Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

✘ Czas: Około tydzień wstecz.
✘ Miejsce: Najpierw jakiś las w Desperacji, później Kryjówka Łowców.

✂-----------------------------


    Nad ziemią zawisła ciężka warstwa ciemnych chmur. Płynęły leniwie po niebie, zakrywając słońce, które za wszelką cenę próbowało się przez nie przebić. Na próżno. Ogromne cumulonimbusy nie dawały za wygraną. W dodatku chwilę później zerwał się wiatr, a drobny deszcz siekł brzozy rosnące wzdłuż ledwo widocznej ścieżki, którą wędrował skrzydlaty.
    Poczuł na swojej głowie kilka kropel, od razu po tym założył kaptur swojej poszarzałej i zniszczonej bluzy. Nie chciał zachorować, jego organizm bardzo źle znosił wszelkie choroby, nawet zwykły katar z kaszlem był niesamowitą udręką. Poza tym jego włosy nie lubiły wilgoci — skręcały się i burzyły jego fryzurę, której swoją drogą i tak nigdy nie miał. Czuprynę zawsze miał rozwaloną i nieważne jak bardzo starał się ją ogarnąć, ona i tak rozwalała się. Możliwe, że wyglądał przez to bardzo niechlujnie, dlatego zarzucenie kaptura na łeb okazało się bardzo dobrym pomysłem.
    Uczepił się myśli o włosach, żeby choć na krótką chwilę przestać myśleć o głodzie i burczącym brzuchu, który wciąż domagał się posiłku. Starał się o tym nie myśleć, ale ból przypominał mu o tym cały czas. Próbował skupić swoje myśli na czymś innym, na czymś przyjemnym.
    Szedł przed siebie, zerkając na boki. Był gotowy zacząć biec, w razie gdyby ujrzał kogoś niebezpiecznego. Nie spodziewał się tu nikogo, ale i tak wolał być pewny, że nikt groźny nie czai się w pobliżu. Kroki stawiał powoli i cicho, omijając wszystkie gałęzie i kałuże. Rozglądał się w poszukiwaniu jakichś jadalnych lub leczniczych roślin. Można znajdzie jakieś grzyby? Oby.
    Po kilku minutach obserwacji mógł stwierdzić, że nie groziło mu niebezpieczeństwo. Był tego niemalże pewny. Ale mimo wszystko postanowił chwilę podbiec. Poruszał się naprzód dość szybko, potykał się, padał, znów wstawał i gnał dalej. Jakby ktoś go gonił, jakby od kogoś uciekał. A potem schował się za jednym z drzew. Chciał chwilę odpocząć, bo ten kilkuminutowy bieg wywołał u niego zadyszkę. Uregulował oddech kilkoma głębszymi wdechami i wydechami, a potem wpadł na świetny pomysł. Postanowił się skierować w miejsce, w którym ostatnio spotkał Lilo — dziewczynę, z którą kilkukrotnie rozmawiał o roślinach, ziołach i wszystkim innym. Wyszedł z założenia, że szansa na ponowne spotkanie jej jest nikła, zwłaszcza podczas pory deszczowej. Ale i tak skierował się w miejsce, w którym spotkał blondynkę już kilka razy.
    Gnał. Przedzierał się przez las. Przedzierał się przed rzędy krzaków i drzew, które trochę utrudniały mu wędrówkę. Jego kroki były bardzo chaotyczne, niejednokrotnie zaczepiał się o jakiś wystający korzeń lub kamień, ale uparcie brnął do przodu. I nawet nie przejmował się siniakami, które sobie zrobił. I nie obchodziło go to, że jego ubrania się ubrudziły. Dosłownie po kilkunastu minutach był na miejscu. Ale jej tam nie było. Odetchnął z zrezygnowaniem, po czym przysiadł przy jednym z większych krzewów. O, i deszcz przestał padać, nawet nie zauważył kiedy.
    Siedział tak i rozglądał się za roślinami, grzybami, ziołami... i Lilo. Tak, bo jej również wypatrywał. Chciał z nią porozmawiać, znowu. Dawno nie spotkał kogoś takiego jak ona. Czuł, że potrzebuje rozmowy z nią. Była bardzo miła i poprawiała mu humor.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie opuszczała kryjówki zbyt często, a wychodzenie poza mury M- w wykonaniu Liselotte w ogóle należało do rzadkości. Ostatnio jednak miała na głowie o wiele więcej niż tylko podziemny szpital: odnaleziony podopieczny z Miasta, później kolejny przydzielony jej przez sąd anielski wymordowany, którym miała się opiekować. Temu drugiemu pozostawiła jako mieszkanie swój odziedziczony po zaginionym bracie domek w Edenie i odwiedzała go najczęściej jak tylko była w stanie. Nie chciała zostawiać chłopca zbyt długo samego. Trochę obawiała się, że bez jej wsparcia może znów popaść w jakieś kłopoty, choć ufała, że nie z własnych złych intencji. W końcu po ciężkiej przeprawie udało im się dojść do jako- takiego porozumienia, nawet jeżeli w trakcie ucierpiały meble, książki i pamiątki blondynki.
Kursowała więc pomiędzy Miastem a Edenem, co oczywiście wymagało pokonania Desperacji. A skoro już musiała się po niej poszwendać, to co jej szkodziło rozejrzeć się tu i ówdzie? Miała okazję spotkać niektórych znajomych, a także spotkać nowych. Zawsze znajdowała się jakaś miła duszyczka, której mogła pomóc lub po prostu porozmawiać, zapoznać się, spędzić czas w miłym towarzystwie. wbrew pozorom świat poza murami wcale nie był w stu procentach dziki i groźny; pozostało jeszcze bardzo wiele osób, w których apokalipsa i trudne warunki życia nie zniszczyły dobra.
Tak właśnie niedawno napotkała jakże przyjemnego osobnika, z którym wspaniale się rozmawiało o różnych roślinach i ich właściwościach. Paradoksalnie Lise nie znała się na nich zbyt dobrze, ale chciała ten stan zmienić, dlatego wyjątkowo uważnie słuchała każdej potencjalnie przydatnej informacji. Przedzierając się teraz przez stary, podniszczony las uświadomiła sobie, że do ich pierwszego spotkania doszło gdzieś nieopodal. Kojarzyła tę okolicę, nawet jeżeli padający w tej chwili deszcz nieco rozmazywał obraz okolicy. Był jednak dobrą rzeczą, rośliny potrzebowały nawodnienia, by jedna z nielicznych ostoi zieleni pośród wyschniętej na wiór Desperacji nie stała się również terenem pustynnym.
Opad powoli tracił na sile, by w końcu ustać. Zdjęła z głowy kaptur nieprzemakalnej kurtki, ukazując światu aureolę złocistych włosów. Okrycie ochroniło je przed zmoknięciem, więc mogła swobodnie zakręcić głową, a te rozsypały się wokół anielskiej twarzyczki. Gdzieś między roślinnością mignął jej element, który intuicyjnie nie pasował do reszty otoczenia. Niby dostrzegła go tylko kątem oka, ale zaraz zatrzymała się i przyjrzała uważniej w tamtym kierunku. Ktoś tam siedział, a Lotte nawet podejrzewała, kto to mógł być. Pewności nie miała, ale najlepszą metodą na to było po prostu podejść i sprawdzić. Dlatego też poszła po najmniejszej linii oporu i rozsunęła dłońmi sfatygowane gałązki, przedzierając się dokładnie na wprost ku swojemu celowi. Nie miała ochoty szukać wygodniejszej ścieżki; zresztą wyglądało na to, że musiałaby nadłożyć naprawdę wiele drogi. Tym zaś sposobem była z chwili na chwilę coraz bliżej i choć kilka ostrych roślin chlasnęło ją w dłonie, jedna nawet w policzek, to w końcu dotarła na tyle blisko, by móc rozpromienić się z satysfakcją.
- Nevie~ - rzuciła śpiewnie, zachodząc jasnowłosego chłopaka od boku. Nie miała problemu, by z tak bliskiej odległości poznać go po profilu twarzy. Zresztą sama pewnie też nie pozostała niezauważona, na czym swoją drogą w ogóle jej nie zależało.
Dobrze było zobaczyć jakąś poczciwą duszyczkę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

    Siedział spokojnie, wpatrując się przed siebie. Prawą ręką oparł się o podłoże, przechylając się nieco w bok. Próbował skupić swoje myśli na lesie. Przyglądał się drzewom, krzewom i roślinom, które były w zasięgu jego wzroku. Na prawo od Neville'a rosły na wpół umarłe, urodzone w ciemności świerki. Najniższe gałęzie były zupełnie martwe, żyły jedynie wierzchołki. Leśnej drogi, którą szedł wcześniej nie było już widać, zasłoniły ją drzewa, które w połowie były pozbawione liści czy igieł. Uroki Desperacji.
    Dopiero po kilku chwilach zauważył, że swoją rękę ułożył na mchu. Natychmiast ją zabrał, próbując ją oczyścić z ziemi i ogólnie z brudu. Otrzepał również swoje zabrudzone od siedzenia na mokrej trawie ubranie. Zapiął do końca płaszcz, po czym rozejrzał się na boki. Nie dostrzegł nikogo niebezpiecznego, więc poprawił się nieco i kontynuował siedzenie. Dobrze, że deszcz przestał padać, przynajmniej mógł zdjąć z głowy kaptur. Jakoś nie przywykł do noszenia nakryć głowy, dużo bardziej komfortowo czuł się, gdy jego włosy miały przestrzeń i nie musiały się kisić pod czapką czy czymś podobnym.
    Wśród wierzchołków drzew wzdychał wiatr, świerki i brzozy przechylały się niczym żałobnice. W głębi lasu światło przeobrażało się w mrok. Podłoże, na którym aktualnie się znajdował wydawało się być nieco zdradliwe, pod mchem mogły kryć się jamy i kamienie, cud, że jeszcze się niczym nie skaleczył. Pomijając kilka wcześniejszych upadków, przez które miał tylko bardziej brudne spodnie. Możliwe, że rozerwały mu się trochę w okolicach kolan, ale jakoś nie zwracał na to uwagi. Póki nogi nie bolały było dobrze.
    To miejsce było wolne od wszelkiego zamętu. Do uszu skrzydlatego nie dochodził żaden hałas, czy też nieprzyjemny dźwięk. Było bardzo spokojnie. Można było odnieść wrażenie, że drzewa poruszane przez wiatr szepczą do siebie. Jasnowłosy dość głośno słyszał bicie swojego serca, a cisza mu to tylko ułatwiała. Aż przymknął oczy na chwilę, próbując odpocząć lub po prostu wyłączyć się na jakiś czas.
    Nie widział jak Lilo przedziera się przez las. Oczy miał nadal przymknięte. Oddychał głęboko, napawając się powietrzem, które było orzeźwiające, zwłaszcza po deszczu. Odgarnął ręką grzywkę, która dosłownie chwilę temu postanowiła opaść mu na twarz i zacząć szczypać w oczy. I nagle usłyszał czyjś głos. Podskoczył lekko, nieco zaskoczony. Nie spodziewał się tu nikogo, prócz blond panienki, którą spotkał tu już kilka razy. Wstrzymał oddech, nie śmiał nawet drgnąć. Z wolna napływało potworne wrażenie czegoś trudnego do zdefiniowania. Przez kilka sekund bał się otworzyć oczy, ale przypomniał sobie słowa, które padły w jego kierunku przed chwilą. Tylko ona tak na niego mówiła. Uniósł powieki, odsłaniając szare oczęta, które od razu skierował w bok. Uśmiechnął się od razu nieco zakłopotany. Musiał wyglądać komicznie. Aż wstyd mu się zrobiło, że pokazał się ze strony tchórza. Ale wzięła go tak z zaskoczenia, więc miał prawo się przestraszyć!
    — Lilo, jeju, to Ty. Przestraszyłem się. Nie sądziłem, że Cię dziś tu zastanę. — zrobił, krótką przerwę na wdech, a następnie dopowiedział — Ale mimo wszystko przyszedłem. Miło, że jesteś.
    Bo serio jej się tu nie spodziewał. Pogoda była przecież kiepska, anielica wydawała się być istotą dość delikatną, więc dlaczego miałaby wędrować po ziemiach Desperacji? Z nudów? A może po prostu szukała jakichś roślin? Przestał nad tym rozmyślać, ważne, że tu była. Teraz nie mógł czuć się samotnie, miał z kim rozmawiać. I całe szczęście.
    Dopiero po kilku minutach zauważył, że na policzku dziewczyny jest mała ryska, rana, którą musiała sobie zrobić podczas przechodzenia między krzewami i drzewami. Odwrócił się całkowicie w jej stronę, uśmiechając się delikatnie. Znowu.
    — Liloś, zadrapałaś się. — wskazał na jej twarz, nawet wyciągnął rękę i mniej więcej określił miejsce rany. Ale nie dotknął jej policzka. Nie odważyłby się.
    Zaczął się wiercić w poszukiwaniu jakiegoś plastra lub czegoś, z czego mógłby zrobić opatrunek. Dokładnie zmacał kieszenie płaszcza i spodni, ale nie znalazł nic, co mogłoby się przydać. Westchnął z lekkim zrezygnowaniem. A chciał jej pomóc...
    — Co tu robisz podczas takiej paskudnej pogody? — spytał nieco zaciekawiony.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nawet nie pomyślała o tym, że może anioła zaskoczyć; właściwie bycie powodem czyjegoś strachy kompletnie nie leżało w jej naturze, chyba że ktoś miał fobię dotycząca lekarzy. Tylko że akurat z takim przypadkiem się jeszcze nie spotkała, co najwyżej miała do czynienia z osobami lękającymi się widoku krwi. Tak czy inaczej reakcja chłopaka na dobrą sprawę uleciała uwadze Lise, pozostając kompletnie niezauważoną. Była bardziej zajęta faktem napotkania na swojej drodze znajomego, co przecież nie było jakimś bardzo codziennym wydarzeniem. Dobrze było natknąć się na życzliwą duszę, szczególnie gdy się tego nie spodziewała - tym większa była jej radość.
- Huh? - Zdziwiła się więc na wzmiankę o tym, jakoby przestraszyła jasnowłosego. - Wybacz, nie chciałam cię podchodzić tak znienacka - usprawiedliwiła się zaraz, posyłając Neville'owi przepraszający uśmiech. - Cudownie Cię widzieć - dodała jeszcze, rozpromieniając się w kolejnym uśmiechu. Choć dookoła panowała nieprzyjemna szaruga, Liselotte swoim wyglądem i zachowaniem potrafiła przywrócić słońce na jakże zmarnowany ziemski padół. Nawet nie musiała się starać, to się po prostu działo czy tego chciała, czy nie. Od razu przysiadła się obok znajomego, wpatrując się weń swoimi dużymi, niebieskimi oczami. Nadawały jej one wygląd bardzo niewinny, prawie jak u małego dziecka, choć z pewnością dawno się do nich nie zaliczała.
- O, rzeczywiście - stwierdziła, badając palcami wskazane przez rozmówcę miejsce. Gdy odsunęła dłoń od twarzy, na jaśniutkiej skórze wyraźnie odznaczały się plamki z krwi. Rana była niegroźna, ale teraz anielica była ubrudzona na piękny, acz niepożądany szkarłat na policzku i na ręce. Skrzywiła się nieznacznie i wolną ręka zaczęła przegrzebywać kieszenie w poszukiwaniu chusteczki higienicznej, którą przecież powinna gdzieś mieć. Problem był tylko taki, czy miała ja w którejś z kieszeni kurtki, spodni, czy może w przewieszonej przez ramię niewielkiej torbie. W końcu wymacała pożądany przedmiot w zapinanej na zamek kieszonce po lewej stronie kurtki. Szkoda tylko, że jak by prawej nie wygięła, nie była w stanie sięgnąć suwaka i wydobyć małej paczuszki, zaś lewą dłoń wciąż miała brudną. Westchnęła nieznacznie i spojrzała na anioła z bezradną miną.
- Mógłbyś może... - Wskazała na kieszeń, do której brakowało jej może centymetra. Na upartego dosięgnęłaby jej przy użyciu mocy, ale marnowanie energii na magię było w tej chwili bardzo niewskazane. Bądź co bądź znajdowali się w Desperacji, gdzie zagrożeń należało wypatrywać z każdej strony i nie zużywać sił na byle co. Nieostrożność mogła szybko zgubić nawet najsilniejszych, a co dopiero takie delikatne maleństwo.
- A wiesz, nic wielkiego. Wracam właśnie z Edenu do Miasta. A ty, co porabiasz w lesie w taką szarugę? - odbiła od razu, zaciekawiona.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

    On również nie spodziewał się, że może się wystraszyć, zwłaszcza tej uroczej blondyneczki. Bo przecież daleko jej było do potwora. Więc dlaczego się zląkł? Zamknął oczy i przestał być czujny. Myślał, że ktoś chce mu zrobić krzywdę, dlatego tak zareagował. Ale teraz bardzo tego żałował, bo przecież wyszedł na jakiegoś totalnego nieudacznika. To przecież takie mało męskie. Ech. Rozpaczał nad tym tylko chwilę, by potem skupić się na tym, co działo się aktualnie. Musiał się uspokoić i przestać być strachliwym dzieciakiem, przynajmniej przy niej.
    Przetarł dłonią chłodne czoło, a potem wziął głęboki oddech. Prawie zapomniał o tym jak przed chwilą zareagować na pojawienie się anielicy. Miał też nadzieję, że nie ma mu tego za złe. Chociaż jej reakcja sugerowała, iż się tym nie przejęła. Aż odetchnął z ulgą. I wciąż się cieszył z tego spotkania. Uśmiech nie zniknął z jego twarzy nawet na chwilę.
    — Nic się nie stało, po prostu się zamyśliłem. — wyjaśnił pospiesznie, bo przecież to nie był jej wina, po prostu stracił czujność. I tyle. — Ciebie również. — odparł, poszerzając nieco swój uroczy wyszczerz. Musieli razem wyglądać uroczo. Dwie takie promieniejące uśmiechem osoby w tak paskudnym miejscu. Desperacja była krainą plugawą, i do tego ta pogoda! Okropieństwo. Ale na szczęście oni byli jak dwa świecące słońca, we dwoje potrafili błyszczeć, nawet podczas takiej szarugi.
    Wpatrywał się w jej niebieskie oczęta. Rzeczywiście było w nich coś magicznego, coś co sprawiało, że ślicznotka wyglądała niewinnie i niezwykle uroczo. Zlustrował jej drobne ciało od góry do dołu, by po chwili powrócić do obserwacji jej twarzy. Dziewczyna zaczęła szukać jakiegoś opatrunku, żeby otrzeć policzek z krwi. Ubrudziła jedną rękę, a Neville nadal głupio przyglądał się jej poczynaniom. Ocknął się dopiero, gdy usłyszał jej kwestię. Zamrugał energicznie oczami, uchylając nieco usta, jakby chciał coś powiedzieć.
    — Jasne. — rzekł radośnie, drapiąc się po policzku. Wyciągnął rękę w jej kierunku, po czym odnalazł kieszeń, którą otworzył delikatnym szarpnięciem, a następnie wsunął do niej dłoń. Od razu znalazł chusteczki. Wyjął je pospiesznie, skupiając się na tym, by ich nie upuścić. Wyjął jedną z nich, po czym podał ją znajomej. Mógłby sam wytrzeć jej policzek, ale raczej nie odważyłby się.
    — Ech, nie wiem. Trochę się nudziłem, więc postanowiłem, że się przejdę, no i zawędrowałem tutaj. — odpowiedział, przenosząc wzrok gdzieś w bok. Zahaczył wzrokiem o jakieś drzewo, chciał skupić się na czymś innym choć przez chwilę, by dać dziewczynie chwilę na pozbycie się krwi. Nie lubił widoku tej czerwonej mazi, dlatego odwrócenie wzroku było celowe. Ale spokojna głowa, bo już po kilkunastu minutach znowu patrzył na anielicę szczerząc się jak głupi do sera.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niecodzienne zjawisko; w samym środku szarej, ogarniętej deszczową pogodą Desperacji znalazło się miejsce kompletnie oderwane od tego pesymistycznie brzmiącego opisu. Wystarczyło tylko dwóch odpowiednich osób obok siebie i mały kawałek nieprzystępnego, niebezpiecznego lądu stał się choć trochę bardziej przyjazny. W końcu wszędzie przebywa się lepiej w towarzystwie życzliwej osoby.
- Dziękuję stokrotnie - odpowiedziała, uśmiechając się wdzięcznie. Przyjęła chusteczkę i strzepnęła nią lekko trzymając za róg, po czym przytknęła do rozciętego policzka. Po odsunięciu na chusteczce widniała nieduża plamka krwi - jak widać rana powoli przestawała ją sączyć. Wytarła też sprawnie palce lewej dłoni, nim czerwone zabrudzenia nie zaschnęły na niej na dobre. Choć całkiem często musiała wsadzić ręce w czyjeś trzewia w celu ratowania życia, widok jej zabarwionej szkarłatem dłoni musiał wydawać się dziwny. Podobny obraz zupełnie nie pasował do jej delikatnej twarzy, na której jeszcze nikt nigdy nie widział prawdziwej złości.
- O, no to naprawdę mieliśmy dużo szczęścia, żeby na siebie trafić. Nawet nie planowałam przechodzić przez ten las, ale po drodze tknęło mnie przeczucie. Już chyba wiem dlaczego - rozpromieniła się. Wystarczyło, żeby trzymała się swojego poprzedniego planu podróży i nie udałoby się jej spotkać jasnowłosego. A szkoda, bo nie widywali się nie wiadomo jak często i stąd każda okazja była dobra do tego, żeby się zobaczyć. Zresztą Lise była tak zabiegana, że trudno jej było podzielić swój czas pomiędzy swoich podopiecznych, pacjentów szpitala, sprawy Łowców i jeszcze do tego spotkania towarzyskie. Ubolewała nad tym, że doba jednak nie ma czterdziestu ośmiu godzin. Wtedy może ewentualnie zdążyłaby zrealizować połowę tego, co miała na co dzień do zrobienia. Do tego przydałaby się jeszcze umiejętność przebywania w kilku miejscach naraz, ażeby na pewno niczego i nikogo nie pominąć. Nieustanne przemieszczanie się pomiędzy Miastem, podziemiami i Edenem było nie tylko męczące, ale też bardzo niebezpieczne. Wychodzenie na powierzchnię M-3 dla nieposiadającej przepustki anielicy było ogromnym ryzykiem, szczególnie że powierzony jej pod opiekę człowiek był niemal na pewno członkiem wojska. Jedno uważniejsze spojrzenie na nadgarstki blondynki i nieszczęsna skończy rozkrojona na części w sterylnie czystym laboratorium. Odwiedziny w Rajskim Mieście też nie były takie proste; wymagały przedarcia się przez nieprzyjazne tereny Desperacji i pokonanie wszystkich związanych z nimi niebezpieczeństw. To wszystko do wykonania przez delikatną dziewczynkę o wzroście metr i pięćdziesiąt pięć centymetrów, której jedyną bronią był szczenięcy wzrok i błaganie o litość.
Może powinna zacząć nosić zbroję i miecz? Gdyby tylko była w stanie takie unieść...
- I gdzie zamierzasz iść dalej?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

    Sam fakt, że dwa anioły spotkały się w Desperacji był dość niecodzienny. Skrzydlaci zazwyczaj unikali parszywych ziem, zostawali w dużo bezpieczniejszym Edenie, chcąc odciąć się od wszelkich problemów. A przynajmniej takiego zdania był Neville. Och, ile by dał, by znów wieść bezproblemowe i pozbawione wszelkiego zamętu życie. Bo aktualnie nie miał spokojnego życia. Cały czas działo się coś przez co się denerwował, bał albo po prostu był niespokojny. W swoim życiu napotykał dużo przeszkód, tych większych i tych mniejszych. Starał się je pokonywać jak najszybciej, dążyć do celu, o ile jakiś sobie wcześniej postawił. Właściwie to sam nie wiedział co akurat tu robił. Może po prostu liczył na to, że znów ją tu spotka. I całe szczęście, że tak się stało.
    Nawet bez używania czarów ich spotkanie było nieco magiczne. Dla jasnowłosego samo spotkanie Lilo w tak brzydki dzień było czymś niesamowitym. Zdawało mu się, że dziś potrzebował rozmowy z nią. W jej towarzystwie czuł się jakoś normalnie i swobodnie, choć czasami wprawiała go lekkie zakłopotanie. Aż musiał wziąć kilka oddechów, by wiedzieć jak odpowiedzieć lub jak zareagować. Może w głębi duszy chciał by była kimś więcej niż tylko znajomą? Może chciał ją poznać jeszcze lepiej? Jedno było pewne — potrzebował jej. Możliwe, że ona jego też. Anioły powinny trzymać się razem. W kupie zawsze jest łatwiej.
    — Stokrotnie? Daj spokój, cała przyjemność po mojej stronie. — odpowiedział swoim niezwykle uroczym głosem, bo chyba taki miał. Oczywiście nie zabrakło przy tym uśmiechu. który w tej chwili stał się nierozłączną częścią Neville'a. I tak, to ona była powodem jego radości. Dosłownie na chwilę przeniósł swój wzrok, zahaczając nim o jakieś drzewa, jakby chciał się upewnić (setny raz), że w pobliżu nie czyha niebezpieczeństwo.
    — Prawda? Ale miałem takie dziwne przeczucie, że mogę Cię dziś tu spotkać. Z początku to zignorowałem, ale postanowiłem zaryzykować. Opłacało się. — odparł, poprawiając włosy, które cały czas były mocno potargane i pewnie pokręcone, z powodu wilgoci. Możliwe, że trochę mu się pozakręcały, co mogło wyglądać nieco śmiesznie. Przejechał po nich kilka razy wierzchem dłoni, starał się je poprawić, ale chyba nic nie wskazywało na to, żeby miały zacząć wyglądać normalnie. Westchnął zrezygnowany. Zawsze jak chciał wyglądać dobrze działo się coś, co przeszkadzało mu w dobrym prezentowaniu się. Smuteczek.
    Gdyby tylko wcześniej wiedział o tych niebezpiecznych wędrówkach Lilo... Pewnie zaproponowałby pomoc, pewnie chciałby pomagać jej w przedostaniu się przez niebezpieczne tereny Desperacji. Mógłby być jej prywatnym ochroniarzem, a jednocześnie dobrym przyjacielem. Ach, nieważne.
    Po chwili usłyszał pytanie, te którego spodziewał się już wcześniej. Spodziewał się go, ale nadal nie znał na nie odpowiedzi. Od dłuższego czasu wędrował bez celu. Kilka razy próbował wejść na tereny M-3, ale w ostatniej chwili odzywał się głos rozsądku, który nakazywał powrót. A tak bardzo chciał się dowiedzieć co się stało z jego rodziną. Możliwe, że jego matka, ojciec i brat wciąż byli mieszkańcami Miasta-3. Właśnie tego chciał się dowiedzieć. I znów chciał zobaczyć swojego kota! Tak, za nim też tęsknił. Zamyślił się, rozmarzył się.
    — Nie wiem, po prostu nie wiem. — powiedział lekko drżącym głosem. Nie miał żadnego planu. Nie wiedział co miał robić. Nie mia żadnego celu. Czuł się jakby wciąż był martwy, jakby Bóg nie dał mu drugiej szansy. Co zrobi dalej? Nie wiedział. To uczucie było takie beznadziejne. Czuł się beznadziejny i bezradny.
    Oczy mu się delikatnie zeszkliły. Możliwe, że to łzy napłynęły mu do oczu. Od razu odwróci twarz, chcąc ukryć przed blondynką swoją chwilę słabości.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdyby tylko było tak łatwo odizolować się od niebezpieczeństw! Teoretycznie aniołowie od czasów apokalipsy mieli przyczółek w postaci Edenu, ale zakres ich działalności sięgał o wiele dalej. Przecież nie po to zeszli na ziemię, przyjęli ludzkie ciała ze wszystkimi ich skazami i narazili się na wszystkie niebezpieczeństwa świata ludzi, by zamknąć się na swoim podwórku i nie wychylać nosa poza szczelny bunkier. Ich misja wręcz nie pozwalała na to, by unikać Desperacji czy też Miasta. Stąd też, choć mogło się to wydawać niewłaściwe dla anioła i bardzo ryzykowne, Liselotte zdecydowała się wstąpić do jednego z najgorszych obszarów współczesnej Japonii - do podziemi. Tam, gdzie płonął ogień rebelii, gdzie zbierały się nieraz naprawdę trudne ludzkie przypadki. Nie było łatwo wejść pomiędzy ludzi walczących z władzą i nie tylko nie zatracić swoich wartości, ale też krzewić je pośród przebywających tam ludzi. Ze względu na swoja naturę łowcy jako rasa zatracili część człowieczeństwa, przez co wielu z nich było ciężkim materiałem do pracy dla anioła - szczególnie takiego, jak Lise. Ta jednak, mimo swojego dziecięcego wyglądu i delikatności zdołała udowodnić swoją wartość i racje. Nie można mieć żadnych wątpliwości, że ze względu na swoje zasługi była osobą dość szanowaną w szeregach rebelii. Nie mogło być inaczej, skoro uratowała wśród nich tak wiele istnień. Nigdy nie była do końca pewna, na ile poważnie traktują ją poszczególni członkowie, ale nie miała na co narzekać. Gdyby nie wykazała się odpowiednią lojalnością, zginęłaby niezwłocznie jako zagrożenie dla tajemnicy Łowców. Pod tym względem miała szczęście.
Schowała poplamioną chusteczkę z powrotem do kieszeni i zaśmiała się delikatnie. - No co ja bym bez ciebie zrobiła? - powiedziała, kręcąc nieznacznie głową. W końcu nie od dzisiaj wiadomo, że każda para rąk się przydaje; szczególnie w przypadku, kiedy komuś pozostaje tylko jedna wolna w użytku kończyna. Gdyby nie pomoc chłopaka, Lotte byłaby zmuszona albo porządnie się nagimnastykować, albo tracić siły na użycie mocy, albo dalej roztaczać wokół siebie woń krwi, ryzykując tym samym ściągnięcie w pobliże jakiejś bestii. To ostatnie było chyba najgorszym możliwym rozwiązaniem, ale wciąż bardzo możliwym. Przecież Desperacja roiła się od różnego rodzaju stworów, czekających dniem i nocą na Bogu ducha winne ofiary. Czasem wystarczyła chwilka nieuwagi, by wylądować w żołądku jakiejś bestii bez najmniejszych szans na obronę. Tym bardziej, jeżeli było się leciutką dziewuszką metr pięćdziesiąt pięć i to bez żadnych umiejętności walki. Przeciętny potwór chapnąłby taką na śniadanie nawet bez większego wysiłku.
- Hm - mruknęła, słysząc niezbyt optymistyczną odpowiedź na swoje pytanie. Przytknęła dłoń do policzka i kilka razy uderzyła czubkami palców o miękką skórę, w zamyśleniu kierując wzrok na pobliskie drzewo.
- Wiem. - Zerwała się naraz i stanęła na lekko rozstawionych nogach, celując palcem wskazującym w nos Neville'a. - Możesz przecież iść ze mną. W towarzystwie zawsze lepiej, nie? A ja muszę wrócić do Miasta. - Uśmiechnęła się promiennie i złapała jasnowłosego za dłoń, autorytarnie ciągnąć go za sobą. Co miał do stracenia? W końcu sam stwierdził, że nie wie, gdzie chce się udać. Lotte zaś rozwiązała ten problem w nie więcej niż dwie minuty, przynajmniej nadając ich spotkaniu jakąś bardziej określoną celowość.
Teraz najlepiej udać się w drogę, a dalej to się zobaczy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

    Jak to mówią... dla chcącego nic trudnego! Neville zazwyczaj starał się unikać kłopotów i niebezpieczeństw. Zawsze chciał załagodzić wszelkie spory, chociaż czasami dochodził do wniosku, że w niektóre sprawy lepiej się nie mieszać. Przecież był tylko szczupłym chłopcem, który nie zawsze powinien pchać swoje drobne ciałko w masę niebezpieczeństw. No tak, niekiedy wypadało zaryzykować własne życie, by uratować inne istnienie, ale nie zawsze to było opłacalne. Skrzydlaty wiedział kiedy zareagować, by nie posłać się na pewną śmierć.
    W swoim krótkim anielskim życiu pomógł jeż wielu osobom. Pamiętał jak kiedyś pomógł pewnej dziewczynie, która jechała jakimś dziwnym pojazdem i rozbiła się. Pech chciał, że została ranna, a jakieś bestie w pobliżu wyczuły to. Otoczyły ją i patrzyły na nią, czekając na swój posiłek. Była bezradna, a potwory nie dawały za wygraną i grzecznie czekały aż dziewczyna wyjdzie z pojazdu. Neville widział całe zajście z bezpiecznej odległości. Bardzo długo zastanawiał się, czy może jej w jakiś sposób pomóc. Już miał przejść obok obojętnie, gdy odezwały się w nim anielskie instynkty, które pchnęły go do działania. Posłużył za przynętę. Potwory zaczęły go gonić, a ranna mogła spokojnie opuścić zmasakrowany pojazd. Sam białowłosy uciekał od monstrów pół dnia, aż je zgubił. Był wycieńczony, ale jakoś udało mu się uratować życie kompletnie mu nieznajomej osobie. To było jego największym osiągnięciem, i o ile nie lubił się tym chwalić, to i tak uznał, że zrobił coś bardzo odważnego, tak! Dobra, nieważne.
    Jego wzrok znowu uciekł gdzieś w bok. Może w poszukiwaniu jakiejś pomocy. Wskazującym palcem wytarł lekko wilgotne oczy, a potem podrapał się po karku. Mrugnął kilka razy swoimi szarymi oczętami, by po chwili spojrzeć na Lilo. Zerwała się, celując palcem w nos chłopaka. Odchylił się nieco do tyłu, nie wiedział co zamierza dziewczyna. Poza tym... zaskoczyła go. Słowa które wypowiedziała wprawiły jasnowłosego w lekkie zakłopotanie. W pierwszej chwili nie wiedział jak powinien się zachować. Bardzo chciał z nią iść, ale Miasto-3 uważał za niebezpieczne. No i nie miał specjalnej przepustki, więc nie mógł bezpiecznie w nim przebywać.
    — N-naprawdę? Mogę? Tak, tak, w towarzystwie lepiej. Do Miasta? Nie mam przepustki, Lilo. Nie uważasz, że to trochę niebezpieczne? — odparł, jąkając się na początku. Cały czas próbował ukryć swoje zakłopotanie, ale jakoś niespecjalnie mu to wychodziło. Ale blondynka złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. Nie miał zamiaru się jej sprzeciwiać, bo wizja spędzenia z nią większej ilości czasu była bardzo kusząca.
    — Ha, będę Twoim prywatnym ochroniarzem. Przynajmniej dziś! — mruknął zadowolony. I pewnie ruszyli w drogę. Grzecznie kroczył za dziewczyną, bo raczej niespecjalnie wiedział gdzie powinien iść.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Nie, nie możesz - zaśmiała się. - Teraz to już właściwie musisz, bo zdecydowałam za ciebie. Bardzo słusznie przecież, nie mogę iść sama, to niebezpieczne. Właśnie. - Zamyśliła się na moment, nim po krótkim zawieszeniu w końcu wykonała krótki ruch ręką i stanowczo pociągnęła chłopaka za sobą. Starała się nie iść zbyt szybko, żeby nie wpaść przypadkiem na coś niebezpiecznego. Nawet jeżeli byli już we dwójkę, to tak czy siak podwyższony poziom ostrożności byłby bardzo wskazany.
- To akurat nie jest wielki problem. Też nie mam przepustki, ale znam parę... sztuczek. - Uśmiechnęła się tajemniczo. Powiedziałaby zapewne więcej, ale droga wymagała od niej w tej chwili skupienia. Las postanowił z nagła zgęstnieć, przez co na i tak już rzadko uczęszczaną ścieżkę po bokach wdzierało się coraz więcej ostrych gałęzi. Lise nie miała najmniejszej ochoty na to, by znowu dać się pociąć, stąd też wolną ręką ostrożnie odgarniała przeszkody. Niby łatwiej byłoby się z tym uporać z obiema, ale jedną dłoń wciąż miała zajętą. Prowadzenie Neville'a za sobą okazało się bardziej priorytetowe - w końcu nie po to zerwała go z miejsca, żeby teraz choćby przypadkiem zgubić.
- Bo wiesz, tak właściwie to właśnie tam mieszkam na stałe. W Mieście. Ale nie tak jak ci wszyscy ludzie, tylko pod miastem - zaczęła, obracając się momentami do tyłu, żeby dało się ją lepiej usłyszeć. Na szczęście niedługo po najgorszym fragmencie ścieżka rozszerzyła się nieco, tak żeby w końcu dało się iść normalnie kulturalnie obok siebie. Tak było o wiele łatwiej opowiadać, niż kiedy trzeba było cały czas się kręcić.
- To jest tak naprawdę tajemnica, chociaż mogę ci powiedzieć trochę. Jeżeli nie wiesz jak trafić do podziemia, to nie masz szans znaleźć drogi sam. A pod miastem mieszka cała wielka organizacja! Właściwie chyba najłatwiej ich opisać jako buntowników przeciwko władzy. Chociaż nie powinnam była w sumie mówić "ich", a "nas". - Wzruszyła ramionami, jak gdyby wcale nie opowiadała teraz o rozbudowanej siatce rebelianckiej, a o swoich kumpelach, z którymi co sobota chodzi na kawę do centrum handlowego.
- No i właśnie tam, w podziemiach, jesteśmy całkiem bezpieczni. Wojsko nie ma pojęcia jak się tam dostać, bo dostanie się tam z zewnątrz jest bardzo trudne. Najgorzej jest, jeżeli kogoś złapią na powierzchni... ale ja za często nie wychodzę na górę, a jeżeli już, to nie zwracam na siebie uwagi. Tak na co dzień po prostu pracuję w szpitalu. Wiesz, ich życia też ktoś musi ratować - zakończyła wywód. Teoretycznie nie powinna się tak rozgadywać na temat tego co i gdzie robi, a już tym bardziej nie wypada, żeby w rozmowie padły informacje o Łowcach. Lotte nie przejmowała się tym wszystkim głównie dlatego, że miała naprawdę niezłą intuicję co do tego, komu może o czym opowiedzieć. I choć mało kto na jej miejscu by tak zrobił, ona czuła, że nic złego się nie stanie, jeżeli powie prawdę. Nie mówić nic też byłoby ciężko, a kłamać nie zamierzała tym bardziej.
Ciężkie, ach, ciężkie życie Łowcy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

    Był nieco zdziwiony, że tak łatwo dał się namówić na podróż do miasta. M-3 wywoływało w nim niekoniecznie wesołe wspomnienia. Jakieś niecałe trzydzieści lat temu tam mieszkał. Był człowiekiem, miał rodziców i brata, a teraz nawet nie wiedział, czy jeszcze żyją. Ta myśl nie dawała mu spokoju od kilku dni. Niewiedza była najgorsza. Już lepiej byłoby dowiedzieć się o śmierci bliskich, niż robić sobie nadzieję, że gdzieś jednak żyją. Przynajmniej tak uważał skrzydlaty.
    — Czasami nie potrafię sam podjąć słusznej decyzji, cieszę się, że zrobiłaś to za mnie. — odparł, unosząc kąciki ust lekko ku górze, a potem dopowiedział jeszcze — Nie puściłbym Cię samej. — wzrok skierował prosto na nią, jakby chciał ją uświadomić, że mojąc go przy boku może czuć się bezpieczna. Był pewny, że nie miałby żadnych blokad przed tym, by zaryzykować dla niej własnym życiem. Zasługiwała na to, zdecydowanie.
    Patrzył na Lilo spokojnym wzrokiem, gdy ta myślała co powinni zrobić dalej. Rozejrzał się na boki, kątem oka dostrzegając sygnał od blondynki. Pociągnęła go za sobą, a on nawet nie zaprotestował. Ufał jej, mógł na niej polegać i miał wrażenie, że działa to w obie strony.
    Szli powoli, oboje wiedzieli, ze muszą poruszać się ostrożnie. Desperacja nie należała do bezpiecznym miejsc. Wokół pełno było wygłodniałych Wymordowanych lub innych stworzeń, które nie odpuściłyby okazji wrzucenia sobie kogoś na ząb. Nawet we dwójkę nie wyglądali zbyt groźnie, ot dwie urocze istotki przemierzające pozostałości po desperackim lesie. Stanowili łatwy cel, dlatego Neville uważnie obserwował swoją przyjaciółkę, by móc w porę zareagować w razie potrzeby.
    — Sztuczki? Też znam kilka, może kiedyś Ci pokażę. — odpowiedział, mając oczywiście na myśli swoje moce. Dary, które posiadał nie należały do jakiś zjawiskowych, więc fajerwerków nie będzie. Ale cieszył się z tego co ma. Swoje umiejętności uważał za przydatne, mimo iż nie potrafiły one wyrządzić zbyt wielu szkód.
    Trzymał się blisko anielicy, niemalże depcząc jej po piętach. Gdy szli tak blisko, czuł się nieco bezpieczniej. I pewnie chciał żeby ona również czuła się bezpieczniej, mimo iż nie był jakimś napakowanym typem, który mógłby robić za ochroniarza. A, no i cały czas trzymała go za rękę, miło, że go pilnowała. On również wolną ręką odgarniał przeszkody. O, i pewnie zdejmował ze swojej przyjaciółki liście i inne farfocle, ha!
    Słuchał jej uważnie, gdy zaczęła mówić o tym, że mieszka pod miastem. Co prawda z początku słyszał ją nieco niewyraźnie, ale kilka chwil później ścieżka poszerzyła się, więc mógł przejść na bok i iść obok Lilo. Oczywiście nadal uważnie jej słuchał. Patrzył na nią i szczerzył się bez przerwy. Nie śmiał jej przerywać, chciał się odezwać pod koniec wywodu.
    Skończyła mówić. Zaczerpnął powietrza głębokim wdechem.
    — Mieszkasz pod miastem? I macie tam dobre warunki? Prąd? Bieżącą wodę? Żywność? I wszystko inne? — pytał z niedowierzaniem, był również ciekawy jak to wszystko wygląda. Kto by się spodziewał, że pod M-3 żyją ludzie? No na pewno nie on.
    — Cieszę się, że mi ufasz. Cóż, mogę Ci jedynie przyrzec, że to co mi mówisz zostanie tylko między nami. Ach, no tak, pamiętam... Łowcy. Słyszałem o nich... o Was kilka razu, jeszcze za czasów gdy byłem człowiekiem. Bo tak, byłem człowiekiem, a teraz jestem aniołem. — odparł spokojnie, nie komentując ostatniej części jej wypowiedzi. Bezpieczeństwo i te sprawy. Nie chciał o tym rozmawiać, powiedziała mu wystarczająco dużo. Doceniał to. — Mam tylko nadzieję, że nie sprowadzę na Ciebie kłopotów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach