Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Go down

Uczestnicy: Marcelina
Cel misji: biokineza (punkt 10)
Poziom trudności: średni
Możliwość zgonu postaci: małe szanse

______________________________________________________________________

Znacie ten stan, gdy powoli wybudzacie się nad ranem i choć nie odzyskaliście jeszcze pełnej świadomości to i tak wiecie, że wczorajszy dzień skończył się paskudnie? Właśnie to uczucie towarzyszyło naszej wymordowanej, gdy powoli zaczęły do niej docierać bodźce zewnętrzne.
Wystarczył jeden ruch, by uświadomić jej, jak bardzo jest obolała. Siniaki? Chyba nabiła sobie ich dość sporo wczorajszej nocy. Właściwie, co ona wtedy robiła? Chwila zastanowienia uzmysłowiła jej, że nic z tego nie pamięta. Dzień zaczął się jak każdy inny, ale po południu film się zupełnie urywa. Tylko te siniaki przypominały jej, że musiała przez ten czas nieźle zaszaleć...
Teraz inna sprawa. W co ona była ubrana? No właśnie w nic. Jej ciało zdobiło tylko kilka rozmazanych plam krwi, która najwyraźniej nie należała do niej.
Jej ubrań ani żadnych rzeczy w najbliższym otoczeniu nie było widać. Za to otaczały ją tylko puste ściany rozwalającego się budynku i cisza jak makiem zasiał. Nikogo w okolicy nie było.
Leżała w jakichś ruinach w nie znanej jej części desperacji zupełnie naga, sama i z dziurą w pamięci. Niezły początek dnia, co? A miało być już tylko ciekawiej...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

O. Ja. Pierdolę.
Piękny dzień rozpoczęty równie pięknymi słowami. Idealnie podsumowały poranek, który przypominał jeden z tych na ostrym kacu. Ale, ale! Marcelina nie należała przecież do osób z klimatów imprez i ostrych melanżów. Bywała na takich może kilka razy w roku. Była typem podróżniczki niosącej alkohol, którego arsenał posiadała we własnym kasynie w plecaku i samotnie (o ile w jej dość nieciekawym przypadku - choć zależy od której strony na to się patrzy - można tak mówić) delektować się smakiem trunku, którego wspaniała moc oczyszczania ze wszelkich problemów na kilka godzin działała nań niczym katharsis. W barach najczęściej dochodziło do bójek słownych bądź na latające krzesła i mózgi na ścianach, więc wymordowana wolała cieszyć się własnym towarzystwem pośród krajobrazu uroczej desperacji.
Ledwo uniosła powieki, delikatnie poruszyła ręką i w tym momencie sama przekonała się, jak bogaty jest jej słownik łaciny. Bolało kurewsko. W końcu otworzyła jeszcze zamglone oczy i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest naga. Na jej jasnej, biało-szarawej, krótkiej sierści plamy soczyście czerwonej krwi były doskonale widoczne. Zapach zasugerował, że nie jest to jej krew. Pewnie znowu Dżerald dosypał mi czegoś do szklanki dla jaj nie zdając sobie sprawy z mojej obecności nieopodal.
W takim razie co robiła w... no właśnie - gdzie?
Wstała powoli, kulejąc na prawą nogę. Rozejrzała się. Zadupie. Ruiny. Widziała to miejsce pierwszy raz. Wszędzie wilgoć i nieprzyjemny zapach. Nosz kurwa.
Nie potrafiła sobie niczego przypomnieć. Ruszyła więc przed siebie, powoli, rozglądając się za swoim ubraniem, kocem bądź czymkolwiek. Jej grube, długie dredy, spięte teraz niedbale z tyłu głowy opadały na jej biust, zaś długim ogonem przykryła łono owijając się wokół pasa i lewej nogi.
Czas iść i obadać teren. Zrobiła pierwszy krok i - nauczona doświadczeniami życiowymi - czekała na rozwój wydarzeń. Nie spadła na nią sfora marionetek? Z cienia nie wyszedł klaun trzymający piłę mechaniczną? Z jej oka nie zaczęły wyłazić pająki? Nie została nagle podpalona żywcem, a z rogu nie wyskoczył dostawca pizzy z wiadomością, że napadła go szajka kradziejów żarcia? Czyli to nie jeden z tych kolejnych koszmarów zafundowanych przez jej własną, zdradziecką psychikę.
To samo życie. Jak zwykle. Dlaczego to ani trochę nie zdziwiło Marceliny? No cóż.
Nawet jej własne sny nie są tak pokręcone, jak życie. A przynajmniej jej.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Marcelina dokuśtykała do drzwi i wyszła na równie zdezelowany korytarz. Na podłodze było kilka kropel krwi, które sugerowały, że gdy tutaj szła przed utrata przytomności, to zaschnięta na niej krew była wtedy jeszcze świeża. Przeszła jeszcze kilka metrów i dotarła na zewnątrz.
Jej oczom ukazały się ruiny innych budynków i brak jakiejkolwiek roślinności. Uwagę za to przykuwał jakiś rozrzucony sprzęt i inne plamy krwi oraz ciało żołnierza leżące pod jedną ze ścian.
Nie trzeba było mieć zdolności dedukcyjnych Sherlocka Holmesa by stwierdzić, że mężczyzna umarł przez wykrwawienie się. Miał rozszarpaną szyję, rękę i nogę. Jego mundur był w okropnym stanie, ale zawsze lepsze to niż zupełny brak odzienia.
Przydługie spodnie po mocnym przyciągnięciu pasa jakoś się trzymały, a podwinięte nogawki pozwalały się nie przewrócić. Koszulka była tutaj w najlepszym stanie. Jedynym jej defektem były plamy krwi, bo sama nie została naruszona przez ostre zębiska napastnika.
Wymordowana dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że nie jest tu sama. Pomiędzy budynkami usłyszała powarkiwania i dźwięk rozrywanego mięsa. Nie była w stanie określić, ile jest tutaj stworzeń, ale jedno było pewne, nie był to jeden czy dwa okazy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Syknęła w pewnym momencie. Jej nogę złapał przeszywający, chwilowy acz intensywny ból przypominający chwilę zatopienia kłów drapieżnika w jeszcze żywą, oddychającą ofiarę. Do jej nozdrzy dostał się zapach nieświeżej już krwi. Jej tętno przyspieszyło. Była to krew ludzka.
Wirus uaktywnił się całkiem niedawno. I to w jej własnym kasynie. Do tej pory miała z tego powodu żal do siebie. Ta. Była wręcz wkurwiona i przez dwa dni przeżywała cichą nienawiść do samej siebie.
Wolała przeżywać ataki takiej furii w samotności bądź w towarzystwie wrogów. A nie przyjaciół czy obcych nawet, a tym bardziej obcych, którzy kilka godzin wcześniej uratowali jej dupę. Do tej pory nie słyszała nic od Shane'a. Miała nadzieję, że drug-on uporał się z dwójką tych zawszonych kundli. - Growlithe... - wycharczała, czując, jak strużka śliny spływa po jej brodzie - nie zapomnę Ci tego. Policzymy się jeszcze, zjebany kundlu. - jej oddech stał się szybki, zaś ona utkwiła wzrok w jednym punkcie. Szybko otrząsnęła się jednak, otarła strużkę śliny i spojrzała na leżące pod ścianą ciało żołnierza.
Skrzywiła się. Wiedziała jednak, że nie wytrzyma tu długo w takim zimnie. Chwyciła więc ciało i szybko ściągnęła z niego odzienie. - Czuję się dziwnie. Rozbieram trupa. - stwierdziła, zaciskając mocno usta, z których powstała charakterystyczna kreska. Zmarszczyła brwi i podciągnęła trochę za duże spodnie. - Dobra, będzie dobrze - oho, cóż za wieczna optymistka - jak trzeba będzie spierdalać, to po prostu zgubię te gacie - zaśmiała się krnąbrnie i zaraz tego pożałowała.
Spojrzała jeszcze raz na nagiego trupa, zamyślając się. Machnęła w pewnej chwili ręką, odwracając się. Nie, jednak nie. Już zalatuje ode mnie nekrofilią. Do jej czułych uszu doleciał dźwięk rozrywanego mięsa i charakterystyczne odgłosy posilającego się drapieżnika. Marcelina kucnęła, jej serce przyspieszyło, sierść na grzbiecie zjeżyła się, a ona sama miała ochotę położyć się na płasko, albo skulić się w za dużym płaszczu. Wiedziała jednak, że udawanie martwej nic nie da. To COŚ mogło być padlinożerne. - Dobra, ziomki - szepnęła, patrząc przed siebie - ruszcie te wasze leniwe, zdematerializowane dupy. Coś czuję, że tak łatwo nie przejdziemy, a żeby dowiedzieć się, gdzie dokładnie jesteśmy i jak się tu znaleźliśmy, musimy iść dalej.
Podczołgała się w stronę dźwięku. Za nią można było zauważyć kilka psopodobnych cieni, które wydawały z siebie cichutkie pomruki i śmiechy. Wyjrzała zza rogu. Czuła, jak pazury same wbijają się w ścianę. - Co to jest, do kur...
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Desperacja z całą pewnością nie należała do najprzyjemniejszych miejsc. Marcelina musiała to wiedzieć, skoro spędzała tu tyle czasu. Co prawda, w jej kasynie było znacznie lepiej niż na pustkowiach. Dach nad głową, jedzenie, które możne nie w oszałamiających ilościach, ale zawsze było, pitna woda i ubrania... Interes się kręcił. Może za wyjątkiem ostatniego incydentu z DOGS, ale poza tym było dobrze.
Teraz za to wymordowana miała okazję doświadczyć innych, wątpliwych uroków tej nieprzyjaznej krainy. Tutaj zdzieranie ubrań z trupów było czymś normalnym. Ba, niejeden uznałby takie ciało za dar od losu. Ubranie, ekwipunek... jedzenie. Na szczęście Marcelina nie była jeszcze w takim stanie, by musiała rozważać zjedzenie tego człowieka. Chociaż tym mogła się teraz pocieszyć.
Niepokojące dźwięki szybko odwróciły jej uwagę od problemu, jakim było zajmowanie się truposzem. W końcu nie czas na opłakiwanie zmarłych, gdy może ważyć się twoje życie.
Dziewczyna zaczęła ostrożnie zbliżać się do źródła hałasu. Powoli, krok za kroczkiem kierowała się do nieznanych stworzeń. Gdy wyjrzała zza muru, dostrzegła trzy psopodobne istoty. Ciężko było stwierdzić, czy to wilczury, które zmutowały pod wpływem wirusa X, czy raczej wymordowani ludzie, którym nie poszczęściło się podczas przemiany.
Stworzenia na chwilę obecną nie były zainteresowane ani Marceliną, ani jej cienistym towarzystwem. Rozrywane właśnie truchło żołnierza było dla nich zbyt absorbujące.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Fakt, desperacja nie należała do najprzyjemniejszych miejsc. Nie była krainą miodem płynącą, ale ktoś o charakterze Marceliny potrafił odnaleźć się w każdej sytuacji. Z resztą... dziewczyna dorobiła się kasyna, mieszkania w mieście-3 i dość wysokiej pozycji na desperacji. Miała smykałkę do interesów, tych legalnych i - przede wszystkim - tych czarnych. Wiedziała, gdzie iść po najlepszy alkohol, do kogo zwrócić się po dające największego kopa zioło, komu podawać rękę i od kogo śmierdzi szumowiństwem i kurestwem na kilometr. Wiedziała też, kogo wpuścić do kasyna a do kogo strzelać z procy z odległości kilkudziesięciu metrów.
Jeden krok. drugi krok. Ha, dziwki! - na jej kociej mordce zawitał krnąbrny uśmieszek początkującego złodzieja, który właśnie zwinął sakiewkę grubemu, spitemu arystokracie Jestem mistrzem kamuflażu... - trzeci krok, czwarty, piąty... Ups.
Kamień, o który zahaczyła, poturlał się w stronę stworzeń robiąc wystarczająco dużo hałasu, by te zwróciły na podejrzany dźwięk uwagę. Wymordowana zagryzła mocno dolną wargę i spojrzała na psopodobne, chowając się szybko za kamień. Jej serce znów przyspieszyło. Wiedziała, że te kundle są niebezpieczne. Ale one nie miały pojęcia, z kim zadzierają.
Zakasała rękawy i położyła rękę na pasie, gdzie powinien spoczywać jej ukochany pistolet. Niestety, obudziła się kompletnie naga i bezbronna. Westchnęła cicho i wzruszyła ramionami.
Jej kąciki ust uniosły się, a ona dotknęła palcami wskazującymi skronie. - Prawdziwą broń ma się w głowie... - szepnęła, oblizując suche wargi. TERAZ, TERAZ! ATAK! - CICHO!- gromada cieni cofnęła się, powarkując cicho. Szakale podkuliły ogony i czekały posłusznie na rozkaz.



EDIT 10.10.2016
K A P I T U L A C J A
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach