmy się dogadywać generalnie... całkiem normalnie. Nadal nic o niej nie wiedziałem, aczkolwiek równocześnie też miałem wrażenie, jakby ona czytała ze mnie jak z otwartej książki. Podświadomie zdawałem sobie sprawę, że to coś w rodzaju „okresu przejściowego”, ale należy mieć na uwadze to, iż jestem niecierpliwym człowiekiem. Nigdy nie lubiłem grać w ten sposób. Swoją drogą, zgadywanek i gierek logicznych też nie lubię. Za głupi na to jestem. A to właśnie jest jedna z takich rzeczy. Dopóki nie wykażesz swoich umiejętności, dopóty nie pokażesz, że ci zależy - nie dostaniesz nic. Może brzmi to trochę abstrakcyjnie, nie do wykonania, ale sprawa stała się prostsza, kiedy trafiłem wraz z nią do jednej klasy. Okazało się, iż przez cały czas chodziła do tej samej szkoły co ja, ale bardzo często opuszczała lekcje. Do drugiej klasy zdała zapewne za sprawą jakiegoś cudu. Postanowiłem nie wnikać. Za moją sprawą zaczęła coraz częściej chodzić do szkoły, aczkolwiek wciąż zdarzały jej się kilkudniowe opuszczenia. Niemniej, jak już wspomniałem, zacząłem się czegoś dowiadywać. A przynajmniej dostawałem wskazówki, by się dowiedzieć. Wiedziałem, że ma kuzynkę. W dodatku - tak samo dziwną jak ona sama. Są ze sobą przerażająco wręcz zżyte. Oprócz tego w jej opowieściach (tak, opowiadała mi o sobie, acz w praktyce właściwie zawierała w tym tylko niewielki procent wiadomości o swej tożsamości, raczej były to opisy jej bliskich znajomych, otoczenia w którym żyje) zaczęła pojawiać się zupełnie nowa osoba, którą przedstawiła mi jako Jace'a. Aż do samego końca dowiedziałem się o nim bardzo niewiele. Rzekomo był jej bratem i mieszkał razem z nią, choć nie wyglądała na kogoś kto ma rodzeństwo. Szczególnie dlatego, iż odkąd zaczęła o nim mówić niemalże wszyscy nie mieli wstępu do jej domu, nawet jej kuzynka, jedynie ona i jej rodzice, choć ci i tak tylko ten dom odwiedzali, zamiast w nim normalnie mieszkać, sypiać i przyjmować posiłki. Później powiedziała, że odszedł, że już jest sama, już z nią nie mieszka. Nic z tego nie zrozumiałem i właściwie nadal nie rozumiem, ale chyba już nie chcę. Pamiętam, że wtedy nie chodziła do szkoły przez około dwa tygodnie. Wielokrotnie ja, albo jej koleżanki z klasy chciały przynieść jej notatki z lekcji, ale za żadne skarby świata nie chciała wpuścić nas do domu jak za poprzednim razem, wszystko nakazywała zostawiać w skrzynce na listy. Właściwie z perspektywy czasu mogę uznać, że... To nawet dobrze. Właściwie nawet teraz, gdy jest już 22-letnią (mimo, iż wygląda na lat szesnaście), pełnoletnią obywatelką Świata-3 nie chciałbym zobaczyć wnętrza jej przybytku. W końcu jest artystką, a dla artystów bałagan to chleb powszedni, coś zupełnie naturalnego, totalnie zwyczajne warunki do życia. A dla mnie... Wręcz przeciwnie. Nienawidzę tego, ale to póki co nie jest ważne. Później okazało się, iż wybieramy się do jednego liceum. I wtedy właśnie wszystko się zaczęło. Poszliśmy do liceum plastycznego. Było trudno, szczególnie dla Social, która przez mega długi okres czasu nie uczęszczała do szkoły. W końcu jednak wyszła na prostą, w liceum zaczęła się przykładać. Te 3 lata były ciężkie, w cholerę ciężkie, ale również liczba okazji do obserwowania jej wzrosła. Mogę wręcz przysiąc, że to były właściwie czas, w którym dowiedziałem się najwięcej. Szczególnie o jej umiejętnościach oraz charakterze. Pierwszą moją obserwacją było to, iż... właściwie nikt jej nie interesuje. W plastyku miała zarówno przyjaciół, jak i wrogów. Aczkolwiek nie sądzę, że te przyjaźnie można nazwać takimi stuprocentowo lojalnymi. Polegało to raczej na tym, że ci ludzie byli bardzo mili w stosunku do niej, a ona po prostu ich tolerowała, lecz była w stosunku do nich raczej neutralna. A jak ich nie tolerowała to stawali się wrogami. Nie mam pojęcia skąd u niej ten podział, ale nie da się ukryć - lubiła sobie dzielić ludzi na różne grupy. Zupełnie nie obchodziło ją to, że pakowanie wszystkich do jednego worka jest zwyczajnie głupie, bo każdy człowiek się od siebie różni, nie tylko pod względem wyglądu, ale również wnętrza. Kontynuując jednak - zupełnie nikt jej nie interesował pod względem miłosnym, bo jeśli chodzi o zwykłe zaciekawienie czyjąś osobowością - mogę stwierdzić, że było wręcz nadmiar takich sytuacji. Już na pierwszym roku byli dwaj ludzie, którzy zaproponowali jej chodzenie. Nie zgodziła się. Krążyły pogłoski, że złamała im serce w bardzo okrutny sposób, że nie mogli się pozbierać, jednak szybko ucichły. Na drugim roku był pewien Martin. Nie przypomnę sobie jak miał na nazwisko, ale jestem pewien, że był Hiszpanem. Bardzo się interesował Parasite, próbował nawiązać z nią przyjaźń, ogólnie był bardzo miły, ale ta... raczej zbytnio go nie lubiła, a w każdym razie nie tolerowała. Później stał się jeszcze bardziej natarczywy. Głupi człowiek, jakby sobie nie zdawał sprawy z tego, że idzie na pewną śmierć. Wyznał jej miłość. Odmówiła. Nie wiem w jaki sposób, aczkolwiek sądząc po niej... Pewnie niezbyt przyjaźnie. Martin jednak nie dawał za żadne skarby po sobie tego poznać. Brnął w to dalej, nie chcąc odpuścić za żadne skarby tego świata. A wtedy... Cóż, dała mu takiego kosza, że ponoć ledwo to przeżył (po całej tej aferze przeniósł się do innej szkoły). To była długa przerwa. Wyszedłem wtedy po coś do jedzenia. Nie zajęło mi to zbyt długo, zaledwie piętnaście minut, zatem szybko wróciłem z powrotem do klasy. A to, co tam zobaczyłem przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Wiedziałem jaka jest Sociality, ale... Nie, nigdy bym nie podejrzewał jej o takie coś. Krzyczała coś o tym, że nie zniesie tego, i że dlaczego nikt nigdy nie zrozumie, że ona niczego nie chce? Hiszpan trzymał ją za przedramię, a ona wymachiwała rękami na wszystkie strony. W końcu przybliżył się do niej i chciał ją przytulić wbrew woli. Czego on się spodziewał? Że to jakieś cholerne anime i zwykłe przytulenie wszystko zmieni? Zmieni fakt, że Pasożyt jest aseksualna i nigdy nikogo nie pokocha jak drugą połowę? Idiota. W każdym razie... Wtedy nagle na jego głowie wylądowało drugie śniadanie, a zdenerwowana do szpiku kości szybko wzięła plecak i nie przejmując się takimi przeszkodami jak ławki czy cokolwiek innego, minęła mnie i wyszła ze szkoły. Dlaczego mnie to zaskoczyło? Bo nigdy w życiu nie widziałem, by użyła na kimkolwiek przemocy. Była ostra, jeśli chodzi o słowa, ale nigdy, nigdy w życiu nie podniosła na dosłownie nikogo ręki. Po tym zdarzeniu miała masę nieprzyjemności. Bała się, że wyrzucą ją ze szkoły, ale wszystko się jakoś ustatkowało. Trwało to bardzo długo, praktycznie przez trzy miesiące była zawieszona w obowiązkach ucznia, ale dostała komisje wychowawczą. Zadecydowali, by ją zostawić i... została. Później poszliśmy na studia. Pasożyt jako Studentka Akademii Sztuk Pięknych. Tak, zdecydowanie to do niej pasuje. Nie była, ani też pewnie nie jest pilną uczennicą. Ale co za różnica, skoro niedługo później i tak miało wszystko wywrócić się do góry nogami? Postanowiła odmienić swoje życie...


Dnia 9 V 2999 roku zmarł niejaki Ryu Ivan Katsume Aizawa. Zginął w wypadku samochodowym przy Teatrze w Centrum Miasta. Sprawcą jest niejaki Yoshida Mokoto Ishikawa. Śmiertelnie potrącił 20-latka pod wpływem alkoholu, po czym zbiegł z miejsca zbrodni. Jednym ze świadków w tej sprawie jest jego córka, niejaka Toshiko Minori Kimiko Yoshi Ishikawa, podejrzana o współudział w zabójstwie.

Pasożyt to osoba, którą pamięta się do końca życia, a nawet po życiu. I nie chodzi tutaj o jej czyny, jakieś kontrowersyjne zdarzenia, które kiedyś miały miejsce (choć nie ukrywam, one też mają znaczenie, bo jakby nie patrzeć gdyby nie to - prawdopodobnie nigdy bym jej nie poznał), aczkolwiek o wnętrze. To, jaka była i właściwie - jaka jest. W każdym razie dla mnie. Dla wszystkich innych może być tylko kolejnym, nic nie znaczącym członkiem społeczeństwa, ale dla mnie była kimś innym, wyjątkowym, szczególnie różniącym się od wszystkich innych. Nigdy nie była taka jak wszyscy, unikała stereotypów szerokim łukiem. Czy lubiła swoją odmienność? Nie mam pojęcia. Jak dla mnie mogła nawet o tym nie wiedzieć. Właściwie... Nawet nie wiem czy interesuję się sama sobą. Trzeba bowiem wiedzieć, że w ogóle o siebie nie dba. Nigdy. Nie ważne co powiesz, nieistotne co zrobisz... Ona i tak nigdy w życiu nie będzie się oszczędzać. Chociaż wygląda na taką, która samym chociażby spojrzeniem cię zabije, to... Woli innych od siebie. Jest cholernie wręcz opiekuńcza. Tylko, że w odrobinę inny sposób. W sytuacji bardzo dużego zagrożenia życia wskoczyłaby za kimś w ogień, ale zazwyczaj, gdy ktoś zrobi coś złego - nawet nie próbuje go powstrzymywać. Jeśli dany ktoś powie jej o swoich czynach, to owszem, będzie próbować powstrzymać, ale jakoś bez przekonania, więc oczywistym będzie, że i tak to zrobi. Kiedy natomiast wróci, to... Lepiej już właściwie, żeby nie wracał. Dostanie solidny opieprz, prawdopodobnie również po głowie za głupotę. Czyli ogólnie - wyznaje zasadę przekonywania się na własnej skórze i jeszcze przypieczętowuje to opieprzem, coby już nie popełnił tego samego błędu. To bardzo dziwny rodzaj opieki, ale wbrew pozorom - cholernie skuteczny. Oczywiście podczas tej przedziwnej pseudo-opieki, nie zamienia się w bezdusznego potwora. Jeśli trzeba, to pięknie opatrzy i w ogóle. Jest jednak jedna, bardzo ważna zasada tego całego rytuału... Musi być to osoba, którą zna i kocha lub lubi, do której w pewien sposób jest przywiązana. Może przechodzić obok tysięcy ludzi, którzy umierają w skutek druzgocących kataklizmów i nawet się nie obejrzy. Nie wiem czego to jest skutkiem, ale... to bardzo ordynarne moim zdaniem. Istnieje jednak jeden, mały wyjątek od tej cały reguły - jej kuzynka. Owszem, jest to część jej rodziny i powinna się jeszcze bardziej o nią martwić, ale cały hyc polega na tym, że niemalże cała jej przyjaźń z nią (bo trzeba wiedzieć, że strasznie się kochają, gdyby którejś coś się stało, to wolę sobie nawet nie wyobrażać co by się działo) opiera się na... zakładach! Zakładają się o wszystko. Czasem te zakłady mnie poważnie zaskakują. Bywają niezgodne z prawem, chamskie, a nawet naruszające własności innych mieszkańców. I niespecjalnie teoretycznie nie mają żadnych zasad, totalna samowolka. Ktoś daje ci wyzwanie - przyjmujesz, albo tracisz punkt. Zazwyczaj jednak nie zakładają się o coś, co bardzo poważnie może zagrażać życiu. Nie jest to żadna zasada, że takich nie można czy cokolwiek. Tylko po prostu - wolą nie. Jakiś tam zdrowy rozsądek zachowują. I to właściwie tyle, jeśli chodzi o rzeczy względnie normalne w tych cholernych zakładach oraz ogólnie całej Ishikawie, choć generalnie nie wiem czy można ją w jakimkolwiek stopniu nazwać normalną. Jej wszystkie cechy charakteru, zachowania, znaki szczególne... Nie, zdecydowanie nie. O ile w ogóle pojęcie „normalność” istnieje. Nie będę się jednak tutaj rozdrabniać na temat filozofii, bo w sumie z niej zawsze byłem beznadziejny. W ogóle nigdy nie umiałem przyswoić żadnych przedmiotów humanistycznych. W przeciwieństwie do Minori. Ta to zawsze miała do nich tą cholerną smykałkę. Ponadto nauczyciele, mimo wszystkich ucieczek, pyskowania, słabych ocen i nieodrabiania prac domowych... lubili ją. Pamiętam, że zawsze mnie to cholernie zaskakiwało. Dlaczego? Była tak nieobowiązkowym uczniem, że to aż trudno opisać. W końcu jednak stwierdziłem, że widzieli ją tak samo jak ja. Bo trzeba wiedzieć, że jest ona cholernie miła, nawet jeśli na taką nie wygląda. A nie wygląda. Wygląda na wariatkę. I właściwie nią też jest, ale czy wariatki nie mogą być miłe? Mogą. Ona miała ten syndrom, że pomimo całego dziwactwa, między sytuacjami, kiedy wybuchała gniewem, kiedy była obojętna, kiedy była smutna, zawstydzona czy zirytowana potrafiła podejść i przytulić w ramach pocieszania. Bo jeśli mam być szczery to... nigdy nie umiała tego robić. Jej pocieszanie zawsze było, jest i będzie beznadziejne, ale kiedy ktoś już to zrozumie, to myślę, że to doceni. Przynajmniej ja doceniałem. Dlaczego? Cóż, trzeba wiedzieć, iż robi to rzadko. I tylko dla niektórych osób. Jej osobowość to połączenie różnych, tajemniczo kontrastujących ze sobą tekst. Może i jest milutka, niczym baranek, aczkolwiek potrafi być również wredna. Nie mam pojęcia czy robi to umyślnie, czy po prostu, ta chamskość bierze się z wnętrza, ale - wierzcie na słowo - wówczas bywa bardzo irytująca. Wymądrza się, używa pięciuset różnych, dziwnych dat, pojęć i zdarzeń historycznych i przytacza jeszcze dziwniejsze cytaty z różnych książek (a trzeba przyznać, że przeczytała ich nadmiar)... Brzmi śmiesznie, prawda? Ale w praktyce jest to tak denerwujące, że aż trudno to opisać. Mało tego, bywa również całkiem zabawne, aczkolwiek rzadko. Bo jak tutaj dyskutować z kimś, kogo kompletnie nie rozumiesz? Całe szczęście, że ta wredota objawia się dość rzadko, podobnie jak i furia, w której... Cóż, robi masę dziwnych rzeczy. Krzyczy, wymachuje rękami, ucieka się do przemocy, a później zbiega z miejsca zdarzenia. Dokładnie jak w przypadku Martina. Cóż oprócz tego mogę dodać? Zwykle jest cholernie obojętna na niemalże wszystko, świat zwykle przemierza z tym swoim grymasem nie wyrażającym niczego na twarzy. Jest to dość dziwne, że aż czasem chce się do niej podejść i powiedzieć „Hey! Uśmiechnij się... Świat nie jest taki szary, jakby się mogło wydawać!”, ale pewnie by został odesłany z kwitkiem. Tak jest zawsze w jej przypadku. Swoją drogą... Taki tekst to dobry powód do rozmowy, czyż nie tak? Ale nie w przypadku Toshiko. Ona jest zwyczajnie zbyt nieśmiała, żeby rozmawiać z obcymi. I unika takich rozmów szerokim łukiem. Bardzo często ucina rozmowy z nieznanymi jej ludźmi w połowie, tłumacząc się, że zostawiła żelazko na gazie. Wyjątek stanowią zakłady i napady dziwności. Podczas nich może zrobić dosłownie wszystko. Jest wówczas jeszcze bardziej nieprzewidywalna niż zwykle. Bo trzeba wiedzieć, że choćbym nie wiem jak się starał opisać jej osobowość jak najdokładniej to zawsze mi coś umknie, ponieważ nigdy nie wiadomo co zrobi za pięć sekund. Jest masakrycznie wręcz zaskakująca, dlatego opisanie jej zachowania od A do Z graniczy, a może właściwie jest, cudem...

Well, they're never gonna get me, like a bullet through a flock of doves... 3ECwB7E

Kiedy pierwszy raz zawitałem w mieszkaniu Yoshi? Właściwie... Już nie pamiętam. To było jakoś pod koniec liceum. Była wówczas chora. To było całkiem do niej podobne, nie było miesiąca, w którym by nie chorowała. Miała bardzo słabą odporność. Wystarczyło, że jakaś chora osoba obok niej stanęła, a ona już na następny dzień kaszlała i kichała. Naprawdę, zadziwiało mnie to. Tak czy inaczej, powracając do tematu... Przyszedłem do niej od razu po szkole, zatrzymując się tylko na chwilę w sklepie, bo znając ją to pewnie nic nie jadła od co najmniej pięciu dni, bo Tsukumo wyjechała. Jeszcze w dodatku ta menda po chamsku ukrywała przed swoją kuzynką, że nie jest chora i może sobie spokojnie jechać. Naprawdę. Czasem z nią nie wytrzymałem, w ogóle nie była samodzielna, aczkolwiek równocześnie wcale o siebie nie dbała, ponieważ zawsze się bała, że poproszenie kogokolwiek innego o zrobienie jedzenia niż Sayuki równa się z natychmiastową śmiercią. Głupia. Już przy domofonie usłyszałem głośne kaszlenie. Gdy otworzyła mi drzwi natomiast moim oczom ukazała się wychudzona, zmęczona sylwetka z podkrążonymi oczami i zaczerwienionym nosem oraz policzkami. Pokręciłem głową, a ta mnie wpuściła. Gdy zobaczyłem wnętrze jej domu... załamałem ręce, chciało mi się wręcz płakać. Wszędzie był syf. WSZĘDZIE. Kuchnia wyglądała jakby ostatnio robiono w niej świąteczny obiad kilkanaście tygodni temu, po czym zostawiono wszystko, żeby sobie zgniło, pleśń zaczęła nawet przechodzić na meble. W zlewie ze wszystkich odpadków już prawie transumowało się nowe życie, na podłodze leżało pięć tysięcy zakrawionych ręczników, chusteczek i sprzęt kuchenny, który się już nie zmieścił na blacie. W szafkach też leżały brudne gary. Prawie zwymiotowałem, więc postanowiłem udać się dalej. Salon... Wyglądałby całkiem przyzwoicie, gdyby był pracownią. Wszędzie, dosłownie wszędzie, leżały jakieś kartki, kredki, ołówki, pędzle, farby, glina, porcelana... Wszystko! Stały tam dwie sztalugi i pod każdą ze ścian, a także na kanapie, fotelach i telewizorze były poopierane różnego rodzaju podobrazia. Płócienne, drewniane, papierowe... Każde! Nie, nie chciałem już oglądać dalszych pokojów, choć wiedziałem, że znajduje się tu jeszcze pokój jakiegoś chłopaka, z którym kiedyś mieszkała i oczywiście jej sypialnia, która również służyła za pokój muzyczny, pracownię komputerową, jadalnię i wszystko inne. Praktycznie jedynym czystym pokojem była tutaj łazienka. Załamałem się. Dlaczego ona była taką bałaganiarą? Jeszcze co najlepsze... Patrzyła się na mnie jak na idiotę, gdy dziwiłem się, że ma taki bajzel, jakby to było najnormalniejsze co może być. Ja rozumiałem, że rodzice ją wydziedziczyli, nie miała w ogóle pieniędzy i utrzymywała się tylko i wyłącznie dzięki swojej kuzynce i od czasu do czasu dzięki jakiemuś mega niskiemu blondynowi, no ale... To była przesada. Przecież ręce by się jej nie połamały, gdyby trochę posprzątała, prawda? Nawet jeśli miała tą swoją cholerną przypadłość, że bardzo łatwo było jej złamać kości, szczególnie w kończynach. Westchnąłem i spytałem się jej kiedy ostatnio coś jadła. W czwartek. Bosko, pięć dni temu. W 2,5 godziny odwaliłem masę roboty. Wysprzątałem calusieńką kuchnię i zrobiłem obiad. Chciałem się również zabrać za salon, ale kategorycznie mi zabroniła ruszania czegokolwiek, menda jedna. Jeszcze później zrobiło jej się przykro i chciała mi to jakoś wynagrodzić, ale miała szlaban na wyłażenie z łóżka. Wcale, a wcale jej się to nie podobało, ale nie mogłem pozwolić, żeby mi chorowała przez dwa tygodnie. W końcu studia się zbliżały, a nigdy by się nie dostała na ASP z pięćdziesięcioma tysiącami nieobecności. Przychodziłem do niej co dwa dni, aż w końcu nie odzyskała zdrowia. W końcu wróciła do szkoły, lecz wciąż nie ćwiczyła na wychowaniu fizycznym. Ale to właściwie całkiem dobrze. Jeszcze bardziej by się uszkodziła. Wystarczyłoby, żeby piłka od choćby siatkówki ją uderzyła, a ona już by miała wielkiego siniaka. A po za tym zawsze była strasznie słaba fizycznie (psychicznie zresztą też), a w tym tygodniu mieliśmy głównie ćwiczenia z karate. Nikogo by nawet nie ruszyła, a sama by pewnie miała tysiące sińców. Ogólnie... ma bardzo słabe ciało. Pamiętam, jak kilka lat temu mieliśmy wycieczkę szkolną. Toshi zgubiła wtedy jedną rękawiczkę, prawą, przez co odmroziła sobie rękę. Nauczyciele byli na nią źli, i właściwie nikt za bardzo nie kwapił się, by jej pomóc, a to była doprawdy jedna z mroźniejszych zim jakie były kiedykolwiek. Uznali, że jest jej po prostu zimno, aczkolwiek okazało się, że było to odmrożenie. W dodatku drugiego stopnia. Do dzisiaj widać po tym skutki - delikatny niedowład w tejże ręce. Od tamtej pory zaczęła się bać zimna (cheimatofobia), aczkolwiek to nie było jej jedynym lękiem... Bała się również burzy (brontofobia), miała lęk wysokości (akrofobia), panicznie się bała tłumów, głównie dlatego że jest niska (ochlofobia), nigdy nie umiała nurkować, co skutkowało lękiem przed głębinami (batofobia), zawsze bała się umrzeć, nie potrafiła sobie tego wyobrazić, dlatego też często to malowała (tanatofobia), cierpiała również na lekką heliofobię, czyli lęk przed słońcem... Miała także taki lęk, który dosyć mnie zaskakiwał. Bała się zostać sama. Nie chodzi, że w domu, czy cokolwiek. Sama pod względem psychicznym. Bez żadnego wsparcia, przyjaciół, czegokolwiek (monofobia). W każdym razie ramach podziękowania za opiekę poszliśmy na... strzelnicę. Tak, dokładnie. Oboje uwielbialiśmy strzelać. Ja nie byłem z tego zbyt dobry. Ale zapewne dlatego, że byłem bezmyślny i od razu się brałem za broń ciężką. Minori natomiast była wybitnie dobra ze strzelania z zarówno lekkich, jak i ciężkich pistoletów oraz karabinów sportowych, czyli tych bardzo lekkich... Nie mam pojęcia skąd się wzięło to hobby. Myślę, że pewnie obejrzeliśmy jakiś film i postanowiliśmy nauczyć się strzelać. Tak było z muzyką. Poszliśmy kiedyś do kina na jakiś film muzyczny i przez niego zaczęliśmy się uczyć grać na instrumentach. Ja na perkusji, a Toshiko na gitarze. Mieliśmy również nauczyć się śpiewać, ale... To było trudniejsze, niż nam się zdawało. Jednakże trzeba również dodać, że Ishikawa bardzo dobrze malowała i rysowała oraz dość dobrze radziła sobie z rzeźbą. W końcu nie bez powodu poszła do liceum artystycznego i na ASP, prawda? Wszystko zaczęło się od tego, że zaczęła rysować zwierzęta. Od zawsze je kochała oraz miała do nich niewyobrażalnie dobrą rękę. Świetnie potrafiła tresować i nimi się opiekować. Na początku chciała zostać weterynarzem, ale to do niej w ogóle nie pasowało. Nigdy nie lubiła gapić się na wnętrzności, więc kilka lat później odkryła w sobie talent malarski. Lecz to nie jest koniec jej umiejętności... Jest również bardzo zwinna. Biega dosyć szybko, a w dodatku cicho i umie się chować w ciasnych zakątkach. Co prawda, średnio przydałoby się jej to podczas walki czy czegokolwiek, ale... To zawsze jakiś plus, prawda?

Well, they're never gonna get me, like a bullet through a flock of doves... STfezQs

Ten pierwszy dzień... Pewnie chcielibyście zapytać co w tych oczach było takiego strasznego? Spieszę z wyjaśnieniem. Były nienaturalnie wielkie. Kryło się w nich, coś... nie wiem. Coś złego. Zawsze bałem się jej patrzyć w ślepia. Były straszne, w poezji by zostały porównane do obietnicy grzechu, ślepi Śmierci... Czegoś strasznego, symbolizującego wewnętrzną katastrofę. I choć wcale nie były jakiegoś nadnaturalnego koloru, na przykład czerwone, to właśnie tak wyglądały. Złowrogo. Od tamtego czasu nie znoszę turkusowo-zielonego. Kojarzy mi się właśnie z tamtym zdarzeniem. Z dużymi, lekko podkrążonymi oczyskami, małym, wąskim noskiem, cerą na twarzy bladą jak śnieg. Właśnie... Ta cera. Jeszcze praktycznie nigdy na jej policzkach nie widziałem żadnych rumieńców. W dodatku ma tak delikatną tą skórę, że bez problemu może zostać pomylona z kimś zmarłym. Tego wrażenia jeszcze dodają bardzo wąskie i małe, sine usta oraz idealny kształt głowy w literkę "V". Oprócz tego jest bardzo, bardzo niska, nawet jak na japońskie standardy. Mierzy bowiem sto pięćdziesiąt sześć centymetrów. Ma dość anemiczną sylwetkę, w szkole pielęgniarka bardzo wiele razy pytała się jej czy cierpi na anemię czy jakąkolwiek inną chorobę, która sprawia, iż jest się nieprzyzwoicie chudym. Zawsze odpowiadała, że nie, ale kij ją tam wie. Ona lubi kłamać jeśli chodzi o to kiedy i co jadła, więc dlaczego miałaby nie łżeć na temat swoich chorób? To całkiem do niej podobne. W końcu nigdy nie chciała, żeby ktoś się nią przejmował. W każdym razie waży całe trzydzieści trzy kilogramy. Ma również bardzo małe stopy. A jak to się mówi - ten kto ma małe stopy, za wiele nie urośnie. Zawsze ją denerwowało gdy ktoś tak gadał. Jest przeczulona na punkcie swojego wzrostu. Niech Bóg was chroni, byście złego słowa o jej wzroście nie powiedzieli, bo może się to naprawdę źle skończyć. I pomimo tego, że jest to czasami nawet przydatna cecha to ta zawsze się wścieka i marzy o butach z platformami i koturnami. A najlepiej wszystko na raz. Przechodząc jednak dalej... ręce również ma drobne. Może nie tak, jak u małego dziecka, ale jednak. Plus jest jednak taki, że długie, niesamowicie zadbane i zaostrzone paznokcie, zwykle pomalowane na jakieś ciemne lub niebieskie kolory, optycznie nieco wydłużają jej te małe, chude palce. Na rękach, w szczególności nadgarstkach ma mnogość blizn. Pamiątki z przeszłości, wyrządziła je sobie sama. I kilka lat temu dokonałem kolejnego odkrycia, choć niemalże nikt mi nie wierzył. Ma długie, przerażające blizny, głównie po nożu i czymś w rodzaju bicza (może pasie?) na plecach. Chciałem ją zapytać skąd to, aczkolwiek gdy tylko zauważyła, że się tam patrzę to powiedziała, że w dzieciństwie wpadła na jakiś zwój drutu kolczastego czy coś w tym rodzaju. Prawdę mówiąc... Nie wierzyłem jej. Była cholerną niezdarą, ale nigdy by się nie wpakowała na coś takiego. Po za tym to nie były rany kłute, tylko cięte... Podejrzewałem, że ma to jakiś głębszy związek z jej rodzicami, ale już nie chciałem nic mówić. Cóż jeszcze oprócz tego? Ach, tak... Włosy. Kłaki Kimiko są niesamowicie długie, podejrzewam że bardzo rzadko je podcinała, sięgają bowiem pasa. Ma również krótką, specjalnie nierówno obciętą grzywkę, zarzuconą na lewe oko, przez co jest ono zasłonięte. W dodatku niegdyś były czarne, aczkolwiek teraz... Są niebieskie. I to zupełnie na zawsze. Łączy się z tym dość banalna, ale ciekawa historia. Trzeba bowiem wiedzieć, że Yoshi wraz ze swoją kuzynką zawsze kochały się zakładać. Na początku robiły to o kasę lub coś w tym rodzaju, aczkolwiek gdy zaczęły to robić jeszcze częściej to robiły to na punkty. I pewnego razu przechadzając się M-3 zobaczyły w reklamie pewną kobietę z neonowo niebieskimi włosami. Szczerze się zdziwiły i wtedy Tsukumo powiedziała coś, co wszystko zapoczątkowało... Stwierdziła, że Pasożyt nigdy by sobie nie przefarbowała grzywy na taki kolor. Ona zaś nie wyobrażała sobie nie przyjąć tego wyzwania i w ten sposób powstał kolejny z około już stu zakładów. Kolor nie wyszedł dokładnie taki sam jak w reklamie, ponieważ miała ciemne włosy, ale... jednak! Zrobiła to. Co jeszcze bardziej potwierdziło moją tezę, że jest kompletną wariatką. W sumie... One obie nie są normalne.



***
So there's problems in your life... That's fucked up, and I'm not blind.
I'm just see through faded, super jaded and out of my mind!


***


x Ma brata przyrodniego (którego generalnie traktuje jak swojego własnego) - Jace'a i rodzoną kuzynkę - Tsukumo, która mieszka dwa piętra wyżej.
x Oprócz brata posiada również inne zwierzęta. Szopa pracza albinosa, o imionach: Pascal Picasso Leonardo (wszystkie po malarzach), aczkolwiek jego przezwisko to Mr. Anything, albo Menda Społeczna.
x Jest leworęczna.
x Mówi po japońsku rzecz jasna, angielsku, szwedzku i bardzo słabo po rosyjsku. Zna również pojedyncze polskie słowa przez swojego sąsiada.
x Ulubione danie to ryż z kurczakiem i warzywami, a na słodko... sernik! Ulubiony napój to soczek.
x Grupa krwi: 0Rh-
x Kocha wszystkie kolory jednakowo, lecz gdyby miała wybrać, to pewnie byłby to niebieski, biały, czarny i pastelowo fioletowy.
x Jedno piętro nad Yoshi mieszka pewien polak, o imieniu Dominik i Tsukumo z Social kochają go wkurzać, ponieważ mówi bardzo słabo po japońsku i wtedy bardzo śmiesznie gada. Dla przykładu wrzucają mu śmieci na balkon, bo nie chce im się wynosić.

Well, they're never gonna get me, like a bullet through a flock of doves... OzE8ZeQ

Pewnie nikogo to nie obchodzi, ale chciałbym również dodać informację na temat tego, co ze mną się obecnie dzieje... Gdzieś tam, na górze, zostało wspomniane że umarłem. I to jest prawda, ale umarłem tylko w wyobraźni Ishikawy, bo... tak naprawdę to nigdy nie istniałem. Byłem tylko jej wymysłem, czymś w rodzaju wymyślonego przyjaciela. Znacie to pojęcie, prawda? Dzieci w wieku od trzech do siedmiu lat go mają, czyż nie tak? Ale Toshiko nie ma pięciu lat. Zatem jest dziecinna? Może i tak, ale tutaj nie o to chodzi. Po prostu uznawała, że ten sposób jest dobry dla ułożenia sobie życia. Pogrupowania sobie wszystkich zdarzeń, które kiedyś miały miejsce. Te wszystkie postacie, którymi byłem, te wszystkie zdarzenia, łącznie z - rzekomo - moją śmiercią miały miejsce, tylko byli to inni ludzie. Dlaczego nie mogli to być i w tym przypadku oni? Bo... wszyscy z tych ludzi prędzej czy później zmarli. Również i ja umarłem, choć wciąż istnieję.


***
Yeah, it's over now, but i can breathe somehow...
When it's all worn out, i'd rather go without.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

    Bardzo często ucina rozmowy z nieznanymi jej ludźmi w połowie, tłumacząc się, że zostawiła żelazko na gazie.
    Ahah.

    x Oprócz brata posiada również inne zwierzęta.
    DZIĘKI.

    I powiem tak: to najlepsza karta postaci, jaką kiedykolwiek czytałem. Porównywalna nawet do pewnego „dzieła”, które dotychczas u mnie górowało. Ha, nie jestem pewien, czy nawet tego nie przewyższyłaś. To było tak wciągające, że rzuciłem wszystko inne w jasną cholerę, żeby zagłębić się bardziej w opis postaci, dowiedzieć czegoś o jej umiejętnościach, zachowaniu, o jej historii. Na początku przeraziła mnie ilość (dostałem parę bloków totalnie małych literek, whut? what? eh? *klika dymek help*), ale ostatecznie dałem radę. No i przyznam też, że sztuką jest umieć opisać taki typ charakteru w sposób, który nie jest zwyczajnie żałosny. Za mną tysiące przypadków, gdy ktoś chciał wykreować kogoś o podobnym podejściu do życia i zwykle kończyłem z ręką na twarz w przysłowiowym facepalmie. Rany, jestem dumny, że jestem twoim bratem, he.

    Well, they're never gonna get me, like a bullet through a flock of doves... Ds39
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach