Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Pisanie 11.05.15 20:11  •  Pokój na piętrze. - Page 2 Empty Re: Pokój na piętrze.
„Oczywiście, że chciałbym być proponującym.”
Coś ty? ─ Podniósł prowokująco brew. ─ To coś ci słabo wychodzi. Wstydliwy jesteś jak na takiego olbrzyma. ─ Jak na złość poklepał go po klacie. Grow był złośliwy, bo był niższy. Argument inwalida? Skąd. Po prostu  było mu bliżej do piekła.
Prędko jednak twarz mu spochmurniała.
„No to pierdol się ze swoim pouczaniem.”
Przełykał słowa wraz ze śliną, nie chcąc wyjść na ostatniego desperata, ale koniec końców Zero przelał czarę goryczy i białowłosy nie wytrzymał.
To, że nie umiem sobie z tym radzić, nie znaczy, że nie radzę sobie w ogóle. Może wydać ci się to dziwne, ale tak, jestem z pogranicza tych frajerów, którzy zostawią kogoś, jak nie są wystarczający. I co? Mam się komuś narzucać do końca życia? Prędzej bym wkurwiał, niż do siebie przekonał. Cierpliwość nie zawsze popłaca. Trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić.

(...)

„Nie chciałem.”
Wzruszył barkami. Ten neutralny, obojętny gest wydawał się jedyną odpowiedzią na słowa anioła, choć gorzki posmak wcale nie spoczywał na języku Growlithe'a. Nie miał mu nic więcej do powiedzenia w tej kwestii: było, nie było, naraził się temu i owemu. Jakkolwiek paskudne i przerażające nie byłyby te wspomnienia, minął szmat czasu. Dawno zakopał ból i zażenowanie tamtych dni, przydeptując wszystko ciężkim butem. Nie czuł się wcale źle opowiadając o tym, jak żałośnie wyglądały jego początki, choć miał wrażenie, że Zero czuje się jak w sytuacji podbramkowej.
„To był ten Jace?”
Niepotrzebnie.
Wypuścił powietrze z płuc, po czym uśmiechnął się, zaskakująco pogodnie. Spojrzał na niego lśniącymi oczami, ukazując biel zębów.
Tak, był słaby ─ rzucił z niebywałą lekkością, odwracając wzrok przed siebie. Wcale nie pytano go o to, jaki był, ale konieczność dopowiedzenia tego najwidoczniej okazała się silniejsza, niż ucięcie tematu. ─ Ale miły. Spodobałby ci się. ─ Krótka pauza. Kąciki ust drgnęły, jakby niepewne swojego położenia, a potem opadły, przywołując na twarz młodzieńca beznamiętny wyraz. Nie chciał więcej mówić. Jace był martwy. Sam zamordował go gołymi rękoma, obiecując, że nie będzie tego żałować. I nie żałował. Nie wyglądał może na kogoś, kto jest zadowolony z obecnego stylu życia, ale tak naprawdę nie narzekał na nic, co go spotykało. Przesunął wzrokiem po pajęczynie pęknięć, ważąc następne słowa. ─ Ty jemu też. Jestem pewien, że nie przyznałby się do tego tak prędko, ale znam jego gust.
Nie potrafił już mówić o sobie ─ o dawnym sobie ─ jak o kimś, kim dawniej był. O kimś, kto na zawsze został z nim związany. Najwidoczniej brutalnie chwycił za łączącą ich wstęgę i rozszarpał ją, przerywając więź. Nie było miejsca na sentymenty czy próbę pogodzenia dwóch odległych charakterów. Za bardzo się różnili, żeby być tą samą osobą. Ktoś z zewnątrz, przysłuchujący się tej rozmowie, mógłby pomyśleć, że mowa o dodatkowej jednostce. Odrębnej. Może w miarę bliskiej, ale z pewnością różniącej się wieloma cechami od tych, którzy o niej dyskutują. Growlithe sam zresztą uważał, że tak było. Gdyby postawić zakurzoną, ludzką postać tuż obok jego aktualnej wersji, prócz paru wizualnych szczegółów, jakie by ich do siebie upodobniały, nie byłoby żadnych podobieństw.
No i tyle.
Growlithe zamrugał nagle. Wyrwany z letargu wsłuchał się w słowa wypowiedziane przez Leslie'ego. Ta nagła kpina w jego głosie nie zrobiła na białowłosym żadnego wrażenia. Nie chciał na to nawet reagować. Wpadło jednym uchem, wywaliło się drugim. Gdyby nie ostateczna powaga, pewnie dalej komentowałby fakturę sklepienia.
Jasne ─ burknął marudnie. Miał mu coś ugotować? Nie lubił zabijać, ale odmawiać też nie wypadało. ─ Ale przestań z tym „księciem”.
DENERWUJE CIĘ?
Nie no... zaraz denerwuje...
Białowłosy ledwo widocznie wzruszył barkami, zapominając się, że tylko on jest w stanie widzieć zmorę.
WKURWIA?
Zacisnął usta.
Niesamowicie.
A mimo tego słuchanie o przeszłości Leslie'ego sprawiło, że cały gniew praktycznie w jednej chwili wyparował. Uparcie wgapiał się w sufit, próbując przygotować sobie jakąkolwiek odpowiedź na opowieść, ale nic konkretnego nie przychodziło mu teraz na myśl. Nawet, gdy Vessare skończył mówić, cisza jeszcze długo kładła się na nich ciężkim kodem. Jak powinien to skomentować? Na ile mógł sobie pozwolić? Jak wiele z tego był w stanie zrozumieć? Milczeniem też nie mógł go zbyć. Nie po tym, jak sam doczekał się jakiejkolwiek reakcji.
Głupio zrobiłeś. ─ Genialny początek. Brakowało tylko oklasków na stojąco. ─ Mówisz o aniołach, jakby były najgorszym gatunkiem. Możliwe, że wielu cię potępiało, za to, jaki jesteś, ale jestem pewien, że większa część wciąż kieruje się pewnymi... ─ Jak to określić? ─ ... zasadami. Nie uwierzę, że wszystkie anioły kopały leżącego. Po prostu nie. Nie są takie. W sensie... genetycznym. Jasne, gratuluję, że wiesz co to głód i że tak długo przetrwałeś na Desperacji, ale nie oszukujmy się. Jesteś idiotą, rezygnując z tego, co dawano ci za darmo. A zrezygnowałeś tylko dlatego, że niektórzy psioczyli za przeszłość, na którą nie miałeś wpływu. Zastanów się nad tym, Leslie. To nie jest litość, bo Eden ci się należy. Wciąż jesteś aniołem, czegokolwiek by o tobie nie mówiono. Nie powinno cię tu być. To tutaj nie pasujesz, zrozum.
Pięknie.
Po prostu pięknie.
Jeszcze masz zamiar go jakoś uszczęśliwić swoimi spostrzeżeniami?
Białowłosy odchrząknął, jakby coś nagle stanęło mu w gardle.
Nie. Ten rodzaj dumy nie jest zły ─ przyznał w końcu. ─ Pewnie wielu podziwia cię za te decyzje.
Nie przyznasz się, że ty też, co?
Jasne, że nie.
„Szkoda tylko, że nie było mnie tu wcześniej.”
Hmmm?
Nieco zamroczone spojrzenie padło na twarz anioła, taksując ją od góry do dołu, jakby to na niej miał wypisane wszystkie wytłumaczenia. Nie miał zamiaru kolejny raz powtarzać, że tamte czasy nie były złe. Już nie. Owszem, początkowo nie potrafił na siebie patrzeć, zaciskając mocno powieki nawet wtedy, gdy przechodził obok brudnych kałuż. Zesztywniałe ciało, mimo usilnych zapewnień rzekomych kochanków, nie chciało się wyluzować, przygotowane na ból i zażenowanie. Początkowo. Teraz? Teraz to tylko wspomnienia, które mógł odsunąć na bok jednym machnięciem dłoni.
Shiva wsunęła się na łóżko. Choć pod jej ciężarem materac wcale się nie ugiął, Growlithe usłyszał dźwięk maltretowanych sprężyn. Ułożyła się obok niego, kładąc łeb na płaskim brzuchu właściciela. Przez chwilę wydawała z siebie tylko dźwięk przypominający powarkiwanie, ale w końcu ucichła, jakby usnęła na dobre.
Zdusił ochotę, żeby pogłaskać ją po łbie.
Nie przesadzaj ─ wychrypiał w końcu, marszcząc piegowaty nos. Serio nie mogło to do niego dotrzeć? ─ Nie zgrywaj wielkiego bohatera. Twój książę nie potrzebował ratunku. Nie jestem pieprzoną princessą zamkniętą w najmniejszej komnacie w najwyższej wieży. Żaden smok mnie nie chroni przed wybawicielami. Gdybym chciał, sam mogłem z tym skończyć.
ALE NIE CHCIAŁEŚ, wtrąciła się Shiva. Choć nie było tego widać, wiedział, że zerknęła na niego kątem oka. Jej pysk poruszył się nieco, gdy wyciągała go w niemalże ludzkim, choć nienaturalnie szerokim uśmiechu. Jak clown. LUBISZ JAK CIĘ RŻNĄ DO...
Zakrztusiła się, gdy Growlithe nagle i niespodziewanie przekręcił się na bok, uderzając ją biodrem w pysk. Zęby wilczycy zadzwoniły.
Jakiś inny głos zachichotał burzliwie, coś trzasnęło.
Białowłosy przymknął powieki i prychnął pod nosem, wsuwając zgiętą w łokciu rękę pod głowę.
Ale nie chciałem ─ uściślił, od razu czując mdły posmak na języku. Poczuł się tak, jakby wypowiadał te słowa piskliwym głosem mary. Shiva zarechotała. ─ Przestań traktować mnie jak kogoś, kto jest od ciebie słabszy. Nie jestem, jasne? ─ „Nie” praktycznie wycedził, znów wbijając w niego ostrzejsze spojrzenie. ─ Nie wiem co sobie ubzdurałeś, ale wybij to z głowy. Nie każdy, kto daje dupy, jest biednym i zlęknionym dzieciakiem, który został do tego zmuszony. Nie każdy, kto jest niższy, jest większą ofiarą. Nie każdy... no, w ogóle. Wiesz o co chodzi. Nie próbuj na siłę być moim wybawcą, bo może się okazać, że wcale go nie potrzebuję.
Skąd ta nagła złość?
Nie lubił tego. Wcześniej nie zwracał uwagi na podobne gesty od Zero ─ o ile faktycznie takie były. Teraz na każdym kroku doszukiwał się podtekstów i coraz większą wagę przykładał do jego słów.
Trochę chyba przeginasz, nie? ─ Wypuścił powietrze przez zęby. ─ Nie chcę twojej pomocy. Odwal się z tym. Bądź sobie cichym wielbicielem, kurde, zostań moją matką, ale daj mi odetchnąć i ponacieszyć się, że umiem o siebie zadbać bez twojej pomocy.   Jak będę chciał twojego współczucia, to ci trochę poskomlę nad uchem. Póki co... hmmm? Oho... Gapisz się.
Sam się na niego gapił.
Natarczywie.
Cholernie mocno.
Bezczelnie.
Ale oczywiście to się nie liczyło. Bulwersujące było wyłącznie to, że Leslie się patrzył. Nie na odwrót. Białowłosy zmarszczył lekko brwi, wsłuchując się w jego następne słowa. Wraz z kolejnymi słowami, twarz wymordowanego nabierała nowego wyrazu. Wpierw zwątpienie, potem nawet lekkie zaskoczenie, aż w końcu rezygnację. Już rozchylał usta, żeby go ochrzanić uprzejmie upomnieć, ale Vessare był szybszy. Wargi zacisnęły się więc, a dwukolorowe spojrzenie nabrało intensywniejszej barwy.
Pulsowało mu w głowie.
Ta nagła bliskość tylko spotęgowała to nieprzyjemne uczucie w skroniach. Nie odsunął się jednak, czekając na nieuniknione. Tyle, że...
Co? ─ Z całej siły uderzył go łokciem w brzuch. ─ Kretyn. Myję się, wiesz? ─ żachnął się, choć w jego głosie ─ WRESZCIE ─ znów można było usłyszeć nieco kpiarskie rozweselenie. ─ Czasami.
Shiva prychnęła, wtulając mocniej pysk w bok właściciela. Przez chwilę się nie ruszała, ale w końcu warknęła na cień, kłębiący się w rogu pokoju. Coś zaszumiało, a potem cichnąc i narastając na przemian w pomieszczeniu rozbrzmiał śmiech.
Wymordowany mimowolnie podniósł dłoń i potarł nią twarz.
Napiłbym się jeszcze ─ wymamrotał marudnie, dusząc w sobie ziewnięcie. ─ Ale z rana mam rewelacyjną robotę. Nie chcę mieć kaca.
Przewalił się z powrotem na plecy.
Shiva warknęła jeszcze raz.
NO KURWA! WIERCISZ SIĘ, JAKBYŚ MIAŁ W DUPIE--
Uwierz, dziś byłem nieużywany.

Podniosła się, wyciągając łapy spod zadu wymordowanego i zeskoczyła na ziemię, zabierając całe zimno ze sobą. Rozmyła się, wchodząc w drzwi. Pożegnanie? W ramach pożegnania prychnęła tylko, jak rozjuszona księżniczka, wyrażając tym całe swoje niezadowolenie. Było pewnym jak dwa razy dwa jest sześć, że gdyby miała obcasy, to jeszcze by nimi przytupnęła.
Białowłosy przymknął oczy, nakrywając je ramieniem. Na jego ustach pojawiło się skrzywienie. Matematyczne parabole popłakałyby się, jakby je zobaczyły.
Dość tych smutnych historii z życia. Ale ten domofon moglibyście wyłączyć ─ charknął pod nosem, bardziej do siebie, niż do Leslie'ego. ─ Jak będę chrapał, to mnie szturchnij.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.05.15 13:44  •  Pokój na piętrze. - Page 2 Empty Re: Pokój na piętrze.
„Wstydliwy jesteś jak na takiego olbrzyma.”
Widzisz? Teraz źle o tobie myśli.
Jasnowłosy uniósł brew, ignorując pobłażliwe klepnięcia. Milczeniem, które nastąpiło po tym stwierdzeniu, bynajmniej nie zdołał wyprowadzić go z błędu. Już nawet nie zamierzał próbować, gdy wydawało mu się, że wszelkie argumenty i tak doprowadzą do tego jednolitego toku myślenia. Że nie chciał go dotknąć, bo się wstydził. Że na pewno nie posunie się tak daleko, bo zabraknie mu pewności siebie. Że pewnie nie dorósł do tego. Że ma przestarzały tok myślenia. Uznałby to za ujmę i jawną prowokację, gdyby nie świadomość, że sam pozwalał mu tak myśleć i wciąż odcinał go od tej drugiej strony, której jeszcze nie miał okazji poznać. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że w tej sytuacji Growlithe powinien otrzymać dostęp do tych zamkniętych na dwadzieścia spustów drzwi.
Bo co?
Bo do tego punktu już nie da się wrócić.
I tak zaszli już za daleko. Nie powiedziałby, że znajdowali się w bezpiecznej strefie, ale na pewno w bezpieczniejszej niż kolejny przystanek. Syon nieustannie go szczuł i to do tego stopnia, że już czuł, jak ta schowana za drzwiami część jego wyciąga rękę w stronę pierwszego zamka.
Czy obecny punkt mu się podobał?
Jasne, że nie. Było okropnie.
„Trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić.”
Co rusz podcinano mu nogi, a mimo tego bardzo wolno przyswajał myśl, że już w tej chwili nie powinno go tu być, gdy białowłosy wręcz wymagał, by dał sobie spokój. Szkoda, że zawsze znalazła się taka rzecz, którą miało się ochotę cisnąć o ścianę, ale w ostatniej chwili zmieniało się zdanie. Jeżeli czara goryczy Wilczura właśnie się przelała, co on miał powiedzieć? Drgnął niespokojnie, jakby coś targnęło nim od środka, choć w porę udało mu się to zdusić. Fala frustracji uderzyła go wraz z momentem, w którym zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, co powiedzieć, ale mimo tego tym razem nie zamierzał zamykać ust.
Takie życie, Leslie. Powinieneś brać z niego przykład.
Sam widzisz ― zaczął i odetchnął głębiej w niezawodnym rytuale, pozwalającym na kontynuowanie myśli przewodniej. ― Też nie uważam, że nie radzę sobie z tym w ogóle. Z perspektywy czasu to dość oczywiste. Nie da się ukryć, że zawsze mogło być gorzej. ― W gardle zasychało mu na samą myśl. Może podświadomie zdawał sobie sprawę, że do tego martwego punktu było mu coraz bliżej. ― Żeby było jasne – nie mam zamiaru ci się narzucać.
I tak nadal robiłby swoje, a to niszczyłoby go jeszcze bardziej. Niewiele brakowało, by te słowa jako kolejne wyrwały się z jego ust, ale wargi z idealnym wyczuciem czasu zetknęły się ze sobą, kończąc poprzednie zdanie.
Przez oblicze anioła przemknął drobny cień zaskoczenia, gdy usta jasnowłosego wykrzywiły się w bardziej pozytywnej wersji uśmiechu. Ten widok zupełnie do niego nie pasował, przez co już po chwili przymrużył lekko powieki, chcąc upewnić się, czy na pewno mu się nie przywidziało. Nie zamierzał jednak otwarcie zwracać na to uwagi, skupiając się na tym, co kumpel miał mu do powiedzenia. To i tak cud, że tym razem nie krzywił się na dźwięk własnego imienia.
„Tak, był słaby.”
Pewnie tylko tak mówisz.
„Ale miły. Spodobałby ci się.”
Nie przerywając mu, przekręcił twarz z powrotem ku sufitowi, jakby wraz ze zniknięciem grymasu, twarz O'Harleyh'a stała się mniej interesująca. Prawda była taka, że to na twarzy Zero pojawił się mniej przychylny wyraz, który tylko tym sposobem mógł ukryć przed albinosem. By wreszcie uwieńczyć jego słowa krótkim prychnięciem, które wyjebało na zbity pysk całą powagę sytuacji. Wiedział, że Wilczemu niełatwo było wspominać o dawnym sobie, ale w tej jednej chwili rozbawienie wzięło nad nim górę, mimo że gdzieś tam nadal czaił się na niego ten dobrze znany kat i właśnie szykował się do wymierzenia mu ciosu.
Przynajmniej jemu, co? ― Pokręcił głową, wypuszczając ciężko powietrze.  ― Jesteś naprawdę beznadziejny w wyciąganiu wniosków. Pewnie nie zauważyłeś, ale mili nie trafiają w mój gust. ― Mimo uderzającej nuty kąśliwości, było w tym jeszcze więcej prawdy. Nawet nie sugerował, że Syon nie należał do tych miłych, on to po prostu stwierdzał. Po co się oszukiwać? Wymordowany znacząco odbiegał od schematu osoby ułożonej, grzecznej, uprzejmej i cnotliwej. Zapewne niejeden zarzuciłby Cillianowi kiepski gust, ale młodzieniec prawdopodobnie przejąłby się tym jako ostatni. Gdyby potrzebował mistera wdzięku, nadal obracałby się pośród innych aniołów.
„Głupio zrobiłeś.”
Zaraz spoważniał. Nie próbował mu przerywać, bo sam wiedział, że w tych słowach było trochę racji. Niewiele, bo niewiele, ale zawsze. Wsunął ręce pod głowę i pozwolił na to, by powieki na chwilę opadły na jego oczy, jakby to miało mu ułatwić analizę wypowiedzi jasnowłosego.
Może. ― Otworzył oczy i przekręcił głowę na bok, zawieszając wzrok na piegowatym policzku. ― Nie uważam, że wszystkie anioły są złe, ale większość z nich ma po prostu związane ręce. Wciąż istnieje pewna hierarchia, której muszą się trzymać. Mimo pozycji stróża, dla wielu wylądowałem prawie na końcu tego łańcucha. Większość obawia się tego, co jest obce, bo nie wiedzą, czego powinni się spodziewać. Lepiej od razu pokazać komuś, gdzie jego miejsce niż czekać aż będzie za późno. Niektórym z nich trochę zawdzięczam. ― Kącik jego ust skrzywił się, jakby blondyn nie był zadowolony z tego faktu. Tym bardziej, gdy wracał myślami do sytuacji sprzed dwóch dni. ― Możesz mówić, że jestem idiotą, ale nie żałuję, że teraz jestem tutaj. Nie ma rewelacji, nic nie przychodzi łatwo, ale przynajmniej się nie nudzę. Nie uważam też, że to miejsce nie jest dla mnie. ― Wzruszył ramionami. ― Miałem wieki, żeby to sobie przemyśleć. Nie jestem tutaj od wczoraj. Wiem, jak radzić sobie w Desperacji. Ty też nie byłeś tu od samego początku. Może w przeciwieństwie do mnie nie miałeś wyboru, ale różnisz się od tych wymordowanych, którym się nie poszczęściło. Dlaczego miałbyś być pakowany do jednego wora razem z nimi? Ale wątpię, byś po tylu wiekach wybrał życie w mieście, gdyby ci je zaproponowano. ― Zmarszczył nos, zadzierając głowę wyżej, gdy unosił wzrok na oczy jasnowłosego. ― Nie wrócę tam. Widocznie też nie chcę mieć wiele wspólnego z Lesliem. Może kiedyś nawet bym cię tam zabrał, ale to już tylko sterta śmieci.
Pozbawionych sentymentu śmieci.
To by było na tyle. Nie chciał dłużej słuchać, że to miejsce nie jest dla niego, a przynajmniej nie z ust Syona. Jeżeli uważał to za tak wielką głupotę, równie dobrze mogli zamienić się miejscami. Załatwiłby mu wstęp do Edenu, a potem wystarczyłoby już tylko, by nie rzucał się w oczy. Dobre sobie, skomentował w myślach, przez chwilę przyglądając mu się w oceniający sposób. Nie było szans, by usiedział na miejscu.
„Pewnie wielu podziwia cię za te decyzje.”
Nie wiem. Nigdy wcześniej z nikim o tym nie rozmawiałem ― odpowiedział niemalże od razu. Nie musiał przypominać, czy kiedykolwiek wcześniej miała miejsce taka sytuacja. Wiedział, że nie. Nie było praktycznie nikog, przy kim wyrażał chęci do mówienia o sobie. Nie uważał, by było się czym chwalić, tym bardziej, że na pewno nie był jedyną osobą, która nie musiała dawać dupy, by tu przeżyć.
„Nie przesadzaj.”
Ale z czym?
Chyba jednak nie chciał wiedzieć.
Aż chciało się powiedzieć, że Wilczur był utalentowany. Miał ten cholerny talent do irytowania na pstryknięcie palcami. Nie tylko samego siebie, ale i innych.
Tylko nie warcz, Leslie.
To nawet zabawne, bo w gardle drapało go do tego stopnia, jakby ono samo dopraszało się, żeby to zrobił. Przełknął ślinę, chcąc pozbyć się tej nieznośnej suchości, jakby właśnie nażarł się piachu. Nie było to takie trudne, gdy jego przyjaciel na siłę chciał wykopać pod nim dół. Tak głęboki, że i wzrost blondyna na niewiele się tu przydawał.
I kto tu przesadza... ― wymruczał niechętnie. Wysunąwszy rękę spod głowy, potarł nią policzek. Musiał zająć sobie czas tym głupim gestem, byleby tylko przypadkiem nie uciszyć go w ten mało humanitarny sposób, kiedy to kolejny raz zarzucał mu słowa, których nigdy nie wypowiedział. Ba! Te słowa nigdy nie przyszły mu do głowy.
„Nie chcę twojej pomocy.”
A przecież miałeś się nie narzucać.
„Odwal się z tym.”
Zły pies.
„Bądź sobie cichym wielbicielem...”
Cichym.
Było na to trochę za późno, nie?
Z jego ust wyrwało się krótkie prychnięcie. Starał się zagłuszyć te nieprzyjemne słowa, które obijały się echem w jego głowie i dzwoniły w uszach. Mimo że jego twarz emanowała czymś w rodzaju młodzieńczego buntu, ten nie dosięgnął jego oczu, których spojrzenie wydawało się teraz dziwnie puste.
Mimo wcześniejszej uwagi, nie spuścił z niego wzroku.
Przestań ― rzucił ostrzejszym tonem niż by tego chciał. Aż sam miał wrażenie, że ktoś zupełnie obcy postanowił na chwilę przejąć jego ciało, jakby nie wierzył, że Vessare sam da sobie z tym radę. ― Nigdy się nie nauczysz. Kiedy niby powiedziałem, że uważam cię za słabszego? Nie przypominam sobie. Nie musisz uświadamiać mi tego na każdym roku, bo to coś, o czym wiem. Nigdy nie twierdziłem, że nie poradzisz sobie beze mnie. Byłoby to nieco nielogiczne, biorąc pod uwagę wszystkie lata, które przeżyłeś. ― „Przeżył.” ― Siedzisz z założonymi rękami, gdy okładają ci kumpla? Albo Psy. Daj spokój. Gdybym chciał być twoim wybawicielem, nie spuszczałbym cię z oka. Cholera, nawet zostałbym twoim stróżem, ale tego nie zrobiłem. Pomagam ci, kiedy mogę, a nie cały czas. Nie musisz doszukiwać się w tym jakichś ukrytych znaczeń, bo jeszcze za chwilę dowiem się, że to spisek przeciwko tobie.
Mógłby wymienić jeszcze wiele argumentów, dla których poziom E był w błędzie, ale wolał w porę zamilknąć. Nie wiadomo, co byłoby, gdyby ciągnął ten nieprzyjemny temat. Na niekorzyść działała tu kłótliwość Wilczego, który jednocześnie był ostatnią osobą na świecie, z którą skrzydlaty chciał teraz trzeć koty. To miało być przyjemne spotkanie, a wyszło... jak zawsze. Nie uważał, że był tu bez winy. Może właśnie dlatego za wszelką cenę starał się teraz naprawić popełnione błędy, by...
... zaraz zgiąć się lekko pod wpływem uderzenia w brzuch.
Momentalnie cofnął twarz od włosów Wilka i odsunął rękę od jego policzka, jakby to właśnie one miały być powodem tego nagłego ataku.
Nie pozwalaj sobie.
A to niby za co? ― prychnął, zaraz prostując się i obrzucając go już na pokaz zbulwersowanym spojrzeniem. Najwidoczniej szybko udało mu się wyczuć tę powoli rozluźniającą się atmosferę. ― Domyślam się. Jak na kundla, pod prysznicem zachowujesz się wyjątkowo spokojnie. ― A Zero oczywiście już coś o tym wiedział, mimo że ostatnim razem Jace miał mocno ograniczone pole manewru. Nie było się co dziwić.
Miałeś się nie gapić.
Ale nadal się przyglądał. Nie odpowiadał. Gdy Growlithe znów znalazł się kawałek dalej, poczuł ostrzegawcze ukłucie pod żebrami. Wyobraźnia zadziałała sama, niosąc ze sobą złudne muśnięcie na wnętrzu jego dłoni, jakby coś właśnie się z niej wyślizgiwało. Nawet nie spytał, co to za robota. Liczyło się tylko to, że rano będzie musiał się ulotnić, a później nie będzie już czasu na nic. Nie liczył nawet, jak długo już tu siedzieli, ale miał wrażenie, że zbyt krótko, żeby...
„Jak będę chrapał, to mnie szturchnij.”
To twoja wina. Jeden krok do przodu i pięć do tyłu, co?
Wiedział, że tym sposobem daleko nie zajdzie. Miał też świadomość, że słowa, które cisnęły mu się właśnie na język były nie na miejscu. Było wiele spraw, w których zachowywał się nieporadnie, ale tym razem to nie niefachowość związała mu język, a wszystkie fakty, które właśnie buchnęły mu w twarz. Łącznie z tym, że nie miał już za wiele do stracenia. I tym, że obiecał mu, że zostanie, a sama taka obecność nie wystarczała. Nie, gdy był pewien, że w przeciwieństwie do białowłosego nie będzie w stanie zmrużyć oka.
Nie śpij.
Materac zaskrzypiał głośno. Grow nie musiał odsłaniać oczu, by domyślić się, że jasnowłosy podniósł się do siadu. Wymordowany mógł uznać, że i tym razem planuje odstąpić mu całe łóżko, jakby przyzwyczaił się do myśli, że jeszcze ze sobą nie spali i spać nie będą, nawet jeśli brudna podłoga w barowym pokoju nie była najlepszą opcją. Stłumił prychnięcie, zaciskając zęby i przysunął rękę do boku szyi, przesuwając po grubych szramach. Ostatni raz zastanawiając się, czy faktycznie nie powinien odczekać chwili, a potem ulotnić się z pokoju jak najciszej. Nawet by nie zauważył.
Kolejne skrzypnięcie.
W tym momencie już powinien stać na równych nogach, ale sprężyny zaprotestowały niemalże tuż przy uchu Syona. Miękka powierzchnia zapadła się niżej pod naporem jego ramienia. Dwubarwne tęczówki przesunęły spojrzeniem po przedramieniu, przysłaniającym widok jego przyjacielowi, aż wreszcie znów dosięgnęły chropowatych warg. Ściągnął brwi. Nieprzyjemne słowa nie były najgorszą rzeczą, która spotkała go tego wieczoru. Nie. O wiele gorszy był fakt, że to O'Harleyh tym razem doprowadził do tego, że od środka paliło go jakieś pięć razy mocniej, a teraz nawet nie brał za to odpowiedzialności. I jeszcze mógł spać spokojnie. Niedopuszczalne.
Nie, Leslie. To całkiem normalne.
Nie obchodzi mnie to.
Co z tego, że właśnie to obchodziło go najbardziej? Jednak o wiele silniejsza stała się dla niego obrona przed tym, by nie skończyć z niczym.
Miałeś rację. Parzy ― rzucił ledwo słyszalnie. Z tej odległości i tak był słyszalny na tyle wyraźnie, by nie musieć się powtarzać. Gorący oddech dosięgnął ust młodzieńca, zanim Vessare wymusił kolejny pocałunek, poprzedzony pierwszym, niepewnym muśnięciem. Potrzebował chwili, żeby zapomnieć o ostrożności, mimo że niewidzialne płomienie wciąż ocierały się o niego, swoimi językami łakomie kosztując te sprzeczne ze sobą emocje. Jasne kosmyki rzuciły cień na ich twarze. Akurat jemu dawały złudne poczucie tego, że poza tym niewielkim obszarem nie ma już niczego.
Wolna dłoń dosięgnęła koszuli chłopaka i zacisnęła się na jej kołnierzu. Palce jednak zaraz rozluźniły się, chwytając za kolejny guzik, z którym rozprawiły się bez większych przeszkód. Do pierwszego dołączył następny i jeszcze jeden. Ciche cmoknięcie przerwało pocałunek, po którym usta anioła dosięgnęły żuchwy Wilczura, aż wreszcie ich dotyk ulokował się na szyi i otarł się o bliznę na jego skórze.
Ostatni guzik.
Ułożył rękę na odsłoniętym już brzuchu, sunąc ją w stronę boku wymordowanego i tym samym odgarniając połę jego ubrania.
Wystarczyło powiedzieć, że nie chcesz, żeby już szedł.
Może.
Huczało mu w uszach, gdy usta zetknęły się z obojczykiem białowłosego, by zaraz zacząć zsuwać się coraz niżej. Leslie przymknął oczy, wyczuwając każdą niedoskonałość na płaskim brzuchu – opanuj się, Zero – przyjaciela. Miał wrażenie, że właśnie wymieniał coś stabilnego na ruderę, której podłoga z łatwością mogła zarwać mu się pod nogami. Czuł się źle z tym, że – wbrew temu, co wcześniej powiedział – właśnie mu się narzucał, ale jeszcze gorzej z tym, że gdyby teraz kazał mu się odsunąć, zrobiłby to z namacalną wręcz niechęcią. Zamarł dopiero, gdy brzeg paska otarł się o jego podbródek. Odsunął się zaledwie o jakieś dwa centymetry, łaskocząc rozpalonym oddechem wcześniej podrażnione pocałunkiem miejsce.
Zostań. Już i tak namieszałeś.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.05.15 14:47  •  Pokój na piętrze. - Page 2 Empty Re: Pokój na piętrze.
„Przynajmniej jemu, co?”
Ty to powiedziałeś.
To, że masz taki beznadziejny gust, nie znaczy, że nie mógłby ci się poprawić.
Mieszkając na Desperacji nie można było być pewnym w związku z wieloma sprawami, czasami nawet błahymi i podstawowymi ─ czy się coś zje, czy się przeżyje, czy uda się zasnąć i obudzić, nim ktoś nas zaatakuje. Coś, co w innym miejscu uważane było za naturalną kolej rzeczy, za coś, co się zwyczajnie odgórnie należy, tutaj było morderczą walką o przetrwanie. Jednak co do autentyczności swojego błyskotliwego stwierdzenia wymordowany mógł być ─ i był ─ pewien. Co prawda nie zastanawiał się nad tym wcześniej; choć miał na to tydzień. Grafik okazał się jednak tak napięty, że przez sekundę nie udało mu się przemyśleć relacji na linii on-Leslie, ale teraz coraz bardziej próbował zrozumieć, dlaczego Zero tak się uparł akurat na niego. Nie oszukujmy się; misterem mokrego podkoszulka nie zostanie, z charakteru też nie rozbraja połowy ludzkości. Więc co? Maniery? Styl życia? Śmieszne. W tym wszystkim pojawiała się luka, która coraz bardziej przekonywała go, że miał słuszność. To był zwykły przypadek, wpadka, jakiś nienazwany niefart, którego już się nie pozbędzie, bo choć wszystko było rolą zbiegu okoliczności, to zakorzeniło się w Zero tak głęboko, że pewnie nie był w stanie wyplenić tego chwastu tak prędko, nie raniąc sobie przy tym dłoni.
Gdyby nie był taki uparty i nie wtranżalał się Leslie'emu do życia z powodu swoich kaprysów, pewnie Zero nie zacząłby postrzegać go jako kogoś, komu w jakikolwiek sposób mogło zależeć. A teraz? Teraz wszystko piorun strzelił i Growlithe chyba nawet słyszał ten trzask w tle. Na jego miejscu powinna pojawić się jakakolwiek inna osoba, która teraz siedziałaby tu zamiast niego. Wszystko zapewne rozegrałoby się podobnie, o ile nie tak samo. Ale to nie byłby on. I ta niewielka różnica byłaby czymś w rodzaju przysługi od losu. Zamiast tego chrzanione fatum podstawiało mu pod nos Growlithe'a.
Pokręcił głową, jakby już zaprzeczał.
Mylisz się. ─ Jasne, że się mylił. Udawał, że tyle wie, a w gruncie rzeczy nie widział nic, racja? Twarz białowłosego nie zmieniła swojego wyrazu, choć najchętniej by się skrzywił. Niestety, Grow należał do tego niewdzięcznego społeczeństwu grona, które uważało, że wiesz lepiej, jeśli masz więcej doświadczenia. ─ Gdybym nie chciał wrócić do M3, nie walczyłbym z Władzą, nie burzyłbym murów, ani nie okradał ich magazynów. Desperacja nie jest może najlepszym miejscem, ale zwierzyny jest pod dostatkiem, a jeśli ktoś umie tu przeżyć ─ a ja umiem ─ to można się nawet przyzwyczaić. Poza tym słuchałeś mnie w ogóle? Przecież mówiłem, że umarłem jeszcze przed apokalipsą. To chyba logiczne, że jednak byłem tu od samego początku. Widziałem, jak tworzy się Desperacja, jak zwykłym ludziom zaczyna odwalać. To nie było chwilowe stracenie nad sobą panowania, kwestia nerwów albo przerażenia. To było czyste szaleństwo. Działanie w całkowitym, niechcianym, niemożliwym do powstrzymania amoku. Zżeranie swoich dzieci, atakowanie przyjaciół, tracenie świadomości, budzenie się w obcym ciele. Byłem tutaj, gdy odbudowywano „Przyszłość”, gdy zakładano burdel, nory, gdy zaczęto kłaść fundamenty dla Miasta-3. Wielokrotnie wielu z nas, tych bardziej cywilnych, próbowało przekonać do siebie niezarażonych ludzi, ale zwykle bez skutku. Jeszcze wtedy wirus mocno zmieniał zapis mojego kodu DNA i nie potrafiłem dokładnie oswoić się z drzemiącym wewnątrz wilczurem. Na przemian zmieniałem się w bestie albo znów w człowieka, aż w końcu mury odcięły mnie od dostatku, a ja sam zacząłem się szwendać po coraz mniej obcych terenach Desperacji. Wiesz, gdybym nie chciał wrócić do M3, do tego stylu życia i cholernej wygody, do świadomości, że mogę zasnąć w ciepłym łóżku i nie obudzić się we własnej krwi, to po cholerę miałbym cokolwiek robić? Po co zatrzymywać w sobie człowieka? Instynkt by mnie prowadził, ha? Śmieszne. Wręcz gówniarskie podejście. Widać, że nic nie wiesz o tym świecie. Gdyby nam nie zależało, nie byłoby ani „Przyszłości” Boba, ani burdelu Jinxa. Nikt nie kręciłby się w szpitalu, który mieści się jakoś niedaleko Apogeum. Nikt nie zakładałby grup. Nie tak zorganizowanych. Bylibyśmy zwierzętami, a od nich różnimy się już tylko tym, że chcemy, by nasze dupsko zasiadało na tronie, nie na mokrym błocie. Wymordowani zapieprzają jak głupie woły, żeby choć w minimalnym stopniu zapewnić sobie luksusy miasta. Próbujemy, ale Desperacja to prawdziwa suka, mająca po swojej stronie zgraję bestii, watahy dzikich zwierząt i możliwość przyćmienia umysłu nawet tym najbardziej ludzkim. Nadal uważasz, że nie chcemy wrócić do uroków, jakie aktualnie daje tylko M3? ─ Powstrzymał się przed mdłym prychnięciem, choć drapało go od tego w gardle. Nie spodziewał się, że Zero będzie mieć takie podejście do tematu. A już tym bardziej, że uzna, że super argumentem na zatrzymanie się w Desperacji jest „brak nudy”. Kretyństwo.
Zrobiłbym bardzo dużo by móc zapewnić sobie i moim podopiecznym życie, jakie pamiętam z czasów przed 2012. Desperacja nam tego nie zapewni... prawdopodobnie nigdy. Nie przy tak dużej śmiertelności uzdolnionych wymordowanych. Sądzisz, że ilu zostało niedobitków, którzy pamiętają czasy przed apokalipsą? Garstka. To na pewno. Większość urodziła się tutaj albo została zaraziła się, gdy wywalono ich z pomocą wojskowych. Ilu z nich zachowuje jasność umysłu? Ilu jest na tyle dobrych, żeby zbudować coś, z niczego? Zdecydowanie za mało tego cholerstwa, żeby wybudować choćby chrzanioną wiochę. Pozostaje nam garstka zwierzęcych jaskiń, krycie się w podziemnych norach i przeczekiwanie deszczu w rozpadającej się ruderze. Jasne, że przyzwyczaiłem się do takich warunków, ale to nie znaczy, że nie chciałbym ich zmienić. Zresztą, durny temat. Skończmy go.
Umilkł na dłuższą metę. To, co czuł, to nawet nie wkurzenie. To już praktycznie najwyższe stadium wkurwienia. A niby to on był lekkomyślny i głupi, hm?
Słysząc ─ khehm ─ „tłumaczenia” anioła, miał najwyższą ochotę wstać i wyjść. Nawet nie. Okno było bliżej. Równie dobrą opcją byłoby rzucenie się z piętra. Nie mógł już tego słuchać. Nawet nie miał zamiaru i tylko cudem nie zakrył sobie uszu jak mały dzieciak z podstawówki, któremu znów próbuje się wpoić znienawidzoną przez niego zasadę. Kolejny raz miał wyjaśniać swoje stanowisko, doskonale wiedząc przecież, że i tak do niego nie dotrze? Tym bardziej, że ─ o ironio ─ argumenty Leslie'ego nadal go nie przekonywały. Miał nawet nieodparte wrażenie, że wszystkie działają na tej samej zasadzie. Mówił jedno, robił drugie. I to tak irytowało. Grow nawet nie poczekał, aż skończy. Wciął mu się już w połowie donośnym, ostrym tonem przecinając powietrze między nimi.
Nie musisz tego mówić. Wystarczy to, co robisz. Chociażby sytuacja sprzed chwili. Koniecznie musiałeś mnie ochronić przed tym kuflem, co? Mały, biedny, powolny Growie pewnie dostałby w łeb, gdyby nie ty. Cholera, co za akcja, co za ratunek. Koniecznie zróbmy replay. Panie, panowie, gratulacje dla bohatera, który się tak poświęca dla znajomego! ─ Łapska Growlithe'a wystrzeliły do góry, gdy rozłożył je lekko na bok. Jak prezenter telewizyjny, który za moment ma przedstawić uczestników dzisiejszego quizu. ─ Nie dociera to do ciebie, że wolałbym dostać w pysk? Wkurwiasz mnie tą manifestacją siły. Jak chcesz kogoś ratować, to zakumpluj się z szablonową damą w opałach. Uwierz, będzie jej to bardziej na rękę, niż mnie.
Zacisnął rozdrażniony usta. Nie mógł wyzbyć się poczucia niesprawiedliwości w tym momencie, tym bardziej, że „tak było zawsze”. A przynajmniej takie miał wrażenie, które na nieszczęście nie stawiało w tej kategorii Leslie'ego w dobrym świetle. Nie przy punktacji, jaką ustalił sobie Wilczur wieki temu. Powolnym, mozolnym ruchem wsunął ponownie ręce pod głowę i zmrużył ślepia, wyglądając tak, jakby w parę sekund na powrót spoważniał.
Gdzie ta złość?
Jakby to wyglądało, gdyby któryś z moich podopiecznych tam był? Przez ciebie tracę autorytet.
Więc o to w tym wszystkim chodziło. Widać jednak, że powiedział mu to z wyraźną awersją. Główny powód? Po prostu nie chciał, ale wewnętrznie czuł się zmuszony. Nie przez Vessare'a. Przez siebie. Chociażby po to, żeby wreszcie zakopać wojenny topór. Co z tego, że zwykle sam był powodem większości kłótni pomiędzy nimi? Co z tego, że tym razem to też on był ogniwem? Miał wrażenie, że określał się już wystarczająco dobitnie, by bez tłumaczenia Leslie go zrozumiał. Mimo to zawsze obaj się potykali, obaj próbowali pomóc sobie nawzajem i obaj suma summarum kończyli z twarzami w asfalcie.
Zazgrzytał zębami na moment zamykając mocno powieki, jakby głupio łudził się, że gdy znów je otworzy, aura sprzeczki po prostu zniknie. I faktycznie. Miał rację. Łudzenie się było głupie.
Po prostu z tym skończ. ─ Zaczął raz jeszcze, tym razem starając się podejść do tematu spokojniej. Każdy głupi by zauważył, że się do tego zmuszał, bo nie mówił z typową dla siebie lekkością. ─ Nie mogę sobie pozwolić na coś takiego, Leslie. Wolę popełnić błąd samemu, niż nie popełnić go dzięki komuś. Inaczej się nie nauczę.
Na pewnym etapie oczy same zaczęły mu się zamykać. Był śpiący, a nie znużony. Natłok wspomnień o ostatnich wydarzeniach odcisnął mocne piętno na białowłosym. Zarywanie nocy, nadwyrężanie mięśni i brak czasu na odpowiednio duże posiłki... to w końcu musiało się skumulować i dobitnie dać organizmowi do zrozumienia, że dłużej nie wyrobi. Tylko dlatego chciał się już odciąć; przy okazji wmawiał sobie jednak inne walory tej decyzji. Chociażby to, że przestaną sobie docinać...
Wsunął przedramię na oczy i ziewnął dyskretnie, zaciskając szczęki. Klatka piersiowa opadła, gdy tylko wysyczał nabrane powietrze. Sen nie był tym, co przylazło do niego w ekspresowym tempie, choć był pewien, że ledwie zamknie oczy, a od razu odpłynie. Zamiast tego zmysły zaczęły wyłapywać poszczególne sygnały, zmuszając go do skupienia się na danych aspektach. Wpierw ten charakterystyczne skrzypnięcie sprężyn. Leslie miał zamiar wyjść?
A CO? DZIWISZ MU SIĘ?
Zdusił ziewnięcie.
Skąd. W sumie tego się spodziewał.
Tego albo czegoś podobnego. Albo, że Vessare przystanie na jego nieprzeciętnie zacną propozycje i też pójdzie spać. Albo cokolwiek. Cokolwiek, tylko nie to, co się stało chwilę później. Ciało zastygło w jednej pozie, najwidoczniej nie do końca wiedząc, czy powinien się poruszyć, czy jednak udawać, że już usnął. Właśnie ten dylemat, pomiędzy zainteresowaniem, a jakąś obcą formą zmęczenia sprawił, że w sumie nie poruszył się wcale... aż do momentu, gdy własny oddech nie wymieszał się z gorącym oddechem Leslie'ego. Usta prawie nie drgnęły, ale gdy tylko zostały muśnięte, ich kąciki lekko uniosły się ku górze, na moment odsłaniając biel zębów.
Jaki niezdecydowany, mruknął w myślach, sam zaskoczony, jak słabo to wypowiedział. Wręcz szeptem, jakby się bał, że któraś z mar byłaby w stanie go usłyszeć i wtrącić się w zdecydowanie nieodpowiednim momencie. Ich niedoczekanie. Powoli zsunął ramię z twarzy, aż wierzch dłoni dotknął materaca tuż przy jego głowie. Zerknął wtedy błyszczącymi oczami na Zero, ale tylko na chwilę.
Powieki zaczęły mrużyć się coraz bardziej. W końcu przymknął je zupełnie, chcąc jeszcze coś powiedzieć, ale Vessare skutecznie mu to uniemożliwił. Może to i lepiej. Z gardła wyrwał się więc ledwie możliwy do wychwycenia pomruk, po którym od razu rozchylił lekko usta. Zniknął z nich wreszcie cień uśmiechu, jaki błąkał się od paru sekund, zdradzając narastające zainteresowanie Wilczura. Nie potrzebował ostrożności, na jaką początkowo silił się Leslie. Nie był z porcelany i nie lubił, jak tak go traktowano.
Zrozum, że to ty jesteś w lepszej sytuacji.
Musnął nieznacznie jego dolną wargę, wsuwając poranione palce w jasne kosmyki. Rozumiał. Jak mógłby nie rozumieć? Odgarnął mu włosy, na powrót lekko rozchylając usta, które o centymetr minęły się z wargami anioła. Ciepły oddech podrażnił wpierw policzek, potem skroń Leslie'ego, aż w końcu białowłosy machinalnie odchylił głowę.
Ciało nie potrzebowało komend. Reagowało samo na dotyk, nagły, wręcz odstraszający chłód, przemieszany z gorącem oddechu. Drgnął ledwo wyczuwalnie, gdy wargi Leslie'ego dotknęły jego brzucha. Mięśnie spięły się, zęby zacisnęły na dolnej wardze, a roziskrzony wzrok od razu wbił w sufit. Nie będzie mu niczego ułatwiać, nawet jeśli zmuszał się przez to, by nie wygiąć się w lekki łuk. Nie miał zamiaru być łaszącym się kotkiem.  
To był dokładnie ten etap, w którym obaj powinni powiedzieć stop, nerwowo chichocząc pod nosem dopinając guziki koszuli i odwracając wzrok na ściany. Zamiast tego Growlithe przymrużył ślepia i mimowolnie zerknął w dół, przyglądając się, jak ciepłe usta przyjaciela suną powoli w dół.
To brnie zdecydowanie za daleko.
Czyżby? Jakoś mu to nie przeszkadzało.
Dobijała się do niego jednak ta natrętna myśl, że Lesliemu owszem. Poruszył się nieco, gdy poczuł chłodne wargi tuż nad linią spodni.
„Zostań.”
Wypuścił powietrze nie wydając przy tym dźwięków. Przecież już obiecał, że tak zrobi. Słowa Vessare'a ledwo zostały wypowiedziane, a Wilczur już wsparł się na łokciu, by zaraz dźwignąć się do siadu. Koszula na powrót w znacznej części przykryła ciało Growlithe'a, gdy jego palce wsunęły się na policzek anioła, muskając ciepłem jego skórę. Cały czas przyglądał się uważnie twarzy, aż wreszcie po chwili naparł dłonią na żuchwę przyjaciela. Nie mocno, ale na tyle solidnie, by ten zmuszony był podnieść głowę.
Posłuchaj. ─ Dwukolorowe spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Leslie'ego. Oby nie przyszło mu wycofywanie się akurat w tym momencie. ─ Nie musisz tego robić, jasne? Jestem zmęczony, a nie znudzony. Lubię twoje towarzystwo. Mówiłem ci to z milion razy. Której części tego zapewnienia nie rozumiesz? ─ Niechętnie odsunął od niego rękę i przemknął nią po swoich włosach. ─ Najpierw się wzbraniasz, potem ni z tego, ni z owego przejmujesz inicjatywę. To źle wygląda.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.05.15 20:18  •  Pokój na piętrze. - Page 2 Empty Re: Pokój na piętrze.
„(...) masz taki beznadziejny gust...”
Cichy dźwięk pojedynczego oddechu wypełnił pokój, zlewając się z resztą wypowiadanych słów białowłosego. Blondyn wsunął palce we włosy, odgarniając grzywkę do tyłu. Trwało to zaledwie chwilę, zanim na powrót odsunął dłoń od twarzy, na którą zupełnie przypadkiem naciągnął przydługie kosmyki. Przekręcił głowę na bok i z niewyjaśnionym błyskiem w dwukolorowym oku na powrót przyjrzał się Growlithe'owi. Wcale nie zamierzał zaprzeczać, a pochlebne słowa jakoś nie chciały przejść mu przez gardło. Trudno też było wypowiadać się na temat, o którym nie miało się pojęcia. Syon działał mu na nerwy, drażnił go częściej niż cała reszta działających mu na nerwy ludzi. Gdyby ktoś spytał go, dlaczego jego upodobania ruszyły właśnie tym torem, nie znałby odpowiedzi. Ten huragan wdarł się do jego życia zupełnie niespodziewanie – bo i taki już urok huraganów – i poprzewracał do góry nogami wszystko na swojej drodze. Stało się. Żałował tylko, że zniszczonego świata nie dało się od tak ukryć przed oczami tych, którzy widzieli go jeszcze zanim został zrujnowany.
Mógłby, nie mógłby. I tak już się nie przekonamy. Nie narzekam. ― Kącik ust chłopaka drgnął, pociągając za sobą ledwo widoczny uśmiech. Grymas błąkał się po jego ustach zaledwie przez sekundę i zniknął, gdy zwrócił już poważną twarz w stronę sufitu. ― Nie jest beznadziejny. Aż dziwne, że mówi to ktoś, kto...
Kto co? Ma tylu chętnych?
Przełknął ślinę. Suchość w gardle pojawiła się, jak na zawołanie, a jasnowłosy machinalnie pokręcił głową, oznajmiając, że Wilczur nie usłyszy już dalszej części zdania. Przekaz zawisł gdzieś w powietrzu i nie potrzebował ust Zero, by dać znać o swojej obecności. To nie tak, że dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wymordowany miał w czym przebierać. Ta świadomość tkwiła zakorzeniona w nim już od dawna. O'Harleyh faktycznie potrafił zaleźć za skórę, ale wyraźnie posiadał też te cechy, które przyciągały do niego innych. Wiedzieli, że był pewny siebie, niebrzydki (no, nie aż tak) i wygadany. Potrafił ująć głupim gestem i zamotać w głowie słowem. Paskudna mieszanka.
Naprawdę uważasz, że zawsze mogło być gorzej, Leslie?
Pod pewnymi względami – owszem – mogło, pod innymi niekoniecznie. Drugiego przypadku stale doświadczał na swojej skórze. Pomijając ogólną beznadziejność sytuacji, w której się znalazł, kiedy los na własną rękę wyznaczył mu prywatnego kata, wymordowany niemal zawsze...
„Mylisz się.”
No właśnie.
Nie był to pierwszy raz, kiedy białowłosy próbował uświadomić mu, ze tylko jego racje były słuszne. Jasnowłosy ściągnął brwi zaledwie na krótki moment, zanim te rozsunęły się z powrotem, pozbywając się charakterystycznej zmarszczki znad jego nosa. Nie było to nic nowego, a jednak nadal w pierwszym odczuciu pociągało za sobą igłę irytacji, której nigdy nie udało się w porę zahamować. Mówiono, że najdoskonalszym sposobem na zakończenie nieprzyjemnej konwersacji, było przyznanie racji swojemu rozmówcy. Właśnie taką taktykę planował obrać Vessare i udałoby mu się to, gdyby nie jadowite słowa. Ile razy można było słuchać, że mimo pokaźnej liczby lat na karku, nadal nie miało się pojęcia o świecie? Leslie zdawał sobie sprawę z różnicy wieku między nimi, ale jednocześnie był tym, który najdoskonalej wiedział, jak ciężki balast doświadczeń ciążył na jego barkach. Mógłby przymknąć oko na uwagi Growa, gdyby gościł w Desperacji dopiero od kilkunastu lub góra czterdziestu lat, ale całe siedem wieków pozwoliło mu na zaaklimatyzowanie się w tej dziurze, z którą – wbrew wszystkim przekonaniom kumpla – miał więcej wspólnego niż z Edenem, którego nie widział od setek lat. Nie sądził jednak, by wiele się tam zmieniło.
Przeginasz ― rzucił i tylko cudem udało mu się nie wycedzić przez zęby tego słowa. Nie chodziło mu o to, by przyjaciel we wszystkim się z nim zgadzał, ale jego chęć bycia lepszym raziła w oczy, dając to cholerne poczucie braku szacunku. ― Nie traktuj tego jak wyścig, do cholery. Mówisz o rzeczach, które doskonale rozumiem. Nie kwestionuję twoich starań. Wszyscy kradniemy, zabijamy, musimy pracować pięć razy ciężej, żeby żyło nam się lepiej. Powiedziałem, że nie skorzystałbyś z takiej oferty, gdyby ci ją zaproponowano. To jak wziąć kawałek mięsa od kogoś, kto wcześniej pluł ci w twarz i wyzywał od najgorszych. Nie stałbyś się jego przyjacielem, a dłużnikiem. Wyobraź sobie, że czułbym się dokładnie tak samo, gdybym teraz wrócił do Edenu, zakładając, że nie skróciliby mnie o głowę. Nie będę prosił ich o łaskę dla samej wygody. To dopiero idiotyczne. Mam swoją godność, Syon. Wiem też, że zrobiłem rzeczy, przez które tamto miejsce mi się nie należy. Jestem tu od siedmiu wieków, znam Desperację. Wiem też, jak było, zanim powstała tu większość luksusów, na jaką można było sobie pozwolić. Mieszkam tutaj, nie próbuj na siłę mnie stąd wyrzucić, a jeśli tak bardzo chcesz, staraj się być bardziej konsekwentny w swojej trosce. ― Zamilkł na moment i odetchnął głębiej, pocierając ręką policzek, jakby miało mu to pozwolić na starcie negatywnego wyrazu z twarzy. Rzeczywiście gest spełnił swoje zadanie, bo już po chwili Vessare wyglądał na o wiele bardziej neutralnego i zmęczonego ostrzejszą wymianą zdań, ale i własnymi myślami, do których niechętnie przywołał postać anielicy. ― Co z Evendell? ― Kolejna pauza. Ukradkiem przemknął spojrzeniem po profilu wymordowanego, jakby upewniał się, czy może kontynuować. ― Umiem się obronić, zapewnić sobie wyżywienie, mogę pozwolić sobie na wygodę w Czarnej Melancholii. Do tego wszystkiego w większej mierze doszedłem sam. Ona jest jak kanarek wrzucony do klatki sępów. Nie interesuje ich niewinny wygląd i nie ulegają uroczym spojrzeniom. To ten typ, który nie skrzywdziłby nawet muchy. Anioły przyjęłyby ją z otwartymi ramionami. Żyłaby w dostatku, na który zasłużyła sobie bardziej niż niejeden skrzydlaty ― ostatnie słowa wypowiedział z pewną dozą niechęci. Było mu trudno wypowiadać się pochlebnie o jasnowłosej, ale nawet on nie potrafił zaprzeczyć, że była wręcz obrzydliwie dobra. ― Zresztą nie tylko ona. Nie zapominajmy o...świątobliwym Ourellu, dokończył w myślach. Zamilkł wręcz w idealnym momencie, nie do końca rozumiejąc, dlaczego ten idiotyczny fakt nie chciał przejść mu przez gardło. Widocznie była to jedyna rzecz, jaką potrafił zrobić dla drugiego stróża, mimo całej niechęci, którą pałał do niego już od wieków. ― Nieważne. Po prostu staram się zrozumieć twój tok myślenia. Potrafisz wmawiać mi, że nic nie wiem, że na czymś się nie znasz. „Żyję dłużej, więc wiem lepiej”. Nie jestem dzieckiem, a to, że jeszcze żyję nie jest kwestią szczęścia. Tutaj nie da się w nie wierzyć.
Wypuszczane ustami powietrze zaświszczało cicho.
Racja. To głupi temat. Ale wbij sobie wreszcie do głowy, że wiem, że robisz „bardzo dużo”. Nigdy nie twierdziłem inaczej. Pewnie nie żałowałbym przyłączenia się do ciebie i reszty, ale... ― Pokręcił lekko głową, zaprzeczając takiej możliwości. Oboje wiedzieli, że istniały sprawy, które stawały na jego drodze. Ich relacja też pewnie nie wyglądałaby tak samo.
Nie, żeby teraz wyglądała dobrze.
Kiedy wydawało się, że na chwilę robiło się spokojnie, Zero wreszcie znów był doprowadzany do stanu, w którym najzwyczajniej w świecie miał ochotę mu przywalić. Nienawidził tego ironicznego podejścia w chwilach, gdy brakowało złych intencji, ale to nie stawało na przeszkodzie, by sobie je znaleźć. Im dalej, tym gorzej. Tym razem to on miał ochotę zakryć uszy rękami albo sięgnąć po kurtkę i opuścić pokój. Nie był na tyle ślepy, by nie zauważyć, że jego obecność była tu niechciana. Czegokolwiek by nie zrobił – było źle.
To ty mnie wkurwiasz. ― I widocznie miał wkurwiać jeszcze przez wiele lat, bo Leslie bynajmniej nie zamierzał rezygnować z pomocy akurat jemu. Posiadał zupełnie inny system wartości, a autorytet wśród Psów nie obejmował zakresu jego zainteresowania. Nie, gdy krzywił się na samą myśl, że Jace poczuwał się w obowiązku dźwigania wszystkiego na własnych barkach. Mógł dostawać po mordzie wiele razy i wychodzić z tego cało, ale mając na uwadze jego dobro, zakładał te czarne scenariusze, w których białowłosy już nie podnosił się z ziemi, a nie było nic bardziej krzywdzącego od tej ponurej wyobraźni. Mógł zrobić dla niego naprawdę wiele.
Ale nie to.
„Po prostu z tym skończ.”
Dobrze ― rzucił krótko. Nie zamierzał niczego mu obiecywać, ale sam był już zmęczony ciągłym wytykaniem sobie wzajemnych błędów. Fakt faktem – sam miał nieopisaną ochotę na wyrzucenie Wilczurowi, co myślał o jego samodzielności, ale tym sposobem nigdy nie doszliby porozumienia. Jakiś przebłysk nastoletniego buntu przez moment trzymał się na twarzy Cilliana, jak jakaś cholerna maska. Syknął pod nosem i uniósł rękę, której wierzchem już po chwili stuknął lekko usta Wilka. ― Tylko już się zamknij.
Dupek.
Więc go zostaw.
Tak byłoby najprościej.
Szkoda, że wolał skomplikować całą sprawę i sobie i jemu. Sam spodziewał się przede wszystkim odepchnięcia. Wątpił, by po tym wszystkim Syon nadal miał ochotę przebywać w jego towarzystwie. I to w zbyt bliskim towarzystwie. Brak protestu o tyle motywował go do działania, że w końcu, mimo kłębiących się w głowie myśli, jego ruchy stały się coraz bardziej naturalne. Do tego stopnia, że zaczął żałować tej chwili zawahania, kiedy mógł posunąć się o krok dalej.
Palący dotyk na policzku sprowadził go na ziemię. W pierwszej chwili Wilczy mógł poczuć niewielki opór, gdy anioł odruchowo zaparł się, byleby tylko nie zadrzeć wyżej głowy. Oczami wyobraźni już dostrzegał na jego twarzy grymas obrzydzenia, chociaż przez ostatnią minutę młodzieniec nie oponował. W końcu jednak musiał ulec zdecydowaniu białowłosego. Jeszcze nie oberwał w pysk, ale niechętnie wlepione w dwukolorowe ślepia spojrzenie, już zdradzało, że skrzydlaty właśnie tak się czuł. Zwykle szło o wiele prościej. Nie zastanawiał się nad tym, jak czuje się druga osoba, sam też nie czuł nic poza pustym podnieceniem, którego wystarczyło się pozbyć. Tutaj było inaczej. Każda niezgodność starała się zapędzić go w ślepą uliczkę, z której nie tak łatwo było się wydostać, gdy przed sobą miało się osobę, której wola na ten moment miała większe znaczenie od jego własnej. Nie podobały mu się emocje, których nie rozumiał. Nie czuł się zakłopotany, ale ta nagła przerwa nakładała na jego ręce niewidzialne więzy. Był w stanie przysiąc, że to za ich sprawą dłoń zsunęła się z boku przyjaciela, ale palce samoistnie uczepiły się paska podtrzymującego spodnie.
„Posłuchaj.”
Już teraz powinien karcić się w myślach za to, że aktualnie wolałby słuchać czegoś zgoła innego. Powinien był to przemyśleć. Wycofać się w porę albo najzwyczajniej w świecie dać mu spać, a nie mieć na uwadze wyłącznie własne zachcianki. Pieprzony egoista, ale ponoć każdy coś z niego miał.
„Nie musisz tego robić, jasne?”
I tylko o to chodziło?
Blondyn uniósł brwi, nie pojmując jaki cel miała ta nagła deklaracja. Nie twierdził, że Growlithe nie lubił jego towarzystwa. Gdyby tak było, nie miałby podstaw, żeby nadal tu siedzieć i składać ciążące na nim obietnice. Zaskoczenie szybko jednak ustąpiło miejsca lekkiemu zażenowaniu w dwubarwnych tęczówkach, przez które machinalnie wyprostował rękę w łokciu, odsuwając twarz od torsu kupla, choć wolna dłoń wciąż uparcie trzymała się skórzanego paska, jakby przerwanie tego kontaktu miało okazać się drogą bez powrotu. Już teraz, mimo braku użycia jakiejkolwiek siły, czuł się odpychany na stosowną odległość.
„To źle wygląda.”
Źle wygląda.
ŹLE.
Słowa zahuczały mu w uszach razem z krwią, ale starał się odzyskać rezon. Zaprzeczyłby samemu sobie, gdyby teraz cofnął się, jak poparzony.
Nie zmuszałem się ― odparł, co w tym wydaniu nie zabrzmiało przekonująco, jakby do ostatniej chwili ważył słowa. Dopiero, gdy zamknął usta, wykrzywił usta w kwaśnym grymasie. Na szczęście ów widniał tam tylko przez ułamek sekundy. ― Oczywiście, że nie. Chcę tego, odkąd tu przyszliśmy. Tylko czuję się idiotycznie, mając świadomość, na jak wiele kretyńskich spraw zwracam uwagę. ― Jakich spraw? Widocznie miał jeszcze wiele do powiedzenia, ale jakaś niewidzialna siła zatrzasnęła mu usta. Nie trzeba było być geniuszem, by zauważyć, że po prostu jego słownik nie zawierał słów, którymi byłby zdolny przekazać Syonowi, co miał na myśli. ― W porządku. ― Wcale nie było w porządku. ― Masz rację. To źle wygląda, gdy to ciebie zmuszam. Chciałem tylko wiedzieć...
Jak to jest, gdy pieprzysz się z kimś, na kim ci zależy? Czy mieć go tylko na chwilę?
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.05.15 23:50  •  Pokój na piętrze. - Page 2 Empty Re: Pokój na piętrze.
Kto co? – wtrącił się, najwidoczniej – w porównaniu do Zero – nie uznając tematu za zakończonego. W każdej innej sytuacji zapewne uciąłby wątek. Znał Leslie'ego na tyle, by orientować się, kiedy powiedział za wiele przez przypadek, licząc na to, że towarzysz nie będzie drążyć dziury w całym. Growlithe wyłapywał te momenty i faktycznie zbywał wszystko machnięciem ręki, przechodząc do kolejnego stadium. Tym jednak razem czuł się niemalże w obowiązku, by zareagować. ─ Co ty możesz wiedzieć o tej osobie? – warknął szorstko, znów zamieniając się miejscami z tą częścią charakteru, której nikt nie znosił. ─ Aż dziwne, że mówi to ktoś kto... Kto co? Kto też ma beznadziejny gust? Może w porównaniu do ciebie ostrożniej wybieram osoby, hm? Odwal się. Nie znasz, nie oceniaj.
„Nie warto.”
Tylko tyle usłyszał. Delikatny głos był praktycznie niemożliwy do wychwycenia, szepczący i subtelny. Gdyby Growlithe'owi tak nie huczało w głowie, pewnie nawet bardziej zwróciłby na niego uwagę. Może nawet przyrównał do konkretnej mary. Nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił, bo tym razem to nie czarne zmory wtrącały się w jego własne, wewnętrzne dylematy. Tym razem było to coś odmiennego, coś, co nie pochodziło od żadnego jego artefaktu. Zazgrzytał wkurzony zębami. Chciał się uspokoić i gówno z tego wyszło. Znowu. Wystarczył jeden nieostrożny ruch, by nacisnąć na pułapkę. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie umiał myśleć źle o Nathanielu. Zdawał sobie sprawę z jego wad i często mu je wypominał, ale koniec końców i tak dostawał przy nim białej gorączki nie z powodu „defektów”. Jak Zero w ogóle śmiał uznać Levittouxa za zły wybór?
Brew mu drgnęła.
I kto tu przeginał?
Wolałbym, żeby cię tu nie było. – W porównaniu do Leslie'ego Growlithe nie próbował się siłować ze swoim głosem. W pełni wycedził to zdanie, z przyjemnością chcąc dodać coś jeszcze. Sęk w tym, że jasnowłosy rozgadał się na dobre i koło znów zostało zatoczone. W dodatku Vessare zaczął wkraczać w te strefy, które dla Growlithe'a były priorytetami. Nie dawał tego po sobie poznać; w końcu nie drgnął nawet na dźwięk jej imienia. Twardo patrzył Zero prosto w oczy, przyjmując każdy kolejny cios w policzek z nieprzerwanym, bezwzględnym spokojem na twarzy. Co więcej: wychodziło na to, że sam mu się nadstawiał.
Evendell była jego oddzielną kwestią. Z naciskiem na „jego”. Nigdy nie prosił, aby z nim została; nigdy też nie zmuszał jej do niczego, ani nie wpychał siłą do swojego pokoju. Przychodziła z własnej woli i z własnej odchodziła. To, że w pewnym momencie zaczęła odgrywać ważną rolę nie oznaczało jeszcze, że trzymał ją pod kluczem. Miała taki sam wybór jak Leslie, ale różniło ich coś poza tym. Coś, przez co Growlithe nigdy nie wywalał jej do Edenu, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że tam byłoby jej lepiej. Że byłaby bezpieczniejsza, nawet jeśli u jego boku również mogła znaleźć oparcie.
„Tylko się już zamknij.”
Miał ochotę strzelić mu w mordę.
Nie.
W tej chwili miał ochotę go zabić. Wiedział jednak, że ktoś musiał odpuścić. Wmawiał sobie, że i tak wie lepiej – dlaczego więc nadal się wykłócał o swoje racje? Wystarczyło siedzieć cicho; o wiele ciszej, niż dotychczas. W końcu to nie mowa jest złotem. Zdawał sobie zresztą sprawę, że jeśli on tego nie utnie, nie zrobi to żaden z nich, a jeśli wierzyć wcześniejszym zapewnieniom o swojej „dorosłości” przyjęcie na siebie ciężaru milczenia powinno być jego pierwszą decyzją. Właśnie dlatego usta nie poruszyły się już, a spojrzenie odsunęło się od twarzy anioła, w zamian na powrót zahaczając się o bruzdy sufitu.
Czuł kwaśny, a potem coraz bardziej gorzki posmak na końcówce języka, który zmuszał go z każdą sekundą tylko bardziej i bardziej, żeby jednak poruszył wargami, jednocześnie pozbywając się okropnej świadomości straconej szansy. Jeśli było coś, czego Growlithe nie znosił najbardziej na świecie, to było to odpuszczanie, jak teraz. Choć wiedział, że „czas wszystko pokaże”, miał się za przegranego za sam fakt, że zamilkł, ucinając ich wszystkie dotychczasowe tematy, na które przecież miał tak wiele do powiedzenia.
Ale nie było sensu mówić.
Nie teraz, gdy obaj warczeli na siebie, rzucając słowami w mury. Żadne argumenty do nich nie docierały.
„... gdy to ciebie zmuszam.”
Był cierpliwy. Nie. Wróć. Wcale nie był. Był gwałtowny. Ale starał się zachować tyle nerwów, ile tylko był w stanie. Udało mu się przecież przegryźć sobie język, choć słowa pchały się do gardła całymi tłumami. Był przekonany, że gdyby wtedy nie odpuścił, mówiłby do teraz. Może nawet nie doszłoby do późniejszej sytuacji. Może byłoby jeszcze gorzej. A może wreszcie któraś z uwag zmusiłaby któregoś z nich do wstania, chwycenia za kurtkę i wyjścia, z trzaskiem w drzwi, jako wykrzyknik nad całym zajściem. Cóż. Może. Zamiast tego musiał się zamknąć i właśnie tego żałował.
Zmuszanie się do siedzenia cicho wymagało od niego energii, która powoli z niego uchodziła przez inną ranę. Miał nieodparte wrażenie, że krążą w kółko, jak para idiotów. Jeden krok za drugim, mijają te same stacje, te same stwierdzenia padają z ich ust, zakończenie również zawsze jest identyczne. I kto tu powinien się zamknąć?
Ktoś musiał to przerwać.
„Chciałem tylko wiedzieć...”
Warknął.
Było to tak głośne, że niejeden człowiek uznałby to za wystrzał z ciężkiej broni. Growlithe poderwał się w błyskawicznym tempie, uderzając kolanem w pierś Leslie'ego. Nie zrobił tego choćby z minimalną dozą delikatności, która uchroniłaby kumpla przed paraliżującym na ułamki sekund bólem. Teraz nie liczył się fakt, że na tym miejscu wyrośnie olbrzymi siniak – ważne było tylko to, by wziąć go z zaskoczenia; by powalić na łóżko, by zmusić do przylgnięcia płasko plecami do starego materaca. Dlaczego prawda w ogóle nie chciała do niego dotrzeć? Nie był ciężarem, ale nie był też kimś, kto samym niezdecydowaniem zawojuje świat. Ludzi gówno obchodzi, co chciał zrobić. Liczy się tylko to, czego dokonał. Z tym zdaniem na ustach Growlithe naparł na niego nogą, by zmusić go do położenia się. Zaraz przysłonił mu zresztą większość obrazu. Ręce grzmotnęły po bokach głowy Vessare'a, a sam Wilczur praktycznie usiadł na jego brzuchu, od razu podnosząc jedną z dłoni i przykładając czubki palców do jego ust w automatycznym geście „stop”.
Milcz, Leslie. Ten jeden raz zrób to, co każę.
Przez dłuższą chwilę patrzył mu prosto w oczy, niemo dysząc. Oddychał przez nos, ślepia błyszczały pod ściągniętymi gniewnie brwiami. Nadal miał ochotę udusić go gołymi rękoma. Ba. Miał wrażenie, że jeśli pochyliłby głowę jeszcze bardziej, na pewno wgryzłby się kłami w szyję przyjaciela. Nabrał głębszego wdechu, starając się przywdziać bardziej neutralny wyraz twarzy. Zdjął kolano z ramienia Leslie'ego i zacisnął na moment usta w wąską linię. Jego oczy mówiły same za siebie – Zero... jest coś, co muszę ci wyznać. W końcu jednak zebrał się na odwagę i wreszcie poruszył wargami.
„Je”
Powoli, bardzo powoli ułożył usta w tę sylabę, nie wypowiadając jej na głos.
„steś”
Zmrużył lekko ślepia.
„I”
Kolejny ruch ustami.
„dio”
I ostatni.
„tą”.
Ściągnął rękę z jego warg i zahaczył palcami o brzeg swojej koszuli, tuż pod linią kołnierzyka. Wyprostował się, patrząc teraz na niego z góry, po czym niespiesznie poruszył ręką. Materiał zsunął się na dół, odsłaniając brzeg naznaczonego bliznami ramienia. Białowłosy zamknął na moment powieki, nabrał płytkiego wdechu, odczekał moment, a potem spuścił barki i pozbył się koszuli również z drugiego ramienia. Kraciasta część ubrania chwilę później leżała obok, niedbale przewieszona przez brzeg łóżka.
No dalej...
Uchylił powieki, wbijając w niego wyzywające spojrzenie. Nie mógł sobie tego odmówić. Oparł ręce o tors anioła, wsuwając jeden z palców między dwa guziki tylko po to, by jeden z nich puścił posłusznie, odkrywając niewielki fragment piersi Vessare'a.
Bez słów, Leslie.
Bo te nie zastąpią czynów.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.06.15 0:28  •  Pokój na piętrze. - Page 2 Empty Re: Pokój na piętrze.
„Kto co?”
Nie rozumiał, jaki był sens w drążeniu tak oczywistego tematu. No – jak szybko się okazało – oczywistego tylko dla blondyna. Anioł mimowolnie wykrzywił twarz w grymasie pasującym do kogoś, kto był wręcz zmuszony do powiedzenia czegoś, czego nie chciał mówić. Nie chciał nawet myśleć o tych wszystkich rękach, które sięgały po niego z taką chęcią. Nie wydawało mu się, by zrobił coś złego, raz jeszcze urywając zdanie w połowie, jak i nie sądził, by dało się tu cokolwiek zrozumieć opacznie. Czuł się osaczony, gdy ostrzejszym spojrzeniem Growlithe chciał wyciągnąć z niego to słowa, które rozdrapywały mu gardło i drażniły język. Kiedy rozchylił usta, podświadomie już słyszał charakterystyczne szuranie, jakby ktoś przejechał paznokciami po tablicy z pasją zawodowca w uprzykrzaniu życia.
„Co ty możesz wiedzieć o tej osobie?”
Zaraz. Co?
Nić porozumienia niemalże natychmiast została przerwana. Jasnowłosy zamknął usta i podniósł się gwałtownie na łokciu, skrzypiąc przy tym sprężynami materaca. Chciał lepiej przyjrzeć się Syonowi z dostrzegalnym błyskiem zagubienia w oczach. Już wtedy do Wilczura powinno dotrzeć, że właśnie przestali mieć to samo na myśli, ale było już trochę za późno. Salwa słów zbombardowała nie tylko uszy Lesliego, ale i samą jego świadomość. Bezpodstawne zarzuty przestawały go dziwić, ale za każdym razem bolały równie mocno, nawet jeśli zamiast podkulania ogona, znów zakładał na twarz tę poirytowaną maskę. A może szczególnie wtedy.
Cholera! O czym ty w ogóle mówisz? ― odwarknął, na chwilę zapominając o tym, że miało być lepiej. Nie było. Najgorsze, że po raz kolejny przyszło mu przełknąć gorzkie słowa. Jakaś nieznana siła chciała zatrzymać je w środku, choć nie przyznałby, że to dla jego własnego dobra. Gdzieś w środku tworzyła się kolejna rysa, poprzedzająca większe pęknięcie. Podał mu serce na srebrnej tacy, a on spoglądał na nie, jakby było zepsute lub zatrute.
Co ty mi robisz?
Leslie zacisnął zęby, sycząc wypuszczanym z płuc powietrzem.
Ktoś kto spotyka się z dużym zainteresowaniem innych, Syon. Nie rozumiem, dlaczego uważasz siebie za beznadziejny wybór. Dziwi mnie, że myślisz o sobie w ten sposób ― wyjaśnił. Starannie kładł nacisk na przekazach, które dotychczas go interesowały, brzmiąc przy tym wręcz boleśnie cierpliwie, pomimo uczucia wykręcających się w środku narządów. ― Wystarczy? Przez myśl mi nie przeszło, by wypowiadać się na temat twojego gustu. I to ja mam się odwalić? ― sarknął, wyginając kącik ust w krzywym grymasie. Tama stoicyzmu pękała z głośnymi trzaskami. ― Zrozum wreszcie, że nie wszyscy dookoła na każdym kroku planują słowny atak na ciebie.
Przynajmniej czegoś się dowiedziałeś, Zero.
Niby czego?
Nie dorastasz jej do pięt.
No jasne. Trudno było zignorować zaciętą obronę kogoś, kogo nawet nie zdążył obrazić. Z jednej strony nie dziwił się O'Harleyh'owi – sam nie potrafił przejść obojętnie obok ubliżających uwag względem białowłosego. Dla niego, mimo wszystkich wad, był najlepszym wyborem. Rozumiał go, ale to nie zmieniało faktu, że nie potrafił wyzbyć się wewnętrznej niechęci do nieznajomej, jednak ta zaledwie plątała się gdzieś w cieniu, nie mając zamiaru ujrzeć światła dziennego. Rzeczywiście nie zamierzał kwestionować gustu przyjaciela, o którym nie miał pojęcia. Rzecz w tym, że zarówno jak nic o nim nie wiedział, tak wcale nie miał ochoty wzbogacać tej wiedzy. Nie było nic gorszego od przytakiwania głową, gdy w środku wszystko się waliło. Szkoda, że w tej ułudzie trwał jeszcze tylko chwilę.
„Wolałbym, żeby cię tu nie było.”
Wilczur wiedział, jak skutecznie wyrwać mu język i zaszyć usta grubym, niewidzialnym sznurem. Roziskrzone wcześniejszą irytacją spojrzenie przygasło, mimo że twarz jasnowłosego nadal wykrzywiał nieprzyjemny grymas. Resztkami sił próbował zatrzymać go na swoim obliczu, ale im dłużej przetrawiał w głowie zasłyszane słowa, tym maska stawała się coraz cięższa. Już nie niewidzialna lina ściskała jego gardło – to było pierdolone imadło.
Zamiast słów, Growlithe'owi odpowiedziało głośne skrzypnięcie materaca, gdy Vessare podniósł się do siadu, zahaczając palcami o brzeg podkoszulka. Nie pomogło mu to pozbyć się podduszającego uczucia. Całe stado wewnętrznych szczurów właśnie dobrało się do jego narządów i szarpało za organy swoimi małymi, ostrymi siekaczami. Skrzydlaty był w stanie zebrać się tylko na kolejny głęboki oddech i pokiwać głową w tak wymuszony sposób, jakby ktoś pociągał za niewidzialną linkę i wymuszał na nim ten bezgłośny wyraz zrozumienia.
Jasne. ― Ledwo poruszył ustami, a wydawało mu się, że od tego jednego słowa rozbolała go szczęka. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak mocno zaciskał zęby. Wypuścił z palców zmięty już skrawek materiału.
Wygrałeś.
Oczywiście. Odkąd tylko o wszystkim wiedział, miał nad nim miażdżącą przewagę. Mimo wszelkich starań zmierzających ku polepszeniu sytuacji, miał wrażenie, że tylko coraz bardziej się pogrążał. Ręka, która wcześniej spoczywała na biodrze białowłosego, została cofnięta wraz z kolejnym warknięciem, które wyrwało się z jego gardła. Finał był już oczywisty.
Chwytaj za kurtkę, Vessare.
Nie chciał. Nawet jeśli już wiedział, że nic dobrego nie wyniknie z jego dłuższej obecności w tym miejscu. Do tego szybko przekonał się o dodatkowych minusach spotkania, gdy kolano przyjaciela wgryzło się w jego tors i posłało go z powrotem na materac. Raptownie nabrał powietrza do płuc i niewiele brakowało, by się nim zakrztusił. Jace dość już na dziś zrobił. Jeszcze było mu mało? Cillian zmarszczył brwi, gdy ciężar chłopaka spoczął na jego brzuchu. Już rozchylił usta, wznosząc pełne wyrzutu spojrzenie na twarz białowłosego, gdy palce stanęły na przeszkodzie odzewu. Ledwie musnął wargami jego opuszki, wolną ręką przesuwając po obolałej klatce piersiowej. Tylko własne zasady przeszkodziły mu w zepchnięciu z siebie Syona, choć z trudem udało mu się nie odwrócić twarzy w bok, gdy musiał zmierzyć się z rozwścieczonym spojrzeniem dwukolorowych tęczówek. Nic ci nie zrobiłem, prychnął w myślał, ale niewiele brakowało, by wyrzucił to na głos. Musiał jednak skupić się na ruchu warg, choć wyznanie wcale nie wprawiło go w szampański nastrój.
Nie cieszysz się?
Żeby jeszcze było z czego.
Po tym wszystkim nadal jest skłonny ci się oddać.
Podążył wzrokiem za dłonią wymordowanego, mętniejącym wzrokiem przyglądał się, jak zaciska palce na kraciastym materiale, bierze głęboki oddech... Zostaw. Waha się. Masz, kurwa, przestać. Leslie zerknął z ukosa w bok. Nie dlatego, że się krępował, ale dlatego, że ten widok łamał go bardziej niż cokolwiek innego. Grow musiał robić to specjalnie, a niespokojne drgnięcie jasnowłosego tylko upewniło albinosa, jak trudno było mu w tym momencie nie oderwać się od materaca.
Już postanowił.
„Bez słów, Leslie.”
Dlaczego wszystko mu utrudniał?
Stłumił ciche warknięcie, gdy odważył się przemknąć wzrokiem po nagim torsie Wilczego. Nie mógł pozbyć się natrętnej świadomości, że O'Harleyh'owi przychodziło to za łatwo, ale jednocześnie nie mógł od tak wyrzucić z pamięci ostatnich kilku minut. Powoli podniósł się do siadu, chcąc pozwolić Wilczurowi na wyczucie momentu, w którym powinien osunąć się na jego uda. Ścisnął palcami biodro młodzieńca. Gorący oddech owionął bliznę na jego ramieniu, zanim dosięgnęły jej wargi. Pierwszy pocałunek pociągnął za sobą kolejne, ciągnące się od obojczyka, przez szyję, aż do płatka ucha, który przygryzł lekko zębami.
Kłamiesz.
W tym momencie oszukiwał tylko samego siebie. Wystawił się na próbę siły, wierząc, że da sobie radę z tym ogromem. Huczenie w uszach powróciło, a wdychany zapach w jakiś niezrozumiały sposób sprawiał, że robiło mu się gorąco. Ba. Wręcz duszno. Delikatne muśnięcie warg na ustach Wilczego poprzedziło przesunięcie końcówką języka po jego dolnej wardze. Wreszcie niewinne gesty przerodziły się w zachłanniejszy pocałunek. Zaro za wszelką cenę starał się zignorować nieznośne i ostrzegawcze kłucie w klatce piersiowej, karcił się w myślach, że z rozmysłem przedłużał całą tą szopkę, byleby tylko jeszcze raz przesunąć palcami po jego boku, objąć go przedramieniem w pasie, bo...
Chcę go.
Naparł na jego bok, odwdzięczając mu się za wcześniejsze posłanie go na materac. Tym razem to plecy Growlithe'a musiały zderzyć się z łóżkiem, choć miał się o tyle dobrze, że znalazł się tam bez zbędnego użycia siły. Materac ugiął się obok głowy chłopaka, przy której blondyn wsparł się swoją ręką. To już teraz powinno się zakończyć, ale jego kolano samoistnie znalazło się pomiędzy nogami kumpla. Jasne kosmyki połaskotały podbródek poziomu E, gdy anioł przesunął lekko zębami po jego gardle. Wolna dłoń zakradła się pod grzywkę wymordowanego i osiadła na jego oczach, odcinając go od jakiegokolwiek widoku.
Ciche cmoknięcie towarzyszyło kolejnemu pocałunkowi.
Jestem ― rzucił, co brzmiało zaledwie, jak marny pomruk. Kim był? Idiotą oczywiście. Miało obyć się bez słów, jednak zanim Syon zdążyłby zwrócić na to uwagę, znów zatkał mu usta własnymi, odczuwając przyjemne mrowienie w kontakcie z chropowatą skórą. Serce boleśnie tłukło się pod żebrami, kłócąc się ze zdrowym rozsądkiem, który tym razem nie chciał dać za wygraną. Nie tak miało być. Potknęli się już na pierwszym stopniu, a sama nogawka nie zdołała ukryć rany. Budowanie dookoła siebie złudzenia, że już wszystko było w porządku wcale nie wychodziło im tak umiejętnie.
Musiał oderwać się od warg, których nie było mu dość i o które oddech otarł się tęsknie. Ręka zsunęła się z oczu Wilczura, który nie miał większego wyboru, jak tylko zderzyć spojrzeniem z zawieszoną nad jego głową twarzą blondyna. Choć oczy skrzydlatego powinny skrzyć się wyłącznie pożądaniem, teraz było w nich więcej bólu niż chęci do dalszego działania. Odetchnął głęboko przez nos, próbując zachować na swojej twarzy względnie opanowany wyraz, jaki towarzyszył mu przez wszystkie lata, gdy za żelaznymi drzwiami zamykał emocje, których białowłosy nie powinien wychwycić.
Nie tym kosztem, Syon ― odparł i pokręcił głową. Wierzchem kciuka musnął piegowaty policzek i nachylił się, by ustami zetknąć się ze skronią białowłosego w geście tak różnym od tego, do czego zmierzali. ― Oddam naprawdę wiele, ale nie chcę, żebyś robił to, gdy jesteś tak kurewsko wściekły. Nie jestem ślepy ― wymruczał, a wargi delikatnie ocierały się o skórę chłopaka. Zaraz po tym wyprostował się, chwytając za kurtkę, leżącą na wyciągnięcie ręki.
A jednak?
Jednak.
Skrzyp.
Niechętnie odsunął się od przyjaciela, choć kurtkę narzucił na ramiona nerwowym już ruchem. Wystarczyło niewiele, by zaczął się trząść i to bynajmniej nie z zimna. Uparcie przypatrywał się jakiemuś punktowi na ścianie, a odwróciwszy się wreszcie plecami do Wilczego, przysunął wierzch dłoni do ust, chcąc pozbyć się tych wyimaginowanych mrówek ze swoich ust.
Dźwięk kroków mógłby okazać się jedynym pożegnaniem, gdyby Leslie nie zatrzymał się przy drzwiach z ręką ułożoną na klamce. Przekręcił lekko głowę w bok, ale na tyle, by dało się zauważyć, że w ostatniej chwili powstrzymał się przed obejrzeniem się za siebie.
Wyśpij się. W końcu rano masz coś do załatwienia. Przyjdź, gdy będziesz miał trochę czasu. Wtedy zdziałamy więcej. ― Może to i lepiej, że z tej perspektywy Grow nie mógł dostrzec jego twarzy. Usta stróża znów wykrzywił słaby grymas, z którym miał skończyć. ― Obiecuję ― dodał zaraz, doskonale znając wagę tego słowa. Szkoda, że z drugiej strony nie poczekał na to, co mógł powiedzieć mu przywódca Psów. Miał nieodparte wrażenie, że nie zgodzi się na jakiekolwiek ponowne spotkanie.
Nacisnął na klamkę.
Dobranoc, O'Harleyh.

[...]

Pierwszy raz od bardzo dawna miał szczerą ochotę dać sobie w pysk. Zamiast tego, zamknąwszy za sobą drzwi z niekontrolowanym trzaśnięciem, skrzywił się i przesunął paznokciami po boku szyi. Nie ochłonął. Do tej pory czuł wszystkie skutki wcześniejszej bliskości, która wewnętrznie rozpierdoliła go na kawałki. Popełnił błąd, gdy ponownie zawiesił wzrok na drzwiach. Naprawdę chciał tam wrócić i zrobiłby to, gdyby nie niefortunny – choć może i bardzo fortunny – zbieg okoliczności. Miał dziś cholernego pecha, a jego uwadze zdołało umknąć głośne uderzanie butów o podłogę. Ktoś biegł i był coraz bliżej. Na ten dźwięk już dawno powinien odsunąć się na bok, byleby uniknąć stłuczki, ale najwidoczniej zarówno on, jak i zmierzająca w tę stronę osoba, nie zdawali sobie sprawy z zagrożenia.
Z drogi! ― dziewczęcy głos poniósł się po korytarzu i przeciągnął w lekko przerażony pisk, gdy nieznajoma zdała sobie sprawę, że było już za późno.
Zero nie zdążył nawet obejrzeć się w odpowiednią stronę, gdy ramieniem zarył w drzwi. To był moment, kiedy jego ramię przebiegł jakiś dziwny impuls, przez który szarpnął ręką do góry, jakby właśnie się sparzył. Ledwo zwrócił uwagę na biegnącą dalej kobietę, która z błyskiem przerażenia w oczach obejrzała się w jego stronę, mimowolnie zwalniając bieg. Krzyki dobiegające ze schodów skutecznie popędziły ją na nowo, mimo że definitywnie miała ochotę się wrócić.
Leslie wręcz wyrwał przed siebie nerwowym krokiem, zdając sobie sprawę, że głośne łupnięcie w drzwi nie mogło umknąć czułemu słuchowi kumpla. Chciał opuścić to miejsce w spokoju, ale teraz czuł się jak pieprzony uciekinier. Zaklął pod nosem, masując nadgarstek i dłoń, mimo że to uczucie wcale nie było najgorszym uczuciem, jakie teraz mu towarzyszyło.

___z/t.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.06.15 4:34  •  Pokój na piętrze. - Page 2 Empty Re: Pokój na piętrze.
>> tu będzie kiedyś wzruszający post <<
>> prawdopodobnie <<

zt
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.02.19 18:04  •  Pokój na piętrze. - Page 2 Empty Re: Pokój na piętrze.
 Pokonując wejście przybytku sławetnego Boba, nie oczekiwał pustek. Wieczorowe pory zrzeszały całe watahy fanów alkoholu, wątpliwej jakości żarcia oraz burd, więc i tym razem lokal wypełniono po brzegi. W powietrzu latały kubki z piwem, szklanki z mocniejszymi trunkami, talerze, ręce wyrzucane wraz z nagłymi okrzykami. Tej nocy humor dopisywał każdemu z gości. Gdziekolwiek nie padło czujne spojrzenie kolorowych ślepi, zawsze natrafiało na ucieszoną twarz.
 Nie przyszedł tu jednak dla zabawy. Wśród tłumu odszukał sylwetkę właściciela we własnej osobie. Widok jego twarzy podniósł jeden z kątów ust w drobnym uśmiechu.
Bingo.
 Dotarcie do lady szybko okazało się nie lada wyzwaniem. Gęsto wysiana klientami przestrzeń znacznie utrudniała przebrnięcie pod ścianę, przy której stacjonował Bob. Młodzieniec miał przed sobą pół lokalu do pokonania. Lokalu, gdzie zewsząd atakowały podnoszone w uciesze kończyny.
 Porywając się na to zadanie, chylił głowę przed lawirującymi rękoma oraz odbijał na boki, w ostatniej chwili unikając wejścia w drogę zapracowanym po uszy kelnerkom. W pewnym momencie sytuacja wymagała konkretnego procentu refleksu, gdy krzesło świsnęło w powietrzu tuż przed nosem.
 Westchnął.
 Po dotarciu do ziemi obiecanej od razu wskoczył na jedyne wolne barowe krzesełko, od razu opierając na nim kolana. Rękami chwycił krawędź blatu, z niecierpliwością czekając, aż barman skończy obsługę grupy nowych gości. Za wytrwałość został nagrodzony. Ręka mężczyzny z lekkością opadła na głowę wymordowanego, mierzwiąc czarne kosmyki.
 W następnej sekundzie na ladzie wylądowały dwie rzeczy — klucz i skrupulatnie pozginana kartka. Marshall zasalutował z uśmiechem, zgarniając z blatu dzwoniące żelastwo. Na tym kończyła się jego przygoda z tłumem, gdyż niemal od razu zniknął między nim.
 Stojąc przed drzwiami kolejnego piętra, dłuższą chwilę wlepiał wzrok w drewnianą fakturę. Musiało minąć kilka długich sekund, zanim wsunął klucz w otwór. Mechanizm zaskoczył.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.02.19 22:48  •  Pokój na piętrze. - Page 2 Empty Re: Pokój na piętrze.
Trzy tygodnie po drastycznej operacji postanowił, że nie będzie dłużej odkładał naglących spraw. Dotychczas łatwo było się wymigać od obowiązków. Przed Chrisem udawał szczególnie poszkodowanego, oddając na wieże papierów sekretarza dodatkowe sterty, za każdym razem z miną równie mocno cierpiącego człowieka co poprzednio i poprzednio, i jeszcze wcześniej. Wiedział, że może sobie na to pozwolić nie tylko ze względu na stan. Naprawdę miał za dużo rzeczy, które płonęły mu w rękach. Niemal na każdym kroku spotykał się z czymś, co przypominało mu o niewiadomej do rozwiązania. „Tu i teraz” — zdawało się, że słyszał to od każdego, kto postanowił subtelnie przypomnieć o jakimś wydarzeniu.
 Wpierw Shion, co do którego wciąż miał spore zawahania — nie do końca wiedział, że dobrze z nim postępował. Dalej sytuacja Jericho i Liama, wyprawa tego pierwszego z Insomnią aż do Edenu. Puszczenie ślepego snajpera z nadpobudliwą nastolatką... jak akcja mogła się skończyć sukcesem? Wchodząc do „Przyszłości” nie umiał sobie na to odpowiedzieć. Z drugiej strony na Desperacji nie wymyślono jeszcze niczego, co dałoby radę sklonować jednostkę.
 Z drugiej strony może to i lepiej. Inaczej w życiu nie przepchałby się przez tłum oblegający bar. Dziś musiało być jakieś święto. Ludzie tłoczyli się przy blacie, wybuchali gromkim śmiechem, wyrzucali ręce w górę, nogi w bok. Dużo klęło, jeszcze więcej wydawało z siebie dźwięki między kwiknięciem a parsknięciem. Growowi przyszło na myśl, że znalazł się w oborze pełnej zwierząt.
 Tak też tutaj pachniało.
 Udało mu się jednak dotrzeć do Boba. Palce dotknęły włosów, starając się zapanować nad rozwichrzoną przez wiatr fryzurą. Oczy tymczasem odszukały betonowe oblicze barmana, który ze stoickim spokojem nalewał trunek za trunkiem, raz po raz poganiając kuso ubrane kelnereczki do żwawszych ruchów. Kiedy spojrzał na Growa jak zwykle się nie uśmiechnął, choć Wilczur posłał do niego oszczędny grymas, który najwidoczniej miał być uśmiechem.
 — Jest już — wypowiedział Bob, stawiając zaskakująco czystą szklankę z zaskakująco nie przypominającym rozcieńczonych szczochów trunkiem na blat, tuż przed albinosem. A potem, odwracając już twarz do pozostałych, mruknął ponaglające: „na górze”.
 Grow zgarnął więc alkohol i tym razem bez problemów przecisnął między klientelą. Prawdę mówiąc, gdy stał przed nimi, a nie frontem do ich przepychających się dup, nagle okazywało się, że potrafili zrobić dostatecznie dużą lukę między plątaniną ciał, aby ktokolwiek był w stanie wyjść spomiędzy nich.
 Wkroczył na schody, biorąc pierwszy łyk.
 Kompletnie nie pamiętał, że pokój na piętrze w pewien sposób został napiętnowany. Coś na samym dnie potylicy próbowało mu przypomnieć, że wcale nie chciał tam wchodzić, wcale nie chciał włazić w sferę wspomnień, ale jeżeli było coś, co Grow potrafił lepiej od ignorowania czerwonej lampki, to jeszcze tej zdolności nie poznał.
 Stanął przed drzwiami, czując jak żrące whisky przepływa przez przełyk.
 Wreszcie oparł wolną, obandażowaną rękę na klamce i nacisnął, pchając drzwi do wewnątrz. Nim uniósł wzrok, uformował usta w uśmiech, ale kiedy natrafił spojrzeniem na twarz Rhetta, grymas machinalnie spłynął z warg. Milczenie, jakie między nimi zapanowało, osiadło w pokoju jak wiekowy kurz.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.02.19 10:11  •  Pokój na piętrze. - Page 2 Empty Re: Pokój na piętrze.
 Zawitał w progach baru przed czasem. Zainwestował w kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt minut, lecz zapytany o powód takiego postępowania pokręciłby głową na boki i wzruszył ramionami. Nie wiedział dlaczego.
 Część tego czasu zmarnował na oględziny pokoju. Wypatrywał ruchu w mroku za oknem, układał leżące na stoliku nocnym świece w równy rządek, nabazgrał coś na zakurzonej powierzchni komody. Ciekawość w końcu pociągnęła go ku szafie. W ręce wpadł gruby tom o pożółkłych kartkach — coś, co przy takim zapasie czasu wydawało się idealnym zapychaczem.
 Z falującym w powietrzu ogonem i wykrzywionymi w zadowoleniu wargami powrócił do świec. Odszukanie opakowania zapałek w ciemnościach pomieszczenia było wyzwaniem, na które się porwał. Kilka sekund później wysiłek został opłacony i drobny płomyk syknął, rzucając na ściany tańczące w każdym kierunku cienie.
 Rzuciwszy się na wysłużone łóżko, wydusił ze starych sprężyn krzyk bólu tak głośny, że chyba cały parter zamarł w ciszy zaskoczenia. Na szczęście po nadstawieniu ucha śmiechy wciąż przemykały między drewnianą konstrukcją. Wtedy odetchnął.
 Poszarpaną poduszkę wsunął między pierś, a przyciągnięte kolana. Wsparł na niej podbródek, gdyż po tylu latach niewdzięcznej służby okazała się niemal kamienna w dotyku.
 Gruby tom tytułowały ozdobne litery. Celowo pominął je wzrokiem, nie chcąc psuć sobie niespodzianki. Od razu przeszedł do pochłaniania treści, która mimo początkowej, mozolnej treści z czasem wciągnęła do tego stopnia, by dzieciak zapomniał o całym świecie.
 Nie spostrzegł, kiedy powieki opadły, a świadomość uciekła.
Drgnął, gdy deski pod podeszwą buta wchodzącego mężczyzny zajęczały w cierpieniu. Książka wypadła spomiędzy palców, niebezpiecznie balansując na krawędzi łóżka — sekundy dzieliły ją od upadku na podłogę.
 Dłonie dopadły twarzy, ścierają z niej ślady snu. Wciąż nieco zamglony wzrok osiadł na poszarpanym licu stojącego w progu gościa. Powiązanie faktów zajęło szczeniakowi krótką chwilę.
 — Grow? — po drzemce głos dopadła mrukliwa, trochę zachrypła naleciałość. Odchrząknął. — Kto cię tak urządził? — zlustrował sylwetkę wymordowanego od stóp do głów. Uwadze nie umknęły szwy ani nowe blizny wojenne.
 Objął ramionami poduszkę, postanawiając na razie nie ruszać się z miejsca. Zabezpieczył jedynie gruby tom, odkładając go na parapet.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.02.19 11:45  •  Pokój na piętrze. - Page 2 Empty Re: Pokój na piętrze.
Nieładnie mi? — zapytał, podnosząc rękę i przykładając ją do twarzy, jakby musiał sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu. Niestety było. Pod opuszkami wyczuł zgrubienia szorstkich nici chirurgicznych, które szpeciły polik od przeszło trzech tygodni. Lada dzień zostaną zdjęte, pozostawiając ściągniętą skórę. Już wcześniej dało się u niego zauważyć blizny, ale były niewielkie i bez dokładnych oględzin najczęściej nie zwracały żadnej uwagi. Tymczasem obecne zniekształcenia pozostaną. Wreszcie nabawił się czegoś, co tak karykaturalnie deformowało jego oblicze.
 Skrzywił się lekko, zdejmując zaczerwienione palce ze strupów. Skoro już teraz całkowicie przypadkowe osoby pytały, kto miał tą szczerozłotą przyjemność go tak „urządzić”, Grow nie chciał się nawet zastanawiać, co by było, gdyby materiał t-shirtu przypadkiem podciągnął się do góry lub gdyby zaraz przed wyjściem nie zmieniono mu wszystkich okładów.
 Odstawił szklankę z alkoholem na zakurzony blat. Gruby spód szurnął po komodzie, niszcząc narysowane z nudów bazgroły, ale o tym Grow nawet nie wiedział. Wpatrywał się w książkę, przez o dwie sekundy za długo milcząc.  
 — Czytasz „Quo vadis”? — Brew podciągnęła się do góry, a wraz z tym pogłębiło się skrzywienie jego ust. — Nie kusi cię bardziej Kubuś Puchatek?
 Przesunął się, aby móc zamknąć za sobą drzwi. Uderzając nimi o framugę wywołał krótki, ale mocny powiew wiatru, który poruszył poustawianymi w środku pomieszczenia płomykami świec. Odciął też dostęp do oświetlenia z  holu, które choć liche, wciąż dodawało kilku stopni jasności do wnętrza pokoju. Teraz panował tu ciężki, średniowieczny półmrok, z tymi wszystkimi pulsującymi cieniami i zakamarkami, które zdają się nie mieć końca.
 Oparł się plecami o drzwi, maskując impuls bólu, jaki przetoczył się przez jego mięśnie. Skrzyżował po tym ramiona na klatce piersiowej i wlepił wreszcie uważne spojrzenie w Rhetta, jakby na coś czekał. Zaspanie w kącikach oczu młodszego wymordowanego zdawało się powoli ustępować. Bardzo powoli.
 — Jakiś czas cię szukałem — przyznał bezwiednie, jak za mgłą pamiętając historię, która ich połączyła. Ile musiało minąć od tamtego zdarzenia? Były to pełne dwa lata? Nie miał pojęcia. Czas przestawał odgrywać znaczącą rolę, gdy miało się do dyspozycji całą wieczność. — Raiksha dała znać, że spotkam się tu dziś z kimś, kto ma dla mnie ważne informacje. — Ręka, którą opierał o przeciwległe przedramię, wystukiwała palcem wskazującym jakiś bezgłośny rytm na materiale kurtki. — Czyżby dwie pieczenie na jednym ogniu?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach