Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Denerwowało ją to, że strateg akurat teraz zdecydował się poruszyć temat, który nie powinien ich interesować. Growlithe ich ochrzani? Serio, Rum? Chwilowo jeszcze siedzi w pieprzonym Edenie i niestety nie chlipie tu herbaty rozmawiając o Bogu, więc na razie nic nie mógł zrobić. Najpierw trzeba było go wyciągnąć z tego bagna, nawet jeżeli tego nie chciał.
Zamiast tego pomyślał sobie, że czas zabawić się w szukanie winnych.
Świetna opcja, strategu. Zrezygnuj z tej fuchy.
Zauważyła jednak, że kłótnia ze Spadzińskim w tym momencie jej się najzwyczajniej w świecie nie opłacała. Takie pyskówki mogli sobie urządzać na Desperacji, w bezpiecznym miejscu, a nie w tym cholernym "raju" - z tego powodu coś zaczęło delikatnie uspokajać medyczkę.
- Ucisz się wreszcie, strategu. - na pierwszy rzut oka brzmiała o wiele spokojniej jak wcześniej, jednak dało się wyczuć, że zaczyna ją irytować swoim czepianiem się byle słówek - Najpierw wyciągnijmy go z tego więzienia. Jeżeli będzie chciał komuś za to przywalić, to zrobi to. A my przyjmiemy to na klatę. Jak zawsze. Tak bardzo cię to boli, Rum?
Bernardynka pokręciła głową.
- Wbrew pozorom nie mam pięciu lat. - w przeciwieństwie do niektórych - Nie musisz mi więc mówić, co mnie czeka za takie i takie działania.
Jak dla niej był to już koniec tematu, chyba że Arthur planował coś jeszcze dodać. Rumcajsa nawet nie planowała słuchać, bo pewnie nadal będzie się pluł, że Wilczur im wpierdoli.
Bardziej zainteresowała się nagłą zmianą zachowania Terrierki. Chwilowo myślała, że zaczęło ją boleć serce, jednak zaraz powiedziała, co jest nie tak. No tak, jedna z grup mogła być w pobliżu, więc pewnie doszło też do jakiejś walki. Przecież nie byli na wycieczce krajoznawczej, bo anioły nie chciały ich puścić.
Zaraz jednak zauważyła misia. Takiego małego, pociesznego misia, który jakoś dziwnie się nią zainteresował. Przyjrzała się mu z zaciekawieniem, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Ja cię, jaki uroczy... I pazury ma niezłe. - rzuciła, przyjmując go na klatę. Zaraz jednak usłyszała ryk o wiele większego niedźwiedzia - w dodatku Reb natychmiastowo kazała jej oddać małego.
Niedźwiedzie, pojebało was? Co jeszcze?
Niewiele myśląc, odczepiła od siebie misia i skierowała go w stronę mamuśki, nawet jeżeli miałaby się z nim szarpać, a następnie nieco wycofała, kierując dłoń w stronę torby z nożem. Miała nadzieję, że tym razem nic się na nią nie rzuci. Jedna ropucha już jej wystarczyła.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nic już więcej nie dodał - to nie miało najmniejszego sensu. Oprócz ich czwórki, w kryjówce było jeszcze mnóstwo innych osób i czworonogów. Żadno z nich nie było odpowiedzialne za pilnowanie wejścia, a do tego każdy należący do gangu miał chustę. Co, mieli wystawić wartę w korytarzu i obwąchiwać każdego, kto przechodził? Zrobić każdemu dzienniczki jak dzieciom w szkole i odciskać stempelki, wyczytywać dane? Nie byli żadnym cholernym S.SPEC, żeby to robić. Już lepiej dostać po uszach i przez plecy za to, że czegoś nie zrobili niż odstawiać taką błazenadę. Wzruszył tylko ramionami, nie mając ochoty na kłótnie w tym momencie. Byli drużyną, skazaną na siebie jeszcze przez najbliższe kilkadziesiąt minut, a może nawet kilka godzin. Skakanie sobie wzajemnie do gardeł na pewno nie pomogłoby we wspólnym działaniu - nawet, jeśli skakanie te było spowodowane jakąś pokręconą relacją.
- Bez przesady, dadzą... - przerwał marną próbę uspokojenia anielicy. Rozproszył się trochę i nie wyczuł... niedźwiedzia. Małego, słodkiego, kolczastego niedźwiedzia. Teraz, gdy zapach dotarł do jego mózgu, uświadomił sobie w jakim zagrożeniu mogą się znajdować. Stał w miejscu, starając się nie ruszać. Wyglądał jak posąg, z lekko rozchylonymi wargami, które nie zdążyły dokończyć zdania. Kiedyś polował na te stworzenia. Góry mięsa i nierzadko też tłuszczu, bo miśki miały w okolicy pożywienia pod dostatkiem. Dostarczenie takiego do siedziby organizacji zapewniało sporo jedzenia na kilka dni. Był tylko jeden problem - zwykle na ofiary wybierał osobniki młode, których kolce nie były jeszcze zbyt twarde i ostre. Zdrowy rozsądek nakazywał mu szerokim łukiem omijać dorosłe. Nie za bardzo uśmiechało mu się zostać nadzianym wężem. Nadzianym. Przedni żart...
- Żeby je zaraza wzięła. A nie, chwila... - mruknął cicho. Po Growa powinni dotrzeć żywi, ale ciężko jest takim być, jeśli najpierw rzuca się na nich gigantyczna ropucha, a potem uroczy niedźwiadek z mamusią. Ruszył się wreszcie i podkuśtykał do dziewczyn. Podciągnął prawy rękaw, zacisnął dłoń w pięść. Prawa ręka sięgnęła za plecy, pod płaszcz. Ścisnął nóż, będąc nastawionym głównie na ochronę Nove i Reb. Był beznadziejny do walki w tym stanie. Ale jeśli niedźwiedź miałby zamiar się zbliżyć, dostałby prawy sierpowy przyjaźni, tak na zachętę. Każdy chyba wiedział, żeby nie witać się z prawym sierpowym Arthura.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Już dalej nie komentował. Nie powiedział nic więcej, nie ciągnął dalej dyskusji. Nie było po co, bo wszystko zejdzie do jednego - do słów gardy i nieporozumienia. Czuł to, on wiedział, że wybuchnie, a w tej sytuacji nie powinien tego robić. Nie powinien drzeć się na nich za to, że chcieli dobrze. Co będzie to będzie. Jeśli Wilczur zdecyduje o ich losie - będą gotowi, aby przyjąć winę na klatę. On też zrobił błąd pozwalając mu wejść do kryjówki. Znał go, nie znał, miał na jego temat informacje, nie miał... Powinien zareagować jak należy i stwierdzić, że mimo tego, iż chce nam pomóc i w pełni akceptuje jego pomoc, to nie powinno go tutaj być, a Jinx w tej sytuacji powinien być gotowy na atak wściekłych psów. Niestety, scenariusz był zupełnie inny.
Kiedy chciał wyłonić się zza krzaków, aby z całą drużyną iść dalej, by chociaż posłużyć za pewne wsparcie lub od razu wbić na Babel, zamiast tego ich oczom ukazał się przeuroczy miś. Gdyby nie Nove, Rumcajs sam podszedłby do niego i wymiział jego miękkie i błyszczące futerko. No, ociekał samą słodyczą, a jak wiadomo, Ruma miał słabość do tego co było rozkoszne. Niewiele potem mogli ujrzeć rozwścieczoną matkę(?) dzieciaka. Nie było dobrze, znowu jakieś kłopoty. Ale czego się spodziewać, skoro dobrnęli aż tutaj? Póki co było dobrze, bo nie natrafili na żadnego anioła. Bestię zdecydowanie łatwiej było pokonać, niż kogoś z natury silniejszego do wszystkiego.
Drużyna ponownie skupiła się na ochranianiu Nove. Jego bar już mu tak nie dokuczał jak przed paroma chwilami, widocznie zdążył się przyzwyczaić do tego uczucia. Artefakt również był gotowy do użytku, nie wspominając o samej broni jaką posiadają. Chociaż nie wiedział, czy w tym momencie atak był słuszny. Dobrym posunięciem będzie, kiedy odda się malucha. Ale pytanie czy to jest matka tego malca? Jeśli nie, to będą musieli naprawdę szybko przystąpić do kontrataku.
Głęboki wdech.
- Skupcie się na kontrataku, obronie. Ja zrobię dość ryzykowny ruch, ale możliwe, że podziała - oznajmił tak, aby oni słyszeli, po czym niegwałtownym ruchem wziął malucha, który możliwe, że odczepił się od Nove. Jak nie, to Rumcajs zrobił wszystko, aby się od niej odczepił, niezależnie czy pokaleczy go małymi klocami. Kiedy udało mu się go wziąć, o ile udało, równie ostrożnym krokiem przymierzał w stronę rozwścieczonej bestii, zostawiając przed nią malucha, ryzykując wiele, bo mógł w tym momencie solidnie oberwać. W razie czego będzie starał się odeprzeć atak, broniąc się utworzoną tarczą ze swojego artefaktu. Po zostawieniu malca, zaczął się powoli, niegwałtownie wycofywać, nie spuszczając spojrzenia z bestii stojącej przed nimi. Co zrobi? Uderzy, da im spokój, mimo wszystko będzie chciała się zemścić jako matka, bo jak śmieli dotykać jej dziecka? Kto wie. Jednak po tym incydencie Rebe użyła moc wody i utworzyła bańkę wokół głowy miśka. Idealny czas na to, aby szybko się wycofać co też zrobił. Wyjął również nóż motylkowy, który miał w pochwie przy nogawce, szybko dołączając do grupy. Pewnie tym gestem rozwścieczyli bestię. Najwyżej będą walczyć.

Artefakt: 4/4
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niedźwiedzica zaryczała po raz kolejny. Na ramiona anielicy spadło nawet kilka kropli gęstej cieczy, która była śliną wydobywającą się z pyska zwierzęcia. Bestia była podręcznikowym przykładem niedźwiedzia babilońskiego. Stojąc na swoich tylnych dwóch łapach, sięgała prawie ośmiu metrów wzrostu- a to już kurcze troszke jest- kolce obrastające całe jej ciało były naprawdę pokaźne i równie grube i mocne, co przede wszystkim ostre. Mogły stanowić świetną obronę, ale oczywiście mogły kogoś nieźle pokiereszować.
Maluszek w tym czasie zdążył obgryźć rękaw Nove, obśliniając go potężnie i rozrywając materiał jej ubrania. Na szczęście udało mu się oszczędzić jej skórę. Zaryczał jeszcze raz i jakby okazując szczęście i chwaląc się swojej mamie nowymi przyjaciółmi, machnął w jej stronę łapkami, niestety znów zahaczając o skórę dziewczyny i zostawiając na jej policzku niezbyt głębokie, ale niestety niezbyt ładne drapnięcie. Na szczęście na ratunek przybył Rumcajs, udało mu się pochwycić miśka i choć zrobił to na tyle nieostrożnie, że mały poranił mu wewnętrzne części dłoni to przynajmniej Nove nie była narażona na kolejne rany, ale nie można się chyba było na niego gniewać, prawda? Nie dość, że nie zrobił tego specjalnie bo przecież nie miał żadnego wpływu na swoje kolce, to jeszcze był tak... cholernie... słodki!
Wymordowany bardzo ostrożnie odstawił machającego niesfornie łapkami zwierzaka pod nogi matki i wszystko, ale to naprawdę wszystko byłoby w jak najlepszym porządku... niedźwiedzica wzięła by swojego dzieciaka i wróciła do szukania czegoś smacznego, gdyby nie zapach krwi, który czuła od młodego, a zapach krwi albo nie wróżył niczego dobrego dla zwierzęcia albo dla tego, który krwawi. Tyle wartości odżywczych... Niedźwiedzia mama- choć nie można było powiedzieć, żeby narzekała na brak jedzenia- postanowiła skorzystać z okazji i zapolować. I kto był pierwszy na froncie?
Tuż pod jej nogami stał przecież Rumcajs, któremu no cztery posty czekania to cztery posty czekania niestety nie zdążył jeszcze się zregenerować artefakt, a więc na dobrą sprawę nie bardzo mógł się obronić przed potężną niedźwiedzią łapą, która uderzyła mężczyznę, odrzucając go parę metrów w tył i przy okazji zostawiając na jego ramieniu głębokie szarpane rany po swoich pazurach. Zlizała spomiędzy pazurów krew i naskórek wymordowanego po czym głośno zaryczała, szczęśliwa, że posiłek sam jej się pcha pod pazury. Rebekah chcąc uratować sytuację i uspokoić bestie, użyła na niej swojej mocy, która utworzyła na jej pysku bańkę wody ograniczającą wszelki dostęp tlenu. Zapewne nikt się nie spodziewał, żeby środek uspokajający tego typu zadziałał od razu... Samica spróbowała znów wydać z siebie ryk, niestety otwarcie pyska zaskutkowało tym, że zachłysnęła się wodą i nie mogąc złapać tchu tylko zaczęła się denerwować.
Niedźwiadek zaryczał, zaniepokojony tym, co działo się z jego matką, która z każdą sekundą była coraz bardziej wściekła... Znów machnęła łapą.
I może faktycznie nikt nie powinien się witać z prawym sierpowym Arthura, ale chyba nie dotyczyło to 8 metrowych, ciężkich, grubych, owłosionych i jeszcze najeżonych kolcami bestii. Wężowaty zgarnął płaskiego w plecy, który rozszarpał mu skórę i siłą wepchnął w siedzące obok dziewczyny, tworząc efekt kręgli i odrzucając całą trójkę na bok.
No... To kto chce Oscara za walkę z niedźwiedziem?

Rebekah: Zdrowa, Użycie mocy 1/3
Nove: Kilka krwawiących otarć, krwawiące drapnięcie na policzku
Arthur: Rany szarpane na plecach, ból wywołany uderzeniem
Rumcajs: Rana szarpana ramienia, ból wywołany uderzeniem, ból spowodowany upadkiem; Artefakt gotowy do użycia

Matka: Zdrowa, Wkurzona AF, Za 3 posty zabraknie jej tlenu
Misiek: Przez Was płacze, gratuluje


Termin: 8 marca
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

No cóż, takiego obrotu spraw się nie spodziewał. Nie chodziło mu o przybijania żółwika z mamą niedźwiedzicą i spodziewał się raczej ugryzienia niż łapy. Zwierz wyraźnie nie został nauczony, by nie bawić się swoim jedzeniem i próbował najpierw pomęczyć swój posiłek. Nieładnie, pani miś. Bardzo nieładnie.
Na skutek krótkiego lotu, Arthur wypuścił trzymany nóż, a potem wleciał na dziewczyny. Nie, żeby na nie leciał, ale stytuacja chciała, iż jednak poleciał. Prawdopodobnie, korzystając z okazji, oberwało im się jego krwią, choć na całe szczęście w tym momencie nieaktywną. Nieznośne uczucie pieczącego swędzenia i mrowienia zaczęło promieniować z nowych ran. Tyle dobrego z popsutej genetyki, że nie odczuwał bólu w normalny sposób. Jeszcze jako człowiek miał z tym problemy i był w centrum zainteresowania znajomych. Gdyby świat się nie skończył, a jego plany na karierę nie wypaliły, wylądowałby pewnie jako atrakcja w cyrku. Teraz jednak ciężko było mu wykorzystać uszkodzone geny do popisywania się przed ładną koleżanką czy aby dostać się do wąskiego grona "fajnych kolegów". W tym momencie mógłby z łatwością zginąć. Potrafił rozdrapać głęboką ranę, wściekając się z powodu ciężkiego do opanowania uczucia. Nie zwracał uwagi na połamane kości, dopóki nie sprawiały mu problemu w codziennym życiu albo ktoś nie zauważył. Zwykle jednak zdarzała się ta druga opcja - medycy nie przepuszczą nikomu, kto wygląda na przeżutego i wyplutego przez Los.
Podniósł się do siadu. Kaptur zleciał mu z głowy, ale najwyraźniej nie przejął się nim. Schował wcześniej upuszczony nóż i spojrzał gdzieś w stronę niedźwiadka. Do blond główki wpadł kolejny pomysł w stylu kamikadze, ale tylko do tego się nadawał. Uniósł głowę, próbując złapać zapach młodego podrywacza, ale okazało się to zbyt trudne ze względu na wszechobecną woń wściekłej matki. Mały misiek pachniał zbyt delikatnie. Odwrócił się więc do Nove, która miała z nich wszystkich najdłuższy kontakt ze zwierzątkiem. Wlepił w nią półślepy wzrok i powąchał. Na ułamek sekundy wysunął nawet jęzor, żeby zidentyfikować ślady malucha. Patrzałki cały czas gapiły się na jej twarz. Źrenice zwężały się niebezpiecznie z każdą chwilą, a tęczówki nabierały ostrzejszej, jaśniejszej barwy. Wściekł się. Nie sytuacją, która miała miejsce, ale od ran, które coraz nieznośniej mrowiły. Jeszcze raz wciągnął powietrze w nozdrza, zbliżając twarz do klatki piersiowej bernardynki. Zaraz jednak odsunął się i podniósł, przez krótką chwilę próbując się nie przewalić. Namierzył zapach niedźwiedziej beksy i wyminął jego matkę, używając mocy. Po tych kilku metrach zatrzymał się i zachwiał. Uszkodzona noga nie pozwalała na dalekie wyprawy, a to mogło nieco skomplikować planowany manewr. Ruszył jednak normalnym biegiem w stronę niedźwiadka i złapał go prawą ręką, starając się nie zatrzymywać na długo. Był zdecydowanie zbyt niski na przytulaski z panią miś. I nie miał na to nastroju.
Odsunął się na kilkanaście metrów, tulając malca do prawego boku. Nie było mu żal ewentualnych zadrapań na metalu, a mięciusi brzuszek stworzonka nie mógł mu raczej wyrządzić wielkiej krzywdy.
- Kto jeśt śłodkim, małym niedźwiadkiem? No kto tak bzidko płaczusia? - Zdecydowanie uroczy ton nie pasował do gadziny. Nawet, jeśli gadał po włosku i bardziej syczał niż mówił. Starał się jednak uspokoić uroczą kuleczkę - jego matka była już chyba wystarczająco wkurzona. Z drugiej strony, wolał, aby młody nie oglądał możliwej ewentualnej śmierci starszej niedźwiedzicy. Podrzucił go lekko w górę i złapał. - A kto jest okropną, złą matką? - rzucił dużo głośniej w kierunku denerwującej się pani miś.
To tylko na początku brzmiało jak plan. Teraz pozostawało odwracanie uwagi niedźwiedzicy i zmienianie co chwila pozycji poprzez skoki mocą po kilka metrów w różne strony. Irytacja spowodowana mrowieniem była jednak coraz większa, a Arthowi coraz ciężej było zebrać do siebie myśli.

//Parsknięcie śmiechem z powodu tego Oskara chyba nie powinno się wydarzyć na lekcji o żydach i getcie warszawskim...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dobra, może ten mały misiaczek był uroczy, ale w dalszym ciągu była do niego bardzo sceptycznie nastawiona. Takie zwierzę należy natychmiast oddać matce i spierdalać w podskokach, a nie zgrywać pięciolatka z nową maskotką. Nawet gdy przekazanie dziecka odbyło się w tempie ekspresowym, wciąż musieli się liczyć z ewentualnym niezadowoleniem jego rodzicielki.
Przez chwilę było dobrze.
A potem wszystko poszło uprawiać miłość w najbliższym wąwozie.
Nie zdążyła osłonić Spadzińskiego, który jak widać stał się najnowszą gastronomiczną miłostką niedźwiedzicy. Nie zdążyła pomóc Nove ani Arthurowi, którzy oboje oberwali z łap czworonogów. Dlatego nic dziwnego, że się porządnie wkurzyła. Zacisnęła zęby, zaś wokół głowy mamy miś pojawiła się wodna bańka odcinająca zwierzęciu dostęp powietrza. Niestety nie była w stanie bestii unieruchomić, toteż musieli liczyć się z tym, że duszone zwierzę zacznie się rzucać. Była przygotowana na robienie uników i ewentualnie w sytuacji krytycznej aktywowanie bariery wokół siebie lub kogoś ze swoich potrzebujących towarzyszy. Póki jednak miała czas, zamierzała zadziałać jeszcze bardziej. Od razu zareagowała na ryk niedźwiedzicy i miała plan, jak go wykorzystać. Po co ograniczać się do biernego czekania, aż ta kupa futra się sama zachłyśnie, skoro mogła to zrobić natychmiast? Zazgrzytała zaciśniętymi szczękami i skupiła się maksymalnie. Ścisnęła dłoń w pięść, rozkazując przy tym wodzie wdarcie się do wnętrza misiowego organizmu. Przez otwarty pysk powinno jej się udać dostać do układu oddechowego napastniczki i odebrać jej oddech na jeszcze większą skalę. Wiedziała, że powolne duszenie przeciwnika nie zda egzaminu - nim uda jej się uśmiercić lub pozbawić przytomności czworonożną matkę, używanie mocy wyczerpie anielicę zanadto. Byłoby trochę głupio, gdyby znienacka zemdlała u progu zwycięstwa i została kolejnym obiadkiem dzikiej bestii. Efekt był potrzebny szybciej.

Użycie mocy: 2/3
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

A Nove jak typowa Nove - do walki się nie nadawała, szczególnie gdy jej wrogiem była kilkumetrowa niedźwiedzica. I co miała zrobić? Posmyrać ją nożem myśliwskim po boku? Zanim by zdołała podejść, to już dawno wysłałaby ją gdzieś w dal swoją łapą.
A tego nie chciała. Bernardyn ma zapierdalać z apteczką, a nie czekać, aż drugi przyleci i go uratuje.
Dlatego nie miała pewności, co powinna zrobić, bo przyjmowała na klatę małego misia i wyraźnie z nim przegrywała. Ale teraz była niczym ten bachor z przedszkola, który dostał przeuroczego misia - i nie chciał go oddać. Wiedziała jednak, że najpierw warto by było zainteresować się swoim bezpieczeństwem, a dopiero potem uroczymi misiami. Dlatego go chciała od siebie oddzielić. Zjadł jej rękaw, podrapał po policzku, ale oddała. Rum nawet w tym pomógł. Z tym, że sam oberwał. Nie lepiej z Arthurem, który w ogóle na nie poleciał, ale ninja-Nov uniknęła jakoś zderzenia na całego. Potem zaczął się na nią gapić jak wariat, ale starała się za wiele nie mówić. Spojrzała na niego z miną godną Azjaty, gdzie masz kreski zamiast oczu, ale zdołała utrzymać to na tyle długo, aby ten wreszcie skierował się w stronę misia.
Uśmiechnęła się głupio.
W zamian za to zbliżyła się nieco do Ruma, aby upewnić się, że jest jeszcze w stanie wstać, upewniając się wcześniej, że nie dostanie od razu łapą w mordę na powitanie. W razie czego nawet wymusiła od niego nawet mały odwrót. Atak mamuśki był na tyle mocny, że bała się, iż samo uderzenie w ziemię może pogorszyć jego stan. W razie czego była nawet gotowa pomóc mu wstać.
- Wstawaj, kamikaze, jeszcze nie ma wolnego. Wytrzymasz z tą raną do końca? - spytała, przyglądając się ranie na szybko.
W sumie tylko tyle była w stanie zrobić - rozglądać się w nadziei, że nic ich znowu nie zaatakuje i biegać z bandażami. W końcu była pieprzonym Bernardynem bez mocy ofensywnych, a nie cziterem rzucającym fajerbolami na odległość.
Cudem nie ryknęła śmiechem, słysząc Arthura, ale powstrzymała się. Lecz i pilnuj, potem się śmiej.
Jesteś przydatna jak cholera w tych walkach... Powinnaś dostać medal. Gratulacje, Fede. Dzięki, Fede.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spodziewał się tego. Spodziewał, że zostanie uderzony. Przypałem był natomiast on sam, ponieważ źle wyliczył ponowne aktywowanie artefaktu. Tutaj bez krzty kłamstwa przyzna, że zjebał sprawę, bo gdyby nie to, zupełnie inaczej podszedłby do spawy. Ale stało się.
Mama miś zdenerwowana jeszcze bardziej. Nie wiedział, co było konkretną przyczyną. Może za blisko podszedł, może sam fakt, że dotknął miska, pomimo dobrych chęci? Nie, powód był zupełnie inny - krew. Instynkt macierzyński dał o sobie znać, kiedy to wyczuła woń świeżej krwi. Co z tego, że to nie była krew malca. Ona tego nie rozróżniła, toteż wściekła rzuciła się na Rumcajsa, a on za wszelką cenę starał się odeprzeć atak czyt. odskoczyć w bok, cokolwiek, aby obrażenia były jak najmniejsze.
Nie udało się.
A może się udało? W każdym razie oberwał i to solidnie, chociaż gdyby stał w jednym miejscu i nic nie robiłby, całkiem możliwe, iż rany byłby poważniejsze. Rany szarpane na ramieniu, fest mi coś. Tak, pocieszał samego siebie, bo tylko to mu zostało. Nie, nie użalał się nad sobą, bo serio bywał w bardziej chujowych sytuacjach. Halo, w końcu trzy lata temu rzucił się desperacko, aby uratować życie swojego brata. Dlatego teraz tutaj jest.
Syknął z bólu, ale nie krzyczał. Zachował zimną krew, nawet jeśli ból był paskudny i wkurwiający. Pulsowała rana, pulsowały miejsca z bólu po silnym upadku. Z pewnością nabił sobie parę większych siniaków, ale to nie było istotne. Szybko ogarnął się, siadając na ziemi, a przez chwilę w głowie mu się zakręciło.
Spojrzał na ranę, później spojrzał na Nov, która wyrosła jak spod ziemi. Nie, nie dziwiła go obecność koleżanki tutaj. Kątem oka widział jak Arthur obrywa oraz to jak Rebe skutecznie odcięła tlen od miśka. Gorzej z jego chaotycznymi, wściekłymi ruchami. Zmrużył oczy, kiedy w końcu otrząsnął się po upadku.
- Dam radę, jakoś. Pomóż Arthurowi, bo aktualnie jest ślepy i niewiele widzi - rzucił, teraz już mając pewność, że jego artefakt jest gotowy do działania. Nie próżnował. Zauważając chaotyczne ruchy miśka, ryzykownym ruchem było to, co chciał właśnie zrobić. Mógł całkiem niechcący zranić kogokolwiek innego ze swojej drużyny, ale nie widział lepszego rozwiązania. Chyba że...
Z czarnego piasku utworzył bicz, gdzie jego gruby sznur sięgał metra jak nie więcej. Ponownie postanowił zrobić yolo akcję, bo w końcu w tym jest najlepszy. Szybko zebrał się z ziemi i ignorując ból, który mu towarzyszył, podbiegł na tyle blisko miśka (ale stojąc zrazem w bezpiecznej odległości), aby ów biczem móc go pochwycić za kostkę w nodze i wywrócić, by nie sprawiał całej reszcie większych kłopotów. I robił to za każdym razem, kiedy misiek chciał wstać. Wystarczy mu siły? Nie wiedział. Pytanie tylko jak bardzo celny będzie i jak wielkie będzie miał szczęście. Najwyżej ponownie oberwie - czasem trzeba się poświęcać, aby coś wyszło.

Użycie artefaktu czarny piasek: 1/3
Obrażenia: rana szarpana na ramieniu, ból ciała spowodowany ciosem i upadkiem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niby psy a polować nie potrafią...
Niedźwiedzica nie dość, że z każdą sekundą była bardziej wkurzona to brak tlenu jej organizm uzupełniał dawkami adrenaliny. A to nie wróżyło niczego dobrego... Do jej gardła znów wlała się kolejna porcja wody. Zaczęła się jeszcze bardziej krztusić i kaszleć, chlapiąc wodą na wszystkie strony. A co gorsza, intensywny kaszel i duże ilości wody wlewające się jej do gardła zmieszane z atakiem wściekłości i adrenaliny, wywołały u niej odruch wymiotny. Tak... Odruch wymiotny. Niedźwiedzica zwymiotowała, przebijając swoimi wymiocinami bańkę wody i brudząc to, co znajdowało się na wprost niej. A więc krzaki i tego, kto jeszcze przy tych krzakach siedział. Biedna Rebekah... Misia łapami próbowała w jakiś sposób odgonić od siebie duszącą ją wodę, która dodatkowo jeszcze zmieszała się z jej wymiocinami ale nic nie pomagało. Z każdą chwilą jej oczy robiły się coraz bardziej czerwone, z powodu jej samopoczucia i również z tego, że po prostu zaczynały przechodzić krwią. Na moment przystanęła, nieco zdezorientowana, jakby już szykując się do tego, by paść na ziemię, gdy do jej uszu doszły słowa Arthura. Niedźwiadek o ile na samym początku wydawało mu się, że wymordowany może być fajną zabawką, tak kiedy zaczął z nim tak dziwnie szybko biegać próbował się szarpać, przeraźliwie płakał i nawet dziabnął wężowego w dłoń, tą normalną, nie chciał sobie połamać ząbków przecież.
Trzymał jej dziecko... Jej biedne dziecko... A wiecie, co robi mama, której dziecko jest zagrożone? Nawet gdy nie może oddychać, zmienia się w supermana. Tak więc odnalazła w sobie jeszcze siły, powróciła do swojej naturalnej pozycji a więc na cztery łapy i ruszyła w stronę wymordowanego. Gdy ten zniknął z jej oczu, rozejrzała się i gdy znów go zobaczyła ruszyła w pościg, po drodze machając łapami, by go złapać. Bezskutecznie. I pewnie dalej byłaby się skupiała na odratowaniu swojego dziecka, gdyby nie to, że coś pociągnęło za jej tylną łapę. Nie oszukujmy się... Może i wymordowani mieli dwa razy większą siłę od zwykłego człowieka, ale biorąc pod uwagę rozmiary i -nie wypominajmy jej tego- wagę naszej Pani Misiowej, nie było szans, żeby chociaż jej tę łapę uniósł do góry. A gdyby tego było mało... Pani Misiowa czując, że coś ją ciągnie za nogę po prostu mocno szarpnęła i użyła bicza w drugą stronę przyciągając Rumcajsa gwałtownie do siebie, by następnie powalić go na ziemię i przygwoździć swoją ciężką łapą i wbić w jego klatkę piersiową swoje pazury.
No moi drodzy... Teraz bardzo wiele zależy od tego, co zrobicie... Pani Misiowa albo zaraz zemdleje i przygwoździ wymordowanego swoim szczupłym ciałkiem, albo...

Rebekah: Zdrowa, brudna, Użycie mocy 2/3
Nove: Kilka krwawiących otarć, krwawiące drapnięcie na policzku
Arthur: Rany szarpane na plecach, ból wywołany uderzeniem, ślady po zębach na dłoni
Rumcajs: Rana szarpana ramienia, ból wywołany uderzeniem, ból spowodowany upadkiem; Przygwożdżony do ziemi, pazury wbite w klatkę piersiową

Matka: Zdrowa, Wkurzona AF, Ciężko określić kiedy zemdleje... 1/2 posty
Misiek: Płacze jeszcze bardziej, good job


Termin: Keep it that way! Trzymamy się 8 marca
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie był w stanie określić czy coraz bardziej się męczył, czy po prostu tracił panowanie nad normalną, ludzką częścią swojego umysłu. Możliwe, iż oba czynniki miały duży wpływ na jego obecne samopoczucie. Wewnątrz siebie toczył zaciekłą walkę o pozostanie przy zdrowych zmysłach. Jak na razie istniały może dwie osoby, które potrafiły go szybko uspokoić - jedna w tym momencie zapewne siedziała gdzieś w bezpiecznych podziemiach siedziby, a druga bawiła się z aniołami na sali sądowej. Walkę zaczynało jednak wygrywać drzemiące gdzieś na dnie serca zwierzę, którym kiedyś był. Zadziwiające, jak eksperymenty naukowców mogą przypadkowo okazać się przydatne dla ofiary...
Blondyn poczuł szczypnięcie na dłoni. Zerknął w dół, a następnie wykonał kolejny, szybki unik. Zielone, jadowite ślepia wlepiały się w rozpłakany pyszczek zwierzątka. Nigdy nie był dobry w bawieniu się z dziećmi, nienawidził ich, unikał szerokim łukiem. Wyjątek stanowiły tylko niektóre zwierzęta, ale niedźwiedzie się do nich nie zaliczały. Maluch zaczynał go coraz bardziej irytować. Chciał dobrze, chciał mu jakoś pomóc, ocalić przed plątaniem się pod nogami i podzielić swoim brakiem miłości, a on tak się odwdzięczał... Mama chyba nie wychowała swojej kolczastej pociechy. Arthur stał przy skalnej ścianie, odwrócił się do niej, uniósł miśka i przycisnął do kamienia. Zawarczał dziko, pokazując zęby, ale jednocześnie starając się pozostać poza zasięgiem łapek. Za bardzo cenił swój blady, mało interesujący pyszczek, żeby jeszcze narażać się na pacnięcie. Miał ochotę wbić kły w szyjkę sierściucha, odpłacić się za ugryzioną rękę, podrapanie Nove i ogólnie za wszystko, co teraz musieli znosić. Gdyby nie zainteresował się nimi, to pewnie i jego rodzicielka by ich olała - poszliby sobie dalej w pokoju, nie krzywdząc ich i nie naruszając ich terytoriów.
Zanim zdecydował się zaatakować malca, zorientował się, że nie spotkał się z niedźwiedziową łapą. Coś musiało odwrócić uwagę matki, ale co mogło być ważniejszego od zagrożonego dzieciątka?
Minął się z pieprzonym powołaniem. Powinien zostać kamikadze, a nie szpiegiem.
Wypuścił zwierzątko. Nie odstawił, po prostu puścił. Upadek z około metra nie powinien go raczej uszkodzić, ale gadziny to nie interesowało co się z nim stanie. Nie zasłużył na dobre traktowanie - gryzł i płakał jak mała pierdoła. Bo był małą pierdołą. I do tego prawie że pluszową. Ratlerek obrócił się w stronę dorosłej niedźwiedzicy. Był na tyle daleko, że ciężko mu było określić co się dzieje. Ale stała w miejscu, co nie było zbyt dobrym znakiem. Gdyby był choć trochę wierzący, skleciłby teraz w myślach szybką modlitwę do któregokolwiek z bogów. Ale nie był. Istnienie aniołów nie dowodziło tego, że gdzieś tam był jakiś Stwórca. Ruszył na matkę, najpierw normalnym biegiem, a potem zniknął z pola widzenia. Pojawił się dopiero przy niej, z wystawionymi rękami, dotykając jej boku. Jasne, że takiej góry mięśni nic by nie ruszyło, ale uderzenie z ogromną prędkością miało raczej większą siłę niż stanie w miejscu.
Mógłby nawet teraz i złamać rękę od siły uderzenia.
Ważne, żeby miał szczęście i nie trafił na kolec...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spodziewał się najgorszego. Taką górę mięcha trudno było przewrócić, szczególnie jeśli jest się rannym, ale zawsze warto próbować. Nic dziwnego, że został pociągnięty i przytwierdzony do podłoża. Przewidział to, można powiedzieć, że specjalnie zrobił tak ryzykowny ruch, aby tylko zmniejszyć dystans miedzy niedźwiedzicą, a Rumcajsem. Nie interesowało go jego życie - bardziej martwił się o dupę innych, niż o swoją. To była krew Spadzińskich. Zawsze ładowali się w przypałowe akcje, z których wychodzili w bardziej lub mniej gorszym stanie. Teraz był pod cielskiem niedźwiedzia - był w chuj ciężki, a jego oddech był paskudny. Nie chciał wiedzieć co jadła wcześniej, że musiało jej aż tak bardzo walić z pyska.
Tym razem jego plan musiał wypalić, a Arthur skutecznie mu przy tym pomógł. Wbijające się pazury w klatkę piersiową ani trochę nie były przyjemne, ale za wszelką cenę starał się ignorować piekący ból. Był twardy, był mężczyzną. Był kurwa Polakiem.
Kiedy tylko Arthur rozpędził się do tego stopnia, że w błyskawiczny sposób znalazł się przy mamie misia, Rumcajs ponownie użył moc artefaktu. Czarny piasek zaczął ponownie się przemieniać, a w jego dłoni znalazła się 50 centymetrowa maczeta, cała czarna - w końcu została wykonana z piasku. Ból promieniował wszędzie, ale jak wcześniej wspomniano, starał się go ignorować. Kiedy tylko niedźwiedzica zwróciła większą uwagę na mężczyznę, który w tym momencie starał się ją przewrócić, Spadziński wykorzystał chwilę zawahania niedźwiedzia i z całej sił, bez chwili wahania postarał się wbić maczetę prosto w jej kark na tyle głęboko, aby uszła z życiem. Nie, nie zależało mu na tym, aby mały niedźwiadek był z mamusią do końca swych dni. Nie kiedy życie jego kompanów było zagrożone. To tylko czysta selekcja naturalna - albo zginiesz, albo przeżyjesz. Nie zwracał uwagi na to, czy pazury jeszcze bardziej rozdzierają mu skórę na klatce piersiowej, wyrywają mięso czy miażdżą żebra - nie to teraz było istotne. Nie dla niego.

Obrażenia: Rana szarpana ramienia, ból wywołany uderzeniem, ból spowodowany upadkiem; Przygwożdżony do ziemi, pazury wbite w klatkę piersiową.
Moc artefaktu czarny piasek: 2/3
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach