Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 13 z 15 Previous  1 ... 8 ... 12, 13, 14, 15  Next

Go down

Pisanie 14.01.19 23:44  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 13 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
Nie mieli ani chwili do stracenia. Mając tą świadomość, bierność znajdującego się przed Nascelą osobnika niezbyt korzystnie wpływała na jego układ nerwowy, pomimo iż zwykle nie wkładał w zasadzie żadnego wysiłku w trzymaniu nerwów na wodze. Wreszcie mechanizm odpowiadający za spokój doznał zawarcia. Nie doczekawszy się odpowiedzi ze strony dzikiej istoty, sam powziął odpowiednie kroki. Powrócił do swojej materialnej postaci i po raz kolejny użył destrukcyjnej mocy podarowanej przez Stwórcę w ramach utrzymania równowagi na świecie, aby tym razem zmusić mięśnie zjadacz pawi do kapitulacji. Był niemalże pewny, że podjęta przez niego inicjatywa nie będzie zbyt dobrze przyjętą przez towarzyszącego mu pobratymca, ale odłożył na bok etykę, nadal mając przed oczyma obraz osobliwego jeźdźca. Nascala nie miał absolutnie żadnych wątpliwości, że jego osoba będzie spędzać mu sen z powiek przez okres kilku następnych dni.
  Skupiwszy się na wyznaczonym przez siebie celu, potraktował swojego przeciwnika porządną porcją woltów, czując z tego tytułu nieprzyjemny ból w prawej części czaszki oraz mrowienie w palcach u rąk. Z trudem utrzymał się na nogach, niemniej udało mu się to sztuka, natomiast bestia stojąca na wyciągnięcie ręki anioła, runęła w dół, uderzając swoimi cielskiem o podłoże. Upadek wzbił w powietrze tumany kurzu, ale żadne pyłki nie utrudniły widoczności skrzydlatemu, gdyż zdążył odwrócić się do sparaliżowanego oponenta plecami.
  — Ochłoń, Liriell. To jedyna rzecz, którą mogliśmy dla niego zrobić  — rzekłszy to, jego stanowcze spojrzenie skonfrontowało się z oczami Liriella. Pomimo chęci wygięcia ust w uśmiechu, mięśnie twarzy nie drgnęły nawet o milimetr. Miał niejasne przeczucie, że jego towarzysz może zaraz popaść w istną histerię, do czego nie mógł dopuścić z powodu braku czasu. Przemieścił wzrok z drugiego anioła na powalone drzewa, będącym prawdziwym celem ich spotkania. —  Czy mógłbyś przesunąć to drzewo za sprawą swej mocy?— zapytał, bowiem nie miał żadnych wątpliwości, że Liriell był zdolny do tego czynu. W tym momencie dawał pokaz swojej zdolności.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.01.19 2:24  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 13 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
Wydawało się niepojęte, jak Nasceli udaje się zachować jasność umysłu. Spokój bijący od drugiego anioła wprawiał Liriella w osłupienie i żadne argumenty podświadomości nie potrafiły przymusić młodszego stażem strażnika Edenu do zaakceptowania sprawy taką, jaka była. Ile wieków Nascela musiał poświęcić, aby tak nad sobą panować? Co sprawiło, że z równą łatwością przyszło mu tolerować tę beznadziejną sytuację? Dlaczego tak bardzo się od siebie różnili?
  Liriell podskórnie zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby nie obecność nauczyciela, wydarzenia potoczyłyby się inaczej. Być może nieodwracalnie i na samą myśl o tak druzgoczącej przegranej ― o śmierci, na Boga! ― wzdłuż kręgosłupa Lira przemknął dreszcz. Zajęty przerzucaniem ton wariantów z jednej na drugą stronę nawet nie zauważył, w którym momencie wielka bestia padła na podłoże i tylko kilka iskier elektryczności prześlizgiwało się między sztywnym włosiem na znak tego, co się z nim stało.
 "Czy mógłbyś..."
 Ocknął się.
 Siła tych słów, choć wypowiedzianych neutralnym tonem, wymusiła na Liriellu postąpienie kroku w tył, jakby długowłosy krzyknął i krzyk ten przerodził się w jakiś materialny podmuch wiatru, którego moc wytrąciła go z równowagi. Chłopak uniósł zimne, zaskoczone spojrzenie i wcelował je wreszcie w swojego towarzysza, niespiesznie i mało poradnie przekładając zwykle pytanie na swój język ― język chwilowo o wiele bardziej prymitywny niż można by sądzić.
 ― Słucham..? ― wykrztusił beznadziejnie, ale dokładnie w tej samej sekundzie przez błonę przebił się ostry szum fal. Woda uderzała o pień z coraz większą intensywnością, ale gdy Liriell wbił parę jasnoniebieskich oczu w strumień, tafla niespodziewanie się wygładziła.
 Rozumiesz?
 Musisz to zrobić. Inaczej jaką rolę można ci przypisać?
 Przełknął ślinę.
 Tchórza?
 Mógł się tylko domyślać, jak żałośnie się prezentował w scenariuszu i być może świadomość tego dodała mu energii. Palce stuliły się i dokładnie w chwili, w której obie ręce zamieniły się w pięści, pas rzeki na nowo się zakołysał, coraz mocniej i mocniej napierając na niewzruszony pień.
 Drzewo prezentowało się jednak jak betonowy blok o podłużnym kształcie. Niemożliwe do przeniesienia. Bez szans na usunięcie z drogi. Nabierając głębszego wdechu, Liriell ruszył w kierunku strumienia, padł u jego brzegu na kolana i zanurzył obie pięści w wodzie. Palce rozszczepiły się jak szpony pikującego w ataku jastrzębia i werżnęły w piach.
 Fizyczny kontakt z naturą zadziałał jak mocniejsze pchnięcie coraz słabiej kołyszącej się huśtawki. Dziesiątki litrów cieczy chlusnęło o korę i choć było to niemal niewidoczne, barykada drgnęła w pierwszym, najważniejszym akcie poddania się. Woda nie ustępowała i wkrótce, gdy udało jej się uderzyć z większą mocą, pień wybił się do góry i ― jakby nic nie ważył ― wylądował po drugiej stronie strumienia, tocząc się jeszcze kilkanaście metrów po trawie.
 Twarz Liriella kompletnie utraciła barwy, oddech stał się głośniejszy i mniej naturalny. Podniósł się jednak i posłał Nascali długie spojrzenie.
 ― Powinniśmy już iść ― zawyrokował, choć jasnym było, że chodzi mu o coś więcej niż opuszczenie tego terenu, o coś więcej niż poznanie dalszych losów powalonej przez drugiego anioła bestii; wiadomo, ze nie chodzi nawet o sprawę "tamy", którą właśnie usunęli. Musiał stąd iść, bo wierzył, że tylko dzięki temu przerwie mantrę stale rozbrzmiewającą w zakątkach głowy.
 Liriell był pewien, że Nascela też to słyszy.
Artefakty przywódców... tefakty przywód...

| Użycie miecza Zafiela — moralizacja. 1|1. Odpoczynek: 3|3.
Hydrokineza. 2|3.

[ zt + Nascela ]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.01.19 14:17  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 13 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
PODSUMOWANKO XOXO

Naturalny bieg rzeki powrócił. Pracujące w ogrodach anioły mogły odetchnąć z ulgą, choć ten nieszczęśliwy wypadek kosztował je utratę niektórych ze swoich plonów. Okazało się jednak, że nie tylko rośliny ucierpiały. Kiedy tylko drzewo wylądowało na brzegu, dwójka aniołów zastępu mogła dostrzec coś, co poruszało się w trawie. Niewielkie stworzenie nie zdołało uciec z walącego się podczas burzy drzewa i – co można było łatwo zauważyć – miało sporo szczęścia, że udało mu się przeżyć w starciu z gigantycznym względem swoich proporcji drzewem.
Coś jednak było nie tak.
Miniaturowa sowa za wszelką cenę starała się zebrać z ziemi i wzbić w powietrze, jednak jedno z jej skrzydeł tkwiło w bezruchu, smętnie opadając na ziemię. Nie było wątpliwości co do tego, że musiało zostać złamane przez ciężar gałęzi, która niefortunnie przygniotła je, gdy bestia próbowała uciec ze swojego walącego się domu. Teraz jej los zależał od dwójki aniołów lub od kogoś, kto miał ją znaleźć tuż po nich.

Zbierając się do opuszczenia ogrodów, zostaliście zaczepieni przez anielicę, która nie omieszkała podziękować za waszą pomoc. Obowiązki obowiązkami, jednak niezależnie od ewentualnego oporu stawianego przed przyjęciem czegoś w zamian za ten szlachetny czyn, zdecydowała się wręczyć wam niewielki podarek. Pomarańczowo-złote pióro z pozoru wydawało się być jedynie idealnym przedmiotem do kolekcji lub elementem dekoracyjnym, jednak bijąca od niego aura sprawiała, że trudno było uznać je za zwyczajne.

Otrzymane przedmioty:
— tatria mała (bestia);
— pióro feniksa (artefakt).

Oba przedmioty możecie znaleźć w odpowiednich spisach na poziomie łatwym. Zadecydujcie między sobą, kto co bierze. Z piórem feniksa nic nie trzeba robić, a przy tatrii dobrze będzie uwzględnić, że jest ranna i w sumie dzięki udzielonej pomocy przywiąże się do jednego z was.
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.03.19 16:09  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 13 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
Eden był dla niego zbyt czystym miejscem, dlatego też nieczęsto się w nim pojawiał, jednak wszelkie tropy, na jakie się natknął, wskazywały na fakt, że Raja szła w tym kierunku. Po co wlókł za nią odwłok? Czyżby chciał przeprosić za atak? Kto to wie. Nie gadało im się źle; Kirai chyba po raz pierwszy spotkał kogoś takiego jak ona, niezbyt nudnego, ale i niedającego się sprowadzić do roli zabawki. W dodatku zdołała nie dość, że uciec przed jego szałem, to jeszcze odgryźć się mu w dość dosłownym znaczeniu.
Tak oto pojawił się w ogrodach Edenu - miejscu, w którym był może raz czy dwa. Anioły nie były jego ulubionym posiłkiem ani towarzystwem. Zbyt ułożone, nieciekawe i w tym wszystkim upierdliwe, a jakież oburzone, gdy rzucał bardziej makabrycznymi żarcikami... No cóż, plus był taki, że tutaj przynajmniej miał wodę. Ugryzienie na ramieniu nie wyglądało najlepiej i powinien je przemyć. W ogóle powinien cały się przemyć - stopy najpewniej już miał poranione od długiej wędrówki, a buty i bandaże na nogach najpewniej przylepiły się do ran.
Było obrzydliwie.
Kwiaty kwitły, ptaki śpiewały. W taki dzień pająki jak on powinny się smażyć w piekle. Stęknąwszy, Kirai oparł się o jedno z drzew, a klarnet przerzucił przez ramię, wyglądając przy tym jak wojownik, który patrzy z dumą na pole zwycięskiej dla siebie bitwy. Zaraz przeciągnął się i krzywo stawiając kroki, ruszył w stronę strumienia. Nabrał w dłonie wody, odłożywszy wcześniej klarnet na trawę; powąchał ciecz przed wypiciem jej. Dawno nie czuł takiej ulgi, choć wiedział, że aktualnie nie może jeszcze czuć się bezpiecznie.
Ściągnął z twarzy maskę i niewiele myśląc, ochlapał wodą paskudną gębę, po czym zaczął ją przemywać. Dawno nic go tak nie orzeźwiło; może powinien przyłazić tu ze swoim bezwartościowym odwłokiem częściej? Zaraz jednak zabrał się za napełnianie bukłaku z wodą. Wolał jej nabrać na przyszłość, bo dużo lepiej byłoby ewentualnie uciekać z brudnymi, bolącymi nogami, niż bez wody, którą przecież potem może użyć do przemywania ran. Napełniwszy zbiornik, sam zabrał się za napełnianie wodą swojego brzucha. Zdawało mu się, że smakowała dużo lepiej niż najlepsze mięso, jakie miał kiedykolwiek w gębie.
- Huuuh - wydał z siebie odgłos pełen ulgi i siadł na trawie. Ściągnął nawet kaptur, by jak najbardziej łapać słońce. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech; do takiego życia mógłby się przyzwyczaić.
                                         
Kirai
Poziom E
Kirai
Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Jirō Hirai.


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.03.19 0:49  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 13 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
 Nie da się przyzwyczaić do tego życia.
 Liriell był tego boleśnie świadom, kiedy patrzył na siebie w odbiciu szkła, które jeden z zaprzyjaźnionych aniołów przerobił w mało finezyjne lustro. Obmył twarz lodowatą wodą, najwidoczniej łudząc się, że to wymyje z umysłu te przeklęte słowa. Woda ściekała mu po skroniach, policzkach i szyi, skapywała z włosów i brody. Patrząc sobie prosto w oczy był przerażony.
 Odepchnął się od stolika na którym umieścił misę i przywarł ręką do ust, jak ktoś, kto w ostatniej chwili opamiętuje się przed wypaplaniem tajemnicy świata. Czuł jak obrzydliwy pająk przeciska mu się przez przełyk; jego cienkie odnóża maszerowały po języku, muskały boki jamy ustnej, nawet drapały w podniebienie. To coś chciało się wydostać na zewnątrz; w najbardziej strzeżonych odmętach umysłu zapuściło swoje sieci i teraz czekało. Miało dużo czasu, całą wieczność. Jeżeli nie wypuści tego teraz — nie szkodzi. Wyjdzie później.
 Oczy Liriella przymrużyły się pod zmarszczonymi ze zdenerwowania brwiami. Otrzymanie ludzkiego ciała było dla niego prawdziwą męką. Jak powinien zareagować? Co zrobić, gdy umysł przestaje wykonywać swoją pracę tak, jak chciał, aby była wykonywana? Przede wszystkim — jak chronić ten stan przed innymi? Przed Ianem, który codziennie obrzucał go coraz bardziej niepewnym wzrokiem?
 Nie miał pojęcia. Zarzucając na sylwetkę pierwsze lepsze szaty, wybiegł z chaty, zostawiając za sobą jedynie cichnący stukot butów. Szelest liści i łamiących się pod naporem biegnącego ciała gałęzi był wszystkim, co słyszał. Prawie wszystkim. Gdzieś w tle, teraz lekko zagłuszone, rozbrzmiewały „te” słowa. To był ten diabelny pająk, który czyhał, przekonany o przyszłym zwycięstwie.
 Liriell gwałtownie zaczął hamować; zdał sobie sprawę, że na oślep sprintował między drzewami, że nie zważał po drodze na nic... i że koniec końców znów znalazł się blisko strumienia, od którego wszystko się zaczęło, jakby jakaś nieznana siła ciągnęła go tu za smycz.
 Wiele by dał, aby Nascela był tutaj przy nim. Starszy stażem anioł zwyczajnie wiedziałby, co zrobić. Obecność spokojnego nurtu zdawała się jednak wpływać kojąco na młodego członka Zastępu. Liriell, mimo dyszącego oddechu rozdymającego boleśnie płuca, poczuł, jak pajęczak kuleje i wciska się w odmęty jego umysłu.
 Zdawał sobie sprawę, że do jego powrotu nie pozostało wiele czasu. Być może umknął, ponieważ coś innego, coś niebezpieczniejszego przykuło uwagę wszystkich zmysłów osoby, na której żerował.
 Liriell, stawiając ostrożniej kroki, zaczął się wsłuchiwać w naturę — i rzeczywiście. Prócz szumu przecinającej ogrody rzeki, wyłapał coś jeszcze. Machinalnie oparł dłoń o rękojeść miecza; żelastwo nabrało jeszcze większej wagi, jakby na siłę starało się przypomnieć o tym, jak ciężkie mogą być konsekwencje jego użycia.
 Kładąc buty na płaskiej, cienkiej podeszwie, nagle wydał się sobie złodziejem. Gdzieś między pniami dostrzegał zarys cudzej postaci.
 — Huuh.
 Liriell przystanął, przekręcając głowę, aby mieć lepszy wgląd na iście baśniowy brzeg rzeki, ale kiedy postąpił następny krok, rozległo się ostre chrupnięcie — jak łamiąca się w zębach kość.
 Serce zwolniło bieg. Czuł jak małe, ostre gałązki krzewów wpinają się w jego ubranie, kiedy przedzierał się przez gęste zalesienie.
 — Dokąd próbujesz się dostać? — wymamrotał bezsensownie, wbijając spojrzenie w tył głowy rozwalonego na ziemi mężczyzny. Dostrzegał zarys jego profilu, ale bardzo niewyraźnie. Nie z tej odległości. — To niebezpieczne tereny. Bardzo.
 Nabierając wdechu przypomniał sobie, że do obecnego życia nigdy się nie przyzwyczai.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.03.19 0:24  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 13 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
Hirai najwidoczniej szczęścia nie miał.
 Prawie za to miał spokój, niemalże udało mu się zrobić wszystko, czego chciał od tego miejsca.
 Hałas. Pojedynczy, alarmujący dźwięk sprawił, że Jirō zamarł momentalnie i przerwał to, co robił. Powinien był wyczuć nieznajomego już wcześniej, ale natłok wszystkiego widać skutecznie przyćmił jego zmysły. Trzeba było coś zrobić, ale…
 Nie podniósł się nawet — na ten moment mu się nie chciało ruszać tyłka. Odchylił tylko głowę w tył, sprawiając, że spadł mu kaptur. Przybrał przy tym niesamowicie boleściwą minę; pamiętał, że był na terenie aniołów, a te miękkie kluski rozczulały się nad cudzym cierpieniem. Może go jakieś delikatne, anielskie łapki umyją i opatrzą? Może dadzą mu ubrania i nakarmią?
Huh? – powtórzył, w dalszym ciągu gapiąc się na domniemanego anioła do góry nogami. Zapobiegawczo zacisnął jednak palce na swoim klarnecie. Zmarszczył brwi, nieco skonfundowany dziwnym widokiem. Zdarzało się, że wisząc z sufitu, obserwował otoczenie, ale nigdy nie umiał do tego przywyknąć. Zdecydowanie był pająkiem naziemnym, tak jak ten pospolity i niezbyt ładny Goliat, z którym przyszło mu zmutować.
 Potarł twarz dłonią, jakby chciał tym sposobem przywołać choć kilka myśli do właściwego biegu. Niestety, lewitujące ośmiorniczki wokół nieznajomego skutecznie dekoncentrowały go. Jirō zachichotał niemądrze, zachwycony tym, jak wytwór jego wyobraźni rozkosznie dryfował w powietrzu, odpychając się każdą z ośmiu macek.
 Wymówka? Prawda? Krążenie wokół obu? Zobaczymy.
 I zaskakująco znajomy głos. Hirai odpędził od siebie tę myśl; co za irytująca mucha. Nie chciał rozmawiać z halucynacją, to już robiło się nudne. One zawsze śmiały się z niego i robiły mu przykrość jak szkolne łobuzy w podstawówce.
Szukaliśmy kogoś. Ona jest potężnym magiem karcianym i obiecała nam deszcz. Jesteśmy spragnieni, smutni i zmęczeni. Kierowała się w tę stronę, ale trop się rozmył nieopodal. Nie ma i jej i deszczu – wyjaśnił, podparłszy się obiema dłońmi. Natychmiast pożałował tego — ranne prawe ramię odmówiło posłuszeństwa i ręka ugięła się w łokciu, a sam Kirai syknął i rzucił dość zgrabną i soczystą kurwą pod nosem.
Czemu są niebezpieczne? Nie widzieliśmy nic złego ani groźnego. Jesteś groźny, nieznajomy? – Kirai wyszczerzył zęby tak, jakby chciał dodać „no patrz, to zupełnie jak ja”. Dalej tkwił w tej samej pozycji, mimo bólu i niewygody, jednak był gotów, by w razie czego zerwać się na równe nogi. W końcu wątpił, by ktoś biegł tu tylko po to, żeby pobawić się z nim w berka.
                                         
Kirai
Poziom E
Kirai
Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Jirō Hirai.


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.03.19 3:26  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 13 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
 To przypominało fazę bliską snu, ale nie do końca sen sam w sobie. Rozumiał, co robi i był pewien, że gdyby się postarał, potrafiłby zmienić bieg, odejść stąd jak najdalej, zniknąć między drzewami, póki nikt go nie odkrył. Tymczasem pozwolił zimnym dłoniom przeznaczenia prowadzić go przed siebie. Czuł dotyk na plecach; niemożliwy i irracjonalny. Coś dosłownie pchało go do nieznajomej postaci, a im bliżej niej się znajdował, tym mocniej zaciskał szczęki.
 Potarł twarz dłonią idealnie w momencie, w którym zrobił to nieznajomy — jak jego wierne, lustrzane odbicie. Napięcie jednak nie zelżało; intuicja? Uprzedzenie? Aura jaka biła od siedzącej na trawie postaci?
 Co było powodem, dla którego jednocześnie chciał i nie chciał się do niego zbliżać? Przymrużył zacienione od ostatnich stresów powieki i przyjrzał się dokładniej jego twarzy; dokładnie badał każde załamanie rysów, linię jego żuchwy, kształt oczu... Pamiętasz, prawda? Musisz pamiętać. Każdego rozpoznałbyś przez...
 … sen.
 Obrócił gwałtownie głowę w bok. Cały czas to uczucie nierealności. Paradoksalnie — niczym się teraz nie różnił od dręczonego psychozą mężczyzny, którego miał przed sobą. Również słyszał głosy; one mu kazały. Zmuszały do rzeczy, o których nawet nie zamierzał myśleć. Cichły i narastały — wszystko niezależnie od Liriella.
 Poza tym on także kogoś szukał.
 Jak bardzo ich postacie mogły się ze sobą pokrywać?
 — N-nie ma tutaj nikogo takiego... Może w mieście któraś anielica potrafi zesłać deszczale nie sądzę, naprawdę nie sądzę. Gdybyście wiedzieli jak to wygląda; gdybyście zostali wpuszczeni na te tereny... Cała iluzja mocy i potęgi rozmyłaby się równie gwałtownie jak trop, którego się podjąłeś. Rozumiesz? Nie ma siły, która zsyłałaby ulewę na pstryknięcie palcami. Do tego trzeba... wysiłku. Trzeba wielu groźnych dla ciała wymuszeń.
 Liriell doświadczał, jak wszystkie te wyjaśnienia gniotą się w jego gardle, rozpychają w przełyku i niemal wydostają się na zewnątrz.
To niebezpieczne.
 Przełknął ślinę, zsuwając śniadą dłoń z rękojeści miecza.
 — Nie, nie jestem. A ty? I twoi... — mimowolnie rzucił ukradkowe spojrzenie w bok — twoi towarzysze?
 W zasadzie nie czuł się zagrożony; rozglądał się nie ze strachu przed ewentualną zasadzką. Naraz zdał sobie sprawę, że nie patrzy na mężczyznę, bo coś usilnie dobijało się do jego umysłu. Waliło w drzwi, które dawno temu szczelnie zamknął i zabarykadował. Wspomnienia wyostrzały się jak obraz w mikroskopie.
 Znasz go — podpowiadał irytujący głos, który anioł uciszał ciągłym NIE, NIE, NIE, NIE. Nie znał go. Oczywiście, że nie znał. (Znasz, Liriell) Od lat jedyną osobą, z którą miał styczność, był Ian — reszta to ledwie manekiny; postacie bez twarzy, szybko zapominane. Skąd to... bezsensowne założenie?
 Nabrał nagłego wdechu, zmuszając się, aby spojrzeć wreszcie na rozmówcę (znasz go... Znasz...).
 — Jesteś ranny...
 (… go... zna...)
 — Co się stało? To źle wygląda.
 (… o... znasz...)
 Błagam, cicho.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.04.19 18:22  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 13 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
Czuł się obserwowany i gdyby było w nim więcej ludzkiego rozumu, a mniej zwierzęcych instynktów, może uznałby to za niestosowne. Póki co jednak przyglądał się sam ubranemu w kimono mężczyźnie, który — z perspektywy Kiraia — zabawnie prezentował się, stojąc na suficie. Poczuł coś znajomego, gdy tak się mu przypomniał i drżał pod wpływem niezbyt kontrolowanego chichotu. Usta wyciągały się i wykrzywiały w uśmiechu, który nie zdradzał szczególnie dziwacznego toru myśli Kiraia.
Wyglądasz jak mucha – wypalił nagle. – I małpujesz nas. Odloooot! – wciąż siedząc wygiętym ku tyłowi, rozłożył ręce niczym skrzydła; tym razem wsparł się na zdrowej ręce, unosząc najpierw ranną. Był ptakiem. Był ważką. Był motylkiem. Po chwili jednak zachwiał się i szybko znów podparł dłońmi o trawę.
Nie, nie. Anielica, nie. Mówimy o prawdziwym władcy. Nie o gołąbkach. Zjedlibyśmy gołąbki, ale nie wolno wykradać ich z gniazda. Pogoniłyby nas, ciskając pioruny. Jak byliśmy żywi po raz pierwszy, nie atakowały nas. Teraz mają odwagę, bo straciliśmy jedną moc. Przewidywaliśmy przyszłość. Byliśmy niesamowici – mimo dumy, z jaką kończył wypowiedź, jego twarz skrzywiła się w wyrazie bólu. Stopniowo przybierała coraz intensywniejszy wyraz — desperacja, rozpacz, wściekłość, niezrozumienie — i mimo że patrzył na obcego, wydawało się, jakby jego spojrzenie wychwytywało coś zupełnie innego, niż ta postać.
 Co poszło nie tak?
Nie odebrali nam głosów. Głosy wciąż są. Glosy zawsze będą. Nigdy nie będziemy sami – powiedział przyciszonym głosem, tonem zaś takim, jakby sam chciał się pocieszyć. Naprawdę był samotny i choć zwykle mu to nie przeszkadzało, to miewał przebłyski smutnej świadomości. Prawie tak, jakby kiedykolwiek miał w sobie ten ludzki odruch.
Dała nam wodę. My prowadziliśmy ją nad ocean. Staliśmy się głodni. Tacy głodni. Tak bardzo chcieliśmy… – głos pajęczaka załamał się; ciężkie jednak było do określenia, czy lada moment mężczyzna wybuchnąć miał szałem, śmiechem czy płaczem. Szybko przepychał się między jedną a drugą skrajną granicą, odbijał się od nich i plątał we wszystkim, co chciały z nim robić.
Wgryźliśmy się w nią. Chcieliśmy szarpać! Och, tacy głodni, nieszczęśni. Nie mogliśmy się powstrzymać! - płynnie przeszedł do krzyku pełnego cierpienia. – Odeszła od nas. Potrzebujemy jej – sam nie wiedział, po co tak właściwie, ale tak czuł. – Ugryzła nas i boli. Duże zęby. Och, tak boli. Jesteśmy tu sami, samotni, biedni – nieszczęsne, rozszalałe zwierzę wydawało się zdruzgotane; ciężkie jednak było do określenia, jakiej natury było to uczucie. Skrucha? Strach, że tamta naśle na niego kogoś? Rozgoryczenie, że nie dał rady zabić?
 Rozszarpać, zabić, mordować, siekać, obedrzeć ze skóry, dusić, tłamsić, gasić…
 Nie rób tego. Może dostaniesz pomoc? Dalej czuł coś, co jednak blokowałoby go przed robieniem złych rzeczy tej konkretnej jednostce. Obce. Nieznośne. Nie do zrozumienia.
 Uchroń nas przed tym…
                                         
Kirai
Poziom E
Kirai
Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Jirō Hirai.


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.04.19 0:16  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 13 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
  (Znasz go, Liriell. Oczywiście, że tak.)
  To nie miało sensu. Nie mógł go znać. Nie po tym, jak ostatnie lata — wiele, wiele, zbyt wiele długich lat — spędził w Edenie. Nawet przypadkiem nie znalazł się na obrzeżach tych zielonych terenów; ze strachu i niemocy, z poczucia winy, bo być może na Desperacji musiałby spojrzeć komuś w oczy i zobaczyć zawiść, której tak bardzo się obawiał; ze świadomości, że jego talenty bojowe coraz bardziej tępieją. Ian był jedyną osobą spoza anielskiej społeczności, z którą miał kontakt. Tymczasem coś usilnie próbowało mu wmówić, że nie jedyną, z którą powinien ten kontakt mieć.
  I ten głos.
  Liriell niemal machinalnie zaczął dopasowywać usłyszany ton do twarzy w katalogu swoich znajomości — nie było ich znowu tak dużo. Im dalej to jednak sięgało, tym mniej rozpoznawał rysy. Mógłby przysiąc, że nieznajomy pasował do co najmniej kilku mężczyzn, którzy przewinęli się przez jego życie. Mógł być równie dobrze każdym.
  I, do licha, nikim! Skończysz wreszcie? — upomniał się nagle, zaciskając lekko usta i próbując na nowo skupić zmysły na siedzącym tak blisko (znajomym...) nieznajomym.
  — Prawdziwym władcy? — powtórzył machinalnie, najwidoczniej nie do końca łącząc fakty. Jeżeli był ktoś, kto lepiej prezentował zdziwienie, to na pewno nie na tym globie. Liriell nawet nie starał się udawać, że pojmuje coraz bardziej zagmatwane uniwersum mężczyzny.
  — Byliśmy niesamowici.
  — Posłuchaj... — poruszył ustami, ale nic dziwnego, że reszta słów utonęła w dalszej mowie wymordowanego (skąd pewność, że to wymordowany? — zagaiła ta sama, irytująca Podświadomość. Skąd ta twoja pewność, co?). Skończ. Tak naprawdę, Liriell był coraz mniej pewny wszystkiego, co go otaczało i kiedy już się odezwał, zrobił to cicho. Jak chłopiec, którego wywołano na środek klasy i kazano odpowiedzieć na pytanie, którego nawet nie usłyszał.
  Powoli stawał się zresztą zmęczony; przede wszystkim przeładowaniem. Zbyt wiele myśli pęczniało mu w czaszce, zbyt wiele opcji próbował rozważyć. Brał pod uwagę coraz więcej wątpliwości. Co jeśli... a gdyby tak... być może...
  — Jesteśmy tu sami, samotni, biedni...
  — Nie. Nie do końca. Jesteś... — odchrząknął; gula w gardle osunęła się tylko o milimetr, ale tyle widocznie wystarczyło, żeby normalne tony miały rację bytu. — Jesteście tu ze mną. Posłuchaj, nie sądzę, żebyście mogli tu zostać zbyt długo. To byłoby zbyt... (problematyczne) — niebezpieczne. Ale jeśli nie stanowisz zagrożenia... to znaczy... co miałeś... mieliście na myśli mówiąc o gryzieniu? — Dłonie Liriella nie mogły znaleźć sobie miejsca. Trzymał jedną luźno spuszczoną wzdłuż tułowia, a drugą opierał o miecz. Mrowiło go w palcach, jakby pod opuszkami wyczuwał drobne prądy. Chciał z nimi coś zrobić. Chciał dotknąć jego twarzy i przyjrzeć się jej z bliska, żeby udowodnić sobie, że go (znasz!) nie kojarzy. — Przemoc jest tutaj bardzo niewskazana... Ale z waszą ręką nie jest najlepiej. Jeżeli mi pozwolicie, pomogę wam. Czujecie się na siłach, by iść?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.04.19 17:03  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 13 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
Podejście obu do tej sytuacji skrajnie się różniło. Kirai był jak zagubione dziecko na środku supermarketu, a anioła można by było porównać do ochroniarza, który pracuje w sklepie pierwszy dzień. Wymordowany uważał, że wszystko, co go spotkało, nie było absolutnie jego winą. Jego usta wyginały się w wyrazie bólu w dół, zupełnie tak, jakby jego twarz była groteskową maską. Oddychał ciężko i nieznacznie drżał, jakby jego mina była niedostatecznym dowodem szargających nim niesprecyzowanych emocji.
 Wszystko w nim buzowało i nie umiało znaleźć ujścia, żadnej logicznej ucieczki. Po co jednak bestii logika inna niż „zrób wszystko, byleby przeżyć”? Po co jej otwierać pysk w celu innym, niż napchanie sobie do niego jak największej ilości mięsa? Najeść się na zapas, nie marnować niczego, nie chować, bo inni to zeżrą. Nie móc się ruszać z przejedzenia, nie umieć przestać, więcej, więcej, więcej. Nigdy nie będzie syty. Wiecznie niezaspokojony.
 W pierwszej chwili warknął, jednak jego gardło przeszło do wydawania z siebie skrajnie różnego od poprzedniego dźwięku. Zaskomlał jak ranne zwierzę, żałosne zwierzę, od którego różniły go tylko przeciwstawne kciuki i umiejętność komunikacji werbalnej. Był jednak tylko mięsem, nieco mądrzejszym niż ułamek innego żywego mięsa. Potrafił je przechytrzyć. Potrafił łapać je w pułapki. Potrafił łatwiej porcjować je, bo używał narzędzi.
 Mówił, ale w czym jednak się różnił od szczekającego bądź wyjącego psa? Mógłby mówić dla zasady. Dlatego, że nie miał się do kogo zwrócić. Dlatego, że mógł czuć coś znajomego, co w pewien sposób go koiło. Nie był jednak w stanie pojąć, co to było i jak na niego działało. Może po prostu głos nieznajomego był podobny do któregoś z tych, które pałętały się w głowie wymordowanego? Na pewno nie był to ten sam, bo wszystkie, które słyszał jedynie w myślach, nie miały fizycznej formy. To jedno mógł określić.
… Ach.
 O dziwo, gdy nadeszła pora, Kirai słuchał. Krew podróżowała żyłami zbyt szybko, by jednak mógł w pełni skupiać się – „… tu ze mną…” – na sensie słów – „… zagrożenia…” – drugiego mężczyzny. Szum rozpraszał jego myśli, huk odbijający się w uszach starał się wyciszyć – „pomogę wam” – cały sens. Potrząsnął głową, zamykając oczy, jednak nie w geście zaprzeczenia, a przywołania się do porządku. Po uniesieniu powiek jednak spotkał przed sobą jedynie ciemność. Przestraszył się, cofnął odruchowo bardziej w stronę obcego, jakby szukając w nim wsparcia. Ciemność po chwili jednak ustąpiła, równie nagle, co zaatakowała.
Wstaniemy. Pójdziemy. Nie chcemy umierać znowu. Ręka nam odpadnie, och, jak boli… – „… i to nas tak denerwuje. Chcemy walczyć z bólem. Chcemy go pokonać, rozszarpać go” – pomóż nam walczyć – nie kazał wbrew temu, co zawierał komunikat. Głos był raczej błagalny, bardziej kojarzący się ze zwierzęciem w potrzebie. Jak powiedział, tak też zrobił, choć jego ruchy były dość chwiejne i niestabilne. Podniósł klarnet i maskę, trzymając jedno i drugie tą samą, zdrowszą ręką.
Ale nie chodzimy za nieznajomymi.
 Nagła zmiana zdania? Sugestia, że powinien się przedstawić? Wątpliwe było, by sam do końca wiedział, w czym rzecz. Może chodziło o to, że ciężej było pozbyć się kogoś, kogo utożsamiało się z nazwą inną niż „jedzenie”, „obiad”, „mięso”, a nawet po prostu „osoba”? Może przed czymś próbował się powstrzymać, a może zwyczajnie przebijała się na powierzchnię jakaś dawna, ludzka świadomość?
                                         
Kirai
Poziom E
Kirai
Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Jirō Hirai.


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.19 0:26  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 13 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
 Woda przecinająca zygzakiem edeńskie ogrody szumiała coraz głośniej — jej niepokój podnosił się wraz z niepokojem odczuwanym przez Liriella; samoistnie, jakby byli połączeni niewidzialnymi siłami. Wcześniejszy, niemal niemożliwy do ujęcia uchem szmer przechodził stopniowo w coraz głośniejsze pluski i mokre rozbryzgi nachodzących na siebie płaskich fal.
 Anioł nie bał się nieznajomego; to nie to, to nie do końca uczucie strachu. Umysł, zamroczony setkami słów, pytajników i gdybań, z ledwością dopuszczał do siebie odpowiedni wariant. Czarne włosy opadły mu na twarz, kiedy pokręcił głową, jakby chciał wyrzucić z niej coraz wyraźniej dostrzegalną opcję.
 Natura zawsze się go słuchała; służalczo wręcz oferowała swoje usługi, a dzięki takim potencjałom Liriellowi łatwiej było dostrzegać problemy dziejące się wewnątrz Edenu — pożary, zarazy, susze, powodzie. Tym jednak razem, choć wsłuchiwał się w dźwięki, wytężając zmysły do maksymalnych możliwości, jedyne, co przebijało się przez mamrot myśli to obcy głos powtarzający: zdobądź go... zdobądź  artefakt... zrób to albo...
 Odetchnął nerwowo, ale nim całkowicie zatracił się w dyktowanym zadaniu, padły inne słowa. Poczuł, jak coś chwyta go za twarz i uderzeniem przywołuje do świata zewnętrznego. Ten jeden cios jakby upchnął arbitralny ton w głębsze rejony świadomości. Zimne spojrzenie tknęło oszpeconą twarz mężczyzny.
 „Nie chcemy umierać znowu”.
 Z całą pewnością. Liriell nie wiedział, co znaczy śmierć — nie w dosłownym znaczeniu. Nigdy nie podzielił losu śmiertelnika; pojawił się, nie narodził. Teraz, zstępując na Ziemię, było mu więc szczególnie niewygodnie. Choć doświadczył już bólu — także złamanej kości lub skręconego tragicznie nadgarstka — nie do końca miał to do czego porównać. Byle zadrapanie traktował jak stan bliski agonii i chuchał tak długo, aż krew nie wyparuje od gorąca jego desperackich prób ogarnięcia sytuacji. Śmierć wydawała mu się aktem niemożliwym do pojęcia przez umysł.
 „Ale nie chodzimy za nieznajomymi”.
 Zdążył zrobić ledwie dwa kroki, nim te słowa zatrzymały go jak za krótka smycz. No tak. Gdzie jego maniery, na Boga?
 — Liriell — wymamrotał niewyraźnie, rzucając swoim imieniem jak byle wyrazem. — Trzymaj się, proszę, blisko mnie. Te lasy to istne labirynty.

zt x 2 → zapraszam w moje skromne progi
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 13 z 15 Previous  1 ... 8 ... 12, 13, 14, 15  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach