Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Go down

Spodziewał się praktycznie każdej reakcji, łącznie z opadnięciem szczęk z zaskoczenia. Byłoby to najbardziej odpowiednie, skoro przeszli taki szmat drogi tylko po to, by dowiedzieć się, że nie tylko nie było warto, ale ich przywódca wraz z zastępcą wydostali się sami, umniejszając tym samym sile ich intencji.
Growlithe, choć początkowo rozbawiony całą sytuacją, wreszcie odczuł przede wszystkim zmęczenie, dlatego kiedy z nagła cudze ramiona oplotły się dookoła niego, wypuścił na świat cichy syk bólu i oparł wolną rękę na głowie kuzyna, przesypując blond kosmyki w poharatanych palcach. Gdyby to był ktokolwiek inny, pewnie z marszu odsunąłby od siebie nachalnego napastnika, choćby miał odklejać go łomem i ciągnikiem, a jednak tym razem wyczerpanie wzięło nad nim górę. Nijak nie skomentował jego słów, choć przez usta przemknął cień uśmiechu na samą myśl, że wystarczyłaby śmierć jednego z nich, by skonali obaj.
Już, ogarnij du-
Reszta zdania utknęła w przełyku, gdy wymordowany skrzywiał się na pierwszą salwę pretensji, jaką spłodziła z siebie Rebekah. Choć spodziewał się ─ jakoś podskórnie ─ że dziewczyna zacznie się drzeć i powoływać na wszystkich bogów, gdy tylko padnie zdanie, w którym umieści się imię jej podopiecznego i słowo pokroju „ranny”, nawet jeśli to „ranny” miałoby oznaczać zadrapanie na lewej stronie łokcia, to gdy przyszło co do czego rysy twarzy Growlithe'a stężały z wściekłości, a ramiona uniosły się odrobinę, jakby przygotowywał się do skoku.
Był ranny, głodny, niespokojny i ─ przede wszystkim ─ rozeźlony. Dolewanie oliwy do ognia tylko potęgowało wybuch istnego pożaru, jaki od dłuższego czasu skutecznie podgrzewał nadmiar emocji u poziomu E.
Wilczur w pierwszym odruchu uniósł górną wargę. Plebejska suka. Czego od niego chciała?
Coś się w nim obluzowało, gdy ciepły oddech anielicy padł na jego szyję. Była tak blisko, że mógłby spokojnie podnieść dłoń, a natrafiłby na jej ciało. Może nawet zdążyłby złapać jej gardło, nim wypowiedziałaby ostatnie słowa? Wyrzucił z siebie tę myśl, błądząc coraz mniej obecnym spojrzeniem po wściekłej twarzy swojej podopiecznej. Trzymał się tylko tego, że tym właśnie była ─ jego podopieczną. Głupim szczeniakiem, który zapomniał, że nie powinien gryźć ręki, która go karmiła.
Spokojnie.
Spokojnie...
Poruszył się. I wcale nie było w tym geście spokoju. To była chwila, w której miał przede wszystkim chęć splunięcia jej w twarz i zapytania, co ona zrobiła, aby uratować Kirina. I dlaczego jako jedyna nie odniosła żadnych ran, gdy inni dogorywali? Gdy Arthur kulał, a Rumcajs z ledwością nabierał tchu do zmiażdżonych połamanymi żebrami płuc? Nawet krew Nove wyraźnie drażniła zmysły.
A gdzie jej rany bitewne? ─ Shatarai prowokacyjnie kiwnęła pyskiem, wskazując nim Rebekę. Jak bardzo szczała po kątach, gdy inni stawiali na szali własne życie? Jak dużo potrzebujesz jeszcze argumentów, żeby wreszcie pokazać jej, gdzie leży miejsce tchórzliwych ścierw?
Dość.
Naprawdę sądzisz, że jej zależało? Gdyby tak było i ona plułaby na ciebie krwią, Jace!
Zamknij się.
A te jej słowa? Och, uważasz, że może tak sobie z tobą pogrywać? Chcesz szacunku? Zasłuż na niego!
Sapnął.
STUL PYSK!
Jeżeli jeszcze przed momentem jakieś słabe łańcuchy trzymały go w jednym miejscu, tak teraz pękły z głuchym trzaskiem, uwalniając przyczajoną w mrokach podświadomości bestię. Growlithe wpierw usłyszał huk, a dopiero potem zrozumiał, że sam go spowodował. Przez umysł przebiegł szept myśli, że był dla niej zbyt łaskawy, że tym razem spieprzył sprawę, bo znów okazał się być miękki, pozostawiając na policzku Rebeki tylko ostre ukłucie gorąca po wymierzonym uderzeniu. Szybko doszedł jednak do wniosku, że nie miał czasu, by pastwić się nad niesubordynacją tej przeklętej histeryczki i jeśli będzie miał wymierzyć jej karę to zrobi to później.
Dlaczego? ─ wymruczała nisko wilczyca tuż nad jego uchem. Jej zimny nos dotknął jego szyi, wprawiając wszystkie mięśnie w natychmiastowe napięcie. Gdzieś z oddali, jakby z bariery stworzonej przez sam ocean, dobiegał do niego głos Rumcajsa, krok po kroku dyktujący w pigułce wszystko co najważniejsze. Jakaś część chciała to zarejestrować, przyswoić, przemielić i zrozumieć, bo tylko po tym mógłby wydać stosowny rozkaz... A jednak zamiast tego zewsząd rozległy się przytłumione, przeplatające i nachodzące na siebie szmery i szepty. Masa świstów przemykających mu tuż przed uchem, przed nosem, przed ustami, zza których wychynęły kły, gdy obnażył je przy pierwszym warknięciu.
Co ona sobie myśli?
Jakim prawem dyktuje ci, co masz robić?
Jakim, kurwa, cudem ta dziwka nadal gwałci ci dumę?
Wciągnął gwałtownie powietrze przez zęby, opierając nagle dłoń na czymś twardym, co szybko okazało się być ramieniem Arthura. Pchnął go do tyłu - WYPAD! -, samemu cofając się o dwa kroki, w czasie których omiótł najbliższy plener rozbieganym, nieufnym spojrzeniem szczutego kijem... chciałoby się powiedzieć „psa”, ale w jego oczach nie było nic z lojalności czy strachu. W ślepiach błysnął kurwik symbolizujący tylko jedno.
Zamorduję ich.
Wyrżnę w pień.
Niech zdychają.
Niech...
Coś zaszeleściło w gałęziach lasu, gdy rozległo się następne warknięcie. Jak trzask łamanego na pół drewna ─ to nie było w stanie opuścić gardła żadnej ludzkiej istoty.
Growlithe w jednej chwili stał przygarbiony, wierzchem dłoni trąc zawzięcie czoło. Próbował uspokoić nerwy, przytłumić narastające z tyłu głowy głosy, które ze szmerów i szeptów przerodziły się już we wrzaski i piski, aż wreszcie wziąć wdech i wypuścić powietrze z płuc, oznajmiając innym, że pokonał rozdrażnienie i chęć destrukcji została przygnieciona podeszwą ciężkiego buta.
Na próbach się skończyło.
Druga sekunda ledwo tyknęłaby w zegarze, a Rebekah mogła już poczuć nowy ciężar na swoich barkach, gdy Wilczur nagle szarpnął się i upuściwszy tnący każdy materiał miecz, rzucił się na nią wykorzystując nie tylko fakt, że tuż obok niej stał obolały i zdezelowany Rumcajs, ale dając też nacisk na własny ciężar i tężyznę wymordowanego.
Splątani ze sobą runęli na ziemię, choć niewątpliwie anielica miała tu większy problem, zważywszy na wagę narwanego napastnika. Paznokcie, dotychczas raczej krótkie i zaniedbane, urosły już do formy szpiczastych pazurów, znajdując sobie miejsce w skórze jej ramion. Warczał, rozszerzając paszczę, to znów ją przymykając, ale nawet na moment nie oderwał spojrzenia od jasnowłosej. Brwi ściągnęły się mocno ku sobie, gdy ładował kolano w jej brzuch, a kąciki ust napełniły się kpiarstwem. Bez wątpienia nawoływanie czy próba przywrócenia go do porządku nie będzie miała żadnego odzewu. Już teraz na przyprószone piegami policzki wsunęły się pierwsze, niewielkie igły sierści, a włosy w kolorze świeżego śniegu przybrały szarawy odcień.
Rozległ się też pierwszy trzask łamanej w stawie kości.
Bierz ją, chłopcze, charknęła Shatarai, a on rozwarł szczęki i skraplając twarz Rebeki gęstą śliną zaatakował jej policzek.

- - - - -
|| UŻYCIE MOCY:
- Umbrakineza: 3|3 (odpoczynek: 4|4);
- Wampiryzm: zatamowanie najobfitszego krwawienia oraz podniesienie żywotności. Krew: Metatrona. Czas działania: 3|7. Po upływie siedmiu postów postać poczuje faktyczne wyczerpanie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czasem ciężko mu było pamiętać, że inni czują ból, w przeciwieństwie do niego. Kopnięty kod genetyczny nie naprawił się po zarażeniu Wirusem, a został jedynie zmodyfikowany. Teraz zamiast bólu (bądź raczej jego braku jak za życia ludzkiego) czuł mrowienie, swędzenie, czasem lekkie łaskotki doprowadzające do szału i chęci rozdrapywania ran. Wiedział, że nie może tego robić dla własnego bezpieczeństwa, ale jednak wciąż zapominał o odczuciach innych. Uśmiechnął się radośnie, o mało nie wygłaszając pomruku zadowolenia. Uwielbiał mizianie po kudłach, ale nie spodziewał się, że dostąpi zaszczytu miziania przez samego Growa. Tym bardziej wkurzył się, gdy został odciągnięty przedwcześnie.
Z gardła wymordowanego wydobyło się połączenie warknięcia i syku, które skutecznie zagłuszyło nawet niezadowolone burknięcie pustego żołądka. Adrich nie tylko nie wcinał niczego przed wypadem ratunkowym, ale był ponad dobę na głodzie z powodu nagłego braku apetytu z winy rozwijającej się powoli choroby. Teraz wszystko postanowiło się odwrócić i gdyby znów był wściekły, byłby w stanie rzucić się na kogokolwiek i zagryźć żywcem. Był na dobrej drodze by znowu się zdenerwować przez nagły wybuch anielicy. O co miała pretensje? Że wydostał się z trudem ze szponów jej podobnych istot? Że o własnych, kończących się coraz bardziej siłach ich odnalazł i przytargał im ledwie żywego rottweilera? Nie jego obowiązkiem było pilnować tyłka każdego, kogo napotkał. Nikt nie kazał jej czaić się po krzakach jak jakiemuś partyzantowi - mogła iść ratować kamienie na drodze i jakiegoś swojego marnego podopiecznego, skoro sam nie potrafił zadbać o swoje przetrwanie. Arthur po setkach lat spędzonych na pustyni wiedział, że polegać można tylko na sobie, a jeśli ktoś nie umiał zapewnić sobie przetrwania... cóż. Desperacja była taką nowoczesną Australią. Jeśli komuś życie było niewystarczająco drogie i nie chciał się bronić, zostawał zżerany żywcem razem z kośćmi i ubraniem. Anioły spieprzyły sprawę swoim lenistwem i brakiem zainteresowania "marnym żywotem Ziemian".
Chciał nawet rzucić w jej stronę jakąś uwagą, ale rozchylił wargi w tym samym momencie, w którym Wilczur zaczął się wściekać. Blada twarz wyrażać zaczęła coś w rodzaju zdziwienia, gdy wężowy zaczął wyczuwać znaczną zmianę w woni kuzyna. Nie spodziewał się, że zmiana będzie aż tak intensywna. Instynkt kazał jak najszybciej uciekać, ale nie zdążył. Zaskoczony wylądował na ziemi, kiedy Growlithe niespodziewanie pchnął go do tyłu. Syknął pod wpływem przypominających o sobie rozharatanych plecach. Igiełki wbijały się na całej długości, drażniąc coraz bardziej. Spojrzał na Reb, ale w jego wzroku nie było ani cienia współczucia czy litości. Zasłużyła na to. Nie powinna zapominać o tym, że na szefa głosu ani ręki się nie podnosi. Powinna wiedzieć, że zlepek chat zwany Apogeum Desperacji, wspaniałym miastem na pustyni tak naprawdę dało się jeszcze nazwać cywilizacją przez tego właśnie wściekłego osobnika. Kto inny otaczałby "opieką" byle burdel na kółkach, próbował jakoś wesprzeć mniej dzikich mieszkańców piekła na Ziemi? Gdyby nie Growlithe, Arth albo dalej byłby zdziczałą bestią atakującą co popadnie albo zginąłby gdzieś w laboratoriach Miasta-3 jako mało rozgarnięty obiekt badań nad Wirusem.
Podniósł się, choć z wyraźnym trudem i ominął zaatakowaną anielicę. Jej wina, więc niech się broni. Wiedziała do czego może doprowadzić jej nieuzasadniony niczym wybuch. Wiedział to każdy, kto choć trochę znał Wilczura i nie trzeba było być geniuszem dedukcji by domyślić się co może czuć po ucieczce z anielskiego więzienia. Zwłaszcza do anielicy. Podszedł więc do ich medyczki i przykucnął obok. Krew drażniła zmysły do tego stopnia, że tęczówki znów zdawały się robić nieco jaśniejsze. Kłapnąć szczęką, zjeść, ukrócić cierpienie. Kto go powstrzyma? Bernardynka, która była raczej mało bojowa?
- Jeśli bandaże działają jak bandaże, to trzymaj - powiedział do niej cicho, starając się zachować swój monotonny głos pozbawiony emocji. Podał jej wyciągnięty z kieszeni zszarzały ze starości kawałek materiału, który dawniej był pewnie biały. - Jest czysty, tylko ma z pięć lat. Poza tym, bez dłoni da się żyć. I bez rąk. I nóg. Gorzej jakby nie miał głowy - dorzucił próbując ukryć lekkie rozbawienie. Nie powinna aż tak histeryzować, najwyżej mu dorobi śliczne, srebrzyste rączki. Czasami przydawały się bardziej niż te zbudowane z kości, mięśni i skóry.
Uśmiechnął się przepraszająco do Włoszki i powrócił do wściekniętego szefa. Z każdym krokiem miał coraz większe wrażenie, że mechaniczne kopytko zaraz odmówi posłuszeństwa. Momentami nie chciało się zginać i wysyłało "bolesne" impulsy ostrzegające przed końcem żywotności. Metalowe palce lekko zacisnęły się na ramieniu Growa.
- Nie wyładowuj złości na niej, jest więcej ciekawych kar, które możesz jej wymierzyć. W lepszych warunkach, bardziej przemyślanych - zaczął, wątpiąc, że sam nie dostanie zaraz wpierdolu za przeszkadzanie. Wolał jednak dostać niż pozwolić mu ubić anielicę na miejscu. Naprawdę mogła się jeszcze przydać. - Jonathan. Aya by ci tego nie wybaczyła - dodał cicho, ignorując zagrożenie i mówiąc mu prosto do ucha. Wspomnienie siostry dźgnęło go w serce. Nie wiedział co się z nią działo, ale nie potrafił do siebie dopuścić wiadomości, że mogła zginąć. Dawniej to z nią miał lepsze relacje niż z marnym Arthem. - Proszę, zostaw ją - dorzucił głosem, z którego korzystał jedynie za człowieczego życia. Zwrot użyty przy jednym z pierwszych ich spotkań. Blondyn wątpił, że Wilk to pamiętał, ale warto było spróbować.
Zacisnął palce odrobinę mocniej, próbując lekko przyciągnąć go do siebie. Przygryzł wargę długimi kłami, patrząc łagodnie na kuzyna. O ile zwykle wydawał się być całkowicie obojętny, tak teraz blada twarz wyraźnie ukazywała troskę i... smutek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z byciem wredną babą o wiecznym PMS-ie jest jedna zasadnicza wada.
Jesteś wredną babą o wiecznym PMS-ie. Wszystko cię wkurza i nikt nie rozumie, jak można się pieklić o niektóre pierdoły - nawet ty sama. Możesz próbować się uspokoić, ale owe próby i tak spełzają na niczym, dopóki się nie wyładujesz. W przeciwnym wypadku emocje tylko gromadzą się, by doprowadzić do wybuchu w najmniej spodziewanym, a do tego zazwyczaj w najgorszym z możliwych momencie.
Rebekah miała w życiu tego pecha, że swoje napięcie wyładowywała czysto werbalnie. Działała na bardzo prostych zasadach: wkurzy się, pozrzędzi mniej lub bardziej agresywnie, a potem się uspokoi i wróci do normy. Przerwanie tego procesu na drugim etapie nie było rozsądnym pomysłem, ale kto by na to wpadł w takiej sytuacji? Wszyscy byli głodni, źli, zmęczeni, większość porządnie poraniona. Anielicę mocno uwierała świadomość, że jako jedyna była cała i zdrowa. Wyglądało to rzeczywiście tak, jakby nic nie robiła, tylko ukrywała się przed kolejnymi niebezpieczeństwami. Ale czy się o to prosiła? Czy rzeczywiście uciekała przed zagrożeniem zamiast bronić towarzyszy? Czy zrobiła cokolwiek na ich szkodę lub nawet nie, żeby ratować własne dupsko?
Nie. I dlatego wkurwiało ją, że sprawia takie wrażenie. Gdzieś podskórnie czuła, że dokładnie tak będą na nią patrzeć - jako na bezużytecznego tchórza, który na nic się nie przydaje i właściwie nie wiadomo po co go brali ze sobą. Chyba zapomnieli, że mają do czynienia ze służącą od szycia, prania i sprzątania. Skoro sami postawili ją w randze członka ekipy ratunkowej, to niech się teraz z tym liczą.
Warknęła na Rumcajsa, nie pozwalając się odsunąć. Pacnęła go lekko wierzchem dłoni w rękę, nie odrywając rozeźlonego wzroku od Wilczura. Wyrzuciła z siebie co miała do wyrzucenia i była przygotowana na to, że nie spotka się z rodzicielską wyrozumiałością, głaskaniem po głowie i czułym wszystko będzie dobrze. Może to właśnie dlatego cios w twarz ją zaskoczył, ale nie zszokował. choć targały nią emocje była jak najbardziej świadoma, że sama to wywołała.
Ale, jak to w życiu bywa, głupie poczucie honoru jest głupie. I nie mogła przepuścić ot, tak tego ataku, którego skutek odczuwała teraz jako pulsujący ból jasnego policzka. W pozbawionych pigmentu oczach błysnęła furia, mięśnie same spięły się do działania, a odruchowo wywołany impuls mózgu popchnął cały organizm do zrobienia czegoś, czego nie powinna nigdy zrobić żadna istota obdarzona choć minimalną istotą inteligencji.
Mogła nie mieć atrybutów pakera, ale miała wyuczone zdolności, szybkość i błyskawiczną reakcję - bo w końcu nie trawiła czasu na pomyślenie o tym, co robi. Prawa stopa przesunęła się lekko do tyłu w trawie, stabilizując pozycję; tułów odchylił się do tyłu tylko po to, by zaraz powrócić do pionu, ciągnąć za sobą ugięte ramię. Wystarczyła sekunda, by zaciśnięta w pięść dłoń spotkała się z twarzą wymordowanego w odwecie dla tego, co dosłownie moment wcześniej spotkało albinoskę.
Naprawdę nikt rozsądny nie powinien rzucać się na Wilczura ani z pyskiem, ani z pięściami.
Rebekah miała na to ogólnie rzecz biorąc wyjebane. Jeżeli już mieli się teraz pożreć, to nie zamierzała się powstrzymywać. Zresztą wątpliwym było, żeby po tym, co teraz zrobiła, Growlithe zamierzał się cokolwiek hamować.
Nie trzeba było nawet snuć przewidywań. W momencie, kiedy jej plecy spotkały się z leśnym podłożem, było to już całkowicie wiadome. Rosnące pazury z łatwością przebiły biała jak papier skórę, barwiąc ramiona anielicy intensywną czerwienią. Skrzywiła się, ukazując między wargami zaciśnięte zęby. Była w stanie znieść wiele, ale z drugiej strony danie się rozszarpać wcale nie było czymś, na co zamierzałaby się godzić. Miała świadomość, że krwawienie nie ustanie szybko, szczególnie ze względu na jej cholernie słabą krzepliwość. Wciąż nie byli na bezpiecznym terenie i w każdej chwili mógł się na nich napatoczyć zastęp anielski, stąd jeżeli chcieli przeżyć, musieli jak najszybciej doprowadzić się do porządku i spieprzać w podskokach. Mogła być wściekła do granic możliwości, ale nie opuszczało jej jedno upierdliwe uczucie.
On wciąż gdzieś tam jest i nie jest bezpieczny.
Odkąd się rozdzielili nie opuszczało jej to nieszczęsne przeczucie, cholerny stróżowski szósty zmysł, którego w obecnych warunkach zapewne chętnie by się pozbyła. Czyjaś niewidzialna ręka dusiła, ściskała za gardło i rzucała żwirem w płucach, byle tylko zakomunikować anielicy, że nadal nie była na swoim miejscu. Ta świadomość właśnie od tego była, żeby popychać ją do działania - tak było i tym razem. Przekręciła głowę na bok, rzucając jasnowłosemu wściekłe spojrzenie w ukosa.
Jeszcze mnie będzie palant obśliniał.
Wokół całego ciała anielicy nieznacznie świsnęło odbite nagle powietrze, gdy w jednym momencie otoczyła się ochronną bańką na odległość metra. Przezroczysty twór odbił także przemieniającego się właśnie wymordowanego, uniemożliwiając jego zębom radosne rendez-vous z bladym policzkiem dziewczyny. Ta zacisnęła pięści i podniosła się do siadu, nie zwalniając ochronnej bariery, w trakcie gdy przywódcy dopadł Arthur. Rzuciła im niezadowolone spojrzenie spomiędzy rozrzuconych wokół całej głowy długich białych pasem włosów, ale zachowała dyplomatyczne milczenie. Z gardła usiłowały wydostać się setki sarkastycznych komentarzy, ale przełknęła je wraz ze śliną, oddychając przy tym ciężko. Dużo magii na raz nie było rzeczą łatwą, a należy pamiętać, że niewiele wcześniej własnoręcznie pozbawiła przytomności ogromną niedźwiedzicę babilońską.
No ale kto by o tym pamiętał, skoro nawet jej nie drasnęło, a zwierzaka uśmiercił kto inny.
Skrzyżowała nogi w siadzie tureckim; zerknęła pobieżnie na Nove i Ryana, rzuciła krótkie spojrzenie Rumcajsowi, na moment zatrzymała się przy dwójce wymordowanych, ale finalnie przymknęła oczy i westchnęła nieznacznie, opierając się rosnącym na policzku siniakiem o jeszcze bolącą od uderzenia dłoń. Przez tę jedną chwilę siedziała pod własnym kloszem, gdzie nikt nie mógł jej dosięgnąć.
Tylko nie możesz siedzieć tu wiecznie. Trzeba się ruszyć z tego miejsca, nim znów pokaże się jakieś zagrożenie.
Rozsądek podpowiadał ucieczkę, zebranie się grupą i powrót do kryjówki. Taki był zapewne plan, ale plany nigdy nie były mocną stroną Rebeki. Głos duszy wyraźnie mówił jej, że powinna wstać z poplamionej jej własną krwią trawy, otrzepać spodnie i ruszyć z buta do przodu - w kierunku sali sądowej, gdzie na miejscu lub po drodze mogłaby się spodziewać napotkania swojego podopiecznego.
W plotkach zawsze jest trochę racji. W końcu to o niego jej chodziło, nie o rozwścieczonego Wilczura. Jakkolwiek wiele zasług by nie miał.

Użycie bariery: 1|1
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To, że nie chciał ingerować w walkę, miało dwa podłoża. Po pierwsze – zamiast pomóc, raczej przeszkadzałby wszystkim innym walczącym. A po drugie, no cóż, bał się. Cholernie się bał zlecieć na dół, przybrać ludzką postać i walczyć. A przecież nie potrafił. Nie był wojownikiem. Nie takim silnym jak Ryan, Kirin i… Growlithe. Dlatego robił to, co potrafił najlepiej. Kontrolował z góry wszystko to, co działo się na dole i szybował od jednej grupy do drugiej, gdzie zdawał relacje z wydarzeń. W ten sposób był o wiele bardziej przydatny niż gdyby złapał za pierwszy lepszy kij i wymachiwał nim agresywnie z pewnością raniąc samego siebie, niż jakiegoś pierzastego anioła. Nie ujawniał się, bo nie czuł takiej potrzeby. Jego paciorkowate oczka były utkwione tylko w jednej sylwetce, która wyszła cało z tego całego bagna. Wyczuwał ostrą woń krwi należącą do Wilczura, ale z tego co Shion zdołał zauważyć siedząc grzecznie na gałęzi najbliższego drzewa, to trzymał się dość dobrze. Teraz byle tylko dojść w jednym kawałku na Desperację a potem….
A potem rozgrzmiało małe piekło na dole. Shion przestał myśleć. Zaczął działać. Wzbił się w powietrze i zrobił kółko nad głowami zgromadzonych, zniżając się do lotu i kiedy znalazł się nad anielicą, nim ta zdążył otoczyć się barierą …. Reb mogła poczuć jak coś lepkiego, brązowego i mało ładnie pachnącego pacnęło w jej lewą skroń, a potem zaczęło powoli spływać po policzku i żuchwie. Coś, co przypominało i cuchnęło jak… nietoperze bobki. Shion nie znał jej. Kojarzył ją tylko z imienia. Była jedną z DOGS, ale mimo to, nic go nie powstrzymało przed dokonaniem tak obrzydliwego czynu, jak zrobienie bobka na głowę kogoś z organizacji. Bo jego irytacja zakiełkowała bardzo szybko. Nie podobało mu się, jak dziewczę zaczęło zwracać się do Growlithe’a. Mogła go nie lubić, zresztą Shion również nie lubił Growa, ale nie pozwoli na tak jawny brak szacunku w stosunku do jego Wilczura. I do jej Wilczura. No i… nie oszukujmy się, Shion obiecał sobie, że będzie mu wierny i lojalny. A w jego głupiutkim serduszko właśnie poprzez ten czyn zademonstrował swoją lojalność, choć wątpliwe, by ktokolwiek to zauważył. No, oprócz Reb.
Nie czekał jednak na jej reakcję. Śmignął tuż obok niej, a raczej już bariery, po czym z całym swoim małym, nietoperzym impetem wleciał w twarz jasnowłosego. Zaczął gwałtownie trzepotać skrzydełkami, smagając nimi twarz Wilczura, szybko wspinając się wyżej i wplątując w jego włosy, chcąc je nieco pociągnąć. Następnie zsunął się niżej, na ramie przywódcy i zatopił swoje maluteńkie kiełki w jego szyję, działając boleśnie (choć po tym i tak zostaną dwie, czerwone kropki i nic więcej). Nie czekając aż ręka Grow go pochwyci, przeturlał się i na bezczelnego wpełzł pod ubranie jasnowłosego, łaskocząc i drapiąc ciepłą skórę między łopatkami, na boku, aż dotarł do jednej z dziur po wylocie w materiale i przecisnął się przez nią. Najpierw łepek, potem reszta ciała i wyfrunął. Ostatni raz pacnął łapką w nos Growa, a następnie pospiesznie skierował się w stronę lasu, tylko raz odwracając za siebie.
Goń mnie, goń mnie, goń mnie!
Shion, wiesz, że pewnie dostaniesz potem za to wpierdol?
Wiedział.



|| zt || Chyba, że Grow nie pójdzie za nim. albo go zmiażdży już teraz.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

|| Grow: dostałem cynk, że mogę ominąć Rumcajsa i Nove.
Dodatkowo TAKE PROSIŁ, BY NIKT JESZCZE NIE WYCHODZIŁ Z TEMATU, dopóki nie napisze posta.


---------------------------------

Zęby prześlizgnęły się tuż przy skórze. Pozostała tylko reminiscencja po jego oddechu, który parzącym gorącem zdążył przeżreć się przez policzek - nie pierwszy przecież raz będąc o włos od celu. Gdyby zareagowała sekundę później, kieł rozorałby ją, pozostawiając po sobie na tyle głębokie obrażenie, by z kpiarskim błyskiem w oku mijał jej oszpeconą twarz w poplątanych korytarzach DOGS.
Czerń pazurów wysunęła się pospiesznie z wydrążonych dziur, klatka piersiowa uniosła, nogi zaczęły szybko prostować, by zachować jakąkolwiek równowagę. Niewidzialna bariera nie tylko podniosła go, postawiła do pionu i odepchnęła, ale zadziałała niemal jak płachta. Z otwartej dłoni uderzył prosto w ścianę jej schronienia, ukazując przy tym coraz dłuższe i ostrzejsze zęby.
- Nie wyładowuj złości na niej.
Sapnął, przyciskając przedramię do kłów, które urosły do rozmiarów, jakie nie mogłyby zmieścić się w ludzkiej szczęce. Głos Arthura dobiegał do niego z bardzo daleka, jakby to jego, a nie anielicę, umieszczono pod osłoną bariery. Powarkiwania były tym częstsze, im dłużej patrzył na twarz Rebeki, nieustannie podżegany wewnętrznym głosem. Zabij ją. Zabij ją. Zabij.
- Jonathan...
Darty materiał.
- Aya by ci tego nie wybaczyła.
Pierdolenie.
Szarpnięcie odciągnęło go na krok od Rebeki, gdy przekrzywiał łeb - bo już na pewno nie głowę - w kierunku Arthura. Coraz ciężej było mu ustać w pionie. Sylwetka powoli przeinaczała się w formę dalekiej do ludzkiej, uszy przeciągnęły się na tył czaszki, wydłużyły, pokryły pierwszymi włoskami sierści, nos spłaszczył, nabierając koloru kontrastującego do białek, z których jak raz zniknęło przekrwienie.
Pysk rozchylił się, ale zamiast słów, z gardła wyrwał się przeciągły pomruk. Postąpił chwiejny krok naprzód, ale w tym samym czasie rozległ się trzask i omal nie opadł na kolana. Dłonie huknęły o podłoże, a grzbiet wyprężył się w łuk, gdy poczuł, jak wszystkie wnętrzności pchają się do przełyku, jakby lada moment miał je wypluć na buty Arthura. Piorunujące dreszcze rozchodziły się wzdłuż kręgosłupa, wprawiając wymęczone cielsko w trzęsienie. Wielu zastanawiałoby się jednak, czy była to kwestia wyczerpania, czy ostrzegawczych charknięć, z jakich na chwilę nie zrezygnował.
Cień rzucany pod jego łapami wydłużał się wraz ze wzrostem sylwetki. Długi ogon przeciął powietrze ze świstem, wilcze uszy zatrzepotały, wychwytując wysyłane przez świat fale dźwiękowe, pysk zmarszczył paskudnie.
- Proszę, zostaw ją.
Miał dość. Trzask łamanych kości w stawach, dźwięk dartych ubrań, strzał paska, który opadł na podłoże wraz z kaburą i pochwą. W wystarczająco odczuwalną chwilę człowieczy obraz został zastąpiony przez wilka, który znacząco górował nad Adrichem. Świszczący oddech rozwiał mu włosy, kiedy zwierzę pochyliło łeb, szczerząc zęby w uśmiechu, któremu daleko było do tego miana. Górna warga drgnęła w ostatku pohamowania, a potem paszcza rozwarła się.
Kłapnęła.
A on nagle cofnął się do tyłu, nadeptując przednią łapą na porzucone niedbale ostrze miecza. Rozdrażnienie nie pozwoliło na sygnał bólu. Potrząsnął zaskoczony łbem, próbując odgonić natręctwo, jakie zaczęło trzepotać mu nad uchem, odsuwając od Arthura. Łapa unosiła się nad ziemią, próbując nie nastąpić więcej na przeszkodę, szczęki zatrzasnęły się głośno na powietrzu, choć Shion mógł mieć niemal namacalną pewność, że gdyby nie uderzył skrzydłami o powietrze ten jeden raz więcej, właśnie teraz usłyszałby chrupki dźwięk miażdżonych między kłami kości.
Nieustannie wisiała nad nim świadomość, że powinien był zostać, zająć się czymś innym. Chwycić w pysk czaszkę niewielkiego chłopaka, który w tym momencie był zwykłym celem, nie organizmem, w którym wrzała ta sama krew.
Nietoperz świsnął mu tuż przy łbie, wprawiając w ruch uszy i przekręcając nagle wilka. Przednie łapy ugięły się, ale nim przemianowałby pozycję na ukłon odepchnął się tylnymi kończynami, wskakując w las tuż za zwierzyną.

---------------------------------

|| Użycie mocy:
- Wampiryzm: zatamowanie najobfitszego krwawienia oraz podniesienie żywotności. Krew: Metatrona. Czas działania: 4|7. Po upływie siedmiu postów postać poczuje faktyczne wyczerpanie.
- Biokineza: wilk.

|| Ekwipunek:
Odejmuję: Miecz Światła, sztylet (w pochwie przy pasie), kaburę z Berettą 92FS (magazynek: 13/20), nóż. No i ubrania, choć niewiele po nich musiało zostać.

zt
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

To co działo się dookoła było istnym cyrkiem, chociaż nic nie wskazywało na to, by ciemnowłosy zamierzał zareagować w jakiś sposób, nawet jeśli tragedia zbliżała się wielkimi krokami. Zapach nieuniknionej rzezi już wisiał w powietrzu, a Ryan w milczeniu oceniał całą sytuację, wiedząc, że już nic i nikt nie był w stanie zaradzić nadchodzącej fali gniewu. Taka była naturalna kolej rzeczy, a białowłosy i tak zdążył już wybrać sobie swoją przyszłą ofiarę, która zasłużyła sobie na wszystko, co miał i mógł jej zrobić. Miała za długi język. I była zbyt ślepa.
Powinieneś wiedzieć, jak sobie z nim radzić.
Nie odpowiedział, jakby odnalazł w tym widowisku dobre kino, którego nie doświadczył już przez lata, nawet jeśli wyraz jego twarzy pozostawał niewzruszony.
Niestety nie wszystko poszło tak, jak ułożył sobie to w głowie, a kiedy Jonathan uskoczył w zarośla, Jay nie odprowadził go nawet najkrótszym spojrzeniem, zdając sobie sprawę, że aktualnie było coś dużo ważniejszego, czym musiał się zająć.
Wstań ― jego głos przebił się przez nagłą ciszę, która zapadła, gdy Wilczur niespodziewanie oddalił się od nich. Nie było wątpliwości, że krótkie i rzeczowe polecenie zostało skierowane do Rebeki, co podkreśliło chłodne spojrzenie, które zawisło na wysokości jej oczu, jakby usilnie próbowało przyciągnąć jej uwagę. Nieważne w jakim stanie się znajdował – wiedział, że od tego momentu to on wydawał tu rozkazy i dopóki był świadomy, nie było mowy o tym, by ktokolwiek lub cokolwiek mogło je podważać. A już na pewno nie ona i dość łatwo było wyczuć aurę niechęci, która roztaczała się dookoła Grimshawa, gdy tylko na nią patrzył. Jeżeli ktoś tak bardzo mocno potrafił żałować, że białowłosa nie została rozszarpana przez Koirę, to był to właśnie Ryan.  Niesubordynacja i bezmyślność były cechami, przez które przypominał sobie, że nie bez powodu nie szanował innych. Za to anielica uświadamiała mu, jak słuszne było jego zdanie o miejscu dla kobiet. Wystarczyło dać im trochę swobody, a emocje i hormony zaczynały przejmować nad nimi władzę.
Milczał przez chwilę w oczekiwaniu aż kobieta raczy podnieść swoje dupsko z ziemi. Był ciekaw, na ile miała w sobie rozsądku, a na ile dziecięcego podejścia do życia, które nakazałoby jej zrobić na przekór. Zdawało się jednak, że ktoś z jej nędznym statusem służącej powinien znać się na spełnianiu cudzych zachcianek. Przynieś, podaj, pozamiataj.
Myślisz, że po co tu jesteś? ― jak na sytuację, która miała miejsce przed chwilą, brzmiał zadziwiająco spokojnie. Wręcz zbyt spokojnie. Pozwolił jej na chwilę zastanowienia, nawet jeśli nie oczekiwał, że zacznie kłapać jadaczką, spowiadając się ze swoich win, nawet jeśli na obecną chwilę było ich całkiem sporo. ― Jeżeli przyszłaś tu ratować dupsko swojemu podopiecznemu, od początku do końca powinnaś ubiegać się o przebywanie w jego towarzystwie. Ale przynależność do tej grupy nie ma być twoją szansą na wieczne trzymanie na nim oka i prowadzenie go za rękę. Jeżeli dobro podopiecznego jest dla ciebie ważniejsze niż szacunek do przywódcy, powinnaś stąd wypierdalać. W przeciwnym wypadku jesteś tylko bezużytecznym pasożytem, żerującym na zasobach DOGS i możliwości uzyskania pomocy od członków, których zasadniczo i tak masz w dupie. Dupie, której nie masz prawa grzać na miejscu, które otrzymałaś dzięki komuś, komu właśnie splunęłaś w twarz. Masz szczęście, że nie wpakował ci kulki między oczy, chociaż chętnie zobaczyłbym, czy twój mózg rzeczywiście jest na tyle mały i ograniczony, na ile wydaje się być, gdy wszyscy dookoła muszą słuchać tego zatroskanego pierdolenia. ― Wyczerpanie sprawiało, że z każdą chwilą chrypł coraz bardziej, ale tembr jego głosu ani na moment nie złagodniał i nie stracił na tnącej sile. Nie zapowiadało się też na to, że zamierzał pozwolić wejść sobie w słowo, chociaż musiał zrobić krótką pauzę, by odchrząknąć i pozbyć się drapiącego uczucia ze swojego gardła. ― Może zwyczajnie nie nadajesz się do tej roli? ― Przechylił głowę, opierając ją wygodniej o pień drzewa. Z jakiegoś powodu ostentacyjnie przesunął wzrokiem od jej głowy do stóp i z powrotem, choć bynajmniej nie pojawiła się w tym nawet najdrobniejsza cząstka zainteresowania jej ciałem. ― Jesteś w najlepszym stanie, a zamiast iść po niego, nadal siedzisz tutaj i obwiniasz innych za niewypełnienie czegoś, co od początku było twoją robotą. Nikt nie stoi ci na przeszkodzie, a – o ile nam wiadomo – to twój pierwotny dom. Czego miałabyś się obawiać? Pomijając fakt, że przynosisz Kirinowi wstyd przed całą resztą, nie wierząc w jego umiejętności i fakt, że dzięki nim nadal jest w stanie sobie poradzić. Chyba że nie znamy go jeszcze na tyle, a jego utrzymywanie się przy życiu jest twoją zasługą, jednak zważywszy na okoliczności, ciężko mi w to uwierzyć.
Próbujesz wjechać na jej ambicje?
Tępe suki nie mają ambicji.
Wreszcie poświęcił też szczątkową uwagę reszcie obecnych, jakby nagle stracił zainteresowanie skrzydlatą, która przez ten długi czas znajdowała się w centrum całej atencji i to na niej wszyscy mieli się skupić.
Ruszamy dalej. Nie ma sensu gonić teraz za Wilczurem, a dzieciak powinien poprowadzić go we właściwym kierunku. Przed nami kilka dni wędrówki. Będziemy urządzać postoje tak często, jak będzie to konieczne. Nie sądzę, żeby anioły miały w planach odwet, ale na wszelki wypadek nie traćcie czujności ― rzucił, odczekawszy jeszcze chwilę aż Nove skończy swoją robotę. Dopiero wtedy podparł się o ziemię zabandażowanym już kikutem i zaczął podnosić się ociężale z ziemi, w żaden sposób nie okazując, że wyraźniejsze impulsy bólu utrudniały mu tę czynność, znacząco wydłużając czas podniesienia się do pionu. Względnego pionu, biorąc pod uwagę, że wciąż przylegał plecami do drzewa. ― Kara cię nie ominie, ale możesz wreszcie przydać się do czegoś i zapracować na jej łagodniejszy wymiar.  Pomożesz Arthurowi i Rumcajsowi, chyba że już zdecydowałaś, a za parę dni będziemy mogli wysłać za tobą psy gończe ― rzucił sucho, chociaż jeśli o niego chodziło, nie zamierzał czekać aż anielica oddali się i ukryje na tyle dobrze, by przez resztę życia nie mieć z nimi nic do czynienia. Był skłonny zajebać ją na miejscu lub zwyczajnie polecić komuś, by to zrobił.
Ty idziesz ze mną ― wychrypiał ku Nove, chociaż w tym samym momencie spoglądał w kierunku lasu, w którym przed chwilą zniknął wymordowany.

MOCE:
Odnowa cieni: 3/3
Odnowa lodu: 3/3
Regeneracja rąk (odbudowa szkieletu): 3/10

Słyszałem, że Nov pomija kolejkę, ale pozwolę sobie uznać, że przez ten czas go opatrzyła, bo serio potem nie ma sensu tego przedłużać. Plus jeszcze nie piszę z/t, ale ktoś w kolejce będzie mógł to potem zrobić, zabierając już wszystkich. Cokolwiek.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

// Ponieważ nie chce mi się rozpisywać, a chyba każdy ma już dość, to będzie zwięźle.

Szarpanina trwała, dźwięki kolejnych powarkiwań przedzierały się przez świętą ciszę rajskich ogrodów, sytuacja stawała się coraz zabawniejsza. A może po prostu Rebekę zaczynało to śmieszyć? Naciągniętym na dłoń rękawem starła nietoperze odchody z boku swojej twarzy, a na ich twórcę zerknęła pobieżnie. Teraz edeńska scenka przybrała obraz już nie mordobicia, ale raczej zwierzęcego pościgu rodem z kreskówki.
Nie na długo.
Albo jednak...
"-Wstań."
Wstała. Ręce znalazły wygodne oparcie w pozycji zaplecionej na wysokości żeber, a spojrzenie czerwonych oczu odnalazło drogę ku Ryanowi.
No to czekam na kazanie, mamo.
Wbrew temu, czego można się było po niej spodziewać, ani razu nie wywróciła oczami. Nie wtrąciła żadnego chamskiego komentarza, nawet mrugała rzadziej niż zwykle. Na jej twarzy pojawił się nieco senny wyraz, ale i bardzo delikatny uśmieszek. Mogła mieć głęboko gdzieś zdanie Rottweilera, ale miała wykuty w sobie jakiś odsetek posłuszeństwa.
Chociaż raczej na odwrót. Mogła umieć być posłuszna, ale cały jego wykład mało ją interesował.
Na wspomnienie o karze wypuściła nagromadzone w płucach powietrze przez nos, co chyba miało być zalążkiem rozbawionego prychnięcia, ale ostatecznie skończyło się na delikatnym drgnięciu kącików ust. Nie musiał jej nakazywać, by pomogła pozostałym - i tak by to zrobiła. W końcu obaj panowie mieli się gorzej niż ona, a choć była tylko jedną kobietą na ich dwóch, zrobi ile będzie mogła, żeby wszyscy wrócili bezpiecznie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dzięki uważnej obserwacji żadna zmiana na twarzy białowłosej nie umknęła jego uwadze. Nie powiedział już jednak nic więcej, chociaż był pewien, że od tego momentu nawet jej trud i zaangażowanie nie sprawdzą się przy załagodzeniu kary. Grimshaw nie urodził się wczoraj, a w Desperacji mógł mieszkać, jeszcze zanim anielica przyszła na świat, a sądząc po jej postawie – formalnie była dla niego dzieckiem. Na jej nieszczęście nie uznawał metod bezstresowego wychowania.
Podtrzymując się Nove, poruszył się nieznacznie, dając jej znak, że ma zacząć iść krok w krok z nim. Zamiast jednak ruszyć naprzód, na początku podszedł do lśniących na ziemi przedmiotów. Nie zamierzał prosić nikogo o pomoc. Brak rąk najwidoczniej nie był dla niego aż tak wielkim kalectwem, jakiego by się spodziewano. Cień pod nogami jego i Bernardynki, który za sprawą padania światła stał się jednością, nagle poruszył się, chociaż jego właściciele stali w miejscu. Już po chwili z płaskiej, bezwymiarowej formy zaczął nabierać konkretnego kształtu, formując się w półprzezroczyste pnącze, które – jak się okazało – miało swoją materię. Za rozkazem Rottweilera owinęło się ostrożnie dookoła ostrza, przytrzymując je tak, by uniknąć jego niszczycielskiej mocy. Z równym wyczuciem uniosło je i powoli wsunęło za pasek Ryana, zaraz zgarniając z ziemi resztę przedmiotów, które Wilczur zgubił po drodze. Te z kolei wylądowały już w rękach jasnowłosej dziewczyny obok niego. Nie miał miejsca, by trzymać je wszystkie przy sobie, a wszelkie bronie zdecydowanie były niezbędne.
Gdy miał już pewność, że niczego nie pominął, ponaglił Psy skinieniem głowy. Czekała ich długa wędrówka.

___z/t. Teraz macie wybór – jeżeli nie chce wam się tu pisać, możecie uznać, że wyprowadziłem już wszystkich i lecimy do DOGS. Jeżeli chcecie, to piszcie dalej.

MOCE:
Kontrola cieni: odnowiona – 1/3. Tylko, żeby podnieść miecz z ziemi i wsunąć go sobie za pasek. No i zabrać resztę broni, które są na wagę złota. BERETTĘ I SZTYLET PODAŁ NOVE.
Regeneracja rąk (odbudowa szkieletu): 4/10

Wtrącam krótki post przed kimkolwiek, żeby potem nie zapomnieć, a Grow prosił, żebym zabrał ten miecz.
Wychodzę z tematu, żebyśmy już nie czekali. Ale chcę, żeby ktoś pierwszy napisał w siedzibie DOGS. Przede wszystkim zależy mi na tym, żeby Reb się tam pojawiła.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rumcajs niewiele robił, starał się prowadzić dyplomatyczne rozmowy i generalnie pomagać jak mógł, a to nie było łatwe. Kiedy Growlithe wpadł w szał, w natłoku zdarzeń Adam gdzieś zniknął. Każdy myślał, że jest ciągle z nimi, ale dopiero po wyjściu z Babel mogli się zorientować, że Rumcajsa z nimi nie ma. Po prostu wyparował.

z/t]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach