Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Rajskie miasto


Strona 6 z 21 Previous  1 ... 5, 6, 7 ... 13 ... 21  Next

Go down

Nie wiem, jak zacząć tego posta, bo ogólnie nie mam pomysłu, ale muszę go napisać, bo odwlekam to już… długo. W każdym razie poleję trochę wody i pochwalę Nathaira. Bo Nathair to w ogóle jest strasznie męski. Jest nawet bardziej męski od Nathaniela. Potwierdzone info. Bóg daje 10/10 i w ogóle sparkle męskości.
W każdym razie albinos polazł do kuchni zaraz za synem (plot twist, kurna). Była to droga pełna niebezpieczeństw, podczas której Levittoux niemalże zginął śmiercią tragiczną, potykając się o poniewierającą się pomarańczę oraz zgłębił tajniki bałaganu w salonie – podziwiał go wprawdzie przelotnie, ale i to wystarczyło, by doszedł do wniosku, że prędzej czy później trzeba będzie coś z tym zrobić.
Usiadł przy stole, przyglądając się z niezadowoleniem, jak Nathair krząta się po pomieszczeniu. Fajnie, że chciał pokazać, jaki to jest samodzielny, ale wyglądał, jakby podniesienie czajnika miało zaraz złamać go na pół. Nigdy nie był jakimś pakerem, no ale bez przesady.
„Chyba będziesz musiał wziąć sam herbatę”
Skinął głową. To było logiczne. W końcu to nie on miał na sobie gustowne, świeże szwy. Bez narzekania – ba! wręcz ochoczo – Nath podszedł więc do blatu i przetransportował z niego dwa kubki, nie roniąc przy tym ani kropelki – taki był doświadczony! Zrobił jeszcze jedną rundkę po cukiernicę, a następnie usadowił się naprzeciwko różowowłosego knypka.
- Też mógłbyś czasami odwiedzić gościa, który żywił cię te kilkaset lat, nie sądzisz? – odparował, nie tracąc rezonu. Bo rezon jest bardzo ważny w życiu każdego stróża. Inaczej dałby sobie wejść na głowę, a to wcale nie jest wychowawcze. Nie, ani trochę.
- Masz tu straszny syf – mruknął, odmierzając w skupieniu właściwą ilość cukru. Cztery i jedna trzecia łyżeczki cukru, cztery i dwie trzecie łyżeczki cukru… idealnie! Zamieszał dokładnie trzy razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, żeby było przepisowo, po czym odłożył sztuciec na bok. Swoją drogą ta zmiana tematu była tak płynna, że niejeden polityk by mu pozazdrościł.
- Później to posprzątam, ale daj mi najpierw wypić herbatę – rzucił, jakby spodziewał się, co na wcześniejszy zarzut odpowie mu ten pyskaty szczeniak. „Jak myślisz, dzięki komu?”. „To twój podopieczny, bierz za niego odpowiedzialność”. „Syf to ty masz na ryju”. Blablabla. Nie chciało mu się wywoływać podobnych dyskusji, więc od razu pogodził się ze swoim losem, ot.
- To co tam u ciebie? Oczywiście pomijając twojego ostatniego gościa.
Nie był najlepszy w podtrzymywaniu rozmów. Może i kiedyś mógł całymi dniami pierdzielić o jakichś głupotach, jednak dawno już się od tego odzwyczaił. Nic więc dziwnego, że jego wszelkie próby interakcji z innymi wyglądały tak kulawo. Dlatego też najczęściej wybierał prostą taktykę polegającą na milczeniu i potakiwaniu – mniej możliwości na zrąbanie sytuacji. Ale rozmawiał teraz z Nathairem, a dla niego musiał się poświęcić chociaż w tak niewielkim stopniu, by prowadzić z nim w miarę ogarniętą wymianę zdań.


Ostatnio zmieniony przez Nathaniel dnia 01.10.14 18:07, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Właściwie to każde ich spotkanie wyglądało niemal tak samo. Spotykali się, siadali gdzieś, gdzie można było w miarę wygodnie usadzić dupsko, wymienili się zdaniami i to wszystko. Potem mówiła za nich już tylko cisza. I z pewnością nie wynikało to z faktu, że jeden drugiego nudził, a raczej z tego, że przesiadywanie ze sobą nawet w ciszy było przyjemne. Chłopak zerknął na parujący napój i nachylił się nieco, wysuwając koniuszek języka „trącając” niepewnie herbatę, jak małe zwierzę, które sprawdza czy podsunięta woda nie jest zatruta. Pomimo swojej, no powiedzmy, samodzielności i wieku, Nathair wciąż miał w sobie wiele z dziecka, które każdego dnia na nowo odkrywa świat, poszerzając swój dotychczas horyzont widzenia. Nie szukał sam wrażeń, to one znajdowały jego. Mały masochista, który pozornie nie miał na to wpływu. Bo czyż nie był nim, skoro stróżował nad kimś takim jak Ryan? Albo zamiast zamknąć swoją rozklekotaną jadaczkę gadał to, co mu ślina przynosiła na język, a potem musiał ponosić tego konsekwencje, czego dowodem była chociażby dzisiejsza rana na szyi oraz niepełnosprawna na jakiś czas  prawa ręka.
W końcu uniósł oczy znad kubka i przesunął nimi po twarzy albinosa, zahaczając o jego bliznę na wardze, która chcąc czy nie, dodawała mu w pewnym rodzaju uroku osobistego.
- Wiem. Ale teraz będę musiał uważać na swobodnie biegającego psa po Twoim podwórku. – mruknął chłopak uśmiechając się gorzko na wspomnienie ostatnich wydarzeń, instynktownie przesuwając opuszkami zdrowej dłoni po świeżo założonych szwach.
- Póki co muszę wykombinować jakiś telefon zastępczy. – w ostatniej chwili gryząc się w język, gdyż już chciał rzucić, że musi być w kontakcie ze swoim podopiecznym, jednakże przypomniał sobie, że tamten wcale nie był w nim w kontakcie. To wychodziło tylko i wyłącznie z inicjatywy różowowłosego, nic ponadto. A i tak nigdy nie otrzymywał od niego wiadomości zwrotnych. W końcu nie należał do tamtej dwójki o „specjalnym traktowaniu”. Złapał za ucho kubka i go uniósł, upijając łyk dochodząc w końcu do wniosku, że herbata przestygła na tyle, by nie poparzyć sobie gęby od środka, a co mu się ostatnimi czasy dosyć często zdarzało. Zwykła nieuwaga, mhh.
- Ano, w końcu trzeba brać odpowiedzialność za to, co się oswaja, nieprawdaż Nathaniel? – zagadnął cicho, gdy jego ojciec wspomniał o ogarnianiu burdelu w jego domu. Co jak co, ale Nathair nie zamierzał w tej kwestii odpuścić. To nie on nasycił, tylko pewien Kundel. A wszyscy mówią, żeby sprzątać brudy pozostawione po swoim psie.
Co u niego.
Nie lubił tego pytania. Nigdy nie wiedział co sensownego można na nie odpowiedzieć. Ba! Nawet nie potrafił nic „niesensownego”  wyrzucić z siebie. Dlatego też jedynie wzruszył ramionami. Bo właściwie co miał mu powiedzieć? Że został zgwałcony przez swojego podopiecznego? Że potem trafił do burdelu,  bo był chujowym aniołem i dał się podejść jak dziecko, by w efekcie ponownie zostać zgwałconym, tym razem przez kogoś obcego? Żałosne. Prędzej odgryzłby swój własny język, aniżeli powiedział o tym komukolwiek. Zwłaszcza Nathanielowi. Nie było tutaj niczego, czym można było się chwalić. Przełknął cicho ślinę i przesunął koniuszkiem języka po spierzchniętych wargach. Dobrze, że jego ojcu nie przychodziły do głowy idiotyczne myśli, jak potrzeba inwigilowania swojego adoptowanego. Co jak co, ale nawet Nathaniel miał swego rodzaju kodeks honorowy w stosunku do Nathaira. Chyba.
Przesunął dłonią po swojej szyi, i aż się wzdrygnął, przypominając sobie zęby Growa w swoim ciele. Przez jego twarz przemknęło niezadowolenie i obrzydzenie bliskością, na jaką pozwolił sobie Wilczur. Musiał zmyć z siebie jego odór. Jednakże w tej kwestii niektóre sprawy mogły być nieco utrudnione przez pewne przeszkody. Kątem oka przesunął po swojej prawej ręce, która swobodnie spoczywała na blacie stołu.
- Nie potrzebujesz wziąć prysznicu? – zagadnął ponownie skupiając całą swoją uwagę na Nathanielu. Na jego ustach pojawił się zadziorny uśmieszek, z którego można było wyczytać „prawie jak za dawnych czasów”, szybko jednak dodał.
- Muszę umyć głowę. I szyję oraz brzuch. – rzucił próbując sobie przypomnieć, gdzie ten Kundel wciskał swoje łapska. Nie chciał być zależny od Nathaniela, ale w tej sytuacji tylko na nim mógł polegać. I tylko jemu mógł pozwolić się dotknąć.


Ostatnio zmieniony przez Nathair dnia 10.10.14 13:36, w całości zmieniany 4 razy
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Upił łyk herbaty. Niewymieszana. Dlaczego? Dlaczego nawet ona była przeciwko niemu? Nathaniel łypnął na kubek, po czym sięgnął po odłożony przed chwilą sztuciec. I cukier. Skoro znowu ma brać się za mieszanie, niech chociaż coś z tego ma. Na przykład słodszą herbatę.
Mieszu, mieszu, mieszu.
Trzy kółka w prawo. I jeszcze jedno. No, może jeszcze jedno tak dla pewności. Dobra, starczy tego. Oblizał łyżeczkę i spojrzał Nathairowi prosto w oczy. Ach, jak romantycznie.
- Poradzę z nim sobie – odmruknął, przenosząc wzrok z powrotem na swoją herbatkę i sięgając po nią. Hohoho, znowu się spotykamy.
W odpowiedzi na wzmiankę o telefonie wymruczał coś niewyraźnie znad krawędzi kubka. Niech chociaż to małolat załatwi sobie sam, skoro już od dawna twierdzi, że nie potrzebuje niańki. Levittoux na pewno nie odda mu swojej komórki, bo aktualnie potrzebował jej do pracy. W końcu jak inaczej jego koledzy po fachu mieliby mu donosić, co dzieje się z jego rozwydrzonym podopiecznym, kiedy on sam akurat straci go z oczu?
„Trzeba brać odpowiedzialność za to, co się oswaja.”
Ha! To dobre. Anioł ledwo powstrzymał się od prychnięcia.
- Oswaja? Jace wygląda ci na oswojonego? – powątpiewanie w jego głosie było niemalże namacalne.
Co z tego, że spędził z Wo`olfem kilka lat na dziecinnych przepychankach, skoro te nie przyniosły żadnych widocznych rezultatów? Kiedy Jonathanowi kazało się spokojnie siedzieć na tyłku, on opuszczał pomieszczenie. Kiedy kazało mu się wyjść z pokoju, on warował na swoim miejscu. Był niewyuczalny, więc Nathaniel nawet nie zaprzątał sobie głowy próbami jakiejkolwiek tresury. Jako jego stróż… po prostu sobie był.
„Nie potrzebujesz wziąć prysznicu?”
Prysznica, ciołku.
Pomijając fakt, że to pytanie dziabnęło Levittouxa swoją gramatyką, dodatkowo nieco go zdziwiło. Niecodziennie bowiem dostaje się propozycję wspólnej kąpieli od swojego, dorosłego dziecka. Nierodzonego wprawdzie, ale wciąż dziecka.
„Muszę umyć głowę…”
A. No to trzeba było od razu, że potrzebujesz pomocy, a nie się czaisz. Z Nathem trzeba wszystkie sprawy załatwiać po męsku – szybko i jak najprościej, bo inaczej nie zrozumie.
- Pewnie. Pomogę ci – zgodził się bez mrugnięcia. Nie, żeby to było dla niego jakieś poświęcenie. Wręcz przeciwnie. Poza tym ostatnimi czasy rzeczywiście przeznaczał na swojego syna zdecydowanie za mało uwagi. Mógł więc pozwolić sobie dzisiaj na spełnianie wszystkich jego zachcianek, a niech już mu tam będzie. Oczywiście smarkacz nie musiał o tym wiedzieć, bo jeszcze wpadłyby mu jakieś nie najmądrzejsze pomysły do tego durnego, różowowłosego łba i co wtedy?
- Ruchy, nie mamy całego dnia – rzucił, wstając od stołu i dopijając herbatę.
Kłamał. Ostatnio jakoś mu to weszło w nawyk. Chociaż może i to nie było kłamstwo, a lekkie nagięcie prawdy. Tak czy siak jasne, że mieli cały dzień, ale no… tak się mówi, żeby kogoś pospieszyć, no nie? A poza tym albinos musiał jeszcze posprzątać znaczną część mieszkania Nathaira, na co też potrzebował czasu. No, nieważne. W każdym razie poczekał, aż drugi aniołek również ruszy swoje zacne cztery litery i skieruje się do łazienki, po czym ruszył za nim. <- Yaay, te fascynujące opisy akcji są takie dynamiczne i w ogóle.


Ostatnio zmieniony przez @ Nathaniel dnia 14.10.14 14:51, w całości zmieniany 2 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Skrzywił się nieznacznie, jakoś powątpiewając w słowa drugiego anioła. Jakoś nie wyglądało na to, żeby do tej pory sobie z nim radził, no ale nie pozostawało mu nic innego, jak w to zawierzyć. Skoro tak twierdził. Tylko, żeby jego „radzenie” sobie było o wiele bardziej skuteczne aniżeli do tej pory. Odsunął kubek od siebie pozostawiając niedopitą herbatę i podniósł się powoli od stołu, nie odpowiadając na jego słowa odnośnie oswajania. Może Nathaniel nie był tego w pełni świadomy, ale tak, oswoił w pewien sposób Growlithe’a. Biorąc pod uwagę słowa i czyny Wymordowanego, naprawdę sporo można było z nich wyczytać. Tylko najpierw trzeba było chcieć to ujrzeć, a nie spoglądać z zamkniętymi oczami. Ale to nie była sprawa Nathaira. Nie jego piaskownica, nie jego zabawki.
Powolnym krokiem wyszedł z kuchni od razu kierując się na schody prowadzące na pierwsze piętro, gdzie znajdowała się łazienka wyposażona w prysznic. Jakoś mniej użerania się będzie tam niż na dole, gdzie była wanna. W sumie nie musiał nawet wskazywać drogi albinosowi, gdyż ten powinien już doskonale orientować się w domu Nathaira. Wszakże bywał tutaj jeszcze przed jego narodzeniem.
Gdy znaleźli się w łazience, chłopak jedną ręką odpiął swoje spodnie, po czym pozwolił im zsunąć się aż do samych kostek wraz z bielizną. Nigdy nie odczuwał jakiejkolwiek krępacji w towarzystwie Nathaniela. Być może dlatego, że był jedyną osobą, no dobra, to niedawna jedyną osobą, która widziała go w pełnej okazałości. Ale w tym przypadku, oprócz delikatnego rumieńca, który spowił jego policzki nie odczuwał żadnego dyskomfortu.
Wszedł do brodzika i zdrową ręką złapała słuchawkę, po czym odkręcił wodę, od razu kierując letni strumień wody na swoje włosy. I…. tyle. Niestety, druga ręka nie pozwalała mu na swobodne poruszanie się, więc był zmuszony polegać w tym momencie na Nathaniela. Jednakże raptownie coś go tknęło. Zerknął przez ramię na mężczyznę i rzucił krótko.
- Nie pytaj. – oczywiście miał na myśli jakże cudowną bliznę wzdłuż kręgosłupa oraz ślad po ugryzieniu na karku, których to nabawił się całkiem niedawno. Nie chciał, żeby Nathaniel zaczął wypytywać gdzie się ich nabawił. Wolał pozostawić to w tajemnicy przed nim, mimo wszystko.
Odczekał, że albinos również wejdzie pod prysznic, i wciąż trzymając słuchawkę nad głową, dodał nieco bardziej przyciszonym głosem.
- Uprawiałeś kiedyś seks? – tak, to idealny moment na pytanie drugiej osoby o coś takiego. Będąc zmoczonym i nagim, tyłem do osobnika płci męskiej. Teraz powinien jakiś kierowca autobusu wstać i zacząć klaskać. Ale nie, wbrew pozorom w pytaniu Nathaira nie skrywała się żadna aluzja czy też zachęta. Nie, nie. Po prostu chciał wiedzieć, czy tak długowieczny anioł jakim był Nathaniel, dopuścił się do pogwałcenia, jakby na to nie patrzeć, jednego ze świętych praw i zakazów, panujących na anielskim podołku.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

// Mogą być błędy, ale nie myślę. Soreh D:

W rzeczy samej doskonale orientował się w rozkładzie pomieszczeń w domu ryżowłosego. Dlatego też pozwolił sobie na rozglądanie się dookoła i niepilnowanie się swojego „przewodnika”. Skoro idą na górę, zapewne postanowił wybrać łazienkę właśnie tam, więc nawet jeśli Levittoux odłączy się od swojego dwuosobowego stadka, da radę z powrotem się odnaleźć. Tak.
Dzięki latom morderczych treningów oraz doskonałej orientacji w terenie, Nathanielowi w istocie udało się dotrzeć do celu. I wcale nie musiał prowadzić go Krzysztof Hołowczyc. Stanął w progu i oparł się o framugę, odprowadzając wzrokiem młodszego anioła. Prychnął pod nosem, zauważając, że policzki chłopaka zdążyły przybrać różową barwę. Nie, żeby jego pełnia okazałości robiła na albinosie jakiekolwiek wrażenie i dlatego też miała być powodem do pałania panieńskim rumieńcem… No, ale nic, trzeba zabrać się za rozbieranie, bo jego towarzysz nieźle go już wyprzedził (i co z tego, że zaliczył falstart?) i właził właśnie do kabiny. Ubrania Levittouxa w szybkim tempie utworzyły zgrabną kupkę nieopodal leżących już na ziemi spodni Nathaira. Mężczyzna wszedł do brodzika, zasuwając za sobą drzwi. Zaraz też odebrał słuchawkę prysznica z rąk różowowłosego inwalidy, przejmując tym samym jego zadanie.
„Nie pytaj”
Zmierzył go bacznym spojrzeniem. Nie podobało mu się, że młody miał przed nim jakieś tajemnice, ale co mógł na to poradzić? Dzieci dorastają szybciej, niż byś się spodziewał, (dosłownie) wyfruwają z gniazda, zanim się obejrzysz, a potem zostajesz sam. I to nawet bez kota, bo nie lubisz kotów. Życie takie smutne, kiedy jesteś Nathanielem. W każdym razie albinos nie chciał wchodzić Nathairowi z butami w jego życie prywatne, więc milczał. Milczenie najlepszym sposobem na rozwiązywanie trudnych spraw – można powiedzieć, że żył według tej zasady, co zresztą niejednokrotnie dawało się zauważyć.
Zamrugał kilkakrotnie, słysząc kolejne słowa dzieciaka. Czy kiedykolwiek uprawiał seks? Też mi pytanie. Oczywiście, że…
- Nie – odpowiedział z dobijającą obojętnością. Jego poziom zaangażowania był równy temu, z jakim odmawia się przyjęcia fascynującej ulotki na temat życia i rozmnażania rurkochłonowców od znudzonej panienki stojącej na rogu czwartą godzinę z rzędu (w dodatku cały czas z tymi samymi, cholernymi ulotkami o rurkochłonowcach). – A co, chcesz mi coś powiedzieć? – mruknął, sięgając po szampon.
Wyłączył wodę, zawiesił prysznic na jego Jedynym, Prawowitym Uchwycie, po czym wycisnął na włosy Nathaira nieco płynu. A potem zaczął myć mu głowę i w ogóle ten szampon tak fajnie się pienił, yaay.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

No tak, czego innego mógł spodziewać się po odpowiedzi Nathaniela? Przecież to takie ucieleśnienie wszelakich cnót… A nie, chwila. Mówimy nie o tym Nathanielu co trzeba. W każdym razie odpowiedź albinosa jakoś szczególnie go nie zaskoczyła. Nie, żeby nie potrafił sobie wyobrazić swojego ojca w objęciach innej osoby…. Nie, tego jednak nie potrafił sobie wyobrazić. Chyba, że ta osoba nazywałaby się Pan Kanapa Kanapowski i jego miejscem zameldowania byłby salon jakiegoś przytulnego mieszkanka.
Przechylił głowę nieco ku przodowi, ułatwiając tym samym dostęp do swoich włosów, kiedy dłoń mężczyzny wcierała w nie szampon o jakże cudownym zapachu świeżych i soczystych truskawek. No i masz, tajemnica skąd bierze się zapach Nathaira właśnie wyszła na jaw. Smutek tak bardzo. Chłopak wzruszył ramionami, starając się na szybko wymyślić jakąś wymówkę, która to będzie brzmiała przekonywująco. Wszakże jak to on, wypalił coś bez większego zastanowienia a przecież teraz nie powie Nathanielowi prawdy. ”No w sumie tak. Ostatnio Ryan mnie zerżnął a mnie się to nawet podobało, potem zostałem z dwa góra trzy razy zgwałcony w burdelu, ale to już mi się nie podobało. No, a potem polazłem do Ryana, gdzie znowu rozłożyłem nogi, ale tu znowuż ponownie mi się podobało. Czy jestem gejowym aniołem?” Z jego ust wydobyło się ciche parsknięcie na samą myśl o tym.
- Nie. Raczej nie. – odparł w końcu zaciskając mocniej oczy, żeby przypadkiem szampon nie dostał się do nich i ich podrażnił. Ponownie zamilkł, mając nadzieję, że mężczyzna nie będzie już drążył niewygodnego tematu. Co prawda Nathair sam go zaczął, ale to nie oznaczało, że Nathaniel nie mógłby go teraz zakończyć. Swoją drogą co byłoby, gdyby odpowiedź, jaką otrzymał, byłaby inna? Czy jednak zacząłby pytać go o jakieś… rady? Ciężko powiedzieć.
Więcej się nie odzywał przez cały czas, kiedy albinos był jego głowę. Grzecznie i posłusznie czekał, aż zmyje resztki piany z jego włosów, nie odwracając się nawet na drobną chwilę. Gdy w końcu woda została zakręcona, chłopak odwrócił się i prześlizgnął obok Nathaniela wychodząc z kabiny. Jeśli albinos chce jeszcze skorzystać z wody proszę bardzo, jednakże Nathairowi było spieszno do łóżka. Sięgnął po czysty ręcznik i pomagając sobie jedną ręką zaczął wycierać włosy, chlapiąc dookoła. Czuł, jak zmęczenie go dopada a powieki samoistnie powoli opadają. To był naprawdę ciężki dzień pełen mało ciekawych wrażeń.
Zerknął w lustrze na swoje odbicie i się skrzywił. Pomijając sterczące włosy, które robiły w tym momencie za satelitę odbierającą sygnał z każdej możliwej strony, to różowa nić zdobiąca jego gębę wyjątkowo go irytowała. Miał ochotę złapać za nią i wyszarpać. Wydał z siebie stłumiony syk pełen niezadowolenia, próbując jednocześnie jedną ręką owinąć się ręcznikiem dookoła bioder. Popaprane to wszystko. Ziewnął szeroko nawet nie kwapiąc się, żeby zasłonić usta i starł pojedynczą łzę z kącika oka, która zawieruszyła się przez ziewanie.
- Chyba zaraz się położę. – mruknął sennym głosem.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down


Post, w którym Nath wyczołguje się spod prysznica, sprząta dom Nathaira i wychodzi.
Coming soon.

| zt |
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Miarowy chrzęst pod podeszwami zużytych butów, nadawał wędrówce zmizerniałego blondyna swoisty klimat, którym napawał się od opuszczenia zatęchłej dziury, do której tak bardzo zdążył się przywiązać. Spędzał tam dnie i noce, często kisząc się w środku miesiąc bez przerwy, tylko po to, by z czystego uczucia powinności, obdarzyć innych tym, co robił – według swojego skromnego zdania – najlepiej. W przeciwieństwie do ludzi, którzy zwykli tam pracować, nie była to robota nosząca ze sobą ciężkie brzemię grzechu, którymi naznaczony był niemalże każdy wymordowany. Niebieskooki nie wykonywał zbyt wielu misji, a nawet jeśli został na taką posłany, w żadnym razie nie robił za wojownika czy skrytobójcę. Jego zadania miały zupełnie inny wymiar.
Był pracoholikiem – tej prawdy nie dawało się ukryć. Jednakże zamiast siedzieć godzinami przed biurkiem, wklepując kolejne cyferki w wymyślne programy komputerowe, Ourell wolał oddawać się rzeczom trochę bardziej przydatnym ludziom, a przynajmniej takim, które zaliczały się do potrzeb niemalże kluczowych. Pomoc – wszelkiego rodzaju. Mógłby przysiąc, że robi za jedną wielką matkę wszystkich członków organizacji. On nie tylko nagrzał sobie miejsce w grupie, jako Bernardyn…on sprzątał, szył, wysłuchiwał, radził, a nawet gotował, jeżeli tylko okoliczności mu na to pozwalały. Obowiązków miał co nie miara, a to znacznie odbijało się na jego wyglądzie.
Był osobą, która prezentowała się całkiem dumnie. Widok z pierwszego wrażenia nie pozwalał sądził go, jako pozbawionego woli walki chłystka, który kompletnie nie wiedział, jaki użytek robić z pięści. Zawsze chodził prosto, czujnie rozglądając się za ewentualnym niebezpieczeństwem, acz nie był to rozbiegany wzrok tchórza. Ubrania miał poniszczone, po wyraźnych przejściach. Łata szyta na łacie, nitki zwisające z lewego rękawa, podarta nogawka. Nos nie alarmuje, acz oczy zdecydowanie podpięłyby pod niego tabliczkę „niechluj”. Zmęczenie odbite na twarzy było widoczne, dopiero po znacznym przyjrzeniu. Sinofioletowe wory pod oczami, zapadnięte policzki, włosy pozostawione samym sobie. Nieszczęście w czystej postaci, a pierwiastkiem dominującym w jego pechu był fakt, że znaczna część jego półżywej facjaty została poddana próbie ognia. Obszerne oparzenie prawej strony twarzy odebrały anielski wygląd, sprowadzając go ogólną prezentacją osoby do kategorii przestępców. Tak ogólnie prezentował się Ourell.
Przetarł podkrążone błękitne oko, nie przerywając swojego rytmicznego marszu. Od dawna czuł na swoich barkach ogromny ciężar. Ostatnie tygodnie były dla niego katuszą, aż wreszcie po wycierpieniu wszystkich dni spędzonych w pokoju medycznym, Zachariel postanowił wyjść nieco do świata, by na ten jeden dzień przypomnieć sobie, jak to jest nie martwić się o życie drugiej osoby. Gdy tylko skończył przyklejać plaster na nos pacjenta, przyłożył zimny opatrunek do oparzeń po wrzątku i zaszył wszystkie dziury w żółtych chustach, uznał, że spacer dobrze mu zrobi – a przynajmniej trochę rozbudzi. Wziął ze sobą psa i wyruszył.
Mieszkał w Desperacji, toteż po Desperacji postanowił się rozejrzeć. Choć wydawało mu się, że od ostatniego spaceru z podopiecznym minęły długie lata, w rzeczywistości niewiele zmieniło się w otoczeniu. Powykręcane drzewa dalej nie miały liści, budynki ochoczo się kruszyły, a bezwartościowe śmieci otulały ziemię, niczym dziurawe dywany. Westchnął ciężko, wypuszczając z ust nagrzane powietrze, które w kontakcie z niższą temperaturą panującą na zewnątrz , szybko obrodziło się w kłębiastą parę. Co mu po takim zwiadzie, skoro łeb dalej pękał mu od bieżących problemów?
Jak na zawołanie, wraz z czarnymi myślami kwitnącymi w blondwłosym łbie, dalmatyńczyk szczeknął nisko, alarmując swojego pana o niewesołych wieściach. Z początku anioł myślał, że to ostrzeżenie przed atakiem Zdziczałego, acz szybko zorientował się, że chodziło o coś zupełnie innego. Nim błękitne oczy podniosły się znad zlodowaciałej ziemi, pies pognał panicznie przed siebie, zostawiając pana w tyle. Ourell w odróżnieniu przystanął na chwilę, ogarniając wzrokiem widok, który szybko wywołał u niego przebiegnięcie zimnego dreszczu przez linię kręgosłupa i ramiona. Zupełnie tak, jakby nagle ktoś wystawił go na zimno, pozbawiając całego odzienia. W oddali ujrzał leżące nieruchomo ciało, a jedynym elementem, który mógł bez problemu odróżnić w sylwetce człowieka, były włosy – różowe. Wszystko działo się w ciągu sekund. Ink dobiegł do poszkodowanego i zaczął trącać go nosem, co rusz szczekając, by popędził swojego właściciela lub zmotywować drobnego chłopaka do oprzytomnienia. Tymczasem Ourell przymknął oczy, mimowolnie chwytając za krzyżyk uwieszony u szyi.
Błagam, ojcze. Niech to nie będzie on. Błagam, Cię. Proszę.
Zerwał się.
Natychmiast dobiegł do poszkodowanego. Oszpecona twarz ani drgnęła, choć najgorsze przypuszczenia anioła zostały potwierdzone. W tej chwili nie mógł pozwolić sobie na emocje. Ich zatuszowanie po tylu latach życia było dla niego dziecinnie łatwe, choć ukrycie nie równało się likwidacji. Jego żołądek tańczył sambę, a głowa mimowolnie błagała Boga, by ten go wspomógł. Uklęknął przy chłopaku, badając jego ciało niczym skaner. Medyczne przyzwyczajenia wzięły górę, a łeb natychmiast naprostował swoje myślenie. Potrzebował tego, tego i tego. Musiał zrobić to, to i to. Jeżeli nie, stanie się to, to i to. Działał szybko.
- Nathair? Słyszysz mnie? – zapytał głośno, powtarzając jego imię jeszcze kilka razy, nim w końcu odsunął zaangażowanego w akcję ratunkową psa i zdjął z siebie płaszcz. Nakrył nim drobne ciało chrześniaka  i możliwie jak najdelikatniej wsunął ręce pod jego kolana i plecy, unosząc go następnie niczym księżniczkę. Starał się być ostrożny, usiłując nie uszkodzić go jeszcze bardziej. Jedyne czego był pewny to fakt, że zdecydowanie powinien zanieść go w bezpieczniejsze miejsce. Na ułamek sekundy oderwał wzrok od wciąż zamkniętych oczu różowowłosego, ogarniając zawziętym spojrzeniem otoczenie – nikogo.
Trzzzt.
Materiał koszuli rozpruł się brutalnie mniej więcej na linii łopatek mężczyzny, uwalniając wolno kilka nitek, które pofrunęły wraz z wiejącym wiatrem. Z dziur zaczęły powoli wysuwać się białe niczym śnieg pióra, mocno kontrastujące w przygnębiająco ciemnym otoczeniem. Rozpostarł skrzydła w całej okazałości, mimowolnie prezentując ich piękno i… ogrom. Były naprawdę duże – a co za tym idzie silne. Podbudowany emocjami machnął raz na próbę – de facto dawno ich nie używał – sprawiając, że porządny podmuch powietrza ugłaskał nakrapianą sierść pupila, kręcącego się obok niego.
- Za mną. – nakazał mu, oficjalnie wbijając się w powietrze, przy okazji lepiej otulając swojego nowego pacjenta płaszczem. W locie przecież będzie mu jeszcze bardziej zimno, a Ourell wziął sobie za cel jak najmniejsze zminimalizowanie tego uczucia. Wiedział, że miał z nim i tak dużo pracy. Zapalenie płuc nie byłoby dla niego błogosławieństwem.
Przeleciał nad całą Desperacją, kierując się w stronę najbliższego miejsca, które jego zdaniem zasługiwało na miano bezpiecznego – Eden. Wpadanie bez zaproszenia nie leżało w jego naturze, jednak pomimo poczucia nietaktu, postanowił postąpić wbrew sobie.
Odszukał wzorkiem dom Nathaira.
Zleciał miękko na ziemię, uprzednio odwracając łeb, by odszukać swojego pupila. Pies wiernie biegł za nim, acz jego łapy nie mogły równać się silne ogromnych skrzydeł, toteż odległość jaka ich dzieliła, była naprawdę bardzo duża. Ourell mimo to wiedział, że Ink dotrze bezpiecznie do ziemi aniołów. Ten futrzak naprawdę był zaprawiony w niewygodnych sytuacjach, więc nie było się co martwić. Poza tym, nie oszukujmy się. Są sprawy ważne i ważniejsze - Nathair był ważniejszy.
Zdematerializował skrzydła, pozostawiając po nich jedyne ślad rozdartej koszuli. Pchnął drzwi nogą, torując sobie drogę do środka chatki. Zdarzało mu się odwiedzać swojego siostrzeńca, więc mniej więcej wiedział gdzie co się znajdowało. Ułożył ostrożnie ciało poszkodowanego na kanapę i nareszcie odwinął go z płaszcza, uznając, że to był odpowiedni moment, aby lepiej przyjrzeć się jego ranom.
Starając się być jak najostrożniejszym, zaczął badać jego ciało własnym dotykiem i wyszkolonym spojrzeniem, łudząc się, że wkrótce różowowłosy odzyska przytomność.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Świadomość niczym cienka nitka została zerwana tuż po uderzeniu butem w głowę. Jego wszelakie bodźce odmówiły posłuszeństwa, przemieniając ciało chłopaka w łatwy kawałek mięsa do rozszarpania. Było mu już wszystko jedno. Smutne, ale prawdziwe, jak w jednej chwili cała jego wola walki została z zaskakującą łatwością zgaszona. Nie potrafił się już temu sprzeciwić i walczyć z ogarniającą ciemnością. A ostatnią myślą, która przemknęła przez jego umysł nim szponiaste palce Morfeusza objęły jego umysł, była, że to już jego koniec…
Jak przez czarną mgłę widział urywki przeróżnych obrazów. Podświadomie czuł, że ktoś go zabiera, jakiś cichy szept głaszcze jego słuch coś mówiąc, lecz nie zrozumiał sensu słów. Umierał, tak myślał. A potem objął go niezmierny chłód, przenikając do każdej możliwej komórki jego ciała. Znajomy zapach otulił go w pewnym momencie, dając nikłe poczucie ciepła, lecz i na to jego ciało nie zareagowało, chociaż umysł rejestrował zmiany.
Świadomość powróciła równie gwałtownie, co zniknęła. Otworzył raptownie oczy, z ciężkim i świszczącym oddechem, próbując zrozumieć co się dzieje i gdzie jest. Wzrok, z początku nie rozpoznający jego własnego domu, przesunął się z trwogą zahaczając o twarz blondyna pochylającego się nad nim. Ale nawet i jego zdawał się nie rozpoznawać. Minęło dobrych parę minut, kiedy jego umysł zaczął w końcu pojmować, że nie znajduje się w ciemnym, zamkniętym pomieszczeniu, a we własnym salonie. Nieco zamglone zmęczeniem i bólem różowe tęczówki zatrzymały się na twarzy drugiego anioła.
Z płuc chłopaka wydobył się dziwnie charczący i nieprzyjemny dla ucha dźwięk, kiedy Nathair mimochodem wydał z siebie westchnięcie pełne ulgi. W jego głowie huczało i pulsowało boleśnie, a wydarzenia zapewne sprzed niedawnych chwil w tym momencie wydawały się jedynie okropnym i trwożącym koszmarem. Jedynie ból i obrażenia przypominały nieprzyjemnie, że to wszystko było rzeczywistością.
Już nie potrafił opanować emocji, cała jego otoczka wytrzymałego osobnika, który potrafi sobie poradzić a najróżniejszych sytuacjach prysła niczym bańka mydlana. Łzy zaczęły rzewnie spływać po kiereszowanych i ubrudzonych krwią policzkach, mieszając się z nią i chlapiąc szyję oraz ubranie chłopaka. Nathair załkał głośno i wyciągnął drżącą dłoń w stronę Ourella, łapiąc go za koszulkę najmocniej ściskając, na ile drobne palce mu pozwalały.
- Wyciągnij je ze mnie… czuję jak się we mnie poruszają, błagam, wyciągnij. – powiedział łamiącym się głosem łykając swoje własne łzy. Dłoń przesunęła się po ubraniu anioła, zostawiając krwawe ślady po wyrwanych paznokciach, aż wreszcie puściły materiał. Niemal dławiąc się krwią i łzami, złapał za swoją koszulkę i zadarł ją wyżej, odsłaniając bok na którym widniała sporej wielkości rana, która wciąż się jątrzyła.
Na krótką chwilę spomiędzy rozciętej rany dało się zauważyć poruszające czółka, które ponownie zniknęły w krwi. Z gardła Nathaira wydobył się nieprzyjemny jęk, a na twarzy ponownie zawitało przerażenie. Rzucił się do siadu, jednakże ciało odmówiwszy posłuszeństwa spadło ciężko na ziemię, brudząc brunatną posoką drewniane deski.
-  Pospiesz się Ariel… Jakiś nóż, sam je wyciągnę. – jęknął chłopak próbując podnieść się do na klęczki, lecz swobodnie opadająca przez złamanie ręka skutecznie mu to uniemożliwiało. Nathairowi nie pozostało nic więcej jak jedynie zwinąć się na ziemi i zaciągać głośnymi spazmami płaczu. Mimo tego, że realne zagrożenie minęło, to wciąż się bał. Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo się nie bał. Nawet nie potrafił opisać rozszalałych emocji, które w nim w tym momencie szalały. A widząc znajomą twarz, tak bliską jego sercu, odbezpieczyło guzik hamujący emocje i uczucia.
I chyba pierwszy raz w życiu czuł się taki bezsilny. A przecież był aniołem. Posiadał moce, i do tego nie tylko defensywne, ale też ofensywne. A mimo to nie udało mu się uciec. Mimo to, został złapany i poddany najgorszemu, co go do tej pory w życiu spotkało. Ludzie byli straszni. Z każdym dniem przebywania na terenie Desperacji utwierdzał się w tym przekonaniu, nie dziwiąc się, czemu Kreator zesłał na nich tragedię a potem zniknął, pozostawiając ich samych sobie. Po dzisiejszych wydarzeniach, był już pewien i w pełni przekonany, że sobie na to zasłużyli.
W końcu pierwsza fala emocji opadła. Pociągnął jedynie nosem, przekręcając głowę i spojrzał z dołu w niemal błagającym spojrzeniu. W tym momencie pragnął tylko jednego: Pozbyć się intruzów ze swojego ciała. Czuł, jak się w nim poruszają, jak przebierają małymi nóżkami zagłębiając się coraz bardziej w jego ciele. Jak tak dalej pójdzie, to będzie niemożliwe ich całkowite usunięcie. A wtedy wolałby umrzeć, niż żyć z nimi.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Błagania blondyna o odzyskanie przytomności przez chłopaka widocznie lepiej trafiły do łba tego-tam-na-górze, niż poprzednie modlitwy, które mimowolnie odmawiał, gdy po raz pierwszy zauważył leżące na ziemi ciało. Rożowowłosy otworzył oczy i przez kolejne, niesamowicie dłużące się minuty, zaczął wolno mielić w swojej głowie fakty, próbując rozeznać się w sytuacji. W tym czasie Ourell postanowił przerwać oględziny drobnego ciała i skupić się na załapaniu z podopiecznym kontaktu. Wydawał się cholernie roztrzęsiony i wystraszony.
Spojrzał mu prosto w oczy.
- Nathair. To ja, Zachariel. - łagodny ton głosu przerwał ciszę, kiedy to mniejszy anioł wydał z siebie niepokojący, świszczący wydech, w końcu rozpoznając w nim swojego wuja. Zmęczone oczy młodzieńca rozświetliły błyszczące łzy. Nie minęło wiele czasu, by zmasakrowana twarz chłopaka stała się cała mokra. – Nie bój się. Już Ci nic nie grozi. – szepnął  Ourell, ostrożnie chwytając drobną rękę siostrzeńca – przykładając dużą wagę do tego, aby nie dotykać samych koniuszków palców - by pomóc mu się uspokoić. Drugą dłonią starł jedną strużkę pobrudzonych krwią łez, zdając sobie sprawę, że wkrótce nowa ścieżka przypłynie na jej miejsce. Jednak to było nieważne… liczył się gest.
Wyciągnij je?
Zmarszczył nos, przez chwilę nie rozumiejąc, co Nathair miał na myśli. Odsunął się kawałek, umożliwiając poszkodowanemu swobodne podniesienie koszuli. Widok paskudnej rany nie wywołał na jego twarzy żadnych konkretnych emocji. Patrzył jedyne z czystą uwagą, a po jego skupionej minie dało się wywnioskować, że po raz kolejny układał sobie plan działania. Na ziemię sprowadził go cichy stukot, gdy drobne ciało anioła runęło na ziemię, gdy ten nie zdążył uchronić go od upadku. Wbrew ruchom młodzieńca, oszpecony skrzydlaty i tak postanowił ponownie wziąć go na ręce i położyć po raz kolejny na kanapę. Nikt nie będzie tu leżał na ziemi.
- Shh... nic nie mów. Milcz. – rozkazał typowym dla siebie łagodnym tonem. W miarę gdy Nathair mówił, Archangel zauważył niepokojący stan jego jamy ustnej. Wolał, aby póki co po prostu zamilkł i nie doprowadził do głębszego wbicia szkła w język albo - nie daj boże - połknięcia.
- Pomogę Ci. – zapewnił wyjątkowo przekonującym tonem, choć z drugiej strony chyba podobne słowa wypowiedziane z ust każdego lepszego medyka brzmiałyby prawdziwie. –  Najpierw zajmiemy się raną na boku... – w domyśle karaluchami - … pójdę po potrzebne przyrządy. Postaraj się nie ruszać. – odparł, mając w zwyczaju informować swoich pacjentów o każdej czynności, której zamierzał się podjąć. Zawsze miał wrażenie, że im bardziej uświadomieni ludzie, tym mniejsi tchórze. Ponadto takie informacje często zmniejszają ryzyko niechcianej szamotaniny. Wstał i choć klęcząc tuż przy Nathairze wydawał się oazą spokoju, jego bieg do poszczególnych pokoi wydawał się prawdziwą walką z czasem. Pozostały na kanapie anioł mógł słyszeć odgłosy bitwy, przejawiające się w dźwięku stukających z kuchni szafek i szelestu przegrzebywanych rzeczy. Nie minęły dwie minuty, a Ourell powrócił do młodzieńca z głęboką miską, nożem, chusteczkami i pęsetą. Kładąc to wszystko przy sofie, wrócił raz jeszcze do kuchni po kolejne naczynie – tym razem wypełnione wodą.
- Posłuchaj, to będzie bardzo bolało. – ostrzegł, rozrywając nożem koszulę chłopaka, ponieważ zawadzała. – Ale jesteś silny. Zaciśnij zęby i proszę, nie szamocz się, bo mogę przez przypadek zrobić Ci większą krzywdę. Wyjmę je. – zabrał się do pracy, w pierwszej kolejności lokalizując ruchome zgrubienie pod cienką skórą. Delikatnie położył dwa palce na ciele chrześniaka tak, aby karaluch znajdował się pomiędzy nimi. Jednocześnie dociskał je na tyle mocno, by choć na chwilę przerwać jego wędrówkę i zostawić go w jednym miejscu. Szybko, acz precyzyjnie wykonał nacięcie, natychmiast wyjmując stworzenie. Bez zbędnego patyczkowania się, wrzucił je do głębokiej miski. Taki sam, bądź podobny zabieg wykonał jeszcze kilka razy, nim upewnił się, ze wszyscy niechciani goście opuścili organizm chłopca. Ourell co jakiś czas pokrzepiał Nathaira bądź alarmował go przed kolejnym głębszym nacięciem. Brzmiało to na pewno głupio, jednak chciał, aby młody po prostu słyszał jego głos i wiedział co się dzieje. Następnie zaczął dociskać namoczone w wodzie chusteczki do mniejszych nacięć, próbując zatamować ich krwawienie i przeczyścić z nadmiaru czerwonej cieczy.
- Przeczyszczę i zaszyję Ci te rany. Poczekaj chwilę. – odparł, wstając i czym prędzej zabierając się za penetrowanie szafek chłopaka. Nie lubił grzebać w rzeczach innych, jednak bardzo zależało mu, aby odnaleźć środek do dezynfekcji, igłę oraz nitkę… żałował, że nie był w swoim pokoju medycznym. Tak doskonale wiedział gdzie co się znajdowało. Zaoszczędziłby sobie tych cennych kilku chwil.
Wrócił do Nathaira, uprzednio przesuwając miskę z karaluchami nogą, by odsunąć ją z pola widzenia pacjenta. Niech już ich chociaż nie widzi…
Nawlekł igłę na nitkę i po uprzedniej – dosyć żałosnej, ale zawsze jakiejś – dezynfekcji sprzętu zaczął pośpiesznie, acz nader delikatnie i precyzyjnie zszywać powstałe rany. Na jego czole zaczęły pojawiać się pierwsze kropelki potu. Był stuprocentowo skupiony na swoim zdaniu, a mimo to, co jakiś czas i tak odzywał się do młodzieńca, byleby tylko dać mu jakieś poczucie bezpieczeństwa.
- Za chwilę skończę, obiecuję.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rozsądek podpowiadał, że jest już bezpieczny i nic mu nie groziło. Wszakże znajdował się w Edenie, w swoim domu i w towarzystwie wiekowego anioła, aczkolwiek rozszalałe emocje cicho podszeptywały, że w każdej chwili w salonie mogą znaleźć się niepożądane osoby, które wyciągną swe szponiaste dłonie w jego stronę i na powrót wciągną w ciemną klatkę, by zakończyć to, co rozpoczęły. Wzdrygnął się na samą myśl, że mógłby znowu tam trafić, a żołądek wykonał fikołka skutecznie podnosząc zawartość do gardła chłopaka. Na całe szczęście udało mu się powstrzymać i nie zwymiotować na Ourella.
Na zapłakanej twarzy pojawił się delikatny cień ulgi, kiedy usłyszał spokojne, zapewniające słowa anioła, że mu pomoże. Że wyciągnie je z niego. Poruszył delikatnie wargami, jednakże zamiast słów, wypowiedział jedynie ciszę, przypominając nieco rybę wyciągniętą z wody. Mimo to, Zachariel bez problemu mógł odczytać to, co chciał powiedzieć Nathair.  Dziękował mu. Za to, że tutaj był i chciał mu pomóc. Na moment przymknął oczy, lecz bardzo szybko je otworzył, kiedy usłyszał jak anioł podnosi się z ziemi. Zakrwawiona dłoń gwałtownie wystrzeliła w jego stronę, chcąc pochwycić Ourella za ubranie, jednakże ten był już poza jego zasięgiem i opuszki palców jedynie musnęły materiał.
- Nie zostawiaj mnie-! – wydobył z siebie zachrypniętym głosem, lecz sylwetka blondyna zdążyła już zniknąć za drzwiami. Usta chłopaka zadrżały, a dłoń opadła swobodnie, zwisając z kanapy.
- Nie zostawiaj… – powtórzył ciszej uparcie wpatrując się w miejsce, gdzie parę chwil temu po raz ostatni widział ojca chrzestnego. Słyszał go, jak krząta się po jego domu, jak poszukuje, trzaska się.. ale dla w głowie Nathaira wciąż pojawiała się obawa, że to wszystko to jedynie halucynacja, wytwór jego głowy, podświadomość, która w najokrutniejszy z możliwych sposób podsuwała mu do głowy te obrazy, które chciał, żeby się spełniły. I wystarczyło byt długie mruknięcie, by zarówno pokój chłopaka jak i sam Ourell rozpłynęli się w powietrzu.
Minęły jedynie dwie minuty od momentu, kiedy Zachariel zniknął i wrócił, ale dla Nathaira ciągnęło się to w niemal nieubłagalną nieskończoność. Pociągnął cicho nosem, kiedy anioł ponownie znalazł się przy nim, a drobna dłoń zacisnęła się wokół jego nadgarstka, chcąc sprawdzić, czy jest prawdziwy a nie jedynie marą senną. Był prawdziwy. Ciepły i żywy. Chłopak wypuścił powietrze nosem, ponownie układając się na kanapie i spojrzał w sufit, odnajdując na nim jakiś martwy punkt, na którym mógł zawiesić spojrzenie. Wiedział, że będzie bolało. Ale w tym momencie nic się nie liczyło, żaden inny ból. Skinął jedynie głową na znak, że rozumie i że przyjął to do wiadomości. Po dzisiejszym, chyba już nic bardziej boleśniejszego nie mogło go spotkać.
Mylił się. Znowu.
Szarpnął się pry pierwszym nacięciu, wbijając obolałe palce w ramię Zachariela i wydając z siebie przeciągły jęk. Powieki momentalnie zacisnęły się tak mocno, że już po chwili tańczyły pod nimi jasne ogniki, a na skroniach zalśniły krople chłodnego potu. Jednakże ciało stosunkowo szybko zaczęło przyjmować na siebie kolejne dawki bólu, o wiele mniejszego w porównaniu z wyrywaniem paznokci czy też wbijaniem szkła w usta, toteż przy następnych nacięciach Nathair nie rzucał się już, a jedynie palce na ramieniu mężczyzny co rusz zaciskały się mocniej i luzowały. Nie wiedział ile trwało wycinanie karaluchów, oraz późniejsze zszywanie nowopowstałych ran, jednakże starał się skupić myśli na zupełnie czymś innym, na czymś o wiele przyjemniejszym.
I szczerze powiedziawszy nie wiedział, czy stracił, znowu, przytomność, czy udało mu się kompletnie wyłączyć, by nie odczuwać olejnych dawek bólu, jednakże dał radę dotrwać do końca, a moment zszywania jakoś ulotnił się, pozostawiając nikłe wspomnienie. Pociągnął cicho nosem i przesunął swoją sprawną dłonią po brzuchu oraz boku, dotykając obolałymi opuszkami świeżo zaszyte miejsce.
- Już? Nie ma ich? – zapytał cicho, podnosząc się na łokciu. A to było błędem. Żołądek ponownie zatańczył wesołe tango, lecz tym razem nie powstrzymał tego.
Zwymiotował.
Krwią, szkłem i żółcią. I choć wyglądało to z boku przerażająco i zwiastujące niezbyt wesołe zakończenie, to Nathair o dziwo i absurdalnie poczuł się nieco… lepiej. Lżej. Nikły uśmiech przemknął przez jego twarz, kiedy drżącym wierzchem dłoni otarł zakrwawione usta.  
Wzrok spoczął na żółtej chuście, a brwi momentalnie ściągnęły się w poważnym wyraźnie twarzy. Złapał za chustę i nieco pociągnął, a wspomnienie uderzyło w niego mocno i gwałtownie, jakby dostał młotem w tył głowy.
- Wzięli mnie za jednego z was. Jesteście w niebezpieczeństwie. Musisz uważać. Ty, Ailen, Gavran…. On. Telefon, muszę zadzwonić, daj mi, proszę telefon… – powiedział pospiesznie, chociaż z każdym kolejnym słowem jego głos stawał się coraz bardziej nieprzyjemny dla ucha, drażniący i charczący. Jednakże musiał się upewnić. Musiał wiedzieć, że nic mu nie jest.

                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Rajskie miasto

Strona 6 z 21 Previous  1 ... 5, 6, 7 ... 13 ... 21  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach