Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 4 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Go down

Zacisnął mocniej szczęki, aż miało się wrażenie, że lada moment będzie można dosłyszeć pękanie kości. Robiło się coraz zabawniej, aczkolwiek wymordowanemu nie było w tym momencie do śmiechu. Już sam fakt, że kule nie sięgnęły celu sprawiał, że wewnętrzny wkurw zaczął kiełkować intensywniej. Jeżeli chodziło o jego umiejętności posługiwania się bronią palną, to myślał o nich nad wyraz arogancko. Zwłaszcza teraz, kiedy broń okazała się bezużyteczną zabawką.
Z drugiej strony mogła się jeszcze przysłużyć. Na przykład jako pseudo pałka do napieprzania w ryj albo łeb. Nieważne w jakim celu, ale mogła się przydać. Zwłaszcza teraz, kiedy nie posiadał innych możliwości.
Nie poruszył się, ani też nie wykonał żadnego gwałtownego ruchu. Czekał cierpliwie, wpatrując się w zbliżającego nieznajomego. Jedynie przelotnie spojrzał na bydlęce psy, na końcu i tak skupiając swoją uwagę na mężczyźnie. Albo kobiecie. Czymkolwiek to było. Co prawda cały czas był w gotowości do ewentualnego odparcia ataku ze strony bestii. Ale wyglądało na to, że jego nowy, chwilowy towarzysz mógł je kontrolować. Zaskakujące zjawisko, doprawdy.
- Więc? Potrafisz mówić I masz ochotę na małą pogawędkę odnośnie tego miejsca I co tutaj robimy, czy będziemy romantycznie wpatrywać się w swoje oczy czekając, aż jeden drugiemu obciągnie? – zapytał cicho unosząc lewy kącik ust ku górze. Zdecydowanie wolał załatwić to szybko i sprawnie. I gdzie do chuja jest Grow i Ryan?
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Miał wrażenie, że świat nagle wziął wdech. Głęboki, aż do dna płuc. Czas spowolnił, zatrzymał się. Przez kilka tyknięć zegara plener znieruchomiał na amen — jakby całość była tylko szarawą pocztówką z ujętym kadrem walki na przodzie. Naskakujący na niego pies zawisnął w powietrzu. Długie łapy były wyciągnięte. Paszcza rozwarta. Między górnymi a dolnymi kłami mieniły się cienkie, pajęcze nitki śliny.
 A potem świat nagle odetchnął. Szybko.
 Grow rozwarł powieki. Sufit. Nawet nie zauważył w którym momencie poderwał się do siadu — tak gwałtownie, że tylko cudem nie huknął czerepem o zawieszoną półkę z książkami. Poczuł jeszcze jak między zębami prześlizguje się tlen; syknął.
 Tak naprawdę nie był pewien. Po głowie dreptały mu myśli; wewnątrz czaszki znajdowało się całe stado oślizgłych szczurów, które nachodziły na siebie i popiskiwały różne słowa; były jedną wielką, skołtunioną, ruchliwą masą informacji. To musiał być sen — wyłapał jedno z ulotnych przeświadczeń. Oczywiście, że sen.
 Nie wierzył w to.
 Rozglądając się po pomieszczeniu doszedł do szybkiego wniosku — znał to miejsce. Więcej nawet: to miejsce było mu niemal domem. Jednak ściągając nogi ze skrzyni na ziemię i przyglądając się pokojowi raz jeszcze...
 Grow przymknął powieki, wsuwając ręce na twarz. Potarł palcami zmęczone oblicze. Pamiętał przede wszystkim ślepą furię, która go ogarniała, wpływała do jego żył, mroczyła umysł. Poczucie zdrady było niewyobrażalne. Nie ufaliście mi, myślał gorączkowo. Nie jestem szalony, wiem, co widziałem, wiem co się tam działo...
 … działo gdzie?
Tam, odpowiedział natychmiast. Znów zaczął się irytować. Tam, dobrze zdajesz sobie sprawę, o co mi chodzi.
 Milczenie, jakie zapanowało chwilę po tym, zerwało go na nogi. Górna warga drgnęła w przyziemnym geście rozdrażnienia. Nie był w stanie wmówić sobie, że to, co mu się... (PRZYŚNIŁO) wydarzyło było prawdziwe. Czy gdyby jednak okazało się wyłącznie wytworem jego wyobraźni... byłby to niepodważalny argument wobec jego stanu?
Świr — szeptał jakiś głos. Kompletny kretyn.
 Bogowie mu świadkiem, że najchętniej rzuciłby to w jasną cholerę — byłoby łatwiej. Jednak z jakichś przyczyn chwilę po tym, jak chwycił za klamkę, szarpnięciem otworzył drzwi i wyszedł na hol, jego kroki skierowały się prosto do magazynu.
 Chciał mieć nóż przy dupie i coś jeszcze.
Najlepiej miotacz ognia, roześmiał się ironicznie... jednocześnie zaciskając dłoń, by wywołać płomień w jej wnętrzu.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cały czas był gotów. Był gotów się zamachnąć, był gotów doprowadzić zwierzę do ostatniego tchnienia i ukrócić jego gardłowy warkot, zatapiając ostrze w miękkiej tkance. Jego zmysły pracowały na najwyższych obrotach i wydawało się, że w tej walce, wśród wszechobecnej mgły, nie było nawet czasu na zamknięcie oczu, choćby na ułamek sekundy. Natura jednak robiła swoje i kiedy odgłosy amoku ucichły zastąpione przez ciszę przerywaną zaledwie cichym dźwiękiem kapiącej wody, czuł się nie na miejscu. Wiedział jednak, że nie tylko otoczenie się zmieniło – on sam także czuł się inaczej, a ta inność była frustrująca. Zdał sobie z tego sprawę, gdy po raz pierwszy od dłuższego czasu był w stanie odczuć dotkliwy chłód, podczas gdy wciąż mokre ubrania stykały się z jego skórą, sprawiając, że mięśnie pod nią mimowolnie napinały się, chcąc ochronić ciało przed gwałtowną utratą ciepła.
Zabrali ci je, Jay.
Wyprostował się powoli, jednocześnie unosząc wzrok ponad swoją głowę – na całe szczęście sufit nie znajdował się na tyle nisko, by nie mógł pozwolić sobie na podobny luksus. Palce znacznie mocniej zacisnęły się na rękojeści noża. Grimshaw zdawał sobie sprawę, że teraz on i jego własna siła fizyczna były dla niego ostatnią deską ratunku. W ciągu całego swojego życia trafił do wielu dziwnych miejsc i miał do czynienia z wieloma niewyjaśnionymi okolicznościami, dzięki czemu był w stanie zachować opanowaną postawę, nawet jeśli nie potrafił skojarzyć ani miejsca swojego pobytu.
Choć iskra migocząca w ciemnym tunelu wydawała się dla niego teraz niczym innym, jak zaproszeniem, mimowolnie obejrzał się za siebie przez ramię, jakby spodziewał się, że nieznana mu siła na domiar złego postanowiła postawić go przed wyborem pomiędzy mniejszym a większym złem – trudno było uwierzyć, by na którymkolwiek końcu korytarza czekało na niego coś dobrego.
Ślepy zaułek.
Wierzchem dłoni, stuknął o kamienną ścianę za plecami. W tym momencie sam jej widok nie był wystarczający. Musiał upewnić się, że rzeczywiście tam była, tak samo, nawet jeśli wszystko, czego teraz doświadczał było aż nazbyt realne. Był tu i teraz. Miał też tylko jeden wybór, jeśli nie liczyć stania w miejscu i czekania na to, co wydarzy się za chwilę.
Pozbawiona wyrazu twarz, raz po raz zniekształcana przez blask płomienia, który na przemian rzucał więcej światła na jej inne części, zwróciła się ku płomykowi, który majaczył wśród czerni tunelu. Małe światełko stało się jego celem.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down


SHEBA
Mężczyzna spoglądał na Jinxa przez wąskie szpary w swojej stalowej, ohydnej masce. Ręka wcześniej wyciągnięta w kierunku ciemnowłosego opadła, a ochraniacze, jakie nosił na łokciach załoskotały, kiedy uderzyły o silne biodro.
  Psy obserwowały Shebę z fascynacja. Ich białkowate oczy lśniły w mroku jak perły wyciągnięte z krystalicznej wody. Jeden z nich pochylił łeb i spoglądał wyzywająco w facjatę DOGSa. Wyzywająco, ale czy na pewno? Odpadająca tkanka z pyska ukazująca rząd żółtych zębów, mogła dodawać jedynie tak agresywnego wrażenia. Ale niczego nie można być przecież pewnym.
  Mężczyzna nie skomentował słów Jinxa — w żaden sposób. Jego ciemne oczy w szparach maski przesunęły się po okolicy, jakby szukał na niebie jakiegokolwiek znaku niebezpieczeństwa, a potem jak gdyby nigdy nic, ruszył w kierunku baru ‘Przyszłość’, którego drzwiczki łoskotały rozklekotane o ściany budynku.
  — Za mną.
  Niski, dość niewyraźny ton wyrwał się spod maski kiedy minął próg. Psy jak posłuszne czworonogi ruszyły za nim tylko na chwilę odrzucając DOGSA jakimkolwiek spojrzeniem. Wydawały się mieć zaufanie do wielkiego mężczyzny. Były w niego wpatrzone jak w obrazek.
  Głos nieznajomego był problematyczny. Nie żeby był niezrozumiały — po prostu wydawał się niesamowicie gardłowy jak u Neandertalczyka, który ledwie posługuje się słowami i ledwie rozumie ich znaczenie.
  Jego krzepka postać zniknęła w budynku; ani razu nie obejrzał się za siebie.


GROWLITHE
  Pomimo wszelkich chęci, ani iskra nie zapłonęła we wnętrzu jego dłoni. Pozostawała pusta, jak papier, którego nie odważyło musnąć niebieskie pióro. Moc zagadkowo zniknęła, nie kwapiąc się, aby pożegnać swojego wieloletniego właściciela. Odeszła. Żadnego znaku. Żadnej nadziei na powrót. Pustka. Pustka, okropna ziejąca pustka wyrwana szponami z jego ciała.
  Dopiero kiedy wyciągnął rękę, spod długiego materiału ubrania, mógł przyglądnąć się bladej skórze; na nadgarstku tkwiły silne purpurowe plamy. Wyglądały jak siniaki, ale nie mógł przypomnieć sobie momentu ich pozyskania. Czyżby miał je już wcześniej?
  Głuche kroki roznosiły się po ścianach. Popielata płachta otulająca to miejsce nadawała pomieszczeniu odległości — niemal nie do pochwycenia. Mogło się wydawać, że w powietrzu unosi się śnieg, ale to był kurz. Wisiał zawieszony na niewidzialnych sznurkach. Jak zaczarowany.
  Cisza. Wokół nie było słychać szmerów, rozmów. Niczego. Jakby cała kryjówka została zatopiona pod głęboką wodą. Żadnej żywej duszy.
  Kiedy znalazł się niedaleko magazynu, martwota zaciągnęła swoje sidła. Zauważył drzwi. Były na wyciągnięcie ręki. I właśnie wtedy odezwał się głos w jego głowie. Był niski i gardłowy jak szept potwora o ludzkim głosie. Coś zacisnęło palce na jego ramieniu, ale kiedy obrócił głowę, nie zauważył źródła irracjonalnego odczucia.

Jeśli pozostał ci ślad rozsądku, poszukaj sobie teraz trumny i zwiń się w niej w kłębek. Tutaj, w tej krainie pustych, jesteś niczym bezbronna dziewuszka na linii frontu. Jeśli jednak tak jak pozostali tkwisz w szponach głupoty i chce ci się bawić w bohatera…, to proszę, nie krępuj się, ruszaj śmiało przed siebie. Napotkasz tam śmierć… i to dość paskudną. Wystarczająco dużo śmierci, aby łamać cię raz za razem.[/center]

  Głos odpłynął jakby nigdy wcześniej się nie pojawił. Cisza pustki ogłuszyła go pulsującym dźwiękiem w uszach. Drzwi pozostały jednak zamknięte, choć po raz pierwszy od długich chwil przechadzki, mógł usłyszeć za nim jakiś trudny do zinterpretowania gruchot.


RYAN
  Pomieszczenie w jakim się pojawił przypominało pas startowy, który miał być początkiem niezłomnego marszobiegu — może nawet marszobiegu trupa? Słabe oświetlenie utrzymywało piwniczną przestrzeń w zagadkowej ciemności, choć delikatna mgła kurzu, która unosiła się przed nim jak we śnie, mogła dodać odrobinę jasności. Nie, to złe słowo. Nie nadawała po prostu przygnębiającej czerni.
  Ściana za jego plecami miała strukturę kostkową. Taką jaką posiadały kiedyś wykończenia w piwnicach starych budynków. Gdzieś na poziomie jego łydek znajdowała się krata. Ziała potworną pustką, ale nie znajdowało się za nią nic. Tylko pięć szczebli zasłaniało kwadratowy szyb. Cisza.
  Płomień poruszył się przed nim niespokojnie, jakby zniecierpliwiony jego ociąganiem. Ale co mógł mieć do gadania byt powstający z drobnej iskry?
  Kiedy postanowił ruszyć, kroki dudniły mu w uszach niosąc się echem w zamkniętej czaszce. Cień jaki zawsze towarzyszył w takich półciemnościach, zniknął. Nie istniał. Był sam.
  Po przejściu kilku metrów światło, które obrał za cel objęło jego twarz przyjemnym błyskiem. Gdyby żywe cienie potrafiły istnieć w tej rzeczywistości, pewnie podkreśliłyby jego charakterystyczny kształt twarzy.
  Flara prowadziła do rozwidlenia, którego z tamtej odległości nie był w stanie dostrzec. Na lewo kamienne schody prowadzące w dół ginęły w ciemnościach. Na prawo — znajdowała się większa przestrzeń, która musiała być ozdobiona większą ilością zawieszonych pochodni. Było tam jaśniej, ale stojąc przy pierwszej stacji nie był w stanie objąć wzorkiem całego pomieszczenia. Jedyne co widział to środek holu; był pusty, jak arena na której nie została rozstrzygnięta jeszcze żadna walka.
  Płomień tuż przy jego ciele poruszył się niespokojnie, jakby jakaś niewidzialna postać postanowiła dmuchnąć mu nad uchem i pozbawić jednego z kilku jasnych punktów w okolicy.



► Wasze moce zostały zablokowane.
Arcanine: niewielkie skaleczenia na dłoniach. Pęknięta, delikatnie krwawiąca warga. Pojawiające się siniaki na nadgarstkach.
Fucker: twarz pokryta płytkimi zadrapaniami, palące ślady po linie na kostkach.
► Jinx: dreszcze zimna, uciążliwy kaszel, ból w ramieniu — uporczywie pieczenie, ruchy w tym stawie są ograniczone.
► Macie mokre ubrania i odczuwacie wyraźny chłód. Drętwieją wam palce.
► Odpisy w kolejności dowolnej.
► Całkowita swoboda w działaniach.
► Deadline: 17 marca.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdyby ustalono konkurs na walkę spojrzeń, Sheba zdecydowanie nie odpuściłby aż do samego końca. Nawet jakby ktoś groził ostrzem noża tuż przy jego oku. Nie odwracał w takich momentach spojrzenia, zwłaszcza, że był gotowy zagrać w bejsbol, chociaż nigdy wcześniej w niego nie grał. Palce zacisnęły się jeszcze mocniej na surowym materiale broni, teraz dość bezużytecznej oprócz bezmyślnego napierdalania nią po ryju innych. Jednakże póki co najwidoczniej ta ostateczność nie była potrzebna. A trochę szkoda, bo chętnie wypróbowałby jej wytrzymałość pod tym kątem.
Kącik ust lekko się uniósł w niewyraźnokpiącym wyrazie, gdy mężczyzna ruszył, rzucając krótkie, dwa słowa. No proszę, a jednak potrafi mówić. No, można tak powiedzieć, więc istniała nikły cień szansy, że ciemnowłosemu uda się z niego wyciągnąć nieco więcej informacji.
- Nie sądziłem, że przechodzimy na naszej randce do drugiego etapu, gdzie zapraszasz mnie już do siebie. - rzucił sucho, chociaż wypowiadane słowa powinny nieść ze sobą raczej wesoły wydźwięk. Z wyraźnym ociąganiem ruszył w jego ślad, wbijając spojrzenie w maszerujące posłusznie kundle. Jakie one są paskudne, przemknęło mu przez myśl. Zaraz potem w złotych tęczówkach zamigotał figlarny błysk. Dlatego mu się podobają. I go fascynują.
Drzwi skrzypnęły, gdy przekroczył próg baru, momentalnie próbując wyostrzyć wszystkie możliwe zmysły. Napiął mięśnie zaciskając mocniej palce na prowizorycznej broni, gotowy do odepchnięcia ewentualnego ataku, jednocześnie próbując wyłapać sylwetkę mężczyzny.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Zaciskał palce i rozluźniał je, ale moc nie nadchodziła. Nie wyczuwał znajomego impulsu, który przebiegał wzdłuż całego ramienia, aż wreszcie docierał do wnętrza ręki, oplatając ją falującymi wężami ognia — nie było nic, kompletnie nic.
Tracił zdolności? Boże, nonsens. Miał je wystarczająco długo, by ich początki zatarły się w pamięci tak bardzo, jakby urodził się z możliwością tłumienia i wzniecania płomieni. Jakby całe życie był narażony na głosy... Powieki drgnęły, brwi ściągnęły się ku sobie. Głosy, które wydawały się teraz zaskakująco ciche, jak apatyczna osoba, która gdzieś tam siedzi w kącie pokoju, ale nie odzywa się i przypomina raczej tło albo trupa.
Naraz Growem zatrząsł gniew. Nie dowierzał, że kiedykolwiek brakowałoby mu tych oszczerstw. Wiecznych prowokacji otulonych w przecukrzony ton. „No, Jace? Dlaczego nie pójdziesz w prawo? Wiesz, że ta droga byłaby dla ciebie łatwiejsza” albo „Chłopcze, masz tylko jedną szansę. I tą szansą jest ugryzienie debila, zanim debil ugryzie ciebie” — gdzie to, do diabła, jest?
Masz swoją odpowiedź, rzucił sam do siebie z kwaśną ironią, kiedy coś ciężkiego opadło mu na ramię, zatrzymując w półkroku. Dokładnie w tej sekundzie usłyszał głos, ale nie należał on do niczego, co wcześniej znał Wilczur. Żadna z mar nie pasowała, ale z drugiej strony były zdolne do wielu podprogowych zagrań. I być może dlatego przyjął groźby ze stoickim spokojem.
Stał tuż przed drzwiami, zatrzymany przez nieistniejącą rękę, której palce wbijały się w skórę przykrytą teraz pogniecionym materiałem. I słuchał. Nie odwrócił głowy, jakby arogancko założył, że to oznaczałoby przebłysk lęku, a przecież wcale się nie bał. Serce uderzało rytmicznie, tępo pulsu nie wzrosło.
Nabrał powietrza do płuc, aż klatka piersiowa uniosła się aż nazbyt widocznie.
„Wystarczająco dużo śmierci, aby łamać cię raz za razem”.
Palce, które pozostały rozcapierzone gdy zamarł, na powrót stuliły się w pięść. Czyżby? Więc była siła na tyle potężna, żeby złamać mu nogi w kolanach i posłać na klęczki? A potem złamać kark, aby ugiął się w pokłonie?
Przyjmuję wyzwanie, rzucił gwałtownie, niespodziewanie obracając korpus w bok, by móc ponad ramieniem spojrzeć za siebie. Mrok, odgoniony jedynie daleko porozstawianymi od siebie lampkami lub pochodniami, mógł skrywać każdą sylwetkę o niemal każdych gabarytach. Ale Grow doskonale wiedział, że nikogo za nim nie będzie. Lśniące od irytacji oczy jeszcze tylko moment świdrowały ciemność, jednak prędko znalazły sobie inny obiekt zainteresowania.
Drzwi do magazynu.
Gruchot sprawił, że cały świat zmniejszył się do tego jednego pomieszczenia. Zmysły skupiły się wyłącznie na dźwiękach, a nos wybadał teren pod kątem zapachów. Palce oparły się lekko o drewno drzwi, przypominających drzwi piwnicy, za którą kryły się same zatęchłe i pełne pleśni meble i przedmioty. Wilczur przysunął się odrobinę, przykładając ucho do wejścia, ale nie dotykając go.
Prawdę mówiąc, nie potrzebował broni. Żadnych noży, sztyletów, tasaków ani kijów. Wiedział, że poradzi sobie bez pożarów i osłony nocy. Wystarczyły mu zęby.
Język prześlizgnął się wzdłuż kłów.
A potem Grow chwycił za klamkę i pchnął drzwi do środka.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Życie to pasmo niespodzianek.
Bez najmniejszego wrażenia, które mogłoby wypisać się na jego twarzy, Grimshaw zatrzymał się tuż przed rozwidleniem. Przez chwilę wodził od ujścia jednej drogi do kolejnej, jakby podjęcie decyzji w chwili, gdy został przed nią postawiony, nie było już takie proste. Zewsząd otaczała go obcość – obce otoczenie, obce zapachy, nawet jeśli kojarzyły się ze znajomą wonią piwnicy, obcy półmrok. Dziwne, że po tak długim czasie, jaki spędził na Desperacji, wciąż mógł znaleźć miejsca, których nie znał.
Rzecz jasna, jeśli nadal znajdował się na jej terenie.
Srebrne tęczówki na dłużej zatrzymały wzrok na schodach prowadzących w dół. Ciemność wydawała się kusząca – przynajmniej tak długo, jak była mu posłuszna. Teraz czuł jednak, że nie miał nad nią żadnej kontroli, a wkroczenie w nią przypominałoby dobrowolne wskoczenie do olbrzymiego zbiornika ze smołą ze świadomością, że jedynym rozwiązaniem była własna śmierć. Ta jednak równie dobrze mogła czekać na niego na otwartej, bardziej oświetlonej przestrzeni holu, do którego wiodła druga ścieżka.
Jego mięśnie spięły się nieznacznie, przygotowując ciało do gwałtownych reakcji, a wystarczył do tego ruch powietrza, który zaburzył miarowy ruch płomienia. Chociaż ten mógł świadczyć o tym, że gdzieś niedaleko znajdowało się wyjście, równie dobrze mogło okazać się, że nie był jedyną żywą duszą w budynku.
Czy to już czas, by wywołać wilka z lasu?
Jakby się nad tym zastanowić, zaczynał się nudzić. Kiedy wykonał pierwszy krok w stronę holu, jego umysł wręcz pęczniał od wyobrażeń na temat tego, co mogło na niego czekać. Możliwe, że to właśnie tam czekała na niego odpowiedź na pytanie, dlaczego w ogóle się tu znalazł.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

SHEBA
  Chłód odprowadził Jinxa do zdezelowanego baru. Drzwiczki otworzyły się zapraszająco, tak jakby niewidzialny potwór przytrzymywał mu je kulturalnie końcówkami ostrych pazurów. Psy zatrzymały się u progu. Ich ślepe spojrzenia wymierzone w twarz Sheby przedzierały się do samej czaszki. Białość tych tęczówek była przerażająco niepokojąca — wrażenie, że patrzy się śmierci prosto w oczy. Odsłonięte kości i wisząca skóra, pokryta szczątkowa sierścią — były jak demony ciemności, którym brakowało tylko ognia buchającego z odrapanych szczęki.
  Wnętrze budynku nie różniło się wcale od tego, które było znane Jinxowi. Z łatwością mógł rozpoznać ten sam brudny blat ciągnący się przy ścianie, stoły z ubytkami nóg, które zastąpiono niepasującymi, drewnianymi palami. Wszystko było takie samo. Jedyną różnicą była cisza i martwość, która wręcz wydawała się dychać w kark. Brak ludzi, wymordowanych, aniołów. Brak wszystkiego. Pewnie tak właśnie wyglądałby świat, kiedy śmierć zapuściłaby swoje korzenie nawet na łonie dotąd szarej Desperacji.
  Kiedy Sheba wszedł do środka, silna dłoń mężczyzny wyłoniła się z mroku i złapała go za broń. Uścisk był na tyle silny i miażdżący, że  po chwilowej szarpaninie zdołał odebrać mu spluwę i cisnąć nią w ziemię – prawie na środek sali.
  — Rusz się — powiedział sucho i gardłowo. Jego słowa brzmiały tak okropnie nisko, że mogło się wydawać, ze zdziera sobie nimi gardło. — I zamknij drzwi.
  Nie odpuścił mu. Mierzył w niego spustem ognistej broni, a w szarościach pomieszczenia nie było widać nawet błysku ślepi skrytych za maską.
  — Jestem tutaj aby wam powiedzieć z czym się w tej krainie mierzycie. Wpadliście. Coraz więcej wpada. Szczerze mówiąc nie podoba mi się, że się tu kręcicie. Wszyscy. Przyciągacie cienie.
  Zrobił krok w tył, złapał jedną ręką oparcie krzesła i odsunął je od stołu, a po chwili usiadł na nim, pochylając w się w przód i wpatrując się w niego intensywnie.

GROWLITHE
  Drzwi zaskrzypiały i ciężkie bukowe wrota otworzyły się na delikatnie oświetlony półmrok; nie wiedzieć czemu, bo nigdzie nie wisiała pochodnia, nigdzie też nie paliła się żarówka. Pomieszczenie wydawało się nawet dobrze oświetlone jak na ciemność zniszczonych, zmęczonych przez czas mebli. Mężczyzna zastał wnętrze magazynu takie jakie pamiętał. Wszędzie walały się śmieci, ściany pokryte były pajęczynami i kurzem. Nic się nie zmieniło.
  Tylko to okropne gruchotanie...
  Nie milkło.
  Wraz z odtworzeniem się drzwi stało się głośniejsze, tak głośne, że aż krzyczało: ‘jestem za tobą, jestem tuż pod twoimi nogami, jestem wszędzie, rozejrzyj się’.
  Ciemny ruch przesunął się przy stosie gratów; dopiero wtedy mógł rozpoznać w nim chudą postać. Była absolutnie pozbawiona kolorów — czarna jak smoła wylana na drogę. Była obrócona do Growlithea tyłem — kucała. Albinos mógł zobaczyć  jej smukłe plecy i czaszkę nie objętą włosami. Ludzka sylwetka, chciałoby się rzec. Długie, okropne, ciemne łapy sięgały czegoś co znajdowało się pod nogami. Ciało całe drżało jak rażone prądem. Mlaśnięcie odbiło się od ścian, a dłonie znów wyciągnęły się do ziemi. Pożywiając się warczało jak  pies, któremu usiłuje się zabrać zabawkę. Przez chwilę wydawało się, że postać nie zdaje sobie sprawy z obecności mężczyzny, pomimo iż dźwięk otwieranych drzwi musiał wytworzyć mniejszy lub większy trzask. Poruszyło się w bok, ocierając paszczę o rękę, jakby ścierało z niej resztki pokarmu. Musiało tak właśnie być. Na ziemi rozlana była wielka plama krwi, która ginęła za jasnymi, rozrzuconymi na ziemi kosmykami włosów. Dopiero teraz, kiedy postać wyprostowała się i odsłoniła swoją zdobyć, Growlithe mógł rozpoznać ubrania noszone przez Eve.
  Czy to była ona? Czy to widział tylko on?
  Ciemna sylwetka obróciła powoli głowę. Twarz jaka ukazała mu się w ciemnościach miała ludzkie kształty, ale wargi jakie rozwarły się w wyraźnym rozdrażnieniu nie ukazały człowieczego uzębienia. Ostre kły i rząd zębisk ociekających krwią zacisnęły szczękę, a warkot pogłębił się. Bestia nie posiadała oczu, a  przynajmniej w ciemności jej skóry i otaczającej scenerii były wręcz niezauważalne. Stworzenie zmieniło pozycję. Kucnęło gotowe do skoku. Stopy miało długie, bardziej zwierzęce — pazury wbijały się w ziemię.

„Widzisz? Tak wygląda śmierć. Przywitaj się z nią”

  To coś wrzasnęło. Rozwarło szczęki i warknęło na całe gardło, a ślina pociekła potworowi po podbródku i skropliła się na podsadzkę. Nie minęła chwila kiedy rzuciło się w jego kierunku, wielkim długim skokiem.

RYAN
  Dźwięk jego kroków niósł się po ścianach. Wkraczając na otwarty hol, został  przyjęty przez wiszące jasne pochodnie, które jak światełka na bożenarodzeniowej choince tworzyły ciąg różnorakich jasnych błysków. Pomieszczenie było puste. Brudne i szare jak piwnica, ale długie na pięćdziesiąt metrów. Na końcu znajdowały się uchylone drzwi. Wydawało się, że dochodził stamtąd przyjemny, kojący chłód. Nie zastało go nic — nic prócz głosu, który zaniósł się za jego plecami.
  — Cholera! Tu jesteś.
  Ton głosu, który zaszumiał mu w uszach pasował tylko do jednej osoby i kiedy zdecydował się obrócić głowę, mógł dostrzec przed sobą Shebę trzymającego się za ramię i zaciskającego palce na sączącej się ranie — najwidoczniej nowej, bo znajdowała się w okolicy wcześniejszego przebicia skóry, osmolonego ognistą mocą Growlithe'a. Jego twarz była tęga i skupiona, ale w oczach błyszczał jakiś błysk niepewności.
  — Musimy stąd spadać. Jak najszybciej. Growowi odbiło. Nie wiem co się stało… Ale to, że się tu znalazłem uratowało mi życie.
  Syknął i spojrzał na swój szkarłatny nabytek. Wyminął go, ale zatrzymał się kilka metrów przed nim i obejrzał się przez ramię.
  — Te dzieciaki biegły w stronę lasu. Może powinniśmy tam ruszyć?
  Wydawał się bardzo spięty. Jakby bardzo spieszno mu było opuścić to miejsce.



► Wasze moce zostały zablokowane.
Arcanine: niewielkie skaleczenia na dłoniach. Pęknięta, delikatnie krwawiąca warga. Pojawiające się siniaki na nadgarstkach.
Fucker: twarz pokryta płytkimi zadrapaniami, palące ślady po linie na kostkach.
► Jinx: dreszcze zimna, uciążliwy kaszel, ból w ramieniu — uporczywie pieczenie, ruchy w tym stawie są ograniczone.
► Macie mokre ubrania i odczuwacie wyraźny chłód. Drętwieją wam palce.
► Odpisy w kolejności dowolnej.
► Całkowita swoboda w działaniach.
► Deadline: 27 marca.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zatrzymał się na chwilę przy psach, pochylając nieznacznie, by móc bliżej przyjrzeć się ich paskudnym pyskom. Przez chwilę pomyślał, że mają ze sobą naprawdę wiele wspólnego. Ten sam zakazany ryj. Szczątki mięsa odsłaniające białe kości. Wściekła i żółta ślina tocząca się z pyska. Odór śmierci. Naprawdę bardzo wiele. Przez krótkie sekundy rozważał, by położyć ciężką łapę na łbie zwierzaka, ale ostatecznie zrezygnował. Nie, jeszcze nie. Jeszcze nie teraz.
Gdy nieznajomy odebrał mu broń, obnażył ostre kły, wydając z siebie gardłowy warkot, postanawiając, że prędzej czy później upierdoli go. Nawet kosztem swojego własnego życia. Pomimo jego słów, Sheba niekoniecznie się spieszył, leniwie rozglądając po pomieszczeniu, tak bardzo złudnie przypominając stary, poczciwy bar. Dopiero gdy mężczyzna usiadł, Sheba łaskawie spojrzał w jego stronę, wbijając w jego sylwetkę intensywnie złote oczy.
- Jeszcze raz rzuć w moją stronę rozkazem, a przysięgam, że rozpierdolę ci na ryju pierwsze lepsze krzesło. - syknął, a jego ton wyraźnie podpowiadał, że był gotowy to zrobić, w żadnym wypadku nie zlękniony wycelowanym w jego stronę miotaczem. Nieważne czym był. Arogancja Jinxa nie pozwalała mu, by ktokolwiek próbował znajdować się ponad nim. Po prostu nie.
Zmrużył delikatnie oczy, wreszcie siadając ciężko na przeciwko niego i oparł się leniwie o oparcie, nie spuszczając spojrzenia z nieznajomego. To, co mówił nie miało najmniejszego sensu. Nie trzymało się kupy, albo po prostu on nie był w stanie odnaleźć brakujących puzzli i złożyć je w całość.
- To wystarczy, że powiesz gdzie jest droga wyjścia z tego bagna, i nas nie ma. Wierz mi, że żadne z nas nie ma najmniejszej ochoty tutaj być. - odparł zaskakująco spokojnie jak na niego i sytuacje, w jakiej się znajdowali.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

To było dziwne wrażenie. Coś jak stado much osiadających na nagiej skórze. Dotykają cię swoimi igłowymi odnóżami odsłoniętego karku, szyi, skroni, policzka — i wiesz, że to one. Ale wiesz też, że jeśli się odwrócisz, to to uczucie natychmiast zniknie. Że starczy minimalne drgnięcie mięśni, aby owad uciekł, pozostawiając po sobie tylko swędzące miejsce. Że nie ma realnych szans, aby go złapać.
Wilczur powstrzymał się więc przed bezsensownym rozglądaniem, choć coś kusiło go, żeby jednak podnieść rękę i klepnąć się w odsłonięty obojczyk albo, przynajmniej, obejrzeć się przez ramię. Jednocześnie wiedział, że jeśli to zrobi, to ten ktoś — jeżeli naprawdę tam jest, a przecież wszystkie zmysły twierdziły, że tak — po prostu się rozmyje. Jak para, która buchnęła spod wieka garnka.
Pchnął więc drzwi.
Brutalnie szarpnął za klamkę od razu obrzucając zaskakująco dobrze oświetlone pomieszczenie dość niepewnym wzrokiem. Choć „niepewny” to złe określenie. W ślepiach Wilczura pojawił się błysk niezrozumienia, jakby oddano mu dawno zagubiony przedmiot, który zupełnie inaczej zapamiętał.
Tutaj jesteś — to pierwsze myśl, która padła. Jedyna możliwa do odczytania, jaka pojawiła się w jego głowie. Biła jak neon w nieoświetlonej dzielnicy. Bo kiedy wzrok padł na przygarbioną, pozbawioną kolorów i cieni sylwetkę, Wilczur odczuł jakieś mocne drgnięcie akceptacji.
W tym momencie był pewien, że wszystkie elementy układanki z powrotem trafiają na swoje miejsce. Jednak to uczucie szybko zadrżało, a potem rozsypało się na nowo. Cała „karciana konstrukcja” runęła w chwili, w której wzrok Growa przesunął się niżej.
Na twarzy nie drgnął żaden mięsień, ale źrenice rozszerzyły się, niemal całkowicie zasłaniając kolory tęczówek. Wyłapał krew wsiąkającą w materiał bluzy, która do niedawna była jego własnością. Jednego z wieczorów zarzucił ciężki materiał na wątłe ramiona małej, jasnowłosej dziewczynki i kazał jej spieprzać. Utarte wspomnienie odżyło na nowo, kiedy zdał sobie sprawę, że to...
Poczuł nagle, jak dolna szczęka staje się ciężka, jakby ktoś wyciągnął bolec z mechanizmu; prawie w groteskowy sposób żuchwa opadła w szokującej minie, ale w ostatnim momencie Wilczur zwarł zęby. Zapach krwi stał się nagle oczywisty, brutalny i ostry. Niemal materialnie wciskał się w nos, powodując dyskomfort i rozdrażnienie. Tak, przede wszystkim wściekłość.
Postać przed nim stała już na nogach. Poruszała się powoli, niemal leniwie, ale Grow podskórnie czuł, że to tylko wstęp. Z tą świadomością sięgnął w bok. W magazynie poupychano mnóstwo dupereli. Od słoików wypełnionych owocami po deski, które „pewnego dnia miały się przydać”. Zadrapane palce wymordowanego zacisnęły się na czymś twardym, co dotychczas opierało się o ustawioną tuż przy drzwiach szafę.
Smukła szyjka przypominała wylot jakiejś butelki, ale była o wiele szersza i mocniejsza. Kij, zapewne bejsbolowy. Nie sprawdził jednak co złapał, nie po tym, jak bestia nagle odwróciła się przodem.
A potem skoczyła.
Coś wewnątrz Growa znów szarpnęło za jego wnętrzności.
To naprawdę Ev? — gorączkowe pytania atakowały ze wszystkich stron. Dlaczego? DLA-czego? DLACZEGO.
Kiedy czarna sylwetka odbiła się od posadzki, Grow akurat wszedł głębiej o dwa kroki i zamierzał się kijem. Grube, ciężkie drewno świsnęło nad jego ramieniem, gdy wymierzał cios prosto w nadlatującą postać.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Widok, który rozpostarł się przed nim, jasno świadczył o tym, że znajdował się na dobrej drodze. Uchylone drzwi były niczym zaproszenie do ucieczki, jednak Grimshawowi dość trudno było wyzbyć się poczucia, że coś tu nie grało.
Nie wierzysz w proste rozwiązania.
To tylko cisza przed burzą.
„Cholera! Tu jesteś.”
Chociaż głos rzeczywiście brzmiał znajomo, nagłość jego pojawienia się wzbudziła w wymordowanym czujność. Już w pierwszej chwili zdał sobie sprawę, że wcześniej nie towarzyszyły mu żadne inne kroki oprócz tych własnych. Nie wyczuwał też żadnej obecności i nie przypominał sobie, by jego stary znajomy był zdolny do sztuczek nagłego pojawiania się za plecami. Jego ciało nie zdradziło jednak żadnych oznak agresji – może słusznie. Z wypisanym na obliczu spokojem, obejrzał się za siebie, obrzucając towarzysza chłodnym spojrzeniem, do którego z całą pewnością zdążył przywyknąć przez te wszystkie lata. Tak samo jak do milczenia, którym obdarował go w chwili, gdy wyrzucał z siebie otulone zdenerwowaniem słowa i gdy mimowolnie zerknął ku rannemu ramieniu mężczyzny. To logiczne, że trudno było odgadnąć, co siedziało mu w głowie i dla wielu obecność ciemnowłosego była na swój sposób frustrująca. Teraz też skutecznie odcinał swoje myśli od Jinxa.
Powoli kiwnął głową, dając znać, że zgadzał się co do tego, że powinni stąd wyjść. Przez cały czas uważnie przyglądał się złotookiemu, gdy ten właśnie go wyprzedził. Pozwolił, by cała ta szopka przeciągnęła się o kolejne sekundy – do momentu, w którym odwrócił się do niego plecami.
„Może powinniśmy tam ruszyć?”
Zabawne ― wymruczał wreszcie – oczywiście bez cienia rozbawienia czy jakichkolwiek innych emocji – stojąc dokładnie w tym samym miejscu, w którym stał w momencie, w którym Sheba zawitał w tym samym pomieszczeniu. Dziwne, że już wcześniej nie udało mu się wyczuć jego zapachu, ale to nie ta myśl krążyła teraz po jego głowie. Obrócił nóż w ręce tak, by w każdej chwili móc zamachnąć się i spowodować jak najwięcej szkód. ― Od kiedy jesteś taką zestresowaną pizdą? Może zanim ruszymy dalej i przejdziemy do bliższego zapoznania, na które nieszczególnie mam ochotę po tym, jak pomyślałeś, że możesz zrobić ze mnie idiotę, powiesz mi, co to za pierdolony cyrk. Bo widzisz, obawiam się, że nie do końca to wszystko przemyślałeś.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 4 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach