Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Rajskie miasto


Strona 3 z 21 Previous  1, 2, 3, 4 ... 12 ... 21  Next

Go down

Pomimo całej swojej sympatii do niego, naprawdę cieszył się, że już sobie idzie. Po prostu chciał pobyć sam a słowa mężczyzny coraz bardziej go męczyły. Gdyby tylko zobaczył jego podopiecznego to z pewnością od razu zmieniłby zdanie. Co jak co, ale gdyby postawić Nathaira i Ryana obok siebie, to ktoś z zewnątrz stwierdziłby, że role raczej są odwrócone. Anioł w niczym nie przypominał książkowego stróża i to raczej on potrzebował wielokrotnie pomocy, aniżeli było a odwrót.
Chłopak wciągnął głośno powietrze, momentalnie robiąc się cały czerwony na twarzy, a w jego oczach zaiskrzyła złość i irytacja.
- C—co Ty chrzanisz, Amon?! Oczywiście, że nie! Ja tylko o niego dbam, nic ponad to! I nie jest moim pupilkiem, tylko podopiecznym! I nic do niego nie czuję, skąd Ci to w ogóle przyszło do głowy? Co za idiotyzmy pleciesz! I to nie on! Znaczy się… nikt mnie nie przyprawił o ból dupy… Nie boli mnie… Ja…  Ja… – jego głos coraz bardziej cichł a rumieńce powiększyły się rozchodząc się nawet na szyję. Nathair spuścił zawstydzony głowę, a jasne włosy opadły na jego twarz przykrywając ją nieco, dzięki czemu mógł ukryć swoje zażenowanie.
- Idiota. – w końcu podsumował Amona i to, co powiedział. Niech sobie idzie i nie stawia go więcej w takiej sytuacji. Nie chciał mówić o tym, zwłaszcza przed nim. Już nawet otwierał usta, żeby pożegnać mężczyznę, kiedy do środka coś wpadło.
Małe i pierzaste. A przy tym przeurocze.
Chłopak obserwował w ciszy lot ptaka, parskając cicho śmiechem, gdy tamten zaatakował Amona, by wreszcie przysiąść na ramieniu anioła. Nathair zerknął na zwierzę, a jego oczy momentalnie zalśniły jak u małego dziecka, które właśnie sięgało po największy prezent spod choinki. Tak, to była miłość od pierwszego wejrzenia. Z twarzy chłopaka można było wyczytać: „Tak, podobasz mi się, adoptuję Cię. Jesteś mój”. Wydał z siebie ciche westchnienie pełne zachwytu i momentalnie pobiegł do kuchni. Szarpnął za jedną z szafek i wyciągnął z niej jakieś zboże, które wysypał sobie do dłoni i podsunął pod dziób malucha. Gdy ten zaczął wesoło dzióbać, Nathair przepadł. Doszczętnie. Właśnie pozyskał nowe zwierzątko domowe.
- Czyż nie jest przepiękny? – jęknął zachwycony zerkając przez ramię na Amona. Co prawda nie wiedział jak rudy zareaguje na takie spoufalenie się ptaka z jego włosami, co miało miejsce jeszcze parę sekund temu, ale miał nadzieję, że nie zrobi nic gwałtownego. Bo Nathair był gotowy bronić Shotailena, swe nowe zwierzątko, własną piersią, ot co!


Ostatnio zmieniony przez Nathair dnia 13.09.18 0:41, w całości zmieniany 2 razy
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

O ty futrzana kulko.  //


Uśmiechnął się lekko na jego bulwersa i w spokoju kończył swojego warkocza. W pewnym momencie coś wpadło do pokoju, przeleciała tuż przed jego twarzą, przy okazji zahaczając i ciągnąc boleśnie za jego włosy, zrobiło okrążenie jak na stadionie żużlowym i przysiadło na ramieniu anioła.
Chwilę mu zajęło aby ogarnąć sytuację, głównie przez to że upewniał się że nie stracił chociażby jednego włoska. Wstał z kanapy i z morderczym wzrokiem podszedł powoli do anioła... a raczej do cholernej kupy futra na jego ramieniu.
- Ty cholerny kłapodziobie. Wyrwę ci te cholerne piórka i wrzucę do pieca. Nikt. Nie. Dotyka. Moich. Włosów. - Warknął, wyciągnął przed siebie dłoń i już chciał złapać stwora za gardło kiedy dostrzegł wzrok anioła.
- ... Pilnuj tą latającą kupę łajna jeśli nie chcesz żeby straciła upierzenie. - Syknął nieprzyjemnie, już wiedział że przy pierwszej, lepszej okazji bez Nathaira w pobliżu, zrobi sobie potrawkę z kury. Spojrzał za okno. Nadal lało.
- W ogóle z kąd to gówno przylazło, jest suche a tam leje. - Zaczął się zastanawiać i rozglądać po pomieszczeniu, w końcu bez słowa zapytania, wszedł do pomieszczenia obok.
- Hah, widać już się zadomowił. - Powiedział głośniej aby anioł usłyszał. Najwyraźniej manier to coś także nie miało. Nasyfiło jak cholera.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spojrzał na niego nieco znudzonym wzrokiem, kiedy zaczął grozić jego nowemu zwierzątku. Jeżeli Amon zbliżyłby się choćby na metr do niego ze swoimi łapskami, to Nathair byłby zdolny do wyrządzenia mu małej krzywdy. Co jak co, ale nadal był aniołem i posiadał moce, o których większość wymordowanych mogła najzwyczajniej w świecie pomarzyć.
Uniósł rękę i wskazującym palcem pogłaskał malca po małej główce, uśmiechając się przy tym delikatnie. Był taki rozkoszny i uroczy. Nigdy przedtem nie miał żadnych zwierząt domowych. Nie dlatego, że nie chciał, po prostu zawsze jakoś tak wychodziło. Nie miał czasu, ale w sumie teraz jak postanowił nabrać nieco dystansu od swojego podopiecznego, mógł w pełni skupić się na opiece. A i towarzystwo milczącego stworzenia w jego domu dobrze zrobi.
- To nie jest ważne, skąd przyleciał. – odparł w końcu po dłuższej chwili milczenia. Ściągnął ptaka ze swego ramienia i zostawił go na blacie w kuchni. Może potem zrobi mu jakieś legowisko czy inne gniazdo. Albo ptak sam sobie coś znajdzie. Wyglądał na takiego, co potrafi sobie sam poradzić, jeśli sytuacja tego wymagała.
Spojrzał w stronę okna i uśmiechnął się krzywo, przenosząc wzrok na mężczyznę.
- Przestało padać. – powiedział wskazując głową w stronę okna. Może nie był zbyt taktowny i jego słowa można było odebrać jako: „Już zabawiłeś u mnie na tyle długo, że możesz sobie iść”, ale Amon znał Nathaira na tyle, że wiedział iż anioł nie ma nic złego na myśli. Przychodząc tutaj powinien zdawać sobie sprawę z tego, że długo tutaj nie zabawi. Nathair nie był zbyt gościnną osobą, pomimo swojej rasy. Zdecydowanie bardziej preferował samotność i przesiadywanie w ciszy w swoich małych czterech ścianach. Zwłaszcza teraz. Ziewnął szeroko, nawet nie kwapiąc się na to, żeby zakryć sobie twarz, po czym przeciągnął się, pozwalając pojedynczym kręgom radośnie strzyknąć.
- No, a ja wrócę do tego, w czym ostatnio jestem najlepszy. Czyli spanie. – skwitował krótko, przecierając swoje oczy, czując jak senność powoli zaczyna go ogarniać. Ostatnimi dniami naprawdę sypiał kiepsko i teraz najwidoczniej jego organizm odsypiał za wszystkie czasy. Ale nie mógł iść spać dopóki nie był sam. Tym razem musi zadbać o to, żeby zamknąć drzwi od wewnątrz. Kolejny gość tego dnia byłby czymś za dużo jak na kogoś takiego jak Nathair.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Przeciągnął się i strzelił chyba wszystkimi chrząstkami, jakie miał, na karku... a przynajmniej tak mu się wydawało bo nie miał pojęcia ile chrząstek znajduje się w ludzkim ciele... czy jakimkolwiek innym na dobrą sprawę.
- Dobra, dobra, widzę żeś bardzo gościnny ostatnimi czasy. - Wzruszył ramionami. Wypił resztę wody ze szklanki, upewnił się, że wszystko ma w kieszeniach i złapał mokrą bluzę.
- Ułeee... normalnie.... - Burknął i skrzywił się kiedy naciągał na ramiona mokrą bluzę. Przynajmniej ubranie było z syntetycznego tworzywa to nie śmierdział jak zmoknięty pies... mimo że uczucie nie było zbyt przyjemne, brrr.
- Dzięki za żarcie i picie. Starczy na jakiś czas. Tak jak zwykle odwdzięczę się przy okazji czyli pewnie w życiu. - Wzruszył ramionami. Zawsze go zastanawiało kiedy w końcu zacznie spłacać swój dług wobec anioła... nawet nie zaczął tego robić, bo nie było kiedy i anioł się o to nie upominał jakoś.
Łypnął nieprzyjemnie na zwierzaka.
- A tą przenośną rację żywnościową trzymaj ode mnie z daleka bo jak go spotkam to nie wyjdzie z tego cało. - Podszedł do drzwi i ostatni raz omiótł wzrokiem pomieszczenie. Niby to anioł, niby Eden i takie tam... a jednak człowieka potrafiła zeżreć zazdrość o coś czego sam nie posiadał. Nie, żeby Gerbil nie był minimalistą, raz: z racji tego że non stop był w drodze, a dwa: nie miał pojęcia co by z tym wszystkim zrobił, jednak nutka irytacji i tak przewijała się gdzieś w jego myśli za każdym razem kiedy tutaj był. Nadal zastanawiało go co znajduje się w dalszej części mieszkania, nie był dalej poza kuchnią czy łazienką... ale i tym razem nie miał zamiaru naruszać prywatności anioła, zważywszy na to, że z każdą wizytą i tak było to po prostu wtargnięcie na jego posesję.
- Trzymaj się aniele, nie pakuj w niepotrzebne kłopoty i takie tam. - Skrzywił się, brzmiał jak jakaś opiekunka. Potrząsnął głową i otworzył drzwi. Przynajmniej nie padało, tyle dobrego. Musiał teraz pospieszyć się i dotrzeć poza mury edenu zanim natknie się na kogokolwiek innego. Nie chciał większych kłopotów kiedy był na zleceniu.


zt
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

{Jestem bardzo ambitnym, wychodzącym postem i kiedyś tutaj będę ładniejszy}

zt
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

- Czego, tępa pało? - warknął w kierunku zdziwionego psa. Kundel poruszył się niespokojnie nic nie rozumiejąc. Besztany samym tonem głosu miał ochotę podejść do pana, wsunąć pysk pod jego dłoń i z podkulonym ogonem prosić o wybaczenie, ale prawdę mówiąc: nie wiedział za co miałby go przepraszać.

dum dum...
dum dum...
dum dum...

Odsunął rękę od serca. Palce zwinęły się w pięść, którą zacisnął tak mocno, aż pobielały knykcie. Głupi szczeniak. Powinien był już dawno umrzeć, a zamiast tego Jace dał mu wybór. Sam nie potrafił tego zrozumieć - to jak umyślne wkładanie ręki w paszczę agresywnego zwierzęcia Desperacji. Po raz pierwszy postąpił wbrew swojej jedynej maksymie: nie sraj tam, gdzie jesz. Pewnie gdyby nie uspokajające spojrzenie Abstracta, nie odstępujące go na krok, z miejsca zrobiłby coś idiotycznego. Zamiast tego spróbował się uspokoić. Paznokcie, które dotychczas wbijały się w środek jego dłoni wreszcie przestały napierać na porozcinaną skórę. Palce rozprostowały się i zwinęły ponownie parę razy, aż w końcu złość, jaka przed niewielkim momentem wstrząsała myślami, powoli zaczynała odsuwać się na bok.
Powinien iść do domu. Zjeść coś. Może wpaść do Boba? Bob pewnie poczęstowałby go obrzydliwym winem albo piwem, równie smacznym co restauracyjne pomyje. To może jednak pozałatwiać zaległe sprawy? Zająć się wreszcie kwestią agresorów sprzed paru dni, wysłać Charty na patrol i Ratlery na przeszpiegi albo wpaść do kawiarni „Pod wesołą babeczką” i zjeść przepyszny tort urodzinowy z wisienką na samej górze!
Ding.
- Choleraaa... - jęknął, oparty o pień grubego drzewa. - Torty urodzinowe wcale nie są przepyszne... - Jego głos brzmiał niemalże desperacko, przez co Abstract, który dotychczas siedział cichutko, teraz cofnął się o parę kroków, nadeptując na rozrzucone gałązki. Ich trzask nieprzyzwoicie ostro ciął ciszę panującą w Edenie, co wydawało się teraz nie na miejscu. Pies przyglądał się w skupieniu właścicielowi. Temu, jak jego pięść - cholera, znów zaczął zaciskać ręce - oparła się o korę tuż nad głową... która zresztą czołem wycelowała przed siebie, stykając się w końcu z pniem... Abstract przechylił łeb na bok niemalże o pełne dziewięćdziesiąt stopni. - Jebane wiśnie... - westchnął Grow, odsuwając się od zaskoczonego drzewa. Ja nic nie widziałem, nic nie słyszałem, jestem tylko dębem. Chłopak zrozumiał, że nie uzyska żadnego oparcia od wyrośniętego badyla, więc spojrzał na wilczura i zmarszczył brwi. - Rozumiesz co nie, Abstract? Jebane, czerwone wiśnie. Czemu nawet owoce kojarzą mi się z... oh.
Abstract spojrzał za siebie, dokładnie w miejsce, w które zawędrował wzrok białowłosego. Chłopak wydawał się poruszony.

dum dum...
dum dum...
dum...

Bez zawahania pobiegł przed siebie, przeciskając się przez chaszcze, omijając zwinnie nagle wyrastające znikąd drzewa i wielkie kamienie. Na ostatni z nich skoczył, by zaraz wylądować na ziemi, przebiec jeszcze kawałek i...
Co ja do cholery robię?
Spojrzał na swoją rękę, zastygniętą w powietrzu i przygotowaną na to, aby zapukać do drzwi. Zorientował się też, że zaciska ze zdenerwowania zęby, a wszystkie mięśnie spięły się jak struna. Myśli, które teraz krążyły mu po głowie, wydawały się nie mieć sensu. Po co miałbym do niego przychodzić? Nie mam do niego żadnej sprawy. Brwi ściągnęły się jeszcze odrobinę. Przecież nie muszę mieć. Chyba mogę odwiedzić najlepszego kumpla kiedy najdzie mnie ochota?
Zwiesił głowę.
Nathair nie jest moim kumplem... Ja nawet dobrze nie znam tego dziwaka... nie ma mowy o...
Nagle wyprostował się, ponownie unosząc pięść. Nieważne. Wymyśli coś. Cokolwiek. Były przecież jakieś priorytety. Logika, w zamian za uspokojenie się. Pasowało? Oczywiście, że pasowało. Growlithe uderzył parę razy pięścią w drzwi.

dum dum...
dum dum...
dum...
du---...


Ostatnio zmieniony przez Growlithe dnia 20.11.14 23:58, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ostatnie dni mijały mu zaskakująco spokojnie i dość… nudno. Nic się nie działo a i on sam nie szukał jakiś specjalnych wrażeń poza terenami Desperacji. Taka przyjemna odskocznia od codzienności. Chociaż i tak nie miał co narzekać. W przeciwieństwie do wielu istot na ziemskim padole spotkał go naprawdę dobry los. Nawet jak na anioła. Przeciągnął się czując, jak wszystkie mięśnie zastygły mu, gdy tak leżał w jednej, krzywej pozycji. W sumie powinien wreszcie wyjść z domu i udać się do świata zewnętrznego. Jakiś spacer czy coś w tym stylu. Jak tak dalej pójdzie to zapuści korzenia i pokryje się pajęczyną. A może tak zejść do Desperacji? Och te dylematy i wybory.
No dobra, trzeba się ruszyć. Już miał wstawać z fotela, kiedy rozległo się głośne pukanie. Chłopak odwrócił głowę w stronę drzwi marszcząc przy tym dość nieprzyjemnie brwi. Nie spodziewał się żadnych gości. Jedyną osobą, która mogłaby tutaj zawitać był Gerbil, ale ten nigdy nie pukał tylko ładował swoje dupsko do domu jak na swoje własne śmieci. Zresztą, drugą kwestią był fakt, że naprawdę mało osób wiedziało, gdzie anioł mieszka. No cóż, zwlekanie zbyt mu nie pomoże i prędzej czy później musi zwlec swoje cztery litery z fotela. Dość niechętnie ruszył w stronę drzwi, choć nadal odczuwał swego rodzaju niepewność z niewiadomego gościa.
Dlatego też tym bardziej doznał zaskoczenia, kiedy w swych drzwiach ujrzał Growlithe. Brwi uniosły się wyżej w niemym pytaniu. Wilk był chyba ostatnią osobą, jakiej Nathair mógłby spodziewać się w swoim progu. Do tej pory miał przyjemność widzieć go aż… uwaga! Dwa razy! Szaleństwo w biały dzień. Pierwszy raz był kiedy wpadł na swojego przyszywanego ojca w Desperacji, to od razu zostali sobie przedstawieni i wymienili się jakże ciepłym „cześć”. Szaleństwo w biały dzień. Pierwszy raz był kiedy wpadł na swojego przyszywanego ojca w Desperacji, to od razu zostali sobie przedstawieni i wymienili się jakże ciepłym „cześć”. Drugi raz wypadł, gdy Nahaniel potrzebował czegoś z domu Nathaira i wpadł na dosłownie parę sekund ciągnąc za sobą białowłosego. Wtedy również powitali się bardzo ciepło, siląc na kiwnięcie głowy. I to by było na tyle. Dlatego też w pierwszej chwili chłopak kompletnie nie rozumiał po co Growlithe miałby ciągnąc siebie do niego. Instynktownie rozejrzał się w nadziei, że zaraz ujrzy drugiego anioła. Wtedy wizytę szefa Kundli wiele by wyjaśniło. Psikus, nie było. Czyli Growlithe przyszedł sam. No, prawie sam nie licząc kręcących się jego wiernych psów.
Bez zbędnego ukrywania podejrzliwości Nathair przyglądał się w ciszy mężczyźnie, nawet nie racząc uchylić szerzej drzwi, by wpuścić go do środka.
- Coś się stało z n i m? – zapytał, z góry zakładając, że to byłby jedyny powód jego samotnej wizyty. Dopiero teraz zreflektował się, że nadal trzyma swego gościa na zewnątrz. Och Nathair, gdzie Twoje maniery. Uchylił bardziej drzwi odsuwając się i wpuszczając mężczyznę do środka, cały czas uważnie go obserwując. W sumie od dawna dawien nie miał jakiś większych wiadomości od swojego „ojca”, tak więc całkiem możliwe, że mogło coś się stać. Chociaż podświadomie nie wierzył w to. Nathaniel to była twarda sztuka i z pewnością jest cały i zdrowi. No to pozostaje pytanie: O co chodzi?
Zaprowadził Growa do swojego bardzo gustownego salonu na miarę jego kreatywności i sam usiadł na fotelu, sięgając po mandarynkę z drewnianej miski, która znajdowała się na małym, drewnianym stoliku.
- Chcesz czegoś się napić? Zjeść? Umyć się? – rzucił unosząc nieco oczy, by spojrzeć na mężczyznę. Nie, nie sugerował nic złego. Ani to, że śmierdzi czy też jest brudny. Po prostu znał realia Desperacji. Wiedział, jakie panują tam warunki i że nie każdy ma możliwość wzięcia długiej, relaksującej i ciepłej kąpieli. Chociaż wciąż wątpił, że przyszedł tutaj po to. Jakiś konkrety powód miał.
- Więc? – dodał po chwili, poniekąd ponaglając mężczyznę do mówienia i przedstawienia powodu jego wizyty, która do przypadkowych z pewnością nie należała, ot co.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Uśmiechnął się krzywo.
Do jego uśmiechów czasami wkradało się coś złośliwego, co sprawiało, że mimo usilnych starań wyglądał, jakby przez miesiąc chorował na ciężką dolegliwość mieszającą w tikach nerwowych. Teraz było podobnie. Kącik ust uniósł się wyginając jego wargi w grymasie, który według niego wyglądał przyzwoicie, a w rzeczywistości wywoływał reakcje całkowicie odwrotne. Drgnęła mu nerwowo brew. Nathair był zaskoczony. No i niby nic dziwnego. Sam Growlithe do teraz nie miał pewności co on tu właściwie robi. Co ja mam mu teraz powiedzieć? Będąc prawdopodobnie ostatnią osobą, której anioł mógł się spodziewać, miał niewielkie pole do popisu. Przechodził i postanowił, że wpadnie? Idiotyczne. Ma do niego sprawę, której nie może odłożyć do następnej niedzieli choć bardzo by chciał? Inspirujące, ale nie wymyśli czegoś na poczekaniu. Bynajmniej nic, co sprawiłoby, że Nathair uwierzyłby bez pytań.
Może powiesz mu prawdę? - zapytał zmęczony głos w jego głowie. Lars przesunął się swym lisim pyszczkiem po nogawce właściciela, wydając z siebie serię cichych pomruków. Spojrzał z dołu na Jace'a i choć ten nie odwzajemnił jego spojrzenia, czuł, jak czarne stworzenie wpatruje się w niego bezdennymi ślepiami.
Chyba cię powaliło. Kto w dzisiejszych czasach mówi prawdę?
- Ah... znaczy...
Zamrugał gwałtownie, roztrzaskując zamyślenie w drobny mak. Patrzył na niego z uśmiechem, który w nanosekundę zniknął z jego spochmurniałej już twarzy. Ramiona, jak i ręce podskoczyły do góry w iście obronnym geście, gdy lustrował Nathaira od północy do południa, najwidoczniej sądząc, że od samego patrzenia ten domyśli się o ewentualnych podejrzeniach. Różowy skurczybyk musiał być niezłym medium, skoro bez wyjaśnień domyślił się o istocie sprawy, nawet jeśli jego pytanie nie otrzymało żadnej odpowiedzi. Growlithe westchnął cicho, przecinając wejście do domu i czując się przy tym niemalże jak włamywacz. Abstract od razu wydał z siebie niemy protest, ale nie podążył za właścicielem, przysiadając w zamian blisko framugi drzwi i zerkając do środka, nim drzwi nie zasłoniły mu wnętrza.
Jace przełknął ślinę. Zdławił głos, zacisnął zęby. Każde wytłumaczenie, jakie ostrożnie układał w myślach brzmiało jak desperacka prośba wobec Nathaira, a przecież istniało prawdopodobieństwo, że ten też nic nie wie. Być może oczekiwał od niego rzeczy niemożliwych. „Powiedz mi” - właśnie to odbijało się w płonących oczach białowłosego, gdy szedł w milczeniu za skrzydlatym, wbijając ostry wzrok w jego plecy. Dopiero, gdy dotarli do salonu lekkie zmieszanie, dotychczas silnie trzymające Growlitha na smyczy, ustąpiło miejsca zaciętości.
„Więc?”
Więc w zasadzie powinieneś zlecić zabójstwo na architekta wnętrz, który urządzał ci mieszkanie.
Grow wzruszył obojętnie barkami.
- Woda - odpowiedział niemrawo, by zaraz odchrząknąć i powtórzyć głośniej, na wypadek, gdyby Nathair okazał się zmęczonym życiem emerytem, w dodatku z zepsutym aparatem słuchowym. Hm. Chyba zresztą nie było już sensu, aby udawać zdesperowanego Meksykanina, szukającego noclegu na dwie noce?
- Myślałem, że ty mi powiesz - zaczął bez owijania, uwalając się na kanapie (?). Zabrzmiało to dość pretensjonalnie, bo odpowiedź, jaką podał Nathairowi, okazała się całkowicie wyjęta z kontekstu. Cóż. Wo`olfe odchylił się na tyle, aby zmęczone wysiłkiem plecy spokojnie odpoczęły, wbite w miękkie oparcie. Choć prezentował się normalnie (jak na standardy Desperacji), od środka coś go szarpało. Zwaliłby to na Shatarai, gdyby nie oddał jej jakiś czas temu... - Nie, żeby mnie to interesowało. Chciałem tylko zorientować się, jak sobie radzi czy coś takiego. Wiesz, Nate... znaczy... - Cmoknął z przekąsem. - Panicz Nathaniel Levittoux. Nie było go tu... tak całkowicie przypadkiem? Z tego co obiło mi się o uszy, znacie się chyba dość dobrze. Przynajmniej na tyle, żeby raz na jakiś czas... no wiesz... - Zahaczył łokciem o oparcie kanapy. Dłoń uniosła się lekko, a on zatoczył wyciągniętym palcem wskazującym krzywe kółka w powietrzu, nim ręka ponownie zawisła nad przepaścią. Growlithe prychnął rozdrażniony. Szlag. Właśnie do niego dotarło, że nawet jakiś dzieciak z różową szczotą na głowie był bliżej Nathaniela, niż on sam. Los bywał stronniczy. - ... się z nim spotkać, wymienić parę zdań... faktów... - Uniósł wzrok na sufit, jakby sięgał po kolejne określenie. - ... powiesz mi?
Kiedy te dwa słowa, formułujące się w pytanie padły z jego ust, spojrzenie zsunęło się z góry i ponownie ciężko opadło na Nathaira. Zacięta mina mówiła sama za siebie: chciał wiedzieć wszystko i nie wyjdzie stąd, póki się nie dowie. Choćby anioł zamówił tytanowe dźwigi i buldożery.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przyglądał się twarzy mężczyzny z nieukrywanym oczekiwaniem, ale też znudzeniem. To nie tak, że obecność Growa go męczyła czy też nudziła. Po prostu cała ta sytuacja była nieco nużąca, a jego gość jakoś niekoniecznie kwapił się do udzielenia szybkiej odpowiedzi. Nathair westchnął bezdźwięcznie i zajął się obieraniem swojej mandarynki, którą parę chwil temu porwał z miski. Wskazał brodą na kosz z owocami, niemo dając do zrozumienia mężczyźnie, żeby się częstował kiedy tylko będzie miał ochotę. Anioł wsunął między swoje usta kawałek owocu i powoli jedząc go ponownie skupił swoja uwagę na mężczyźnie, wygodniej opierając się o oparcie fotelu, podciągając nogi pod siebie i opierając o kolana swoje łokcie.
- W kuchni, po prawej. – powiedział spokojnie, gdy mężczyzna wreszcie się odezwał informując co chce. To nie tak, że Nathair był naprawdę kiepskim gospodarzem… No dobra. Był CHOLERNIE kiepskim gospodarzem, ale tylko dlatego, że był najzwyczajniej leniwą kluchą, która wnet z tego lenistwa zacznie się rozkładać. Zerknąwszy kątem oka na Wilczura i ujrzawszy, że ten nie rusza się z miejsca, Nathair wzruszył jedynie ramionami. Skoro nie chce, to nie. On nie zamierza nikogo obsługiwać przecież. Przynajmniej nie teraz.
Chwila ciszy i mężczyzna w końcu zaczął mówić. Chłopak słuchał go uważnie, przestając na moment jedząc soczysty owoc. Szczerze powiedziawszy był dość zaskoczony słowami mężczyzny. Uniósł brwi w niemym pytaniu. Dziwne. Z tego co wiedział Nathaniel, owszem, nie latał za swoim podopiecznym krok w krok, ale zawsze gdzieś się tam kręcił. A skoro Wilczur nie wiedział co się dzieje z jego aniołem stróżem, to coś musiało się stać. Jego ojciec raczej nie należał do lekkomyślnych osób i skoro się nie pokazywał to albo coś rzeczywiście z nim się stało albo sam chciał odseparować się od białowłosego.
- Nie wiem. – odparł, jednocześnie sięgając do kieszeni po swój telefon. W ciszy wyszukał numer ojca po czym napisał szybko smsa i go wysłał. Oby się odezwał w najbliższym czasie i wyjaśnił całą sytuację ze swoim zniknięciem.
- Napisałem do niego i zobaczymy, czy się odezwie. Co, pokłóciliście się? Szczerze powiedziawszy nie widujemy się tak często, bo nie ma takiej potrzeby. Każdy z nas ma swoje zajęcia. – dodał po chwili i przeciągnął się, ziewając szeroko i nawet nie kwapiąc się, by zakryć swoją rozdziawioną gębę.
- I oczywiście, że się znamy. W końcu spędziłem z nim ponad sto lat. Wiem o nim prawie wszystko, nawet jaki kolor bielizny nosi… – zamilkł na moment, przyglądając się piegowatej twarzy mężczyzny. To co ujrzał w jego oczach, ten dziwny błysk, nie ukrywając, zainteresował go. Momentalnie jego kąciki ust wystrzeliły w górę wykrzywiając się w lekkim uśmiechu. Ciekawe, ciekawe.
- Hmm… Zainteresowany? Małymi ciekawostkami z życia mojego ojczulka, co? – zapytał sięgając po kolejną mandarynkę. Zamilkł na moment, marszcząc przy tym brew, sprawiając wrażenie, że zastanawia się nad czymś bardzo głęboko.
- Ale wiesz, na tym świecie nie ma nic za darmo. – dodał cicho i raptownie wystrzelił ręką w stronę mężczyzny celując w niego na w pół obraną mandarynką.
- Powiem Ci wszystko, co wiem. A wiem całkiem sporo. Ale w zamian chcę poznać jakieś informacje odnośnie Ryana. Wszystko, co wiesz. Taka wymiana z korzyścią dla obu stron. – powiedział poważnie. Taka okazja mogła się już nigdy nie trafić. Nathair był pewien, że Growlithe wie sporo na temat Grimshawa z racji czasu, jaki się znali. No, przynajmniej dłużej niż Nathair zaczął sprawować pieczę nad ciemnowłosym. Nie miał nic do stracenia. Od samego Ryana zbyt wiele się nigdy nie dowiedział a i pewnie będzie ciężko pozyskać jakiekolwiek informację. A nie ma co ukrywać – był ciekawy. Cholernie ciekawy. I zadowoliłby się wszystkim, nawet jakimiś szczątkowymi informacjami. A skoro Growlithe chciał informacji o Nathanielu, to czemu nie. Teraz wszystko zależało od białowłosego.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Nie poszedł po wodę. To krótkie słówko dało mu wtedy czas, aby zebrać myśli, które... wciąż tłoczyły się we wszystkich zakamarkach umysłu, wywołując w środku głowy tornado. Czekał tylko na drobne zapewnienie, że z Levittouxem wszystko w porządku. Jest okej, ostatnio szlajał się za jakąś nieletnią laską, poszedł do baru, znów się przeziębił. Cokolwiek. A zamiast tego...
„Nie wiem”.
Bezużyteczny...
Growlithe miał ochotę wstać i wyjść. Po prostu. Bez słowa, bez wyjaśnień, bez choćby minimalnego spojrzenia, rzuconego przez ramię. Podnieść się, parsknąć wściekle i odejść, pozostawiając anioła samemu sobie. Nic nie trzymało go już w tym miejscu. Śladowe ilości zainteresowania prysnęły jak bańka, która natrafiła na kant obrazu. Nawet poruszył się, zdradzając zamiary, ale ponownie został zatrzymany. Przyjrzał się telefonowi, mrużąc nieco zwierzęce oczy. Skupienie wymalowało się w tęczówkach, na dźwięk następnych słów rozmówcy. „Napisałem do niego”. To brzmiało zbyt łatwo. Wręcz dziecinnie. Mamusiu, chomiczek Lucyfuś mi zmarł. Mogę dostać nowego? I po kłopocie. Poczuł się niemalże jak dzieciak, dla którego wszystko powinno być proste... ale nie było. Tu nie chodziło o sam fakt, że nie mógł skontaktować się z Nathanielem. Miał wystarczające wtyki, aby być w stanie wysłać Charta czy Ratlera, aby zmobilizować znajomości. Sęk był inny. Wcale tego nie chciał. Obiecał trzymać się od niego z daleka, a obietnica ta skutecznie związała mu dłonie, skrępowała kostki i zakneblowała usta, pozostawiając bezużytecznym.
Białowłosy nagle drgnął. Powieki otworzył się szerzej, usta rozchyliły nieco, a on sam wyprostował się, niby zaatakowane zwierzę, gotowe na przyjęcie wrogich kłów. Nathair musiałby być ślepym, aby nie dostrzec poruszenia ze strony przywódcy gangu, nawet jeśli to prędko zostało stłamszone. Czy ta cholerna przepiórka musiała zadawać tak idiotyczne pytania?
„Zainteresowany?”
Nie, robię tylko zaintrygowaną minę, bo lubię. Jedni zbierają znaczki, inni hodują Barbie, a ja strzelam randomowo pozę „Krzyku”.
- Tsh.
Skrzywił się, słysząc warunek anioła... Czy anioły nie powinny być przypadkiem bezinteresowne? Kwestie dobroci, miłosierdzia i podobnych bzdet go nie obowiązywały? Białowłosy już otwierał usta, aby zaprotestować, ale w ostatniej chwili zamknął je, przełykając bunt wraz ze śliną.
- Khy - warknął, odrzucając głowę na bok i marszcząc brwi. Niedoczekanie. - Myślisz, że dam się nabrać na coś takiego, różowy złomie? - Zmarszczył nos, a jego górna warga uniosła się, odsłaniając ostre zęby i skrawek dziąsła w wyrazie zdradzającym najplugawsze obrzydzenie. Brew poruszyła się, drgnął jakiś mięsień na jego skroni. Nagle rozległ się głośny trzask, gdy podeszwa jego buta z impetem uderzyła o blat stołu. Growlithe wolną ręką wycelował prosto w Nathaira. Zaciętość na jego twarzy niemalże kroiła na plasterki, tak cienkie, że każdy mięsny zabijałby się o to, co pozostałoby z anioła. - I bardzo dobrze myślisz!
Hę..?
- Zdradzisz mi co wiesz o Nathanielu Levittouxie, bijącym zobojętnieniem na głowę nawet najokazalsze góry. W zamian powiem ci co chcesz o Ryanie Grimshawie. - Uśmiechnął się wyzywająco, zsuwając nogę z powrotem na podłogę. Rozsiadł się wygodniej na kanapie, przesuwając palcami po karku. - Nie, żeby Nate mnie obchodził - zaznaczył pod koniec, doprowadzając się do względnego porządku. Usta przestały posyłać w eter żywą kulminację zadziorności, w zamian sprawiając, że na twarzy Jonathana pojawiło się coś nienazwanego. Ten ponowny błysk, jaki przebiegł po dwukolorowych oczach, gdy przechylał lekko głowę na bok, przenikliwie przyglądając się Nathairowi. Niemalże sięgając wzrokiem prosto do jego gardła, chcąc zbadać duszę i wyrwać ją, przerywając wszystkie żyłki.
- Jeśli mnie okłamiesz... - zaczął ochryple pod nosem, tak cicho, że wyłapanie i zrozumienie słów zakrawało o niemożliwe. Grzywka rzuciła cień na jego twarz, sprawiając, że mrok zamaszystym ruchem ramienia przysłonił ślepia Growlithe'a. - Zaczynaj.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tak naprawdę nie wiedział czy Grow zgodzi się na jego propozycję, ale anioł nie miał nic do stracenia. Zresztą, podskórnie czuł, że pomimo iż go nie zna, to powinien się zgodzić. Przecież doskonale widział po twarzy jasnowłosego, że zależy mu na tych informacjach. Przez drobną chwilę wyglądał jak małe, zarumienione dziecko, które w podnieceniu czeka na pierwsza gwiazdkę na niebie, by móc dorwać się do prezentów ukrytych pod choinką. Kiedy tylko usłyszał jego zgodę, aż w duchu zaśmiał się z niego. Tak łatwo było go podejść. Aż tak bardzo był łasy na wszelakie fakty dotyczące Nathaniela? Nawet te nic nie znaczące jak kolor bielizny, który zazwyczaj nosi? Zabawne. Chociaż z drugiej strony Nathair wcale a wcale nie był lepszy. Sam poczuł jak jego serce przyspiesza, gdy usłyszał, że otrzyma to, co chce wiedzieć o Ryanie. Chociaż po jego twarzy nie było póki co nic widać, tak, jakby go to nic nie obchodziło, to w środku panował istny Armagedon. Mimowolnie zacisnął mocniej palce na mandarynce, wreszcie opuszczając rękę, wpatrując się intensywnym spojrzeniem w swojego zacnego gościa. Był tak zaoferowany tym wszystkim, że nawet puścił mimo uszu małą obelgę, którą Growlithe zastosował w jego stronę.
- Oczywiście. – skwitował kpiącym głosem zaprzeczenie mężczyzny, że w ogóle go nie interesuje Nathaniel. No pewnie. Bo zaraz ktokolwiek mu uwierzy. Z Nathaira można było wyczytać wszelakie emocje jak z otwartej księgi, aczkolwiek Growlithe nie był gorszy. W tym momencie choćby nie wiadomo jak bardzo starał się ukryć swoje prawdziwe emocje skierowane w stronę anielskiego albinosa, paliły na panewce.
Anioł poprawił się wygodniej na fotelu, odkładając nieco zgniecioną mandarynkę i niezrażony wzrokiem mężczyzny, odważnie skonfrontował je równie uparcie, co tamten. Co prawda niekoniecznie było mu w nos, że to on ma zaczynać. Nie oszukujmy się, nie ufał mężczyźnie. W ogóle go nie znał, więc nie ma co się dziwić, że mógł mieć pewne wątpliwości. A co, jeśli postanowi wstać i wyjść bez jakiegokolwiek słowa tuż po usłyszeniu tego, co chciał? W różowym spojrzeniu błysnęła nieufność w stosunku do mężczyzny. Zagryzł na moment dolną wargę, zastanawiając się od czego mógłby zacząć. Wiedział doskonale, że jeżeli chce dostać jakieś cenne, ukryte przed światem informacje odnośnie swojego podopiecznego, musi wyłożyć na ławę coś równie ważnego. Póki co zacznie od mało znaczących faktów.
- Skoro zacząłem wcześniej temat bielizny, to na nim pozostaniemy. Preferuje ciemne kolory. Granat, czerń, szarość. Chociaż w jego garderobie można znaleźć nawet biel. Woli bardziej luźno, bo nie lubi jak coś mu się wżyna tu i ówdzie. – zaczął od jakże trywialnej i mało potrzebnej informacji, unosząc oczy nieco wyżej, automatycznie przypominając sobie jego ciuchy powciskane w jeden kąt, z których zawsze tworzyła się mała Mount Everest. I kto musiał prać jego brudy? No kto? No oczywiście, że Nathair. Normalnie wyzyskiwanie dziecka.
- Gada przez sen. Często mamrocze niezrozumiałe rzeczy, aczkolwiek czasem można wyłapać całkiem ciekawe zdania. Wygląda przy tym często jak dziecko. A jak zatkasz mu nos podczas snu, to tak śmiesznie odgania rękę jakby mucha siadła mu na twarzy, mruczy wtedy pod nosem i wydaje dziwne dźwięki. Hm, wiedziałeś, że był kiedyś rudy? No to już wiesz. O, nie lubi też zwierząt. Jak byłem mały znalazłem w lesie oposa. To zasadził mu szpica w dupę i wysłał w darmową podróż lotniczą. – mruknął chłopak krzywiąc się przy tym nieznacznie na samo wspomnienie. I pomyśleć, że anioły to takie dobroduszne istoty, które nikogo nie skrzywdzą. Nope. Nie Nathaniel, wielki wróg zwierząt. W sumie to ciekawe. Skoro nie lubi zwierząt to czemu stróżuje nad Wymordowanym, któremu bliżej do zwierzaka niż do człowieka? Nathair zmrużył nieznacznie oczy. A to interesujące, doprawdy.
- A jeżeli będziesz chciał się kiedyś na nim zemścić za coś, to podaj mu do jedzenia owoce morze. Ma cholerną alergię na nie. Momentalnie robi się cały czerwony na twarzy i puchnie. Wygląda trochę jak ta ryba fugu. Czy jak się zwała. Takie napompowane to. Komiczny widok. – parsknął cicho chłopak, przesuwając wskazującym palcem po dolnej wardze, kiedy zastanawiał się co może jeszcze powiedzieć mężczyźnie. Oczywiście z takich głupot.
- Nie umie pływać. I w sumie przez tego kretyna boję się wody, bo kiedyś dla żartów wrzucił mnie do bajora twierdząc, że niektóre anioły są jak kaczki i instynktownie potrafią unosić się na wodze. Mylił się, heh. O, jesteś jego trzecim podopiecznym. O pozostałej dwójce wiesz? – zapytał wracając wzrokiem do mężczyzny, gdyż cały ten czas błądził po pokoju mając nadzieję, że cztery kąty skutecznie będą mu przypominać jakieś głupie wydarzenia z dzieciństwa.
- Ale odbijam piłeczkę. Teraz Twoja kolej. – dodał cicho dochodząc do wniosku, że to idealny moment do zamiany. Teraz to on chętnie posłucha nieco o Ryanie. Nawet jeśli to mają być jakieś głupie, nic nie znaczące fakty.

                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Rajskie miasto

Strona 3 z 21 Previous  1, 2, 3, 4 ... 12 ... 21  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach