Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Post szybki i nienachalny bo na siłę Was przetrzymywać nie będę...

Wspólnymi siłami udało się pozbyć mamę miś ostatniego tchnienia. Niestety w tym samym momencie, gdy Rumcajs oddał ze swojej broni strzał, odpowiednio blisko by zobaczyć całą scenę, podbiegł mały niedźwiadek. Zobaczywszy jak jego matka przestaje oddychać, a jej futro i kolce zaczyna pokrywać krew, zaczął przeraźliwie krzyczeć i piszczeć. Gratulacje, osierociliście dziecko i to jeszcze zabijając matkę na jego oczach.

Spoiler alert: W następnym poście uda Wam się wyswobodzić nogi Rumcajsa, aczkolwiek jedna z nich niefortunnie przygnieciona, przez kolejne 3 posty będzie bolała podczas chodzenia.

Rebekah: Zdrowa, brudna
Nove: Kilka krwawiących otarć, krwawiące drapnięcie na policzku, kilka nowych otarć
Arthur: Rany szarpane na plecach, ból wywołany uderzeniem, ślady po zębach na dłoni, siniak po uderzeniu
Rumcajs: Rana szarpana ramienia, ból wywołany uderzeniem, ból spowodowany upadkiem, rany klatki piersiowej po pazurach, dwa pęknięte żebra, ból nogi utrudniający chodzenie

Matka: Martwa
Misiek: Osierocony. Nie, Nove, nie wolno Wam go wziąć

Koniec
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Udało się. Udało mu się zabić tego cholernego niedźwiedzia. Ciężar ciała momentalnie stał się cięższy, nie czuł już bicia serca, co tylko świadczyło o tym, że ta cała bestia nie żyje. Osierocił małego misia, ale jakoś nie szczególnie to go obchodziło. Teraz powstaje problem wydostania się spod kupy mięcha. Sam sobie na pewno nie poradzi - wszystko go cholernie bolało, a każdy skręt powodował promieniujący ból w okolicach klatki piersiowej. Połamane żebra będą mu dokuczały do samego końca akcji, ale przynajmniej była pewność, że teren był czysty. Był? Musiał się dowiedzieć co z innymi.
- Żyjecie tam? Może ktoś mi pomoże? - spytał, sugestywnie wyciągając dłoń. Każde wypowiedziane słowo sprawiało mu niejaką trudność. Ciężko jest mu oddychać, co dało się zauważyć na pierwszy rzut oka.
Jeśli którykolwiek wykazał odrobinę zainteresowania i pomógł Rumcajsowi, gdy tylko go wyciągnięto, usiadł. Noga w tym samym momencie zaczęła boleć go jak jasna cholera - efekty bycia przygnieciony przez 8 metrowego niedźwiedzia z kolcami. Co te wirusy.
Wziął głębszy, bardzo bolesny wdech, by później wypuścić go równie boleśnie, ale powoli. Przeklną pod nosem, oczywiście po polsku, mówiąc znane wszystkim kurwa.
- Chyba mam pęknięte żebra - zrobił chwilową pauzę - A jak z wami? Trzymajcie się? - chętnie chciałby to sprawdzić, no ale trochę miał ograniczone ruchy - Dobrze byłoby się dowiedzieć, czy najbliższa grupa poradziła sobie z zadaniem i pójść im pomóc. Z pewnością przyda im się medyk tak samo jak nam. W większej grupie będzie bezpieczniej - powiedział z niejakim trudem, starając się spojrzeć sugestywnie na Nove. W tym samym czasie bardzo powoli zaczął się podnosić, bo noga również dawała o sobie znać. Zabawne, że spotkało go tylko to. Myślał, że wyjdzie z tego w bardziej beznadziejnym stanie. Aż musiał zapalić. Co z tego, że miał połamane żebra. Nałóg zawsze pozostanie nałogiem.

Moc artefaktu czarny piasek: 1/4 odpoczynku.
Obrażenia: Rana szarpana ramienia, ból wywołany uderzeniem, ból spowodowany upadkiem, rany klatki piersiowej po pazurach, dwa pęknięte żebra, ból nogi utrudniający chodzenie

/Generalnie plan jest taki, że mamy podreptać do grupy Jinxa, a tam wyjdzie co dalej. Koniec komunikatu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Powoli osunął się na kolana. Usiadł na piętach i tępo gapił się przed siebie, nie mrugając, nie ruszając się, prawie nie oddychając. Po dłuższym czasie przechylił nieznacznie głowę na lewo, jak zaciekawiony szczeniaczek. Pusty wyraz jego bladej twarzy nie zmienił się nawet na trochę, nawet, gdy Rumcajs zabijał niedźwiedzicę i próbował się uwolnić. Maksymalnie zwężone źrenice powoli rozszerzyły się i wróciły do pionowych kreseczek. Za każdym razem rozszerzały się coraz bardziej i zwężały coraz mniej, aż w końcu ustabilizowały się na tyle, iż wyglądały na prawie okrągłe. Zmieniła się również barwa tęczówek - jadowita zieleń powróciła do ciemnego odcienia szmaragdu, uspokoiła się, nie ciskała ostrzeżeń na prawo i lewo.
Blondyn stracił wszelakie poczucie czasu, gdy wewnątrz siebie próbował zapanować nad sobą. Wydawało mu się, iż mijają dziesiątki minut, choć w rzeczywistości zajęło to góra trzy. Świadomość dotarła do niego gdzieś w połowie wypowiedzi Wyżła i, co dziwne, zrozumiał dokładnie co mówił. Wężowaty pochylił się do przodu i cicho wypluł sporą ilość szkarłatnej cieczy. Zakaszlał jak osoba, która zbyt długo nurkowała, ogarnął się, spróbował uspokoić oddech, choć ból w płucach odpowiednio to utrudniał. Wirusy som wredne i nie lubiejom biednych ratlerków.
Podlazł do uwięzionego informatora, ledwie utrzymując się na uszkodzonej nodze. Pomógł mu się wydostać, zachowując wszelką ostrożność - w końcu kto wie, jak bardzo ucierpiał. Słysząc cudne słowo na "k", Arthur lekko się uśmiechnął. Za życia ludzkiego znał parę osób polskiego pochodzenia, a raz nawet odwiedził "kraj kwitnącej cebuli", ale nigdy nie nauczył się wszystkich znaczeń owego "przecinka". Choć nie chciał tego przyznać, uważał polski za jeden z najtrudniejszych języków, z którymi miał kiedykolwiek styczność.
Pomógł wstać Rumcajsowi i w razie potrzeby - stać prosto. Czując w pobliżu siebie wyraźny zapach tytoniu, najpierw cicho poniuchał powietrze, potem na ułamek sekundy wystawił język, aż ostatecznie zerknął na wyżła z dołu z cichym mruknięciem w stylu "podzieliłbyś się". Może i nie był nałogowcem, ale czasem odczuwał potrzebę pozbycia się stresu. Jako, że pod ręką nie miał skrzypiec, musiałby sobie poradzić w inny sposób.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Hah, nie chce mi się.
Westchnęła ze zbolałą miną i niezbyt chętnie, acz bez ociągania przystąpiła do niedźwiedziowej, żeby dopomóc niziołkowi w wydobyciu Rumcajsa z czeluści spod martwej już bestyjki. Wiadomo, że we dwójkę było o wiele łatwiej się za to zabrać, szczególnie że ta wredna kupa futra swoje ważyła. Było właściwie pewne, iż ich strateg nie będzie w zbyt dobrym stanie po byciu przygniecionym takim ciężarem. Co najlepsze, nie byli nawet w pobliżu sali sądowej czy wejścia do więzienia. Zeszło im już całkiem sporo czasu i mogło się to wszystko skończyć tak, że będą już tylko ubezpieczać odwrót po akcji - zakończonej sukcesem lub nie. Ciężko jej to było wywnioskować po samym dławiącym uczuciu niepokoju, które trzymało anielicę w żelaznym uścisku. Skrzywiła się i obtarła rękawem twarz z misiowych wymiocin. Mało  brakło, żeby od tego obrzydliwego zapachu sama pozbyła się ostatniego posiłku.
- Nie chcę więcej widzieć tego cholerstwa na oczy - syknęła pod nosem, mając rzecz jasna na myśli cała zarazę w postaci niedźwiedzi różnej maści. Szczególnie babilońskich, tych mend przeklętych. Zerknęła z nienawiścią na osierocone maleństwo. Może miało swój urok, ale za niedługi czas stanie się równie mordercze co jego nieszczęsna mamuśka. Albo i gorzej.
- Cała - rzuciła tylko zdawkowy raport na pytanie Wyżła. Samej albinosce nie stało się nic poza ujmą na higienie, za to pozostali z pewnością potrzebowali pomocy medycznej. Bogu niech będą dzięki za Federicę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

|| ◄◄◄
- - - - -


Z każdym kolejnym metrem Ryan nabierał masy, jakby specjalnie ładował sobie kamienie do kieszeni przy systematycznych przerwach. Było to na tyle prawdopodobne, że Growlithe wcale by się nie zdziwił, gdyby Grimshaw faktycznie postanowił uprzykrzyć mu życie jakąkolwiek wredną wstawką ─ nawet jeżeli teraz to on był „potrzebującym”, nie na odwrót.
Przynajmniej wyrównaliście rachunki, sapnęła idąca tuż obok Shatarai. Długi ogon falował na wietrze, pysk trzymała tak nisko, że niemal szurała czarnym nosem po ziemi, uszy przywarły do czaszki, a sierść najeżyła się ostrzegawczo, choć oddalili się już od Babel i żadne tak duże zagrożenie nie powinno im wyskoczyć zza krzaków. Lepiej, żebyś nie wykrakał. Kto wie, jak daleko jest ta cała „eskorta”? Ilu aniołów się tu czai? Jak blisko są agresywne bestie? Charkliwy głos odbił się echem od drzew. Wilczycy nie przeszkadzała świadomość, że jedynym słuchaczem jest białowłosy; może nawet właśnie dlatego tak mocno podnosiła ton. Skąd w ogóle pomysł, że ten frajer-
Kirin.
-że ten Kirin nie wpuścił cię w kanał?
Zmrużył ślepia, stawiając kolejny krok naprzód. Miał jeszcze spotkać się z Zero, którego zostawił nieopodal z głuchym „zaraz wrócę”, jakby faktycznie pozostawienie rannego przyjaciela w samym środku dzikiego lasu było najnormalniejszą rzeczą pod słońcem; czymś, co każdy robił trzy w porywach do pięciu razy an tydzień. Ale już dawno wyrysował sobie mało subtelną linię między Lesliem, a gangiem; nawet obecne okoliczności nie uszczupliły dzielącej te dwa odrębne światy bariery i nic nie wskazywało na to, by miało się to kiedyś zmienić.
Nogi słabły, mięśnie powoli wypełniały się watą, płuca już dawno przestały pełnić właściwą funkcję ─ zamiast tego paliły go żywym ogniem i miał wrażenie, jakby przez przełyk chciał przeżreć się kwas. Zwilżył naprędce spierzchnięte wargi od razu smakując zastałej tam krwi Metatrona.
Cała ta sytuacja była nierealna i gdyby nie coraz silniejsze znajome wstęgi woni, już teraz rzuciłby Ryanem o drzewo i siadł na dupie, żeby odpocząć. W marszu trzymała go tylko pewność, że zapachy są intensywniejsze z kroku na krok, a kilkanaście drzew później do uszu dobiegły również rozmowy.
„Cała.”
No to kurewskie szczęście, że chociaż ktoś.
Jak na zawołanie wyplątał się akurat przez gąszcz i pierwsze co zrobił to wypuścił zastałe w płucach powietrze przez zęby. Czuł się zdezelowany i pewnie by się z tym nie krył, gdyby nie prędkie wysondowanie terenu. Podświadomie wiedział, że odsiecz musiała nabawić się kilku zarysowań, by przedrzeć się przez mury złożone z poustawianych na baczność ramię przy ramieniu aniołów, ale  jednocześnie coś wewnątrz nakazywało utrzymywać się w przekonaniu, że „eskorta” o jakiej wspominał Kirin będzie mniej połamana.
Nadzieja matką-
Warknął głucho, wbijając wzrok w Bernardyna.
Nove. ─ Głos zabrzmiał zdarcie, jakby pół procesu przewrzeszczał, ale mimo tego ton utrzymał się na wystarczająco odpowiedniej granicy, by imię trafiło do właścicielki.  Nie musiał nic więcej dodawać; oparł Ryana o pień rozłożystego klonu i pozostawił go pod opieką medyczki. Obecnie to Rottweiler potrzebował doglądu, nie on sam, choć bez wątpienia te ponad osiemdziesiąt kilo mniej na barkach było dla niego odczuwalną ulgą.
To was przywitało? ─ Kiwnięciem głowy wskazał na martwą niedźwiedzicę, kiedy sam wsuwał prawą dłoń na lewy nadgarstek. Rozmasowywał ranę, przerzucając spojrzenie z jednego Psa na drugiego ─ paradoksalnie widok tych wszystkich krzywych mord był uspokajający. ─ Chyba nie chcę wiedzieć dlaczego narażaliście życie dla przegranej sprawy, ale skoro przyszlajaliście się aż tutaj... ─ Kącik ust drgnął w pohamowanym w zalążku uśmiechu. ─ Rum, jak sytuacja? Pomijam twój stan. Wygląda, jakby coś cię wyrzygało.
Nie jego.
Tak, czuję.
Węch faktycznie wyłapał słodko-kwaśny zapach, ale Growlithe zepchnął to na dalszy plan. Mimowolnie powiódł jednak spojrzeniem do Rebeki, przyglądając się jej z nadwyrężającą wnikliwością. Prawie jakby na siłę próbował ją rozedrzeć i zerknąć co miała w środku.
I jak bardzo kamuflowała zdenerwowanie.
Kirin się wydostał, Rebe. ─ Palce wymordowanego ścisnęły mocniej rękojeść ukradzionego aniołom miecza. ─ Ale rozdzieliliśmy się w Babel. Dołączy do nas. ─ Oderwał wreszcie wzrok od Terrierki i zerknął na ostatnią osobę. Zdusił rozbawiony pomruk. Sto pięćdziesiąt centymetrów żywej autodestrukcji.
Było jednak coś jeszcze, czym musiał się zająć, dlatego wyczekująco wbił spojrzenie w Rumcajsa.

- - - - -
|| UŻYCIE MOCY:
- Umbrakineza: 3|3 (odpoczynek: 3|4);
- Pirokineza: 1|1 (odpoczynek: 2|2)
- Wampiryzm: zatamowanie najobfitszego krwawienia oraz podniesienie żywotności. Krew: Metatrona. Czas działania: 2|7. Po upływie siedmiu postów postać poczuje faktyczne wyczerpanie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie potrafił w tym stanie ocenić godziny, ale miał wrażenie, iż zdecydowanie za długo robią sobie piknik na rajskich łąkach. Najpierw na herbatkę zajrzała wielka żaba, potem wielka niedźwiedzica (nie mylić z gwiazdozbiorem), a zanim się ruszą - zastęp anielski wraz z dowódcą, dwóch braci uciekających z księżycem i zapewne cały złoty pociąg razem z załogą. No i jakiś Wilkeł. Wilkeły zawsze lubiły wpraszać się na przyjęcia herbatkowe.
Wilkeł.
Wilgeł.
Wilczur, jak kto wolał.
Powietrze zapachniało psem, ale nie byle jakim, lecz tym konkretnym. Arthur ze zdumieniem badał powietrze, coraz bardziej zastanawiając się nad sensem życia prawdziwością swoich odczuć. Może zmęczenie mieszało już w jego małym, bezrozumnym móżdżku, może pierzasta armia szła im nakopać i próbowała zastosować podstęp. Nic nie mówił. Patrzył tępo przed siebie, wyraźnie zamierając. Jedynym wykonywanym ruchem był wysuwający się co jakiś czas jęzor.
Zbliża się, przemknęło mu szybko przez myśli. Cały czas milczał, choć powinien ostrzec wszystkich przed ewentualnym zagrożeniem. Coś mu jednak mówiło, że tego zapachu nie da się podrobić. Więzy krwi nakazywały mu wierzyć, że ich misja nagle się skróciła, zbliżyła do szczęśliwego zakończenia. Ale... Jak?
Znajomy głos rozległ się gdzieś niedaleko. Warknięcie. Zaraz pewnie przyjdzie opierdol za: a) ruszenie dupsk z kryjówki; b) zbyt wolne ruszenie dupsk z kryjówki; c) cokolwiek, bo to przecież Wilk; d) wszystkie odpowiedzi okażą się prawidłowe. Potem można było tylko zadawać kolejne pytania z serii "komu oberwie się najbardziej", "kto zarobi w paszczę" i "kogo medycy będą łatać najszybciej". W tej chwili mogło wydarzyć się wszystko, zależnie od poziomu zdenerwowania przywódcy. Właściwie, to wszyscy zgromadzeni mogliby przejść przyspieszony kurs latania. Bez skrzydeł.
Wężowy słuchał z lekko rozchylonymi wargami. Growlithe był zdecydowanie nie do podrobienia we wszystkich aspektach, zwłaszcza w nieprzewidywalności wypowiedzi. Jeśli ktokolwiek próbowałby się pod niego podszywać, to cóż... musiałby być po prostu mistrzem nad mistrzami.
I moment. Odezwał się do wszystkich. Do wszystkich, a do niego nie.
Źrenice zwężyły się niebezpiecznie, jęzor wysunął by namierzyć cel. Kurdupel powoli ruszył w stronę najdroższego członka rodziny. Jedynego, jaki mu pozostał. Nie licząc siostrzyczki, od której nie miał wieści od niepokojąco długiego czasu. Szedł wyraźnie kulejąc i prawie nie zginając lewej nogi, przypominając nieco początkującego zombiaka.
- Nie strasz mnie więcej - rzucił na tyle cicho, by tylko Wilczur go usłyszał. Niespodziewanie przytulił się do niego, opierając czoło o jego klatkę piersiową. Odetchnął głęboko, wciągając jego woń. Teraz dopiero mógł wydawać się niski, ale chrzanić to. - Jak chcesz mnie torturować, to może rób to w inny sposób, co? Wiesz dobrze, że tylko ty mnie trzymasz przy życiu - dodał nadal szeptem. Odchylił głowę, spoglądając w górę. Szmaragdowe ślepia zdawały się być nieco szkliste, ale blade wargi rozchyliły się we wrednym uśmiechu. W końcu zrobił mu pszypał publicznie.
Odsunął się, żeby nie dostać z sierpowego przyjaźni czy ewentualnie z kopniaka wypełnionego miłością. Wyciągnął z kieszeni piersiówkę z wodą i podał różnookiemu. Cholera wie, co on tam przeżył w więzieniu i podczas przesłuchania, ale prawdopodobnie przydałoby mu się przepłukać gardło. Wątpliwe, żeby anioły częstowały go soczkiem i sernikiem.
- A pierwsza przywitała nas wielka ropucha, tak swoją drogą - powiedział znacznie głośniej. Wyszczerzył długie kły, wgapiając się ledwie widzącymi ślepiami w Growa. Co z tego, że był plamą kolorów? Pachniał uroczo. Chyba zmienił perfumy na "krew o poranku".


//Co z tego, że bez ładu i składu. Powitanie ważne :I
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Może i nie zwracała aż tak wielkiej uwagi na otoczenie, by wyłapać każdą maleńką zmianę, ale niektóre sygnały były aż zbyt dostrzegalne. Coś się zbliżało i owo coś nie wydawało się w żaden szczególny sposób kamuflować ze swoją obecnością. Na szelest w krzakach odruchowo obróciła się w stronę źródła dźwięku, przez chwilę w napięciu obserwując nadchodzącego spomiędzy gąszczu Wilczura.
No cóż, ten to ma wyczucie.
Dość łatwe do przewidzenia było to, że w pierwszej kolejności zawoła o Nove. Ani on, ani niesiony przez niego drugi mężczyzna nie wyglądali najlepiej. Pewnie gdyby nie brak środków w tej chwili wręczyłaby Growlithe'owi order za dzielne przytarganie towarzysza niedoli na polanę, gdzie i tak mogli zginąć, ale przynajmniej była jakaś szansa na ratunek .Nie bez powodu na odsiecz wraz z całą resztą wyruszyła tak zwana grupa wsparcia z Bernardynem w składzie. Właściwie to miał spore szczęście, że trafił akurat na nich, a nie na którąś z innych drużyn, gdzie mogliby co najwyżej zaproponować humanitarne dobicie z grabarzem na miejscu.
- To. I nie tylko, ugh - skomentowała, z nagłą przypominając sobie własną wymiocinowa niedolę. Wcześniej próbowała zignorować drażniący zapach i wszechobecny brud, ale stawał się on coraz bardziej nie do zniesienia; tym bardziej w momencie, w którym jego obecność została tak brutalnie przypomniana. Wprawdzie wcześniej nieco się wyczerpała walką z mamą miś - w wyniku której w ogóle oberwała treścią żołądkową; może trzeba było pozwolić wszystkim dać się zjeść - ale przerwa była wystarczająco długa, żeby anielica mogła po raz kolejny przyzwać niewielką kulę wody. I właśnie takową w tej chwili bez ceregieli trzasnęła sobie na głowę, żeby cały ten brud mógł spłynąć. Utrzymując cały czas kontrolę nad płynem wyczyściła sobie twarz i włosy, przy okazji pozbywając się nieco drażniącej woni wymiocin.
No, tak o wiele lepiej.
Wywołane imię zadziałało na nią jak strzał w plecy. Obróciła się gwałtownie z powrotem do Wilczura, wbijając w niego tępe spojrzenie. Myśli uciekły natychmiast, przeszukując organizm pod kątem stosownych komunikatów. No właśnie, wszystko się zgadzało - duszące uczucie niepokoju słabło, powoli ustępując. Nie odpuszczało jednak całkowicie, co mogło świadczyć o tym, że niebezpieczeństwo wcale nie zostało do końca zażegnane.
A więc jej podopieczny był gdzieś tam z kimś tam robiąc coś tam i nie miała żadnej cholernej pewności, że wyjdzie z tego cało. A oni powinni tera jak najszybciej wziąć się do odwrotu, skoro odzyskali Growa i mocno niekontaktującego Ryana.
Przed niewidzącymi czerwonymi oczami mignęła sylwetka niższego, na co anielica zamrugała niespokojnie. Oddech wślizgiwał się przez uchylone usta, ale poza tym nie poruszała się. Cała atencja organizmu poświęcona była teraz poplątanym procesom myślowym, z których Reb starała się wyprowadzić pojedynczy wątek. Ten pojawił się w końcu, oczywista oczywistość, wysnuty z burzy najróżniejszych bodźców i myśli.
Zmrużyła oczy i zacisnęła zęby, jak przez mgłę wyłapując strzępki szeptów Arthura. Nie słyszała słów, ale nie były jej one potrzebne. Jak burza dopadła obu panów i bezpardonowo odsunęła wężowatego. Miała łatwiej - była cała, zaś on porządnie oberwał. I to jej w tej chwili nie obchodziło. Stanęła naprzeciwko Wilczura z furią płonącą w spojrzeniu, która mogłaby jej z nagła dodać co najmniej pół metra do wzrostu. W końcu podobno nie ma groźniejszego zjawiska niż wściekła kobieta, a Rebekah w tej chwili była wyjątkowo rozjuszona. Prawie jak martwa niedźwiedzica przed chwilą, tylko albinoska nie była taką obrzydliwie ogromną kupa futra.
- "Wydostał"? "Rozdzieliliśmy"? "Dołączy"? - wycedziła przez zaciśnięte jak imadło szczęki. Dłonie zacisnęła w pięści, resztkami siły woli powstrzymując się od rzucenia wymordowanemu do gardła. Bo to pewnie nie skończyłoby się dla niej dobrze. - Ty się słyszysz? Ja się ciebie w tej chwili pytam GDZIE ON KURWA JEST i DLACZEGO nie jest w tej chwili tutaj? - Nastąpił pojedynczy oddech, chociaż wcale się nie uspokoiła. Wręcz przeciwnie, teraz anielica wręcz trzęsła się ze złości. - Daję ci słowo. Daję ci moje cholerne słowo, ze jak coś mu się tam stanie, to własnymi rękami zawlokę cię do twojej cholernej celi i utnę ci łeb! - wycharczała wściekle i zamarła w bezruchu, oddychając przy tym ciężko.
Tak naprawdę to nawet nie była zła na swojego przywódcę. Była zła na cały świat, a przede wszystkim na samą siebie za to, że jej podopieczny szlajał się właśnie nie wiadomo gdzie, zapewne ranny i cholera jedna wie czy przeżyje najbliższe minuty. A ona stała tutaj jak idiotka i oglądała radosne przytulanki powracających do siebie przyjaciół. Każdego by szlag trafił, a jakoś się wyładować trzeba, nie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Papieros. Ciężko mu się go paliło, ale musiał go zapalić. Każdy wdech i wydech wywoływał okropną falę bólu. Czasem zakrztusił się dymem, co nigdy mu się nie zdarzało. Ale palił wytrwale. Nim jednak skończył wypalać szluga, usłyszał szelest krzaków. Zmarszczył brwi, wbrew pozorom będąc przygotowanym na każdą inną bestię, anioła, cokolwiek. Było mu już wszystko jedno. Zastanawiał się tylko, dlaczego Arthur nic nie powiedział, skoro miał nieomylne zmysły i potrafił wyczuć wroga na kilometr. A może to nie wróg?
Spiął mięśnie, a rozluźnił je dopiero kiedy zobaczył sylwetkę Wilczura. Miło było widzieć jego plugawą mordę. Tak myślał, że wyjdzie z tego prawie w jednym kawałku. Gorzej było natomiast z Ryanem. W tragicznym był stanie i potrzebował natychmiastowej pomocy. Sugestywnie kiwnął głową do Nove w stronę prawie nieprzytomnego mężczyzny, jakby ta nie wiedziała, co powinna zrobić. A przecież doskonale wiedziała. Wypalił do końca fajka, a ostatnim wdechem ponownie zakrztusił się dymem. Cholerne żebra. Puścił peta, przydeptując go zdrową nogą, spojrzenie kierując w stronę Growlithe.
Nim zdążył odpowiedzieć, przyszła fala przywitania. Wywrócił oczami, przejeżdżając dłonią po twarzy ze zmęczenia. Miał ochotę wziąć głębszy wdech, ale rozmyślił się, kiedy tylko pomyślał o nieprzyjemnej fali bólu. Ale pomimo tego, prychnął pod nosem, ignorując chwilowe ukłucie w piersi. Ach te czułości. Pokuśtykał w stronę anielicy, łapiąc ją za ramię i sugestywnie, acz subtelnie odsunął ją od Grow'a.  
- Wystarczy tych czułych przywitań. Rozumiem Twoją złość, ale póki co trzeba zająć się nim - tutaj sugestywnie spojrzał na Ryana, który wyglądał, że lada moment wyzionie ducha, będąc przygotowany na falę złości z jej strony. O Growa aż tak bardzo się nie martwił, skoro był wstanie stać o własnych siłach, przygarnąć zastępce i jeszcze z nimi rozmawiał. Na pewno sobie poradzi. Spojrzenie zatrzymał na jego sylwetce - Chyba nie jest źle. Medyk żyje, w sumie trzy osoby z czterech są wstanie jeszcze coś zrobić. No, może dwie i pół przypomniał sobie o nodze Arthura oraz o zniszczonych okularach - Nie wiem jak z innymi grupami, ale skoro Kirin był wstanie przedrzeć się do Was, to myślę, że nie są aż tak bardzo umierający - chociaż kto wie? - Przynajmniej tutaj jest teren czysty, tak sądzę. Jeśli Shion patroluje teren, to lada moment powinien zdać nam relacje co z innymi. Jak chcesz szczegółowe szczegóły, to wal. Ciężko mi się mówi - zrobił dłuższą pauzę, czując powoli trudność wypowiadanych słów, co Grow mógł zauważyć - A jak z Wami? - również chciałby coś wiedzieć. Nie wiedział, czy muszą się śpieszyć, bo nie znał sytuacji na Babel. Przy ostatnich słowach jego uwagę przykuł miecz przy biodrze Wilczura, ale o nic więcej nie zapytał. Musiał chwilę odetchnąć, bo ból był paskudny.

Moc artefaktu czarny piasek: 2/4 odpoczynku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dobra, małego miśka jednak trochę szkoda było, mógł być fajnym towarzyszem. No ale trudno się mówi w takim wypadku. Teraz miała na głowie resztę bandy, gdzie jedna osoba nie mogła się za bardzo ruszać.
Włoszka westchnęła ciężko i nawet powoli ruszyła w stronę Ruma, żeby mu pomóc, jednak musiała ponownie odlecieć myślami do wspaniałej krainy pełnej spokoju, wolności i ciepełka, bo kiedy wróciła do reszty, to ten już jakoś sobie radził, Arthur uczepił się nowego gościa, który doniósł kolejnego rannego, a Reb rzuciła się na niego, krzycząc przy tym jak potłumaczona.
- Czego? - wyrzuciła z siebie niezadowolona. Dopiero po chwili ogarnęła, że Arthur i Reb czaili się wokół Wilczura, i to na dodatek on dosłownie chwilę temu zwrócił się do niej, opierając Rottweilera o pień drzewa. Federica spojrzała na te dwójkę z takim wzrokiem, jakby właśnie doszło do jakiegoś pieprzonego cudu.
A potem się załamała i złapała za głowę.
- To on jeszcze żyje? - spytała z lekkim niedowierzaniem, podchodząc niepewnie do Ryana i od razu sięgając do torby po apteczkę - Jeżeli naprawdę sądzicie, że mam w torbie cały arsenał z magazynów i pomieszczenia dla medyków, to od razu uprzedzam - nie. Grow, ja za wiele teraz nie zdziałam. Co najwyżej mogę minimalnie ograniczyć te wszystkie krwotoki. Ale po tym albo wyślemy go w trybie natychmiastowym na Desperację, albo ciemno to widzę. Z tego powodu...
Tutaj wzrok Bernardynki powędrował w stronę Reb.
- Przestań dramatyzować jak cholera psychicznie panienka i zamiast przejmować się kimś, kto jeszcze żyje, pomóż mi z Rottweilerem, do cholery. A jak nie ty, to Arthur. Chociaż ten pewnie dostanie dzisiaj bojowe zadanie godne kurewskiego taksówkarza. Bo ja go za wała nie zaniosę, a innych chętnych na horyzoncie nie widzę, poza Tobą, jeżeli w ogóle zdołasz dalej tak iść. Rum... Rum raczej też nie. Ja cię w ogóle podziwiam, koleś, skoro jesteś w stanie palić z rozjebanymi żebrami.
Już w połowie swojego małego monologu pełnego małych rozkazów zaczęła przyglądać się porządnie wszystkim ranom i nacięciom, jakie tylko była w stanie wyłapać - i w miarę możliwości tamować krwawienie.
- Jeżeli macie coś, co będzie dobre na ucisk lub w razie czego zadziała jak bandaże, to wspaniale. - rzuciła w pewnej chwili, nie odrywając się nawet od swojego zajęcia - Ale tak. Dobrze wyglądasz, szefie. I przydasz się. Możesz mi w skrócie powiedzieć, co się tam do cholery wydarzyło, czy są jeszcze jakieś rany, które Ty byłeś w stanie zauważyć, a ja jak na razie nie - nie licząc tych na policzku, siniaków w ilości porażającej jak kurwa nie wiem, temu wspaniałemu rozcięciu na udzie i kurewskiego braku DŁONI?
Ostatni wyraz prawie że wykrzyczała. Ale naprawdę nie cieszyło jej to, że gość stracił dłonie. Niczego do szycia ze sobą nie wzięła, a kusiło.
Na razie jednak dzielnie zajęła się jakimkolwiek opatrywaniu rannego, czekając też na ewentualny odzew od reszty. Szczególnie od Wilczura. Jeżeli miała wykonać swoją robotę dobrze, to musiała w razie czego dowiedzieć się, czy nie było jeszcze gorzej.
Ale w takich momentach zastanawiała się, dlaczego nie rzuciła tej roboty i nie wyjechała w Bieszczady. Albo do wariatów z Gór Shi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

KNOCK KNOCK... IT'S MG TIME!

Tak się akurat zdarzyło, że grupa szturmowo-wspierająca nie zdążyła przed podróżą nic przekąsić, więc siłą rzeczy poczuli głód. A wiadomo - mutant głodny = mutant zły. Dlatego też wymiana zdań, która przesycona była emocjami różnej maści, miała przeobrazić się w coś jeszcze gwałtowniejszego, gdy rozdrażnienie grupy zbliżało powoli do (ha ha) apogeum.

Nie inaczej było z ich przywódcą, co rzucało się w oczy jeszcze wyraźniej, zważywszy na to, że poziom E to psychicznie niestabilna maszynka do mordowania. Dlatego też, niezależnie od wysokości poziomu stresu Growlithe'a, wkurw postanowił przenieść ich relację na wyższy poziom.

Efekt: Wszyscy jesteście głodni i źli, a Growlithe i Ryan to już w szczególności (chociaż nie wiem, czy Ryan jest zdolny do odczuwania takich emocji)

I'm out.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Idziemy, stary.”
Znajomy głos Wilczura dostał się do jego uszu, jakby dobiegał zza jakiejś przeszkody, która doprowadziła do jego stłumienia. Mimo tego wiedział, że jego ramię spoczęło na właściwym karku, gdy białowłosy zdecydował się porobić za jego podporę. Cichy, nieco niezadowolony pomruk przetoczył się przez gardło Grimshawa, swoim słabym wydźwiękiem udowadniając Growlithe'owi, że ten szlachetny akt bynajmniej mu się nie podobał. Znali się jednak na tyle długo, by albinos zdawał sobie sprawę, że niezależnie od stanu, w jakim Ryan się znajdował, nie zamierzał prosić o pomoc. Nawet w tym słabym brzmieniu można było dosłuchać się podkreślenia, że wcale go o to nie prosił.
Wiedział, że w niedługim czasie ktoś inny pojawił się u jego wolnego boku. Zerknął na niego z ukosa, jednak twarz nieznajomego jak na złość nie chciała zyskać na ostrości. Był po prostu bezimiennym nieznajomym, którego zapach kojarzył tylko sprzed chwili, gdy użerał się z tamtą anielicą. Nie był z psów.
Zupełnie nieumyślnie utrudniał całą sprawę. Chociaż starał się iść w większości o własnych siłach, im dalej stawiał kroki, tym coraz gorzej się czuł. Zrzucał na ramię przywódcy DOGS jeszcze większy ciężar, choć nie był to ciężar, którego młodzieniec nie mógł się pozbyć. Niemniej chęć wydostania się z Edenu była silniejsza niż ogarniające go wyczerpanie i narastający głód, który zaczął wykręcać mu żołądek i wywoływał w nim coraz większą chęć zatopienia kłów w ramieniu swojego – prawdopodobnie jedynego na tym świecie – kompana. Przesunął językiem po zębach, zaczepiając go na dłużej o jeden z wystających kłów, jednak nie sądził, by był do odpowiedni moment na dzielenie się całym światem swoimi potrzebami i narzekaniem, że jak za chwilę nie dadzą mu czegoś do zjedzenia, to dalej się nie rusza.
But zaszurał głośno i przeciągle o ziemię, pierwszy raz od dłuższego czasu, zdradzając, że podnoszenie nóg wyżej zrobiło się dla niego uciążliwe. Na szczęście byli już blisko grupy, a możliwość ciężkiego opadnięcia na ziemię pod jednym z drzew, była aktualnie najlepszym uczuciem, jakiego mógł doświadczyć.
Odchylił głowę do tyłu, opierając ją o szorstką korę i pozwolił, żeby powieki ciężko opadły na jego oczy, ograniczając swój własny świat do zapachów roznoszących się w pobliżu i do urywanych wypowiedzi Psów, które przybyły z nieudaną odsieczą.
Powinieneś docenić, że tu są.
Nie odpowiedział, zbierając w sobie wszystkie siły, by poprawić się na miejscu, choć przytknięcie kikuta do ziemi zakończyło się bolesnym impulsem, który został posłany od nadgarstka, przez całe ramię i bark. Jay mimowolnie zacisnął zęby, ale zaschnięte z głodu i pragnienia gardło, odmówiło mu posłuszeństwa, tłumiąc jakiekolwiek odgłosy, które świadczyłyby, że nawet jemu ciężko było utrzymać rezon w tak beznadziejnym stanie.
„To on jeszcze żyje?”
Na twoje nieszczęście – skomentował krótko głos w jego świadomości, zmuszając Rottweilera do uchylenia powiek, jakby tym drobnym gestem udzielał jej twierdzącej odpowiedzi. Chociaż wyprane z wyrazu, mętne tęczówki faktycznie wydawały się martwe, ciało nie zdążyło się jeszcze poddać, chociaż każdy jego mięsień błagał o wieczny spokój. Nic z tego. Jego spojrzenie pozostało zawieszone na Bernardynce, gdy ta zabrała się do swojej pracy. Najwidoczniej nikt nie przypomniał mu, że patrzenie komuś na ręce w trakcie pracy było niekomfortowe, jednak zwłaszcza teraz wolał mieć całkowitą pewność, że kobieta niczego nie spierdoli.
„...czy są jeszcze jakieś rany...”
Szatyn uniósł mozolnie przedramię, którym wskazał na swój bok. Trwało to jednak zaledwie chwilę i jeśli jasnowłosa w porę zarejestrowała ten ruch, mogła domyślić się, że pod poszarpanym materiałem kryła się jeszcze jedna rana, choć krwotok został zatamowany w radykalny sposób, porządne oparzenie ogniem na pewno doprowadziło do tego, że głęboka rana na boku zaczęła się paskudzić.

MOCE:
Odnowa cieni: 2/3
Odnowa lodu: 2/3
Regeneracja rąk (odbudowa szkieletu): 2/10

Pardon za słabą jakość i tak dalej, ale nie za bardzo wiem co nim pisać, a w takim stanie fizycznym i tak nic nie wniesie. Przy okazji zaraz wpiszę te obrażenia w profilu, żeby Nove miała lżej. A co do wbity Blight'a – zaznaczyłem, że czuje głód, ale obawiam się, że jest za słaby, żeby rzucać się na innych, jak szczupak po brzegu, także tego.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach