Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

Pisanie 04.02.17 18:48  •  Stara Chatka - Page 4 Empty Re: Stara Chatka
- Zmierzam do tego, iż wierni stanowią świetną armię, która już jest na terenie wroga. Czy to wojna polityczna, czy ta bardziej krwawa. Spokojnie, wyruszymy jak tylko wzejdzie słońce.
Zerknął w niebo przez dziurawy dach i zadumał na chwilę nad przyszłością, która malowała się czerwienią.
- Wiadomym jest, że Łowcy są mistrzami wojny partyzanckiej, ale takim działaniem nie zniszczy się wroga do tego stopnia aby przejąć władzę nad miastem. Tak jak wy, my również cieszymy się z kolejnych sojuszników, którzy działać będą z nami w słusznej sprawie.
Zerknął na śpiącą obok fretkę i westchnął cicho.
- Chodźmy już spać, Margo. Jutro czekają nas poważne obrady.

Time Skip do rana.
Wstał skoro świt. Z anielskiego skrzydła zrobił sobie posłanie, na którym zasnął z bronią w ręku. Zdziwił go fakt, że w ogóle zmógł go sen, zwykle na Desperacji co najwyżej czuwał z przymrużonymi oczyma. No, chyba, że akurat zajmował pokój w "Przyszłości".
Wyprowadził swój motocykl na piaszczystą drogę i zerknął gdzieniegdzie czy nic się tam przez noc nie zadomowiło. Jeżeli Echo wciąż spała, to grzecznie czekał na nią wypalając papierosa i pijąc wodę ze swojego bukłaka. Jeśli wstała równo z nim bądź wcześniej, przyczepił ponownie skrzydła do boków motocykla i zaproponował wyruszenie w stronę gór.

// Możliwe z/t do gór Shi jeżeli Echo wyraża zgodę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.02.17 21:21  •  Stara Chatka - Page 4 Empty Re: Stara Chatka
- Moi wierni w Mieście, to cywile, którzy nigdy w życiu nie trzymali broni w rękach. Nie mniej z cywili powstają rewolucje, a rewolucje obalają despotów.- Myśl o szybszym powrocie w rodzinne, bardziej znajome strony w znaczącym stopniu ją uspokajała. Była gotowa perswadować warunki wszelkich umów.- Czasem nawet mistrzowie wojny potrzebują świeżej krwi.
Na propozycję snu jedynie delikatnie skinęła głową, ani myśląc jednak pozwolić sobie na bycie na tyle bezbronną. Istniała maleńka różnica między obudzeniem się z nożem przy gardle, a nie obudzeniem się wcale, prawda?
Dlatego też nie spała przez resztę nocy, zapadając jednak w coś rodzaju przyjemnego, odprężającego letargu.
Gdzieś na granicy między snem, a jawą nie musiała się przejmować żadnymi problemami, ani następstwami, które przyniosą jej decyzje.
Mimo to nie ruszyła się ze swojej pozycji półsiedzącej, póki jej towarzysz nie dopalił do końca papierosa. Zupełnie jakby postanowiła mu po raz ostatni zastanowić się czy to na pewno jest dobry pomysł. Zaraz jednak potem podniosła się, przeciągając z dość uroczym pomrukiem. Poprawiła jedynie splątane włosy, narzucając na głowę swój kaptur.
- Możemy ruszać. Im dłużej się niepokoją tym gorzej...

z/t -> skok o tutaj
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.04.17 13:30  •  Stara Chatka - Page 4 Empty Re: Stara Chatka
Z dnia na dzień dostrzegał w swoim zachowaniu coraz to większe zmiany. Z początku bywał jedynie niespokojny i zirytowany faktem, że tak łatwo złapał nieznane sobie choróbsko. Przez kilka pierwszych dni nie odczuwał żadnych drastycznych zmian — wszystko zwalał na niewyspanie i nadmiar wrażeń, których dostarczyło mu ponowne spotkanie z dawnym oprawcą. Nawet przez chwilę nie myślał o tym, że jakaś choroba mogła go dorwać w swoje szpony — głównie dlatego, że z czymś podobnym nigdy się nie spotkał.
Dni mijały, niby wszystko było w porządku... przynajmniej do czasu, bo pewnego popołudnia psychoza przejęła nad Neely'm kontrolę, zwracając go przeciwko sobie samemu. Tamtego dnia żądza krwi była na tyle silna, że wymordowany dość mocno pokaleczył siebie, a potem padł gdzieś pod ruinami fontanny, gdzie pomocy udzieliła mu nieznajoma dziewczyna, prawdopodobnie medyczka. Dopiero wtedy dowiedział się, że uczepiło się go pewne świństwo, które powinien jak najszybciej zwalczyć. Świadomość o tym, że zachorował bardzo często pomagała mu powstrzymywać się od kolejnych chorych akcji, których nie zrobiłby przy zdrowych zmysłach.
Nie wiedział ile ma czasu i jak bardzo choroba zdążyła spustoszyć jego organizm, choć przez to, że czasami zdarzało mu się patrzeć na innych jak na worki z krwią mógł się domyślać, że rozwój schorzenia idzie w tragicznym kierunku. Wiedział, że nie powinien dłużej zwlekać, tylko jak najszybciej ruszyć na poszukiwanie lekarstwa, bo w przeciwnym razie ta „paranoja” całkowicie przejmie kontrolę nad jego umysłem, a wtedy nawet ciało jej ulegnie i zwalczenie tego świństwa będzie jeszcze trudniejsze albo zupełnie niemożliwe.
Z kasyna zabrał ze sobą jedynie nóż i kilka kawałków materiału, głównie z myślą o sobie, gdyby nawiedziła go kolejna chwila słabości, a choroba znów postanowiła zaatakować. Długo myślał gdzie powinien ruszyć najpierw, aż w końcu uznał, że zacznie od samego Apogeum Desperacji — miejsca, w którym można było zahaczyć o tą część wymordowanych, którzy nadal zachowali zdrowe zmysły i nie przeistoczyli się w bezmózgie, targane zwierzęcymi instynktami bestie. Skoro potrzebował pomocy to logiczne było, że powinien szukać właśnie tutaj, w Apogeum z pewnością urzędował niejeden medyk, który za przysługę pomógłby Nobuyukiemu zdobyć lub przygotować lekarstwo.
Jego uwagę przykuła stara chata, która może i nie była w najlepszym stanie, bo deski były naprawdę poniszczone, a drzwi nie było wcale, ale mimo wszystko postanowił po drodze zaczepić właśnie o nią, w nadziei, że w środku znajdzie kogoś, kto będzie potrafił mu pomóc.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.04.17 1:46  •  Stara Chatka - Page 4 Empty Re: Stara Chatka
Wanchoi miał mało czasu i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Za duża bluza, którą z rana zarzucił na kościsty grzbiet kleiła mu się do skóry od potu i zaskakującego gorąca. Nie spodziewał się tak drastycznego skoku temperatury, ale teraz musiał przyznać, że nie powinno go to dziwić – Desperacja była suką, a suki zawsze ujadają na koty, próbując je obszczać przy najgłupszej okazji.
— Wanchoi, są coraz bliżej. — Syk dochodził z gardła czarnowłosego mężczyzny o włosach długich do ziemi, związanych w gruby warkocz co krok uderzający o jego plecy. — Jeśli to stracimy, nogi nam z dupy powyrywa – warknął jeszcze, oglądając się machinalnie za siebie.
Wanchoi tylko zacisnął zęby. Przecież znał zasady. Zresztą, nic nie było tak ciężkie, jak świadomość spieprzenia ważnej misji, kiedy jest się tak blisko celu. Nie miał zamiaru się jednak poddawać, a Apogeum było o tyle wygodne, że łatwiej było zgubić ogon, jeśli wiedziało się, gdzie iść.
A Wanchoi wiedział.
Nagle razem z towarzyszem, Ranshou, oboje przywarli do ściany kamiennego budynku bez dachu. Wanchoi przyłożył dłoń do ust, żeby dodatkowo stłumić ton.
— Rozdzielimy się – rozkazał, wyciągając rękę. — Biorę pakunek.
— Oszalałeś, dzieciaku? To ważniejsze niż twój tępy łeb.
Krzyki w tle narastały; tak samo jak kroki. Wanchoi zmarszczył brwi i złapał drugiego Kota za kołnierz, jednym ruchem ściągając go do swojego poziomu. Naraz o dwie głowy wyższy dryblas skurczył się, zerkając na Wanchoia z zaskoczeniem.
— Jestem szybszy, mniejszy i sprytniejszy, Ranshou, a ty jesteś gruby, wolny i na swoje nieszczęście okradziony.
— Okradziony?
Pytanie ledwo opuściło jego usta, a poczuł, jak coś z niemożliwą siłą wypycha go do tyłu. Zdążył jeszcze rozchylić wargi w przekleństwie, nim nie upadł boleśnie na drogę, wprost pod nogi Psów.

Wanchoi przywiązał mieszek z zawartością do swojego paska, kilkakrotnie razy podczas drogi sprawdzając jego wytrzymałość i stabilność. Poruszał się prędko, cicho i jak najmniej widocznie – korzystając z cieni rzucanych przez opuszczone budynki, a w dalej podróży przez drzewa i ogromne kamienie. W końcu wypadł z najbardziej zatłoczonej części Apogeum, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że to kwestia kilku, może kilkunastu minut, jak pościg go dorwie.
Oczywiście, spieprzyłby tym głupim kundlom z zamkniętymi oczami, ale był wyczerpany tygodniową wędrówką, a oni – jak na złość, do diabła – urwali się nie wiadomo skąd; wypoczęci, roześmiani, głośni...
— Brudni, idiotyczni – dokończył jasnowłosy, spluwając w bok.
Nagły ruch głowy sprawił, że w oczy rzuciła mu się odlegle stojąca chata. Przymrużył nagle ślepia. Nie tylko chata. Majaczący kształt sylwetki wywołał w nim nowe pokłady czegoś, co za ludzkiego życia na pewno nazwałby „nadzieją”.
Do diabła, Nobuyuki.
Nogi odmawiały mu co prawda posłuszeństwa, ale myśl o pomocy wykrzesała dodatkowe pokłady energii. Niski, drobny chłopak puścił się biegiem przed siebie, jeszcze zanim Yukimura dotarł do obluzowanych drzwi chaty.
— Musisz mi pomóc! — Wanchoi nawet się nie ściął, gdy wypowiadał te słowa, będąc już tylko pięć metrów od członka CATS. Od członka gangu, w którym sam grzał siedzenie od niemal dziesięciu lat. — Gonią mnie Psy. Do jasnej cholery, nie mogę ich zgubić, Yukki!

- - - -

Wygląd Wanchoia (kliknij). Wzrost: 160 centymetrów wzrostu. Waga: okolice 50 kilogramów. Cechy charakterystyczne: długi, tygrysi ogon w czarne pasy przy nasadzie. Biokineza: biały tygrys (jednak niemal o połowę mniejszy od przeciętnego przedstawiciela gatunku). Członek gangu CATS.

- - - -

Dodatkowo rzut kostką.

Warianty:
1-70 — choroba stabilna na tyle, by Nobuyuki był w stanie racjonalnie myśleć (kolejny rzut za min. 3 posty);
71-100 — choroba niestabilna; Nobuyuki odczuwa rosnącą żądzę krwi.

To tylko wstępna diagnoza. Dostosuj się jednak do wyniku.

Termin odpisu: do 7 kwietnia, godzina 20:00.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.04.17 1:46  •  Stara Chatka - Page 4 Empty Re: Stara Chatka
The member 'Arcanine' has done the following action : Dices roll


'Kostka' : 78
                                         
VIRUS
VIRUS
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.04.17 19:13  •  Stara Chatka - Page 4 Empty Re: Stara Chatka
Rozwalona chata wręcz odrzucała swoim wyglądem i opłakanym stanem, choć w dalszym ciągu była budynkiem, który o dziwo wciąż się jakoś trzymał i nie został kompletnie zniszczony. Mogłoby się wydawać, że stare, krzywo powbijane deski ledwo się trzymają, a cała reszta ma się za chwilę zawalić. Ale jakimś cudem ta stara chałupa wciąż trzymała się kupy.
Czym prędzej ruszył przed siebie, by jeszcze przed wejściem do środka budowli ostatni raz się jej przyjrzeć, tym razem z bliska, bo tak to czasami bywa, że z daleka niektórych znaczących szczegółów się nie widzi i można je dostrzec dopiero po dokładniejszych oględzinach „badanego” obiektu. Wolał nie przeoczyć czegoś ważnego, nie chciał by nagle okazało się, że po wejściu do środka przykładowo któraś ze ścian nagle się na niego zawali.
Nie zdążył nawet podejść dostatecznie blisko obluzowanych drzwi, by móc je pchnąć, bo jego uwagę zwrócił znajomy głos, dobiegający zza jego pleców. Od razu odwrócił się do tyłu, chcąc jak najszybciej zlokalizować osobę, która wzywała pomocy. Zdziwienie niemalże od razu wymalowało się na jego twarzy, gdy okazało się, że personą potrzebującą ratunku jest Wanchoi — członek gangu CATS, którego Neely może nie znał zbyt dobrze, ale niejednokrotnie wpadali na siebie w kryjówce, zwykle zamieniając ze sobą kilka zdań. Nie przyjaźnili się, ich relację trafniej można by było określić mianem znajomości albo kumplostwa z „pracy”.
W pierwszym momencie widok znajomej twarzy wywołał na twarzy kocura delikatny wyszczerz, a jego szkarłatne ślepia zabłyszczały jakby szczęśliwie. Jednak jego mimika momentalnie zmieniła się — zadowolenie zniknęło, ustępując miejsca grymasowi, który nawet trochę nie przypominał uśmiechu.
Fala ciepła ogarnęła ciało Nobuyukiego, a ból głowy pojawił się tak nagle, znikąd. Przywarł wierzch dłoni do swojego czoła i przymknął, kompletnie zapominając o tym, że tuż obok niego stoi Wanchoi, którego gonią Kundle. Kocur zrobił szybki, głębszy wdech, by następnie wypuścił powietrze z charakterystycznym świstem. Przełknął głośno ślinę, która dzięki masie chorych wyobrażeń wydawała się mieć smak przybliżony do krwi.
Zaczęło się.
To nie Ty, to psychoza. Uspokój się, idioto.
„Gonią mnie Psy.”
Wbił spojrzenie we właściciela tygrysich genów, myśląc nad odpowiedzią. Kotłujące się w głowie myśli ani trochę nie sprzyjały mu w ułożeniu ładnej, zgrabnej odpowiedzi. W czerwonych ślepiach Neely'ego pojawił się niebezpieczny błysk.
Świetnie, kurwa, świetnie. — Najważniejsze zrozumiał... zbliżała się banda Psów, powinni szybko się schować, bo o ucieczce nie było nawet mowy. Niespecjalnie ociągał się z następną odpowiedzią. — Zdejmij z siebie bluzę, już złapali Twój zapach. — Złapał się znowu za głowę, wydając z siebie ciche syknięcie. Masz psychozę, pamiętaj. Powtarzanie sobie w myślach utartego schematu miało mu pomóc utrzymać trzeźwość umysłu, zwalczanie choroby umysłowej było znacznie prostsze, gdy miało się świadomość o swoim schorzeniu. — Rzuć ją gdzieś pod ten krzak. — Wskazał palcem na suche, poniszczone krzaczysko nieopodal starej chatki.
Co dalej, co dalej?
Rozejrzał się na boki, podchodząc w stronę drzwi zdewastowanych drzwi. Rozpiął również swoją bluzę, pozwalając jej swobodnie zsunąć się z własnego ciała. Podał ją młodemu.
Nałóż ją — polecił, choć bardziej wymagał. Sam został jedynie w cienkiej bluzce, ale nie było mu zimno, a nawet jeśli było to miał masę innych rzeczy, które w zajmowały jego zmęczoną głowę.
Pomóż mi zdjąć te drzwi. Położymy je w poprzek, są już trochę rozwalone, może taki widok zniechęci ich do wejścia do środka. — Bo będą musieli je ominąć? Wątpliwe. — Tylko się nie zrań... — Westchnął przeciągle. — Choruję na psychozę. Jakbym próbował Ci zrobić krzywdę to mnie zostaw, jakoś sobie poradzę — zapewnił, chociaż sam w ogóle w to nie wierzył. Jego uwadze nie umknął worek przyczepiony do pasa chłopaka, o który zapomniał spytać. Z pośpiechu i roztargnienia.
Miał nadzieję, że o niczym nie zapomniał, że jakoś uda im się to ogarnąć i cały „plan” zadziała. W myślach wciąż powtarzał sobie, że to tylko psychoza, że na pewno da sobie radę jeśli żądza krwi zacznie jeszcze gwałtowniej rosnąć.
Do środka i na ziemię, przez te powybijane deski mogą nas zauważyć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.04.17 0:59  •  Stara Chatka - Page 4 Empty Re: Stara Chatka
Wcześniejsze poddenerwowanie, widoczne na twarzy Wanchoia, teraz nieco złagodniało. Nie miał może szerokich perspektyw, ale przynajmniej miał jakiekolwiek. Zawsze mógł też rzucić Nobuyukiego Psom na pożarcie, choć za nic w świecie nie przyznałby, że podobna myśl krążyła mu teraz po głowie. Zgrywanie grzecznego i pełnego szacunku wychodziło mu niemal znakomicie – wystarczyło  więc jedno słowo starszego kolegi po fachu, a dłonie chłopca chwyciły za poły bluzy i zsunęły ją z ciała, ukazując tym samym pobrudzony czarną ziemią, gliną i piachem tors.
Posłusznie odszedł na bok, by rzucić ciężką bluzę w krzaczory, a potem wrócił do jasnowłosego, odbierając od niego drugą sztukę.
— Jestem cały spocony, to nie zatuszuje mojego zapachu — mruknął z lekkim uśmiechem, jakby perspektywa złapania przez bandę DOGS nie stanowiła dla niego żadnego problemu. — W sumie myślałem, że zapytasz ilu ich jest, a gdy powiem, że stu, rzucisz czymś w stylu: „uff, dobrze, że mamy przewagę liczebną”, a zamiast tego ty...
Wanchoi wsuwał akurat drugą dłoń w rękaw, gdy dostrzegł, że Nobuyuki nie żartuje. Naprawdę miał zamiar wyjąć drzwi z zawiasów i postawić je w poprzek framugi i choć pomysł wydawał się irracjonalny, młodszy wymordowany nie wtrącił nawet złamanego grosza do tego tematu.
Zdecydowanie nie chciał się teraz narażać, dlatego bez namysłu wyciągnął dłonie i złapał pachnące zgnilizną drewno, by pomóc je podważyć i ściągnąć na podłoże.
Obyło się bez ran kutych i szarpanych, ale Wanchoi spojrzał na towarzysza, gdy ten wspomniał o chorobie, dając mu tym samym do zrozumienia, że niespecjalnie go to obeszło.
— Masz szczęście, Yukki — napomknął tylko, przechodząc do wnętrza chaty.
W środku było brudno i zajeżdżało starym truchłem, papką zgniłych owoców i czymś, czego Wanchoi nawet nie chciał konkretyzować. Nie było zbyt wielu mebli — jakaś stara komoda, dawno pewnie okradziona co do ostatniej drzazgi, bez dwóch z czterech szuflad i jednej nogi, poza tym łóżko bez materaca i kawałek krzesła (w zasadzie samo siedzenie, nawet oparcie było tylko do połowy; drugą połowę chyba coś zeżarło, bo nierówności zaskakująco przywodziły na myśl ślad po zębach ogromnej paszczy). W rogu pomieszczenia dało się też dostrzec stertę starych koców; na czarnym, mokrym materiale dostrzegalne były jasne włosy, których mnóstwo było wszędzie. Nawet w kominku, o który oparto metalowy pogrzebacz i procę. Kompletna nora. Najgorszy był jednak zapach. Mimo obrzydzenia, jakie pojawiło się na dziecięcej twarzy Wanchoia, ukląkł na deskach podłogi, a potem położył się na niej, przywierając policzkiem do chropowatej powierzchni.
Żołądek od razu zrobił salto.
— Mam coś, co cię zainteresuje — dokończył już szeptem, błyszcząc oczami w stronę białowłosego.
Umilkł jednak, gdy na dworze zrobiło się głośniej.
Nie chodziło tylko o uderzenia stóp o glebę, ani o świst wiatru.
Chodziło o te cholerne wrzaski, gwizdy, śmiechy.
Wanchoi zatrząsł się, gdy kilkanaście metrów od siebie usłyszeli rozbawione:
— Jesteś pewien, że ta mała miotła biegła tędy, Chika?
A zaraz potem:
— Jasne. Pewnie spierdala do Przyszłości. Myśli, że się schowa w tłumie i obroni go jakaś kurwa. Kici, kici, skurwysynie!
Splunięcie.
— Skup się, Matsu.
Leżące na podłodze Koty mogły dostrzec, przez dziury w ścianach, jak piątka młodych, choć poszarpanych i zabrużdżonych mężczyzn rozgląda się dookoła, kompletnie niepodatna na presję czasu. Jakby uciekający im zajączek nie miał siły w przestrzelonych strzałami łapach, a mimo tego próbował wyrwać się spod jarzma ich polowania, dając im mnóstwa zabawy.
Wanchoi zacisnął zęby, gdy jeden z Psów – wysoki, ale chudy szatyn, z twarzą, jakby za mocno uderzył się o ścianę i wcisnął w nią pół nosa – zrobił krok w stronę chaty, cały wyszczerzony i rozluźniony.
— Desperacja bywa taka wkurwiająca, gdy dyszy nam w twarz, nie? — rzucił, lekko się pochylając, najwidoczniej po to, by lepiej przyjrzeć się opuszczonemu domostwu.
Drugi Pies, o czarnych włosach i twarzy nakrapianej brązowymi łatami wielkości zaciśniętej pięści, spojrzał na niego skrzącymi się oczami, by zaraz rzucić marudne:
— Małe skurwysyństwo uważało, żeby nie iść pod wiatr. Ciężej go zwęszyć, ale hej, młody, masz węch ostry jak jasna cholera. Ty go nie wytropisz?
Szatyn machnął ręką.
— Zamknij się i patrz. — Chika postąpił jeszcze jeden krok w kierunku chaty, a Wanchoi zatrząsł się, wbijając paznokcie w deski podłogi. W zielonych oczach Kota błysnęła jadowita nienawiść, kiedy wszystkie spojrzenia Psów zwróciły się – z perspektywy leżących Kotów – w lewo.
Czwórka z Psów podeszła bliżej, aż jeden z nich się nie zaśmiał.
— Biega z gołą dupą?
Między DOGS a CATS znajdowała się teraz bardzo cienka ściana. Wanchoi zamarł, kiedy przez dziurę dostrzegł, jak jeden z Psów – zamiast zainteresować się rzuconą w krzakach bluzą – obrócił głowę w stronę wejścia i wbił w nie przeszywające spojrzenie, marszcząc przy tym nos i czoło i wykrzywiając usta, jak ktoś, kto dostrzegł jakiś szczegół, tylko jeszcze nie do końca go dopasował.

Krótka charakterystyka Psów:
- Chika: 180 centymetrów wzrostu; 67 kilogramów wagi; szatyn, widoczne dłonie o zbyt długich paznokciach (pięciocentymetrowe szpony). Znajduje się niecałe trzy metry od chaty.
- Matsu: 173 centymetry wzrostu; 60 kilogramów wagi; czarne włosy, brązowe łaty widoczne na odsłoniętych skrawkach ciała. Znajduje się niecałe trzy metry od chaty.
- Pies#3: 167 centymetrów wzrostu; 59 kilogramów wagi; czarne włosy, czarne, sterczące uszy i długi, niespokojny ogon. Znajduje się niecałe trzy metry od chaty. To on wpatruje się w drzwi.
- Pies#4: 170 centymetrów wzrostu; 60 kilogramów wagi; czarne, krótko przystrzyżone włosy. Znajduje się niecałe trzy metry od chaty.
- Pies#5: 175 centymetrów wzrostu; 70 kilogramów wagi; jasnobrązowe włosy w cętki. Znajduje się piętnaście metrów od chaty i rozgląda po okolicy.

Rzut kością:
1-70 — choroba stabilna na tyle, by Nobuyuki był w stanie racjonalnie myśleć (kolejny rzut za min. 3 posty);
71-100 — choroba niestabilna; Nobuyuki odczuwa rosnącą żądzę krwi. Jeżeli trzy razy pod rząd wypadnie ten wariant, postać bezmyślnie atakuje.

Termin: do 10 kwietnia, godzina: 20:00.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.04.17 0:59  •  Stara Chatka - Page 4 Empty Re: Stara Chatka
The member 'Arcanine' has done the following action : Dices roll


'Kostka' : 67
                                         
VIRUS
VIRUS
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.04.17 22:51  •  Stara Chatka - Page 4 Empty Re: Stara Chatka
Neely wciąż był spięty. Czuł jak nieprzyjemny dreszcz przebiega po jego ciele, zaczynając wędrówkę od karku, a na lędźwiach kończąc. Rozglądał się nerwowo, był nieco rozkojarzony. Myśli przepływały przez jego głowę jakby ktoś je gonił. Nie wiedział co robić, nie wiedział czy dobrze, ale wiedział, że jednak coś zrobić musi. Cokolwiek, byleby tylko spróbować zbiec bandzie zapchlonych kundli, a ta stara chata była jedyną opcją. Wanchoi nie dał rady dalej biec, ale jasnowłosy nie miał zamiaru go nieść, szybciej zostawiłby chłopca, ratując swój tyłek. Ale nie, zdecydował się mu pomóc, choć z chwili na chwilę coraz bardziej żałował swojej decyzji.
Widok mocno pobrudzonego, chłopięcego torsu sprawił, że usta kocura wykrzywiły się na chwilę. Dokładnie mu się przyjrzał, jakby doszukiwał się na jego ciele ran, które mogłyby pobudzić jego wampirze zmysły. Na szczęście nie dostrzegł żadnych zakrwawionych śladów, które mogłyby fatalnie podziałać na rozwijającą się w Neely'm chorobę.
„Jestem cały spocony, to nie zatuszuje mojego zapachu.”
Powinieneś być wdzięczny, że dbam o Twój komfort fizyczny. Może przesiąkniesz też trochę moim zapachem, który jest zupełnie inny niż Twój. Miejmy nadzieję, że to chociaż trochę utrudni im poszukiwania. — Uważnie obserwował jak Wanchoi zakłada na siebie bluzę. Bezczelny smarkacz... nie dość, że za darmo dostał bluzę, która była w o wiele lepszym stanie, to jeszcze narzekał. — No, teraz wyglądasz mniej fatalnie, ale nadal beznadziejnie. — Że też w tym całym pośpiechu znalazł czas na budowanie takich bezsensownych wypowiedzi, co? Ale nie mógł tak bezczynnie wysłuchiwać tego dzieciaka, nigdy nie miał cierpliwości do takich rzeczy, więc nawet teraz, gdy sytuacja była tragiczna nie mógł się powstrzymać przed obdarowaniem członka gangu jakimś niepotrzebnym komentarzem.
A ja... co ja? Kazałem Ci się rozebrać, a Ty od razu spełniłeś moją zachciankę. Lubię patrzeć na takich chłopców jak Ty. Myślę, że jeśli wyjdziemy z tego cało to na pewno się jakoś dogadamy. — Poruszył sugestywnie brwiami, a następie puścił mu „oczko”. Próbował odgryźć się Wanchoiowi za jego bezczelny sposób bycia, czy chciał jedynie rozluźnić tą już spiętą jak dupa wielbłąda podczas burzy piaskowej sytuację? Najprawdopodobniej oba. Jakoś tak od razu lżej mu się na duchu zrobiło. Udało mu się na chwilę zapomnieć o tym, że wpakował się w niezłe bagno.
A mógł uciec, dbając tylko o swój zad.
Zignorował kwestię dotyczącą liczebności tego stadka kundli, które goniło Wanchoia. Chyba wolał pobyć w tej niewiedzy. Miał dość marnych wieści, których zwiastunem był ten smarkacz, który swoją drogą wybitnie potrafił ściągać na siebie kłopoty. I wciągać w nie innych.
„Masz szczęście, Yukki.”
Uniósł brew, wbijając w niego pytające spojrzenie.
Ja mam szczęście? Dziś wyjątkowo wszystko działa na moją niekorzyść. Wszystko i wszyscy. — To były jego ostatnie słowa, zanim udało im się wejść do środka chałupy. Przez chwilę pamiętał, że chciał dopytać o ten pakunek, który chłopak miał przy sobie, ale gdy tylko jego wzrok skupił się na brudnym i poniszczonym wyposażeniu „domostwa”. Wewnątrz nie było nic ciekawego, albo Nobuyuki zwyczajnie nie dostrzegł niczego wartego uwagi, bo wolał jak najszybciej przyjąć bezpieczną pozycję na zakurzonej podłodze. Do nosa przycisnął wierzch dłoni, bo przecież nie chciał wdychać tego koszmarnego smrodu, od którego zaraz po wejściu do środka aż go zemdliło. Na szczęście dość szybko się ogarnął i podobnie jak Wanchoi osunął się na chropowatą posadzkę, a następnie położył. Nawet nie zwracał zbytnio uwagi na to, że kurz niemalże oblepił go z każdej możliwej strony.
Szept członka gangu był dla Neely'ego ledwo słyszalny, bo jasnowłosy skupił się na wrzaskach, które wciąż nabierały na sile. Wrzaski, gwizdy, piski i inne dziwne, zwierzęce odgłosy. Nadchodzili.
Obserwował ich przez jedną z dziur w wybrakowanej ścianie. Była ich piątka.
Piątka to nie tak dużo... Zawsze mogło ich być z dziesięciu.
Próbował się na siłę pocieszyć, jakby wciąż nie mógł uwierzyć, że sytuacja, w której się znalazł dzieje się naprawdę. Aż tak bardzo miał przesrane? No ten... mógł do nich wyjść z podniesionymi rękoma, udawać, że wcale nie jest wrogo nastawiony, możliwe, że go nie znali, w końcu w CATS nie był zbyt długo, miał za sobą jedynie pięcioletni staż. Długo grzał miejsce w kryjówce i nie wychodził z niej nawet na chwilę, więc czemu niby mieliby go znać? Ale nie, ten pomysł odpadał. Doskonale wiedział, że Kundle Desperacji nie pozwoliłyby mu spokojnie odejść. Z pewnością próbowaliby go jakoś wykorzystać, zabawić się jego kosztem, a tego nie chciał.
Jeden z nich uderzył w ścianę, która jakby z trudem wytrzymała ten atak. Zatrzęsła się cała, a Nobuyuki kątem oka dostrzegł, że Wanchoi zadygotał cały ze strachu. Zerknął na niego, jakby próbował go uspokoić wzrokiem. Szkarłatne oczy kocura miały dziwny, nienaturalny wręcz, spokojny wyraz, którego wcześniej nie dało się dostrzec. Spoważniał, był śmiertelnie poważny. Z nimi nie było żartów.
„Biega z gołą dupą?”
Pierwszy z błędów, który popełnił? Miał nadzieję, że pościg zmieni kierunek, jeśli dostrzeże porzuconą przez Wanchoia bluzę. Byli w Apogeum, od starej chatki naprawdę blisko było do... niemalże wszystkiego. Kasyno, burdel, bar, Czarna Melancholia. Przecież Wanchoi mógłby uciec wszędzie. Ten krzywo rzucony ciuch miał ich zmylić, pokierować w innym kierunku, a zamiast tego wzbudził w nich podejrzenia. Niedobrze.
Nobuyuki postanowił nie ruszać się. Próbował zachowywać spokój i ignorować obecność nieprzyjaciół. Nie mógł pozwolić sobie na żaden gwałtowny ruch, bo jeden z psów bacznie obserwował chatę. Jedyne co odważył się zrobić to delikatnie, odchylić od ściany, przesuwając głowę w bok (jeśli tylko kundel wpatrujący się w chałupę choć na chwilę oderwał od niej wzrok), tak aby burzę białych włosów zasłonić własnym ciałem choć w części. To właśnie jego jasne włosy mogły ściągnąć kłopoty, a przynajmniej tak myślał. Nie mogli dojrzeć tego drobnego ruchu, no nie mogli!
Kątem oka rozejrzał się za jakąś drogą ucieczki, w razie konieczności będzie musiał ratować własną skórę. Poszukiwał jakiejś delikatniejszej ściany albo większej dziury, która pozwoliłaby mu zbiec, gdyby sytuacja zrobiła się jeszcze bardziej nieciekawa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.04.17 16:06  •  Stara Chatka - Page 4 Empty Re: Stara Chatka
Wanchoi nic nie mówił. Widać było jednak, że tylko cudem powstrzymuje się przed ripostami na poprzednie teksty swojego towarzysza, choć trzeba mu przyznać, że potrafił dostosować się do sytuacji przynajmniej na tyle, by nie ględzić, gdy metr dalej węszyli wrogowie.
Nie ukrywał rozdrażnienia, ani – tym bardziej – obawy przed zostaniem złapanym, ale spojrzenie Nobuyukiego skrupulatnie wybiło mu z głowy większość myśli. Kiwnął tylko lekko głową, szurając policzkiem po zakurzonej podłodze. „Jasne, jest okej”.
I może faktycznie było.
— Co jest, Rakurei?
Na dźwięk swojego imienia czarnowłosy syknął, ale odwrócił spojrzenie od drzwi. Skonfrontował od razu wzrok ze wzrokiem Chiki i położył po sobie uszy.
— Nic. Wydawało mi się, że coś zobaczyłem.
Wanchoi znów się skrzywił, ale nie oderwał wzroku od twarzy Nobuyukiego, choć korciło go, by zerknąć przez jedną z wyrw na zewnątrz; ku kręcącym się przy wejściu Psom.
Nastała krótka cisza, w czasie której DOGS głównie rozglądało się dookoła; tylko Rakurei mruknął coś marudnie do Chiki, kiwnięciem do tyłu wskazując drogę.
Chika zmarszczył nieco brwi, ale też przytaknął.
— Ta. Chyba faktycznie trzeba się zbierać.
Przyznał to z wyraźną niechęcią w głosie, ale zaraz uniósł rękę i, kładąc palce na dolnej wardze, gwizdnął, zwracając na siebie uwagę odłączonego od nich towarzysza. Piąty Pies obrócił głowę, spojrzał ku nim i również przytaknął, zaraz ruszając przed siebie biegiem – w przeciwnym kierunku do tego, z którego przybyli.
Kroki pozostałej czwórki rozbrzmiały tuż przy głowach wtulonych w podłoże CATS; jak spadające na grunt głazy.
Wanchoi wsłuchiwał się w odgłosy uderzania podeszew o glebę. Umilkły wyjątkowo prędko, a gdy już był pewien, że ich nie słychać, wypuścił wstrzymane w gardle powietrze i wsparł się powoli na łokciach, uważając jednak, by nie wyjrzeć jeszcze ponad linię położonych drzwi. Na lewym poliku, którym opierał się o deski, miał teraz brudną smugę rozwodnionego potem kurzu, ale najwidoczniej nawet to nie było w stanie ugasić jego zaciekawienia.
— Poszli – szepnął, unosząc przy tym jasną brew. — My też powinniśmy, Yukki. Pokażę ci coś. Znasz Hanasuke?

Termin: 16 kwietnia. Godzina 20:00.
Plus mogę mieć teraz lekkie obsuwy w czasie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.04.17 23:00  •  Stara Chatka - Page 4 Empty Re: Stara Chatka
Pozycja, w której tkwił już od jakiegoś czasu nie była nawet trochę wygodna. Ciało mu drętwiało mu coraz bardziej z każdą kolejną chwilą, a jego białe włosy naśladowały starą, zużytą miotłę, która z trudem zgarniała cały brud z zakurzonej posadzki. Twarz kocura wciąż przylegała do chropowatego podłoża, a skrzywienie na niej widniejące, świadczyło o wciąż odczuwalnym, nieprzerwanym dyskomforcie, który postanowił nie opuszczać członka CATS nawet na chwilę.
Co jakiś czas udawało mu się delikatnie przekręcić głowę w bok, by bez problemu posłać Wanchoiowi jedno z tych spojrzeń, które niemalże nakazywały mu pozostanie w miejscu. Jego szkarłatne ślepia delikatnie połyskiwały, co nadawało mu dodatkowo nieco złowrogiego wyrazu. Zadziwiający był fakt, że niekiedy wystarczyło jedno, trafne spojrzenie, by wywrzeć na drugiej osobie wpływ.
„Wydawało mi się, że coś zobaczyłem.”
Neely wzdrygnął. Słowa desperackiego kundla odbijały się echem w jego głowie, wywołując tym samym nieprzyjemne dzwonienie. Przez chwilę czuł się, jakby słowa członka DOGS próbowały rozerwać jego głowę od środka. Nieprzyjaciel był tak blisko, że Nobuyuki mimowolnie wstrzymał oddech, a nawet zakrył dłonią kocie ślepia, jakby chciał ustrzec się przed obserwacją swojego rychłego końca. Szczęka sama mu się zacisnęła, a ostry kieł niebezpiecznie zahaczył o język. Ta przerażająca chwila sprawiła, że jego głowę napełniły same najgorsze myśli i najczarniejsze scenariusze.
„(...) trzeba się zbierać.”
Wewnętrzne rozdarcie uniemożliwiło mu dosłyszenie całej kwestii Chiki, ale słowo „zbierać” okazało się być kluczem, który pozwolił kocurowi wypuścić wcześniej zgromadzone powietrze nosem. Poczuł ulgę, kundle miały ruszyć dalej, i całe szczęście, bo wynik konfrontacji z nimi byłby z góry przesądzony. Zmęczony Wanchoi mógł być bezużyteczny, a Neely na pewno nie poradziłby sobie przeciwko piątce przeciwników.
Dokładnie słyszeli kroki oddalającej się grupki rozbójników, i raczej żaden z nich — ani Nobuyuki, ani jego młodszy kolega — nie miał zamiaru spojrzeć w kierunku ich stóp, które dźwięcznie uderzały w ziemię tuż obok ich głów. Ale ich kroki z czasem robiły się coraz cichsze. Oddalali się. Po dłuższej chwili nastała cisza — żadnych gwizdów, krzyków i innych donośnych dźwięków. Żadnych DOGS-ów.
Białowłosy zerknął obojętnie na podnoszącego się Wanchoia. Sam postąpił podobnie — wsparł się na łokciu, a drugą rękę płasko ułożył na uwalonej podłodze. Podparł się, choć zdrętwiała ręka wcale nie ułatwiała mu zadania. Na szczęście kilkanaście sekund później udało mu się jakoś kucnąć. Dłonie złączył ze sobą, a następnie rozprostował je, czemu towarzyszył charakterystyczny chrzęst zesztywniałych kości.
Masz szczęście, że siedziałeś cicho — zaczął, machając wskazującym palcem w jego stronę, choć nie była to groźba, a raczej jakaś bliżej nieokreślona gestykulacja.. — Nie przeżylibyśmy tego. Albo musiałbym Cię zostawić. Twoje szczęście. — Ton jego głosu był niezwykle poważny, wcale nie żartował. Był gotowy zostawić Wanchoia na pastwę kundli, byleby tylko chronić własny zad. Poza tym... lepiej stracić jednego człowieka niż dwóch, prawda?
Pokaż i powiedz co masz w woreczku. — Palcem wskazał na pakunek, który smarkacz przywiązał wcześniej do swojego paska. Przypomniał sobie o sakiewce, więc od razu o nią dopytał. — Hanasuke? Chyba nie. — Próbował sobie przypomnieć kim jest osoba wspomniana przez chłopaka. Na próżno. — Dokąd zmierzasz? Do kryjówki?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Stara Chatka - Page 4 Empty Re: Stara Chatka
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach