Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Rajskie miasto


Strona 5 z 21 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 13 ... 21  Next

Go down

NIE POZWÓL, ABY ZOBACZYŁ.
Starać się nie dać po sobie poznać bólu i zwątpienia? Nie ma sprawy. Przecież był niczym młody bóg - nieśmiertelny, jak ogrody Edenu, wytrzymalszy od gór Shi, bardziej niebezpieczny niż bezkresna Desperacja. Mógł tak stać, podpierając ścianę, choćby do usranej śmierci... gdyby tylko odczuwał rękę, gdyby zminimalizował kłucie ramienia... Zdecydowanie, pomyślał z kpiną. Wtedy byłoby prościej.
Growlithe łapał ciche wdechy i jeszcze ciszej starał się wydychać powietrze, przy okazji przyglądając się gepardowi. Szczupła sylwetka naparła na anioła i jego szeroko pojętą niezdarność, dokładnie w chwili, gdy wszystkie wnętrzności Jace'a ścisnęły się i podskoczyły do gardła. Wrażenie, że zaraz zwymiotuje nie odstępowało go na krok, więc odwrócił wzrok w sprzecznym kierunku, starając się oddychać przez usta. Silna woń krwi, drewna, potu i zmiażdżonych owoców rozprzestrzeniła się w krótkim czasie, mocno podrażniając zmysły. W dodatku niepewności wciąż rozdrapywały rany, nie pozwalać o sobie zapomnieć. Co jeśli czucie w ręce nie wróci? Jeśli okaże się, że nerwy umarły, mięśnie zgniły? Zacisnął zęby. Wizja braku operatywności w codziennym życiu zdawała się być gorsza od faktu, że mógłby przegrać z Nathairem, tchórzliwym gestem wybiegając teraz z mieszkania.
Skomlenie.
Podniósł nieco głowę i rozejrzał się, ale nic prócz warczącej mary, wciąż kłapiącej zębami, wbitymi w przedramię anioła, nie ujrzał. Dopiero po chwili zrozumiał, że zostawił Abstracta na zewnątrz, a ten - słysząc odgłosy walki - w niepokoju zaczął piszczeć i drapać pazurami drzwi. Dobry pies. Dobry kumpel. Dobry...
JACE! - wrzasnął przerażająco gepard, gdy poderwał się do góry, a jego ciało wpadło w konwulsje objęte ramionami złotych zygzaków. Growlithe poczuł ostre uderzenie, gdy mara wróciła do swojego świata. Jak trzask obuchem w bok głowy, który paradoksalnie przywrócił go rzeczywistości. BOLI. Zrozumiał to. Lewy nadgarstek krwawił. Czarny rzemyk, dotychczas luźno opinający rękę, zaciskał się teraz tak mocno, że przetarł skórę do mięśni. Owszem. Bolało. Mimo to Jace oderwał się od ściany, postępując krok do przodu. Starać się nie dać po sobie poznać, co? Odwrócił się zdrętwiały, wbijając ponownie wzrok w Nathaira. Powieki drgnęły do góry, nim odzyskał rezon i zmrużył oczy, marszcząc jasne brwi. Widok zaszklonych oczu anioła to coś, czego się nie spodziewał, ale po chwili przestało to być istotne.
Przez moment tylko stał, przyglądając się Nathairowi: jego ranom, poszarpanym brzegom ubrań czy rozwichrzonym włosom w kolorze, którego nie rozumiał. Teraz anioł będzie musiał zamówić ekipę sprzątającą z młotami pneumatycznymi, aby wyczyścili zaschniętą krew ze ścian i podłogi. Na samą myśl kącik ust Jace'a uniósł się w jaszczurzym uśmiechu. Życzył mu jak najgorzej, choć przychodząc do niego, nie liczył na podobne scysje. Nie szukał zwady. To absolutnie qui pro quo, ale cokolwiek się tu wydarzyło: klamka zapadła.
- Czyżby? - warknął, postępując chwiejny krok do przodu, mimo swoich kolejnych słów. - Śmiało. - Rozłożył sprawną rękę na bok, odsłaniając pierś. Możliwość prowokacji nigdy mu się nie znudzi. - Jestem pewien, że tego nie zrobisz - zauważył. Pulsowanie w okolicy spalonego ramienia powoli odbierało świadomość i to do tego stopnia, że Growlithe ostatkami sił chwytał się realności. Tonąc zaciskał palce na brzytwie, nie dostrzegając, że to nie ujmuje cierpienia. Jedno było pewne: jeśli Nathair choćby spróbuje, Growlithe podejmie walkę.
To nie była groźba.
Na zewnątrz Abstract zaszczekał. Chwilę później rozległ się cichy huk.
To obietnica.

----
@Grow: shhh. I tak już kończymy.
----
Paraliż ręki ustąpi po 20 postach. 2/20
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Miał dość. Czuł, jak jego żołądek pochodzi do gardła powodując nieprzyjemne dla organizmu mdłości. Co prawda nie słaniał się na nogach i nie zdychał, nie tracił kontaktu ze świadomością, aczkolwiek każdy jego mięsień drgał niebezpiecznie, oznajmiając właścicielowi ciała, że w bardzo krótkim czasie użył za dużo mocy. Zwłaszcza po ta długim czasie abstynencji, z racji jego charakteru i unikania wszelakich fizycznych konfliktów. Do tego dochodziło obite ciało oraz rany, a adrenalina powoli puszczała, powodując, że ciało chłopaka stawało się coraz bardziej umęczone i słabsze.
Poczuwszy, jak ciężar, który  przyciskał do go podłogi znika, Nathair wreszcie mógł przekręcić się na brzuch z cichym jęknięciem bólu. Zagryzł dolną wargę, by nie jękną jeszcze głośniej, gdy spróbował podnieść swoje małe truchło. Jednakże udało mu się unieść jedynie do pozycji klęczącej. Oddech miał zdecydowanie zbyt szybki, momentami brakowało mu wręcz tchu, jakby coś ciężkiego nadal siedziało na jego klatce piersiowej. Uniósł zdrową rękę i rękawem przetarł załzawione oczy, ścierając ostatnie dowody ukazania tej chwilowej słabości.
Zwrócił różowe spojrzenie w stronę szczupłej sylwetki, która chwiejnym krokiem ruszyła w jego stronę. Instynktownie Nathair przesunął się o parę centymetrów w tył, złudnie próbując zwiększyć odległość między nimi, choć doskonale wiedział, że wszelkie jego starania w tym momencie nie miały większego sensu.
Tak, Growlithe miał rację. Nathair blefował, że tym razem uderzy go o wiele mocniej i boleśniej, po czym jego oponent z pewnością tak szybko by się nie podniósł. Ale nie oszukując się, w tym momencie nic więcej mu nie pozostało. Owszem, mógł dalej atakować aczkolwiek do niczego nie doprowadziłoby to a jedynie do wycieńczenia jego organizmu. Ewentualnie we dwójkę padliby na ziemi leżąc i zdychając, nie mogąc kiwnąć nawet najmniejszym palcem.
Przez twarz chłopaka przebiegło nieprzyjemne skrzywienie, mimo wszystko, kiedy słyszał jego słowa. Nie mógł odpuścić, prawda? Po prostu nie mógł zamknąć tej cholernej jadaczki, odwrócić się na pięcie i najzwyczajniej sobie pójść. Musiał mieć ostatnie zdanie i dodatkowo ubierając je w tak prowokujące słowa. Pieprzona duma cholernego Kundla. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Nathair również nie potrafił ot tak odpuszczać. Jego własna, anielska duma została dzisiejszego dnia sporo nadszarpnięta i nadal nie był w stanie zebrać jej kawałków i dla swojego własnego dobra schować gdzieś głęboko do kieszeni. Bo to on chciał mieć dzisiaj ostatnie słowo, bez względu na wszelakie konsekwencje dla niego. A takie igranie z wilczym ogniem raczej nie skończy się dla niego dobrze. I tak cud, że jeszcze jest w jednym kawałku a nie leży rozszarpany po całym pokoju. Jak bożo narodzinowe puzzle.
Korzystając z faktu, że białowłosy znajdował się bardzo blisko plus patrząc na jego twarz, można było z łatwością wywnioskować, że nie jest z nim najlepiej, Nathair położył gwałtownie na boku i jedną nogą podciął Growlithe’a posyłając go na twarde deski podłoża. Zaciskając z całej siły wargi, by nie krzyknąć z bólu od szybkiego poruszania się, gdyż całe jego ciało odczuwało ból jak po solidnym skopaniu glanem, podniósł się i momentalnie usiadła okrakiem na biodrach białowłosego, by przycisnąć swoim jakże spory ciężarem jego (tak bardzo role się odwróciły) do ziemi. Następnie chwycił dłońmi jego koszulę tuż przy szyi i zacisnął mocno palce na materiale, jednocześnie nachylając się nad nim tak, że między ich twarzami pozostało zaledwie parę centymetrów jednej ręki. Ciepła krew z rany zaczęła powoli skapywać na twarz i szyję Growlithe’a, jednakże Nathair zupełnie się tym nie przejmował. Jego chłodne spojrzenie gdyby tylko mogło, z pewnością przebiłoby łeb tego cholernego wilka na wylot. Ale niestety, Nathair nie posiadał takich super zdolności jak superman. A szkoda. - Posłuchaj mnie ty zapchlony kundlu. Teraz wstaniesz i wyjdziesz z tego domu. Pójdziesz sobie tam, gdzie chcesz, nie obchodzi mnie gdzie, możesz nawet rzucić się do rowu i tam zdechnąć, ale wyjdziesz nawet nie odwracając się za siebie i zapominając o wszystkim. Ta dzisiejsza zabawa jest nieco męcząca i jak widzisz, muszę po Twoim gryzieniu i szczenieniu posprzątać. – wycedził przez zaciśnięte zęby mając ochotę wywlec go za szmaty i się go pozbyć. Niepotrzebnie tutaj przychodził. Nathair miał nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie mu dane go spotkać. Niech robi co chce i żyje w swojej iluzji, ale niech trzyma się od niego z daleka. Przez twarz  anioła przebiegł grymas bólu, czując nieprzyjemne pulsowanie w prawej dłoni, która odzywała się coraz większym bólem przy każdym jej poruszeniu. Na dodatek rana na szyi coraz bardziej krwawiła a jego anielskie zdolności regeneracji jakoś niespecjalnie chciały się uaktywnić. Jakby ten cholery, cienisty sztylet, którym go zranił miał w sobie jakieś pieprzone właściwości niwelujące anielskie moce.


Ostatnio zmieniony przez Nathair dnia 23.03.15 20:47, w całości zmieniany 2 razy
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Nie spodziewał się takiego plot twistu. I to trzeba przyznać.
Upadł, a zaraz po tym parę karmazynowych plamek skropliło mu twarz. Policzek, brodę, usta... Początkowo zawitało u niego zdziwienie, ale zaraz spakowało manatki i wyjechało do Rzymu, w zamian ustępując miejsce wręcz nieznośnej obojętności. Znieczulica trzymała się go, gdy słuchał groźby anioła, choć cały czas dusił w sobie chęć wyśmiania go. Bynajmniej nie powstrzymywał się ze względu na zdrowe maniery. Chciał się dowiedzieć, co ma mu do powiedzenia i czy będzie to na tyle mocne, aby Growlithe wstał, ukłonił się i wyszedł, faktycznie nie odwracając się w stronę palonych mostów. Jednak z każdym kolejnym słowem, kąciki ust Jace'a zaczęły coraz mocniej drżeć.
Nie wytrzymam.
Wysunął koniuszek różowego języka i przebiegł nim szybko po dolnej wardze, zlizując kroplę krwi, która od paru uderzeń serca niezmącenie przypominała mu o swojej obecności. Jak na zawołanie źrenice rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów, by zaraz zamienić się w wąskie kreski. Growlithe uśmiechnął się prowokująco, unosząc rękę i przykładając ją do policzka rozwścieczonego chłopaka. Tak się zabawnie złożyło, że kciukiem przesunął po odcinku rany, jaką mu sprezentował.
- Nie sądzisz, że trudno mi będzie się wynieść, gdy mnie tak obłapiasz?
Chciał dodać wzmiankę, że jeszcze nie tak dawno Nathair wzbraniał się czym mógł przed dotykiem, a teraz sam zamordował dzielące ich bariery, sprawiając, że gdyby Growlithe lekko uniósł głowę, byłby w stanie musnąć jego usta, pozostawiając na nich motyli pocałunek. Zdusił w sobie tę chęć gadulstwa tylko dlatego, że uznał sugestywne spojrzenie za coś, co załatwi sprawę, bo samo w sobie wyrażało więcej niż rafaello i tysiąc słów.
Growlithe oderwał nagle szorstką dłoń od policzka anioła, rozsmarowując w okolicy jego szyi plamę wciąż wypływającej krwi, by zaraz umieścić lewą dłoń na jego prawym ramieniu. Zdążył tylko zacisnąć zęby, brew drgnęła, a ręka zwaliła Nathaira, pozwalając na głębszy oddech. Nie czekał jednak aż upłynie więcej wody w Wiśle, bo zaraz poderwał się, podnosząc na łokciu, aż w końcu na dłoni. Brak operatywności prawą ręką działał mu na nerwy (a przecież nie mógł się nią posługiwać od paru minut), ale udało mu się przerzucić nogę przez ciało Nathaira i usiąść na nim, od razu zdrową rękę ładując na jego szczękę. Złapał go brutalnie za żuchwę, unosząc mocno jego podbródek do góry, by odsłonić szyję anioła.
Szybkim ruchem pochylił się nad nim, bez przerwy przenosząc ciężar ciała na nogi, by zachować względną równowagę. Resztę swojej wagi podtrzymywał tylko dzięki „opieraniu” się o szczękę Nathaira, choć podobny rozwój sytuacji z pewnością nie przypadł do gustu chłopakowi leżącemu tuż pod nim. Nic nie wskazywało na to, że miało być lepiej, bo obaj  wiedzieli, że nie dadzą tak łatwo za wygraną, a przegrana może zostać uznana tylko wtedy, gdy jeden z nich będzie okrężnymi ruchami przepływał kocioł podrzędnego diabła, wąchając stokrotki od ich mniej urodziwej strony.
- Nie wyrywaj się - polecił ostro. O dziwo wskazówka była nabuzowana dobrymi intencjami, bo tylko Growlithe tak naprawdę mógł wiedzieć, jak czują się jego własne ofiary. Nie liczył jednak na to, że anioł go posłucha. Nie po tym wszystkim. Jednocześnie było mu wszystko jedno, czy ten odczuje ból, czy zgodnie z poleceniami zachowa spokój i choć w drobnej mierze oszczędzi sobie cierpienia i łez. Nie myślał o tym, przechodząc do rzeczy. Od razu musnął ranę na szyi Nathaira ustami, które przed momentem zwilżył językiem. Na wargach poczuł świeżą krew, powoli zaczynającą działać mu na nerwy, bo tylko ona potrafiła tak mocno wyprowadzić go z równowagi w chwili spokoju. Zlizał ją nieśpiesznie, zaciskając palce na żuchwie anioła tak mocno, że lada chwila a z pewnością by ją wyłamał.
Mimo nikłości gestu, jakim był pocałunek, nie było mowy o żadnej delikatności. Nie widział sensu, by czekać na to, aż Nathair wkurzy się bardziej i - być może - zechce raz jeszcze użyć swojej mocy, która tym razem mogła narobić większego bałaganu w głowie. Białe kosmyki musnęły gardło anioła, gdy spomiędzy ust wychynęły kły, zwiastujące nadchodzące niebezpieczeństwo. Jace przesunął ostrymi zębami po skórze na jego szyi, by bez cienia wrażliwości zatopić je w otwartej ranie. Wsunęły się jak w roztopione masło, a on sam zacisnął mocno szczęki, dopiero wtedy puszczając Nathaira i wspierając się dłonią o podłogę, dla dalszego podtrzymania równowagi.
Przez chwilę warczał tylko, ale zaraz pomruki ucichły na rzecz przełykania kolejnych i następnych, i jeszcze jednych łyków krwi, wykradanych wprost ze środka duszy Nathaira. Czuł, jak cudzy płyn obmywa mu gardło, ociepla ciało od wewnątrz, łagodzi szczypanie i pieczenie wciąż bolącej rany na sparaliżowanym ramieniu. Pomimo tego nie wypił dużo. Wodze trzymane przez Zdrowy Rozsądek zaczynały się zrywać, ale udało mu się oderwać od rany, nagle przerywając posiłek. Wsunął od razu nos w brzeg koszulki bożego wysłannika, chcąc odciąć się od źródła zapachu. W materiał tuż przy szyi, po drugiej stronie, jeszcze czysty, nienasiąknięty posoką, której metaliczny smak drażnił podniebienie Wilka, zachęcając go niewinnie do ponowienia uczty, do wysuszenia wszystkich kanalików, każdej żyły.
Jace przełknął ślinę krzywiąc się nieco pod nosem za sam fakt, że znajdował się tak niedaleko Nathaira, w dodatku bez chęci oderwania mu łba, choć miał powody ku temu, aby go nie znosić. Oczywiście, nie widział w tym swojej winy, a nawet jeśli tak było, przymykał oko i odwracał głowę, łudząc się, że raz jeszcze uda mu się zmienić tor wydarzeń. Zatrzeć ślady prawdy na rzecz wykreowanej historyjki.
- Obrzydliwe.

----
Paraliż ręki ustąpi po 10 postach, ze względu na użycie wampiryzmu. 3/10
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

;-;

To trochę smutne, że chłopak karmił się złudną nadzieją o tym, że po jego słowach Growlithe rzeczywiście wstanie i sobie pójdzie. Co prawda Nathair zdążył już zauważyć, że mężczyzna jest cholernie dumną bestią, jednakże chyba wszystko miało swoje granice. Ta, mówi to hipokryta, który tak samo jak białowłosy nie potrafił odpuścić i dać za wygraną. No ale tam. Cicho sądził, że to wymordowany okaże zdrowy rozsądek i że ma nieco oleju w głowie, by nie kontynuować tej, ta na dobrą sprawę, bezsensownej przepychanki. Przepychanki, która właściwie z każdą kolejną chwilą przybierała coraz to bardziej niebezpieczny obrót.
Widok zmieniających się źrenic w dwukolorowych tęczówkach wywołały na jego ciele uczucie nieprzyjemnego dreszczu. Już wtedy wiedział podskórnie, że nie skończy się to tak, jak sobie założył w tej swojej główce. Wyczuwał niemal namacalnie zbliżające się niebezpieczeństwo, lecz zamiast zareagować jakoś, spróbować uciec, skupił się na słowach mężczyzny, które chcąc czy nie, wywołały na jego twarzy niemal ledwo widoczny rumieniec. Tylko dla spostrzegawczych. Odsunął gwałtownie głowę bardziej w bok, jednocześnie unosząc lewą dłoń i uderzył nią w rękę mężczyzny, która aktualnie dotykała jego policzka. Jakby po jego ciele chodziła wyjątkowo natrętna i nieprzyjemna mucha, której trzeba za wszelką cenę się pozbyć.
- Zabieraj ją ode mnie. Nie masz prawa dotykać mnie w jakikolwiek spo— – jego warczące słowa utonęły w cichym syku, gdy dłoń mężczyzny pchnęła jego ramię bez najmniejszego problemu zrzucając Nathaira z wychudzonego ciała Wilczura. Wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko, żeby anioł miał czas na jakąkolwiek reakcje. Nim zdążył zorientować się co się dzieje, poczuł już znajomy ciężar na sobie i silny ścisk na szczęce. Miał wrażenie, że lada moment jego żuchwa pęknie od nacisku. Złapał za nadgarstek Wilczura i szarpnął się, lecz tak naprawdę nic mu to nie dało. Na dodatek brutalne odchylenie do głowy utrudniały Nathairowi nie tylko widoczność, ale i swobodne przełykanie śliny czy też oddychanie. I nie widział ani nie wiedział co zamierza mężczyzna.
Można rzec, że Growlithe doskonale odgadł, że Nathair nie zamierza leżeć spokojnie i oczekiwać na „wyrok” mężczyzny. Zaczął szarpać się i wykręcać, niczym ryba, którą ktoś dopiero wyciągnął z wody a ona naiwnie sądziła, że uda się jej jeszcze wrócić w odmęty jeziora. Chłopak podciągnął mocniej nogi, uginając je w kolanach i zapierając się stopami o podłoże, by spróbować wysunąć swoje ciało spod mężczyzny. Szarpał za jego nadgarstek, zdrową ręką napierał na jego klatkę piersiową. Wszystko to, co mogło mu pomóc w ewentualnym wyswobodzeniu się. Ale nic mu nie pomogło.
Zastygł na moment w bezruchu, gdy jasne końcówki włosów Growa połaskotały jego skórę. Wydał z siebie ciche, nieidentyfikowane słowo, gdy szorstkie wargi przesunęły się delikatnie po jego szyi, wspomagając sobie językiem a tak bardzo kontrastując z brutalnym uciskiem na jego szczękę. Nie wiedział co zamierza mężczyzna i do czego dąży, aczkolwiek Nathair wiedział, że nie ma zamiaru pozwolić mu na dalsze postępowanie. Nie podobało mu się to, nie podobał mu się jego dotyk w żadnej mierze. Najwidoczniej będzie zmuszony ponownie obezwładnić Growlithe’a swoją mocą, lecz tym razem częstując go woltem o zdecydowanie silniejszym uderzeniu. Tak, że nie podniesie się przez najbliższą godzinę a co dałoby tym samym moment wytchnienia dla anioła. A może i uda mu się pozbyć gdzieś w lesie jego truchła do momentu, gdy tamten ocknąłby się… Któż wie.
Właściwie już miał użyć swojej mocy, kiedy poczuł jak ostre zęby zatapiają się w jego ciele. Krótki, stłumiony jęk został przerwany chwilowym zachłyśnięciem się powietrzem. Przez drobny moment Nathair nie wiedział co się dzieje dookoła, jakby wszystko w jednej chwili zamarło. A potem przyszedł okropny ból, który odjął mu wszelaką siłę. Poczuł, jak pod powiekami zebrały się łzy, które zaczęły spływać po jego skroniach i gubić się w różowych kosmykach, gdy tak desperacko walczył, nieświadomie coraz bardziej sobie szkodząc. Drobne i drżące palce zacisnęły się na jego ramionach, resztkami sił próbując go od siebie odepchnąć. Pomimo wysysanej siły wraz z krwią nie zamierzał się położyć i czekać, a walczyć do samego końca.
W końcu Growlithe przestał, a Nathair wciąż czuł nieprzyjemne pulsowanie w miejscu, gdzie jeszcze parę chwil temu znajdowały się kły mężczyzny. Zadrżał niespokojnie z zimna, które ogarnęło jego ciało. Było mu dziwnie. Słabo, duszno a do tego chłód, który przenikał aż do jego kości. Nie wiedział ile utracił w tym momencie krwi, aczkolwiek pewnie minie trochę, nim krwinki wypełnią brakujące miejsce swych towarzyszek. Choć z jego anielskimi zdolnościami istniała szansa, że nie będzie to trwało niewiadomo ile. Leżał tak przez chwilę wpatrując się wciąż załzawionymi oczami w martwy punkt a suficie, starając się złapać i ustabilizować oddech, lecz ostatnie słowa mężczyzny były jak impuls. Odnalazł w sobie ostatnie rezerwy siły, by naprzeć mocniej na ramiona Growa tak, żeby ten odsunął się i znalazł w pozycji siedzącej czy tam kucającej. Różowe, nienawistne spojrzenie zlustrowało twarz mężczyzny przez dosłownie ułamek sekundy, po  czym nastąpił głośny…
TRZASK.
Lewa, zdrowa dłoń chłopaka spotkała się z ciepłym policzkiem mężczyzny, z pewnością pozostawiając na nim czerwony, piekący ślad. Co prawda uderzenie nie było aż tak mocne, by w jakikolwiek sposób zaszkodziło mu, ale z pewnością je odczuł. I będzie czuł pieczenie jeszcze przez jakiś czas. Szybko zabrał dłoń i przycisnął do rany na szyi, spuszczając twarz na tyle, by mężczyzna nie mógł jej dostrzec, gdy różowe kosmyki przykryły jego lico.
- Nie słyszałeś? Masz się stąd wynosić i nigdy więcej nie pokazywać swej zakazanej mordy w Edenie. – warknął, choć jego głos zdecydowanie stracił na sile przebicia z racji utraty krwi.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Każde szarpnięcie komentował mocniejszym ściskiem palców; każde jęknięcie cichym pomrukiem. Tak jak zakładał: Nathair nie zamierzał z założonymi rękoma czekać na nieuniknione, co jakiś czas oceniając odpadający tynk ze ścian czy sumując ilość desek w podłodze. Wiercił się, rzucał i miotał, co działało jak ruchome piaski: im bardziej próbował się wyrwać, tym bardziej grzązł aż po szyję. W dodatku znów ta sama śpiewka. Nie masz prawa, nie masz prawa.  Powtarzał to za każdym razem, jak zraniona dziewica, której... oh. Growlithe zaśmiał się cicho pod nosem, wciąż wtulony w zmarszczenie koszulki anioła. Wdychał jego zapach, rozkoszując się słodką wonią nieskalanej grzechem duszy. A przynajmniej myślał, że nieskalanej, do czasu, aż nie przekroczył progu tego domu, nie zasiadł na miękkiej kanapie i nie wdał się w grę, z której wynikła ta dziecięca przepychanka. Pewne dopowiedzenia Growlithe kreował sobie chyba zbyt fantazyjnie, ale znając Ryana...
Zamruczał. Powoli zaczął się zmieniać. Nieczęsto udawało mu się przeprowadzić transformację bez zbędnych „środków ubocznych”. Zwykle jego ciało rozrywało się przez wściekłość, co skutkowało potężnym bólem w chwili przybrania wersji humanoidalnej. Teraz zaostrzyły się paznokcie, powoli rosnąc i przemieniając się w czarne pazury; spomiędzy kosmyków wyrosły sterczące uszy...
I wtedy poczuł, jak Nathair go odsuwa, czemu nawet się nie wzbraniał, by zaraz...
TRZASK.
...
Oh.
Głowa mimowolnie przekręciła się na bok w akompaniamencie głuchego uderzenia, o którym nie dane by było żadnemu z nich zapomnieć. Chociażby ze wzgląd na pamiątkę, jaka wykwitła na policzku Wymordowanego: nieregularna, acz mocno zarysowana plama. Choć czerwony ślad pojawił się natychmiast, został przykryty przez parę przydługich kosmyków, które zsunęły się na twarz Growlithe'a z chwilą, gdy przechylał czerep na bok. Wilcze uszy automatycznie skuliły się, a on w geście wręcz nieporadnego niezrozumienia podniósł dłoń i przytknął ją do obolałego miejsca. Niemalże czuł pytanie, jakie drapało go w usta.
„Za co?”
Do jasnej cholery, za co tym razem?
Zmrużył szeroko otwarte ślepia i wyprostował się, nie kierując jednak wzroku na Nathaira. Przez moment błądził gdzieś po pokoju z naburmuszoną, może wciąż nieco zbyt zdezorientowaną miną, najprawdopodobniej nie wiedząc, co ma teraz ze sobą zrobić. Dokładnie tak, jakby właśnie to jedno uderzenie, sprawne i ocucające, odrzuciło Growlithe'a, a przywróciło Jonathana Charlesa Wo`olfe'a. Tego samego, który przeżywał podobne sytuacje co jakiś czas, gdy znów powiedział coś nieodpowiedniego. Coś, co nie spodobało się Francesce. Coś, za co karała go podobnymi metodami, na które nigdy nie wiedział jak reagować.
To był ułamek sekundy, gdy wspomnienia przebiegły przed oczami, a potem zniknęły przy kolejnym mrugnięciu. Białowłosy cały się najeżył, zezłościł na powrót i wreszcie wbił wzrok w Nathaira. Świetliste kurwiki odbijały się w jego oczach, jakby sama ich obecność wystarczała, by nakreślić myśli kotłujące się w głowie.
- Miej się na baczności, głupi draniu - wycharczał, podnosząc się i wreszcie uwalniając Nathaira od jakiegokolwiek, choćby najdrobniejszego, kontaktu z Jonathanem. Growlithe wprawdzie zdawał sobie sprawę, jak wielkim problemem była jego obecność, ale nie przeszkadzało mu to, by owym kłopotem być nadal. Najwidoczniej gdzieś z boku skrycie śmiał się z  min i reakcji „ofiar”, ich nagłych wzburzeń i prób zlikwidowania  zawady, ale jak się później okazywało - podejścia zawsze kończyły się fiaskiem, dając Wilkowi większą frajdę. Wręcz karmiąc ego. - Wrócę po ciebie.
Po tych słowach zniknął z mieszkania, dokładnie tak, jak życzył sobie tego Nathair. Słychać było jeszcze cichy trzask zamykanych drzwi, a potem może parę uderzeń łap o twardą ziemię, szelest zarośli i znów akompaniament świerszczy.

----
Paraliż ręki ustąpi po 10 postach. 4/10
z/t


Ostatnio zmieniony przez Growlithe dnia 16.09.16 18:05, w całości zmieniany 2 razy
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Dobra, ja spadam.
- Dopiero przyszedłeś.
- Sprawy rodzinne.
- Ten różowowłosy kurdupel znowu zakopał się w czyimś ogródku i udaje marchewkę?

Nie otrzymawszy odpowiedzi na swojego ostatniego smsa, Nathaniel postanowił przerwać spotkanie w M-3 i wybrać się w odwiedziny do dawno niewidzianego syna. Frasowało go bowiem parę rzeczy. Po pierwsze; powód, dla którego Growlithe znalazł się u Nathaira – bardzo prawdopodobne, że coś mu się stało i tylko przez wybujałe ego postanowił nie prosić o pomoc własnego stróża. Po drugie; Nathair był sam na sam z Growlithem – przebywanie sam na sam z wymordowanym, kiedy jest się kurczakiem-pacyfistą nigdy nie zapowiadało niczego dobrego. Po trzecie; Growlithe. To w sumie tyle z nathanielowej Listy Zmartwień Na Dziś, nie wspominając oczywiście o gospodarce krajowej, bo to zbyt oczywiste, by pisać o tym na tej liście. W każdym razie Levittoux wyruszył na wyprawę do Edenu, która do najłatwiejszych nie należała, bo jakże by inaczej. Najszybsza droga – powietrzna – była niedostępna z powodu silnych wiatrów. Anioł już dawno nie używał swojej mocy na taką skalę. Zmienianie biegów prądów powietrznych wymagało sporo umiejętności oraz skupienia, jednak ostatecznie wyszło mu całkiem gładko. Co z tego, że w pewnym momencie prawie zwichnął sobie skrzydło? Wypadki przy pracy zdarzają się w końcu od zarania dziejów, nawet samemu Bogu. Incydent Edeński (przez złośliwych nazywany „śliską sprawą” bądź „aferą jabłecznikową”) jakby nie patrzeć, był właśnie jednym z nich.
Albinos dotarł do domku Nathaira w samą porę, bo, gdy tylko wylądował, zaczął padać grad. Postawił kołnierz kurtki i zapukał. Odczekał kilkanaście sekund - nic. Zapukał ponownie - nadal nic. Przez jakiś czas stał pod drzwiami, bębniąc ze zniecierpliwieniem palcami w drewno. Grad zacinał coraz intensywniej, smagając twarz anioła. No bez jaj. Podirytowany nacisnął klamkę, która ku jego zdumieniu zadziałała, jak na klamki przystało – za jej sprawą drzwi otworzyły się na oścież. Dziwne. Ten smarkacz naprawdę rzadko zapominał o zamykaniu drzwi frontowych. Przynajmniej, kiedy jeszcze mieszkali razem… W dodatku od progu uderzył go swąd przypalonego mięsa i spalonych włosów. Zmarszczył brwi.
Szybkim krokiem przemierzył korytarz, przyspieszając w momencie, w którym usłyszał stłumiony jęk dochodzący z salonu. Po drodze zakończył żywot jakiejś pomarańczy, którą kopniakiem posłał z impetem na ścianę, ale nieważne. Wchodząc do pomieszczenia, nadepnął na szczątki telefonu komórkowego. Stanął jak wryty, rozglądając się dookoła. Porozrzucane owoce, fragmenty podłogi w drzazgach, poprzesuwane meble… i poturbowana, pokiereszowana istota, która w tym momencie bynajmniej nie przypominała skrzydlatego wysłannika Najwyższego. Desanty zastukały o posadzkę, przerywając panującą wokół ciszę. Nathaniel ukucnął, odgarniając różowe włosy z czoła pobitego dzieciaka. Przed oczami przemknął mu ciąg obrazów.
Doskonale znana mu morda Jace’a, który teraz uwalił się na kanapie z bezczelnym uśmieszkiem. Wymordowany siedzący okrakiem na powalonym na ziemię aniele. Komórka roztrzaskująca się na łbie albinosa. Cienie. Krew.
Nathaniel zamrugał gwałtownie, rozpędzając wizje. Widział wystarczająco wiele, by wściec się na siebie za to, że pozwolił temu cholernemu kundlowi biegać samopas. Sam powinien najlepiej wiedzieć, jaki Jace potrafił być niebezpieczny. W końcu miłośnicy pokoju raczej nie zostają szefami gangów składających się z bestii żądnych krwi... Otaksował uważnym spojrzeniem leżące przed nim, drobne ciało. Prawa ręka wyglądała na zmasakrowaną, jednak to szrama ciągnąca się przez szyję aż po linię żuchwy najbardziej zaniepokoiła Levittouxa.
- Nathair… – „będzie dobrze”? „Nie łam się”? „Do wesela się zagoi”? „Tylko pamiętaj o monte”? Wszystko brzmiałoby w tym momencie równie niedorzecznie. – … możesz wstać?
No, to pytanie było całkiem logiczne. Zatroskane spojrzenie Natha osiadło na twarzy jego przyszywanego syna. Cholera, to była jego wina. Gdyby tylko nie pozwolił sobie pamiętnego dnia na wzięcie wolnego… ale to nie było najistotniejszą kwestią. Teraz najważniejsze to pomóc Nathairowi – później będzie mógł obwiniać się o wszystko do woli. Zdjął kurtkę, zwinął ją i przycisnął do głębokiej rany na szyi młodzika. Pewnie trudno będzie mu się przez to odpowiadać, ale zawsze lepsze to niż wykrwawienie się na śmierć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Groźby Growlithe nie zrobiły na Nathairze żadnego wrażenia. Przypuszczał, że prędko nie wpadną na siebie, o ile w ogóle. Nawet już się nie odzywał, chciał, żeby wreszcie sobie poszedł i zostawił go samego. W końcu jego cielsko zsunęło się z jego odciążając go, na co Nathair od razu przekręcił się na bok, przyciskając jeszcze mocniej zdrową dłoń do rany na szyi. Ciepła krew powoli umykała spomiędzy jego palców, choć samemu aniołowi wydawało się, że jest jej teraz zdecydowanie mniej niż parę chwil temu. Zapewne były to uroki wychlania jej przez Wymordowanego.
W końcu zapanowała upragniona cisza. Czyli mężczyzna rzeczywiście postanowił opuścić anielskie włości.  I bardzo dobrze. Nathair uchylił powoli do tej pory półprzymknięte powieki i powędrował nimi po pokoju. Niedobrze, musi się zebrać i ogarnąć ten burdel. Tylko, że nie miał sił praktycznie na nic. Miał ochotę zwinąć się w kłębek i zasnąć. Nie dość, że użył dzisiaj naprawdę sporo mocy, to na dodatek był i ranny i pozbawiony pewnej ilości krwi. Niech ta cholerna regeneracja zacznie szybciej działać.
Leżał jak ta sierota na środku pokoju, czując nieprzyjemne dreszcze przebiegające przez jego ciało. Na dodatek bolało. Tak cholernie wszystko go bolało, że aż chciało mu się płakać. I chociaż mógł sobie pozwolić na to, w końcu był zupełnie sam, to jednak dzielnie przegonił niepotrzebne łzy. Odetchnął przez nos i podjął próby wstania, ale nawet uniesienie jednej ręki w tym momencie sprawiały mu trudności.
Ciche stukanie do drzwi zamąciło ciszę, która wreszcie wypełniła dom anioła. Chłopak przesunął nieco głową, przez drobną chwilę zastanawiając się, czy może Wymordowany jednak postanowił wrócić i kontynuować ich zabawę. Jednakże równie szybko odrzucił tak irracjonalną myśl, bo przecież ktoś taki jak on z pewnością nie kwapiłby się do pukania. Nie po tym, co się wydarzyło. Tak więc musiał być to ktoś inny. Czyli mało ważny, bo przecież nikt i tak nie zamierzał go odwiedzić. Dlatego też zignorował nachalne pukanie, mając nadzieję, że obcy osobnik wreszcie sobie pójdzie. Ale mylił się, bo już po chwili usłyszał charakterystyczne skrzypnięcie, które towarzyszyło otwieranym drzwiom, a potem dość lekki, acz stanowczy chód.
Nathaniel.
Ze wszystkich osób to właśnie on musiał tu przyleźć i ujrzeć go w tak żałosnym stanie. I doskonale wiedział co jego ojczulek zamierza. Gdy tylko palce delikatnie musnęły jego czoła, Nathair trzasnął dłoń drugiego anioła, odsuwając ją od siebie.
- Nawet nie próbuj! Wiem co chcesz zrobić… To Ciebie nie dotyczy. Po prostu pewien szczeniak pogryzł mi buty i trzeba było sobie poradzić. To wszystko. – jęknął cicho, mając nadzieję, że jednak Nathaniel zbyt wiele nie wyczytał z niego. Nie lubił tego. Odkąd tylko pamiętał, zawsze gdy wracał do domu poobijany albo coś się wydarzyło to Nathaniel niby to chcąc go opatrzyć tak czy siak wyczytywał z niego obrazy. Nic nie mógł przed nim ukryć, dlatego też z późniejszymi latami coraz bardziej stronił od jego dotyku.
- No pewnie, tak tylko sobie leżę bo podłoga jest cholernie wygodna. – warknął zaciskając mocniej palce na materiale ubrania, które Nathaniel przycisnął do jego szyi. Przekręcił się na brzuch i spróbował unieść, lecz kiedy tylko jego ciało dźwignęło się na kolana, Nathair przechylił się w bok i ponownie legł na podłodze wzdychając cicho. Dopiero teraz mógł spojrzeć na twarz swojego przyszywanego ojca. Szybko przesunął wzrokiem gdzieś w bok, zrywając kontakt wzrokowy, czując wewnętrznie zawstydzenie swoim zachowaniem.
- Przepraszam. – mruknął i gdyby tylko mógł, z pewnością jego twarz spowiłby delikatny rumieniec pełen wstydu. - Pomóż mi dostać się do łazienki. A w kuchni w szafce na dole, po lewej stronie mam igłę i nici. – dodał. Skoro jego moce regeneracyjne nie funkcjonowały tak szybko, jak Nathair tego chciał, to będzie musiał sam sobie pomóc, zszywając ranę. Wyciągnął zakrwawioną dłoń w stronę anioła, co z boku wyglądało niczym scena z romantycznego filmu, gdzie umierająca kochanka chce w chwili śmierci potrzymać ukochanego za rękę i wypowiedzieć jakieś chwytające za serce słowa. Nic bardziej mylnego, Nathair po prostu chciał sobie pomóc wstać za pomocą Nathaniela. Czy coś w tym stylu. Bo ileż można leżeć na ziemi w swojej posoce, lel.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

„Nawet nie próbuj!”
- Za późno.
Zmierzył go uważnym spojrzeniem. Skoro nie chciał o tym rozmawiać, nie będą o tym rozmawiać – wychowywał go miedzy innymi w duchu tej zasady, niech i tak więc zostanie. Nie ma jednak szans, by albinos puścił tę akcję płazem swojemu podopiecznemu. Tym razem przeholował. Dość mocno nawet. Levittoux westchnął, dociskając kurtkę nieco mocniej.
Na gniewne warknięcie odpowiedział jedynie wzruszeniem ramion. Uważał, że jego pytanie było całkiem na miejscu. W końcu Nathair mógł leżeć sobie na podłodze, bo na przykład wyczytał w gazetce dla młodych matek, że to najzdrowsza forma relaksu zaraz po porodzie. Nie takie rzeczy się w życiu widziało, więc Nathaniel nie oceniał wyborów życiowych swojego przybranego dziecka. Dlatego też nie przeszkadzał mu w jego żałosnej próbie podniesienia się. Owszem, próbował podtrzymać go w pionie ręką, którą tak czy siak do niego przyciskał, jednak taka asysta nie na wiele się zdała.
- Nie ma za co – mruknął, prześlizgując się wzrokiem po twarzy pokonanego anioła. Wyglądał na tak wykończonego, że aż zrobiło mu się go żal.
Pochylił się nad nim, ignorując wyciągniętą dłoń, bo pomoc synowi w ten sposób byłaby zbyt zwyczajna – zamiast tego jedną rękę wsunął pod jego ramiona, a drugą pod kolana. Nie musiał się zbytnio wysilać, by podnieść to chuchro. Kurtka wylądowała na podłodze, ale to już nieważne. A potem białowłosy czołg ruszył w stronę łazienki, niosąc różowowłosego aniołka jak rasową księżniczkę. Teraz to dopiero prezentował się MĘSKO. Levittoux ignorował wszelkie próby uwolnienia się z jego uścisku {jeżeli w ogóle takowe nastąpiły} i odholował go bezpiecznie do pomieszczenia {chyba, że Nath spierdolił się po drodze z jego rąk – wtedy musiałabym napisać połowę tego posta od nowa, cóż… XD”}. Posadził swoją księżniczkę na skraju wanny, uważając przy tym, by jeszcze bardziej go nie uszkodzić. Bo to w sumie byłoby smutne.
A teraz po igłę i nici. W milczeniu odszukał kuchnię i zawahał się na progu. Szafka na dole po lewej, szafka na dole po lewej… Rozejrzał się po pokoju. No jakieś tam szafki niby były, ale która to ta najbardziej po dole i najbardziej po lewej? Hmm… ene, due, like, fa- nie no, bez przesady. Ukucnął – że też niskie istoty musiały trzymać wszystko jak najniżej, doprawdy, cóż za haniebne niedopatrzenie z ich strony – i otworzył najbliższe drzwiczki. Władował łapę do środka i przegrzebał zawartość mebla. Jakieś graty, chochla, garnek {a może są w garnku? Nie, jednak nie…}, nici…. Nici! Wyciągnął szpulkę, o ironio, różowej nitki na światło dzienne i przyjrzał się jej uważnie. Jest! Proszę państwa, szukający złapał złoty zni- znaczy igłę, bo igła też tam była. Wbita. W tą szpulkę. Tak. Złapał jeszcze za nożyczki i już był idealnie wyekwipowany do zszywania czyjegoś ramienia.
Wrócił do łazienki w glorii i chwale, ściskając w dłoni swoje znaleziska niczym symbol zwycięstwa. Był zmuszony jednak odłożyć je na umywalkę, by pomóc młodemu w uporaniu się z ciuchami. Zawahał się po raz kolejny w przeciągu ostatnich pięciu minut.
- Sam sobie poradzisz, czy mam ci pomóc? - skinął sugestywnie w kierunku jego osoby.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Momentalnie wróciły wspomnienia, kiedy to Nathaniel zawsze opiekował się Nathairem. Bez względu na to, jaki był i jaki miał stosunek do świata, chłopak nigdy nie spotkał się z odmową białowłosego praktycznie w żadnej kwestii. I jak przy nikim czuł się bezpiecznie w jego obecności. Nigdy nie ignorował potrzeb młodszego i naprawdę włożył wiele w jego wychowanie i żeby nigdy mu niczego nie zabrakło. Z czasem Nathair zastanawiał się, skąd to się brało. W pierwszej kolejności dlaczego Nathaniel wziął na swoje barki tak bardzo spory problem jak opieka nad obcym dzieckiem. Jasne, różowo włosy słyszał historię o tym, jako jego ojciec i albinos się znali i byli bardzo dobrymi znajomymi. Ale chyba nawet jak się jest z kimś blisko, to nie bierze się na siebie aż takiej odpowiedzialności. A Nathair nigdy nie odważył zapytać się wprost. Bał się odpowiedzi.
Wydał z siebie pomruk pełen niezadowolenia, kiedy anioł zignorował jego rękę i wziął go na ręce. Była to dość krępująca pozycja dla chłopaka, jednakże nie mógł nic na to poradzić. Oparł policzek o jego ramię i przymknął na moment oczy, czując jak napięte mięśnie powoli ustępują. Właściwie Nathaniel był jedną z nielicznych osób, którym Nathair pozwalał na takie traktowanie siebie. Jak słabszą jednostkę, którą trzeba się zaopiekować. Co prawda chłopak niejednokrotnie usilnie próbował udowodnić swoją niezależność i stronił od pomocy innych, jednakże w przypadku białowłosego było inaczej. On mógł, zawsze.
- Tylko się nie przyzwyczaj do ciągłego noszenia mnie na rękach. – burknął, chcąc nieco złośliwie zażartować, choć koniec końców niezbyt mu się to udało. Sapnął cicho, gdy mężczyzna posadził go na krawędzi wanny i odprowadził wzrokiem, kiedy zniknął za drzwiami. Zostawszy sam w łazience przesunął spojrzeniem po niej aż wreszcie postanowił się pozbyć ubrań. A raczej górnej części, by odsłonić rany na ciele. Niestety, dość opornie mu to szło, zważywszy, że prawa ręka była w tym momencie praktycznie bezużyteczna. Każdy kolejny ruch ciągnął za sobą nieprzyjemny ból powodując ciche pojękiwania ze strony chłopaka, które towarzyszyły w akompaniamencie trzasków szafami dobiegających z kuchni.
Szarpnął bluzką, próbując ją wręcz zerwać z siebie, niestety, jego cudowne akrobacje skończyły się zsunięciem z krawędzi wanny i wylądowaniem w niej. Jedynie nogi wystawały stercząc ku górze, niczym dojrzałe marchewki czekając na wyrwanie. Zerknął na Nathaniela, który zdążył już wrócić do łazienki i zastał go w tak krępującej pozycji. Policzki chłopaka momentalnie oblał rumieniec wstydu, powodując, że mimo wszystko musiał spuścić spojrzenie, wpatrując się gdzieś w bok.
- Chyba jednak będę potrzebował pomocy w rozebraniu. – mruknął cicho, czując, jak jego twarz robi się jeszcze bardziej czerwona. Nie wstydził się swojej nagości przed Nathanielem. Wszakże ten widział go już niejednokrotnie nago, jednakże cała ta sytuacja najzwyczajniej w świecie przerastała go. Plus nie był już dzieckiem, a to też trochę inaczej na niego działało. Całe szczęście miał tę pewność, że Nathaniel nigdy nie piśnie nikomu ani słowa o tym zdarzeniu. Że zostanie to między nimi. Zresztą, jak wiele innych rzeczy, o których świat nigdy się nie dowie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Właściwie dopiero teraz spojrzał w stronę syna, którego zastał w dość… nietypowej pozycji, która sprawiała, że Nathair wyglądał jeszcze żałośniej niż chwilę temu. Jednak Nathaniel jak to Nathaniel – nie skomentował tego, unosząc jedynie brew w geście zdziwienia. W milczeniu podszedł do wanny i oplótł różowowłosego ramieniem w pasie. Bez większego problemu posadził go z powrotem na krawędzi wanny.
- Nie da się nie zauważyć – parsknął, nakazując chłopakowi gestem, by podniósł ręce do góry.
Kiedy ten spełnił jego polecenie, Levittoux złapał za brzeg bluzki i pociągnął ją do góry, próbując przy tym nie naruszyć żadnej z ran. Prawie na pewno mu się to nie udało, ale przynajmniej Nath nie zerwał z syna ubrań, tylko zdjął je, jak człowiek i to właśnie powinno się liczyć. Właściwie najlepiej, żeby od razu zapisał się na kartach historii jako najtroskliwsza matka świata... no dobra, bez przesady. Tak czy siak Nathair został pozbawiony górnej części odzienia, a albinos wpatrzył się w niego ze zmrużonymi oczami. Nie, żeby coś, ale różowowłosy wyglądał koszmarnie. Oczywiście Nathaniel przez pracę był przyzwyczajony do podobnych widoków, jednak nigdy nie na ciele swojego przybranego dziecka. Ale dobra, bez pedalskiej wymiękówy! Sięgnął po słuchawkę prysznica i podsunął pod nią dłoń. Puścił wodę. CHOLERA, CZEMU TO BYŁO TAKIE GORĄCE? Asahdjslk, kto się w ogóle w czymś takim kąpie?! Dobra, spokojnie, sytuacja się ustabilizowała… Odczekał jeszcze parę sekund, by upewnić się, że temperatura wody będzie stała, po czym zmniejszył jej strumień i nakierował na głęboką ranę na szyi młokosa.
- Będzie bolało – ostrzegł. W gruncie rzeczy to nawet nie było ostrzeżenie, bo już wziął Nathaira z zaskoczenia. Cóż, bywa.
W ogóle to najlepiej zrobić w łazience małą powódź pod pretekstem ratowania czyjegoś życia, tak. Ale ŻYJE SIĘ RAZ. Chyba, że wykrwawi się najpierw na śmierć… Wyłączył wodę i odwiesił słuchawkę prysznica na miejsce. Sięgnął po ręcznik i delikatnie osuszył okolice zranionego miejsca. To… pewnie też bolało. No, ale tak to już jest, jak dzieciaki wdają się w bójki – potem muszą trochę pocierpieć przy opatrywaniu. Miejsce pracy już miał przygotowane, teraz pora na narzędzia. Dobył swoich przyborów do szycia. Z tysiącletnią wprawą nawlókł igłę na nitkę za pierwszym podejściem (!), po czym uciął całkiem sporej długości kawałek nici. I zaczęło się zszywanie. Swoją drogą teraz Nathair będzie wyglądał trochę jak Frankenstein. Ale spójrzmy na to z innej strony! Na całe szczęście inne rany nie wymagały szycia, bo wtedy ich podobieństwo aż biłoby w oczy.
- I nie masz zamiaru powiedzieć mi, jak do tego wszystkiego doszło? – Levittoux przerwał w końcu swoje milczenie. Mimo wszystko nie miał zamiaru tak łatwo odpuścić tego tematu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wymruczał coś pod nosem z przekąsem, kiedy Nathaniel wyciągał jego zwłoki z wanny. Nie ma co ukrywać, nie odpowiadało mu to, że był zmuszony na kimś teraz polegać. Czasy, kiedy starszy anioł opiekował się nim już dawno przeminęły i chłopak musiał nauczyć się samodzielności. Jednakże nawet ona zawodziła w niektórych sytuacjach i był zmuszony schować swoją dumę w kieszeń, poddając się kompletnie ojcu.
Posłusznie uniósł obie ręce ku górze, chociaż nie ma co ukrywać, przyszło mu to z małym trudem. Ciche syknięcie wyrwało się z jego gardła, kiedy poraniona ręka była uwalniania z krępującego materiału bluzki. Odetchnął cicho pod nosem, gdy było już po „wszystkim”. Jego drobne ciało zadrżało, gdy chłodniejsze powietrze liznęło bladą skórę Nathaira. Nie odczuwał wstydu czy też krępacji przy Nathanielu. Przecież nie raz nie dwa białowłosy miał okazję widzieć go w pełnej krasie, chociaż trzeba wziąć pod uwagę fakt, że młodszy anioł już dawno nie był dzieckiem.
Obserwował w milczeniu poczynania mężczyzny, zaciskając instynktownie mocniej palce na swoich udach, kiedy rana na szyi zetknęła się z wodą. Bolało, choć nie tak mocno, żeby zaraz krzyczeć i się rzucać. Bywało gorzej, tego był pewien, dlatego musiał przetrzymać, chociaż coraz bardziej go nosiło. Ale to i tak było niczym przed tym, co go czekało. Nie przejmował się spływającą wodą po jego ramionach i reszcie ciała, mocząc przy tym spodnie oraz resztę łazienki. Przynajmniej podłoga będzie czysta, jeśli doszukujmy się już jakiś pozytywów tej całej śmiesznej sytuacji.
Wycieranie ręcznikiem wbrew temu, co myślał Nathaniel aż tak nie bolało. Było naprawdę znośne uczucie, w przeciwieństwie do tego sprzed paru chwil. Ale teraz przyszła pora na najgorsze. Nie da się ukryć, że zszywanie bolało. Na każde przebicie skóry igłą ciało chłopaka reagowało spięciem wszystkich mięśni, jakby czekał na nieuniknione. Zacisnął mocno zęby, by nie pisnąć ani słowa, jednakże nie mógł powstrzymać łez, które zakręciły się w jego kącikach oczu. Był nawet moment, kiedy chciał się zrywając się wstać i odskoczyć na bok, nie mogąc znieść tego uczucia. Aczkolwiek koniec końców dzielnie dał radę, gdy wreszcie zszywanie dobiegło końca. Przesunął zdrową dłonią po świeżych szwach i odsapnął cicho, sięgając po ręcznik, którym zaczął wycierać mokre ciało.
- Tak jakoś wyszło. – odparł po chwili przerywając ciążącą w powietrzu. Przeniósł swojej spojrzenie na mężczyznę, marszcząc przy tym brwi, wyraźnie nad czymś się zastanawiając.
- Dlaczego akurat on? Co Cię skłoniło, żeby zostać stróżem kogoś takiego jak on? Przecież jest tyle lepszych osób, Niel. – wyrzucił z siebie ze swego rodzaju złością oraz żalem. Co prawda brzmiał trochę jak hipokryta, bo wszakże sam obrał sobie za podopiecznego kogoś mało adekwatnego do tej roli, ale był nowy. I Ryan był jego pierwszym „zadaniem”, choć brzydko to brzmi. Jednak Nathaniel, który w swoim życiu stróżował już nad paroma osobami mógł przecież wybrać kogoś innego. Tak więc dlaczego on?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Rajskie miasto

Strona 5 z 21 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 13 ... 21  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach