Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 7 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Go down

Zakrył łokciem usta i nos, żeby dym przypadkiem nie dostał się do jego dróg oddechowych i uniemożliwił swobodne oddychanie, co w następstwach mogło okazać się dla niego tragiczne. Podążał za Ryanem, zawierzając mu wybranie kierunku. Bywało, że nie zgadzali się w niektórych kwestiach, ale znali się na tyle długo, że spokojnie mógł mu zawierzyć w wielu kwestiach. Nie wierzył mu ślepo, bo prawda jest taka, że nikomu nie wierzył aż tak, ale wystarczająco.
Zatrzymał się nagle, zupełnie ignorując fakt, że sklepienie w wielu miejsca zawaliło się, ale ze względu na irytujące szmery. Przycisnął palce do skroni i zaczął je masować, ukradkiem zerkając w stronę drugiego wymordowanego chcąc wyczaić, czy i on je słyszy, czy może to on sam zaczyna już powoli wariować. W końcu kiedyś trzeba, co?
Musiał przyznać, że robiło się coraz ciekawiej.
Odetchnął bezdźwięcznie rozglądając się po nowej lokacji. Bardzo znajomej lokacji, aż wzrok nie natrafił na blade plecy oblane ciemnością... czegoś. Rzucił porozumiewawcze spojrzenie w stronę wymordowanego, po czym bezdźwięcznie uniósł broń i wycelował w łeb potwora. Mieli tę cenną przewagę, że to coś jeszcze ich nie zauważyło. Element zaskoczenia okazał się cholernie przydatny. Jeżeli odnalazł potwierdzenie w spojrzeniu Ryana, to pociągnął za spust, zamierzając trafić w łeb potwora i go rozwalić na miejscu.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Wszystko to, co działo się dookoła, bestialsko amputowało jakąś cząstkę ich prywatności. Zakłócenia, które zniekształcały rzeczywistość, dawały niekomfortowe poczucie znalezienia się wewnątrz szwankującego telewizora, przed którym właśnie znajdowała się niemająca nic lepszego do roboty publiczność Desperacji. W tej jednej chwili wyobraził sobie bandę wymordowanych – i zresztą nie tylko – wpatrzonych w ekran postawiony w Przyszłości. Każdy z osobna miał ze sobą kufel piwa i opychał się wątpliwej daty przekąską, w oczekiwaniu na wielki finał. Dobrze wiedział, że gdyby jego teoria okazała się słuszna, przynajmniej dziewięćdziesiąt procent widzów w tym momencie życzyłaby im powolnej, bolesnej śmierci. Byli tylko znienawidzonymi szkodnikami tego miejsca – każdy ostrzył zęby, by przynajmniej w połowie osiągnąć to, co udało im się osiągnąć przez wieki.
Wpływ, respekt, postrach.
Czy mogła nadarzyć się bardziej idealna okazja od tej, gdy ktoś właśnie próbował odwalić za nich brudną robotę?
Wymordowany na ułamek sekundy wstrzymał oddech, właśnie w ten sposób radząc sobie z silniejszym impulsem, który w najmniej oczekiwanym momencie szarpnął jego raną. Ledwo zarejestrował moment, w którym jego ciało przechyliło się, ciężko przylegając do jednej ze ścian wąskiego korytarza. Powieki zmrużyły się, pomagając oczom odzyskać ostrość widzenia, gdy jego wzrok na krótką chwilę zaszedł mgłą. Spojrzenie zdołało wychwycić przygarbioną sylwetkę, która jako jedyna stanowiła niepasujący element miejsca, które przesiąkało masą znajomych zapachów i widoków. Miejsca, z którego nie było łatwej ucieczki.
Przycisnąwszy palce do ciepłego od krwi ramienia, zerknął z ukosa na Shebę, jakby mimowolnie wyczuł jego spojrzenie na sobie. Nie potrzebował żadnych słów, by po prostu zrozumieć, co chodziło mu po głowie. Należało zadać sobie pytanie, czy w świecie fikcji mieli cokolwiek do stracenia, jednak nie było czasu na szukanie wszystkich za i przeciw, gdy coś, co znajdowało się przed nimi, mogło stanowić autentyczne zagrożenie. Ciemnowłosy lekko pochylił głowę, wykonując ten gest na tyle ostrożnie, by do uszu bestii nie dotarł żaden ewentualny szmer, mimo że huk wystrzału już niebawem miał przeciąć ciszę, o którą tak zabiegał.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chłód wydawał się przeniknąć przez zakurzone mury i oszronić ich ciała delikatną, niewidzialną mgłą. Odczuwalna temperatura wciąż była porównywalna do wnętrza małego zamrażalnika w którym osadził się srebrzysty lód. Oprócz pomrukiwania i głębokiego mlaskania, w otaczającym ich scenariuszu nie zrodził się żaden dźwięk. W głowie mogli słyszeć tylko złowieszczą ucztę i dudnienie krwi, jakby żyły pulsowały im w uszach. Wyciągnięta broń nie wprawiła bestię w kontrolną obserwację otoczenia. Nadal nieświadomy wyciągał do pyska długie ciemne łapy, charcząc przy tym głośno do momentu aż nie padł strzał. Huk, jaki odbił się w zamkniętych ścianach był jak ostatnia kropka w napisanej książce. Miała zakończyć rozdział i zyskać uznanie, na które z pewnością liczyła, będąc częścią wielkiej powieści — ostatnim znakiem, tuż przed domknięciem okładki.
  Stworzenie zmartwiało. Wymierzony pocisk dosięgnął potylicy – nie było wątpliwości, kula musiała przebić się również przez płat czołowy, bo ciemny rozbryzg jaki pojawił się tuż przed pyskiem ciemnej sylwetki, mógł sugerować tylko, że wszelkie ustrojstwa jakie zasilały żyły, w końcu wylały się na kamień. Wtedy też mogli usłyszeć pierwszy dźwięk — tak inny od wcześniejszego — łapy stworzenia opadły wzdłuż (wciąż) przygarbionego ciała, a chargot, pełnej krwi gardła zabulgotał jak w starym kotle. Bestia upadła przed siebie. Tuman kurzu uniósł się wokół ciemnej masy na kilka centymetrów. Wielkie, zwierzęce, tylne łapy, uzbrojone w pazury skurczyły się jak u lotnego ptaka, który złapał i przyduszał swoją ofiarę. Krew zaczęła płynąć po stopniach — wylewała się spod niezidentyfikowanego pyska, jakiego nie byli wstanie dojrzeć w tej odległości.
  W tle rozległ się jeszcze pisk konającego szczura.
  Martwota wokół nich trwała nadal. Chłód nie słabnął. Zmęczenie nie opuszczało ich ciał, głód potęgował. Rany wciąż bolały.
  Oderwany kawałek skóry na ramieniu Grimishawa nadal mrowił nieprzyjemnie i dawał o sobie znać ostrymi, krótkotrwałymi impulsami. Materiał koszulki wymordowanego zdążył już przesiąknąć krwią.
  Kiedy minęły długie sekundy, a stwór nie uniósł łba, zawieszeni gdzieś w rzeczywistości mogli liczyć wyłącznie na owocną eksplorację w kryjówce co i tak nie prowadziło do niczego sensownego. Wyjście z tej pułapki wydawało się wręcz niemożliwe. Wszelkie tropy i przypuszczenia wydawały się być zatarte w czasoprzestrzeni. Śmierć pragnęła ich tu zatrzymać. Pragnęła uniemożliwić im ucieczkę. Za wszelką cenę.
  Kiedy mogło się przypuszczać, że nic już nie nastąpi, ciało leżącej bestii poruszyło się. Mogło to wychwycić jedno z ich czujnych oczu. Łapa drgnęła i przesunęła się powoli po kamieniach. Kałuża krwi zdążyła zrobić się już o wiele większa, ale i to nie przeszkadzało stworzeniu podeprzeć się o podsadzkę i unieść swe ciało do klęczek; poruszał się niemal bezgłośnie. Z tego punktu obserwacyjnego wyglądał jak człowiek, który wyszedł z kilkuminutowej kąpieli w smole. Wszelkie homoidalne odruchy tylko poprzedzały tę myśl.
  Do czasu.
  W kryjówce rozległ się przeraźliwy wrzask. Zrobiło się ciemno i na moment mogli mieć wrażenie, że zerwał się tu wiatr. Ciemne smugi przelatywały między ich postaciami jak tornado — prosto w kierunku klęczącej nieopodal postaci. Czy były to cienie które wcześniej uraczyli poznać?
  A potem było tylko gorzej. Poczuli silne odrzucenie. Fioletowa poświata odepchnęła ich sylwetki w tył — cios przypominał wybuch, na tyle silny, że Ryan i Sheba, mogli poczuć na dłoniach i policzkach lekkie poszczypywanie, gdyż stali w pierwszej linii. Kiedy spoglądnęli na swoje dłonie były poparzone.
  Otoczenie szybko powróciło do wcześniej znanego; stało się klarowniejsze. Kiedy spojrzenie psów  wyostrzyło się, mogli dojrzeć na schodach — w miejscu gdzie do niedawna posłali pocisk — wielkie człekopodobne stworzenie. Miało może ponad cztery metry wysokości i ledwo mieściło się w ciasnym przejściu. Klęczało i wyginało grzbiet, a wielki zwierzęcy pysk (bardzo zbliżony do wilczego) otwierał szczęki i pokazywał ostre zęby. Nie sprzyjały mu ciasne mury, ale mogło się wydawać, że bestia posiadała w sobie na tyle siły, aby zwalić fundamenty jednym silnym ruchem łapy.
  Potwór nie czekał na zachętę. Warknął w ich stronę piekielnie, a ciemna ślina spłynęła na ziemię. Jego łeb był niewiarygodnie wielki — adekwatny do potrojonej wielkości ciała. Wyciągnął łapę aby pochwycić Jinxa, jednoczenie powoli, nieporadnie przemieszczając się w ich kierunku. Wszystko wydawało się zatrzasnąć wraz z ruchem stwora. Schody na górę zostały zablokowane.


► Wasze moce zostały zablokowane.
Arcanine: niewielkie skaleczenia na dłoniach. Pęknięta warga. Bolące siniaki na nadgarstkach — rany cięte w poprzek żył, płytkie; nie dotknęły naczyń krwionośnych. Krwawiące zadrapanie na biodrach. Ślady po wbitych pazurach w mięśniu podkolanowym (prawa noga) —zatrzymanie nadmiernego krwawienia. Odrętwienie palców (zranienie na serdecznym lewej ręki, sinieje) i prawej nogi — Problem w poruszaniu tymi kończynami. Znaczny spadek temperatury ciała.
Fucker: twarz pokryta płytkimi zadrapaniami, ślady po linie na kostkach. Drapanie i pieczenie w gardle. Problemy z oddychaniem i mówieniem. Sącząca się krew z ust i z nosa — niewielkie ilości. Obdrapane przedramiona i dłonie, na których przez upadek pojawiło się kilka krótszych, zabrudzonych kurzem ran. Obite prawe biodro. Rana po zębach na lewym ramieniu — wyrwany płat skóry. Poparzony wierz dłoni i lewa część policzka.
Jinx: zmarznięty. Przechodzą go dreszcze zimna. Ból w ramieniu — uporczywie pieczenie, ruchy w tym stawie są ograniczone. Znaleziony Glock posiada 8 naboi. Poparzony wierz dłoni, prawa część szyi oraz obszar wkraczający na kość policzkową.
Odczuwacie wyraźny chłód – granice -1°C – i głód.
► Odpisy w kolejności dowolnej.
► Całkowita swoboda w działaniach.
Deadline: 17.07.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Poszło zaskakująco gładko.
Podejrzanie gładko. I chociaż opuścił rękę, w której trzymał broń, nie schował jej ani też nie zabezpieczył. Wolał być przygotowany na każdą ewentualność. Odczekał jeszcze chwilę i dopiero wtedy zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, będąc w pełni przekonany, że bestia została zabita.
Poszło zaskakująco gładko, co? Uporczywa myśl wgryzła się w jego umysł, kiedy kątem oka dostrzegł ruch ze strony potwora. Zdążył jedynie gardłowo warknąć, kiedy poleciał do tyłu odrzucony niezidentyfikowaną mocą. Pieczenie po oparzeniu było upierdliwe, ale w jego przypadku nie na tyle, by skrócić i przytępić jego mobilność. Chwała zawyżonemu progu bólu. Zerwał się momentalnie na nogi, próbując szybko zlokalizować potwora, a gdy dostrzegł, że ten sięga po niego, instynktownie spróbował odskoczyć na bok, by uniknąć zapewne nieprzyjemnego kontaktu z tym czymś.
Nie zwracał uwagi na Ryana wierząc, że coś takiego nie jest w żadnym stopniu zdolne powstrzymać drugiego wymordowanego. W takich chwilach bywał jak czołg, który pomimo ataku w jego stronę, nadal napierał by dotrzeć do celu. I zazwyczaj jego ataki były owocne.
Jeżeli udało mu się uniknąć pochwycenia, ponownie uniósł broń i wycelował w bestię. Skoro przestrzelenie łba nie pomogło, to może okolice serca? A przynajmniej tam, gdzie powinno się ono znajdować. Wycelował i pociągnął za spust.
- Jakieś pomysły? - warknął w stronę drugiego mężczyzny, kiedy w głowie pojawiło się wspomnienie słów, że nie wszystko tutaj jest prawdziwe. Ale ciężko było rozgraniczyć iluzję od rzeczywistości, dlatego też spróbował dostrzec coś jeszcze. Cokolwiek, co mogłoby naprowadzić go na odpowiedni trop.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Wszystko było nie tak. Chłód, który normalnie nie był dla niego przeszkodą. Głód, który ściskał jego żołądek do tego stopnia, że myśl o zatopieniu zębów w padlinie, którą mieli przed sobą, stawała się coraz bardziej kusząca. Niemalże czuł jak wszystkie zakończenia nerwowe w jego zębach doprowadzały do ich drażniącego mrowienia. Chciał jeść, nawet jeśli nie był to najodpowiedniejszy moment na urządzanie sobie uczty. Wydawało się, że pomimo pozbycia się jednego problemu nadal tkwili w martwym punkcie. Wciąż nie wiedzieli, czy wszystko to, co mieli przed oczami nadal było tylko fikcją, czy może już udało im się uczepić rzeczywistości. Krew bestii, która rozlewała się po ziemi wydawała się na tyle prawdziwa, że całkiem logicznym było uznać, że śmierć od kulki w łeb była najbardziej prawdopodobną wersją wydarzeń.
Niestety w świecie, w którym się znaleźli, logika zwyczajnie nie istniała.
Dostrzegłszy ruch, ściągnął brwi, jakby usiłował zrozumieć, jakim cudem temu czemuś jeszcze udawało się utrzymać na własnych nogach. Grimshaw może i nie był najwspanialszym przykładem tego, jak powinno się być martwym, jednak nie każdy zasługiwał na podobne przywileje. Gdy tylko potworne uderzenie ciepła posłało go kawałek do tyłu, ledwo utrzymał równowagę, czując jak jego bok nieprzyjemnie ociera się o chropowatą ścianę tunelu. Syknął przez zaciśnięte zęby, mimowolnie zamykając oczy, by uchronić je przed poparzeniami. Zmysły były mu potrzebne i miał wrażenie, że jako jedyne pozwalały mu utrzymać się przy życiu. Sam fakt widzenia, słyszenia i czucia sprawiał, że mógł w porę reagować na bodźce z zewnątrz; był w stanie poznać czyhające na niego zagrożenie.
A tak się składało, że obecne zagrożenie było całkiem spore. Za duże jak na standardy tego miejsca, co sprawiało, że w jego głowie rodziły się kolejne wątpliwości. Żadne zwierzę nie zdecydowałoby się na świadome wepchanie do miejsca, do którego zwyczajnie nie pasowało. Nikt jednak nie obiecywał, że mieli do czynienia z czymś zdrowym.
Strzelaj do skutku ― rzucił, w pierwszej chwili uznając to za jedyną drogę wyjścia. Bolesne pociski wbijające się w wilczy pysk mogły przynajmniej spowolnić bestię, a czas był dla nich niezmiernie ważny. W tym czasie obrócił się tak, by plecami przylgnąć do ściany i wreszcie obejrzeć się za siebie. Jedyna droga wyjścia prowadziła w głąb kryjówki, gdzie mogli co najwyżej poszukać jakiegoś schronienia lub broni, której z pewnością tu nie brakowało. Sieć tuneli była jednak na tyle obszerna, że dotarcie do odpowiedniego miejsca mogło kosztować ich sporo pracy sił i – przynajmniej w przypadku Jay'a – krwi.
Mimo tego w miarę, gdy nieproszony gość zaczął się przysuwać, ciemnowłosy zaczął raz po raz wycofywać się do tyłu, sprawiając, że jego cel stawał się coraz bardziej odległy. Dłonią przez cały czas podpierał się ściany, zupełnie jakby pod jego palcami znikąd miał pojawić się przycisk otwierający jakieś tajemne, nieznane dotąd przejście.
Koira ― wyrzucił z siebie, gdy mgliste spojrzenie zdołało dosięgnąć znajomą sylwetkę. Świetnie, teraz wszyscy byli w dupie.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Oddychał powoli i dosadnie, głównie po to, by utrzymać przytomność. Coraz mniejszy procent ciała znajdował się w jego władaniu i jakiś irytująco przekonujący głos w głowie podpowiadał, że na tym rewelacje się nie skończą. Od początku ten dzień nie wpasował się w ramy jego wymagań, ale teraz niezadowolenie Wilczura sięgało zenitu. Ze swojego, chwilowo bezpiecznego, położenia mógł się co najwyżej przyglądać poczynaniom Sheby i Ryana — jednocześnie zachodząc w głowę jak, do licha ciężkiego, znaleźli się w tej sytuacji? Nie tak dawno celował do jakiegoś dzieciaka. Czuł ogień przemykający między palcami i obracał się otulony wilgotną mgłą. Wystarczyło jedno mrugnięcie, aby obudzić się w siedzibie DOGS. A przynajmniej czymś łudząco do niej podobnym.
Bo gdzie się podziały wszystkie Psy?
Dlaczego w magazynie nie znalazł żadnej broni?
Co z Evendell? I wreszcie — czym była bestia?
Spróbował zacisnąć palce na rękojeści noża, ale już jakiś czas temu przestał rejestrować jej obecność. Krew pulsowała mu w skroniach, ale nie docierała do opuszek u rąk. Nie czuł jej też w nogach, które wydawały się zdrętwiałymi kłodami, niepasującymi do reszty sylwetki, nie mającymi nic wspólnego z żywymi tkankami. Growlithe odetchnął głębiej, wciągając powietrze przez zaciśnięte zęby.
Ból działał jak gorąca woda, którą równie dobrze można wylać na świeżo namalowany obraz — i tym samym rozmyć wszystkie kontury, zniszczyć sens kolorów. Mniej więcej tak prezentowało się dla niego to, co widział u szczytu schodów. Mimo mrużenia powiek wyostrzenie szczegółów przychodziło z trudem. W tym wypadku bardziej sprawdził się słuch. Mięśnie wymordowanego napięły się, kiedy usłyszał znajomy głos.
Koira.
Uniósł wyżej głowę, wykrzywiając popękane wargi. Przez krótki moment miał ochotę zrobić jeszcze jeden krok w tył, by całkowicie opuścić pole walki. Niedoczekanie, co? Odepchnął się od ściany i obejrzał za siebie. Nawet jeżeli przyszło mu do głowy, aby wycofać się z tej karuzeli, to teraz skupił się na czymś zupełnie odwrotnym. Na przynętę dla bestii cisnął kijem w głąb korytarza; ta prowizoryczna broń powinna gdzieś tutaj leżeć.
W obecnym stanie na niewiele mógł się przydać, co wydawało się kretynizmem, zważywszy na fakt, że nie tak daleko stygło młode ciałko, którym mógł się posilić. Chory sentyment wypierał opcję z listy wariantów; zamiast tego Wilczur skupił się na podziemnym holu, a jeśli udało mu się wypatrzeć kij bejsbolowy, więcej nawet — podejść do niego i chwycić, kolejnym stadium okazało się ciśnięcie nim w górę, uprzednio wymawiając imię Ryana.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Łapa bestii była już blisko ciała Sheby. Niemal zacisnęła swoje sękate palce na jego ramieniu, niemal wyszarpała rękę ze stawu, jednak unik jaki wykonał wymordowany był tym, co zaskoczyło potwora. Prędkość z jaką się poruszał był godny pochwały, ale w tych okolicznościach nie wróżył dla trójki niczego dobrego. Długie pazury zdążyły tylko dotkliwie zadrapać tors DOGSa, rozrywając ubranie; strzępki opadły na ziemię niczym konfetti wyrzucone na diabelskiej paradzie. Piekący ból zaowocował dopiero po chwili, kiedy mężczyzna uzmysłowił sobie, że z czterech długich cięć sączy się obficie, gęsta, szkarłatna krew.
  Rozmach jaki nabrała jego łapa uderzyła w ścianę. Kamienie wysypały się z tego miejsca pozostawiając po zaciśniętej pięści tylko głęboką pustą przestrzeń. Strzał wymierzony w klatkę piersiową nie powalił stwora — rozwścieczył go jeszcze bardziej. Stworzenie ryło na całe gardło, a ślad po kuli nie oblał się krwią. Zwierzę zacisnęło szczęki, unosząc się na nogi. Został zmuszony do ostatecznego oczyszczenia holu.
  Wyszarżował w dół. Widok wycofujących się postaci był dla niego niczym czerwona płachta na byka. Wielkie łapy uderzyły w stopnie schodów, a ziemia i sufit znów się zatrząsnęły. Potwór wyciągnął ku nim ogromny łeb, niemal tak wielki jak sama wysokość ich ciała. Wyglądał jak zamknięty pająk w pudełku, ledwie poruszał kończynami, uderzając w ściany i niszcząc fundamenty. Kamienie wydawały się być zbudowane z napalmu. Ułamywały się i wysypywały się z taką łatwością jakby siedziba była tylko lichym zamkiem z piasku. Czy mieli jakiekolwiek szanse z potworem trzy razy większym od nich? Czy mógł posiadać jakieś słabe punkty? Te pytania mogły wciąż wisieć w powietrzu niczym ozdoby przymocowane na żyłce do sufitu w sklepie, ale nikt nie zwracał na nie uwagi, tak samo jak nikt nie miał czasu się teraz nad tym specjalnie zastanawiać.
  Zawalające się kamienie upadły pod stopy Ryana; jeden z głazów przytrzasnął jego lewą stopę do podsadzki. Nie mógł się ruszyć. Przez chwilę mogło się wydawać, że ledwie sekundy dzieliły całą trójkę od zmiażdżeniem przez skały — bo co jeśli potwór stanie się bardziej aktywnyj, a zbudowane wcześniej mury zasypią ich ciała i przygwożdża na zawsze?
  Growlithe zdołał zauważyć kij wcześniej i kiedy rzucał go w stronę Ryana, ten niemal musnął jego palce, upadając kilkanaście centymetrów od skały, która przygniotła mu stopę. Drewniane tworzywo odbiło się głuchym brzękiem od schodów, a kolejny krok stworzenia, złamało je na pół. Bestia doskoczyła do Grimishawa i uderzyła łapą w jego tors tak mocno, że na krótką chwilę mężczyzna mógł mieć problem ze złapaniem oddechu. Ostre pazury wbiły się w ścianę tuż za nim — mógł wyraźnie usłyszeć jak gruchotają mur. Pięść potwora powoli się zacieśniała, a ściana ukraszała się jak piaskowa babka. Najwyraźniej miał ochotę przyciągnąć go bliżej ku sobie.


► Wasze moce zostały zablokowane.
Arcanine: niewielkie skaleczenia na dłoniach. Pęknięta warga. Bolące siniaki na nadgarstkach — rany cięte w poprzek żył, płytkie; nie dotknęły naczyń krwionośnych. Krwawiące zadrapanie na biodrach. Ślady po wbitych pazurach w mięśniu podkolanowym (prawa noga) —zatrzymanie nadmiernego krwawienia. Odrętwienie palców (zranienie na serdecznym lewej ręki, sinieje) i prawej nogi — Problem w poruszaniu tymi kończynami. Znaczny spadek temperatury ciała.
Fucker: twarz pokryta płytkimi zadrapaniami, ślady po linie na kostkach. Drapanie i pieczenie w gardle. Problemy z oddychaniem i mówieniem. Sącząca się krew z ust i z nosa — niewielkie ilości. Obdrapane przedramiona i dłonie, na których przez upadek pojawiło się kilka krótszych, zabrudzonych kurzem ran. Obite prawe biodro. Rana po zębach na lewym ramieniu — wyrwany płat skóry. Poparzony wierz dłoni i lewa część policzka. Pogruchotana lewa stopa (przygnieciona przez ciężki głaz).
Jinx: zmarznięty. Przechodzą go dreszcze zimna. Ból w ramieniu — uporczywie pieczenie, ruchy w tym stawie są ograniczone. Znaleziony Glock posiada 7 naboi. Poparzony wierz dłoni, prawa część szyi oraz obszar wkraczający na kość policzkową. Cztery głębokie cięcia na klatce piersiowej (jedno z nich odsłoniło mostek).
Odczuwacie wyraźny chłód – granice -1°C – i głód.
► Odpisy w kolejności dowolnej.
► Całkowita swoboda w działaniach.
Deadline: 02.09.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zaśmiał się wewnętrznie. To zaczynało przypominać tragikomedię, gdzie odkrywali dramatyczne postacie, które nie miały happy endu. Przyłożył dłoń do klatki piersiowej, czując ciepłą, wręcz gorącą i lepiącą krew, która ściekała pomiędzy palcami brudząc i tak już zasyfioną posadzkę. Pod opuszkami wyczuł wyraźne zgrubienie. Mógł jedynie domyślać się co właśnie dotyka. Usta wykrzywiły się w szerszym uśmiechu, wpatrując się w grube bydle, które swoim cielskiem niemalże zajmowało całą powierzchnię. No nieźle. Te pazury stanowiły cholerny problem. Gdyby tylko posiadał przy sobie coś ostrego, mógłby spróbować odciąć jedną z łap.
Uniósł drugą dłoń i jej wierzchem przesunął po ustach wycierając nieco krwi, jednocześnie zahaczając skórą o swoje zęby. Nie, nie było opcji, żeby spróbować ich użyć. Mógłby, owszem, przebić się przez skórę, ale bestia była zbyt wielka, żeby sprawić jej w ten sposób jakiś uszczerbek. Druga sprawa, która zaczynała go nieco niepokoić to fakt, że kule nie robiły mu właściwie nic strasznego. Może źle celował? Brzuch? Brzuch powinien być miękki. Mimowolnie zsunął wzrokiem niżej, zahaczając o miejsce w odwłoku, które powinno robić za brzuch. Mógł zaryzykować.
Uniósł ramię wyżej, chcąc się osłonić przed upadającymi odłamkami. Nie wiedział co jest gorsze i zabawniejsze. Zostać zeżartym przez zmutowane gówno czy zostać zasypanym przez spadające gówno. I tak źle, i tak źle. Srak.
Wzrok ponownie wbił w bestię, kiedy ta zajęła się Ryanem. No i zajebiście, teraz drugi wymordowany był unieruchomiony i będzie trzeba jego truchło ciągnąć. Chyba że jego regeneracja zadziała dość szybko.
Dobra, koniec odpoczynku Sheba.
W jego głowie pojawił się jeden pomysł, choć wydawał się dość samobójczy. Muszą jakoś przedostać się obok potwora, przemknąć obok jego cielska na wdechu, a potem rozjebać to miejsca, by gruzy zasypały bestię. To wydawało się ich jedyną szansą, ale... No właśnie. Ale. Jak?
Przyjrzał się bestii, skupiając wzrok na miejscu, co przypominało uszy. To.
Wycelował korzystając, że była zainteresowana Ryanem, i pociągnął za spust. Chciał strzelić w jego ucho, rozpieprzyć mu bębenek, ogłuszyć. Domyślał się, że to nie będzie w stanie go zabić, ale miał nadzieję, że ogłuszy ją na tyle, by móc działać.
- Poderżnij mu gardło pazurami! - warknął w stronę Ryana, jeżeli jego atak się powiódł. Jeżeli uda im się kupić cenne sekundy, to sporo. Ryan powinien w tym czasie wykombinować co z nogą.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Świat pulsował. Dźwięki i obrazy także. Te pierwsze cichły i stawały się głośniejsze na przemian, drugie — wyostrzały się i znów rozmywały. Wszystko miało swój schemat; działało w takt uderzeń serca, które podporządkowało się niemal całkowicie ostrym hukom w tunelu. Miał wrażenie, że cały świat drży przy pojedynczych krokach bestii, a to sprawiało, że ciężej było mu zachować równowagę.
Jinx i Ryan byli coraz bliżej — co jego motywowało do szybszego schodzenia po schodach.
Mimo mrużenia powiek i wytężania wzroku, w ciemnościach niewiele widział. Obraz sytuacji rysował się przede wszystkim dzięki wyobraźni — ale nawet bez niej mógł być pewien, że to, co ich goniło, było olbrzymie. Wstrząsało fundamentami podziemnych korytarzy. Co było tak wielkie, aby dało radę?
Nagle nabrał głośniejszego haustu do płuc, kiedy powietrze przesiąknęło zapachem krwi. Od razu poderwał rękę do góry, chyba nawet nieświadom, że przywiązane szmatą ostrze o milimetr minęło jego oczy. Przytknął wierzch dłoni do ust i nosa, wdychając teraz ciężki, ziemisty zapach skóry. Woń krwi ściskała mu żołądek tak mocno, że gdy rozległ się głuchy trzask, Grow był pewien, że narząd nie wytrzymał i pękł od zbytniego nacisku. W rzeczywistości to łapa bestii naparła na rzucony kij, który miał posłużyć nie tyle jako broń sama w sobie — chyba że do ogłuszenia, ale patrząc na gabaryty przeciwnika i to mogło się okazać niewystarczające — co do unieszkodliwienia paszczy.
Sytuacja rozwijała się zbyt szybko.
Grow, wbrew wcześniejszemu uporowi, zatrzymał się, obrócił i przesunął stopę naprzód. Tym razem, zamiast ucieczki, skierował się na górny stopień. Głównie po to, aby — mimo mroków otulających przestrzeń wyjątkowo szczelnym kocem — móc rzucić okiem na rozgrywającą się scenę. Wreszcie spróbować ułożyć puzzle, które nadal wymykały mu się z rąk, rozpłaszczały i zgniatały przed oczami. Sufit kołysał się z boku na bok jakby tunel był gigantycznym statkiem targanym przez potężne fale.
Skupił spojrzenie przede wszystkim na tym, co zostało z kija — pękł, jasne, ale jeżeli któryś z krańców dzięki temu stał się szczuplejszy, mógł zostać wsunięty pod głaz, który przytwierdził Grimshawa do podłoża. Podważenie kamienia kawałkiem twardego drewna mogło się udać. Odhaczone.
Kolejny wystrzał poruszył ramionami białowłosego. Nie czuł strachu; bardziej narastającą irytację i mdłości, a ten kategoryczny huk go nieco ocucił. Rozejrzał się w poszukiwaniu czegokolwiek, co miałoby rację bytu w konfrontacji z przeciwnikiem...
Jinx! — wykrzykując (raczej chrypiąc) jego imię, wskazał w górę. Na belki podtrzymujące sklepienie. Jeżeli nie wymyślą nic lepszego, jedynym motywem będzie zawalenie części sufitu w nadziei, że ziemia pogrzebie bestię żywcem, ich cudem pańskim oszczędzając.
Grow napiął mięśnie. Po tym może nastąpić skurcz, pomyślał bezwiednie, zmuszając skostniałe z bólu nogi do marszu. Nie był w stanie podbiec, ale położył karty na to, że Sheba trafił w bestię i zajął ją przynajmniej częściowo. Tych kilka sekund — ile? Dwie? Cztery? — powinno wystarczyć, aby dotrzeć wystarczająco blisko przeciwnika. Grow czuł wyłącznie mrowienie w palcach dłoni, podobne do tego, które zwykle pojawia się po zbyt długim nieporuszaniu daną częścią ciała. Ramię miał jednak sprawne (jeszcze, wtrącił gorzki głos w głowie) i to jego siłę postanowił wykorzystać.
Kij — choć osłabł już wieki temu, coś w jego tonie sprawiało, że nawet to jedno słowo wydawało się zabarwione mocną nutą. Nie czekał na to, czy Grimshaw rozszyfruje skrót myślowy. Zamiast tego, w dwa metry przed monstrum, przyspieszył, odchylając ramię ku tyłowi. Potem wycelował ręką prosto w bok jego łba.
Gdyby wokół znajdowały się lepsze światła, jakiś błysk odbiłby się od stali dzierżonego ostrza, ale teraz cios stanowił głównie dźwięk — szybki świst, jak wciągane przez zęby powietrze. Jeżeli nie werżnie się w skroń lub powierzchnię czaszki wystarczająco głęboko, aby sięgnąć nerwów, planował pociągnąć dłonią w dół, aby przeciągnąć po froncie mordy. Po drodze być może po ślepiach, ale głównym celem stałby się nos.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Potrzask. Nie powinni się w nim znajdować, gdy otaczały ich ściany korytarzy dobrze znanego miejsca. Kryjówka ukryta pod ziemią miała nieść ze sobą poczucie bezpieczeństwa, zaś intruzów zmuszać do błądzenia po mnóstwie ślepych zaułków i niepotrzebnych odgałęzień tego wielkiego labiryntu, w którym odnaleźć potrafiły się jedynie Psy. Teraz jednak klaustrofobiczne przestrzenie zdawały się kurczyć jeszcze bardziej, a poczucie tego, że nie było żadnego kierunku, w którym mogliby swobodnie umknąć, stawało się jeszcze bardziej dotkliwsze, gdy sufit zaczynał walić im się na głowy, a ściany kruszyły się pod wpływem wszelkich uderzeń. Za moment to wszystko mogło zniknąć – rozmyć się, jak obraz na starym telewizorze i uciąć moment, w którym po raz kolejny wpakowałoby ich w zupełnie inną scenerię.
Tak byłoby lepiej.
Możliwe, że nikt tak mocno jak Ryan nie odczuwał w tym momencie ciasnoty Kryjówki DOGS. Nigdy nie przepadał za ciasnymi przestrzeniami, biorąc pod uwagę, że trudniej było w nich o powietrze nieskażone głupotą innych, pozbawiony broni – chujowej, bo chujowej – przyblokowany głazem i przyciśnięty do ściany czuł się obdarty z poczucia prywatności jeszcze bardziej niż w zatłoczonej Przyszłości, w której cuchnęło rozgrzanymi od taniego alkoholu oddechami, mieszającymi się z zapachem papierosowego dymu. Nie czuł nic patrząc wprost w pysk bestii, a przynajmniej nic na jego twarzy nie wskazywało na to, by czuł cokolwiek. Pozwalał na to, by umysłowy jad przetaczał się przez jego żyły, zmuszając osłabione ranami ciało do gotowości.
Nie miał zamiaru ginąć w tym miejscu. Na pewno nie w taki sposób.
Nie obrzucił Sheby nawet pojedynczym spojrzeniem. Może w innych warunkach jego polecenie miałoby sens, jednak obecnie nawet ich własne ciała były przeciwko nim. Możliwe, że podświadomie zdawał sobie sprawę, że kiedy tylko spróbuje użyć pazurów, nic się nie stanie, a mimo tego napiął palce jednej z dłoni, jakby oczekiwał, że w nowym scenariuszu nastąpiła jakaś zmiana. Wieki temu brzydził się przekleństwa zezwierzęcenia – dziś to człowieczeństwo momentami okazywało się słabością, choć logiczne myślenie było przydatne w wielu sytuacjach.
Strzał.
„Kij.”
Kątem oka dostrzegłszy zbliżającego się Growlithe'a spodziewał się, że odwróci uwagę bestii na tyle, by na chwilę zapomniała o znajdującym się naprzeciwko niej Rottweilerze. W końcu miał do tego talent – zawsze rzucał się tam, gdzie najmniej go oczekiwano. Szare tęczówki dosięgnęły spojrzeniem ułamanego kija, który spoczywał smętnie na ziemi, a kiedy dłoń Wilczura dosięgnęła łba monstrum, Opętany niemalże z synchroniczną precyzją osunął się w dół, choć w całej tej ciasnocie i przy obecnym stanie fizycznym nie był to najpłynniejszy wyczyn w jego życiu. Starał się robić wszystko na tyle szybko, na ile pozwalało mu własne ciało. Wyciągnął palce po złamany kij, chcąc pewnie pochwycić go i zważyć w dłoni. Zaostrzona część wydawała się być zbawieniem, biorąc pod uwagę, że dużo łatwiej można było przymierzyć ją do przestrzeni między ziemią, a przygniatającym jego stopę głazem. Chciał podważyć go choćby trochę, by wyswobodzić swoją kończynę z brutalnego uścisku, jednocześnie opuszczając głowę na tyle nisko, by zmniejszyć ryzyko ataku na nią. Ostry, drewniany brzeg miał jednak przydać się mu nawet, jeśli ten cały plan miał wypalić. Będąc na tyle blisko potwora, planował z impetem wycelować w jego brzuch – a raczej w miejsce, gdzie ten powinien się znajdować.
Kończyły im się opcje.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Głośny huk na moment zmroził otoczenie. Bestia zacisnęła szpony; kamienie przesypywały się jej przez palce, a skóra Grimishawa, była już wyczuwalna przez materiał ubrań. Odgłos wystrzelonego pocisku odbił się echem, ciągnąć po ścianach smętny odgłos uderzenia rozrywającego kości. Potwór zawył. Nie był to jednak dźwięk jaki mogli usłyszeć jeszcze chwilę temu. Jego ryk przypominał wręcz potężny wybuch lamentu, tak dotkliwego, że on sam najwidoczniej nie potrafił sobie z nim poradzić.
  Wyrwał pazury ze ściany, tym razem puszczając Grimishawa. Dosięgnął łapą swojego postrzelonego ucha, z którego wylewała się ciemna posoka. Lała się na ziemię jak wodospad. A wiec stwór posiadał słabe punkty, najwidoczniej były nimi jego zmysły. Jak w amoku trzepnął łapą w ścianę. Finalnie wybił w niej drugi tunel — szkoda, że nie do punktu ewakuacji. Nie przestawał wyć, jego odgłos musiał być słyszany z kilkunastu kilometrów, bo oni sami, zamknięci w podziemiach, mieli wrażenie, że nie słyszą już nic poza tym piekielnym, przerażającym dźwiękiem. Był zbyt wzburzony, aby zauważyć Growlithe’a, który miarowym krokiem zbliżał się do jego sylwetki. Uderzył łapą raz jeszcze, a kamienisty sufit zatrząsnął się nad ich głowami. Właśnie wtedy się to stało. Ułamek sekundy i cios wymierzony kijem prosto w jego łeb zaowocował. Albinosowi udało się wbić zaostrzoną broń w jego czaszkę, właśnie wtedy potwór szeroko rozwarł szczeki ukazując ostre ociekającą śliną zęby. Przez chwilę wydawało się, że nie zrobiło to na stworze większego wrażenia, jednak kiedy mężczyzna — przez ruch jego głową — przeciągnął dzierżonym szpadlem w dół rozcinając nos, ten zamachnął się łapą uderzając prosto w twarz mężczyzny. Ostre pazury rozcięły skórę po prawej stronie jego twarzy. Ślady po szponach przechodziły przez oko — miał szczęście, że nie zadrasnęły tęczówki. Odepchnął wymordowanego prosto na ścianę. Odrzut był silny. Kiedy przywalił w kamienny mur mógł poczuć jak na krótki moment traci oddech.
  Potwór odsunął się od nich. Zataczał się wręcz osłaniając łapami swój wielki pysk. Obraz zaczął znów migotać. Czarna jama, w której trwali zaczęła błyskać na dłużej momentami starych ruin. Wokół nich zamiast ścian były tylko zdezelowane ściany z ubytkami cegieł. Przez podziurawiony sufit — z którego przecież walały się kamienie przebijały się promienie słońca. Postać przed nimi nabrała ludzkiego wyglądu, ale zniekształcenia, jakie co chwila mąciły krajobraz nie były w stanie ukazać więcej szczegółów. Jak w starym odbiorniku — szumy i zakłócenia mieszały się z rzeczywistością. Były one coraz bardziej intensywne.
  Grimishaw miał czas na reakcję. Przy odrobinie szczęścia udało mu się podważyć głaz, ale był on jednak zbyt ciężki, aby zrzucić go z granicy palców. Potrzebował jeszcze jakiejś siły — dodatkowego bodźca, który uwolni z niego balast. Jednak na to wydawało się być już za późno. Kamienne sklepienie poruszyło się wraz z kolejnym zgrzytem otoczenia. Mogli zauważyć tylko jak podtrzymująca belka ułamuje się i pęka na pół; jak w zwolnionym tempie kamienie zasypały ich sylwetki.

  Ciepło — było one w tej scenerii znaczące, gdyż chłód, który wcześniej odczuwali rozsypał się jak szkło. Mieli wrażenie, że opadające na ich głowy kamienie przelatują przez ich ciała, tym samem ujawniając prawdę jaka na nich czekała. Bodźce, które wcześniej uśpione omamione wyimaginowanym obrazem chowały przed nimi prawdę, teraz ujawniły się odczuwanym pieczeniem w nadgarstkach. Oczy ukazały nowe otoczenie i nie było ani trochę podobne do tego w którym do niedawna trwali. Cała ich trójka siedziała skrępowana na ziemi (sznur jaki pętał ręce, nie był jednak zbyt wytrzymały). Ich plecy przywarte były do ściany. Mieli wrażenie jakby obudzili się z głębokiego snu, w którym zdawało się im być. Zachodzące słońce przenikało przez podziurawiony sufit budynku. Ubytki w ścianach ukazywały powoli skłaniający się do życia padół, Desperacji, ale to nie krajobraz rozciągający się przez szpary w kamieniu był tu najbardziej zaskakujący. Kilka metrów od nich na ziemi leżała sylwetka. Co jakiś czas drgały palce jej dłoni blisko ułożonej głowy. Policzek przywierał do zepsutej ziemi, ubrudzonej kurzem. Był to mężczyzna. Zwalista sylwetka nie mogła należeć do nikogo innego. Z ich punktu obserwacyjnego mogli dojrzeć również stół ustawiony pod ścianą (migotały na nim jakieś przedmioty) oraz drugi pokój. Zza ściany wystawała para nóg ubrana w wysokie, wojskowe oficerki, tak łudząco podobne do tych jakie nosił na sobie zamaskowany mężczyzna. Coś w pokoju zaszurało i mlasnęło. Poza tym trwała tu piekielna cisza.


Wasze moce zostały zablokowane. Wszystkie obrażenia jakie ponieśliście są nadal widoczne i odczuwalne
Arcanine: niewielkie skaleczenia na dłoniach. Pęknięta warga. Bolące siniaki na nadgarstkach — rany cięte w poprzek żył, płytkie; nie dotknęły naczyń krwionośnych. Krwawiące zadrapanie na biodrach. Ślady po wbitych pazurach w mięśniu podkolanowym (prawa noga) — zatrzymanie nadmiernego krwawienia (brak opatrunku). Odrętwienie palców (zranienie na serdecznym lewej ręki, sinieje) i prawej nogi — Problem w poruszaniu tymi kończynami. Trzy ślady po pazurach na prawej stornie twarzy — rozcięty płatek ucha oraz ból mięśni pleców po uderzeniu.
Fucker: twarz pokryta płytkimi zadrapaniami, ślady po linie na kostkach. Drapanie i pieczenie w gardle. Problemy z oddychaniem i mówieniem. Sącząca się krew z ust i z nosa — niewielkie ilości. Obdrapane przedramiona i dłonie, na których przez upadek pojawiło się kilka krótszych, zabrudzonych kurzem ran. Obite prawe biodro. Rana po zębach na lewym ramieniu — wyrwany płat skóry. Poparzony wierz dłoni i lewa część policzka. Pogruchotana lewa stopa — brak czucia.
Jinx: zmarznięty. Przechodzą go dreszcze zimna. Ból w ramieniu — uporczywie pieczenie, ruchy w tym stawie są ograniczone. Poparzony wierz dłoni, prawa część szyi oraz obszar wkraczający na kość policzkową. Cztery głębokie cięcia na klatce piersiowej (jedno z nich odsłoniło mostek).
► Odpisy w kolejności dowolnej.
► Całkowita swoboda w działaniach.
Deadline: 13.09.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 7 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach