Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Pisanie 28.02.19 15:00  •  Pokój na piętrze. - Page 3 Empty Re: Pokój na piętrze.
 Przekrzywił głowę na bok, wspierając policzek na ramieniu. Jedna z powiek opadła, przykrywając turkus tęczówki.
 — Gdyby zamknąć oczy i nie wychodzić z ciemnego pokoju, to nie jest źle — kąciki warg zadrżały od tłumionego uśmiechu. — Będzie trudniej szaleć w barach, co?
 Spojrzenie miał poważne. Ani na sekundę nie ściągał wzroku z błądzącej po twarzy dłoni. Nawet w otaczającym półmroku i przy wątpliwym świetle świec dostrzegł ciemniejsze ślady szwów. Dopadła go nieodparta chęć, żeby wstać, podejść i obejrzeć je z bliska. Najlepiej dotknąć, poczuć pod własnymi palcami. Blizny i opatrunki ciekawiły równie mocno. Wykrzesał z siebie tyle silnej woli, by pozostać na miejscu i powstrzymać mięśnie przed drgnięciem. Nad zdradliwym ogonem już nie panował — ciemna kita przemykała po zaścielonym łóżku leniwym, acz oczywistym rytmem.
 Uchylił powiekę, sekundowo zerkając w stronę odłożonej książki.
 — Było akurat pod ręką, ale jeśli znajdziesz gdzieś Puchatka, to z chęcią przeczytam — zaczepny błysk przemknął przez kolorowe ślepia młodszego chłopaka, choć równie dobrze mógł być grą świateł. — Do tej pory myślałem, że powieści historyczne to nie moja bajka, ale wychodzi na to, że nie są takie źle. A przynajmniej nie wszystkie.
 Drzemka wyssała z chudego ciała większość pokładów ciepła, więc gdy drzwi trzasnęły, przepuszczając przez pokój chłodny powiew, dzieciak zwyczajnie zadrżał. Siłą rzeczy przywarł mocniej do obejmowanej poduszki.
 — Musiałeś się kiepsko starać, skoro tyle to trwało. Z drugiej strony miałem czas, żeby poznać Nayami. I Jekylla. I kilku innych, więc może to nie tak źle — mruknął. Za dłonią skrył ziewnięcie, zaraz też wyciągając ręce nad głowę. Przeciągnął się leniwie, tracąc dodatkowe sekundy na milczeniu. Wszak nigdzie się nie spieszył.
 Kolejne słowa Wilczura ozdobiły lico młodzieńca szerokim uśmiechem. Białe zęby wychynęły zza warg.
 — Nie ma tego wiele, ale są z pierwszej ręki, także słuchaj uważnie — podniósł rękę z wyciągniętym w górę palcem wskazującym i pogroził. Trochę jak sprawiająca reprymendę matka, zabrakło mu jedynie potrzebnej powagi i autorytetu.
 — Słyszałeś o pożarze w KNW? Nikt nie zna przyczyny, nawet oni sami. Obstawia się anioły, bo ponoć w dniu pożaru przeprowadzono atak na Górę Shi, więc rozumiesz, Aoiści znaleźli sobie kozła ofiarnego, nawet jeśli nie mają stuprocentowej pewności. W każdym razie... stracili nie tylko część budynków, ale i wiernych. Wielu odwróciło się od ich boga. Część z nich została ukarana za dezercję, część gdzieś się ukryła. Ich prorok chce dorwać wszystkich zdrajców — podczas zdawania swoistego raportu od czasu do czasu podrywał ręce znad poduszki. Naturalna potrzeba gestykulacji odzywała się nawet w momentach powagi, choć tym razem nie starał się jakoś szczególnie, by zminimalizować odruchy.
 Chciał coś jeszcze dodać, lecz lśniące ślepia wyłapały w ciemności żółty kolor chusty. Ciąg myśli przepadł na rzecz nowego zainteresowania.
 — Mogę obejrzeć ją z bliska? — kiwnięciem podbródka wskazał jasny materiał. Czarny ogon znów szurnął o koc, tworząc na nim nowe fałdy i nierówności. Cichy głos w podświadomości podpowiadał, że za skarby świata nie powinien zmniejszać odległości między sobą a Wilczurem nawet o drobny centymetr. Marshall zdawał się głuchy na rozsądek. Wypuścił poduszkę z ramion i przesunął się na krawędź łóżka, zsuwając stopy na podłogę. Dłonie oparł na metalowej ramie utrzymującej materac.
 — Ah, to nie wszystko. Prorok wynajął najemników.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.03.19 1:46  •  Pokój na piętrze. - Page 3 Empty Re: Pokój na piętrze.
Nagle zostali sami i nagle zaczęło mu to przeszkadzać. Nie chodziło o nic konkretnego, w zasadzie nie znał przyczyny. Starał się za wszelką cenę stłamsić w sobie irracjonalne uczucie. Zbyt często reagował tylko dlatego, że coś mu nie odpowiadało; co tak właściwie, tego już nie precyzował. Jeszcze się nie zdarzyło, by nie żałował, a przynajmniej nie płacił za takie akcje. To główny i prawdopodobnie jedyny powód, dla którego wymuszał na sobie spokój. Potrzebował dowodu na to, że nie zawsze będzie reagował tak, jakby był zależny od instynktu. Zamknął więc drzwi i oparł się o nie, a potem zaległa cisza, rozwinęła się rozmowa, on się uśmiechnął na uwagę dotyczącą trudności w szaleniu po barach i wreszcie wzruszył barkami, gdy pojawił się temat Kubusia Puchatka. Niby nic.
 Podskórnie przeczuwał jednak w czym rzecz i kiedy Rhett ponownie się odezwał, Grow mimowolnie przyznał mu rację. W duchu. Gdyby chciał go odnaleźć wcześniej, bardziej by się do tego przyłożył. Najzwyczajniej w świecie — po prostu by go znalazł. Środki nie grały roli. Jeżeli nie wytropiłby go przypadkiem, za sprawą psów albo członków gangu, to z pewnością pomógłby mu artefakt. Korzystał z niego z równą częstotliwością, z jaką mieszkańcy M3 używali GPS-a. Tymczasem wszystko wskazywało na to, że przez kilka, kilkanaście miesięcy ich ścieżki ani razu się nie przecięły.
 Cóż, Grow dołożył wszelkich starań, aby tak było. Nie miał wpływu na losowe przypadki, ale tym razem opatrzność była szczególnie łaskawa. We wszystkich pozostałych sytuacjach, w których dochodziło do „ewentualności spotkania” z najwyższą przyjemnością schodził Rhettowi z drogi.
 Nie znał powodu zmuszającego go do takich wyborów. Tak było i już. Szczęście okazywało się jednak produktem bardzo limitowanym, a on i tak przekroczył skalę. W zasadzie nie był nawet zdziwiony, że wreszcie doszło do tej konfrontacji. Do jasnej cholery, czego? Przecież się nie gryźli.
 Więcej nawet — dzieciak wydawał się zaskakująco potulny i chętny do dyskusji. Gdyby się postarać, można z niego wycisnąć o wiele więcej niż liche ochłapy informacji, po które Grow musiał się tu szwendać przez pustynne nierówności. Takie myślenie tylko go bardziej irytowało, nawet jeśli na zewnątrz utrzymywał wcześniejszą, niczym niezachwianą postawę. Stał. I patrzył. Dokładnie wchłaniał wiadomości dyktowane przez Rhetta.
 Jakaś jego część, ta dyktatorska i pełna głupich idei, za które mordował, porywał i palił wszystko co zajmowało się ogniem, naprawdę chciała wiedzieć, co zdarzyło się w Kościele Nowej Wiary. Ze względu na DOGS, ale także dla Lysane. Łapał się na tym, choć coraz rzadziej, że zastanawia się nad jej losem. Czy powinien pozwolić jej na pełną swobodę? Może jednak była zdrajcą? Ile z tego co mówiła stanowiło prawdę? Kolejna jego część z kolei była daleko poza granicami spraw przyziemnych. Sięgała wspomnień, pożarów nad którymi nie dało się zapanować. Sięgała Hitori. Oraz świadomości, że mógł zginąć. Że o n a mogła umrzeć.
 Nie stało się to tylko dlatego, że gówniarz, który teraz gwałtownie przechylił się na materacu, trzeszcząc zardzewiałymi sprężynami, wtedy bezwiednie im pomógł. Nie musiał, racja? Grow zrozumiał, że to była przyczyna jego wcześniejszego podminowania. Miał wobec niego cholerny...
 Zamrugał.
 — Hm? — Był to pierwszy dźwięk z jego strony. Daleko temu było do słowa, ale przynajmniej Rhett mógł się upewnić, że jego słuchacz jest tutaj nie tylko ciałem. Wzrok Growa natychmiast spoczął na chuście okrywającej nadgarstek. Zwykła szmata, która w normalnych okolicznościach nie zwróciłaby niczyjej uwagi. Na Desperacji stanowiła symbol. Kiedy padły następne słowa informatora, Grow odwijał właśnie tkaninę.
 — Najemników? To znaczy? — Podał mu wygniecioną chustę, wcześniej robiąc te kilka niezbędnych kroków, aby nie wymuszać na opętanym zbyt wielu czynności. Bądź co bądź przed oczami wciąż miał kąsające ściany płomienie, ale nie te, o których rozprawiali. Musiał się skupić. — Sądzą, że ktoś podpalił ich specjalnie? — Do podświadomości dobijały się słowa Lysane, ale ich wydźwięk Grow zachował dla siebie. — To mógł być niefortunny przypadek. Mieszkamy na pieprzonej pustyni. Jest sucho i gorąco, a Kościół od dawna nie miał z nikim zatargów. Skąd niby te przypuszczenia?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.03.19 7:27  •  Pokój na piętrze. - Page 3 Empty Re: Pokój na piętrze.
 Płomień jednej ze świec zatrząsł się niebezpiecznie. Wyglądał jak człowiek targany wichurą — chudy zarys postaci wykrzywiony w każdym kierunku. Czerwień na sekundę poderwała się w górę, by zaraz zniknąć całkowicie. Mrok dookoła pogłębił się o kolejny stopień. W pokoju paliły się już tylko dwie świece.
 Marshall przyglądał się spływającym kroplom wosku, gdyż chwilowo wydawały się znacznie żywsze, niż zamarła twarz pogrążonego w myślach Wilczura. Był obok, słuchał, a jednak wydawał się oddalony setki kilometrów. Młodszy wymordowany nie widział powodu dla przerwania tego stanu rzeczy. Coś ważnego musiało zaprzątać głowę jego rozmówcy. Słuchacza.
 Jedna z białych kropel sięgnęła blatu stolika i zastygła. Wtedy barwne tęczówki odbiły po raz kolejny w kierunku drzwi oraz ciała, które o nie opierano. Wtedy również uzyskał pierwszą od kilku, może kilkunastu minut reakcję. Dobrze się złożyło.
 Chwilę bliskości wykorzystał w całkowitych stu procentach. Teraz gdy nie dzielił ich cały pokój, a zaledwie marne centymetry, opętany położył wzrok na wszystkim, co interesowało go od samego początku. Dokładniej obejrzał czarne szwy łączące poharataną skórę — w miejscu rany lśniły już blizny mające na zawsze pozostać częścią niezadowolonej twarzy. Zerknął również ku zabandażowanej dłoni. W tym miejscu szkody wydawały się największe. Część, gdzie powinien widnieć ostatni palec, ziała przeraźliwą pustką. Dzieciak mógł się tylko domyślać, z jak wielkim przeciwnikiem Wilczurowi przyszło stoczyć bój. Podejrzewał, że to i tak jedynie czubek góry lodowej, wszak nie wiedział, jakie sekrety chowają się pod warstwą ubrań.
 Chwycił chustę w rękę. Za każdym razem, gdy w terenie migał ten jasny kawałek materiału, chłopak pchał się ku niemu bez zastanowienia. Zawsze chciał uchwycić w palce jego skrawek, lecz nie odnajdywał we wnętrzu na tyle odwagi, by wypowiedzieć prośbę na głos. Tym razem było inaczej i nie był do końca pewien dlaczego.
Na chwilę zapomniał o wszystkim dookoła. Przyglądał się chustce, każdemu ubytkowi, nadszarpnięciu, każdej wystającej nitce, aż w końcu wyszytemu w samym centrum psu. Przesunął po nim opuszkami z nadzwyczajną delikatnością, całkiem jakby nawiedzała go obawa, że byle nieprzemyślany ruch obróci całość w proch.
 Oprzytomniał, gdy głos Growa znów zabrzmiał, łamiąc zalegającą w powietrzu ciszę. Nie odpowiedział jednak od razu. Wpierw mruknął pod nosem zamyślony, później odchylił plecy w tył, aż w końcu dotknęły koca przykrywającego materac. Jeszcze dobrą chwilę wlepiał oczy w żółtą chustę, po tym oparł ją wraz z nadgarstkiem na piersi, ani na chwilę nie wypuszczając spomiędzy palców.
 — Drug-on. Podobno — odparł w końcu. — Może nie chciał sam brudzić sobie rąk i do wyrżnięcia dezerterów w pień postanowił użyć cudzych.
 Przesunął się znacznie na bok, robiąc miejsce dla Wilczura, gdyby ten postanowił usiąść. Od samego początku tkwił pod drzwiami niczym posąg. Jednocześnie napełniał przeczuciem o potwornym wymęczeniu, może nie tyle psychicznym, co fizycznym. A może każdym z nich.
 — Źródła mówią, że ubzdurał sobie zdradę jednej z wyżej postawionych kapłanek, choć pomagała ledwo żywym po pożarze — przywołał słowa poznanego Aoisty z niskim pomrukiem. Mimo iż z początku niekoniecznie pokładał zainteresowanie w sprawie wypadku Kościoła, to im więcej nad tym myślał, tym bardziej chciał znać szczegóły.
 — Może to i był wypadek — wzruszył ramionami. — A jednak Kościół jest przekonany, że było inaczej. Jestem nawet skory w to uwierzyć. Spłonęła część burdelu Jinxa. Gdyby nie naoczni świadkowie, można by przypuszczać, że to też wypadek. A jednak było inaczej.
 Obrócił głowę na bok, chcąc pod lepszym kątem spojrzeć na pokiereszowane lico mężczyzny. Skonfrontował wzrok z lodowym błękitem oraz płynnym złotem jego tęczówek, trwając nieruchomo przez dłuższą chwilę. Szukał czegoś w cudzych oczach i twarzy, odpowiedzi, może wskazówki. Umykające spomiędzy warg westchnienie wskazywało na to, że nie znalazł żadnej z tych rzeczy.  Zamilknął, zamiast zadać pytanie. Bez udziału świadomość zacisnął palce na żółtym kawałku tkaniny. Nie chciał jej oddawać. Może nie tej konkretnej, a ogólnie, lecz w głowie odezwała się samolubna myśl, by zatrzymać ją przy sobie, najlepiej blisko serca i nie oddawać nigdy ani nikomu. Plan wydawał się głupio dziecinny, dlatego Marshall rozluźnił rękę, odwracając wzrok na nieokreślony punkt w suficie. I mimo iż w środku kotłowało się milion emocji, to dołożył wszelkich starań, by na twarzy pozostać niewzruszonym. Celem oczyszczenia myśli postanowił wrócić do prowadzonej rozmowy.
 — Dzień jak każdy inny, nikt nie przypuszczał, że skończy się spaleniem części budynku i śmiercią kilku pracowników — podniósł wolną rękę, odgarniając zbłąkany kosmyk, który usiłował wpaść do oka. — Nagle pojawił się ktoś, coś. Wyglądał jak rycerz wyjęty prosto ze średniowiecznej opowieści. Tylko kilka razy większy. Atakowali go po kilku naraz, ale nie dali rady nawet go zadrasnąć — przywołując scenę w pamięci, zmarszczył nieco brwi. Wciąż nie wiedział, czym ani kim był atakujący burdel napastnik. Wcześniej również nie wiązał ze sobą dwóch wypadków, teraz zaczynał się zastanawiać, czy nie znaleźć ku temu powodu.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.03.19 23:59  •  Pokój na piętrze. - Page 3 Empty Re: Pokój na piętrze.
Próbował zrobić w umyśle miejsce na nowe informacje. Rozrysowywał to sobie na starej, zakurzonej tablicy tkwiącej w świadomości, krok po kroku nakładając na powierzchnię nowe wyrazy — Kościół Nowej Wiary, pożar, kapłanka, wreszcie burdel Jinxa. Przy tym brwi Wilczura uniosły się, w nieskrywanym zaskoczeniu.
 — Dziwkarnia została zaatakowana?
 Pewne miejsca, przedmioty i osoby były nietykalne. Można je było zadrasnąć, upodlić, porwać, nadłamać — ale powracały do formy wbrew zawistnym wrogom. Burdel był jedną z takich rzeczy; od niepamiętnych czasów prężył się w Apogeum, przykuwając spojrzenia i emanując złowrogą aurą. Aurą, która kusiła uciechami i fałszywym bogactwem, dzięki której nabywało się władzę i otrzymywało wyzwolenie. Sowita zapłata, po której robisz, co chcesz.
 Grow żył już tak długo, że jeśli ktokolwiek wcześniej postanowił zająć ogniem własność Sheby, pamięć postanowiła wymazać to wspomnienie uznając je za zbyt odległe. A teraz ktoś mówi, że burdel płonął.
 Palce powróciły do włosów, znów starając się je przeczesać. Skupienie unieruchomiło mu wzrok i zmarszczyło czoło, wytwarzając mocną linię między brwiami. Pochłonięty dopasowywaniem do siebie elementów, nawet nie zwrócił uwagi na obsesyjną  ciekawość, z jaką Rhett skanował chustę. Zamiast tego przeszedł się po pokoju w kilku krokach.
 — Przecież to się nie trzyma kupy — wyrzucił z siebie, przeciągając ręką po kosmykach, aż nie natrafił palcami na stwardniały od nerwów kark. Czy Rhett próbował mu właśnie powiedzieć, że obecny prorok kNW... zresztą... kto to niby ma być? Ich poprzedni pan i władca zniknął jak kamfora. Zdążyli już wznieść na wyżyny kolejnego kretyna z przeżartym ideologią mózgiem? Grow westchnął przez nos, przetaczając spojrzeniem po ścianach, jakby to na nich mógł odnaleźć odpowiedź. W każdym razie — szukano zbiegłych.
 Szukano więc Lysane, prawda?
 Coś mu podpowiadało, że to ona była tą „jedną z wyżej postawionych kapłanek”. Historia nabrałaby stabilności. Pokrywałaby się też z wersją wydarzeń Invidii. Przeklął bezgłośnie, zdejmując dłoń z karku i przekierowując ją polik. Potarł szczękę. Mówiła więc prawdę? Przyjmując ją pod swój dach, oddając swoje rzeczy i wpędzając między swoją rodzinę nie naraził nikogo ze względu na parę długich nocy i miłych poranków? Mogło być tak prosto?
 Słuchając opowieści Rhetta nabierał pewności, że nie mogło. Dopiero wjechali na szczyt torów w kolejce górskiej. Kiedy w milczeniu rozrysowywał sobie plan, podjechali na samą górę i oto są w punkcie, w którym żołądki wślizgują się aż pod gardło i zamierają tam na sekundę przed tym, jak wagonik śmignie w dół z nadludzką prędkością.
 Utkwił ślepia w chłopaku.
 — Jesteś pewien, że chodzi o jedną osobę? — Schrypł przez te pół minuty nieodzywania się. — Burdel to strzeżone miejsce, wszyscy to wiedzą. Byle kurwiarz nie dałby rady wyspecjalizowanej ochronie, poza tym sam Jinx...
 Nie dokończył. Sądził, że pokręcenie głową wystarczy. Znał Shebę. Razem z nim przeżył piekło, mógł więc uwierzyć, że obecnie „ktoś” mógłby wygrać z Jinxem — właściciel burdelu był w równie beznadziejnym stanie co Grow. Ale jego cholernym karkom? Kto przeszedłby przez to piekło wyładowane wyspecjalizowanymi zabójcami?
 — W wielkim skrócie. W niedługim czasie mają miejsce dwa pożary. Obecny prorok Kościoła zakłada, że ogień został podstawiony i szuka winnych. Na burdel napadła jedna osoba, która zjarała pół budynku, wychodząc stamtąd bez zadraśnięcia, choć atakowano go z każdej perspektywy... To brzmi trochę mało prawdopodobnie, nie sądzisz? — zakpił, opierając się z powrotem o drzwi, jakby chciał usłyszeć prawidłową wersję wydarzeń, nim pozwoli Rhettowi opuścić to miejsce. Mimo sarkastycznej nuty, twarz Growa wskazywała na to, że analizuje motyw, a nie z góry go przekreśla.
 — Ktoś także atakuje moich ludzi — powiedział wreszcie, nie wdając się jednak w szczegóły. — Sądzisz, że te trzy sprawy są ze sobą połączone?
 Zadając pytanie, sięgnął po odstawioną szklankę z alkoholem.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.03.19 9:52  •  Pokój na piętrze. - Page 3 Empty Re: Pokój na piętrze.
 — Jesteś pewien, że chodzi o jedną osobę?
 Skinął powoli głową.
 — Co do burdelu nie mam żadnych wątpliwości. Byłem tam wtedy — odparł. Pamięć odtworzyła wspomnienia bez problemu. Widział całość oczyma wyobraźni, jakby zdarzenie miało miejsce ledwie wczoraj. Do uszu dobiegały krzyki przerażonych dziewczyn, nos drażnił zapach gęstego dymu, bok odezwał się bólem od zaserwowanego wtedy uderzenia.
 — Jinxa nie było. Przepadł na jakiś czas — wzruszył ramionami. — To nie był byle kurwiarz. Nie wiem, kim był. Nie wiem, czy w ogóle wymordowanym.
 Przygotowany na niedowierzanie nawet nie drgnął, gdy Wilczur wystrzelił serię kpiących słów. Nie przerwał mu jednak, powoli podnosząc się do siadu. Pochyliwszy sylwetkę nieco w tył, oparł jej ciężar na przesuniętych za plecy dłoniach. Wcześniej — bóg jeden wiedział kiedy — zawiązał żółtą chustkę wokół szyi.
 Tym razem w czasie oczekiwania nie skanował sylwetki mężczyzny. Zamiast tego wlepiał pełne blasku ślepia w ruchomy płomyk jednej z dwóch pozostałych świec. Minęła dłuższa chwila, nim znów zabrał głos. Komentarz poprzedził zmęczonym westchnieniem.
 — Gdybym chciał wciskać ci kit, to bym się tu nie fatygował i nie czekał. Jeśli wciąż mi nie wierzysz, podam ci imiona wszystkich, którzy tamtego dnia byli w burdelu i widzieli, co się stało — zaczął spokojnie, stawiając na grzeczny, bardzo uprzejmy ton. Tym razem wolał posłuch cichego głosiku rozsądku i nie drażnić wymordowanego pod drzwiami byle pyskówkami. — Mówił coś, że jest wysłannikiem najwyższego, że kara spłynie na tych, którzy mu się sprzeciwią. Później machnął swoim ogromnym mieczem i ściany burdelu stanęły w płomieniach. Odjechał na koniu równie wielkim co ona sam — nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji, osunął się w tył, dotykając plecami drewna ściany. Zaraz podniósł rękę, przemykając palcami między ciemnymi kosmykami. Zaczesał pasma grzywki w tył, podnosząc wzrok na Growa w momencie ponownego przerwania ciszy.
 Pierwszą część jego wypowiedzi przyjął do wiadomości bez żadnego komentarza ze swojej strony. Padające pytanie wydusiło z płuc krótkie hmknięcie. Nie zastanawiał się długo.
 — Nie wiem — mruknął. — Ataki w trzech przypadkach i pożary w dwóch z nich. Ale nie słyszałem nic o wielkim, uzbrojonym potworze w pobliżu Gór Shi. Twoi ludzie spotkali kogoś takiego?
 W duchu raz jeszcze przewertował wszystkie informacje. Próbował łączyć jedne z drugimi — czasami czerwone nici obwiązywały dwa fakty, a czasami pękały pod ciężarem absurdu. I gdy już łapał ciąg myśli, gotów płynąć z jego prądem aż do rozwiązania, trafiał na wielką przeszkodę w postaci braku danych.
 Złapał ruchliwy ogon w rękę, układając go na udzie. Zmierzwił miękkie futro w pałacach. Mając zajęcie dla rąk, mógł pomyśleć co dalej, ułożyć plan działania na przyszłość. Żadna z podsuniętych propozycji nie wydawała się zbyt rozsądna, lecz jednocześnie nie widział żadnych przeciwwskazań. Nie miał wszak niczego do stracenia.
 — Odwiedzę Kościół. Zobaczę, czy coś znajdę, może uda mi się od nich coś wyciągnąć, ostatnio nie było z tym problemu — zaśmiał się łagodnie. — Popytam też w Apogeum, czy ktoś nie widział wielkiego jak góra rycerza o plującym ogniem mieczu. Może nikt nie weźmie mnie za wariata — wyszczerzył białe zęby w uśmiechu.
 Z poczuciem obowiązku na barkach poczuł się lepiej. Nowe pokłady energii i ekscytacji huknęły w drobne ciało jak wielka fala w budynek. Równie dobrze mógłby wyruszyć na łowy już teraz, najlepiej oknem, bo użycie schodów trwałoby dodatkowe sekundy, a przecież żaden z nich nie chciał marnować czasu. Drgnął nawet naprzód, lecz kolejna myśl zatrzymała go na łóżku.
 — Chyba że wolisz wykorzystać kogoś zaufanego, zrozumiem.
 Cień zawodu przemknął przez młodą twarz, lecz dzieciak odnalazł w sobie na tyle opakowania, by nie pozwolić mimice na jakąkolwiek zmianę.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.03.19 3:01  •  Pokój na piętrze. - Page 3 Empty Re: Pokój na piętrze.
Twoi ludzie spotkali kogoś takiego?
 — Nie mam pewności — przyznał, podkreślając wypowiedź krótkim wzruszeniem barków. Czy Jericho i Liam spotkali istotę oderwaną od uniwersum, które tak dobrze znali? Kogoś nie pasującego do żadnych ram? — W każdym razie, sam atak był niecodzienny. Zgrzyta, jeśli staramy się to rozwiązać logicznie. Nie tylko nie rozpoznajemy wroga. My go nie mamy. — Pokręcił głową, nagle przywołując uśmiech, który szybko, wraz z parsknięciem, zniknął na dobre. — Nie mieliśmy. Wydaje się, że pojawił się znikąd.
 Złocisty trunek oblewał ścianki naczynia, którym Grow delikatnie zataczał koła, jakby naprawdę chciał wymieszać jego zawartość. W rzeczywistości był to tylko bezmyślny tik nerwowy; starał się coś zrobić z rękoma. Miał do czynienia z setkami nieprawdopodobieństw, ale żadne ilości przeżytego absurdu nie dałyby rady przygotować go do kolejnej ich dawki.
 Tak łatwo byłoby zresztą machnąć na słowa zbyt młodej, zbyt naiwnej jednostki. Zrzucić winę na karb wybujałej wyobraźni i mieć święty spokój. Mało to razy pchał się w paszczę lwa tylko dlatego, że uwierzył delikatnie podkolorowanym scenkom? Nauczył się żyć z tym wstydem, który kłębił się w jego żołądku, ilekroć przywoływał wspomnienie porażek i rozczarowań, ale czy naprawdę chciał do tego dorzucać NASTĘPNY powód, dla którego pluł sobie w twarz za każdym razem, gdy mijał lustro?
 Bez zdecydowania podążył wzrokiem za ruchem, jaki wychwycił kątem oka. Ślepia przymrużyły się, najwidoczniej w marnej próbie wyostrzenia i tak licho odtwarzanego obrazu, ale nie potrzebował wygórowanie dobrego zmysłu, aby dostrzec ponad ugłaskiwanym ogonem swoją chustę. Słowa potoczyły się samoistnie.
 — Pasuje ci.
 Palec wskazujący, dotychczas przyklejony do szklanej powierzchni, oderwał się od niej i wycelował prosto w Rhetta, jakby Grow musiał podkreślić, do kogo kieruje te słowa. Złapał się na tym, że odbiega od tematu przewodniego. Przetrzymał kilkusekundową ciszę, dając sobie moment na zaczerpnięcie łyka, a Rhettowi na przyswojenie informacji. No i co z tego? Mieli dużo czasu.
 — Moi ludzie uważają, że można ci ufać — Wargi odsunęły się już od zimnej szklanki, ale przez przełyk wciąż przedzierało się gorąco, które rozlało się po organizmie. Bob bywał szczodry dla tych, którzy spełniali jego wymagające misje i być może dlatego Wilczur posiadał jeszcze niemal trzysta mililitrów ostrego trunku. Trunku, który mimo potężnych łyków, zdawał się na niego nie oddziaływać.
 — Ja z kolei uważam, że powinieneś oddać mi chustę. — Nie było tu już żadnego przeciągu, żadnej luki, przez którą mógł się przecisnąć wiatr. A jednak dotychczas nieruchome płomienie świec zamigotały, jakby lada moment miały zamiar zgasnąć. Tliły się ostatkiem sił, chroniąc pomieszczenie od egipskich mroków. A ten żywy ogień malejąc i na powrót się powiększając odbijał się w źrenicach Rhetta, na których Wilczur skupił spojrzenie. Klatka piersiowa Growlithe'a nabrała objętości, gdy nabierał powietrza przed następnymi słowami:
 — I zdobyć własną — dokończył myśl, komentując ją zmęczonym westchnięciem ojca, który od zdecydowanie zbyt wielu godzin próbuje coś wyperswadować zbyt energicznemu pierworodnemu. — Nie myślałeś o tym?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.03.19 11:27  •  Pokój na piętrze. - Page 3 Empty Re: Pokój na piętrze.
 — Najwyraźniej w ostatnich czasach wrogowie bardzo polubili ten sposób. Pojawiają się nagle i znikają równie szybko, zostawiając za sobą całą stertę szkód i niewiadomych — zwieńczył wypowiedź niskim pomrukiem. Chciał pomyśleć, więc policzek samoistnie wylądował na dłoni, a wzrok odbił na bok, coby nie rozpraszać umysłu obliczem Wilczura.
 Dziwni atakujący i dziwne ataki. Nie wiedział które miejsca ze sobą łączyć. Z jednej strony dwa pożary, z drugiej niecodzienni przeciwnicy. Zabrakło jedynie elementu występującego we wszystkich trzech sprawach. Nie wykluczał jego istnienia. Na razie go po prostu nie znał.
 Ogon wysunął się z rąk, gdy ciszę przerwały proste słowa. Wyrwany z ciągu myśli dzieciak uniósł wzrok na stojącą pod drzwiami sylwetkę. Z początku nie powiedział nic, szukając w jego prezentacji jakiejkolwiek oznaki żartu — drgnięcia warg, zdradzieckiego błysku w barwnych ślepiach. Nie znalazł żadnego z nich, przez co palce bez ingerencji świadomości chwyciły żółty materiał. Potarł go między opuszkami, by po chwili ozdobić usta w miękki uśmiech.
 — Dzięki. To dobrze rokuje na przyszłość — mrugnął porozumiewawczo. Odjął rękę od chusty, przewieszających nadgarstek przez udo.
 Nie minęła dłuższa chwila, a Growlithe zaskoczył go po raz kolejny.
 — To znaczy, że dobrze przed nimi wypadłem, cieszę się — odparł. — Co z tobą? Jesteś skłonny mi zaufać, tak jak oni to zrobili? — przekrzywił głowę na bok. Całkiem jak niedoświadczony szczeniak, którego postawiono przed czymś nowym. Wpatrywał się w lico Wilczura tym swoim niewinnym, pełnym żywych iskier spojrzeniem i czekał cierpliwie, aż padną słowa odpowiedzi. Nie pospieszał. Po prostu siedział na swoim miejscu jak najgrzeczniejsze dziecko na świecie. Jedynie ruchliwa końcówka ciemnej kity zdradzała ciekawość.
 — Ja z kolei uważam, że powinieneś oddać mi chustę.
 W uszach młodszego chłopaka te słowa brzmiały dość tragicznie.
 — Huh — mruknął pod nosem coś niezrozumiałego. Wpierw dotknął wykonanego wcześniej supła, później wsunął palec za jeden z węzłów, chcąc go poluzować. Zanim zdążył to zrobić, padła propozycja. W tym momencie Marshall nie był już pewien, czym jeszcze Wilczur zamierzał go zaskoczyć. Jak na jeden dzień zebrał już całkiem sporo niespodziewanych momentów.
 Nieświadomie odczekał sekundę lub dwie aż płomienie świec zadrgają niebezpiecznie i pogrążą pokój w większej ciemności niż dotychczas. Wtedy poderwał się z miejsca. W czasie jednego mrugnięcia znalazł się przy postaci albinosa, łamiąc wszelkie granice przestrzeni osobistej. Chwycił w ręce materiał białej koszulki. Stanął też na palcach, dodając sobie tych marnych dwóch czy trzech centymetrów.
 Ogon szalał od boku do boku w zawrotnym tempie. Kolorowe tęczówki zdawały się nagle płynnie lśniące, trochę jak krystaliczna woda w promieniach słońca.
 — Jasne, że myślałem! Od dawna o tym marzę — wyrzucił w końcu, nie panując nad entuzjastyczną nutą oplatającą ton głosu. — Co mam zrobić? Podejmę się wszystkiego, co mi zlecisz.
 Po minięciu pierwszej fali entuzjazmu odstąpił na krok w tył. Znów sięgnął do chwilowo zdobiącej szyję chusty i rozsupłał węzeł, oddając ją właścicielowi. W tym samym momencie roziskrzone ślepia objęły wzrokiem zabandażowaną dłoń. Chciał chwycić go za rękę i dokładnie obejrzeć, lecz rozsądek zatrzeszczał dźwiękiem zepsutego wzmacniacza.
 — Jak do tego doszło?
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.03.19 0:41  •  Pokój na piętrze. - Page 3 Empty Re: Pokój na piętrze.
Jego nagły entuzjazm sprawił, że twarz Growa nabrała nowych krzywizn, a głowa cofnęła się machinalnie, byle poza zasięg rażących od radości oczu Rhetta. Rzecz jasna — na marne. Sam postawił się w kącie i nawet gdyby chciał zwiększyć między nimi dystans, na niewiele by się to zdało. Za sobą miał drzwi i byle drgnięcie ocierało jego plecy o płaską, drewnianą powierzchnię przejścia, aż boleśnie przypominając, że nie było ucieczki. Pozostał więc w swoim punkcie, marszcząc brwi i analizując to nieskąpe rozmarzenie dzieciaka. Rozmarzenie? Do chuja ciężkiego, mógł to tak nazwać?
 To prawda, że wielu chciało dołączyć do DOGS. Tak w zasadzie, wielu chciało dołączyć gdziekolwiek, bo to gwarantowało pewniejszą przyszłość, jedzenie, dach nad głową. Wyraźnie pamiętał bełkot Shiona, przyznającego się do tego, jak wiele zawdzięcza Psom — a przecież jedynie pozwolili mu mieszkać między sobą. Byli tacy, którzy kładli na szali swoje życie, byle zasłużyć na kieł, chustę lub oficerską odznakę. Początkowy cel stawał się nagle obsesyjnym musem parcia ku mecie.
 — Jak do tego doszło?
 Rhett idealnie wbił się w natłok myśli i przez jedną rozjechaną w czasie sekundę Growowi się wydawało, że dzieciak poszedł tym samym torem, że też zastanawiał się, dlaczego wymordowani tak bardzo chcą żyć stadnie, że te ich chęci zamieniają się w cele, te cele w manie, manie w obsesje. Zaraz potem sekunda minęła. On nie czyta w myślach, Jace. Chodzi mu o coś innego.
 Grow podążył za jego spojrzeniem. Rana nie krwawiła już od kilku dni — Reika udowodniła siłę leczniczych zdolności jakie posiadała. Profilaktycznie robiła jednak okłady, a całą dłoń Wilczura otaczała warstwami bandaża. Biały materiał był zbrązowiały od brudu i kurzu. Jak do tego doszło?
 Przełożył szklankę do zdrowej ręki, a tę schorowaną rozprostował w palcach. Wszystkich czterech.
 — Sam nie wiem. — Zaczynał się irytować. Od kiedy spotkał się z informatorem, coraz więcej niewiadomych majaczyło na tablicy. Wcześniej nawet nie zastanawiał się nad kwestią tego cholernego palca. Stracił go na zabiegu, oczywiście. Ale co było dokładnym powodem? — Trzeba było go uciąć. Gnił chyba.
 Chyba.
 Tak jakby to nic nie znaczyło. Palec? Miał jeszcze kilkanaście innych, tego i tak używał najmniej.
 — Robisz mi zwykły wywiad? — zapytał, zwieszając dłoń wzdłuż ciała. Patrzył na Rhetta z góry, ale w kącikach niby obojętnych ust czaił się zalążek uśmiechu. — Czy psychoanalizę?
 Dasz wiarę?
 Tyle pytań. Dzieciak miał ich całą masę. Co się stało? Co mam zrobić? A czy ty mi ufasz? Kostki lodu, teraz nie większe niż płytki paznokcia, obiły się o ścianki naczynia z dźwięcznym brzękiem. Grow wreszcie się uśmiechnął.
 — To trochę niewygodne, nie sądzisz? — Zniżył głos, przechylając głowę do przodu. Mimo odniesionych obrażeń dobrze się czuł — i może była to pewna zasługa alkoholu szumiącego w skroniach. Ciepło wypełniające ciało było wyczuwalne, zwłaszcza po tym, jak albinos uniósł na powrót rękę i wkradł się nią we włosy niższego wymordowanego. Palce osiadły na jego karku i przyciągnęły go bliżej siebie. Nagle znaleźli się niemal na równi; Grow z oczami utkwionymi w oczach Rhetta. Gdyby ktoś ich teraz zobaczył, dałby wiarę, że konspiracyjnie omawiają tajny plan.
 — Jest jedna rzecz, w której mógłbyś mi pomóc — mówił na granicy szeptu, jakby naprawdę obawiał się podsłuchu, choć nic nie wskazywało na to, by rzeczywiście był zdenerwowany. — I w której mogłaby pomóc twoja cholerna ciekawość. Jak dobrym aktorem jesteś, Rhett?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.03.19 2:08  •  Pokój na piętrze. - Page 3 Empty Re: Pokój na piętrze.
 Wszyscy dookoła zawsze się temu dziwiło — wszędzie było go pełno i nawet jeśli w jednej sekundzie gdzieś znikał, to w kolejnej znów się pojawiał. Z całym arsenałem nowych pytań, nieskończonym zapasem energii i entuzjazmem, którego brakowało ponad połowie mieszkańców Desperacji. Same ślepia dzieciaka wydawały się żywsze od wszystkich zebranych z piętra niżej gości. Tęczówki skakały z punktu do punktu jak dwie pingpongowe piłeczki. Ciężko było dać wiarę temu, że wciąż istniał ktoś taki.
 — Gnił? — ściągnął nagle brwi ku sobie, smakując wypowiedziane słowo na języku. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. W zasadzie był bardziej gotów usłyszeć coś o znudzeniu, czy zwykłej, codziennej burdzie. Z drugiej strony Wilczur nie wyglądał na kogoś, kto tracił części ciała podczas byle potyczki. Wszystko wskazywało na to, że starcie wymagało od mężczyzny nieco więcej, niż zwyczajowego władowania pięści w cudzą twarz. Lub pysk.
 Szybko podłapał kolejny temat, przed wypowiedzeniem słów komentując pytanie zaczepnym błyskiem w oku.
 — Może oba? — jeden z kątów warg poderwał się o pół centymetra w górę. — Sprawdzam, czy nadajesz się na autorytet albo mentora. Przy okazji zaspokajając ciekawość, dawno cię nie widziałem.
 Ciemna kita kołysała się na boki miarowym rytmem. Na środku podróży zahaczała końcówką o drewnianą podłogę.
Nie bez powodu od jakiegoś czasu szukał Growlithe'a. Co prawda nie wyznał zamiarów na głos, lecz ich rozbrzmienie pozostawało jedynie kwestią czasu. Skoro już dopadł wyczekiwanego towarzystwa, to zamierzał zrobić to, z czym musiał tak długo zwlekać.
 — Nie szukasz może podopiecznego? Starzy dowódcy lubią dzielić się doświadczeniem, a ja chciałbym nauczyć się czegoś przydatnego — ma dobrą sprawę byłby skory pobierać jakąkolwiek naukę od albinosa. Podejrzewał, że jego bagaż doświadczeń byłby niczym bezdenna studnia, z której Marshall mógłby wyciągać pełne wiadra.
 — To trochę niewygodne, nie sądzisz?
 Zajęty tokiem własnych myśli spojrzał nieco rozkojarzony na lico starszego wymordowanego. Nagle znało się znacznie bliżej, niż było chwilę temu, przez co mięśnie zadziałały automatycznie, powodując minimalne drgnięcie ciała w tył. Wplecione w kosmyki palce przywołały wspomnienie Jinxa, który często mierzwił mu włosy, racząc przy okazji niecodziennym komentarzem. Tym razem było inaczej — zabrakło słów poprzedzających gest, zaś ręka nie zatrzymała się w miejscu, zamiast tego opadając na kark. Zmuszony do bliskości młodzieniec raz jeszcze wsparł dłonie na piersi Wilczura. Znów pochwycił biały materiał w palce i nawet jeśli przez ciało przebiegły drobne prądy paniki, to nie śmiał odwrócić wzroku od barwnych tęczówek centymetr czy dwa od siebie.
 — Jaka? — zainteresowanie odsunęło niepokój w niepamięć, skupiając całą uwagę na subtelnym półszepcie. Spoglądał na Wilczura szczenięcym wzrokiem i czekał.
 — Marshall. Mam na imię Marshall — wciął się w słowo, postanawiając podzielić się prawdziwym mianem. Skoro już wymieniali się ciekawostkami, to nie widział przeciwwskazań, by zdradzić i tę. — I nie wiem? Potrafię się dostosować, więc chyba nie najgorszym?
 Już bez pomocy napierającej na kark ręki pokonał kolejny centymetr. Oparł podbródek na piersi mężczyzny, tuż pomiędzy rękami i spojrzał na niego od dołu.
 — Poza tym lubię wyzwania, więc nawet jeśli nie od razu, to z czasem załapię. Sam się przekonaj — białe zęby błysnęły w zadziornym uśmiechu.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.03.19 23:22  •  Pokój na piętrze. - Page 3 Empty Re: Pokój na piętrze.
 No właśnie. Wszędzie było go pełno. Wszyscy się temu dziwili. Growlithe był jednym z tych „wszystkich”. Nie czuł się nieswojo w towarzystwie nadpobudliwych jednostek, ale szybko go irytowały, nadszarpywały nerwy, jakby były pazurami wbitymi w poplątaną włóczkę wełny. Wprawdzie jego myśli zwykle były prostsze, ale dziś mniej więcej tak się przedstawiały — jak kłębek, który ewidentnie dużo przeszedł. A teraz Rhett, ze swoją nadludzką chęcią bycia w trzech miejscach naraz, skutecznie plątał wszystko jeszcze bardziej.
 — Gnił?
 I prowadził sporo tematów jednocześnie, na co Grow zareagował tylko przytaknięciem, zamykając przynajmniej jeden z nich. Gnił, normalna sprawa. Z częściami ciała dzieją się różne rzeczy, nie? Czasami gniją. Tak jak psychika. Już wcześniej chciało mu się śmiać, chyba z czystej bezradności, ale po kolejnych słowach młodego, zwyczajnie nie wytrzymał. Twarz wykrzywiła się w ironicznym rozbawieniu, a z gardła prawie wyrwał się chichot. Stłumił go odchrząknięciem.
 Mentor albo autorytet, co?
 — Nie szukasz może podopiecznego?
 Pokręcił głową, ale nie odpowiedział jednoznacznie. Posiadanie podopiecznych bazowało na całej masie problemów, na które był już za stary. Jeszcze kilka lat temu wierzył, że potrafi sprostać wyzwaniu — że jego cierpliwość nie pęknie jak za mocno napompowany balon. Potem przyjął Shiona. Shiona i jego pretensjonalność, nieudolność, niepojętość, energiczność. Wszystkie cechy, które udowadniały Growowi, że jest już poza nastoletnim stanem, choć niejednokrotnie wielu uważało jego decyzje za szczeniackie.
 Szczeniackie było branie tego co chciał?
 Dotykał palcami jego karku, ale już na niego nie napierał. Kiedy poczuł na piersi lekki dotyk, opuścił nieco brodę, by móc spojrzeć w pobłyskujące w półmroku oczy Rhetta. Przesunął ręką, opuszkami muskając ciemne kosmyki. Pamiętał jego twarz, ale czy włosy nie były przypadkiem jasne? Nie był też wyższy? Oparł ciężką rękę na szczupłym ramieniu. Wyczuwał twardość kości.
 — Marshall.
 Marshall lubił wyzwania.
 — Więc może pójdziemy na ugodę? — Rhett był w stanie odczuć każdy oddech mężczyzny. Czuł jak klatka piersiowa Growa unosi się i opada, przeprowadzając żmudną funkcję. Napierała na jego dłonie i brodę, a potem jakby uciekała niespiesznie pod ich naciskiem.
 — Potrzebuję kogoś, kto nieźle odegra swoją rolę przed obecnym prorokiem Kościoła Nowej Wiary. Kogoś, kto skutecznie wywabi go z kryjówki, wzbudzi zaufanie albo... ja wiem? Zastraszy? — Naprawdę wierzysz, by ten dzieciak byłby w stanie kogokolwiek zastraszyć? Nie, oczywiście, że nie.Najlepiej, gdyby nasz samozwańczy szaleniec miał przy sobie najcenniejszy z reliktów ich grupy, ale i samą jego osobą się zadowolę. Potrzebowałbym go na jakichś neutralnych terenach, gdzieś z dala od Gór Shi. Rozumiesz, co mam na myśli?
 Odwzajemnił uśmiech, choć w jego nie było nic z zadziorności.
 — Ja w zamian nauczę cię wszystkiego, czego potrzebujesz. Choć obawiam się, że rola podopiecznego nie jest tak fajna, jak może ci się wydawać. — Kącik ust drgnął, jakby chciał poszerzyć ten marny grymas.  Zaraz potem ostatnie kawałki lodu stuknęły o szklankę, którą Grow poruszył. — Napijesz się? Skoro już rozmawiamy o interesach.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.03.19 13:13  •  Pokój na piętrze. - Page 3 Empty Re: Pokój na piętrze.
 Ręka Wilczura pozostawiała po sobie dziwne ciepło w miejscu kontaktu ze skórą. Dzieciak nie mógł go nazwać nieprzyjemnym, lecz jednocześnie nie znał powodu, dla którego organizm miałby reagować w taki, a nie inny sposób na cudzy dotyk. To pozostawiało w głowie mętlik większy niż dotychczas. Dziwił się, że tak szorstka dłoń może być tak miła w dotyku. Miał wielką ochotę znów przekrzywić głowę i zadać kolejnych kilka pytań, ale zacisnął usta, nim te zdążyły choćby drgnąć w początku słowa.
 Milczał.
 Podnosił wzrok akurat wtedy, gdy albinos kręcił głową. Ciemne uszy jak na zawołanie opadły o centymetr lub dwa. Gdzieś podświadomie spodziewał się takiej odpowiedzi, był przygotowany. Jednocześnie zmarkotniał, gdy odmowa rzeczywiście padła. Nie w postaci słów, a gestu, jednak tyle wystarczyło, by nieco go ujarzmić. Od razu odbił wzrokiem gdzieś na bok. Chwilę szukał punktu zaczepienia, aż natrafił na jedyny jasny punkt pokoju. Płomienie świec zdążyły się uspokoić, a Marshall poszedł za ich przykładem. Szokujące, że jakaś siła była w stanie postawić go w miejscu na więcej niż pół sekundy.
 Ramię obciążone ręką Growa poderwał milimetr w górę. Bez wkładu świadomości otarł się o jej wierzch policzkiem.
 — Więc może pójdziemy na ugodę?
 Uniósł oczy na pełne blizn lico. Ogon samoistnie świsnął przez powietrze.
 Tym razem słuchał Wilczura grzecznie i w spokoju. Nie ruszał się niepotrzebnie, skupiając w większości na przyswajaniu informacji. W końcu dostał zadanie, nie mógł więc pominąć żadnego szczegółu na rzecz nadpobudliwej reakcji. Co jakiś czas kiwał tylko głową, chcąc pokazać, że wciąż był w pokoju świadomością, a głowy nie zaprzątały myśli o jutrzejszej pogodzie. Gdzieś w połowie dotychczasowy uśmiech zniknął z ust młodzieńca.
 — Ile mam na to czasu? — spytał w końcu. Wolał na starcie określić, czy nad karkiem wisiało widmo terminu. Nawet gdyby takowy nie istniał, dzieciak nie zamierzał się obijać. Chciał jedynie wiedzieć jak rozplanować działanie w czasie, wszak wciąż pozostawały inne kwestie do rozwiązania. Uznał, że pytaniem o datę wystarczająco określił swoją postawę wobec zadania. Oczywiście, że chciał je wykonać. Gdyby miał zamiar grymasić na zlecenie, jaki w ogóle byłby sens w szukaniu herszta? Nie węszył za nim tyle czasu, by kręcić nosem przy pierwszym wyzwaniu.
 Odetchnął powoli.
 Ręce dotychczas ułożone na piersi Wilczura rozjechały się na boki. Opętany objął go ramionami, nagle przylegając do niego całym ciałem. Krótki pomruk zginął w materiale białej koszulki, w którą wtulił twarz.
 — Naucz mnie tego, co uznasz za słuszne — zaczął, uprzednio przekrzywiając głowę na bok, by tkanina nie tłumiła słów. — Sprawdź, do czego nadaję się najlepiej, w czym będę mógł się sprawdzić i wykorzystaj. Chcę wesprzeć DOGS, a nie być wam kulą u nogi. Zrobię wszystko.
 Oderwał policzek od piersi Growlithe'a dopiero na dźwięk lodu stukającego o ścianki naczynia. Spojrzał w tamtym kierunku, poświęcając kilka dłuższych sekund na podjęcie decyzji. Cofnął ręce, później postawił pół kroku w tył, chwytając napój w obie dłonie. Przed skosztowaniem pociągnął nosem. Zapach był mocny, niezbyt zachęcający. Mimo tego przytknął brzeg szkła do wargi, przechylając je ostrożnie.
 Pożałował od razu.
 Sam trunek był równie mocny, co jego woń. Po przełknięciu palił gardło prawie jak ogień. Marshall przetarł usta wierzchem dłoni, wręczając Wilczurowi jego szklankę.
 — Smakuje okropnie — przyznał bez ogródek. Językiem starł pozostałość alkoholu z warg. Zaraz cały się wzdrygnął — palący posmak nie chciał zniknąć.
 — Czemu mnie szukałeś? — spytał w końcu o kwestię, która nurtowała go od samego początku. Spojrzał ponownie ku twarzy starszego wymordowanego.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach