Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Go down

Słyszał każde jej słowo, każdą nutę śmiechu. I chociaż brzmiał pięknie, w innej sytuacji możliwe, że podziałałby na niego kojąco, w tym momencie wywoływała w nim obrzydzenie. Zwłaszcza, kiedy przyglądał się twarzy jasnowłosego, która z każdą kolejną chwilą wydawała się coraz bardziej…. Zmęczona.
- Jeżeli się nie zamkniesz, wytnę ci język. – powiedział cicho, zaciskając dłonie w pięści. Nie spojrzał na nią. Nawet tym dziecinnym gestem jej nie obdarzył. Bo czuł, że jeżeli to zrobi, to pęknie. Rzuci się na nią z pięściami, chcąc siłą wyciągnąć z jej gardła recepturę na antidotum.
Do rana, co?
Jak miał być szczery, wcale nie uśmiechało mu się czekać do rana i patrzeć na stan, w jakim jest mężczyzna. A czuł, że to tylko początek i że będzie jeszcze gorzej. Ale też chciał mu uwierzyć na słowo. Nie wyzbył się jednak pesymistycznych wizji, w których dana osoba się jednak nie zjawa. I co wtedy? I CO DO CHOLERY WTEDY?
Spuścił na moment głowę, czując się jak totalny przegraniec. Bezużyteczny książę, który nie jest w stanie ocalić nawet jednego życia.
- Powinieneś się przespać. – powiedział cicho, wreszcie przenosząc spojrzenie w stronę łóżka. Mógł ją zrzucić na ziemię, by udostępnić tę namiastkę luksusu dla niego. Z drugiej strony czuł, że Jace nawet swoim kosztem nie skorzystałby z tego. Dlatego też kiedy podszedł do mebla, to tylko po to, by zgarnąć z niego stary koc służący za przykrycie, a następnie rozłożył go na podłodze, wzdłuż ściany.
- Do rana jest jeszcze trochę czasu. cała noc, Jace. Wyciągnął dłoń w jego stronę, by mu pomóc się przenieść z krzesła, ale ręka zawisła w powietrzu, omal nie muskając delikatnie jego ramienia.
Nie. On nie chce twojej pomocy. Przecież wiesz. Byłeś tego świadkiem.
Ostatecznie zabrał rękę, robiąc krok w tył, by się przesunąć.
Jace ty ośle. Chociaż się połóż. Ty cholerny, dumny ośle
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

- Powinieneś się przespać.
- Nie – wychrypiał, ale nawet uśmiech Katherine był głośniejszy od szeptu, jaki prześlizgnął się przez zęby Jace'a. Nie chciało mu się wierzyć, że po tych wszystkich latach uciekania łapska śmierci dorwały go w chwili, w której czuł się bezpieczny. Bo stojąc w ciemnym zaułku, ze wzrokiem dziedzica pełnym oskarżenia wcelowanym prosto w siebie, czuł się jak władca. Panował nad sytuacją, kierował nią bez problemu. Do czego go to doprowadziło? Do aktu, w którym każdy oddech oznacza połknięcie kolejnej garści gwoździ, a każde mrugnięcie wymaga wysiłku o wiele cięższego niż rycerskie potyczki?
Głos Shiona docierał do niego z sekundowym opóźnieniem, ale skupiał się na nim na tyle, aby nie przepuścić choćby minimalnej głoski. Do rana jest jeszcze trochę czasu. Kilka godzin. Kilka długich godzin rozciągających się w lata albo nawet wieki przy szaleństwie, które go zalewało.

Katherine bez lęku patrzyła, jak dziedzic najrozleglejszych ziem całego świata podchodzi do niej, by odebrać koc, na którym połowicznie leżała. Z lekkim uśmieszkiem wykwintnie wyszkolonej damy przesunęła się pod ścianę, by zejść z nakrycia i ułatwić mu zadanie.
- Jest sens, mój książę? - zapytała subtelnie, jakby próbowała odwieść go od głupiego dowcipu, na który i tak nie miała wpływu będąc pokorną służką.

Pierwsze piętnaście minut... może dwadzieścia? Albo pół godziny? Pierwsze etapy były do zdzierżenia – tak uznał, kiedy stadium się zmieniło. Gorączka sprawiła, że oddech stał się bardziej urywany, a na czole, skroniach i karku pojawiły się krople potu. Krew nabiegła do oczu, którymi mrugał o wiele rzadziej niż powinien – starał się jednak nie zasnąć. Jeżeli to zrobi, może się nie obudzić. Przytomność oznacza sprawny umysł. To dowód na to, że czerniejące żyły, które pokrywały go aż po pierś, nie są jeszcze wystarczająco skutecznym defektem. W całej tej walce najgorsza była twarz Katherine. Kobieta patrzyła na nich cierpliwie z niezmywalnym uśmiechem.

Patrzyła i wypowiadała kolejne sekundy. Jej wargi poruszały się bezdźwięcznie, ale gdyby wpatrzyć się w nie dokładnie, można by dostrzec, jak długo liczyła. Sześćset czterdzieści osiem tysięcy dziewięćset pięćdziesiąt trzy... Sześćset czterdzieści osiem tysięcy dziewięćset pięćdziesiąt cztery... Na skroniach Katherine również zaczął zraszać się pot wyczerpania, ale jej oddech był spokojniejszy, a mięśnie mniej napięte. Sześćset czterdzieści osiem tysięcy dziewięćset pięćdziesiąt pięć...

Pokręcił głową, próbując odegnać napływające obrazy, które irytowały samym swoim zniekształceniem. Jakkolwiek długo się w nie nie wpatrywał, nie dostrzegał żadnych szczegółów. Miał zresztą coraz większe wrażenie stania na granicy. Nie śmierci. To jeszcze nie była śmierć. Śmierć przychodzi nagle, odganiając na boki Bestie Cierpienia, pochyla się i składa pocałunek na wargach; chłodny, kojący, upragniony... Stan, w którym znajdował się Jace, był stanem przed śmiercią. Drogą wyłożoną zbitym szkłem i ostrymi kolcami wystającymi z ziemi, drogą pełną pokrzyw, cierni i chłoszczących w twarz gałęzi z pazurami.
Znów pokręcił głową, mrugając. Dostrzegł twarz Shiona i na moment się skrzywił.
Świetnie.
Ostatnią mordą, jaką zobaczy, będzie ta zastała gęba.
- Co? – sarknął, wykrzywiając mocniej wargi w niesmaku. - Gapisz się. Zamiast tego mógłbyś zabić. Zrobić coś pożytecznego. Do chuja ciężkiego, raz się na coś przydał!

Katherine gwizdnęła. Jakiś czas temu usiadła, podkulając pod siebie nogi. Jej włosy lekko drżały milimetr od ciała, wciąż zachowując się, jakby leżały na tafli wody – niewidzialnej, niewyczuwalnej, ale jednak istniejącej. Jej wzrok zdawał się coraz bardziej błyszczący od narastającej gorączki, ale wciąż się uśmiechała i wciąż liczyła.
- Nie dotrwa do południa, już majaczy – powiedziała między cyframi i spojrzała uważnie na Shiona. - Wścieka się. A to powoduje szybszy przepływ krwi. Szybszy przepływ trucizny. Szybszy koniec. Jesteś w stanie go uspokoić, książę? Ja jestem. Radziłam sobie ze smokiem, z kundlami też daję radę!

Pokręcił gwałtownie głową, czując, jak żółć z żołądka podchodzi mu do góry i parzy przełyk razem z podniebieniem. Przycisnął wtedy pięść do ust, nabierając nagłego powietrza przez nos, najwidoczniej sądząc, że coś takiego umorzy chęć zwymiotowania wszystkim, co zalegało w narządzie pokarmowym. Ale nie był głupi. Prędzej czy później organy zaczną mu siadać, zapadać w sobie, wyłączać jakby nigdy nic. Wpierw nerki, potem układ odpowiedzialny za trawienie, płuca, serce, na samym końcu mózg, bo przecież mu obiecała. Z niezmywalnym uśmiechem złożyła przysięgę, że będzie wszystko pamiętał.

Światło przeciskało się już przez zamknięte okiennice. Samotne okno wpuszczało do środka niewielki snop promieni słonecznych; miasto było jednak jeszcze senne. Gdzieś w oddali, zapewne za ulicami z marmuru, piał wiejski kogut, jednak nawet siła jego profesji nie była w stanie wyrwać miasta Harrenhal z objęć Morfeusza. Ludzie uwijali się po cichu i powolnie, nieprzytomni i najwidoczniej zmęczeni samą perspektywą czekających ich wysiłków. Nawet grupa Jace'a nie dawała o sobie znać, jakby w pewnym momencie wszyscy pousypiali i do teraz nie wybudzili się z głębokich drzemek. Do uszu Shiona mógł dobiec tętent kopyt; szaleńczy, ale miarowy. Ustał nagle, blisko karczmy Pod Wilczą Łapą, z końskim rżeniem pełnym zaskoczenia, jakby jeździec ściągnął wodze zbyt gwałtownie, stawiając swego wierzchowca w pionie. Chwilę potem skrzypnęły drzwi budynku na parterze; kroków nie było jednak słychać.

Jace leżał. Nie pamiętał w którym momencie się na to zgodził, o ile w ogóle był taki moment. Całkiem możliwe, że ciało w pewnej chwili odmówiło mu posłuszeństwa i zwyczajnie runęło w dół, z wymęczenia wreszcie się poddając. Nie był też pewien, czy spał. Raczej trwał w stanie półprzytomności, z zaciśniętymi powiekami i narwanym oddechem, chociaż nie pamiętał zbyt wiele z przebytej nocy, więc może jednak odpadł, przegrał mimo upartości. Teraz za to był nadzwyczaj obecny i wydał z siebie ledwo wychwytywane charknięcie, kiedy przez podłogę usłyszał huk zamykających się piętro niżej drzwi. Dźwięk rozsadził mu czaszkę, więc podniósł rękę i przylgnął nią do znaczonej czarnymi zygzakami twarzy. Kącik ust Katherine uniósł się ciut wyżej.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie mógł nic mu siłą narzucić. A na pewno nie w momencie, kiedy umysł był wciąż ostry. Świadomy. O wiele bardziej, niż jego ciało. Dlatego też przysiadł na kolanach pod ścianą i czekał. Sam nie wiedział na co, po prostu czekał, błądząc spojrzeniem w pół mroku, próbując być głuchym na śmiechy i słowa kobiety.

Czas powoli mijał. Za wolno. Spoglądał teraz na twarz jasnowłosego, którego wzrok zdawał się pokrywa mleczną mgłą. Widział każdy ruch jego szczęki, każdy napięty i drżący mięsień pod skórą. Szybki i urywany oddech. Krople potu, które mozolnie spływały po jego skroniach, policzku, żuchwie. Nic jednak nie mówił. Siedział i czekał. Na nowy dzień. Pierwsze języki słońca wpadające do pokoju. Na osobę, która uratuje Jace’a. Wciąż milczał. Nawet wtedy, kiedy padały niezrozumiałe zlepki słów wypowiadane przez mężczyznę.
Milczał.

Poderwał się z ziemi gwałtownie, łapiąc lecące ciało, chroniąc go przed bolesnym upadkiem, którego i tak zapewne nie poczułby. Drobniejsze ciało zachwiało się, miażdżone przez większy ciężar, przez co opadł na jedno kolano. Nie wypuścił go jednak, trzymając mocno, jakby jakaś niewidzialna siła miała wyrwać go z jego objęć.
Kiedy ostatni raz trzymałem go w ramionach?
Wydawał się zaskakująco szczupły. Zdawało się, że odczuwa każde kostne zgubienie ocierające się o jego ciało. Biło od niego gorąco, palce wyczuwały mokry materiał ubrania lepiącego się do spoconej skóry. Drżał. Trucizna sączyła wewnątrz niego swoją własną, małą wojnę, wyniszczając go od środka. Przylgnął swoim policzkiem do jego, rozgrzanego, obejmując go jeszcze mocniej, zaciskając powieki. Bicie serca przyspieszyło, zrównało się z sercem jasnowłosego.
Ciało Jace’a paliło go. Czuł jego woń. Pot, ziemia i krew. Była jak trucizna, która tym razem wgryzała się w duszę rudowłosego.

Położył zimny okład na jego czole, powoli je schładzając, chociaż zdawał sobie sprawę, że są to syzyfowe prace. Zmywał pot, resztki krwi, próbował zetrzeć ciemne plamy, które obejmowały coraz to większą powierzchnię jego ciała. Poczuł ścisk w żołądku, dolna warga zadrżała niekontrolowanie. Oczy jednak pozostały suche.

Przechylił go na bok, podsuwając drewnianą miskę, która pierwotnie miała służyć do oddawania potrzeb fizjologicznych. Odsunął nieco na bok jego włosy, pozwalając mu swobodnie na zwymiotowanie żółcią. Nawet wtedy milczał, cierpliwie czekając, aż opróżni żołądek. Delikatnie na powrót ułożył go na kocu, przesuwając wierzchem dłoni po jego usta, ścierając resztki treści żołądkowej.
Na zewnątrz wciąż panował mrok.
Jeszcze trochę.
Wydał z siebie zdławiony odgłos, kiedy drżące i gorące palce zacisnęły się dookoła jego nadgarstka. Miał wrażenie, że miażdżą mu kość. Nawet przysiągłby, że słyszy pękanie. Nie wyrwał jednak dłoni. Zacisnął mocno szczęki, czekając, aż jego uścisk zelżeje. Jeżeli miało mu to pomóc, to był gotowy nieść ten niewielki ciężar jego bólu na swoich barkach.

Słońce wdzierało się boleśnie do pokoju, choć wciąż leniwie. Parę razy opadła mu głowa na ramie, kiedy podstępny sen próbował go objąć. Jednak za każdym razem udawało mu się wyswobodzić z jego uścisku. Wsunął palce w mokre od potu kosmyki włosów mężczyzny, którego głowa leżała na jego kolanach.
Jeszcze trochę.
Niebawem.
Znów głos kobiety. Tym razem wyraźny. Wyraźniejszy. Choć wydawał się przedzierać z przeszłości.
”Jest sens, mój książę?”
Ocknął się jak z letargu, pochylając nieco nad leżącym mężczyzną.
- Obiecał, że pomoże mi odzyskać tron. A on zawsze dotrzymuje obietnic. – wyszeptał, choć bardziej do siebie, niż do niej. Był zmęczony. Wyczerpany fizycznie i psychicznie. I przede wszystkim wystraszony. Jego stanem, oraz swoim własnym postępowaniem. Hamulce wreszcie puszczały. Przezroczyste grochy zaczęły skapywać na bladą twarz Jace’a poprzecinaną ciemnymi żyłami. Powoli spływały po jego policzkach, znikały w materiale koca, jego włosach. Łkał niemo, skryty przed jakimikolwiek oczami. Kobiety, Jace’a, nawet samych bogów. Zaledwie parę minut, nim wreszcie przełknął gorycz. Potrzebował tego. Odetchnął. Spojrzał w stronę drzwi.
Dalej czekał.

Drzwi skrzypnęły, kiedy uchylił je, wychodząc nieco na korytarz. Cisza. Nikogo nie było. Może powinien złamać zakaz Jace'a. Iść po kogoś. Sztacha? Nie. Odpada. Musiał coś robić. Był dzień. Jace był na granicy. A pomocy z żadnej strony.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Kiedy Shion wyszedł, domykając za sobą drzwi za którymi zostawił wciąż nierówno oddychającego mężczyznę, cisza wydawała się wręcz martwa. Ciężkie drewno zdawało się całkowicie odcinać wszelakie odgłosy wydawane przez Jace'a pozostawiając młodego dziedzica samego sobie. Wszyscy, którzy w nocy wojowali, pili i opowiadali sobie historie, teraz drzemali – niektórzy wciąż pod stołami, pod którymi upadli spici na umór. Atmosfera jaka teraz panowała w gospodzie w niczym nie przypominała tego, co działo się ledwie kilka godzin wstecz. Przypominało to powrót do swojej rodzinnej wsi, która wypełniła pamięć miliardami ciepłych, dziecięcych wspomnień, a teraz była tylko pogorzeliskiem zniszczonym przez pożar i wojnę.
Pewnie dlatego wielkim zaskoczeniem było, gdy Shion wreszcie uniósł wzrok i dostrzegł ledwie dziesięć metrów od niego zakapturzoną postać. Stawiała kroki bardzo powoli i choć buty wyraźnie wystawały spod materiału okrywającego ramiona i głowę to wbrew wszelakiej logice wysokie obcasy nie stukały o deski podłogi. Postać przemieszczała się absolutnie bezgłośnie, z gracją mimo nieprzystępnego odzienia. U boku zawieszony był worek obijający się o udo, do pasa doczepiono sztylet, którego rękojeść wystawała nieco spod peleryny.
Domostwo zamarło, kiedy nieznana osoba zatrzymała się, stając nieruchomo jak posąg. Nie było słychać już absolutnie niczego; żadnych bezpańskich psów, żadnego przestawiania kufli przez wciąż zaspanego karczmarza, nawet serce uderzało niemo. Głęboki kaptur rzucał czarny cień na twarz, ale świadomość bycia obserwowanym musiała być silna i nie trzeba było widzieć oczu. Shion był w tym momencie rozbierany na czynniki pierwsze bardzo dokładnie.
Musiała minąć kolejna wieczność, nim dłoń obwiązana szarymi szmatami uniosła się niespiesznie. Palec wskazujący oparł się wtedy o chustę zakrywającą nos i usta i jednym wolnym ruchem zsunął ją na szyję. Wargi smagnięte szkarłatną czerwienią rozchyliły się.
- Książę? - szept przebił się przez milczenie absolutne. - Co robisz w takim miejscu, mój panie?
Wraz z tym pytaniem kaptur opadł na ramiona i plecy. Rishia nie kryła nawet swojego zaskoczenia.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czas nieubłagalnie pędził, a on miał wrażenie, że boleśnie stoi w mieście, a przeciwności zakorzeniły go, nie pozwalając na żaden więcej ruch. Czuł się zmęczony. Czemu nie mógł po prostu zasnąć, a gdy powieki ponownie rozchyliłyby się, okazałoby się, że to wszystko było jedynie koszmarem, niczym więcej.
Zacisnął dłoń w pięść, po czym uderzył nią w ścianę, dając upust bezsilnej irytacji. Ileż można czekać? Ile--
Uniósł głowę, gdy do jego uszu dotarł dźwięk kroków. Powoli obejrzał się przez ramie ze ściśniętym sercem, wbijając spojrzenie w zakapturzoną postać. Przez głowę przebiegły myśli skupiając się na jednym. Czy to ta osoba, o której mówił Jace? A może jasnowłosy po prostu go okłamał. Może wcale nie zamierzał czekać na cudotwórcę, który miałby go uleczyć, tylko czekał na śmierć. A bajeczką o nieznajomym chciał jedynie zamydlić oczy młodego następcy tronu. Shion zacisnął mocno szczęki, czując uścisk w okolicach żeber. Nie, nie okłamał mnie. Chciał w to wierzyć. Naprawdę.
Powieki drgnęły a oczy rozchyliły się bardziej, gdy dojrzał złote kosmyki i delikatna, niezwykle piękną twarz. Ze wszystkich osób, dlaczego to właśnie ona..
- Ty… – odezwał się oniemiały. Zbieg okoliczności? Nie. Nawet on, tak bardzo naiwny, nie wierzył w AŻ takie zbiegi okoliczności. Wtedy, w tamtym mieście…. Nie, nie teraz Shion. To nie jest najodpowiedniejszy czas na takie rozmyślania. Pokręcił gwałtownie głową. Potem będzie się nad tym zastanawiał. Jace umiera, pamiętasz?
- Jace. Szukasz go, prawda? – zapytał nagle, nim jednak kobieta zdołała odpowiedzieć, ruszył w jej stronę.
- Szybko. To musisz być ty, prawda? – pochwycił jej szczupły nadgarstek, nie za mocno, by nie zrobić jej krzywdę oraz żeby jej nie wystraszyć, ale na tyle pewnie, by nie wyślizgnęła mu się, a następnie pociągnął ją za sobą, prowadząc do pokoju. Zamknął za nimi cicho drzwi, by żadne niepowołane oczy zaglądały tu, a następnie dopadł do torby ciemnowłosej.
- Wczoraj został dźgnięty sztyletem zamoczonym w truciźnie. Nie wiem w jakiej, ale mam ten sztylet. Oraz inne rzeczy tej wiedźmy. Nic nie powie, próbowałem. – tłumaczył pospiesznie, ale starał się dobierać odpowiednio słowa, by kobieta go zrozumiała.
Jesteś pewien, że to ona?
Nie miał wyboru. Musiał. Innej opcji już nie było. A czas dyszał im w karki.
- Jeżeli wiesz jak go uratować…. To proszę, zrób to. Odwdzięczę się, tylko go ratuj. – przeniósł spojrzenie z kobiety na leżącego i charczącego jasnowłosego.
- Uratował mi kiedyś życie. Mam dług do spłacenia.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

— Ty...
Stuknęła obcasem, gdy stawiała krok do tyłu, jakby wraz ze słowem chciał zaatakować ją również pięścią. W dużych oczach pojawiło się niezrozumienie i cień lęku, choć twarz miała skupioną i profesjonalnie ściągniętą w obojętnym grymasie.
Nie wyrywała się jednak, kiedy chwycił za szczupły nadgarstek. Zmarszczyła lekko nos i ruszyła w ślad za nim, próbując zrozumieć naprędce wyrzucane półsłówka i mało istotne informacje — mało istotne aż do momentu, w którym Shion otworzył drzwi i wciągnął Rishię do pomieszczenia.
Spojrzenie skakało po wszystkich stronach, jak piłka odbijana wielokrotnym rykoszetem od ścian. Dziewczyna zacisnęła pełne usta, ostatecznie zatrzymując wzrok na półprzytomnym mężczyźnie.
Słuchała prawowitego dziedzica Ynadrill, choć nie przytakiwała mu, ani nie zadawała pytań. Cały czas nie odrywała oczu od Jace'a. Nie ruszyła się też z miejsca, jakby nie miała zamiaru podchodzić, ani tym bardziej spełnić prośby Shiona, choć przecież sama zawdzięczała mu życie. Nie ulegało jednak wątpliwościom, że młoda dziewczyna miała zamiar udowodnić, że warto ją było ratować, dlatego kiedy ostatnie bezradne słowa były już tylko echem w podświadomości, Rishia wreszcie ruszyła przez pokój.
— Jeśli tego sobie życzysz, mój panie — mruknęła, przyklękając na jedno kolano przy przewróconym na plecy białowłosym. Nie dotykała go. Po prostu patrzyła. Oceniała.
Szanse na przeżycie miał raczej niewielkie, ale jak mogłaby spisać go na straty? Przecież sama została przekreślona z chwilą, w której zawisła na dziedzińcu. Szczupłe palce Rishii delikatnie wsunęły się we jasne włosy. Zacisnęła rękę w pięść i szarpnęła lekko, aby przewrócić jego głowę na bok.
Zabrudzona twarz przekręciła się. Na prawym policzku czarne zygzaki pochłaniały coraz szersze obszary. Niektóre z cienkich linii sięgały już kącika zaciśniętych na siłę powiek.
— Wpierw jednak, proszę, zrób coś z tą kobietą. Jej obecność źle wpływa na Jace'a. Wyczuwam tutaj gęste powietrze, naelektryzowane magią. Nieprzystępną człowiekowi. — Suchy ton nie pasował do tego, który Shion słyszał, kiedy przemierzali pustkowia; wtedy była zlękniona i cicha, teraz chłodno kalkulowała, wartościowała całą sytuację. — I podaj mi sztylet. To będzie długa walka.

WĄTEK ZAKOŃCZONY
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach