Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

Pisanie 01.09.14 23:02  •  Kici, kici Mutancie Empty Kici, kici Mutancie
MG: Blight
Uczestnicy: Marcelina. Miała być Szarańcza, ale stwierdziła, że woli Marcelinę
Trudność: Średnia
Możliwość zgonu: Jeśli nie wejdziesz komuś pod lufę, to nie.
Lokalizacja: Zaczęło się w Desperacji, a później nie wiadomo. Prawdopodobnie M-3

Sama opisz, co masz na sobie. Nie posiadasz żadnego ekwipunku, poza tym, co znajdziesz. Wybacz nieścisłości - misję wymyślam na bieżąco.




Kici, kici Mutancie 5353397_fragment-zatopionej-sztolni-w-kgorzetajne-laboratorium-hitlera



- Hej, to chyba ona.
Marcelina właśnie wygrzewała swoje futerko w bezlitosnym żarze Desperackiego słońca, kiedy nagle chwilę jej odpoczynku przerwało dwóch zakapiorów. Mamusia musiała podawać im na śniadanie sterydy, bowiem ci wyglądali jak chodzące góry mięśni. Ich łyse czaszki błyszczały w słońcu, a na ich zakazanych mordach, poprzecinanych bliznami widniały szczerbate uśmiechy dzieci, które pod choinkę dostały czekoladę, choć spodziewały się węgla. Jeden miał tatuaż z trupią główką, straszący dzieci ze swego miejsca na czole. Obaj trzymali karabiny wyglądające na zdolne do poszatkowania biednej kocicy na wypadek fałszywego ruchu. Ponadto, jeden z nich miał przy sobie sieć. To na pewno nieszkodliwi świadkowie Jehowy, prawda?
- Kici, kici. Chodź tutaj…
Obaj zarechotali okropnymi głosami i zbliżyli się do Marceliny. Jako, że Narracja to wredna suka, ten fragment przygody wydarzył się zbyt szybko i nagle, by kocica mogła poprawnie zareagować. Opadła na nią ciężka siatka, a ostatnim, co zapamiętała przed utratą przytomności, był but zmierzający w jej stronę.

Z trudem uniosła powieki, gdyż opuchlizna skutecznie jej w tym przeszkadzała. Pomieszczenie, w którym się znajdowała, pogrążone było w półmroku. Delikatne światło sączyło się przez szpary w masywnych żelaznych drzwiach, stojących na drodze do jej wolności. O dziwo nie była skrępowana. Chyba uznali – i słusznie -, że skopanie jej, skutecznie udaremni wszelkie próby ucieczki. Poczuła przytłaczającą senność, pomimo tego, że właśnie odzyskała przytomność. Bolała ją twarz i ręce. Nogi chyba oszczędzili.
Po chwili dotarł do niej chłód posadzki. Lodowato zimne, białe płytki i ściany w tym samym kolorze nadawały temu miejscu przerażającą atmosferę. Nawet w mizernym świetle mogła dostrzec krwawe zacieki na ścianach i podłodze, które zaschły i skutecznie oparły się czyszczeniu.
Wtem otworzyły się drzwi i ukazał się w nich wysoki, siwy mężczyzna w białym kitlu.
- Witaj mój nowy obiekcie. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci niewygoda i będziesz gotowa współpracować za kilka dni. Może nawet jutro, jeśli poczujesz się lepiej?
To powiedziawszy wycofał się, a do środka wszedł jeden z jej porywaczy i położył na podłodze tackę z jedzeniem. Obaj wyszli i zamknęli za sobą drzwi na klucz. Na tacce stała miska, w której znajdowało się coś twarogopodobnego. Obok leżała łyżka. Był tam też blaszany kubek z wodą.


Masz spuchnięte oko, i kilka siniaków na rękach i brzuchu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.09.14 19:48  •  Kici, kici Mutancie Empty Re: Kici, kici Mutancie
"Desperacja" czyli punkt wspaniałego wypoczynku! Słoneczko grzeje, wokół cisza, ty leżysz na rozgrzanym kamieniu. Nieśmiałe promyki wieczornego już słońca zmusiły Marcelinę do zamknięcia oczów. Całe jej ciało zdane było na ułożenie i wyrzeźbienie dość gładkim w tym przypadku kawałku skały. Trwała w tej pozycji od dobrych dwóch godzin, więc kroki i grube głosy dotarły do niej zbyt późno. Podświadomość kazała uciekać, lecz... było za późno. Gruba, ciężka siatka spadła na nią niczym grom z jasnego nieba. Poderwała się i z dzikim fuczeniem próbowała ją rozerwać. Nic to jednak nie dało, a po chwili szamotaniny oberwała w głowę z buta. Przed jej oczami zapadła ciemność.
* * *
Powoli otwarła oczy. Poczuła chłodną podłogę, w której zimnie niemal się zatopiła. Po jej ciele przebiegły nieprzyjemne dreszcze - przez kilka sekund cały obraz był rozmazany. W końcu dostrzegła kogoś... stojącego kilka metrów przed nią. Witaj mój nowy obiekcie. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci niewygoda i będziesz gotowa współpracować za kilka dni. Może nawet jutro, jeśli poczujesz się lepiej? - ...współpraca? Obiekt?
Boże. Ten dzień nadszedł. Dopadli ją! Znalazła się tu, w piekle na ziemi, tu, skąd 'obiekty' już nigdy nie wychodzą. Nie, to nie może być prawda! Nie tak miała zakończyć swój żywot. Podniosła się ciężko, opierając się o kościste ręce. Była słaba i oszołomiona - wszystkie swoje gadżety, monety, aparat fotograficzny i telefon zostawiła w nowym mieszkaniu. Wyszła tylko na chwilę, by zażyć ostatnich wakacyjnych promieni. Rozpruwacz jej nie dopadł. Zrobił to ktoś inny. Nadal nie widziała dobrze na lewe oko. Czuła lekki ból w tamtej okolicy - dotknęła opuchliznę delikatnie dłonią, sycząc z właśnie wracającego bólu. Przez kilka minut trwała bez ruchu, próbując zacząć myśleć logicznie. W tej chwili drzwi otworzyły się z hukiem, przez co Marcelina poderwała się ze strachu. Bezsilność i osłabienie nie pozwoliły jej jednak na jakikolwiek ruch nogami. Jeden z jej oprawców położył na podłogę tackę z jedzeniem, ponownie zamykając drzwi. Na klucz.
Po chwili namysłu przysunęła się w tamtą stronę. Widok "twaropodobnego" czegoś zemdlił ją na tyle, że ta postanowiła nie tknąć jedzenia przez tydzień. O ile wyjdzie z tego bagna cało. Skrzywiła się tylko i odsunęła tackę, przysuwając się pod ścianę. Oparła się o nią i tak czekała, czując coraz wolniejsze i spokojniejsze bicie serca. Przez ten czas myślała nad swoim życiem. Wspominała, przypominała sobie miłe chwile. Potem zaczęła nadawać imienia każdej kafelce, każdej płytce położonej na ścianie i podłodze. Kasia, Basia, Asia, Hubert, Stefan, Waldemar, Aragot, Harry, Vio... Zaraz.
Aragot?
Z ciemnego kąta doszedł ją dziwny, nienaturalny głos. Odwróciła wzrok w tamtą stronę - z mroku wyłonił się czarny wilczur. - Mówiłem, prosiłem, NALEGAŁEM abyś została w domu! - kotowata odetchnęła z ulgą, mimo wizji Aragotowego kazania. - I co teraz? Jak ja Ci mam pomóc? Jesteś tu uwięziona. Nawet na chwilę nie można Cię samej zostawić. Musimy coś wymyślić, w przeciwnym wypadku skończysz tak jak większość króliczków doświadczalnych. Tak, czyli albo umrze, albo zamieni się w zdziczałą ośmiornicę. Z dupą zamiast oczów.


Ostatnio zmieniony przez Marcelina dnia 11.09.14 20:39, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.09.14 16:34  •  Kici, kici Mutancie Empty Re: Kici, kici Mutancie
Współpraca za kilka dni? Co za bzdura. Już kilka godzin po pierwszej wizycie, masywne, żelazne drzwi otworzyły się z nieprzyjemnym skrzypieniem, wpuszczając do środka mnóstwo światła, co trochę oślepiło kocicę. Kiedy przywykła już do niego, zobaczyła, że stanęło przed nią dwóch żołnierzy i jeden naukowiec. Inny niż tamten poprzedni. Jej nowy oprawca miał na sobie biały kitel i powycierany sweter. Włosy kruczoczarne dawały jasny znak, że jest dość młody jak na swoje stanowisko. Chudy i chorobliwie blady, w przeciwieństwie do swoich dobrze wykarmionych podwładnych. Tamci stanowili wręcz idealny stereotypowy obraz tępego wojskowego trepa, nawykłego i nadającego się tylko do słuchania i wykonywania rozkazów.
- Koniec przerwy, obiekcie 3446. Bierzemy się do pracy
Pomimo miłego i uprzejmego głosu, a także łagodnego oblicza, naukowiec nie mógł budzić zaufania. Skinął dłonią na Marcelinę i natychmiast rzucili się na nią żołnierze. Związali ją mocno i solidnie. Kitel wyszedł z Sali, a za nim podwładni i kocica.
Korytarz. Jaskrawe światło drażniło kocie oczy. Monotonne, szare ściany. Prawo, lewo, lewo, stop. To już. Mały orszak zatrzymał się przy drzwiach do laboratorium. Numer był nieczytelny, bowiem jakiś potwór przeorał je pazurami. Weszli do środka. Oczom Marceliny ukazało się naprawdę dziwne pomieszczenie. Stół operacyjny stał na środku, po bokach jakieś aparatury, niezidentyfikowane przyrządy, na mobilnym stoliczku narzędzia: skalpel, piła, strzykawka, kleszcze… W dodatku wszystko było w nieładzie, jakby to laboratorium było przygotowywane w pośpiechu na jej przyjęcie.
Żołnierze przypięli Marcelinę do stołu za pomocą klamer i odsunęli się na bok. Doktorek odesłał ich gestem za drzwi i uśmiechnął się szeroko. Chwycił skalpel w dłoń i zrobił delikatne nacięcie na jej policzku. Następnie zebrał krople wacikiem i odszedł do jednej z niezidentyfikowanych aparatur. Marcelina mogła w tym czasie swobodnie rozejrzeć się po sali.
Jej nogi wskazywały na drzwi. Po lewej stronie stał wcześniej wymieniony stoliczek, po prawej doktorek i jego machiny. Gdzieś po prawej stronie widoczna była kratka wentylacji pod samym sufitem, po podłodze walały się papiery, prawdopodobnie z tej zniszczonej szafy pancernej, stojącej w lewym przednim rogu. A, oczywiście nie dało się nie zauważyć wielkiej lampy świecącej Marcelinie w oczy. Czas teraz przyjrzeć się uwięzi. Klamry ograniczające ją, zamykane były na przycisk, którego oczywiście osoba przykuta nie mogła dosięgnąć w żaden sposób.
Doktor zbliżył się do niej i pochylił.
- Wiesz, że jesteś najciekawszym przypadkiem, który mi się trafił? Nie codziennie można znaleźć tak łatwo, kogoś tak intrygującego. Liczę na to, że podzielisz się ze mną swoimi sekretami. Dobrowolnie lub nie, to zależy tylko od ciebie. - Odłożył skalpel na miejsce. – Chcesz się przekonać, jak twoje ciało reaguje na elektrowstrząsy? – zaśmiał się paskudnie – Mam chyba gdzieś tu specjalną obrożę…
Odwrócił się do niej plecami i ruszył na poszukiwanie wyżej wymienionego przedmiotu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.09.14 19:08  •  Kici, kici Mutancie Empty Re: Kici, kici Mutancie
Szkoda, że była słaba i nie mogła zatopić w tych wielkoludach pazurów czy kieł. Poczuła jeszcze większą niemoc w chwili, gdy Ci boleśnie ją związali, uniemożliwiając jakikolwiek odzew z jej strony. Zostawcie mnie...
Pazury u bezwładnie opadających rąk rysowały podłogę. Ciągnęli ją przez może i krótki czas - dla niej była to jednak wieczność. W powietrzu unosił się zapach zakrzepniętej krwi, strachu i cierpienia. Zmroziło ją, gdy pomyślała, że i ona może skończyć jak większość ofiar tej chorej organizacji. Dopadli mnie... dopadli... W końcu wkroczyli do jakiegoś pomieszczenia, nie różniącym się znacznie od całej reszty tego budynku. Jej myśli były teraz kłębkami wizji o śmierci w cierpieniach, chorych eksperymentach. Dryblaki posadzili ją na zimnym stole - chłód przenikał w jej skórę na plecach, lodowate dreszcze ponownie przebiegły przez jej zmęczone ciało. Czuła się trochę lepiej, obraz nie był taki zamazany. Czuła też, jak ten dotkliwie podcina jej skórę na policzku. Ciepła krew spłynęła po brodzie niczym gorzka łza, a Marcelina odsunęła gwałtownie głowę, prychając na niego. Mam chyba gdzieś tu specjalną obrożę...
Elektrowstrząsy były dla niej niczym. Brzmiało przerażająco, ale wizja OBROŻY na szyi wydawała się znacznie bardziej poniżająca... obroża na szyi, jakby była psem. Psem! Wrogiem wszelkich kotopodobnych stworzeń. To przecież naruszy jej godność! A tfu!
Błądząc wzrokiem po ścianach, odprowadziła z pogardą szybko odchodzących, przygłupich pomocników szalonego naukowca, z równie wielką pogardą klnąc na nich niecenzuralnie w myślach . Po kilku sekundach wpadła na w teorii genialny pomysł - przyda się tylko metalowe narzędzie, których przecież tu pełno! Póki naukowiec odwrócony był do niej tyłem, zajęty poszukiwaniami zagubionej obroży, Marcelina skupiła się na błyszczącym nożu. Jej umysł i organizm był jednak zmęczony, a przedmiot, na który skupiła całą swoją uwagę ledwo drgnął. Przesunął się nieznacznie w lewo. Ogoniasta prawie się rozpłakała ze swojej bezradności - ale myślała optymistycznie i postanowiła więc odczekać chwilę, gromadząc swoje siły. Fizyczne, psychiczne i emocjonalne. Musiała się uspokoić. Cholera, przydałaby się teraz fajka - ten smak nikotyny, mmm! O, albo porządna dawka kofeiny. Kawa, pepsi, baton energetyczny, jakikolwiek napój energetyczny, cokolwiek, co da się zjeść, wypić, przełknąć... To było to, czego teraz potrzebowała. Cholera, nie łatwo jest być uzależnionym od takich dóbr naturalnych.
-Musisz stąd uciekać, jak najszybciej! - powiedział groźnie Aragot. -Odwrócę jego uwagę. Ten jeden raz złamię prawo bogów śmierci. - po tych słowach podszedł do stołu i szybkim ruchem strącił pięć metalowych przyrządów chirurgicznych. Spadły z hukiem na ziemię, jakby zdmuchnięte przez nadnaturalną siłę, odbijając się metalicznie o podłogę. - Robię to dla Ciebie. Może mi się kiedyś odwdzięczysz. Spojrzał na Marceline porozumiewawczym spojrzeniem, po czym zniknął, oddając jej pałeczkę, będąc jednak cały czas przy niej. A ta wiedziała dobrze, że ten był blisko granicy złamania pierwszego prawa bogów śmierci. Oni nie mogą ingerować w życie na ziemi, ruszając choćby przedmiotami. A jednak, Aragot zrobił to, wykonał ten mały ruch, poświęcił się... dla niej. Właśnie teraz nabrała wewnętrznej siły do działania, do obrony. Jej życie nie jest takie beznadziejne, a ona sama jest komuś potrzebna. I w sumie dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak wielkim przyjacielem był tak na prawdę ten wredny, opryskliwy wilczur. Lepszym od tych wszystkich miłych, słodziaśnych panienek czy liżącym dupkę pedałków z białym uśmiechem.
-Z wielką przyjemnością. - odpowiedziała, szczerząc się krzywo. Nie wiedział, że ma do czynienia z kimś, kto obroni swoje życie za wszelką cenę. Prawa tęczówka przybrała teraz żółto-fioletową barwę, by po kilku chwilach zmienić się w żółto-fioletowo-czerwono. Nie wróżyło to dobrze dla naukowca. Mając cały czas ściśnięte palce w nerwową pięść, teraz rozluźniła je, pozwalając krwi dopłynąć do samych koniuszków. Jej oddech ustabilizował się, nabierała powietrza głęboko, pozwalając sercu uspokoić się. Przez tą krótką chwilę mogła nabrać trochę wewnętrznego spokoju. Przymknęła oczy i w tej pozycji czekała na zbawienie. Jej umysł także korzystał z odpoczynku.
Ładuje mane, bitch.>>w toku<<
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.09.14 19:01  •  Kici, kici Mutancie Empty Re: Kici, kici Mutancie
Naukowiec szukał i w biurku i w szafce, ale wciąż nie mógł nic znaleźć. Wywalił na zewnątrz większość papierów i sprzętu medycznego. Pomimo rzucającej się w oczy, prawdzie nie do zaprzeczenia, ustawicznie przegrzebywał stos w naiwnej nadziei, że gdzieś tam czai się ta obroża. Był chyba nieco nierozgarnięty lub roztargniony. Usłyszawszy brzdęk noży o posadzkę zerwał się natychmiast. Obrócił się szybko w stronę dźwięku z zaskoczeniem wypisanym na twarzy.
- A cóż to takiego? – mruknął pod nosem – Dałbym głowę sobie urwać, że nie miały prawa upaść…
Chyba był zbyt zaprzątnięty poszukiwaniami nieobecnego sprzętu, aby wysnuć jakiekolwiek wnioski. Pochylił się i pozbierał noże w pośpiechu. Odłożył wszystkie na stolik. Spojrzał na Marcelinę z dziwnie nieobecnym wyrazem twarzy, którego wcześniej nie zauważyła w zdenerwowaniu.
- Nie znalazłem jej, ale nie martw się. Mamy dla ciebie coś specjalnego. Coś co spodoba się nam obojgu.
Jego mętne oczy nagle się wyostrzyły, kiedy się uśmiechnął. Zawołał przez interkom swoich pomagierów. Jednocześnie podszedł do stojącej maszynerii i wyjął maskę wyglądającą jak te do dostarczania tlenu. Nałożył ją kocicy na pysk i wcisnął jakiś guzik. Z urządzenia zaczął wydobywać się przezroczysty gaz, wyczuwany tylko dzięki cichemu sykowi maski. Po kilku chwilach, w momencie przybycia trepów Marcelina straciła przytomność.

/Ładuj manę. Teraz ci się przyda.

Ocknęła się w innym pomieszczeniu. To musiało być co najmniej dziwne uczucie, bo nagle nie czuła żadnego zmęczenia, ani bólu. Stała na platformie znajdującej się trzy metry nad ziemią. Ściany pokryte były białymi płytkami. Pod sufitem znajdowały się ujścia rur, wystarczająco szerokich, by się w nich zmieściła. Na drugim końcu sali, wysoko, co najmniej trzykrotnie wyżej niż ona sama się znajdowała, zobaczyła drzwi. Pomiędzy nimi, na wysokości głowy Marceliny, ale w dość dużych odległościach od siebie, znajdowały się drewniane drążki akrobatyczne, po bokach, widniał drewniany fragment ściany, biegnący skosem w kierunku drzwi. Oprócz tego, między jej pozycją, a wejściem, znajdowała się dodatkowa rura przymocowana do ściany. Z przodu, w lewym górnym rogu przymocowany jest duży ekran.

Ekran nagle rozbłysnął jaskrawym światłem, a potem ukazała się na nim twarz jej oprawcy. Uśmiechał się przyjaźnie, a kiedy się odezwał, echo odbijało się od ścian.
- Myślę, że te okoliczności pozwolą mi sprawdzić więcej. Odsunęliśmy od ciebie zmęczenie na czas trwania tej partii eksperymentu. Masz dziesięć minut, moja droga, na dostanie się w dowolny sposób do wyjścia. Widzisz te rury obok mnie? Po tym czasie zacznę zalewać to wszystko wodą. Kiedy osiągnie ona sufit, wyślę impuls elektryczny, który sparaliżuje wszystkie twoje mięśnie i utopisz się. Chyba, że umiesz oddychać pod wodą, to wtedy uda ci się przejść dalej. Powodzenia.

/Platforma to kwadrat 2x2m, odległość od ścian wynosi ok. 1m, a od wejścia jest ok. 100m. Pomieszczenie ma ok. 15m wysokości

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.09.14 22:08  •  Kici, kici Mutancie Empty Re: Kici, kici Mutancie
Podniosła na niego zmęczony wzrok, nadal widząc tylko na prawe oko. Z pogardą obserwowała jego roztargnienie i niedbałe poszukiwanie owej obroży, mającej dziwne zastosowanie. W kącikach jej ust pojawił się "nieśmiały uśmieszek", jednak w jej wykonaniu był to szeroki wyszczerz (ma się te geny po tatulku). Gdy mężczyzna podszedł do niej i chwycił jej brodę, podnosząc ją lekko, syknęła groźnie, wystawiając w dzikim wyszczerzu kły. Naukowiec wcisnął jej jednak maskę na pysk. Próbowała w jakiś sposób pozbyć się niechcianego przedmiotu. Maska zaczęła wydawać dziwne syknięcia, a Marcelina z każdym oddechem pod wpływem gazu odpływała...
Ocknęła się szybko. Czuła się dziwnie... dobrze. Za dobrze! Jakby przespała chorobę, która bez większego wysiłku rzucała Marceliną o podłogę, zmuszając ją do poddania się. Wcześniej była bez szans, a teraz? Rześka i wypoczęta! Wszystkie zmysły wyostrzone, mięśnie napięte do granic możliwości.  Spojrzała w dół, łapiąc szybko równowagę, ratując się tym przed upadkiem. A potem rozglądnęła się wokół siebie... i w tej samej chwili zauważyła ekran, a na ekranie mordę szalonego mężczyzny. To wszystko wyglądało jak żywcem zerżnięte z tego tandetnego filmu piła IV - Masz dziesięć minut, moja droga, na dostanie się w dowolny sposób do wyjścia - zajebiście. Cholibka. - Widzisz te rury obok mnie? - spojrzała obok siebie i naprzeciw siebie. Faktycznie, rur było dużo. I fajnie, bo można było się w nie wcisnąć... ale znając życie i pomysły narratorów, takie pójście na łatwiznę równało się szybkiej śmierci. I chwała bogu że Marcelina jest malutkim koteczkiem, a nie wielkim, tłustym i spasionym tygrysem! Gdy spojrzała jeszcze raz, nie umknęły jej akrobatyczne drążki. To pewnie, można dodać, kolejna pułapka. - Powiedziała telepatycznie do Aragota, patrząc na niego przelotnie i znacząco. Wilk, stojący koło niej, pokiwał zgodnie łbem. - Po tym czasie zacznę zalewać to wszystko wodą. Kiedy osiągnie ona sufit, wyślę impuls elektryczny, który sparaliżuje wszystkie twoje mięśnie i utopisz się. Chyba, że umiesz oddychać pod wodą, to wtedy uda ci się przejść dalej. - aha, okej. Zrozumiała. Jeżeli nie wydostanie się w przeciągu dziesięciu minut, ten skurwysyn pozwoli się jej utopić. Czyli że Marcelina NIE JEST SŁODKIM KOTECZKIEM?! Nie, nie, stój. Marcelinka jest słodkim kotkiem. To ten idiota w fartuchu, z podróbą papierków naukowych, jest bez serca i nie dostrzega jej uroku i zacnego piękna. - Powodzenia. - Udław się, gnojku. Dokładnie, spierdalaj. Odwróciła się napięcie i podeszła do ściany od lewej strony. Oparła się całym swoim ciałem, czując zajebiście zimne zimno płynące od chłodnych płytek, po czym odepchnęła się z całej siły, biegnąć do ściany przeciwległej. Gdy zbliżyła się wystarczająco, odbiła się od niej, efektownym susem chwytając się ledwo-ledwo pierwszego krążka. Odskoczyła i złapała metalowy okrąg, huśtając się na nim. Po kilkunastu razach puściła się krążka, obwiązując następny swoim długim ogonem. Zawisła w powietrzu, przyjmując obrażono-zirytowaną pozę i równie efektowną minę.
Im się na prawdę nudzi... Serio... serio. Podciągnęła się, ze zdegustowaną miną patrząc na kilka włosków z jej puszystego ogona opadających powoli na ziemię. Dorwę Cię. Zabije Cię. Obiecuję.... Palant. W końcu znalazła bardzo dobry sposób na przedostanie się na drugą stronę. Ba, wręcz genialny! Jakby na to nie patrzeć, w takich sytuacjach rzadko myśli się logicznie. Zacisnęła mocno zęby i rozhuśtała się ponownie, korzystając ze swojego długiego ogona i chwyciła najbliższy krążek akrobatyczny. Puściła poprzedni, luźno teraz zwisając, po czym obwiązała ten drugi swoim biednym ogonem. Znowu się porządnie rozhuśtała i znowu złapała następny. I tak w kółko, powoli zbliżając się ku finiszowi.
Pozostało siedem minut.
Drugi, trzeci, czwarty krążek. Ledwo, ledwo. Była coraz słabsza, jej mięśnie były coraz bardziej wiotkie i słabe... a ogon tracił coraz więcej sierści! Ale patrząc w dół, a potem wyobrażając sobie kąpiel w wodzie będąc sparaliżowaną, szybko wracały jej siły. Mentalne i fizyczne. A gładkość ogona przestawała być taka ważna.
Pozostało trzy minuty.
Jeszcze tylko ta cholerna rura. Tylko ona. Ostatnia przeszkoda, która zapewne jest tą granicą pomiędzy śmiercią a cholernie wielkim szczęściem. To znaczy... przeżyciem. To by było coś! Napisze o tym w artykule. Krótkie, tanie romansidło - Marcelina i krążek akrobatyczny, para roku. Na końcu dorzuci morał, który i tak będzie przestrzegał przed tym, czego wszyscy się boją... HOP!
Pozostała jedna minuta.
Zamknęła oczy, ścisnęła je bardzo mocno. Po chwili poczuła, jak jej ciało ląduje na twardej posadce. Czyli... okej, udało się! W ostatnich sekundach doskoczyła do drzwi, ratując się zapewne przed niechybną kąpielą prądową. Chwyciła za klamkę, kurczowo się jej trzymając i próbując ją ciągnąć, a potem pchać. Dyszała, ledwo żyła. Z chwilową ulgą powoli zsunęła się w dół, robiąc szeroki rozkrok. Nogi same ślizgały się po posadce, dlatego z piskiem drapiących podłogę pazurów rozsunęły się. Zahaczyła brodą o klamkę. Musiał być to na prawdę zabawny widok, gdy w tej pozycji trwała przez dobre kilkanaście sekund. Za co?! Boże, jeśli istniejesz, powie... o boże, no nie, moja biedna dupa... - zasyczała, puszczając się klamki i lądując na płytkach. Oparła głowę na podłodze i chwyciła się za dredy, ściskając je z całej siły. W końcu krew w niej dosłownie zagotowała - oko zrobiło się czerwone, podobnie, jak ona sama. - Cholerna, otwierać te drzwi! - krzyknęła, leżąc tak na plecach, kopiąc w nie z całej siły. Drewniana przeszkoda... z trzaskiem otworzyła się, a Marcelinie o mało oczy nie wyskoczyły z orbit... magic. Wstała więc szybko na równe nogi, wyciągając trochę tępy, szwajcarski scyzoryk i mierząc nim w czającą się ciemność, cofnęła się o dwa kroki. Pff, spokojnie. To tylko ciemność. Masz dobry refleks... i swój scyzoryk... wtedy właśnie z groźnym, ostrzegawczym warkotem, z ciemności wyskoczyła postać z krwistymi ślepiami i ostrymi kłami. Scena jak z horroru... t było jak BUKA!! Marcelina przewróciła się o własny ogon i z krzykiem zaczęła machać obydwoma łapami. - Zostaw mnie! Ja... ja jestem niesmaczna! - zamiast odpowiedzi usłyszała... śmiech. I to dość znajomy śmiech. Zmarszczyła brwi i spojrzała na... - Aragot?! - ona go kiedyś zabije. - Ty debilu! Żarty Cię bawią... w takim momencie?! prychnęła na nadal śmiejącego się w najlepsze boga śmierci. Założyła rękę na rękę i z obrażoną miną przedrzeźniała go, wystawiając mu po chwili tęczowy język. - Ej, Marcyśka - zasadził jej "lekkiego" kuksańca w plecy, dzięki któremu ta od razu się wyprostowała - wyluzuj! Trochę śmiechu nam nie zaszkodzi.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.10.14 16:13  •  Kici, kici Mutancie Empty Re: Kici, kici Mutancie
Uwaga, uwaga! Temat ten został przejęty przez złą i okrutną Taihen Shi. Zasady się jednak nie zmieniają. Do roboty!


Kolejne pomieszczenie zostało opanowane przez ciemność. Była wszędzie, pakowała się do oczu, uszu, nawet miała smak. Smak dymu.
Dopiero gdy drzwi zatrzasnęły się za Marceliną, kolejny monitor rozbłysł niedaleko niej, zaś na ekranie pojawiła się znów twarz szalonego doktorka. Uśmiechał się znad notatnika, w którym intensywnie coś zapisywał.
- Dobrze, bardzo dobre. Obiekt współpracuje. Doskonale. Zanim przejdę do kolejnego zadania proszę, żebyś odłożyła broń na ziemię i odsunęła się od niej na trzy kroki. W prawo, jeśli łaska.
Nawet na nią nie spojrzał, nie sprawdzał czy wykona jego zadanie, ale skoro wiedział, to zapewne gdzieś w pomieszczeniu znajdowały się kamery. I to kamery na podczerwień. Ekran zrobił się czarny, zaś powietrze dookoła kocicy zaczęło jakby wibrować, wydając nieprzyjemny, wyjątkowo wysoki dźwięk, zapewne słyszalny jedynie dla bardzo czułych, zwierzęcych uszu. Nasilał się dopóki nie wykonała swojego zadania. Scyzoryk na ziemi spowodował ustanie wycia, lecz mimo to kobiecie nadal gwizdało w uszach.
- Grzeczna dziewczynka. Teraz zostaniesz poddana symulacji. Przejdziemy przez twój obraz strachu. - Zrobił dramatyczną pauzę, pozwalając by obleśny uśmiech rozlał się po jego wargach. - Przejdziesz dalej jedynie w momencie pokonania własnych lęków.
Obraz zniknął. Powietrze wypełnił gaz, a przynajmniej na to wskazywało syczenie dobiegające z miejsc, gdzie powinny być ściany. Marcelinie zrobiło się nieco słabo, zakręciło się jej w głowie, zaś wszechogarniająca ciemność zapewne zaczynała już działać jej na nerwy.
Trzy minuty. Zmiana była diametralna. Pomieszczenie wypełniło ostre światło. Drzwi zniknęły. Jarzeniówki w połączeniu z białymi płytkami pokrywającymi ściany, podłogę oraz sufit nie tworzyły wcale dobrej kompozycji. Oślepiały. Jedynie fuga między kafelkami była czarna. I z tej właśnie fugi nagle zaczęło wychodzić robactwo. Pluskwy, karaczany, prusaki, pająki, mrówki, pełzacze. Wszystko co małe i czarne postanowiło opanować pokój, kierując swoje patykowate odnóża w stronę stojącej teraz na środku kocicy. Wspinały się po niej, pchały się do ust, oczu, nosa. Najwyraźniej pragnęły pokryć wszystko, w tym także samą kotowatą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.10.14 15:40  •  Kici, kici Mutancie Empty Re: Kici, kici Mutancie
Drzwi za nią zamknęły się głośno i gwałtownie, przez co odskoczyła do przodu jak poparzona. Skrzywiła się lekko, patrząc na drzwi, po czym wyprostowała się i przybrała pozycję szlachecko-wyprostowaną. Niee, ona wcale się nie boi!
- Ja mam imię. - warknęła, słysząc swoje nowe mienię "obiekt". - Nie mam żadnej bro... - wysyczała, łapiąc się nagle za uszy. Ten dźwięk był cholernie irytujący, uszy jej pękały! Rzuciła szwajcarski scyzoryk, który znalazł się gdzieś w kącie. Zagryzła zęby i przygotowała się na najgorsze. Wszak wojna z własnymi lękami była główną fabułą w naszych koszmarach, była tematem tabu, którego starliśmy się unikać każdego dnia, gdy głowa zajęta była codziennymi sprawami. I kończyła się zwykle naszą porażką - bo w walce z samym sobą przegrasz TY. Trzeba mieć mnóstwo odwagi, by chociaż się tym lękom postawić - czy Marcelina aby na pewno posiadała choć jej garstkę?
Wtedy właśnie zapanowała ciemność. Ostatnio dużo jej było w życiu ogoniastej, zdecydowanie zbyt dużo. Dzięki telekinezie scyzoryk wrócił do jej kieszeni. Obiecała sobie, że gdy wyjdzie cało z tego gówna, wróci do domu i już nigdy nie zgasi światła, nawet w nocy (o zgrozo! rzekł Aragot) Usłyszała nagły, sykliwy dźwięk upuszczanego gazu. Jego gęsta konsystencja była niemal namacalna, przez co dziewczyna zaczęła się na dobre krztusić. Jej podniebienie paliło żywym ogniem, poczuła okropną suchość w gardle. Wody! Nie przeżyłaby tu długo...
Ostre światło uderzyło ją niczym cios z liścia w zmęczoną twarz. W dodatku jasność ułożonych tu płytek, sufitu, podłogi doprowadzały do wściekłości i wybicia z tropu. Wtedy zauważyła czarną szparę... z której poczęły wychodzić najgorsze obrzydlistwa tego świata. Robactwo. O ile mrówki, wszelkie pełzacze, karaluchy mogła przeżyć, to wszechobecne pająki stanowiły dla niej prawdziwą katorgę. Chciała się odwrócić i uciekać, ale insekty opanowały pokój. Szybko dorwały się do jej nóg, wchodząc wyżej, próbując pokryć ją całą. Wpychały się do uszu, do nosach, do ust, przez co krzyk Marceliny stłumiony był przez mocno zaciśnięte wargi - niczym zszyte, doskonale chroniły podniebienie. Marcelina bezskutecznie próbowała je wszystkie strzepnąć, okrywając się po chwili długim ogonem i zasłaniając nos i oczy, ściskając z całej siły uszy, skupiła się na chwilę. Energia otoczenia zwróciła się do niej, jej umysł nagromadził ją w sobie, zamknął ją w ciasnej klatce, by w końcu znaleźć ujście. Energia stała się potężna i namacalna, uderzyła w otoczenie ze wszystkich stron. Dlatego insekty zostały odepchnięte, większość z nich gniła teraz zgnieciona na ścianach. Zapewne przyjdzie ich więcej. To była jak walka z wiatrakami... rozwiązanie było jedno. Musi się zmierzyć z własnym lękiem. ALE JAK?
Kolejne - mniejsze - partie robali ponownie zaczęły ją oblegać. Nabrała bardzo dużo powietrza i zacisnęła usta, oczy, zatkała dwoma palcami nos a uszy przyległy ściśle do ciała. Musiała wytrzymać.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.10.14 17:17  •  Kici, kici Mutancie Empty Re: Kici, kici Mutancie
Niestety, odłożony na ziemię scyzoryk także wyparował, zapewne wchłonięty przez białą podłogę.
Każdy, kto kiedykolwiek obserwował pracujące owady wiedział, że są to najbardziej uparte i wytrwałe zwierzęta. Pracowity jak mrówka, mówiło się i był to komplement. Ale czy ktoś był równie artystyczny jak pająk? Jak wzory tworzone z jego nici, w które później zaplątywaliśmy się idąc przez las? Któż to wie... Teraz jednak wszelakie robactwo miało inne zadanie - dostać się do jedynego ciepłego i pulsującego obiektu w pomieszczeniu jakim była Marcelina. Gdy ich towarzysze zostali odepchnięci, kolejne zajmowały ich miejsce. Rejestr strachu musiał zarejestrować wzrost lęku, ponieważ zwiększyła się teraz ilość pająków. Znów się wspinały, wchodziły pod ubranie, starały się dostać tam, gdzie rzekomo mogło znajdować się pożywienie bądź przytulne i ciepłe miejsce. Marcelina jednak wytrwale zaciskała wszystkie możliwe otwory. No, jakiś karaluch chciał natrzeć na jej pępek, jednak związana skóra skutecznie mu to uniemożliwiała - tak samo jak futro.
Ciężar czarnych ciałek był tak duży i raczej niepokojący, że powalił kocicę. Pająki, mrówki, prusaki i inne pełzacze w tym czasie pokryły ją całą. Zajęło to mniej niż minutę. Wierciły się, trzęsły, szukały swoimi czułkami bądź szczękoczułkami, a gdy wyczuły wyrównany puls kobiety zniknęły. Wszystkie.

Chwila oddechu jednak nie trwała długo. Pomieszczenie znów było białe, coś jednak się zmieniło. Pod jedną ze ścian stało biurko, na nim zaś nóż oraz kawał kiełbasy. Wybieraj, głos był nieprzyjemny, szorstki, mechaniczny. Brzmiał, jakby za tym prostym poleceniem kryła się groźba. Co by się stało gdyby wzięła oba przedmioty? Pewnie była już głodna, ale czy chęć posiadania broni nie była w tym momencie ważniejsza? Zawsze to jakaś ochrona przed kolejnym obrazem strachu.
W tle coś tykało, odliczało czas. Miała go niewiele - musiała wybierać.
Weź mnie, weź. Trzy minuty na złapanie oddechu. Minuta na podjęcie decyzji.

Po wybraniu jednego przedmiotu.:

Przy próbie wzięcia obu.:

Jeśli nie zdążyła nic wybrać.:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.10.14 19:31  •  Kici, kici Mutancie Empty Re: Kici, kici Mutancie
Upadła ze łzami w oczach na ziemię, nie wytrzymując już wielkiego, insektowego ciężaru. Była pewna, że umiera. Że już umarła... Nie, chwila. Nie umarła. Z ulgą stwierdziła, że całe robactwo zniknęło. Nie czuła już tego wstrętnego dotyku ich małych nóżek czy czułek. Przeczuwała jednak, że horror z robalami to nie koniec - i nie pomyliła się.
To wszystko przypominało grę. Pierwszy poziom, potem drugi poziom, potem następny... każdy inny, każdy coraz bardziej przerażający.
Zauważyła... kiełbasę? A koło kiełbasy... nóż? Zdziwienie jej było wielkie. Co tu robił kawałek mięsa i idealnie pasujący do niej nóż? Podrapała się po głowie i bez większego zastanowienia chwyciła kiełbasę, a potem nóż. I wtedy właśnie po jej ciele przebiegł prąd, który sparaliżował jej ciało. Przedmiotów nie opuściła, a chwyciła mocniej, przez co kiełbasa stała się dość zdeformowana. Podniosła się i spojrzała głupio na obie rzeczy, nie mogąc pozbierać myśli. Zdążyła usłyszeć warkot, odwróciła się więc i wtedy poczuła zimne dreszcze na karku. Cholera, to psy! Albo gorzej - wilki! Aragot, zabierz stąd swoich kumpli! Gdzie jest Aragot? Zniknął! Cholera, gdy jest potrzebny, nigdy go nie ma! - P-pewnie chodzi wam o-o-o to? - uniosła kiełbasę, nie spuszczając wilków z oczu. - To macie, głupie kundle! - dodała, czując nagły wzrost adrenaliny, rzucając kiełbasą w ich stronę. Kawałek mięsa przeleciał nad ich łbami, lądując trochę dalej. W tej samej chwili odwróciła się i podbiegła do stojącego pod ścianę biurka. Odsunęła go w błyskawicznym tempie i popchnęła je, dzięki czemu przewróciło się z impetem. Przeskoczyła przez nie, kuląc się i znikając wilkom z pola widzenia, trzymając kurczowo nóż obiema rękami. - Nieee-e dam się i-im! - powiedziała sobie, patrząc wprost na broń i przygryzając zęby. Uspokoiła oddech. W błyszczącej stali zobaczyła własne odbicie. Jej oko przybrało najczystszy odcień żółci. Świetnie. To są jakieś żarty!
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.10.14 0:53  •  Kici, kici Mutancie Empty Re: Kici, kici Mutancie
Wilk rzucił się na kiełbasę, jednak gdy tylko ta zniknęła, przeniósł wściekłe ślepia na przewrócone biurko. Wyszczerzył jeszcze bardziej kły, zmierzając w tamtym kierunku. Przeskoczył blat, odwrócił się gwałtownie i naparł na Marcelinę przednimi łapami, odbierając jej dech w piersi. Jego nos znajdował się jedynie kilka milimetrów od nosa kocicy. Warczał. Ślina skapywała mu z pyska. W końcu otworzył paszczę wpierw by szczeknąć, a później ugryźć.
Zniknął jednak nim mógł zasmakować jej krwi lub nim kobieta ugodziła go nożem. Zniknęło także biurko. Rudowłosa ponownie leżała na ziemi, przyciągana przez grawitację.
Tym razem jednak nie było chwili przerwy. W ścianie pojawiły się drzwi i od razu rozwarły się z hukiem. Kto mógł teraz przez nie przejść? Mężczyzna. W masce. Miała ona czerwony nos i usta rozciągnięte w makabrycznym uśmiechu. W ręku trzymał nóż, ten sam, który jeszcze przed chwilą trzymała kobieta. Podszedł do niej i bez słowa zamachnął się na jej klatkę piersiową raz. Potem drugi. Jeśli starała się uciekać, poczuła, że jej nogi zostały "wessane" przez podłogę. Jeśli chciała się bronić, cóż, pozostawały pazury i zęby.
Trzeci cios trafił, otwierając dziurę w ciele Marceliny. Poczuła każdy centymetr stali zagłębiający się między żebrami by sięgnąć płuc. Po chwili straciła oddech. Z jej ust wydarła się czerwona posoka. Upadła, zamroczona. A może ktoś zgasił światło?

Obudziła się obolała. Nie wiadomo ile czasu trwała już na stole operacyjnym, ale tu właśnie się znalazła. W tym samym laboratorium w którym już wcześniej leżała przykuta do łóżka. A może było tylko łudząco podobne? Była przywiązana, przez co jej ruchy ograniczone zostały jedynie do lekkiej szamotaniny. Nie luzowało to jednak jej więzów, o dziwo, jeszcze bardziej je zaciskało. Młody blondyn stał nad nią z notesem i zapisywał każdy, nawet najdrobniejszy jej gest.
- Obiekt 3446 wybudził się ze śpiączki. Zapewne jest gotów do dalszych badań. Przewiduję nagły brak współpracy. Został wszczepiony jej implant ATX783864, telepatia. Proszę o pozwolenie na rozpoczęcie badań nad jego działaniem.
Głośnik zatrzeszczał, co zapewne wiązało się ze zgodą. Mężczyzna zaczął przyczepiać ssawki do głowy Marceliny, nie zważając na dredy czy odrastające włosy. Po dłuższej chwili większa część głowy była nimi usiana. Dosłownie.
- Proszę wprowadzić obiekt 0007.
Kolejne drzwi się otworzyły. Dwóch żołnierzy wprowadziło pod ramiona wymordowanego. W połowie niedźwiedzia. Wyrywał się, ryczał, jednak nie mógł dać im rady. Elektryczna obroża na jego szyi uniemożliwiała mu bunt. Posadzono go za głową Kocicy tak, by nie mogła go zobaczyć. Mimo wszystko jednak czuła jego strach i złość. Oraz zmęczenie. Nie powinna tego czuć, ale było tam, nieco zamglone, ale starające się dostać do jej umysłu za wszelką cenę. Zdominować go, lub przynajmniej zwrócić na siebie jego uwagę.
Maszyna obok stołu operacyjnego zaczęła wydawać piszczące dźwięki. Rejestrowała fale mózgowe.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach