Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 14 z 21 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15 ... 17 ... 21  Next

Go down

Pisanie 26.01.19 18:45  •  Wąskie uliczki - Page 14 Empty Re: Wąskie uliczki
 — Wydaje ci się, że weźmiesz mnie na ładne oczy, panienko? — odezwał się nagle, całkowicie ignorując bitwę spojrzeń, którą ubzdurał sobie chłopak. W ślepiach Kirina stojąca przed nim osoba była już jednoznacznie dziewczyną. Przez te długie kosmyki włosów otaczające okrągłą, zaróżowioną od mrozu buźkę i przetrzymywane na siłę spojrzenie spod wyrazistych, podkręconych rzęs. Warto też od razu zaznaczyć, że wymordowany nie miał zbyt wielu urodziwych kobiet w gronie swoich znajomych, bo wszystkie desperackie panie niejednokrotnie tężyzną przypominały mężczyzn. Były tak samo brudne i wulgarne jak oni.
 Pchnął stojącego przed nim nieznajomego jeszcze raz, tym razem gwałtowniej. Z nadzieją, że biedaczyna ustąpi, albo chociaż padnie przed nim na tyłek, poziom E doskoczył o jeszcze jeden krok do przodu. Nigdy nad wyraz nie przejmował się istnieniem strefy osobistej. W definicji pojęć na które powinien zwracać uwagę nie było tego konkretnego terminu. Nie istniała więc psychologiczna bariera, która nie zezwoliłaby mu dokonać tego, czego dokonał. Był gotowy stanąć na butach chudzielca, czy nawet przepchnąć go siłą, jeżeli w dalszym ciągu będzie się stawiał.
 Otoczenie sprzyjało konfliktom. Póki jeden z nich nie ustąpi i nie odsunie się pod ścianę, nie zmieszczą się przechodząc jednocześnie. W alejce było ciemno, ciasno i z każdą sekundą co raz duszniej. A wymordowany z nieopisaną uciechą chuchał chłopakowi w twarz. Nie była to być może ten kąsający smród papierosów, ale desperaci nie mają w zwyczaju dbać o stan swojego uzębienia każdego, jednego dnia. Szczególnie, gdy chodziło o wymordowanego-kanibala, woń wydobywająca się z jego wykrzywionych w uśmiechu ust nie była najprzyjemniejsza.
 To, że ostatnimi czasy sporo przebywał w mieście nie znaczyło, że ograniczył swoje mordercze zapędy. Można powiedzieć, że właściwie żywił się lepiej, niż przez wszystkie ostatnie lata. Tak wyborne było właśnie mieszkanie w M-3.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.01.19 14:18  •  Wąskie uliczki - Page 14 Empty Re: Wąskie uliczki
- Nie jestem panienką - odpowiedział głosem spokojnym i zdecydowanie wskazującym, że nie nosi kiecek. Fakt, mógł związać lekko rozwiane teraz kłaki, co zresztą na ogół robił, ale jakoś dzisiejszego dnia niezbyt o tym myślał. Chciał tylko wyskoczyć do sklepu i wrócić czym prędzej do pracowni, dlatego równie dobrze mógł wyglądać jak menel Mieciu. Zamiast tego wyszło na to, że wygląda całkiem ładnie. No cóż, nie zależało mu ostatnio na wyglądzie. Nie miał dla kogo wyglądać. Jedyna osoba, na której mu zależało, przez całe życie i tak bujała się z innymi i nawet go nie zauważała, a jak zauważyła to wyszła chujnia. Standard.
Mało brakowało, a serio wylądowałby w śniegu na zadku. W ostatniej chwili odzyskał równowagę, choć odsunął się od nieznajomego na dobre pięć kroków. Na szczęście ćwiczył ten niezbyt przydatny parkour, który ratował tyłek od nieoczekiwanych spotkań z podłożem. Dobrze pamiętał jak na początku wracał do domu poobijany, z pozdzieranymi łokciami, kolanami i dłońmi. Jak tygodniami miał siniaki od upadków i potknięć, jak kiedyś skręcił kostkę czy złamał nadgarstek. Tylko dlatego, że zachciało się skakać pomiędzy słupkami w parku czy po bliskich sobie płaskich dachach niskich budynków. Gdyby matka wiedziała o tych dachach, to chyba by go ostro przetrąciła. Hayes westchnął tylko przewracając oczami. Dupek nie miał zamiaru najwyraźniej ustąpić, a jeszcze chuchał na niego jak jakiś niemyjący zębów pedofil pod przedszkolem. Na szczęście nie był już dzieckiem. A ten osobnik przed nim musiał być koszmarem swojego dentysty.
Nie miał się co kopać z koniem, nieznajomy najwyraźniej próbował być pseudo samcem alfa albo udawał upartego osła i na pewno z jego strony nie było co oczekiwać ustąpienia pierwszeństwa. Wychodziło na to, że sam się musiał cofnąć te paręnaście metrów do poprzedniego rozwidlenia, jeśli zamierzał jeszcze dzisiaj wrócić do domu. Rzucił tylko mruknięte po angielsku "Jezu", odwracając się na pięcie. Na autobus na pewno już by nie zdążył, więc chrzanić. Będzie dłuższy spacer, nogi mu od tego przecież nie odpadną. Robiąc nowe ślady na warstwie białego puchu zaczął wracać do wcześniejszego zakrętu. Mądry głupiemu ustępuje, a do tego nie będzie go mdlić od smrodliwego oddechu.
Kto by pomyślał, że spotka coś na kształt menela. Chyba jakiegoś bardziej ekskluzywnego, skoro stać go było na soczewki i nie był tak źle ubrany.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.01.19 20:03  •  Wąskie uliczki - Page 14 Empty Re: Wąskie uliczki
 Prawidłowa płeć osobnika stojącego na przodzie w dalszym ciągu niewiele go obchodziła. Jeśli już raz zadecydował o jego płci, zmiana zdania była możliwa wyłącznie poprzez udowodnienie swojej racji. Z drugiej strony wcale nie zamierzał pytać "nie jestem panienką" o pokazanie ptaka.
 Wytrzymał z uporem innego kopytnego zwierzęcia momenty wahania się przez chucherko. Gdy ustąpienie strony przeciwnej przerastało jej dumę, w ruch szły pięści. Kirin był przekonany, że w przypadku tej osoby wystarczyłaby jedna, wycelowana w sam środek twarzy.
 Szczęście w nieszczęściu, że po milczącej walce charakterów, chłopak postanowił jednak dać za wygraną i wycofać się w stronę jednego z rozdroży. Może nie był z tego powodu najszczęśliwszy, co wymordowany był w stanie wywnioskować z jego wyrazu twarzy, ale jednak zrobił to. Z bólem? Poczuciem wyższości nad upartym jak muł kanibalem?
 Kirin nie odstąpił pięknisia na krok, gdy ten zwrócił się do niego plecami. Niewiele brakowało, by zaczął chuchać mu gorącym oddechem na kark. Szalik jednak chronił ten skrawek skóry wystarczająco, by odwieść dobermana od jego pomysłu. Mimo to, że konflikt został niemal zażegnany, świerzbiły go pięści. Nienawidził miastowych bardziej od każdej szui z desperacji, a to że w spojrzeniu chłopaka dostrzegł nutę pogardy wzburzyło go dostatecznie, by posunąć się o krok dalej.
 Nie bacząc na to jak wielce niehonorowe jest atakowanie kogoś od tyłu, złapał Willa za ramię, szarpnę z całej siły ku sobie, a drugą rękę, która czekała w pogotowiu nisko przy pasie dźgnął do przodu dzierżonym w niej nożem.
 Nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydawało się, że biega po mieście nieuzbrojony, to należało wiedzieć, że wymordowani nigdy nie są bezbronni. Pozbawieni przedmiotów mieli swoją zwierzęcą siłę, ale doberman był nożownikiem. Nie musiał obnosić się z kolekcją swoich ostrzy, by w najbardziej odpowiednich do tego momentach wykazać się powiązaną z tytułem bezczelnością.
 Broń trafiła do jego dłoni za sprawą perfekcyjnie opanowanego gestu. Wyłoniła się z wewnętrznej kieszeni bluzy i w następnej sekundzie gładko przebiła wszystkie warstwy ubrań chłopaka. Pierwszy cios był płytki, ale niewątpliwie sięgnął celu. Kirin poczuł opór zaciśniętych tkanek, a potem... Potem był pewny, że usłyszy okrzyk bólu.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.01.19 0:17  •  Wąskie uliczki - Page 14 Empty Re: Wąskie uliczki
Jakby został o coś takiego poproszony, zamiast odwracać się tyłem czym prędzej wybrałby numer alarmowy, żeby zabrali jegomościa do wariatkowa, bo byłby jakiś szurnięty umysłowo. Obnażać się publicznie, przed facetem i to jeszcze zimą. Obrzydlistwo. Dobrze jednak, że miał do czynienia z Sebą, a nie najgorszym homoseksualnym zboczeńcem, który by się podjarał na samą myśl o tym.
Właściwie nie powinien się odwracać do żadnego nieznajomego tyłem, ale nie miał doświadczenia z napadami, był przyzwyczajony do spokojnego życia, gdzie nikt nie wbijał kosy pod żebra za darmo. Nawet jak zdarzało mu się spotkać w M1 jakichś ciemniejszych typków w stylu prawie-dorosłych dresów to jakoś dawało radę uniknąć obicia mordy. A rzeczywiście nie wytrzymałby za długo w spotkaniu z pięścią. Zwłaszcza z pięścią napędzaną krzepą wymordowanego. Nie był posiadaczem ryja zahartowanego bójkami, nigdy też nie miał ochoty tego zmieniać. Wojowanie nie było po prostu w jego naturze. Ale nie był też tchórzem – po prostu stosowanie przemocy było dla niego głupie.
Wsunął obie dłonie w kieszenie, ale zaraz po tym poczuł szarpnięcie w tył, mimowolnie odwracając się ze względu na siłę. Chciał zadać krótkie pytanie „czego znowu”, ale nawet nie zdążył. Spomiędzy rozchylonych warg ze świstem wyleciało powietrze, zaraz po tym zacisnął szczęki starając się nie dać nieznajomemu satysfakcji z tego, że jednak ten ból poczuł. Był w szoku. Szoku, że właśnie został ugodzony nożem po raz pierwszy w życiu, że ten dziwny koleś mimo wszystko zaatakował go, choć spróbował nie być aż tak uparty i mu ustąpić, szoku, że nie miał nawet jak w tej chwili uciec. Wzrok niebieskich oczu odszukał złote ślepia, zadawał nieme pytanie, patrzył z przerażeniem. Jednocześnie w tej samej chwili trzy razy stuknął palcem w kieszeni przycisk zasilania, uaktywniając aplikację. Szybkim ruchem dłoni wysłał krótką wiadomość do kontaktu z góry listy, ale we wciąż nałożonych na uszy słuchawkach usłyszał głos powiadomienia: wysłano pomyślnie do Verity. Ta informacja jeszcze bardziej go zmroziła. Musiał kliknąć o jeden kontakt za daleko, kiedy robił to na ślepo. Zamierzał udostępnić lokalizację ojcu, nie dziewczynie, która pewnie miała gdzieś co w tej chwili robił. Nie było czasu, żeby wysłać drugi sygnał alarmowy. O wezwaniu przez przepustkę nawet nie pomyślał. W tej chwili poczuł się nagle dziwnie zagubiony. Drugą ręką zanurkował do kieszeni spodni, na szybko wydobywając stamtąd jedno z dłutek. Narzędzie do obrony najgorsze chyba z możliwych, ale spróbował ostrą krawędzią zamachnąć się w stronę ręki napastnika, cały czas zaciskając z bólu zęby. W oczach pojawiły się łzy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.01.19 9:14  •  Wąskie uliczki - Page 14 Empty Re: Wąskie uliczki
 Zadając rany spodziewaj się otrzymania ran w zamian. Prawie żadna walka nie należała do tych czystych, gdzie jeden wystosowany odpowiednio cios mógł ją zakończyć. Cięcie było niewielkie, jak krótkie ostrzeżenie dla chłopaka, by zbytnio nie cwaniakował. Bezpieczniej byłoby dla niego zwyczajnie zalać się łzami i uciec ile sił w nogach. Kirin nie miał ochoty ścigać się po mieście za ofiarą.
 Lecz zamiast tego, poczuł jak coś metalicznego wrzyna się w jego rękę. Ostre na czubku i rozszerzające się im dalej od krawędzi. Miał pecha co do tej kończyny, bo jeszcze niedawno leczyła się tam rana, którą sam sobie zadał w napadzie szału. Nie zdziwił się nawet na sekundę, skojarzył fakty błyskawicznie. Chłopak próbuje się bronić.
 — Przejebałeś sobie kurwiu — warknął w odpowiedzi na heroiczny wyczyn.
 Złapał za nadgarstek wyciągniętej do przodu ręki Willa i skręcił ją pod nieprzyjemnym kątem. Pogruchotanie kości mogło być wyłącznie przypadkowym efektem ubocznym. Starał się jedynie unieruchomić długowłosego i powstrzymać jego rycerskie zapędy. Jeśli dłuto było jedynym, co przy sobie posiadał, to raczej nie powinien liczyć na efekt większy od tego, jaki już osiągnął.
 W zamian za jedno dźgnięcie stalową końcówką, doberman zamierzał odwdzięczyć mu się dużo hojniej. Wykorzystując to, że wystosowując uderzenie nieznajomy musiał zwrócić się do niego przodem, dźgnął nieco poniżej mostka, po przeciwnej stronie serca. Zabijanie go teraz, natychmiast mijało się z celem. Stawianie się desperatowi to było jedno, ale gdy postanowił go zaatakować... Kirin musiał usłyszeć, jak jęczy z bólu.
 Szarpnął płaski nóż ku sobie zostawiając pod ubraniem gładkie cięcie. Ostrze ślizgało się jak po rozgrzanym masełku. Może to kwestia tego, że miastowi z natury nie hodowali sobie nadmiernej muskulatury. Żywiąc się śmieciowym jedzeniem nie posiadali odpowiedniej struktury tkanek.
 A może po prostu Kirin by w tym momencie już tak wściekły, że taktował chłopaka z całą swoją siłą przy każdym cięciu. Dźgnął jeszcze raz, w okolicach mostka, a potem przycisnął nóż do krtani.
 — Wydaje ci się, że miasto jest bezpieczne? — zaśmiał się gardłowo zadając mu pytanie. Z czubka głowy i z nad wyrastających na niej zakrzywionych rogów ześlizgnął się kaptur. Jeśli spojrzenie złotych ślepiów nie przekonało chłopaka, to być może ten objaw apokaliptycznej choroby da mu do myślenia. Wystarczyłoby trochę krwi spływającej po ranie Kirina, by wirus x przeniósł się swobodnie na szlachtowanego chłopaka.
 Wymordowany doskonale zdając sobie z tego sprawę, wyciągnął ramię przed twarz Willa. Wiedział, że dla większości miastowych groźba zarażenia się była czasem gorsza od najprostszej śmierci.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.01.19 13:18  •  Wąskie uliczki - Page 14 Empty Re: Wąskie uliczki
To co zrobił było kompletnym odruchem. Złapał za pierwszy lepszy przedmiot, który miał pod ręką, żeby nie poddać się tak łatwo. Może nawet jakby zginął, Wojsko przybiegłoby z jakimś psem tropiącym, a ten ruszyłby śladem napastnika. Gdyby mógł uchronić przed swoim losem inną istotę, to byłoby to totalnie warte poświęcenia. Nie, żeby chciał umierać. Kirin spóźnił się miesiąc - wcześniej nawet by się nie bronił tylko grzecznie dał zadźgać albo zamiast odwracać jeszcze próbował mu bezskutecznie przywalić, żeby bardziej wkurzyć. Biednemu jednak zawsze wiatr w oczy.
Oczywiście, że sobie przejebał. W chwili urodzenia miał już przejebane, więc nic nowego i nadzwyczajnie zaskakującego. Tym razem już krzyknął pod wpływem bólu w nadgarstku. Nieprzyjemne chrupnięcie zwiastowało, że w najbliższym czasie nie miałby władzy nad ręką, a pewnie też na kolejne pół roku straci możliwość zarabiania poprzez malowanie. Ciężko by mu było to robić drugą dłonią, nie był aż tak zdolny, żeby smarować farbą po płótnie w dowolny sposób, choćby i zębami. Ale nie to było jego zmartwieniem. Wypuścił swoją prowizoryczną broń. Miał ich jeszcze parę w kieszeni, ale po przeciwnej stronie niż aktualna jedyna zdrowa ręka - wyciągnięcie kolejnego dłuta w krótkim czasie było więc niemożliwe. A i tak wkurzył nieznajomego tym, że próbował walczyć o swoje marne, zakichane życie. Przy kolejnym ciosie również nie udało mu się już zatrzymać w gardle bolesnego jęku. Znowu zacisnął szczęki, powstrzymując się przed rzuceniem jakiejś uwagi. Nie chciał tego pogarszać, może jeszcze miał szansę na wypełznięcie z tego w całości. Gdyby tylko pomoc przyszła na czas.
A wezwał złą osobę.
Błagam, Verity. Olej wiadomość. Olej ją jak ja czasem olewałem twoje. Nie przychodź tu.
Poczuł w ustach smak krwi. Cios naruszył płuco czy jeszcze nie? Koszulka pod warstwą ubrań zaczęła się robić coraz bardziej mokra i lepka od szkarłatnej cieczy wyciekającej z ran. Zrobiło mu się słabo, szanse ucieczki o własnych siłach zmalały niemalże do zera. Zauważył, że oddycha z trudem, jak najpłycej. Każde wciągnięcie powietrza przypominało turlanie się po odłamkach szkła. Razem z kolejnym cięciem oprócz niezbyt zadowolonego wyrażenia bólu, z oczu pociekły łzy wyciśnięte przez to paskudne uczucie. Zachwiał się, ale znów nie wylądował na chodniku, uparcie trzymając się w pionie. Może to był błąd, bo tym razem zakrwawiony metal zbliżył się do jego szyi. Jedno przesunięcie i będzie po wszystkim.
- O... żesz... - wychrypiał starając się złapać odpowiednią ilość powietrza, żeby móc oddychać, a jednocześnie jeszcze coś powiedzieć. Gapił się na rogi. - Dia...beł... - dokończył wypowiedź, nabierając kolejny wdech przez zęby. Nie miał pojęcia, że to wymordowany. Nie wierzył w bajki wciśnięte im przez poprzedniego dyktatora, że za murem istnieje sobie świat z chodzącymi zombiakami i że są groźni, bo są groźni i tyle. Jak dla niego cała ta szopka w wiadomościach była po to, żeby zniechęcić mieszkańców Miasta do wyściubiania nosa poza barierę, która ich otaczała. Dlatego też prędzej by już uwierzył, że mu sam Szatan wyskoczył przed nos niż jakiś zarażony dziwny ludek. To by w sumie tłumaczyło czemu mu tak jedzie z paszczy i jest taki niemiły. Lekko zezując spojrzał na rękę. Pewnie miał jakiś HIV albo inną cholerę, jak to diabeł. Co mu zresztą przyjdzie z zarażania nieuleczalnym świństwem, skoro sam Hayes powoli już się czuł jakby balansował na granicy pomiędzy życiem i śmiercią. Robiło mu się coraz zimniej, coraz bardziej słabo. Z trudem utrzymywał otwarte oczy. Przestał też już wyrażać takie przerażenie, nie miał na to siły. Pogodził się z tym, że zdechnie tutaj, w miejscu bez kamer, w środku pięknej zimy.
Nie modlił się od dziesięciu lat.
I właśnie zaczął w myślach to robić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.01.19 18:06  •  Wąskie uliczki - Page 14 Empty Re: Wąskie uliczki
 Kirin kilkakrotnie w trakcie swojego żywota żegnał się z nim. Za pierwszym razem może rzeczywiście miało to sens, bo zarażony wirusem w końcu umarł, ale każda kolejna próba sprowadzenia go do grobu kończyła się fiaskiem. Być może to jego wina, był uparty jak osioł i nie poddawał się nawet prawom śmierci. Z drugiej strony bardziej prawdopodobne było to, że zły los wcale nie chciał pozwolić mu odejść. Dla każdego byłoby łatwiej, gdyby wymordowana żyrafa (która z żyrafy zdawała się posiadać najmniej) odeszła na dobre z tego świata. Na złość wszystkim, doberman miewał się doskonale.
 Wyglądało na to, że zawiązał spółkę z kostuchą, która polegała na podrzucaniu jej kolejnych ofiar w zamian za własne życie.
 Był przekonany, że liczba zadanych cięć wystarczy już, by chłopak wykrwawił się powoli. Mógłby porzucić go w tym ciemnym zaułku i pozwolić mu umierać w spokoju i w samotności. Mimo to, dla pewności użył ostrza noża jeszcze kilkakrotnie, na ślepo wciskając go pod ubrania chłopaka. Każdy z ataków wiązał się z kolejną krwawiącą raną. Jedne mogły uszkodzić jakieś ważne narządy, inne pozostawiały wyłącznie ślad na skórze i mięśniach.
 Słysząc wyduszone słowo 'diabeł' uśmiechnął się jedynie. Od bardzo dawna nie zabił kogoś ot tak, z powodu kaprysu. Ostatnie lata naznaczone były walką o przetrwanie, ale to kilka poprzednich miesięcy sprawiło, iż przypomniał sobie jak toczyło się jego życie setki lat wcześniej. Zanim jeszcze na dobre się ułożył i złagodniał.
 Pewny, że tym razem nieznajomy nie oprze się jego pchnięciu, rzucił nim na beton. Uderzenie głową o twardy grunt niewiele zmieni w jego stanie. Umierał, nie dało się inaczej tego nazwać. Nie musiał się już niczym przejmować. Tym, że jeden z wielu noży, które posiadał wymordowany zniknął pod jego bluzą, czy jego kolejnym gestem - wyciągnięciem niemal identycznego narzędzia. To jednak zakończone było szerokimi ząbkami, idealnymi do piłowania drewna. Albo kości.
 — Mam nadzieję, że masz na koncie trochę pieniążków. Chętnie poszalałbym na zakupach w twoim imieniu. — Nawet jeśli dotychczas jakimś cudem Will opierał się powaleniu, kopniakowi i ciężarowi ciała wymordowanego raczej nie mógł nie ulec. Doberman przycisnął kolanem jego klatkę piersiową, złapał nadgarstek z przepustką przy betonie, a drugą rękę, uzbrojoną w nóż przycisnął do przegubu chłopaka. Wiele się nasłuchał o tym, że małego urządzenia noszonego w M-3 nie da się ściągnąć, ale co jeśli odetnie się rękę?
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.01.19 19:36  •  Wąskie uliczki - Page 14 Empty Re: Wąskie uliczki
Miał tak beznadziejne życie, że gdyby morderca o nim wiedział, pewnie by go zostawił w spokoju, żeby sobie mógł żałośnie cierpieć dalej w środeczku. Rodzice pracoholicy, rodzeństwa nie miał, większość czasu wychowywała go ciotka, nie był zbyt towarzyski, więc kumpla miał jednego, w szkole szło mu dobrze, bo nie balował i miał czas na naukę. Jedyna laska, która mu się spodobała była jego sąsiadką, ale przez swojego wewnętrznego pierdolca powiedział jej cokolwiek dopiero po dwunastu latach, kiedy było już o wiele za późno. Zabić się nie umiał, żyć nie umiał, nawet umierać najwyraźniej też nie, bo jeszcze chwilę na siłę starał się trzymać tego świata. Znawca jego historii życiowej by jeszcze tylko parsknął rozbawiony. Po co kopać leżącego, nie?
A na nagrobku powinni mu wyryć "Remember. You cannot fast travel when enemies are nerby."
Nie oparł się pchnięciu. Właściwie nie stawiał już oporu tak bardzo jak opłacona z góry dziwka, więc wylądował na chodniku, uderzając jeszcze o niego głową. Na szczęście nie na tyle, żeby dostać śmiertelnego urazu. A może na nieszczęście, bo wciąż odczuwał ból, chłód wywołany nadmierną utratą krwi i teraz dodatkowo śniegiem? Zakaszlał, wypluwając kolejną porcję szkarłatu, plamiąc nieskazitelny dotąd śnieg. Ciężko było się rozstać ze światem. Nigdy za specjalnie nie zastanawiał się co jest potem - reinkarnacja, wielka nicość wśród ciemności, rajskie chmurki i aniołki oraz piekło dla niegrzecznych. Wszystko wydawało mu się zawsze nielogicznymi bzdetami, a kiedy już miał przed sobą możliwość sprawdzenia, wcale mu się nie spieszyło. Ale sprawdzi. Greenwood mu nie pomoże, o tej porze dnia nikt nie będzie tędy przechodził, nie miał siły krzyczeć, żeby zaalarmować ewentualny patrol, ojciec nie miał pojęcia, że tu się walał po chodniku z jakimś ziomkiem, bo kretyn pomylił numery, po omacku z kieszeni wysyłając prośbę o pomoc.
Kolejne iskry bólu poraziły go w momencie, w którym cielsko dziwoląga na niego wlazło. Co on był, cholerną poduszką? Jakaś puszka z plecaka boleśnie wbiła mu się w plecy, ale to było nic w porównaniu z całą resztą. Prawie jej nawet nie czuł. Oddychał płytko i dość chrapliwie, co chwila wypluwając kolejne porcje krwi. Czarne włosy rozsypane dookoła usiały się odrobinę kolorowymi kroplami. Wszystko to, żeby mu jeszcze zarąbać przepustkę, co? Mimowolnie wygiął wargi w dość zbolałym uśmiechu.
- Studenci... nie miewają... hajsu... - wycharczał ostatkami sił. Jeśli je ściągnie, urządzenie mogłoby pewnie wysłać sygnał alarmowy odpalając nadajnik. To dlatego Łowcy się ich pozbywali jak najszybciej, z tego co opowiadała mu ta ratująca życie dziewczyna. Żeby nie zostać namierzonym przez ten zły system, z którym walczyli. Może zdążyłby jeszcze wejść do najbliższego spożywczaka ulicę dalej, choć obecnie jego spodnie i tak poplamione były czerwienią. Willowi w sumie byłoby już wszystko obojętne. Wzrok skierowany w stronę nadgarstka nagle przestał być ostry, wizja świata zniknęła w ciemności, a on sam zamarł, przestając oddychać wkrótce po tym.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.01.19 12:20  •  Wąskie uliczki - Page 14 Empty Re: Wąskie uliczki
 Nucąc pod nosem jakąś popularną piosenkę, której nasłuchał się ostatnio w miejskim radiu piłował kość. Rzędy ząbków przy ostrzu noża dobrze kroiły ścięgna i mięśnie, ale przy szkielecie należało się odrobinę napracować. Chłopak nie należał jednak do tych 'grubokościstych', więc przy kilku szlifach i dobrym wygięciu kość strzeliła w końcu rozłamując się na drobne elementy. Resztę podtrzymującej dłoń tkanki odciął w akompaniamencie wilgotnego mlaskania.
 — Bogactwo i ręka królewny dla najdzielniejszego psa na Desperacji — mówił na głos, podnosząc odcięty fragment ciała na wysokość wzroku. Przepustka zsunęła się w dół o opadła głucho na splamiony czerwienią śnieg. Podświetlony ekran migał w ogłupieniu wyświetlając raz za razem komunikat z pytaniem: co chcesz zrobić?, ale miękkie, bezwładne palce nie były już w stanie wymusić na urządzeniu żadnego polecenia.
 Tyłek posadził wygodnie na klatce piersiowej Willa. Nieznajomy nie sprzeciwiał się takiemu traktowaniu, właściwie umilkł nagle ku zaskoczeniu Kirina. Wymordowany był święcie przekonany, że ofiara wytrzyma jeszcze trochę, ale najwyraźniej upływ krwi pod ubraniem był już zbyt obfity, aby zatrzymać przy ciele świadomość.
 Spoglądał przez chwilę na twarz trupa, rozluźnioną, milcząca gębę która usnęła na dobre z umęczonym obliczem. Dla pewności przyłożył dłoń do jest ust i przytrzymał ją na tyle, by upewnić się, że chłopaczyna nie spróbuje zawalczyć do oddech.
 Nie udawał, rzeczywiście umarł.
 — Nie potrafisz się bawić — Wykrzywił się i zsunął na bok, by obejrzeć martwego w całej jego okazałości. Bardziej jednak poza walorami ciała dobermana interesował dobytek miastowego. Niedelikatnie wyszarpał spod niego plecak, który jak dziecko szukające prezentów przetrząsnął. Resztki zawartości wysypał przed siebie na śnieg.
 Zgarnął telefon, podłączył do niego słuchawki, które następnie zawiesił na szyi. W rytm melodii wygrywanej z urządzenia chłopaka ściągał z niego spodnie. Górna część ubrania podziurawiona nożem nie nadawała się już do niczego, ale reszta odzieży nadal się idealnie. Byli podobnego wzrostu. Skarpetki oszczędził, ale buty i złożone w nierówną kostkę spodnie zapakował do pozyskanego plecaka. Dopiero wtedy kątem oka dostrzegł kilka dłutek.
 — Hej! Lubisz malować? — Zapytał trupa i chwycił w obie dłonie ostrze przedmioty. Mama zawsze mówiła mu, że ma talent, kiedy malował ją zestawem kolorowych kredek na idealnie białej kartce. W przedszkolu jego rysunek psa zawiesili na tablicy przy drzwiach budynku, a w podstawówce wybrali go na konkurs lepienia z plasteliny. Przez wieki nie szlifował tego daru, ale czuł, że teraz przepełnia go wena.
 Dźgnął uda Willa i nakreślił na jego skórze dwie, płytkie linie, które zaczerwieniły się natychmiast. Dłubał przy swoim rysunku dłuższą chwilę, ale gdy żyrafa była już gotowa, spojrzał na nią z oddali i westchnął zadowolony.
 Patrzył na nią jednak o kilka sekund za długo, ponieważ nagle uznał, że dłuta nie nadają się do rysowania, a nieimpregnowana skóra jest słabym podłożem. Zamachnął się i przebijając powieki wbił długa w gałki oczne chłopaka. Wypuścił ich rączki z dłoni i uśmiechnął się na widok tego, jak zabawnie sterczą do góry. Dopiero wtedy poczuł się artystycznie spełniony.
 — Mogło być znacznie gorzej, panienko. Mogłaś odrodzić się wymordowaną — oznajmił podnosząc się do góry. Wytarł dłonie w śnieg, a potem oparł je na biodrach. Wyprostował plecy z cichym przestawieniem kości, a potem rozejrzał na boki. Okolica pozostała jednakowo cicha i pusta. Nie miał tu już nic więcej do roboty.
 Poprawił plecak ze zdobyczami na ramieniu i kontynuując swoją przechadzkę ruszył wąską alejką. W przeciwną stronę niż szedł wcześniej. Uznał bowiem, że wcale nie chciało mu się iść w kierunku, który wcześniej zagrodził mu nieznajomy.

z/t
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.03.19 17:43  •  Wąskie uliczki - Page 14 Empty Re: Wąskie uliczki
Po dziesiątym nieodebranym połączeniu przestała się łudzić.
 Nie żeby do tej pory miała jakąś szczególną nadzieję, bo zbywanie jej i tak już sporadycznych wiadomości stało się jakby nowym motto Hayesa przez ostatnie pół roku. Niby próbowała nawiązać kontakt, niby on jej tam coś odpowiadał, ale rozmowa zdecydowanie się nie kleiła. Verity była w stanie to zrozumieć i nawet nie próbowała się dziwić, bo i sama pewnie czułaby się na miejscu kolegi przynajmniej niezręcznie. Co innego jednak nie mieć ochoty gadać o pierdołach, a co innego wysłać tajemniczej treści esemesa z aplikacji lokalizującej, a potem tak po prostu zamilknąć.
 Mijało już prawie pół godziny, a on nadal się nie odzywał.
 Zacisnęła palce mocniej na silikonowej osłonie telefonu, jakby w ten sposób miała szybciej wyczuć sygnalizujące nową wiadomość wibracje. Rozbiegany wzrok umykał uwadze siedzącej wokół kuchennego stołu gromadce dziewcząt, radośnie przekrzykujących się żartami i podającym sobie miski z przekąskami. Tylko Greenwood wycofała się z zabawy, obecnie wciśnięta w kącik przy ścianie. Mniej-więcej co trzy sekundy zerkała nerwowo na czarny ekran, próbując wyłapać, czy może przeoczyła już wszystkie sygnały i tylko migająca na zielono dioda poinformuje ją o jakichś wieściach.
 Gospodyni właśnie spytała, czy ktoś może skusi się jeszcze na dokładkę tortu, jednak dla Verity urodzinowe przyjęcie skończyło się sekunda w sekundę z odczytaniem tajemniczego zlepku "Hlp" i dwóch nazw ulic, które jak wiedziała znajdowały się może kwadrans stąd.
 Gdyby pobiegła, dziesięć minut.
 Ciche zgrzytnięcie zębów utonęło w salwie śmiechu wywołanej czyimś trafnym dowcipem. Chyba chodziło o coś z korkociągiem i ośmiornicą, a może pociągiem i ciecierzycą, nawet nie dosłyszała. W kompletnym bezruchu toczyła ostatnią walkę między popadasz w paranoję a to na pewno coś ważnego. Koniec końców żaden argument nie był w stanie wygrać z tym, iż lepiej sprawdzić niż później żałować, a i tak może już zbyt wiele czasu zmarnowała. Wyplątawszy się ostrożnie ze swojego kąta, zahaczyła już tylko o jubilatkę i uprzedziła, że na chwilę znika. Z krzywo zapiętym płaszczem i niedbale wciśniętą na głowę czapką wypadła na ulicę, od razu skręcając w odpowiednim kierunku. Zatrzymała się raz – kiedy powiewająca za nią końcówka szalika zahaczyła się o klamkę otwieranych właśnie przez kogoś drzwi – a później dopiero przy tabliczce z napisem Wiśniowa.
 Po swojej lewej miała numer 22, dalej 24 i skrzyżowanie ze Słoneczną. Dookoła jakby nagle ani żywej duszy, choć przecież pora wcale nie była jeszcze późna. Żadnych znamion świadczących o niespodziewanych wydarzeniach. Nikogo, kto choćby z daleka przypominał Hayesa. Nie wiedząc za bardzo, co teraz ze sobą zrobić, ruszyła powoli do przodu. Przeczucie kazało jej nie wracać jeszcze, choć przecież na pierwszy rzut oka przekonała się już o fałszywym alarmie. Dopiero kiedy minęła skrzyżowanie i przypadkiem wręcz spojrzała na odchodzący od ulicy ciemny zaułek, uczucie niepokoju ukłuło z podwójną siłą.
No przecież nie.
 A może jednak tak?
 Generalnie uliczek takich jak ta było wiele: bez chodnika, kiepsko oświetlonych, bo służyły głównie do przechowywania kontenerów ze śmieciami i przetransportowywania dostaw prosto na zaplecze mniejszych sklepików. W te szersze dało się nawet wjechać samochodem, ale wszystkie z równą częstotliwością były także wykorzystywane jako skróty, jeśli akurat człowiekowi nie chciało się iść naokoło wzdłuż jezdni.
 Zerknęła na kolorową blaszkę przy najbliższych drzwiach. Informacja, iż znalazła się przy Słonecznej 15 wcale nie podniosła jej na duchu, a wręcz przeciwnie, przyspieszyła bicie serca o kilka kolejnych uderzeń na sekundę.
 — Tam na pewno nic nie ma, nie bądź tchórz — fuknęła pod nosem, jakby upominanie samej siebie miało w jakiś sposób dodać jej odwagi. Do sporych śladów czyichś butów w niezbyt grubej warstwie śniegu dołączyły kolejne, mniejsze, kiedy Greenwood wreszcie zdecydowała się raz a dobrze rozprawić z wątpliwościami. Albo coś się rzeczywiście stało i ten zaułek byłby ostatnim miejscem, które była w stanie sprawdzić, albo też padła ofiarą własnej paranoi i tak naprawdę nie było się czym martwić. Musiała się już tylko ostatecznie upewnić, a będzie mogła wracać.
 Szkoda tylko, że spokojny powrót mógł być co najwyżej pobożnym życzeniem.
 Gdyby tylko nie podeszła aż do zakrętu, pewnie jeszcze długo nikt by tam nie trafił. Może nawet nigdy by się nie dowiedziała, jaki los spotkał jej niegdysiejszego kolegę z klasy. Z początku zresztą, gdy tylko wzrok padł na leżącą pośrodku przejścia postać, nie była w stanie go rozpoznać. Zatrzymała się gwałtownie, wytrzeszczając oczy z niedowierzaniem. Może stała tak przez kilka sekund, może minut, na próżno by liczyć; tysiące myśli uderzyły nagle, każda z innej strony, tworząc tylko niezrozumiały bełkot zamiast pomóc zorganizować się w jakąś spójną całość.
 Któryś impuls zmusił wreszcie Verity do ruszenia się z miejsca i podejścia bliżej. Gdzieś na najprostszym, ludzkim poziomie wcale nie chciała tego robić. Wewnętrzny głos nawoływał do ucieczki, schowania wspomnienia tego widoku gdzieś głęboko w sobie i udawania, że nic takiego nie miało miejsca. Wiadomość? Jaka wiadomość? Ciało? J a k i e c i a ł o?
 Tylko że nie mogła tego tak zostawić. Narastającą panikę jeszcze póki co przezwyciężało poczucie odpowiedzialności, a ono kazało zrobić tych kolejnych kilka kroków. Buty nagle zdawały się mieć ołowiane podeszwy, a przez ledwie skrzypiącą warstwę białego puchu trzeba się było przedzierać jak przez zaspy. Przez moment nie mogła skupić wzroku, jakby nie mogła zdecydować się, której okropności przyznać pierwszeństwo. Wreszcie procesy myślowe przedarły się przez wystające z oczu uchwyty jakby od śrubokrętów, zbrązowiałe już od krwi ubranie i dziwaczny rysunek wycięty na nodze. Dopiero na samym końcu spostrzegła brak jednej dłoni, a więc i obywatelskiej przepustki.
Zrób coś, podpowiedział głosik z tyłu głowy. Tylko co? Ktokolwiek to był – nadal nie dopuszczała do siebie myśli, że mógł to być Will – z całą pewnością nie żył. Nie da się żyć z rozgrzebanym tułowiem i takim upływem krwi, a zaschnięte, pociemniałe plamy sugerowały, że minęło już sporo czasu. Jeśli nie rany, to mróz prawdopodobnie wykończył biedaka.
Zrób coś. Nie stój tak. ZRÓB COŚ.
 Wyjęła wreszcie telefon. Zgrabiałymi z zimna dłońmi ledwo dała radę wybrać z domyślnej listy uniwersalny numer alarmowy, uświadamiając sobie w tym momencie, że pierwszy raz w życiu przyszło jej z niego korzystać. O mało nie podskoczyła, gdy w słuchawce rozległ się sygnał, a później na dźwięk głosu dyspozytora. Przez moment miała problem z wydobyciem z siebie choćby słowa, wreszcie jednak udało jej się z grubsza nakreślić sprawę i miejsce. Numery ulic zdążyły wdrukować jej się w pamięć tak mocno, że z pewnością nigdy w życiu nie zdecydowałaby się zamieszkać ani przy żadnej Wiśniowej, ani Słonecznej.
 Nim odłożyła telefon z powrotem do torebki, z nieba zaczęły spadać pierwsze po długiej przerwie drobinki śniegu. Z chwili na chwilę łączyły się w coraz większe płaty, mieniąc się prześlicznie w nikłym blasku ulicznych latarni. Proszę zaczekać, wkrótce ktoś przyjedzie, powtórzyła w myślach słowa miłego pana z drugiej strony linii alarmowej. Poczekać, to było łatwo mówić. Wsunięte do kieszeni płaszcza dłonie miała ściśnięte tak mocno, że powoli zaczynała tracić czucie, a w myśli ciągle uderzał strach, czy może sprawca nie kręci się jeszcze w pobliżu. Wkrótce miało ją pewnie pocieszyć, ale i tak każda sekunda dłużyła się niemiłosiernie i rozrastała w tortury. Nie mogąc już patrzeć na przymarznięte zwłoki, a jednocześnie co chwila ulegając pokusie, by jeszcze raz skierować wzrok właśnie na nie, żwawym krokiem wyszła z ciemnego zaułka, przystając przy głównej ulicy.

//Post nie wnosi absolutnie niczego istotnego. Tl;dr: "Znalazłam trupa, pls halp".
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.03.19 1:30  •  Wąskie uliczki - Page 14 Empty Re: Wąskie uliczki
Nawet nie zdjął butów. Czując na biodrach ciężar psich łap, zerknął w dół. Jego dłoń mimowolnie zetknęła się z szorstką, krótką sierścią na zakrapianym łbie Kropka, który z entuzjazmem właściwym dla przedstawicieli swojej rasy zademonstrował zadowolenie na widok nieobecnego od wielu godzin mężczyzny. Aurich, po tym krótkim przedstawieniu, odwiesił niedbale kurtkę na zamontowany na ścianie wieszak i przeszedł z holu do kuchni. Po omacku odnalazł kontakt i po ułamku sekundy światło zalało pomieszczenie. Uchwycił spojrzeniem najbardziej interesujący go element umeblowania - lodówkę. Zmniejszył dzielący go od niej dystans i otworzył drzwiczki. Asortyment lodówki był skromny. Nie spodziewał się niczego innego, więc dlaczego poczuł lekki zawód urzeczywistniony pod postacią ciężkiego westchnienia? Zawiesił spojrzeniu na puszce piwa. Od samego rana był na nogach, dlatego sądził, że zasłużył na chwilę spokoju, ale... zerknął na wyświetlacz przepustki. Milczała. Jedną ręką zatrzasnął lodówkę, w drugiej ściskał opakowanie z niskoprocentowym trunkiem.
  Przemieścił się do trochę większego pokoju, który pełnił funkcje czegoś na wzór salonu z zdezelowanymi meblami z tamtej epoki. Jedynym nowszym sprzętem była wieża stereo. Wydał na nią majątek, ale warto było. Włączył urządzenie i rozsiadł się wygodnie w fotelu. Mebel, choć lata świetność miał dawno za sobą, nadal był w miarę wygodny. Poza tym Rokuro nie był żadnym ekspertem w dziedzinie architektury wnętrz i, oprócz czterech koniecznych remontów dokonanych na przestrzeni ostatnich lat, wystarczyło mu to, co utrzymał od rodziców w spadku.
  Otworzył puszkę, nadal ściskając ją w prawej dłoni i, zamiast  wypić kilka porządnych łyków, ułożywszy ciężkie buciory na stoliku, przymknął powieki, zbyt zmęczony, by nastawić szare komórki na trzeźwe milczenie. Czysta melodia wypływająca z potężnych głośników i tak skutecznie zagłusza rodzące się w głowie myśli, więc skupił się wyłącznie na niej, przynajmniej na chwilę zapominając o otaczającego go rzeczywistości. Ale jak to zwykle bywało w jego przypadku, chwila relaksu była krótkotrwała. Gdy dźwięki ucichły, zwiastując koniec jednej piosenki, a początek drugiej, poczuł ostry, wręcz przeszywając ból trzech palców. Nie był z rodzaju tych nie do zniesienia, ale wystarczył. Trzymana dotychczas między nim puszka wypadła mu z ręki. Jej zawartość częściowo wylała się na obicie fotela, a częściowo na podłogę, oszczędzając ubranie, niemniej do jego nozdrzy tak czy owak doleciał zapach piwa. Sięgnął do kieszeni drugą ręką i wyszarpał z niej mały pojemnik na leki. Poczęstował się dwiema tabletkami przeciwbólowym. Nie zadziały od razu, ale mimo wszystko wstał, chcąc posprzątać bałagan, ale wtem do głosu doszedł Kropek. Zaszczekał, drapiąc pazurami po drzwiach. Spacer. No tak, powinien był go wyprowadzić zaraz po powrocie do domu.  
  Wyszedł z pokoju i powiódł spojrzeniem po ciemnym przedpokoju. Zlokalizował stojącego obok drzwi psa, co ułatwiło mu światło wypływające z kuchni. Sierściuch trzymał smycz w zębach, a na upragniony widok właściciel zamerdał ogonem. Major poszedł do czworonoga (w drodze zagaszając światło), podparł go za uchem, zabrał smycz i zaczepił mu ją o obrożę. Pewnie powinien założyć mu kaganiec, ale nie dość, że dalmatyńczyk wykazywał przed nim niechęć, to nigdy nie przejawiał skłonności do agresji, więc porzucił tą myśl. Narzucił kurtkę na ramiona i wyszedł na zewnątrz, zamykając na klucz drzwi. Nadal nie przerobił zamka na bardziej nowoczesny system w formie czytnika. Przywykł do starego. Poza tym wyposażył sąsiadów w zapasowy kluczy, dzięki czemu mogli swobodnie wejść do środka, gdy wojskowy przebywał poza miastem. Wygodny układ.
  Po wyjściu chłód wieczoru pokąsał go w twarz, ale nie protestował. Kropek mu to uniemożliwiał, przebierając szybko łapami. Zatrzymał się dopiero pod pierwszy drzewami na ich zwyczajowej trasie. Podlał go i ruszył w dalszą wędrówek.
  Po dwudziestominutowym spacerze major usłyszał dźwięk wydobywający się z przepustki. Zerknął na jej wyświetlacz i złapał w zęby dolną wargę. Przynajmniej raz na jakiś czas powinien dać sobie spokój z pracą po godzinach, ale ciekawość znowu zwyciężyła. Odczytał wiadomość. Cholera, znajdował się niedaleko od miejsca zdarzenia, poza tym rzadko w M-3 można było natknąć się na trupa, więc... Pociągnął smycz w tamtym kierunku, wydając psu krótkie polecenie o treści tędy. Zwierzę nie protestowało. Było mu wszystko jedno, gdzie opróżni pęcherz, byle to uczynić.
  Dojście na wskazany adres zajęło mu piętnaście minut, choć starał się iść najszybciej, jak tylko zdołał. Nie spodziewał się tłumów i nie zawiódł się. Jego oczy zahaczyły o sylwetkę filigranowej dziewczyny stojącej nieopodal zaułka. Poszedł do niej z Kropkiem depczącym mu po piętach.
  — Dobry wieczór — Pies bez żadnych uprzedzeń obwąchał but dziewczyny. — Ty jesteś, e... — zerknął kontrolnie na przepustkę — ...Daisy Greenwood, tak? — zapytał, ale wcale nie musiała utwierdzać go w tym przekonaniu. Jej przerażenie wyrażało więcej niż jakiekolwiek słowa. — Nazywam się mjr Aurich. Denat jest tam?
  Wskazał ciemne miejsce za jej plecami i sięgnął do kieszeni, by wyjąć z niej latarkę, którą zwykle ze sobą zabierał, ale zanim to uczynił, przyszła kolejna wiadomość na jego przepustkę. Odczytał ją, a wraz z wykonaniem tej czynności na jego czole ukazała się zmarszczka. Na wezwanie odpowiedziała jeszcze jeden osoba. Rekrut. Nijaki Kyōryū Rūka. Miał niebawem do nich dołączyć, więc major przed dokonaniem pobieżnej oceny sytuacji, musiał na niego poczekać. Kropek nadal obwąchiwał dziewczynę. Może wyczuł do niej inne zwierzę?
Co skłoniło cię do przyjścia w to miejsce?, chciał zapytać, ale ugryzł się w język. Wiedział, że tym zajmie się później, ale tak czy siak bezczynność nie była jego mocną stroną, ponadto był ciekawy, jak to się stało, że Daisy natknęła się na zwłoki. Niestrzeżone uliczki nie cieszyły się zainteresowaniem. Może najprościej świecie wybrała drogę na skróty? Doświadczenie podpowiadało mu, że nie miał do czynienia ze zbiegiem okoliczności. Chyba, że...

|| W skrócie, bo nie warto czytać całości: odpowiedział na wezwanie - wstawił się w odpowiednie miejsce i nawiązał kontakt z Veirty.
                                         
Aurich.
Generał Eliminatorów
Aurich.
Generał Eliminatorów
 
 
 

GODNOŚĆ :
Rokuro Aurich


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 14 z 21 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15 ... 17 ... 21  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach