Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 8 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Go down

Uczestnicy: Arcanine, Fucker, Jinx.
Cel: Piekielne kundle dla każdego.
Poziom trudności: Bardzo trudny.
Możliwość zgonu: Tak.


NOTKA: W CZASIE PROWADZONEJ MISJI MOŻECIE DOŚWIADCZYĆ NAGŁYCH WIZJI, KTÓRE BĘDĄ DOTYCZYĆ PISANEJ WAM PRZYSZŁOŚCI. W SKRÓCIE — WYDARZENIA, KTÓRE MOGĄ SIĘ WYDARZYĆ. OBRAZY TE BĘDĄ KORZYSTNE — POMOGĄ WAM W PODJĘCIU DECYZJI, I ZŁE — MOGĄ NAWET PRZEWIDZIEĆ WASZĄ ŚMIERĆ. ŻADNA Z PRZEDSTAWIONYCH MAJAKÓW NIE MUSI SIĘ SPEŁNIĆ. WSZYSTKO ZALEŻY OD WASZYCH WYBORÓW. TEN DODATEK MA POZOSTAĆ TYLKO MAŁĄ WSKAZÓWKĄ, KTÓRĄ BĘDĘ KAŻDEMU Z WAS WYSYŁAĆ NA PW.


  Wypatroszona, wypalona kraina. Wszystko pozbawione cech i koloru. W powietrzu unosząca się biała mgła. Bezimienny chłód zaczynał wyraźniej dawać znać o swojej osobliwej obecności — sięgał do samych kości, mrożąc krew. Cisza. Zbyt pusta. Zbyt martwa. Nie towarzyszył jej nawet najmniejszy szmer. Próżnia. Strefa zero, wydawało się, że łudząco podobna, a jednak inna. Obudziliście się z wodą w ustach. Odbierała wam tlen i sznurowała gardła. Nad waszymi głowami nie unosił się nawet zagubiony księżyc, choć niebo wydawało się, być czarne jak smoła; puste bezchmurne, jak błyszczący atłas. Leżeliście w niewielkim wgłębieniu — miało może pół metra głębokości, szerokie na pięć. Wszędzie białe, kruche kości i czarna klejąca maź. W powietrzu zapach ziemi i mokrego popiołu. Ponad wami zbrukana ziemia. W powietrzu wiszące białe płaty, przypominały śnieg, ale nimi nie były. Wszystko ciemne i obklejona smolistą, grubą warstwą sadzy. Była wszędzie.
  Ból głowy. Zamęt. Jakby coś wnętrzarz czaszki próbowało się wydrapać na powierzchnie. Obrazy ostatnich godzin. Fragmenty lezące w waszej podświadomości jak części układanki. Desperacja. Byliście razem. W terenie. Potem pustka. Nicość. Pozbawieni ekwipunku i broni. Po uchyleniu powiek mogliście zauważyć budynki. Domy obdarte z farby i desek, gdzieś nieopodal kupy gruzu pełne nieokreślonych odpadków. To miejsce mogło wydawać się wam znane. Byliście tu. Niejednokrotnie. Na lewo znane kamienne mury, teraz oblepione czarną mazią i spowite białą mgłą — Bar 'Przyszłość'. Dalej kolejne fundamenty, należące do centrum Apogeum Desperacji. Gdzieś ledwo widoczny burdel. Wszystko wyglądało tak samo. Wszystko stało na swoim miejscu, jednak pustka i cisza towarzysząca temu miejscu, odbierała jego już i tak wymarłe dotąd życie. Nie było nikogo. Wiatr nawet nie wiał. Wisiał w powietrzu. Nie było też żadnego światła, żadnego dźwięku.
  Growlithe już po pierwszym ruchu, mógł poczuć mocne poszczypywanie na wewnętrznej części dłoni. I pomimo iż jego ręce były czarne od ziemi, mógł zauważyć na nich płytkie cięcia zakolorowane obfitą czerwienią. Przy uchyleniu ust, warga zapulsowała wyraźnie — pęknięta u samego kącika, czuł jak metaliczny płyn osadza się na jego języku. Dopiero przy większym, wymagającym ruchu, mógł poczuć, że coś ugniata go w kieszeni spodni.
  Ryan jako jedyny leżał na plecach. Jego twarz była zakurzona i poraniona. Na kostkach miał silne otarcia, wyglądały jak ślady po mocnej, sztywnej linie. Piekły. Po uchyleniu powiek  mógł zobaczyć tylko ciemne niebo, jednak coś kazało mu spojrzeć w bok. Na wzniesieniu — powyżej wgłębienia, w którym leżeli — stała mała, nowoczesna kamera. Była brudna i zniszczona. Z tego punktu wydawała się wyglądać zwyczajnie. Obiektyw skierowany był na ich postacie.
  Jinx wybudził się z silnymi dreszczami. Ciało miał skostniałe, a usta sine. Odcisk brudnej ziemi na policzku. Dusił go kaszel. Długo nie mógł złapać tchu. Lewy bark zakuł lekko, gdy próbował się ponieść. Dopiero kiedy obrócił głowę, mógł zobaczyć, że ostry odłamek szkła tkwi w jego ramieniu jak toskański Excalibur. Był długi i wyglądało na to, że utknął głęboko. Przypominał lodowy kolec. Materiał jego ubrania w tym miejscu był mokry od krwi.


►  Arcanine: niewielkie skaleczenia na dłoniach, pęknięta, krwawiąca warga.
►  Fucker: twarz pokryta płytkimi zadrapaniami, palące ślady po linie na kostkach.
►  Jinx: dreszcze zimna, uciążliwy kaszel, odłamek długiego szkła wbity w ramię.
►  Wszyscy obudziliście się z wodą w ustach, jakbyście byli wyjęci z wody. Macie mokre ubrania i odczuwacie wyraźny chłód. Nie macie ekwipunku ani broni.
►  Odpisy w kolejności dowolnej.
►  Deadline: 17 maj.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie znosił tracić czujności, a brak świadomości był ściśle z nią związany. Gdy jego umysł był wyłączony, stawał się całkowicie bezbronny – zresztą jak każdy – a nie mógł pozwolić sobie na rolę ofiary w tym świecie. Rzeczywistość powróciła do niego z takim impetem, że było to doznanie porównywalne do oberwania w twarz czymś wyjątkowo ciężkim, co tylko cudem nie zmiażdżyło mu nosa. Nic dziwnego, że pomimo nieszczególnie dobrej obecnie formy, gwałtownie poderwał się do siadu, wypluwając wodę, która jakimś cudem dostała się do jego ust. Gdyby stan nieświadomości potrwałby nieco dłużej, być może już byłby martwy. Mimowolnie zaczął kasłać, chcąc wykrztusić resztę wody, która niefortunnym trafem dostała się do nagłośni, już wtedy przesuwając wzrokiem po okolicy. Trwało to chwilę, zanim jego oczy przyzwyczaiły się do wszechobecnej ciemności, a kocie źrenice rozszerzyły się nienaturalnie, przysłaniając część srebrzystej tęczówki.
Ciężki oddech przeplótł się z odgłosem cudzego kaszlu, który skłonił go do obejrzenia się za siebie. Zdołał wychwycić znajomą sylwetkę, której widok uświadomił mu, że nie znalazł się sam w tym bagnie, jednak nie odezwał się ani słowem, jakby niezbyt wyraźny przebłysk wspomnień wystarczył, by uznać, że już wcześniej byli razem. Nie tylko we dwoje.
Koira.
Wzrok Grimshawa przesunął się w stronę Wilczura, który także padł ofiarą tego niefortunnego zbiegu okoliczności. Nie był to jednak pierwszy raz, gdy zamroczeni budzili się w zupełnie innym miejscu od tego, które wcześniej pamiętali.
Mordercze trio znowu w akcji, co Jay?
Zignorował kąśliwą uwagę natrętnego głosu w głowie, podciągając kolana bliżej klatki piersiowej, by rozmasować rękami piekące kostki. Zaraz po tym wytarł brudne ręce o nogawki spodni – ekstremalnie niehigieniczne warunki nie były mu obce, jednak nawet od nie przepadał za brudem w nadmiarze. Uważnie przemknął wzrokiem po otoczeniu, wyłapując znajome otoczenie, które teraz, skąpane w absolutnej ciszy i pustce, wydawało się równie obce co jeszcze niezbadane zakątki Desperacji, a wszystko tylko pozornie znajdowało się na swoim miejscu.
Co to ma być? ― wymruczał pod nosem, puszczając pytanie w eter. Jego towarzysze równie dobrze mogli uznać to za pytanie retoryczne, biorąc pod uwagę, że zarówno Sheba, jak i Growlithe mogli także nie pamiętać niczego.
Przesunął językiem po spierzchniętych wargach, wyczuwając na nich płytkie cięcie, które przyniosło ze sobą metaliczny posmak. Chwilę później jego uwagę przykuł niezbyt wielki przedmiot leżący na ziemi. Mimo że aktualnie wyglądał na kompletnie bezużyteczny, wyciągnął rękę w jego stronę, a podniósłszy urządzenie, przetarł je niedbale wierzchem dłoni. Dokładnie przyjrzał się kamerze, ważąc ją w dłoniach. Już od lat nie miał do czynienia z technologią, jednak podobne ustrojstwa zawsze posiadały jakieś w miarę czytelne oznaczenia, które miały ułatwić ich obsługę. Chociaż Rottweiler nie robił sobie szczególnych nadziei, że sfatygowana kamera jeszcze zadziała, spróbował odszukać włącznik, by upewnić się, że faktycznie tak było. Zawsze istniał jednak ten drobny procent szansy, że urządzenie mogło pokazać im obrazy z wcześniejszych wydarzeń, o ile nikt nie postanowił zabrać ze sobą nagrań z karty pamięci.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gardłowy pomruk niezadowolenia przetoczył się przez krtań wymordowanego, szybko przeistaczając się w upierdliwy kaszel, drapiący, wręcz wżerający się w gardło ciemnowłosego. Przekręcił się na brzuch, unosząc nieco na łokciach, czego od razu pożałował, kiedy z lewej strony ostry ból promieniował aż na całą rękę. Przeniósł ciężar na prawą stronę i spróbował się podnieść do pozycji siedzącej, jednocześnie walcząc z upierdliwym kaszlem oraz dreszczami. Wreszcie zacisnął mocniej zęby, wziął kilka głębszych wdechów i spróbował opanować te dzikie anomalie, jakie opanowały jego ciało. Powoli rozejrzał się po okolicy, która wydawała mu się podejrzanie znajoma, a potem spojrzenie złotych tęczówek napotkało dwie znajome sylwetki. Mimowolnie lewy kącik ust uniósł się, choć tak naprawdę nie powinno być mu do śmiechu.
Chciał coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnował z tego i w pełni skupił się na bólu lewej strony jego przedramienia. Brwi zmarszczyły się nieznacznie, a chwilę później warknął i syknął jednocześnie.
Uniósł prawą dłoń i przesunął opuszką po szpikulcu, tłamsząc szalejącą w nim irytację. Nienawidził takich sytuacji. Otumanienia i ran o niewiadomym pochodzeniu.
Co to ma być?”
- Nie wiem. – odparł zaskakująco spokojnie jak na jego aktualne podirytowanie oraz sytuację, w jakiej się znaleźli. Przynajmniej nie jest sam w tym gównobagnie, co?
- Ale wiem, że mam jakiegoś szklanego chuja w ramieniu. – dodał po chwili rozważając właśnie parę opcji. Na pewno nie może tego zostawić w ciele. Nie tylko będzie ograniczało jego poruszanie się, ale niesie ze sobą również inne, mało przyjemne konsekwencje. Z drugiej strony nie miał nic, co mogłoby powstrzymać ewentualne krwawienie, co też nie przedstawiało się zbyt kolorowo.
Ale był Grow.
Odwrócił się w jego stronę i chwilę odczekał się dojdzie do siebie.
- Grow. – zagaił jasnowłosego. - Przysmolisz trochę? – wskazał brodą na swoje ramię. To było jedyne rozwiązanie na tę chwilę. Co prawda pewnie nieco poboli jak ostatni skurwysyn, ale przynajmniej pozbawi się tego gówna no i nie wykrwawi jak zarzynany prosiak podczas świniobicia. Jeżeli Grow się zgodził, to Jinx ostrożnie ściągnął górną część ubrania i wyszarpnął szpikulec z ramienia jednym ruchem, pozwalając na to, by Grow zatamował krwawienie przypalając jego ranę.
Cudowny początek dnia. Nie ma co.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Z perspektywy osoby trzeciej to musiało wyglądać zabawnie. Co najmniej zabawnie. Growowi nie było do śmiechu, a mimo tego postanowił nie odstawać – ze ściśniętego na miazgę gardła wyrwały się przerywane, chrzęszczące nuty. Zarechotał prosto w piasek, ściskając krwawiącą, bolącą jak skurwysyn dłoń w pięść. Był gotów huknąć nią w pysk każdemu, każdemu kto tylko odważyłby się wypowiedzieć teraz choćby słowo.
Potrzebował ciszy, żeby przeanalizować sytuację.
Ciszy, żeby się uspokoić, bo wewnątrz coś go rwało. I to coś było ogromne, niespokojne i ruchliwe. Co chwila pochylało się nad nim, zwieszając łeb tak nisko, że niemal dotykało jego karku – na szyi czuł lodowaty oddech. To coś miało otwartą paszczę. Chciało mu powiedzieć, że...
Drgnął nagle, wciągając powietrze do płuc tak gwałtownie, że drobinki piasku władowały mu się do buzi; potem do gardła. Wsuwając palce w mokre włosy zaczął kaszleć, wypluwając resztki cieczy. Ten niespodziewany zryw sprawił, że na ułamek sekundy zapomniał o stojącej za nim bestii. Rozwarł oczy.
Mgła.
To pierwsze co zarejestrował.
Leżał z pyskiem w ziemi, z zębami wgryzionymi w glebę i nosem spłaszczonym, że żal patrzeć, ale to, co zarejestrował na starcie, to mgła, której nie mógł dotknąć, ani poczuć.
Wiesz, dlaczego mgła istnieje? – cichy szept dobiegł zza jego ramienia.
Z żałosnym jęknięciem wsparł się na łokciu. Bestia była tuż obok, ale poza zasięgiem wzroku. Grow miał głowę wypełnioną potłuczonym szkłem, które ocierało się o siebie ze zgrzytem z każdym przechyleniem szyi. Dudniło mu nie tylko w czaszce – pulsowanie zdawało się dobiegać też z każdej innej części jego ciała. Gardła, piersi, kostek, nawet z opuszek palców, które nagle drgnęły, rozwarły się i wbiły mocniej w podłoże.
„Co to ma być?”
Obraz był chwiejny i przez pierwszą sekundę wirował, ale potem nagle się uspokoił, a on dostrzegł Ryana z...
Kamera – wyrzęził. — Nie ma za co.
Wypowiadając te słowa, zapiekła go warga. Przebiegł więc po niej językiem, od razu wyczuwając pod nim metaliczny posmak. Pęknięta.
Wiesz, co się kryje we mgle, Jace?
Zadrżał wściekły, zmuszając wszystkie mięśnie do naprężenia się.
Zamknij się. Do jasnej cholery, stul dziób!
Wyplątał palce z włosów i wsparł się ręką o ziemię, by wreszcie siąść. Tak lepiej. Nie fenomenalnie i nie „całkiem nieźle”, ale po prostu lepiej niż było, bo wreszcie nic nie spłaszczało jego twarzy na mopsa, a on sam mógł się rozejrzeć. Ubranie lepiło mu się do ciała. Skóra była wychłodzona. Co tu się, do chuja ciężkiego, działo? Wszędzie tak szaro, tak...
— Grow...
Akurat wstawał. Przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa dreszcz i wszystkie palce rozszczepiły się jak szpony harpii. Przeniósł jednak wzrok na Shebę. Przez chwilę patrzył, ale z każdą sekundą jego oczy przytomniały coraz bardziej; potrzebował kilku sekund, by otrząsnąć się z resztek otumanienia.
Jasne – wychrypiał, ostatni raz przesuwając wierzchem ręki po twarzy. Na skórze – od policzka, przez nos i kawałek drugiego polika – przeciągnęła mu się smuga brudu. Zaraz po tym oparł dłoń o ranę czarnowłosego. Nie należał do osób wrażliwych, brakowało mu więc delikatności, z jaką powinien podejść do sprawy. Nie musnął nagiej skóry Jinxa. Po prostu chwycił go za ramię pozwalając, by gorąco przelało się przez jego własną skórę, znajdując ujście tylko sobie znanymi kanalikami – ogień wpierw nieśmiało musnął wnętrze rany Jinxa. Potem pewniej zajął poharatane miejsce. Ręce miał czarne od ziemi, ale ziemia w kontakcie z gorącem zaczęła schnąć i odpadać, dlatego cofnął gwałtownie nadgarstek, ścierając machinalnie uświnienie o brzeg spodni... W których coś wyczuł.
Sięgnął do kieszeni, by to wyciągnąć.
Akurat wtedy nad jego ramieniem pojawiła się wyszczerzona szczęka.
We mgle znajduje się wszystko to, czego nawet bogowie boją się oglądać.

Użycie mocy:
- Pirokineza: 1/2.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Przedmiot w stalowych dłoniach Ryana wydawał się być zwykłą, popsuta zabawką. Poszarzałą od ziemi i wyblakła od słońca. Promienie słoneczne musiały świecić nań przez wiele dni, tygodni, miesięcy, może nawet lat? Słońce, którego tutaj nie było. Które — być może — spowite teraz pod kotarą kobaltowej, prawie czarnej tkaniny mamrotało żałośnie. Jaka była pora dnia? Czy była noc jak względnie określał wszechobecny mrok? Dzień? Która godzina? Nigdzie nie było widać cieni. Cieni. Właśnie. Stare, znajome budynki stały naprzeciw nich jak fortel wybudowany z cegieł. Zwalisty i trwały, ale żadna ze ścian nie rzucała długich, wykrzywionych cieni, a jednak skądś dochodził nikły blask, jak przy pełni księżyca (w końcu byli w stanie dojrzeć siebie nawzajem i kształty otaczających ich obiektów). Tym razem zakrzywionego rogala nie było widać, ale ślad po nim wydawał się być wymalowany i wyznaczony znaczną dziurą na niebie.
  Beznamiętny chłód obiektu musnął subtelnie palce wymordowanego (i jak można było przypuszczać i ten przedmiot nie pozostawił po sobie czarnego śladu na suchej jak pieprz ziemi) tak przenikliwe, że mogło się wydawać, ze ów zabytek został wyciągnięty z największych głębin, zimnych krypt grobowców. Ryan szybko znalazł przełącznik. Wyświetlacz zabłysł jasnym światłem; popękana szybka wydawała się jeszcze wyraźniejsza. Na moment mogło się wydawać, że sprzęt lada chwila zgaśnie, ale to się nie stało. Aparat wydał z ciebie ciche pobrzękiwanie, jakby coś w ogólnym rozruchu zaczęło mu przeszkadzać — może to piach, który wdarł się do jego obudowy i rozpoczął krótką zabawę w kata. W każdym razie, ekran momentalnie pociemniał; pajęczyna pęknięcia znów wydała się prawie niewidzialna. Na wyświetlaczu pojawił się jaśniejący napis: „Brak karty pamięci”. Sprzęt wydawał się działać bez zastrzeżeń. Czemu ktoś go tu zostawił? I to beż karty pamięci?
  Sheba wyciągając szklany pocisk ze swojego ramienia mógł poczuć, jak obce ciało rani jego mięśnie i splot ramienny. Nie było to przyjemne. Trudno w końcu nazwać przyjemnym tego rodzaju interwencję. Krew polała się większym strumieniem, zalewając jego ramie i przedramię szkarłatna cieczą. Ostatni koniec szpikulca odsłonił wielka, czarna wyrwę, odsłaniając skórę i mięśnie. Krew nieprzestała płynąc. Zaczynała już skraplać się z jego palców na zakurzoną ziemie. Nerwowy ruch Wilczura, spowodował, że złapana w stalowy uścisk ręka zabolała Shebe jeszcze dotkliwiej. Pomarańczowy płomień buchnął nagle. Wyglądał jak niewinny strumień buchający z gazowej butelki. Ale coś było nie tak. Growlithe mógł wyczuć, że figlarny czerwony język nie słucha się go jak zawsze. Spadek siły? Jakby została zduszona… Ale czy to możliwe? Ogień jednak szybko pożarł jego zranioną cześć ciała, osmalając ranę. Ból powiększył się, ale chociaż krew przestała spływać.
  Coś tuż przy nich zawyło, zaświstało i wzburzyło się. Zakurzone i brudne okiennice wydawały się drżeć lekko. Ale nic nie mogło wywołać takiego ruchu. Nic co było dla nich widoczne. Chłód jeszcze wyraźniej wstąpił na ich ciała, jakby ktoś zaczął malować po ich skórze kawałkiem lodu.
  Kiedy dłoń Growlithe’a zanurzyła się w kieszeni i zacisnęła na ukrywanym tam przedmiocie, już przez sam dotyk mógł wyczuć, że rzecz ta jest twarda i zimna. Mieściła mu się w dłoni. Kiedy wciągnął rękę na zewnątrz mógł zauważyć na jej bladym wierzchu srebrny, ciężki klucz. Nie błyszczał się, w tym miejscu wydawał się być matowy i bez połysku, a może taki właśnie był?
&mesp; Pomimo iż nie wiał tu wiatr, to drzwi do baru „Przyszłość” otworzyły się na oścież z zaciągającym krzykiem. Zatrzymały się na krótką chwilę, jakby ktoś złapał klamkę na wędkę, po czym trzasnęły z hukiem. Mgła się wzmogła. Wydawała się teraz kłębić w jednym miejscu — na wysokości stu metrów. Widać było w niej delikatny zarys postaci. Ludzkiej. Przynajmniej tak się mogło wydawać. Sylwetka niska i krucha. Biała mgła szczelnie obejmowała jej kostki. Dopiero po chwili wydawała się lekko rozpłynąć pozwalając im dojrzeć jej prawdziwe oblicze. Około dwadzieścia metrów od nich (na przeciw) stał chłopiec. Miał na sobie krótkie spodenki i podartą koszulkę z krótkim rękawem. Jego włosy były koloru blond i sterczała z nich para psich uszu. Gdzieś za plecami ukrywał się opuszczony, włochaty ogon.
  Stał w bezruchu i patrzał się na nich, dokładnie tak jakby był tu cały czas. Nie ruszał się z miejsca, nawet kiedy go zauważyli.


►  Arcanine: niewielkie skaleczenia na dłoniach, pęknięta, delikatnie krwawiąca warga.
►  Fucker: twarz pokryta płytkimi zadrapaniami, palące ślady po linie na kostkach.
►  Jinx: dreszcze zimna, uciążliwy kaszel, ból w ramieniu — uporczywie pieczenie, ruchy w tym stawie są ograniczone.
►  Macie mokre ubrania i odczuwacie wyraźny chłód.
►  Odpisy w kolejności dowolnej.
►  Deadline: 15 czerwca.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Nie wiem.”
Przynajmniej nie tkwił sam w tej pierdolonej niewiedzy, chociaż nie nazwałby tego plusem całej tej sytuacji. Wolał dowiedzieć się prawdy choćby z drugiej ręki, nawet jeśli miałaby go nie zadowolić. Ale co zadowalającego mogło być w znalezieniu się na takim zadupiu? Z każdą chwilą odnosił coraz większe wrażenie, że ta ponura sceneria tylko łudząco przypominała dobrze znane im miejsce, a ktoś, kto postanowił ich w to wpakować, doskonale wiedział, jak zagrać na ich zmysłach. Pytanie tylko skąd?
„Kamera. Nie ma za co.”
Jak zawsze niezawodny ― wymruczał pod nosem, już nawet nie siląc się na ubarwienie swojego tonu sarkastyczną nutą, przez co zabrzmiało to jak suchy fakt. Zresztą w chwili, gdy cała jego uwaga skupiła się na rozświetlającym się ekranie. Nie dawał kamerze większych nadziei, biorąc pod uwagę, w jak opłakanym stanie się znajdowała, więc nie dało się ukryć, że jej funkcjonalność była dużym zaskoczeniem.
Przynajmniej dopóki coś znów nie postanowiło pójść nie tak.
BRAK KARTY PAMIĘCI
Przedmioty martwe bywały kurewsko złośliwe.
Norma ― rzucił bardziej do siebie niż do nich.
Ciche szemranie zaciętego mechanizmu urządzenia było na tyle drażniące, że Grimshaw zdecydował się na lekkie potrząśnięcie nim. Jeżeli wewnątrz faktycznie znajdowały się jakieś drobiny, zawsze istniała szansa, że część z nich znajdzie ujście w otwartych przestrzeniach, przez które wcześniej dostały się do środka. Ostrożnie zderzył ze sobą obie dłonie, wywołując nieco mocniejszy wstrząs, jednak uważając, by nie uszkodzić przy tym zdobyczy. Uniósłszy aparat na wysokość swoich ust, dmuchnął w niego kilkakrotnie, przekręcając go w różne strony, zanim zdecydował się na wciśnięcie kolejnego przycisku. Nie był pewien, czy bardziej współczesne kamery posiadały też niewielką pamięć wbudowaną, jednak nic nie stało na przeszkodzie, żeby to sprawdzić, choć w międzyczasie odruchowo przesunął ręką po ziemi w miejscu, gdzie wcześniej zauważył sprzęt, choć karty pamięci z pewnością od tak nie wypadały z zatrzaśniętych specjalną klapką portów.
Skrzypnięcie. Trzask.
Podrażnione silnym bodźcem zmysły – choć nadal nieco otępiałe – wywołały dość gwałtowną reakcję. Ciemne źrenice wymordowanego najpierw zwęziły się do pionowych kresek, by zaraz rozszerzyć się na nowo, gdy jego wzrok padł na wejście do „Przyszłości”. Noga ciemnowłosego szurnęła ostrzegawczo o ziemię, gdy instynktownie przygotował się do poderwania się z ziemi, choć nie zamierzał reagować w inny sposób, dopóki dzieciak nie wykonywał żadnego ruchu. Nie odezwał się ani słowem – jakby nie patrzeć, nie był najlepszym materiałem na mówcę, a już tym bardziej nie wtedy, gdy chodziło o dzieci.
Z wycelowanym w sylwetkę obiektywem, Jay wsunął palce za pasek przy kamerze, z którą najwidoczniej nie zamierzał się rozstawać. Mogła im się przydać – przynajmniej taką miał nadzieję, gdy po chwili mimowolnie opuścił wzrok na ekran, kciukiem celując w kolejne przyciski w poszukiwaniu odpowiedniej opcji. Widoczność i tak była wystarczająco chujowa nawet jak dla nich. Na przestrzeni wieków na pewno nie postanowiono zrezygnować z czegoś tak przydatnego, jak tryb nocny. Ciekawe czy oko urządzenia widziało dokładnie tyle samo, ile byli w stanie zobaczyć oni?
Myślisz, że ci odbija?
Głupie pytanie.
Masz rację. Do tego wniosku doszedłeś już dawno temu.

|| Nie mam weny, ale napisać trzeba było.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bez ukrywania, bolało.
Jak ostatni skurwysyn. Co prawda zawyżony próg bólu sprawił, że zamiast wiązki siarczystych przekleństw, przez jego gardło i zaciśnięte wargi potoczyły się jedynie niezadowolone syknięcia I warknięcia, to jednak wciąż bolało. Kiedy jasnowłosy skończył, Jinx wyciągnął przed siebie lewą dłoń, uparcie ignorując ból oraz smród palonego mięsa, który wypełnił jego nozdrza, po czym poruszył kilka razy palcami oraz zacisnął ją w pięść. Potrafił nią ruszać, chociaż funkcjonowała o wiele słabiej i gorzej, aniżeli normalnie. Upierdliwe. To na pewno.
Dopiero wtedy zainteresował się otoczeniem, chociaż jego uwagę bardziej skradła kamera trzymana w dłoniach Grimshawa, chociaż wnioskując po jego minie (mina Grmshawa, heheszki, bardzo zabawne), łatwo można było się domyśleć, że wiedział tyle samo, co Jinx.
Pomimo drgawek i cholernego uczucia zimna, spróbował podnieść się na równe nogi, powoli uderzając przednią częścią buta w powierzchnię, jakby chciał sprawdzić z jakiego materiału jego podłoże. Czas na krótkie zebranie faktów. Znaleźli się tutaj we trójkę. Czyli ktoś musiał nie tyle co ich znać, a ich przeszłość. O ile byłby w stanie zrozumieć wmieszanie w to całe gówno samego Growa z Grimshawem, tak dorzucenie Jinxa nie miało sensu. Druga kwestia, to miejsce.
Powoli uniósł spojrzenie, rozglądając się dookoła. Wyglądało jak apogeum, chociaż na pewno tym nie było. W apogeum zawsze było pełno prawie martwego mięsa walającego się po ulicach. Bez znaczenia o jakiej porze dnia i roku. A tutaj panowała wręcz nienaturalna cisza. Jakby wszystkie odgłos piekła zwanego Desperacją zostały manualnie ściszone.
Jeżeli miał to być jakiś żart, to mało śmieszny.
Zbiorowa iluzja? Halucynacje? Nic innego w tym momencie nie przychodziło mu do głowy. To wszystko wydawało się tak cholernie surrealistycznie….
Złote spojrzenie padło na wątłą sylwetkę jakiegoś szczeniaka. No proszę.
Czemu miał wrażenie, że jeżeli ruszą w tamtą stronę, to wpadną w jeszcze większą pułapkę? Z drugiej strony nie mieli jakiegokolwiek punktu zaczepnego. Nie wiedzieli gdzie się uda, w którą stronę, nic. Gówniak wydawał się w tym momencie najbardziej rozsądną opcją.
O ile w tym całym zamieszaniu można było wspominać o jakimkolwiek rozsądku.
- Smark pewnie coś wie. – odezwał się wreszcie zachrypniętym głosem, spoglądając na pozostałą dwójkę. Jego blade usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. - I zapewne to jakaś pułapka. Ale hej… To chyba normalne dla nas, co? – rzucił luźno i poruszył karkiem, pozwalając, by pojedyncze kości strzeliły. Nie mieli raczej innej opcji. Chociaż….?
Spojrzał za siebie, próbując dostrzec cokolwiek w gęstej mgle.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Jeszcze trochę, a zdrętwieją mu mięśnie. Oczywiście, w pierwszej chwili pomyślał o tym, aby ich osuszyć. Ogień mógł być tutaj zbawienny nie tylko dla rany Jinxa. Ale było w tym coś nietypowego. Coś, co dusiło jego umiejętności i sprawiało, że nie chciał ich używać.
Niezadowolony powiódł wzrokiem po Ryanie, przyglądając się wszystkim próbom wskrzeszenia urządzenia. Na darmo?
Warkot zadrapał jego gardło, jakby przez przełyk przeciskał się naszpikowany kolcami kaktus. Metaliczny posmak, suchość na języku, drżenie palców – to wszystko sprawiało, że czuł się niespokojny i ten niepokój zmuszał go do ciągłej czujności, choć nie ulegało wątpliwościom, że będzie pierwszym, który ruszy ku pułapce, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Już teraz stał na granicy między próbą bycia cierpliwym i spokojnym a przełamaniem wszelkich zasad logiki. Niemądrym byłoby ruszenie ku nieznajomemu, głupio by postąpił nie zbadawszy wcześniej terenu. Pociągnąłby konsekwencje nie tylko na siebie, ale prawdopodobnie również na Jinxa i Ryana. Może nawet głównie na nich.
„Ale hej... To chyba normalne dla nas, co?”.
Pękł ostatni sznur trzymający go w miejscu. Na raz, gdy tylko niski głos Sheby dotarł do jego uszu, stopa wymordowanego uniosła się i opadła kawałek dalej, rozpoczynając ciąg przyczynowo-skutkowy.
To może być pułapka.
To może być ostatnia osoba, do której powinieneś podejść.
To może być głupota, którą przypłacisz życiem.
Nie tylko swoim, Jace. To może być życie kogokolwiek.
Może Jinxa.
Albo Ryana.
Usta Wilczura wykrzywiły się w jakąś marną pochyłą świadczącą o rosnącym, coraz mniej możliwym do zduszenia rozdrażnieniu. Ale któryś z nich musiał wykonać ruch. Jeżeli kamera nie działała, wokół było... dziwnie, przede wszystkim, a jego jedyną bronią był klucz, który co najwyżej wsadzi komuś w dupę i przekręci trzykrotnie cicho licząc na to, że wroga zaskoczy sam motyw... to co innego im pozostało, jeżeli nie sprawdzenie ostatecznej z opcji?
Życie Ryana i Jinxa być może było od tego zależne, ale jego własne od ich wyborów również. Jeżeli podeszwa buta opadnie na cienki lód i ich „być lub nie być” zawiśnie nad nożem, wiele będzie po nich oczekiwał. Natomiast w chwili obecnej jeszcze nic się nie osunęło, jeszcze stabilnie ucinał kolejne metry dzielące go od nieznajomego.
Hej – wychrypiał, dopiero zdając sobie sprawę, jak ciężko poruszać ustami, które niemal cały czas drżą. Wychłodzone ciało, mokre, przyklejone do skóry ubrania i brak perspektyw na ogrzanie się – to wszystko łącznie pchało go naprzód. Włożył z powrotem klucz do kieszeni, wciskając go jak najgłębiej. Pustą więc rękę uniósł zaraz na wysokość swojego barku; po drugiej stronie tak samo wyciągniętą trzymał drugą dłoń. Obie z wyprostowanymi palcami. Ten obronny gest wydawał mu się po prostu śmieszny, zważywszy na to, że mina nie wskazywała na bycie potulnym chłopcem, jednak nie było tu niczego, co ułatwiłoby mu wejście w odpowiednią rolę.
Widzisz? Ręce mam tutaj. Żadnej broni. Żadnych złych zamiarów. Jestem po prostu zmęczony i stąd brak pozytywów wybitych na twarzy. Wszystko to, co pozytywne, dostrzeżesz w spojrzeniu? Widzisz te oczy? Te dwa kurwiki, które pokazując, jak blisko już jestem, żeby cię
ZAJEBAĆ ZAJEBAĆ ZAJEBAĆ
poznać?
Wiesz, gdzie jesteśmy? – Podniósł nieco głos; nie na tyle, by krzyczeć, ale wystarczająco, aby stojący (już nie tak daleko) dzieciak był w stanie go usłyszeć. Grow nie miał zamiaru podchodzić do niego zbyt blisko. Wolał stanąć w połowie, niż znaleźć się tuż przed szczeniakiem.
A bo to pierwszy raz, gdy jakiś szczyl byłby przynętą?
Gdyby sam był oprawcą?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Otoczenie pomimo braku realizmu — które zaserwowałaby mu grupa zafajdanych wymordowanych słaniających się na nogach albo sponiewieranych dzikusów śpiących smacznie pod zabrudzoną ścianą — wydawało się żyć swoim życiem. Unoszące się pyły i gęsta mgła była tak lekka, że po prostu trwała zawieszona w czasoprzestrzeni, zmieniając leniwie swoje położenie tylko o parę stopni.
  Kiedy Ryan potrząsnął urządzeniem parę ciemnych drobinek wyleciało spod obudowy. Wdzięczne urządzenie nadal świeciło jasnym światłem napisów, jakby tylko czekało na poczęstunek w postaci wspomnianej karty, o którą się domagało. Ziemia, którą przeczesał później dłonią wydała się sucha jak pieprz, nawet wśród piachu, jego palce nie wyczuły niczego co mogłoby kryć się pod pierzyną brudu.
  Rana na ramieniu Jinxa, nadal serwowała właścicielowi paraliżujący ból, choć chłód jaki panował wokół nich działał zdecydowanie na jego korzyść. Zimno tego miejsca muskało skórę jak chłodny kompres na oparzenia. I to było dobre.
  Tajemniczy chłopiec stał nadal w rozstępującej się mgle. Kiedy ciężkie kroki Growlithe’a skierowały się w jego stronę, uniósł tylko głowę. Spojrzał w dwukolorowe tęczówki wilka, na chwilę nawet zapominając o Grimshawie i Shebie — ale tylko na chwilę. Dystans jaki przemierzył Wilczur najwyraźniej spowodował wzmożoną czujność. Szczyl zastrzegł uszami, a ogon mu znieruchomiał. Mógł się cofnąć, ale tego nie zrobił. Coś trzymało go w miejscu. Jakieś pragnienie…
  „Hej”
  Jasne spojrzenie — mimo niewiarygodnego spokoju — przetoczyło się na sylwetki dwóch pozostałych DOGSów znajdujących się z tyłu wielkiej postaci. I pomimo panującego mroku obydwoje mogli dojrzeć w młodych oczach delikatny zarys napięcia.
  „Wiesz gdzie jesteśmy?”
Znów spoglądnął na Wilczura, ale ten zamiast napięcia mógł dojrzeć tylko wyraz szczerego rozbawienia. Może nawet delikatny uśmiech wykrzywiał mu wargi?
  — Nie — mogli usłyszeć Sheba i Ryan.
  — Tak — odpowiedź przeszyła umysł Growlithe’a jak strzała wymierzona prosto w twarz.
  — Obudziłem się tutaj. Już jakiś czas temu. Byłem z Heb. Rozdzieliliśmy się. Szukaliśmy pomocy.
  — Zostało wam czterdzieści osiem godzin. Przez zasłonę widzisz już drugi brzeg. Jedną nogą jesteś już w piekle, więc widzisz demony, jakie to uczucie, Growlithe? — Odpowiedzi, które słyszał białowłosy zagłuszały tło. Z niewiadomych przyczyn powodowały w nim zbierającą się furię. Jakby sama obecność dzieciaka niosła za sobą kataklizm; przechylił głowę wpatrując się w Jace’a piorunującym spojrzeniem. Biła od niego pewność siebie.
  — Jesteście jedynymi żywymi w tej okolicy, musicie mi pomóc. — Twarz blondyna, odchyliła się i rzuciła rozpaczliwe spojrzenie w kierunku dwójki pozostałych jakby i z nimi próbował złapać kontakt wzrokowy.
  — Umrzecie.
  — Proszę.
  — DOGS. Wybije każdego. A ciebie – urwał. — Zostawię cię na sam koniec, w ruinach własnej produkcji, o którą tyle walczyłeś. Psy polują. Są tu. Odbiorą wam wszystko. — Bezczelny uśmiech przeciął jego twarz, a oczy stały się wyraźniejsze. Odznaczał się w nich zielony, wręcz seledynowy kolor, który powoli zostawał pożerany przez mrok.
  Klucz, który Wilczur wepchnął do swojej kieszeni zaczął uciskać go w udo. Jak broń, która powinna tam być, gotowa do złapania za rękojeść.
  Grimishaw jak i Sheba widzieli postać małego chłopca skrytego przed posturą dużo wyższego mężczyzny. Gdyby cokolwiek rzucało tu cień, zapewne dzieciak byłby przez niego pożarty.
  Trzymana w dłoni kamera Ryana, ukazała mu tło jak z obrazka. Najpierw zalany wszechobecnym mrokiem i mgłą, później — kiedy wcisnął odpowiedni guzik — ekran podświetlił się na zielono, a wszelkie kontury budynków jak i samej postaci uszatego wymordowanego wyostrzyły się. Wszystko jednak wyglądało normalnie. Do czasu.
  Grimishaw mógł zobaczyć, że psowaty ma na sobie plecak — w ciemnościach najwidoczniej nie był on dla nich widoczny. Nadal prężył się pod postacią Wilczura i pewnie gdyby tylko mógł i nakazała mu odwaga wykonałby zgrabny obrót, i zwiał. Ale wtedy coś poruszyło się za jego plecami. Było duże i ciemne. Jednak zbyt szybkie, aby się temu przyjrzeć. Rozmazało ekran i znikło jak nikły powiew powietrza.
  Chłopiec z wciął utkwionym wzorkiem w Growlithe'a, sięgnął ręką za siebie. Twarz nadal wykrzywiała mu się w uśmiechu. Oczy oblała czerń. Czy to widział tylko białowłosy? Czy to słyszał tylko on?
  Coś zabłyszczało delikatnie ponad jego chudym ramieniem. Dziwne wrażenie, że dobył ostrza.


►  Arcanine: niewielkie skaleczenia na dłoniach, pęknięta, delikatnie krwawiąca warga.
►  Fucker: twarz pokryta płytkimi zadrapaniami, palące ślady po linie na kostkach.
►  Jinx: dreszcze zimna, uciążliwy kaszel, ból w ramieniu — uporczywie pieczenie, ruchy w tym stawie są ograniczone.
►  Macie mokre ubrania i odczuwacie wyraźny chłód.
►  Odpisy w kolejności dowolnej.
► Całkowita swoboda w działaniach.
Pogrubione kwestie widzi/słyszy tylko Arcanine.
►  Deadline: 24 lipiec.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bezużyteczny szczeniak ― cichy pomruk przetoczył się przez gardło ciemnowłosego wraz z nadejściem przeczącej odpowiedzi. Teraz jedynie Sheba mógł usłyszeć go na tyle wyraźnie, by zorientować się, że ów dźwięk niósł ze sobą jakieś konkretne słowa.
Mimo nieprzyjemnie piekących kostek, wreszcie podniósł się z ziemi, jednak nie zapomniał o ostrożności, czujnie obserwując przy tym to, co działo się na wyświetlaczu i co jakiś czas unosząc wzrok ponad niego, by porównywać scenerię w zasięgu jego spojrzenia, jak i obiektywu. W momencie, gdy stawał na równe nogi, dyskretnie przesunął ręką po prawej kieszeni tylko po to, by zorientować się, że była zupełnie pusta. Wszystko wskazywało na to, że ktokolwiek ich w to wpakował, musiał wiedzieć, że znacznie lepiej było zostawić ich z niczym – co z tego, że na upartego każde z nich było zdolne do uczynienia śmiertelnej broni z przedmiotu codziennego użytku?
„Obudziłem się tutaj. Już jakiś czas temu.”
Widziałeś nas już wcześniej? ― odezwał się ze wzrokiem opuszczonym na kamerę, jakby odpowiedź na to pytanie miała dość istotne znaczenie. ― Tutaj ― zaznaczył, łapiąc go za słowo i kiwnął podbródkiem ku ziemi, na której jeszcze do niedawna leżeli półżywi. Skoro był tu wcześniej, istniała szansa, że ich widział, jednak skoro widział ich w tak beznadziejnym stanie, po co w ogóle tu wracał?
Grimshaw był ostatnią osobą, na której błagalne spojrzenia robiły jakiekolwiek wrażenie. Stąpał po tych ziemiach już wystarczająco długo, by wiedzieć, do jak wiarygodnych zagrywek byli w stanie posunąć się niektórzy, gdy natura sprzyjała im niepozornych wyglądem. Co mniej obyci w tej ziemskiej chujowni, od razu nabijali się na zarzucony haczyk, nawet nie zakładając opcji, że ten uroczy, zabiedzony dzieciak naprzeciwko nich, wcale nie musiał być dzieciakiem. Ciemnowłosy nie ufał powłokom – na dobrą sprawę nie ufał niczemu, co obserwował od zaledwie pięciu minut, a czasem był na tyle cierpliwy, by latami czekać aż fałszywa maska wreszcie spadnie z cudzego ryja. Jeśli dzieciak rzeczywiście liczył na pomoc, to nie był jego szczęśliwy dzień.
Chcesz, żebyśmy pomogli tobie czy wam? ― beznamiętny ton stopniowo wywierał jakiś bliżej nieokreślony nacisk. Coś, co sprawiało, że ciężko było oprzeć się wrażeniu, że wspólne problemy nie czyniły ich jeszcze dobrymi kompanami. Dzieciak był prześwietlany, choć Jay zdawał się na niego nie patrzeć. Przesunął jednak wzrokiem na boki, jakby oczekiwał, że zaraz z któregoś kierunku nadejdzie wspomniany towarzysz wymordowanego, a kiedy powrócił wzrokiem do emanującego zielonym światłem ekranu, na którym po chwili coś się pojawiło. Nie był pewien, z czym miał do czynienia, więc nic dziwnego, że dla pewności od razu uniósł wzrok na naturalny obraz chłopca, jakby liczył na to, że ciemna plama ukaże mu się gdzieś w pobliżu.
Na darmo.
Było jednak jeszcze coś...
Co jest w plecaku?
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wsunął palce w ciemne włosy I rozczochrał je nieco, wpatrując się z widocznym znużeniem na twarzy wprost w małego chłopca. Albo kogoś, kto jedynie fizycznie był zbliżony do jakiegoś gówniaka, a mentalnie mógł przecież być zbliżony wiekiem do każdego z nich. Sprawa stawała się coraz bardziej upierdliwa i niejasna. A Sheba naprawdę nie lubił, kiedy czegoś nie lubił. Z jednej strony chciał zostawić całą konwersację Wilczura, z drugiej zaś strony chciał to przyspieszyć i ruszyć do przodu. Bez znaczenia czy byłby to mały czy też duży krok. Chciał po prostu się ruszyć, a nie stać jak ten cholerny kołek wbity w ziemię.
Palce wreszcie wysunęły się z kruczoczarnych włosów i zacisnęły na lewy przedramieniu, gdzie nadal odczuwał upierdliwość przypalenia, powoli przesuwając stopą do przodu, by ruszyć w stronę Growa.
Ale zatrzymał się w miejscu.
A spojrzenie przytępiało na zaledwie parę sekund. Ułamków, które liznęły oś czasu. Wszystko w jednej chwili wydawało się inne, odległe. Wypuścił ramię i spojrzał na dłoń, nieświadomie sięgając do przodu drugą, by pochwycić nieznajomego.
Ale palce, gdzie jeszcze parę chwil wstecz zaciskały się na przedmiocie, teraz poczuły opór powietrza. Z kolei druga napotkała ramię Grimshawa, na którym spoczęły długie palce wymordowanego zakończone paznokciami. Wszystko się rozmyło.
Zmarszczył brwi, czując, jak w głowie zaczyna huczeć. Zabrał rękę z Ryana, nawet nie kwapiąc się na jakieś szczególne słowa wyjaśnienia. Zamiast tego obrócił się na pięcie, spoglądając za siebie, gdzie mgła ziała pustką. Ostatni raz zerknął na pustą dłoń, chociaż wydawało mu się, zapewne tylko podświadomie, że nadal czuje niewidzialny ciężar.
Co jest za nami?
Przemknęło mu przez umysł, wdzierając dziurę ciekawości gdzieś z tyłu głowy. Powoli ruszył przed siebie, zostawiając w tyle Growa i Ryana, oraz podejrzanego szczeniaka. Nie zamierzał oddalić się na tyle, by stracili siebie wzajemnie z oczu. To była jedna z podstawowych zasad, żeby się nie rozdzielać. W kupie siła, czy coś. Jednakże musiał się upewnić. Sprawdzić. Czy za grubą granicą mlecznej mgły znajduje się coś jeszcze.
Otępienie wgryzało się w jego skórę, a dreszcze robiły swoje, przywołują na myśl szarpanie skóry małymi haczykami. Raptownie zatrzymał się, spoglądając przez ramię, by upewnić się, że wciąż widzi Growa i Ryana. Dziesięć kroków. Tyle zrobił. Liczył. Musiał. Musiał się upewnić, że nawet jeżeli straci dwójkę znajomych z oczu przez mgłę, to będzie w stanie do nich wrócić. A póki co, dziesięć kroków. Tyle powinno wystarczyć, aby sprawdzić co znajdowało się dalej. A Przynajmniej taką miał nadzieję.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 8 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach