Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

- W razie czego bym sobie poradziła. W końcu dość dużo podróżuję między miastem a Edenem i jakoś daję radę, chociaż rzeczywiście Desperacja potrafi być strasznie niebezpieczna. Szczególnie w nocy lepiej się po niej nie szwendać, jeżeli chce się przeżyć. Dobrze jest nie być samemu. - Uśmiechnęła się delikatnie. Wprawdzie była niemal tysiącletnią, dorosłą anielicą i z wieloma sprawami radziła sobie sama, to jednak czyjeś towarzystwo w trudnej podróży było przez nią zawsze doceniane. Nigdy nie mogła mieć pewności, kiedy wydarzy się coś nieoczekiwanego, z czym nie uda jej się samodzielnie uporać. Na opustoszałych terenach kręciły się całe gromady niebezpiecznych bestii, rzezimieszków i bandytów, a tereny zazielenione wręcz kipiały od trujących roślin i kolejnych groźnych zwierząt. Gdziekolwiek by się nie obrócić, zawsze należało mieć oczy z tyłu głowy i jeszcze dodatkowe dwie pary po bokach, żeby w ogóle móc mówić o minimalnym poczuciu bezpieczeństwa. Zresztą to pojęcie w kontekście Desperacji chyba w ogóle nie miało prawa istnieć.
- Chętnie zobaczę.
Kolejny uśmiech rzucony z ukosa w momencie, kiedy na chwilkę nie musiała patrzeć przed siebie. Wyciągnięta do przodu ręka sama wyczuwała dotykające jej przeszkody i odgarniała je na bok bez większego zaangażowania ze strony anielicy, która mogła swobodnie zająć się rozmową. O tyle lepiej, że obracając się co jakiś czas do rozmówcy mogła mówić ciszej i nadal mieć pewność, że ją usłyszy; wydzieranie się w desperackim lesie zdecydowanie nie byłoby rozsądne, nawet jeżeli było ich dwoje. Zawsze to bezpieczniej nie wywoływać dodatkowych kłopotów w postaci głodnych bestii czy czających się gdzieś zbirów. Nigdy nic nie wiadomo.
- Pod miastem - potwierdziła. - Mamy tam właściwie wszystko, co trzeba. Zaopatrzeniowcy harują jak mrówki, żeby tylko dało się tam żyć. Nie wiem, w jaki sposób zostały zorganizowane niektóre rzeczy, ale mieszka się nieźle. Mamy nawet prawdziwy szpital pod ziemią. To głównie tam siedzę, zupełnie jak w takim normalnym. Co chwila pojawiają się nowi ranni i chorzy, więc ciężko mi pogodzić to z podróżowaniem, ale też nie mogę zostawić Edenu. Strasznie dużo sobie wzięłam na głowę. - Westchnęła nieznacznie. Jeden podopieczny i drugi, szpital w podziemiach i sprawy Łowców, wydarzenia dotyczące aniołów i wszyscy znajomi w Mieście i poza nim, którym starała się pomagać jak tylko mogła. Aż dziw, że jedna maleńka anielica była w stanie udźwignąć aż tyle na swoich szczupłych barkach. Całe szczęście, że miała równie wiele pomocy od osób o dobrej woli, bo inaczej już dawno przestałaby sobie radzić we wszystkich trudnych sytuacjach życia.
- Ufam, że mnie nie wydasz, więc powinno być w porządku. Z organizacjami zawsze należy uważa co i komu mówisz, bo może się okazać, że jedno słowo cię zgubi. Różnie to bywa. Wbrew pozorom Łowcy nie są tacy źli jak to się mówi ludziom w Mieście, choć też święci nie są. Czasem jest bardzo ciężko ich opanować, szczególnie że mnie rzadko słuchają. - Zasępiła się odrobinę. Niestety, nie mając posłuchu w organizacji momentami mogła tylko przyglądać się, jak kolejna drużyna wybywa z podziemi na konfrontację z wojskiem. W takim wypadku było niemal pewne, że któraś strona dozna strat w ludziach, co bez względu na sytuacje było faktem bardzo przykrym. Lise bardzo chciałaby, żeby konflikt pomiędzy S.SPEC a rebeliantami dało się rozwikłać bez użycia przemocy, ale nie była aż tak naiwna, by rzeczywiście wierzyć w taką opcję. Czasem była zmuszona do zaakceptowania brutalnej rzeczywistości, a wtedy pozostawało jej jedynie oczekiwanie, czy jej towarzysze powrócą żywi, czy nie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

    Był pewny, że wspaniale poradziłaby sobie bez niego. Do tej pory nie miała problemu z przechodzeniem między miastem a Edenem, więc czemu teraz miałoby być inaczej? Właściwie to Neville czuł się jakby był ciężarem dla dziewczyny. Możliwe, że niepotrzebnie, ale tak właśnie się czuł. Nie chciał obarczać blondynki problemami, a wiedział, że takowe mogą wystąpić, bo przecież ciągnęła praktycznie nieznajomego do kryjówki podziemnej organizacji, prawda? Na samą myśl o tym przeszły go ciarki.
    — Nie wątpię w to. — zapewnił, kiwając głową. Słuchał jej uważnie, a na sam koniec jej wypowiedzi zamrugał energicznie oczami. Uśmiechnął się również delikatnie. — Samotność to chyba najgorsze co może być, zwłaszcza w Desperacji. Wszystko chce Cię tu zjeść lub zabić. Zwariowałbym gdybym był ciągle sam. Dość często muszę polegać na innych, bo nie wszystko potrafię. I rozmowa jest dla mnie czymś ważnym, tak. — dopowiedział dość szybko, bo miał wrażenie, że jego gadka jest niezwykle nudna i nużąca. Na jego twarzy wciąż widniał uroczy uśmieszek, którego nie miał zamiaru się pozbywać.
    Nie wiedział, że Lilo jest niemal tysiącletnią anielicą, w swoich rozmowach chyba nigdy nie chwalili się swoim wiekiem. W każdym razie chodzi o to, że Neville podczas kilku wcześniejszych spotkań zdołał ustalić, że blondynka należy do tych aniołów, które potrafiły o siebie zadbać. O siebie i o innych. Czuł się w jej towarzystwie bezpiecznie. Sam był tylko odrodzonym, który nie do końca potrafił używać swoich mocy. Czasami nad nimi nie panował. Radził sobie z wieloma problemami, ale były rzeczy, których nie potrafił sam zrobić. Nie lubił czuć się bezradny.
    Poszerzył uśmiech nieco bardziej. Mógł pokazać jej jedną ze swoich mocy nawet teraz, ale to raczej nie był najlepszy pomysł. Nie czuł się na siłach, poza tym był pewny, że chciałby się przed blondynką popisać, a to mogłoby się skończyć źle. Nie daj Boże straciłby kontrolę i jeszcze zrobiłby sobie albo jej krzywdę, a tego nie chciał.
    On też cały czas mówił cicho, czasami niemal szeptem. Oboje zachowywali się bardzo ostrożnie, mogliby stanowić niezłą parę detektywów albo zostać ninjami! Poruszali się bardzo cicho, a towarzyszyły im rozmowa i szelest liści.
    — I Ty naprawdę chcesz mnie tam zabrać? Nadal nie dociera do mnie to, jak duże szczęście mnie spotkało. Mam Ciebie jako przyjaciółkę, ciągniesz mnie do podziemi, gdzie macie dobra do życia warunki. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. — oczy miał wielkie jak talary, był nieco zdziwiony i nie dowierzał. Uśmiechnął się najszerzej jak tylko mógł, ukazując bardzo białe ząbki (jak na desperackie warunki). — Szpital? I macie wszystkie leki? Mógłbym Ci trochę pomagać! Emm... faktycznie, dużo masz na głowie. Cóż... mogę obiecać, że będę próbował Cię odciążyć, jeśli Łowcy nie wywalą mnie za zbity pysk. — z początku ekscytował się jak małe dziecko, ale w chwilę zdołał się ogarnąć i spoważnieć. Nie wiedział jak się potoczą jego losy. Skoro siedziba organizacji, do której należała Lilo to taka wielka tajemnica... to może nie powinien z nią iść? Naprawdę nie chciał ściągnąć na nią kłopotów. Nie chciałby sprawiać problemów nikomu, a zwłaszcza jej. Bardzo ją lubił i raczej nie darowałby sobie tego, że ściągnął na nią jakieś nieprzyjemności.
    — Lilo, nie chodzi mi o to. Nie uważasz, że mogą mi nie ufać? Jestem kompletnie nieznajomy, nawet Ty nie znasz mnie tak dobrze. Nic nie wiesz o mojej przeszłości i nie znasz mnie tak dobrze. Spotkaliśmy się tylko kilka razy. Sama powiedziałaś, rzadko Cię słuchają. Boję się, że narobię Ci nieprzyjemności. — był nieco przejęty, serio zaczął zakładać same złe scenariusze. Jego myśli zajęte były całą tą sytuacją. Posłał dziewczynie wymuszony uśmiech. Wyraźnie posmutniał.
    — Nie wiem czy to dobry pomysł, Lilo. — powiedział cicho, niechętnie. Anielica miała już wystarczająco dużo na głowie, uznał, że nie powinien jej obarczać dodatkowym problemem — sobą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- No widzisz. To dobrze, że się znaleźliśmy - podsumowała. W obliczu nieprzystępnego charakteru Desperacji każde towarzystwo wydawało się być ratunkiem. A przecież można było jeszcze źle trafić; mało to było szubrawców czyhających tylko na to, jak by tu kogo wpuścić w maliny? Ufając niewłaściwym osobom można było narobić sobie o wiele więcej kłopotów, dokładając tylko do zestawu przygotowanego przez groźną przyrodę Desperacji. Dlatego Lise cieszyła się, że trafiła w życiu na tak miła osobę. O wielu rzeczach świadczył sam fakt, że miała do czynienia  z człowiekiem odrodzonym do anielskiego życia. To zawsze dawało jakiś zaczątek dobrej opinii na start, a późniejsze doświadczenia tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że napotkała na swej drodze naprawdę porządną osobę. Może to dlatego nie bała się opowiedzieć Neville'owi o swojej działalności w tajnej przecież organizacji. Właściwie to i tak nie miał jej komu wydać - gdyby skontaktował się z władzami miasta to i jego by zgarnęli, skoro sam był aniołem. Zresztą, anielicy nawet nie przeszłoby przez głowę, że ktoś, kogo miała za przyjaciela, mógłby zadziałać na jej niekorzyść.
- Nie mogę cię nigdzie zabrać na siłę. - Pokręciła głową- Zresztą nie mam prawa przyprowadzić do podziemi nikogo z zewnątrz, chyba że to kandydat na nowego Łowcę. Ale tak sobie właśnie pomyślałam, że mógłbyś się tym zainteresować. Przecież wiem, że jesteś dobry - wyłożyła, stuprocentowo pewna swojego zdania. - Dlatego do niczego cię nie zmuszam. To raczej taka... propozycja, o. Żebyś się zastanowił. Czasami mam wrażenie, że w całej tej łowieckiej kaszance bardzo łatwo jest zapomnieć o właściwym celu tego, co robimy. Chodzi przecież o to, żeby nie pozwalać władzy na te wszystkie złe rzecz, które robią w mieście i poza nim. Wymaga to różnych środków, ale zawsze próbuję uprosić, żeby nasze cele osiągać bez użycia przemocy. Ale to nie jest łatwe. Nikt nie rozumie o co mi chodzi. - Zasmuciła się odrobinkę, ale nie na długo. Wystarczyło kilka sekund by przegoniła złe myśli i na twarzy anielicy znów zagościł delikatny, nieco nieśmiały uśmiech.
- Nie masz czasem tak, że chciałbyś zrobić coś dobrego dla świata? Swoim jednym istnieniem zmienić coś złego w coś dobrego i sprawić, że życie stanie się piękniejsze? - Zaczęła, urywając myśl zaraz po pytaniu. Nie zamierzała uzupełniać swojej refleksji, ale pozwolić jasnowłosemu na samodzielne jej dopełnienie.
- Gdybyś chciał - kontynuowała po jakimś czasie - to moje poręczenie zupełnie wystarczy. Należę do organizacji już parę ładnych lat. Mogę mnie nie zawsze słuchać, ale mi ufają. Każdemu z nich nie raz i nie dwa uratowałam życie... chociaż nie jest łatwo. Dużo się dzieje, zagrożeń jest coraz więcej i Łowcy coraz częściej wracają ranni. A nas, lekarzy nie przybywa. Powoli przestajemy sobie radzić z tym wszystkim i boję się, że przez to znów ktoś zginie.
Już była bliska do tego, by znów stracić humor, gdy wysuszone drzewa przerzedziły się nieco. Ścieżka też była szersza, umożliwiając wygodniejszą rozmowę bez ciągłego obracania głowy do tyłu. Tylko od czasu do czasu jeszcze trzeba było odgarnąć z drogi zaplątaną gałąź, której obojętne było, czy ktoś chce przechodzić przez nią, czy nie. I wszystko pewnie byłoby w jak najlepszym porządku gdyby nie to, że teren zaczął się obniżać. Należało zejść nachylonym terenem całkiem spory kawałek; dopóki każde stawiało kroki ostrożnie, nie było problemu. Pojawił się on za to wtedy, kiedy zupełnym przypadkiem Lotte nie zauważyła na swojej drodze odstającej gałęzi jakiegoś krzewu. W jednej chwili potknęła się, straciła równowagę i poleciała do przodu, zjeżdżając po stromym podłożu i turlając się po drodze jak przy zabawie na śniegu. Tylko że ona nie panowała nad tym, dokąd się toczy i mogła po drodze narobić sobie jeszcze więcej krzywdy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

    — Ano, dobrze. — odparł, unosząc delikatnie wskazujący palec do góry. Pomachał nim wesoło na boki i uśmiechnął się znowu, a raczej poszerzył wyszczerz, który nie zniknął z jego twarzy nawet na chwilę. Radośnie mrugnął szarymi oczami, uśmiechnęłyby się gdyby to tylko było możliwe.
    Podobnie jak blondynka zaczął rozmyślać o Desperacji. Prawie przyzwyczaił się do wygłodniałych bestii czających się za każdym rogiem. I Wymordowani, oni również nie robili na nim dużego wrażenia. Pamiętał jak nie tak dawno temu bał się prawie wszystkiego co go otaczało. Cała Desperacja była dla niego jednym wielkim koszmarem. Nie potrafił się w niej odnaleźć. A teraz? Było dużo lepiej. Nadal napotykał na swojej drodze wiele przeciwności, ale potrafił sobie z nimi radzić, a przynajmniej takie miał wrażenie.
    I faktycznie, towarzystwo na ziemiach desperackich było różne. Co prawda przeważało raczej te złe, ale skoro spotkał taką Lilo to musiało istnieć jeszcze kilka dobrych duszyczek, których ten parszywy świat nie zmienił. I to go cieszyło. Chciał poznać więcej istot, które okazałyby się wspaniałymi kompanami do rozmów. Z anielicą rozmawiało mu się bardzo fajnie. Była naprawdę miła i urocza jednocześnie. Emanowała takim dziwacznym ciepłem, jakby aurą. W jej towarzystwie uśmiechał się szerzej niż zwykle i starał się opowiadać kawały. Może chciał się pokazać z jak najlepszej strony. Ale w swoim zachowaniu był też bardzo autentyczny, serio. No może być odrobinę inny, ale tylko odrobinę.
    — Wiem, że nie możesz, ale ja chcę iść z Tobą. — powiedział szybko, gdy tylko skończyła mówić. — Aha, rozumiem. No jestem dobry, staram się, ale co to ma do rzeczy? Ja nie wiem czy podołam. — nie chciał okazać się bezużyteczny. Bo niby po co miałby się pchać do Łowców, skoro na nim by się nie przydał? Chciał żeby blondynka podpowiedziała mu czym miałby się zająć, ale nie spytał o to wprost. Słuchał dalej, przytakując głową na każdą jej kwestię.
    — Ja Cię doskonale rozumiem. Ale wiesz... nie wszystko da się rozwiązać bez używania przemocy. Jedyne co możesz robić to nie brać udziału w walce. I oczywiście, że chciałbym zrobić coś dobrego. Dla świata, dla dobrych, a nawet dla złych. — rzekł bardzo spokojnie, odważając się na poklepaniu dziewczyny po ramieniu. Chciał ją pocieszyć tym przyjacielskim gestem, bo zauważył, że nieco posmutniała. Na szczęście na jej twarzy znowu pojawił się uśmiech, a Neville był pewny, że to częściowo jego zasługa.
    — Nie jestem lekarzem, tylko zielarzem. — sprostował najgrzeczniej jak umiał, by po chwili dodać. — No niby znam podstawy pierwszej pomocy, ale mam hemofobię. Przerażają mnie duże ilości krwi, więc marnym byłbym medykiem. A chcę Ci pomagać.
    Uniósł delikatnie dłoń, by odgarnąć na bok białe włosy. Podrapał się również w okolicach karku. Rozruszał barki i ręce, by po chwili machnąć radośnie ręką. — Pomogę Ci. — zapewnił, przykładając rękę do piersi, swojej oczywiście. Ta była taka jego mała obietnica, którą chciał spełnić choćby miał zginąć.
    Szli dalej. Teren nieco się zmienił. Oboje szli ostrożnie, ale w pewnej chwili Lilo przewróciła się. Nie zdążył jej złapać. W myślach przeklną sam siebie i natychmiast puścił się biegiem za dziewczyną. Był na siebie zły, że nie zareagował na czas. Zaczął zbiegać z w dół, choć kroki stawiał małe i ostrożne. Nie chciał się wywrócić. Nikłe miał szanse na dogonienie toczącej się anielicy, ale na pewno był przy niej, gdy przestała spadać w dół. Natychmiast zaczął ją otrzepywać z brudów, kucnął przy niej, wpatrując się w jej niebieskie oczy, o ile miała otwarte. Złapał ją delikatnie za rękę, by sprawdzić czy wszystko jest w porządku.
    — Ej, dobrze się czujesz? Mocno się poturbowałaś? Wybacz, że nie zareagowałem w porę. — zaczął przyglądać się jej uważniej, jakby chciał ocenić czy rany są poważne, czy może trochę mniej. Uśmiechnął się krzywo, by po chwili stwierdzić. — Chyba będę musiał Cię zanieść, księżniczko. Daleko jeszcze? — podał jej rękę, pomagając jej wstać. A jeśli nie mogła wstać, to ją podniósł, ot problem. Może i był trochę zniewieściały, ale na pewno dał radę ją podnieść, tak.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nieraz już się zdarzało, że osoby napotykające na swojej drodze Liselotte określały ją właśnie jako ciepłą, serdeczną, o jakimś takim... niezidentyfikowanym magnetyzmie. Sama nie wiedziała, skąd to się bierze. Wcale nie próbowała jakoś szczególnie wywołać w ludziach takiego wrażenia, ale ono stawało się bez żadnej ingerencji z jej strony. Po prostu była sobą, a że z natury nie potrafiła odmawiać pomocy i wsparcia, to od razu każdemu utrwalał się bardzo pozytywny wizerunek anielicy. To zapewne też kwestia tego, że wszystko to przychodziło jej naturalnie od urodzenia; nie musiała udawać ani grać, żeby czynić dobro.
- A co tu jest do podołania? Popatrz tylko na mnie. - Delikatnie rozłożyła ręce na boki, prezentując swoją niziutką, szczupłą sylwetkę o wyglądzie siedemnastolatki. Nikt w życiu nie wziąłby jej na poważnie podczas rozmowy kwalifikacyjnej na Łowcę, gdyby takowe były przeprowadzane. Po prostu za bardzo przypominała delikatną, nieporadną dziewczynkę. - Przecież ze mnie żadna rebeliantka. Ale umiem pomagać i dlatego zawsze mam co robić i jak się przydać. Każda pomoc jest nieoceniona. Ktoś musi w końcu wydłubywać kule tym dzielnym ludziom- dodała. Sama w końcu nie brała udziału w akcjach przeprowadzanych na powierzchni z nielicznymi wyjątkami. Zresztą, za każdym razem miała czego żałować. Wystarczyło wspomnieć atak na laboratoria S.SPEC, kiedy zginął jeden członek ich drużyny. Do dziś nie mogła sobie wybaczyć, że nie udało jej się wtedy go uratować. Teoretycznie nie miała w tym żadnej konkretnej winy, ale i tak widziała ją cały czas. Tak samo jak wspomnienia wciąż przywoływały jej przed oczy obraz rozbryzgującej się na wszystkie strony głowy Seishina.
- To się bardzo łączy. Szczególnie, że choćby ja: dużo z medycyny umiem, ale na ziołach i lekach się nie znam. Chciałabym się doszkolić, ale nie ma na to czasu, gdy ciągle ganiam między szpitalem, Edenem i powierzchnią miasta. Z twoją pomocą... nawet nie wiesz o ile byłoby łatwiej. - Spojrzała przez gałęzie w niebo. Było szare i ponure, wszędzie takie samo. Ale i tak ładniejsze niż sufit kanałów i podziemnych pomieszczeń, gdzie nie dochodziły promienie słońca i musieli się na okrągło posiłkować sztucznym światłem. Nie istniały naturalne dzień i noc, wyznaczały je zegary. Dlatego Lotte, choć poświęcała się bardzo pracy w szpitalu, to nie przepuszczała żadnej możliwości wydostania się na zewnątrz. Podziemie przyprawiało ją o klaustrofobię.
Za to jak widać otwarta przestrzeń nie przynosiła dziewczynie wiele więcej dobrego. Przyspieszona, niekontrolowana podróż w dół zbocza z pewnością pozostawi na jej ciele ślady w postaci siniaków i zadrapań. Po drodze coś chrupnęło, a gdy tylko podłoże nieco się wyrównało i turlanie anielicy zostało zatrzymane, w umyśle zaświtał jej niewesoły komunikat. Wylądowała na plecach i otworzyła oczy, znów spoglądając w górę na poszarzałe niebo.
- Skręciłam sobie kostkę - zakomunikowała od razu, gdy tylko Neville zjawił się obok. Nie musiała nawet sprawdzać - moc diagnozy działała przede wszystkim na nią samą, czy tego chciała, czy nie. - Ale tak poza tym to nic groźnego. Tylko trochę boli - dodała po chwili uspokajającym tonem. Podniosła się i usiadła na przyżółkłej trawie, spoglądając na swoje blade ręce. Teraz były pokryte płytkimi rozcięciami i wyraźnie czuła, że za niedługo pojawią się na nich także siniaki. To samo zresztą z całym krótkim ciałem blondynki.
- Chyba będziesz musiał. Ale na szczęście nie jest bardzo daleko. Niedługo skończy się las, trzeba będzie przebrnąć fragment pustyni i dotrzemy pod mury miasta. A kanałami jeszcze kawałek. - Po wymienieniu tego wszystkiego właściwie nie było wątpliwości, że czekało ich jeszcze trochę drogi. Ale co mogli innego zrobić? Lise nie była w stanie chodzić na uszkodzonej nodze, a lot na otwartej przestrzeni wcale taki bezpieczny nie był. Dzikie drapieżne ptaszyska i takie tam. Na ziemi zawsze łatwiej się schować.


Ostatnio zmieniony przez Lilo dnia 20.05.16 0:46, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

    Skoro tak wiele osób określało ją jako ciepłą i serdeczną, to z pewnością musiała taka być! Zresztą... nie każdy ma w sobie taki magnetyzm, więc anielica powinna być zadowolona z aury, którą stwarzała. Posiadanie czegoś takiego robiło z niej kogoś wyjątkowego. Możliwe, że Neville trochę jej tego zazdrościł. Domyślał się, że dużo łatwiej było jej nawiązywać kontakty z innymi i zdobywać przyjaciół, ale z drugiej strony mogła być łatwym celem dla tych, którzy lubią wykorzystywać takie niewinne istoty jak ona. Miał jednak wrażenie, że Lilo potrafiła o siebie zadbać, dlatego przejmował się trochę mniej, ale nadal odrobinę się o nią niepokoił. Wyglądała na bezbronną, była taka delikatna, a niektórzy Wymordowani bywali bardzo okrutni.
    Popatrzył na nią, gdy rozkładała ręce. Uniósł kąciki ust delikatnie do góry, lustrując ją góry do dołu. Doskonale wiedział, że był drobna i sporo od niego niższa, ale nadrabiała swoim doświadczeniem i wieloma innymi rzeczami.
    — Właśnie patrzę. Lilo, nie chodzi o wygląd. Możesz być słaba fizycznie, ale mieć bardzo silną wolę i chęć pomocy innym. Ty wiesz, że jesteś tam potrzebna. A ja? Boję się, że będę się tylko plątać pod nogami i przeszkadzać innym w pracy, a tego bym nie chciał. — wyjaśnił, nie odrywając wzroku od jej szczupłej sylwetki. Potem ich spojrzenia się spotkały, a on przechylił na bok głowę, uśmiechając się nieco szerzej. Sam nie wyglądał groźnie. Biały włosy, uroczy uśmiech na twarzy i ta grzeczność. Marny z niego kandydat na Łowcę, oj marny.
    — Czyli mówisz, że mógłbym tam tylko pomagać? Nie będę musiał... zabijać? — powiedział jakby od samego początku chodziło tylko o zabijanie. Wcale nie chodziło tylko o to. Neville nie potrafił uwierzyć w to, że mogłoby mu się udać. Pomaganie ludziom czasami nie było takie proste. Wymagało wielu poświęceń, a nawet ryzykowania własnego życia. Poza tym bardzo by się obwiniał, gdyby któryś z Łowców zginął tylko dlatego, że skrzydlaty nie potrafiłby mu pomóc.
    Oho, to wszechobecne poczucie winy było coś, co pod jakimś względem ich łączyło. Gdyby przyjrzeć się tej dwójce dokładniej to pewnie znalazłoby się bardzo dużo podobieństw, serio!
    — Może masz rację. Może niepotrzebnie się przejmuję i powinienem z Tobą iść. Jeżeli moja wiedza o ziołach i roślinach może Ci pomóc... to czemu nie? Chciałbym zabrać od Ciebie chociaż kilka obowiązków, żebyś miała łatwiej. — rzekł, skinąwszy głową, jakby chciał zaznaczyć, że jest właśnie tak, jak mówi. Zrobił to samo co dziewczyna. Spojrzał w górę, w szare niebo. Wziął również kilka głębszych wdechów. Nie zauważył żeby Lilo sprawdzała co stało się z jej kostką. Zmrużył nieco oczy, próbując się domyślić jak tak szybko ustaliła co jej jest, bez oglądania zranionego miejsca.
    — Tylko skręcona? Nawet nie sprawdziłaś. — stwierdził, wskazując palcem na jej nogę. Może po prostu była tak świetną medyczką, że od razu potrafiła stwierdzić jaki uraz mogła odnieść podczas upadku. Sam nie wiedział. Pomachał głową, słuchając jej dalej. Wciąż obok niej kucał. Uśmiechnął się lekko, gdy okazało się, że będzie musiał nieść anielicę. Wyciągną ręce w jej kierunku. Jedną położył na jej plecach, zaś drugą złapał ją w okolicy łydek. Zrobił to z wyczuciem, bacznie obserwując reakcję dziewczyny. Miał nadzieję, że nie zacisnął dłoni na żadnym siniaku. Przecież nie chciał jej sprawić bólu. W myślach policzył do trzech.
    Raz, dwa i trzy.
    Uniósł ją delikatnie do góry, cały czas obserwując jej twarz. Trzymał ją tak, jakby była księżniczką, a on księciem. Nie była taka ciężka, więc nie miał większego problemu z uniesieniem jej. — Jeśli chcesz złap się mojej szyi, powinno być Ci łatwiej. — polecił, rozglądając się na boki. Zrobił krok. Nawet kilka, jakby chciał upewnić się, że da radę. — To gdzie teraz? — spytał, odchylając głowę nieco do tyłu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- No widzisz - wtrąciła zaraz po opisie swojej osoby. - To się właśnie liczy - silna wola i chęć pomocy. Jeżeli tylko chcesz zrobić coś dobrego, zawsze znajdziesz sobie miejsce na świecie. - Kolejny promienny uśmiech rozjaśnił twarz anielicy. W obliczu swojego kompana widziała teraz dokładnie to samo, co musiała mieć w oczach zaledwie półtora roku temu. Niepewna, zagubiona, szukała swojego miejsca i czegoś, co mogłaby robić dla innych ludzi. Wydawało jej się wtedy, że żadna rozważana przez nią opcja nie jest wystarczająco dobra. Chciała zrobić jak najwięcej, a równocześnie była świadoma własnej małości, jak wiele jeszcze brakuje jej do choćby znośnego poziomu. Przyłączenie się do Łowców było najpierw tylko spontanicznym pomysłem, ale po jakimś czasie przeznaczonym na rozmyślania w końcu doszła do wniosku, że to właśnie w ten sposób chce się przysłużyć światu. Nie tylko miała zająć się ludzkim życiem i zdrowiem, ale też wpłynąć na metody stosowane przez rebeliantów i przyczynić się do tego, co wspólnie mogli uczynić dla dobra Miasta. Nic nie jest idealne; część planów jej współpracowników zdecydowanie się anielicy nie podobała, jak również stosowane czasami metody. O tym jednak każdy z łowców prędzej czy później doskonale wiedział, więc nikt się nie dziwił, że słodka, niewinna blondyneczka raz na jakiś czas rzuci nieprzychylnym komentarzem i porazi wzrokiem, gdy jakichś fan krwawych zabaw na głos wyrazi swoje fantazje.
Nie tolerowała bezsensownej przemocy.
- Nie, nie będziesz musiał. Nie mogą ci kazać robić czegoś wbrew sobie. Nie pozwoliłabym im - stwierdziła stanowczo. Skoro udało jej się wymóc, by uszanowali jej usposobienie, to i Neville mógłby liczyć na coś podobnego. A gdyby jakimś cudem ktoś ma co do tego obiekcje, Lise byłaby gotowa przemówić delikwentowi do rozumu. Choć drobna i niegroźna, zawsze obstawała przy swoim bez mrugnięcia okiem. W sprawach, które uznawała za ważne, była nie do ruszenia.
- Nie muszę sprawdzać. - Pokręciła lekko głową, rozsypując złote pasemka dookoła niczym aureolkę. - Jedna z moich mocy pozwala mi sprawdzić czyjś stan zdrowia, także swój. Dlatego zawsze od razu wiem, czy coś mi się stało - wyjaśniła od razu. Dla niewtajemniczonych jej wiedza mogła wydawać się efektem zgadywanki, ale był to rzeczywiście stan faktyczny, który poznawała dzięki magii. Sztuczka tego typu była naprawdę niezwykle przydatna - każdą atakującą ja chorobę mogła od razu zdusić w zarodku, nawet jeżeli nie było jeszcze żadnych widocznych objawów.
Niemal automatycznie owinęła szczupłymi ramionami szyję chłopaka, by niesienie jej ciężaru nie było dlań aż takim kłopotem. Wstyd jej było, że przez własną nieuwagę jest teraz problemem dla towarzysza podróży, ale w ten sposób rzeczywiście było łatwiej się przemieszczać, biorąc pod uwagę nieszczęsne obrażenia anielicy. Do miasta nie było już bardzo daleko, a swoją nogą wolała się zająć na spokojnie, a nie w tej dziczy, gdzie zza każdego krzaka mogła na nich wyskoczyć dzika bestia.
- Jak teraz skręcisz w lewo, to zaraz powinniśmy wrócić na ścieżkę. Potem skończy się las i będzie już łatwo, bo będzie widać mury - wyjaśniła. Nawigacyjnie prościej im będzie po opuszczeniu suchego lasku, za to atmosfera pustyni prezentowała się znacznie gorzej niż ich obecna okolica. Nic za darmo, ot co.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


    Wyszczerzył się delikatnie po odpowiedzi dziewczyny. Wierzchem dłoni pogładził swoją brodę, a następnie musnął ją palcami, robiąc przy tym minę myśliciela. Zastanawiał się. Kilka sekund później zaśmiał się cicho, skupiając swój wzrok na blondynce.
    — Nie wiem jak jest z moją silną wolą... ale chęć do pomocy innym mam i to się raczej nie powinno zmienić. I siedziba Łowców jest miejscem, w którym mógłbym być spełniać się w szerzeniu dobra. Kurde, chyba mnie przekonałaś. — odpowiedział spokojnie, uśmiechając się znowu.
    Miał wrażenie, że dziewczyna doskonale rozumie jego wątpliwości i ciągłe pytania, które niekiedy były wyjątkowo głupie. Chciał znaleźć swoje miejsce na ziemi, kącik, w którym mógłby pomagać innym. Był nieco pogubiony, nie do końca wiedział co ze sobą zrobić. Błąkał się po Desperacji, próbując nie wplątać się w kolejne kłopoty. I całe to bycie aniołem... Nadal nie był przyzwyczajony do tego, że w dowolnym momencie mogą mu wyrosnąć skrzydła. Nadal nie potrafił zbyt dobrze korzystać ze swoich mocy. To wszystko sprawiało, że momentami czuł się również nieco bezradny. A teraz? Teraz spotkał Lilo, która okazała się być dla niego ratunkiem. Mimo tylko kilku spotkań zaprzyjaźnili się, a dodatkowo anielica wyciągnęła ku Neville'owi pomocną dłoń. Postanowił z niej skorzystać.
    Jasnowłosy również nie tolerował przemocy i raczej jej nie używał. Nie lubił ranić innych, zdecydowanie lepiej wychodziło mu pomaganie. Ale czasami życie stawiało go w sytuacjach, w których nie miał innego wyboru i musiał sprawić komuś ból.
    Pamięć jest straszliwa. Człowiek może o czymś zapomnieć — ona nie. Po prostu odkłada rzeczy do odpowiednich przegródek. Przechowuje dla Ciebie różne sprawy albo je przed Tobą skrywa — i kiedy chce, to Ci przypomina. Wydaje Ci się, że jesteś panem swej pamięci, ale jest odwrotnie — to ona — pamięć — jest Twoim panem.
    Przypomniał sobie pewien cytat, zaczął się nad nim bardziej zastanawiać, aż drgnął.
    Rzeczywiście, kolejną kwestię powiedziała bardzo stanowczo, aż Neville przełknął głośniej ślinę. Lilo go zaskakiwała. Wcale nie była taka słaba, jakby się mogło wydawać. W jej drobnym ciele kryła się potężna anielica, teraz był już tego pewny.
    Skinął głową, bo przez chwilę nie był w stanie nic powiedzieć. Po prostu przyglądał jej się swoimi szarymi, połyskującymi oczami. Jak wbił wzrok w jakiś zapierający dech w piersiach posąg.
    — No, no. Nie dość, że jesteś świetną medyczką, to dodatkowo masz moc, która pozwala Ci na bardziej efektywne pomaganie innym. To niesamowite. — skinął głową, jakby chciał jej podziękować za to, że mu ufa i zdecydowała się powiedzieć o swoim darze.
    Anielica objęła szyję skrzydlatego, co wywołało na jego twarzy lekki uśmieszek. Był z siebie dumny, że jednak mógł pokazać, że jednak jest choć trochę męski.
    Szedł powoli, nie miał zamiaru się spieszyć. Jeszcze nie daj Boże wywróciłby się z nią i oboje potrzebowali by pomocy. Nie chciał ryzykować. Stawiał duże, ale ostrożne kroki.
    Wsłuchał się uważnie w słowa dziewczyny. Ucieszył się, że został im ten łatwiejszy kawałek drogi. Po kilku krokach zatrzymał się na chwilę, choć ten momentalny postój nie wynikał ze zmęczenia jasnowłosego. Chciał tylko wygodniej ująć dziewczynę.
    — Pamiętasz jak wspominałem o sztuczkach? Obiecywałem, że jakąś Ci pokażę. — zagadał, rozglądając się na boki. Gdzieś w oddali dostrzegł jakiś biały kwiatek, podobny do stokrotki. Nieco mocniej złapał anielicę, tak by móc przez chwilę utrzymać ją tylko jedną ręką. Wolną dłoń skierował w kierunku rośliny, która po chwili pojawiła się w jego ręce. Wyrwał ją razem z korzeniem, którego się natychmiastowo pozbył. Podał kwiat dziewczynie, po czym uśmiechnął się uroczo. — Tadam.
    Odczekał aż Lilo weźmie stokrotkę, by po chwili znowu złapać ją dwoma rękoma i ruszyć w dalszą drogę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie ulegało wątpliwości, że mimo bardzo delikatnego wyglądu, nie była pierwszym lepszym dzieciaczkiem. W przypadku aniołów wygląd bardzo często bywał mylący, a już z pewnością było tak w przypadku Liselotte. Jej największą mocą nie była siła fizyczna, wygląd, czy nawet potężna magia; większość tego, co w swoim długim życiu osiągnęła, była dziełem jej ogromnej determinacji i siły charakteru. Trudno jej było postrzegać ten fakt jako zaletę, skoro często nie brano jej na poważnie, a braki w różnych dziedzinach przysparzały jej nieraz kłopotów. Niestety, raczej niewiele była w stanie z tym wszystkim zrobić, przede wszystkim radziła sobie jak mogła. Już na samym początku życia dostrzegła, że dobrym słowem i stanowczością była w stanie zdziałać o wiele więcej niż groźbami lub przemocą, których i tak nie byłaby w stanie rzeczywiście dokonać. Nie miała wrogów - jedynie przyjaciół i tych, z którymi jeszcze chciała się zaprzyjaźnić. Wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie tego osiągnąć, ale samo dążenie dawało jej wystarczająco satysfakcji.
- Racja, to bardzo przydatna zdolność. Dlatego bardzo się cieszę, że ją mam. W ten sposób mogę być o wiele bardziej skuteczna jako lekarz i ratować jeszcze więcej osób - przytaknęła. Za swój dar już niejeden raz dziękowała Bogu, szczególnie wtedy, gdy dzięki magii po raz kolejny udawało się ocalić czyjeś życie. Możliwość poznania dolegliwości pacjenta jeszcze przed wystąpieniem objawów była nieoceniona pomocą przy leczeniu, którego zbyt późne podjęcie mogło prowadzić tylko do gorszych problemów.
Oparła głowę o własne ramię, wyciągnięte dla bezpieczeństwa wokół szyi Neville'a. Wcześniej podczas marszu nie odczuwała jakiegoś wielkiego zmęczenia, tak jak to zazwyczaj, gdy jest się w ruchu. Dopiero teraz, gdy była niesiona i nie musiała się szczególnie wysilać, odczuła ciężar pokonanych wcześniej kilometrów. Gdyby po chwili odpoczynku miała znów iść o własnych siłach, nawet ze zdrową nogą, byłoby jej o wiele ciężej znów zmusić się do wysiłku, niż gdyby w ogóle się nie zatrzymała. Pewnie za niedługi czas zaczęłoby ją zbierać na sen, jednak rozmowa pomagała utrzymać świadomość.
- Hm? - mruknęła, podnosząc głowę z powrotem do pionu. Spojrzała z zainteresowaniem na kwiatuszek, który w mgnieniu oka pojawił się tuż przed nią. - O, dziękuję - powiedziała wyraźnie ucieszona, wyciągając jedną dłoń po stokrotkę. - To jakaś forma telekinezy? Bardzo interesująca. - Kiwnęła głową z uznaniem i po krótkiej chwili zastanowienia zatknęła roślinkę za ucho anioła. - Pasuje ci - stwierdziła z rozbawieniem, ukrywając uśmiech za przytkniętą do twarzy dłonią. Zaraz jednak dołączyła jedną rękę do drugiej, żeby nie stanowić dla towarzysza podróży zbyt wielkiego ciężaru. Zawsze to łatwiej kogoś nieść, kiedy sam trzyma się w odpowiednim położeniu.
- Jeszcze lepiej byłoby ci z całym wiankiem, ale nie mamy na to czasu. Szkoda. Kiedyś na pewno ci zrobię.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

    W samej Desperacji wygląd bywał bardzo mylący. Wymordowani zamieszkujący te tereny potrafili przybierać najróżniejsze formy, które pozwalały im zdobyć zaufanie swojej potencjalnej ofiary. Świat się zmieniał. Bardzo szybko, gwałtownie... albo przynajmniej takie odnosił wrażenie Neville. Skrzydlaty nigdy nie czuł prawdziwego głodu. Gdzieś w Desperacji słyszał, że głód jest prawdziwy wtedy, gdy patrzy się na drugą istotę jak na obiekt do zjedzenia.
    Jeśli chodzi o anioły... ich wygląd również bywał czasami mylący, bo o ile taki skrzydlaty wyglądał na sługę bożego, to trudne było ustalenie jego prawdziwego wieku. Lilo jest wspaniałym przykładem tego, jak bardzo zmylić potrafi aparycja. Należy pamiętać, że książek nie oceniamy po okładce, zdecydowanie. Neville powinien się cieszyć, że trochę lepiej poznał anielicę, może wkrótce zarazi go tą determinacją i siłą charakteru. Oby.
    Imponowała mu trochę, ale raczej nie chciał tego mówić na głos, zdecydowanie bardziej wolał po prostu jej się przyglądać. Może kiedyś zagada do niej nieco bardziej odważnie. Na razie chciał ją tylko lepiej poznać.
    — Ja niestety nie posiadam żadnej mocy, która mogłaby się okazać przydatna w pomaganiu innym. Ale znam podstawy pierwszej pomocy. No i znam się na ziołach i roślinach. Jedno z drugim się łączy, więc w swoim życiu też pomogłem kilku osobom. — odparł, nie wspominając o swoich innych mocach. Uznał, że nie chce Lilo zanudzać, w końcu jego moce wcale nie były jakieś spektakularne. Nie było się czym chwalić. Poza tym Neville nie należał do osób, które lubią się chwalić. Ba, swoich umiejętności używam prawie zawsze w ostateczności, no chyba, że chciał zaimponować jakiejś ślicznotce o blond włosach. No i na pewno nie chciał wspominać o tym, że potrafi wyczuwać kłamstwa innych, jeszcze by sobie dziewczyna pomyślała, że kontroluje ją i sprawdza, czy jest wobec niego szczera. A przecież on jej wierzył... i nawet nie śmiałby wątpić w szczerość jej intencji.
    Rozglądał się na boki, podczas ich wspólnej wędrówki. Byli blisko celu, czuł to.
    Obdarzył dziewczynę uroczym uśmiechem, gdy ta przyjęła kwiatek. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy stokrotka wylądowała za jego uchem.
    — Nazywam to aportacją. Taki pomysłowy ja, bo połączyłem dwa słowa. Aport i teleportacja. I nie, to nie jest rodzaj telekinezy, to właśnie coś w rodzaju teleportacji. Potrafię sprawić, że przedmioty oddalone ode mnie nagle pojawiają mi się w dłoni. Trochę jeszcze się uczę używać tego daru, ale chyba idzie mi dość dobrze. — wytłumaczył jej wszytko pobieżnie, nie chcąc zbyt długo rozwodzić się nad swoją mocą. Ręką poprawił kwiatek, który zaczął osuwać się z ucha. Trochę go przycisnął, jakby chciał mieć pewność, że roślinka nie spadnie. Bo halo, przecież nie chciał zgubić tej malutkiej stokrotki.
    — Trzymam Cię za słowo. — rzekł, machając entuzjastycznie łebkiem. Jeszcze większą radość sprawiło to, że las powoli się kończył. Po kilku minutach mogli ujrzeć mury.
    Spojrzał na Lilo swoimi szarymi oczami, mrugając nimi energicznie.
    — Gdzie teraz?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zaśmiała się bezgłośnie i pokręciła głową, przez co złote pasma znów zawirowały dookoła anielskiej twarzyczki.
- To nie moce i umiejętności są najważniejsze, ale twoje serce. Czasem żeby komuś pomóc, wystarczy uśmiechnąć się, posłuchać, być obok - rzuciła refleksją, wzrok kierując na poszarzałe niebo. Lubiła na nie patrzeć nawet wtedy, kiedy nie prezentowało się najpiękniej. Było jednak prawdziwe, w przeciwieństwie do projekcji na kopule otaczającej Miasto-3. Tamtejsze niebo, choć zdecydowanie bardziej urodziwe, nijak nie dawało się porównać do prawdziwej przestrzeni, do wolności od zamknięcia w ciasnych murach. Rzeczywistość nie zawsze była piękna, ale jej autentyczność nadrabiała te zaległości.
- Czyli to działa tylko w jedną stronę? Znaczy, że możesz coś przywołać tylko do siebie, ale nie dowolnie przenosić? - Zawiesiła na chwilę wypowiedź. Kilka trybików zachrzęściło, obróciło się i w końcu przeskoczyło na odpowiednie miejsce. Blondynka skinęła głową. - Rozumiem. Chociaż może jeszcze kiedyś uda ci się tę moc rozwinąć. Czasem nawet po setkach lat ujawnia się jakaś nowa zdolność, której do tamtej pory nie było. Sama się o tym przekonałam jakiś czas temu - napomknęła, chociaż na razie nie rozwijała tematu. Nie było potrzeby, jeżeli Neville już o takich szczegółach wiedział, za to gdyby nie, zawsze miał możliwość dopytać. W końcu już z pewnością zdążył się przekonać, że Lise nie odmówi odpowiedzi, jeżeli tylko będzie w stanie podzielić się przydatnymi informacjami. Sama pamiętała swoje pierwsze kroki na świecie, gdzie musiała od razu zderzyć się z jego podwójnym obliczem - ludzkim i nadnaturalnym. Może łatwiej byłoby poznawać wszystko stopniowo, najpierw z perspektywy zwykłego człowieka? To jest kwestia dość sporna, a i niemożliwa do porównania.
- Pod mury. Jak będziemy bliżej, to pokażę ci wejście przez kanały. Nie jest to może najprzyjemniejsze powitanie, ale dzięki temu nie grozi nam złapanie przez wojsko - wyjaśniła. - Mniej-więcej tam - dodała jeszcze, na chwilę uwalniając jedną rękę i wskazując w pewne miejsce przy murze. Z ich obecnego położenia nie było jeszcze widać wejścia do podziemnych tuneli, ale to właśnie o to chodziło. Gdyby przejście między siedzibą Łowców a Desperacją było łatwe do zlokalizowania, to prędzej czy później któryś z żołnierzy zauważyłby kogoś w trakcie przemieszczania się. To mogłoby spowodować nie tylko odcięcie bezpiecznej drogi dla osób pozbawionych przepustki, ale też ułatwić władzy wdarcie się do bazy rebeliantów. I to nie skończyłoby się dla nich dobrze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach