Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Pisanie 12.05.20 19:51  •  Take the risks.  - Page 3 Empty Re: Take the risks.
 Bosa stopa przesunęła się po deskach, gdy zerwał się gwałtowny wiatr. Siła tych skrzydeł targała koronami drzew, wzburzała morza i zrywała garście słomy z dachów; Chris poczuła się jakby ktoś oparł dłonie o jej ramiona i pchnął ją do tyłu. Cudem utrzymała równowagę i choć mężczyzna obok, z przywdzianą ciężką zbroją, mógłby ją  przytrzymać, tym razem tego nie zrobił. Uniósł rękę, zasłaniając twarz przed drobinkami ziemi.
 Obecność smoka wywołała szmery, ale głównym tematem rozmów i tak była zsuwająca się z grzbietu gada księżniczka. Chris, z włosami, które – choć wcześniej odrzucone podmuchem – opadły jej na twarz, przypatrywała się Shuri. Jej postawie, jej strojowi, jej dłoni spoczywającej na pysku ogromnego stwora. Zęby Baleriona były wielkości jej szczupłego ramienia. Wspomnienie tych szczęk z całą pewnością powinno napawać grozą; zwłaszcza ze świadomością, że kły minęły się z celem o centymetry. O grubość papirusu, na którym wypisano wszystkie zarzuty.
 Z większą reakcją spotkała się sama przemowa księżniczki, choć – w porównaniu do potwora przycupniętego tuż obok – nie stanowiła takiego zagrożenia. I, co ciekawe, nie żywiła urazy.
 Oblicze lorda Argona spochmurniało; kompletnie nie pasowało do czystego nieba górującego nad nimi jak płachta olbrzymiego namiotu. Chris obserwowała go tak długo aż nie dostrzegła ruchu. Odwróciła wtedy wzrok – mijając się z jego spojrzeniem o ledwie jedną chwilę. Przyglądał się jej co najmniej tak jakby osobiście przyprowadziła na dziedziniec najstarszego ze smoków Lyrivii. Czyżby wiedział?
 Chris skupiła się znów na Maegorze. Król odstąpił od reszty, wyprostował się na tronie. Zmarszczki w kącikach jego oczu wygładziły się, gdy kąciki ust ściągnął w dół. Był wściekły – nie ulegało to wątpliwości.
 – Cóż to za tajemnicze informacje, które  posiadasz? Co to za umiejętności, które miałyby zrekompensować skandaliczne zachowanie i złamanie zasad panujących w Lyrivii?
 – Ponad dwa lata służyłam w Żelaznej Wendecie.
 – A teraz sama byłabyś zdrajcą, którego ścigają – wciął się jeden ze zgromadzonych, splatając ze sobą palce.
 Chris nie spojrzała na niego nawet przelotem.
 – Nie zdradziłam Żelaznych Ziem. Zezwolono, bym odeszła, pod warunkiem, że już nigdy nie wrócę do królestwa. Zgodziłam się i przed pierwszymi przymrozkami przybyłam do Lyrivii. Tu się wychowałam, ale przed wstąpieniem do Wendety przepłynęłam kilkakrotnie Rozległe Morza. Dotarłam nawet do terenów na krańcu Świata. – Zmarszczyła brwi, jakby zdenerwował ją nagły, cichy syk, który ktoś wydał, wciągając gwałtowniej powietrze do płuc. – Znam wiele planów. Przeszło rok podróżowałam z magiem krwi.
 – Bzdura – wtrącił się starszy mężczyzna, z gardłem obwisłym jak u indyka. – Magowie krwi nie potrzebują towarzyszy.
 – Potrzebują ochrony.
 – Waszej, jak mniemam? – W tonie rozbrzmiało rozbawienie. – Dziewczęcia o włosach w kolorze ich magii?
 Chris pierwszy raz odwróciła wzrok, ciętym spojrzeniem obrzucając twarz uśmiechniętego starca.
 – Nikt nie jest bezpieczny, panie. A tym bardziej nie są bezpieczni magowie krwi. Nie zdołają obronić się przed każdym wrogiem świata, a – uwierzcie – mają tych wrogów trochę. Nawet wśród was słyszę niepochlebne słowa na ich temat. Dlaczego mieliby się wzbraniać przed werbunkiem kogoś, kto obroni ich, gdy magia zawiedzie?
 Król podniósł nadgarstek i machnął ręką.
 – Te informacje mogą być nic niewarte. Jeżeli dobrze rozumiem, minęły co najmniej dwa lata. – Maegor wykrzywił wargi. – Mag krwi mógł kłamać.
 – Słuszne zarzuty – przytaknęła żarliwie. – Ale niektóre plany nie pochodziły od maga. Eskortowałam go – byłam jego cieniem, jego ostrzem. Bywałam w miejscach, do których pragnął wejść, ale bał się robić to samemu. Byłam u chell'ańskiej wieszczki.
 – Nie wierzę w chell'ańską wieszczkę – wzburzony głos przerwał Chris w pół oddechu. Dziewczyna spojrzała na starca, unosząc kącik ust.
 – Co jakoś niespecjalnie przeszkadza jej istnieć – podkreśliła z przekąsem, na chwilę zerkając na Shuri, jakby szukała pokrycia w swoich następnych słowach; – przedstawiła mi przepowiednię. Dlatego wróciłam do Lyrivii.
 – Przepowiednia dotyczy królestwa? – pytanie króla przywołało powagę na twarzy Chris.
 – Między innymi. – Zaczerpnęła tchu i zanim ugryzła się w język, rozbrzmiał cytat:
drogi ogniem po brzegi strawione
ciężkie są kroki w popiele stawione
patrząc przez pryzmat nieludzkiej chciwości
odnajdzie niegdyś zgubione wartości

dłonie bez żadnych konsultacji z myślą
ułożą fragmenty w sztukę wymyślną
zanim zrozumie swą wątłą w niej rolę
Jej oczy w pół złamią silną tak wolę

jak pies ogłupiały pędzący za wozem
bez celu, bez szansy na wygranie z losem
zanim się obejrzy dopadnie do celu
zostając z bezsilnym skomleniem w gardzielu

z żył spłynie krew bliska krwi smoczych braci
spłoną królowie, wieśniacy, magnaci
krzyk pociech schwytany w skrzydła potwora
dręczyć po kres dni będzie jak zmora

i w przeddzień końca ich dusze płomienne
staną przed wyborem – okrutnie odmienne
wtem życie żebracze złączone z szlachetnym
na zawsze...

 Przerwała nagle, pozwalając, by milczenie stało się niewygodne, ciążące jak cień smoka przemykający po chodnikach miasta.
 – To bełkot starej kobiety – stwierdził jeden z sędziów po dłuższej chwili. – Cóż może to znaczyć?
 – W przepowiedni jest mowa o królewskiej krwi – przypomniała Chris cierpliwie, jakby wygłaszała referat przed zgrają niezbyt pojętnych uczniów. – Wizji chell'ońskiej wieszczki nie można brać dosłownie. Miałam jednak wiele lat, aby zrozumieć przesłanie. Lyrivia zostanie stracona. W dalszej części jest mowa o zębach ze stali. – Obróciła się; minimalnie. Wystarczająco jednak, aby każdy zrozumiał, że staje frontem do lorda Argona.
 – To mogą być bzdury – znudzony ton Argona dotarł do uszu pozostałych. – Równie dobrze to może oznaczać pożar w przydrożnej karczmie.
 – Co jeśli nie? – syknęła Chris, zadzierając brodę. – Wieszczka skierowała te słowa do mnie. Miałam przekazać je królowi Lyrivii... jednak odrzucano moje prośby o audiencję. Traktowano jak psa, który się naprzykrza. Ukradłam więc smocze jajo. – Krwiste wargi zaokrągliły się w uśmiechu.
 – Sądziliśmy, że gardzisz Lyrivią?
 – Lyrivia była domem dla mojej matki. O tym mówi cytat – westchnęła. – Patrząc przez pryzmat nadludzkiej chciwości, odnajdzie niegdyś zgubione wartości... – kradnąc jajo zrozumiałam, że nie chodziło o chwilową zachciankę. Los chce, aby przepowiednia się spełniła. Jak miałabym zgodzić się na zniszczenie miejsca, które tak szalenie kochała moja rodzicielka? Musiałam przybyć, bo tylko jedna osoba może zmienić bieg wydarzeń i uratować Lyrivię.
 – Kto? – Król wyprostował się na tronie, wyglądał na zniecierpliwionego. – Cóż to za osoba, na litość Iosa?
 Chris, wbrew normom, zaśmiała się szczerze, kręcąc głową.
 – Posłańca się stłumi i zniszczy wyższością, zrozumie go córa, obdarzy wolnością... – wyrzuciła z siebie, wciąż ukazując zęby w uśmiechu. – Księżniczka Lyrivii jest jedyną osobą, z którą powinnam rozmawiać, wasza wysokość.
 – Nie sądzisz przecież, że zostaniesz sam na sam z królewską dziedziczką?
 – Możecie stracić mnie na dziedzińcu, tak jak zamierzaliście od początku. Nie dowiecie się jednak któż z was jest zdrajcą. Nie dowiecie się tego i Lyrivia upadnie, spalona do martwej ziemi. Jeszcze setki lat później popiół będzie opadać na kości smoków jak śnieg. Nie proszę o wybaczenie, kradzież jaja była wszak konieczna, bo kończy się nam czas. Proszę za to o przydzielenie mnie do księżniczki. Czyż prawo Lyrivii nie uznaje podobnej zasady? Księżniczka sama wybiera straż pilnującą jej komnat. Gdybym chciała jej śmierci, zginęłaby przed celą zamiast młodzieńca, który mnie pilnował.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.05.20 21:27  •  Take the risks.  - Page 3 Empty Re: Take the risks.
  Srogi wzrok ojca sprawił, że niemal przesunęła stopę w tył w krótkiej oznace przestrachu. Gdyby nie grzbiet skrzydła, który nagle otarł się o okryte peleryną plecy, rzeczywiście by to zrobiła. Smok w porę wyczuł jej emocje, zareagował tak, jak nikt inny nie potrafił. Rozumne spojrzenie nagle przekręconego łba wyłapało czekoladowe księżniczki. Spaliłby dla niej cały cholerny dziedziniec, gdyby poprosiła. Zachęcona kolejnym pomrukiem przesunęła stopę naprzód, a w ślad za kruchą sylwetką poszedł wielki łeb, piorunując zebranych burzliwymi tęczówkami w kolorze płynnego złota.
  Płaszcz załopotał na wietrze.
  Rozmowa toczona na dziedzińcu dała jej wiele do myślenia. Łączyła wszystkie obecne informacje z tymi, które zaserwowano jej dzień wcześniej, gdy od prawdy dzieliło ją jedynie kilka prętów.
  Słysząc o Żelaznej Wendecie, wzrok automatycznie przeskoczył kilka głów, finalnie lądując na lordzie Argonie. A więc ten tłusty gbur, który tak chciwie obłapiał cudze jajo, miał z rudowłosą do czynienia. W mniejszym lub większym stopniu, ale miał. Może właśnie dlatego mina zrzedła mu aż tak bardzo, gdy początkowo jednoznaczny wyrok śmierci przemianowano na wielopoziomową dyskusję. Potrafił panować nad obliczem, lecz nadmiar złości wytwarzał w maskach pęknięcia; z początku drobne i nieznaczne, lecz z czasem tak wyraźne, że paskudne lico Argona przyćmiewało nawet samego króla. Pan Żelaznych Ziem robił się coraz czerwieńszy, przez co Shuri zaczynała myśleć, że tylko chwile dzieliły jego ciało od przegrzania. Najwyraźniej zauważyła to nie tylko ona, bo stojąca tuż obok służba wprawiła wielkie wachlarze w ruch. Mogli to tłumaczyć upalnym dniem, lecz dobrze znali prawdziwy powód, wszak trwali przy jego boku nie od dziś.
  Przepowiednia odwrócił uwagę zebranych od spoconej twarzy Argona, kierując wszystkie spojrzenia na Chris. Nawet Balerion wydawał się w stu procentach skupiony; koniec potężnego ogona spoczął na murze, który mógłby paść na glebę od jednego machnięcia.
  Shuri zaplotła dłonie na piersi, jeszcze długo po skończeniu wyroczni mając jej słowa w głowie. Przytknęła wierzch dłoni do ust w zamyśleniu. Smok potrzepał łbem w sposób, który przywiódł dziewczynie na myśl dyskomfort.
  Od najmłodszych lat studiowała naturę gadów, spędzała z nimi więcej czasu, niż ktokolwiek inny. Właśnie dlatego w obecnych czasach rozumiała nawet najdrobniejsze drgnięcia mięśni pod warstwą łusek. Wielki Balerion, najstarszy i najpotężniejszy smok Lyrivii zaniepokoił się słowami drobnej dziewczyny. To wprawiało księżniczkę w trwogę.
  – Skąd pewność, że to nie jedynie słowa rzucane na wiatr? Dziewka może próbować uratować skórę wszelkimi sposobami – Nagłe, beztroskie słowa rzucone głosem starca zwróciły uwagę wszystkich zebranych w jedno miejsce. Olardos zajmował swoje drewniane krzesło niewzruszony. Dłonie splótł na uwypuklonym brzuchu, siwe włosy powiewały mu na delikatnym wietrze. Sprawiał wrażenie starca, który w głowie ma tylko kielich wina i popołudniową drzemkę.
  Shuri zmarszczyła brwi, Balerion wydał z siebie niezadowolony pomruk.
  – Skąd pewność, że kłamie? – odparła, bo najwyraźniej jako jedyna ze wszystkich ludzi dworu miała na tyle wigoru, by toczyć ze starcem dysputy. Zacięty wzrok księżniczki starł się z nagle rozeźlonymi oczami arcymistrza. Otwierał usta, lecz ona nie dała mu szansy do odpowiedzi. – Zapadł nad nią wyrok śmierci, nie ma więc już nic do stracenia. W takich okolicznościach kłamstwo wydaje się zbędne. Mędrcze Reladricu, co o tym sądzisz?
  Młodszy uczony spojrzał na księżniczkę niepewnie.
  – Po cóż pytasz o zdanie mędrca? Ten chłopak ledwie wyszedł z cytadeli, wciąż ma jeszcze mleko matki nad…
  – Reladricu? – wcięła się księżniczka, nie mając ochoty dłużej słuchać grubiańskich opinii Olardosa. Stary arcymistrz był… cóż, stary, a przy tym bardzo pewny siebie. Służył królestwu już od dawna, choć równie wiele co na naradach spędzał z kielichem Kerańskiego wina w dłoni. Jego wiedza była duża, lecz nie niezastąpiona i Shuri doskonale to wiedziała. Wigor potrzebny doradcy królestwa miał w sobie Reladric, którego z kolei księżniczka uwielbiała. Zawsze miał dla niej garść ciekawych opowieści i nową wiedzę, którą chętnie się dzielił. Potrafił przede wszystkim zdobyć serce słuchaczy i wykazywać się zaangażowaniem, którego Olardosowi brakowało już od wielu lat.
  – Księżniczko – młody mędrzec skinął jej głową w podzięce za udzielenie głosu. Nie musiał tego robić, lecz rozumiała, że tego wymagała od niego etykieta. – Przedstawione przez to dziewczę informacje wielce mnie niepokoją. Patrząc jej w oczy, śmiem twierdzić, że mówi szczerze. Próbuje ostrzec całe królestwo i zapobiec nieszczęściu, jednocześnie z każdej strony przyjmując ciągłe policzki. Zrzucamy jej nieuczciwość i zło, choć w rzeczywistości nie wiemy w ogóle, z kim rozmawiamy. Znamy jej miano, lecz wyciągnęliśmy je z rejestru. Wiemy już, co motywowało jej czyny, a zamiast dyskutować o przepowiedni, tracimy czas na kolejne oskarżenia. Uważam, że powinniśmy jej pozwolić “odkupić” winy przy twoim boku, księżniczko.
  Tym razem to głowa Shuri poruszyła się w krótkim geście. Wciąż stała na swoim miejscu, wciąż tak samo dumna, jak tuż po zeskoczeniu z grzbietu Baleriona. Podniosła ciepłe oczy na Maegora, konfrontując się z jego zaciętym spojrzeniem. Po chwili odetchnęła, postanawiając znów się odezwać, tym razem jednak znacznie łagodniej, jakby przemawiała do ojca, nie do króla.
  – Darujmy jej winy, dajmy drugą szansę. Mówi z sensem, którego brakuje wielu królewskim doradcom, dysponuje wiedzą, której nie posiadają informatorzy, udowodniła to tutaj, przed wszystkimi. Balerion jej zaufał. A on nie ufa nikomu. Gdyby była to jedynie moja głupia zachcianka, nie miałabym żadnego poparcia. Tymczasem mędrzec Reladric podzielił moje zdanie. Zapewne część z was również się z nim zgadza i chciałaby uchronić Lyrivię przed zagładą, o której do tej pory w ogóle nie mieliśmy pojęcia – Mówiąc, ciemnowłosa przesuwała spojrzeniem po zebranych w ławach świadkach. Nie pominęła również strażników oraz gości, dla których nie znalazło się miejsce siedzące. Część z nich była wyraźnie zadumana, część kiwała głowami, a część zaczepiała sąsiada, chcąc poddać wypowiedź księżniczki drobnym obradom.
  – Ojcze – zwrócił się znów do króla. – Zaufaj mi i pozwól przyjąć ją do osobistej straży. Wezmę na siebie wszelkie konsekwencje jej czynów i odpowiem przed tobą nie jako mieszkaniec Lyrivii, gdy zawiedzie.
  Reladric postąpił śmiały krok naprzód, zbliżając się do chwilowego tronu króla.
  – Panie, niepokoi mnie wróżba i chciałbym jak najszybciej zająć się jej analizą, za pozwoleniem.
  Maegor skinął głową, pozwalając młodemu mędrcowi zniknąć w cieniu korytarzy wychodzących z dziedzińca. Obrażony Olardos powiódł wzrokiem na młodszym uczonym, lecz nie powiedział już nic, zbyt urażony śmiałością chłopaka.
  Księżniczce nie umknęło to drobne przedstawienie, niemniej nie śmiała zabrać głosu, zbyt wpatrzona w zamyśloną twarz ojca. Tech machnął w końcu ręką.
  – Będzie obserwowana na czas próbny.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.05.20 21:53  •  Take the risks.  - Page 3 Empty Re: Take the risks.
 Wyglądało jakby lord Argon miał zamiar zaprotestować. Nawet jeżeli mowa była o okresie próbnym to świadomość puszczenia więźnia wolno – więźnia, który w przeddzień trzymał prezent w postaci smoczego jaja w swych złodziejskich rękach – wielu nie przypadł do gustu. Wśród zebranych widać było ledwie kilka par oczu gotowych zaakceptować wyrok, a cała reszta, w panem Żelaznych Ziem i z arcymistrzem Olardosem na czele, osobiście poderżnęliby gardło.
 Chris miała zresztą wrażenie, że stojący obok strażnik dokładnie to zrobi. Wyjął nóż zza paska i przez jedną rozciągniętą w wieczności sekundę wzdłuż ostra przemknął promień światła. Rażący błysk przymrużył oczy rudowłosej, jakby nie mogła patrzeć na ostateczny cios zadany z ręki zbyt nadgorliwego, wiernego lyriviańskiemu królowi poddanego. Mężczyzna uciął jednak sznur ściskający jej nadgarstki, zwalniając ścierpnięte ręce. Gdy dłonie zawisły wzdłuż sylwetki, oczom ukazały się przetarte do czerwonej tkanki nadgarstki.
 Sąd dobiegł końca, ale Chris i tak wiedziała, że jej gardło cudem umknęło pętli. Po tym jak nie udał się nocny atak na wartownika straciła wszelką nadzieję. Los ją jednak oszczędził.
 Tylko ona znała całą przepowiednię.

 Szła kilka kroków za Shuri, nie spuszczając wzroku ze smukłych, zakrytych peleryną pleców. Za sobą słyszała chód Smoczej Gwardii. Choć wcielono ją w skład prywatnej straży księżniczki, nadzór był konieczny – trzymał się blisko, gotowy wyciągnąć miecze przy pierwszym ataku. Rozumiała to.
 Milczenie było jednak drażniące; jakby między nimi zawisły nigdy niewypowiedziane, ale zdecydowanie ważne słowa. Jakby jedna chciała powiedzieć coś drugiej – ale nie potrafiła się na to zdobyć. Chris zastanowiła się, co trzymała w sobie, a czego nie umiała ubrać w słowa. Chodziło o obcych mężczyzn zamykających szyk? O dysproporcję krwi? O inne uprzedzenia?
 – Wasza wysokość – odezwała się, aby tylko zagłuszyć coraz bardziej nachalne myśli. – Pojmuję pośpiech, ale zważ, że nie dalej jak wczoraj twój smok omal nie amputował mi nogi. – Przy każdym miękkim kroku zostawiała za sobą plamy krwi. Bandaż przyniesiony przez Shuri wraz z roślinami dawno przeciekł. Po skórze rudowłosej ciągnęła się więc pajęczyna ciemnej czerwieni. – Możemy iść wolniej do tego tajemniczego miejsca, do którego mnie prowadzisz?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.05.20 22:41  •  Take the risks.  - Page 3 Empty Re: Take the risks.
  Gdy zapadł wyrok, odetchnęła z wyraźną ulgą. To mógł być chwilowy koniec sądu dla Chris, lecz nie dla księżniczki. Była bardziej niż świadoma, że pod wieczór będzie musiała ponieść konsekwencje swojego występku. Mniejsze lub większe. Teraz jednak nie pozostało jej nic innego, jak cieszyć się z drobnej wygranej.
  Trzymane w napięciu ramiona opadły zaś sylwetka przekręciła się na bok. Balerion podsunął łeb na tyle, by dziewczyna mogła złapać za jeden z jego rogów i zwiesić na nim sylwetkę. Bestia opuściła ją delikatnie na ziemię dziedzińca, jeszcze przez chwilę trwając przy jej boku, póki ciemnowłosa nie objęła zawieszonego w powietrzu pyska rękoma. Przytuliła drobne ciało do ciepłych łusek, wyszeptując słodkie podziękowania, które tylko gad mógł wyłapać.
  Kilka chwil później skrzydła huknęły w powietrzu, podbijając smoka ku niebu.

[…]

  Dużo myślała o wydarzeniach sprzed kilkunastu minut. Te pochłonęły ją na tyle, że na moment zapomniała o idącej z tyłu dziewczynie i oddalonych strażnikach. W głowie cały czas brzmiały słowa przepowiedni, wzmianka o zdrajcy nie chciała uciec poza horyzont, krążąc dookoła jak zainteresowana osiłkiem mucha.
  W pierwszym odruchu chciała pobiec za Reladriciem i wysłuchać jego opinii, wywiązać dyskusję. Wiedziała jednak, że Olardos cały czas śledził ją wzrokiem i gdyby tylko postawiła krok w kierunku odpowiedniego korytarza, starzec od razu zagrodziłby jej głowę i kazał "nie kłopotać ślicznej główki sprawami dorosłych". Powtarzał to tak często, że nie miała już ochoty w ogóle z nim rozmawiać. Każda próba kończyła się fiaskiem, wszak arcymistrz traktował ją jak dziecko, które ledwie wyszło z kołyski, nic więcej.
  – Wasza wysokość.
  Drgnęła nagle, jakby chluśnięto w nią wiadrem lodowatej wody. Od razu zwolniła kroku, wpierw spoglądając z zatroskaniem na twarz rudowłosej, później wysłuchując jej słów.
  – Wybacz proszę, pochłonęły mnie myśli – przyznała. Wpierw zrównała się z nową strażniczką krokiem, później chwyciła ja pod ramię, bez zbędnych słów oferując drobne wsparcie. Z tyłu dobiegł ją chrzęst stali i niezadowolone pomruki, lecz wystarczyło posłać mężczyznom krótkie spojrzenie, by zrezygnowali z defensywnej postawy. Wszak teraz Chris była równa im. – Balerion nie jest mój. Wychowywałam się jego towarzystwie, lecz oficjalnie należy do mojego pana ojca. Mój smok... – urwała nagle. Brwi ściągnęły się ku sobie, wzrok opadł na posadzkę. Jej smok leżał na wyłożonych poduszką kolanach lorda Argon, tkwił w jaju trzymanym przez chronione rękawicami dłonie. Człowiek, który obchodził się z jajem w ten sposób, nie miał do niego żadnych praw. Wiedziała to doskonale. Niestety Maegor postanowił swoje, a ona nie była na pozycji, która pozwalała jej na sprzeciw.
  Nie kontynuowała, pozwalając tematowi jaja odfrunąć hen daleko, tak samo, jak przed chwilą zrobił to Balerion.
  – Teraz, gdy wcielono cię do straży, chciałabym raz jeszcze prosić, byś zrezygnowała z tytulatury – mówiąc, księżniczka położyła nacisk na odpowiednie słowa, które podkreśliły nowy status dziewczyny. Nie dlatego, żeby jej coś uświadomić, a po to, by rozluźnić napiętych rycerzy Smoczej Straży, którzy szli w tyle jak dwa roboty. – A przynajmniej na osobności – Obróciła twarz na bok, posyłając Christine ciepły uśmiech. Jedyne, do czego nie nawiązała, to cel podróży.
  Ta nie trwała jednak długo. Księżniczka jak nikt inny znała zamkowe korytarze i dobrze wiedziała którą drogą iść, by trafić w odpowiednie miejsce jak najszybciej. Po pchnięciu wrót ich oczom ukazało się przestronne pomieszczenie – wyłożone ozdobnym kamieniem i udekorowane świeżymi kwiatami dawało powiew świeżości, natomiast wielka, obecnie uchylona okiennica pozwalała cieszyć oko królewskimi ogrodami. Na samym środku widniało wielkie wgłębienie, które już wcześniej wypełniono parującą wodą.
  – Zostańcie na zewnątrz – Shuri odezwała się nagle i niespodziewanie. Jej słowa zaskoczyły strażników na tyle, by rzeczywiście zatrzymać ich w miejscu.
  – Ale księżniczko...
  – Bez dyskusji. Nie odbierzecie młodej damie prawa do prywatności w łaźniach.
  Drzwi trzasnęły, nim zdążyli otworzyć usta.
  – Poprosiłam Yntemę, by przygotowała kąpiel. Po nocy spędzonej w celi i całej tej rozprawie przyda ci się chwila relaksu. I zmiana opatrunków, za chwilę poślę po świeże bandaże i maści. Czy potrzebujesz czegoś jeszcze? – pełne przejęcia, czekoladowe oczy uniosły się na lico rudowłosej. Wyraźnie czekała na kolejne instrukcje, chcąc sumiennie zająć się ranami, które zresztą wynikły z jej własnego polecenia; czuła się współwinna ich powstaniu.
  – Chodź, pomogę ci się rozebrać – Zapięcia długiej, ozdobnej peleryny puściły, zsuwając tkaninę z ciała księżniczki. Nie chciała zamoczyć podarunku od brata, toteż traktowała materiał należycie i ostrożnie, odkładając go w bezpiecznie miejsce. Od razu podeszła do rudowłosej, kładąc dłonie na osłoniętych ubraniem ramionach. Różnica we wzroście stanowiła drobny problem, lecz Shuri wydawała się nim niewzruszona, powoli zsuwając tkaninę z zabrudzonej krwią i ziemią sylwetki. – Oh, trzeba będzie też chwilę zaczekać. Woda może być jeszcze zbyt gorąca.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.05.20 23:29  •  Take the risks.  - Page 3 Empty Re: Take the risks.
 Wzięta pod ramię nie oponowała, choć mięśnie pod drobnymi dłońmi księżniczki wyraźnie się napięły. Nie ulegało wątpliwości, że Chris pozostała czujna – nawet pomimo figlarnych ogników pojawiających się w kącikach oczu. Miękkie kroki przypominały jednak ile razy została zmuszona do cichego przekradania się pod cudzym oknem, a blizna przecinająca twarz była tylko jedną z nieopowiedzianych historii, które wyszlifowały butny charakter.
 Jedyny moment, w którym Chris planowała się odezwać, miał miejsce tuż przed drzwiami do łaźni. Z wnętrza buchała para – ciężka woń wymieszana ze świeżym zapachem niedawno zebranych kwiatów i olejków. Skóra łowczyni niemal od razu pokryła się cienką warstewką potu. Mimo tego nie widziała powodu, dla którego strażnicy powinni pozostać na zewnątrz. Rozchylała już wargi – ale głos utknął w gardle, kiedy księżniczka pociągnęła ją za sobą do środka. Chwilę potem trzask ogromnych wrót zamknął także jej usta.
 Przetoczyła wzrokiem po zdobionych ścianach i kamiennych filarach oplecionych zielonymi gałęziami bluszczu. Bogate wazy stały pod ścianami, na niewielkich wzniesieniach i tuż przy wgłębieniu. Nozdrza Chris poruszyły się, gdy wyłapywała kolejne aromaty – odcedzała jedne od drugich. Hiacynty, piwonie, goździki, groszek pachnący. Wyczuwała maciejki, konwalie i lewkonie. Narcyzy i... no przecież. Lawendę.
 Dotknęła w palcach jednego z płatków; delikatnie, ostrożnie, sunąc po miękkiej, wilgotnej fakturze, zbierając z niej krople gorącej pary. Zaabsorbowana tym nie dostrzegła, kiedy księżniczka podeszła bliżej. Zbyt blisko.
 Gwałtownie drgnęła, łapiąc dłoń dziedziczki. Paznokcie wpiły się w wierzch jej ręki – niezbyt mocno, ale wyczuwalnie, z pewnością zostawiając ślady półksiężyców. Wzrok, wcześniej skupiony na niezliczonej ilości kwiatów, teraz celował prosto – w głębie czekoladowych tęczówek. Za drzwiami szczękała stal, będąca odgłosem ocierających się o siebie płyt zbroi – wartownicy niecierpliwili się przez nagłą ciszę jaka zapanowała po drugiej stronie drzwi.
 Ostrość spojrzenia Chris stopniała jak lód pod ciepłem słońca. Odsunęła od siebie dłoń czarnowłosej, obróciła ją wnętrzem do góry.
 – Przypatrz się uważnie – poleciła, wciąż przytrzymując księżniczkę. Na jej rękę położyła swoją drugą dłoń – także wnętrzem do sklepienia. Wyglądała absolutnie normalnie nawet po tym jak zwinięte w pięść palce wreszcie się wyprostowały. Skóra była brudna, lecz nic poza tym. – Trzymałam smocze jajo, wasza wysokość. – Oszczędzanie sobie tytulatury najwyraźniej nie wchodziło w grę i jeżeli wprawiało to Shuri w rozdrażnienie to tylko na korzyść dla Chris. Czerpała dziką satysfakcję z podkreślania niewygodnego dla córy Lyrivii stanowiska. Gdy zostały same, nawet się z tym nie kryła. – W porównaniu do lorda Argona, nie byłam na to gotowa – przypomniała, samej przyglądając się nietkniętej skórze. – Domyślasz się zatem, że gorąca woda tym bardziej nie zrobi mi krzywdy.
 Puściła księżniczkę, ale nie odsunęła się od niej. Sięgnęła za siebie; szczupłe ramiona naprężyły się, gdy zamykała szorstki materiał sukni w palcach. Jednym pociągnięciem przeciągnęła stare szaty przez głowę, odrzucając je zaraz na kamienną posadzkę. Bandaż przykrywający ranę na nodze był jedynym materiałem jaki się na niej ostał, ale nawet on był w stanie zakryć jedynie część czarnych jak smoła tatuaży. Wiły się wokół brzucha, wspinały po piersiach i bokach – tworzyły dziesiątki, setki, tysiące niezrozumiałych znaków i wzorów. Część z nich zniszczyły blizny – grube, blade i pomarszczone szramy, kompletnie nie pasujące do ciemnych śladów zdobiących ciało.
 – Co z córką smoków? – rzuciła nagle, ruszając ku napełnionego czystą wodą wgłębienia. Kiedy zanurzyła stopę w tafli, obróciła się jeszcze i spojrzał na Shuri przez ramię. – Boi się ciepła wbrew naturze tych wielkich gadów czy jednak zaszczyci mnie kąpielą?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.05.20 0:21  •  Take the risks.  - Page 3 Empty Re: Take the risks.
  Nagły odruch pełen ostrożności sprawił, że mięśnie skryte pod warstwą skóry przesunęły stopę księżniczki w tył. Ciało działało automatycznie w reakcji na ból, nawet jeśli niewielki, próbując oddalić się od jego źródła. Księżniczka nie powiedziała jednak niczego, dobrze wiedząc, że sama jest sobie winna. Miała wszak do czynienia z całkowicie obcą osobą; nie znała przyzwyczajeń dziewczyny, nie znała również jej historii, poza drobnymi skrawkami, które zasłyszała poprzedniego dnia przy celi i dziś w trakcie sądu. Nie mogła jej więc winić.
  – Przypatrz się uważnie.
  Długo patrzyła w nieposkromione tęczówki Christine. Próbowała coś z nich wyczytać cokolwiek, nawet głupią drobnostkę. Niemniej nie mogła trwać tak w nieskończoność, więc w końcu opuściła wzrok, z bliska oglądając wnętrze zaprezentowanej dłoni. I rzeczywiście – poza kilkoma śladami brudu nie znaczyło jej nic więcej. Żadne poparzenie, żaden ślad łusek z jaja, które pod wpływem gorąca zostawiały swój znak na niewprawionych rękach. Dlatego Argon używał rękawic. Nie chciał poparzyć się od gorąca, do którego w ogóle nie był przyzwyczajony. Żelazne Ziemie były surowe. Brakowało w nich pięknych ogrodów, bujnej roślinności i licznych gatunków zwierząt, a suma ciepłych dni w ciągu całego roku nie przekraczała miesiąca; pozostałe dwanaście spędzano na walce z chłodem, wiatrem oraz deszczem. Żelaźni ludzie nie mieli łatwo, życie mocno ich wyhartowało.
  A jednak wciąż kulili się od gorąca.
  Tchnięta impulsem przemknęła opuszkami drugiej ręki po odsłoniętym wnętrzu zabrudzonej dłoni. Dotyk miała miękki i subtelny, bardzo delikatny jak na kogoś, kto od najmłodszych lat zamieniał miękkie zabawki na szorstkie, smocze łuski.
  – Dlaczego? – zapytała w końcu, kreśląc palcem ślad wzdłuż jednej z krzywizn skóry. – Dotąd nie spotkałam nikogo, kto nie należałby do naszej rodziny i dotykał jaj bez poparzeń. Jak wiele sekretów w sobie skrywasz, Christine? – Pytanie padło pod wpływem chwili, krótkiego ukłucia ekscytacji. Może nawet powiedziałaby więcej, lecz czujny wzrok wyłapał opadającą na podłogę, brudną od krwi i błota sukienkę. Czekolada oczu księżniczki nagle się upłynniła i zaiskrzyła. Miliony czarnych, wijących się niczym śliskie węże tatuaży przyciągnęły uwagę Shuri od razu. W powietrzu zawisło milion niewypowiedzianych pytań, a żadne z nich nie miało na tyle mocy, by poruszyć ustami ciemnowłosej.
  Zrobiły to dopiero wybrzmiewające w powietrzu słowa.
  Podstępna franca, przemknęło księżniczce przez myśl, gdy wargi wyginały się pod naporem rozbawionego uśmiechu.
  Postąpiła kilka kroków naprzód, przystając dopiero przy krawędzi wgłębiania. Znalazłszy się u boku dziewczyny, przesunęła dłońmi po niezbyt skromnych fragmentach ubioru, palcami zahaczyła o wiązania, o rozgrzane od słońca ciało. Wszystko to tylko po to, by zostawić tkaniny na swoim miejscu i ostatecznie przysiąść na gołym kamieniu i zanurzyć nogi w parującej gorącem wodzie.
  – Nie zaszczycę kąpielą wielkiej podróżniczki, która umyka od mojego dotyku – odparła spokojnie, pozwalając figlarnym ognikom rozświetlić ciemne oczy. – Chyba że zmieni zdanie i pozwoli pomóc sobie w kąpieli choćby ze względu na odniesione rany? – dodała po chwili, pochylając się naprzód.
  Jasny naszyjnik oderwał się od piersi i zawisł w powietrzu, gdy moczyła ręce w wodzie. Powoli i niespiesznie zwilżyła końcówki rudych włosów, które od chwili obniżenia sylwetki łaskotały ją w odsłonięte udo. Ostrożnie przeczesywała kolejne pasma, każde z nich traktując czystą wodą. Splamione krwią i brudem celi powoli odzyskiwały żywą barwę. Księżniczka nie posunęła się dalej, czekając na słowa, skinienie, jakąkolwiek formę przyzwolenia.
  W czasie gdy ciemnowłosa zajmowała się doprowadzaniem ognistych kosmyków do lepszego stanu, Yntema kilka razy przemknęła przez łaźnię. Przyniosła wpierw kilka ręczników, później bandaże i medykamenty, w trakcie każdej takiej trasy pytając, czy niczego więcej nie trzeba. Co jakiś czas dosypywała świeżych płatków do ciepłej wody lub stawiała obok księżniczki specyfiki do czyszczenia ciała.
  – Mogę? – spytała w końcu, raz jeszcze pochylając sylwetkę naprzód. Ciemne kosmyki dotknęły nagiego ramienia, gdy Shuri opuszkami tknęła wciąż zawiązany na ciele bandaż. – Nie sprawię ci bólu – dodała, po chwili, nagle czując potrzebę podobnego zapewnienia. Nie odsunęła się ani na chwilę. Tkwiła tak zawieszona w czasie, raz tylko obracając twarz, by zajrzeć w złotej tęczówki z tak niewielkiej odległości.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.06.20 16:56  •  Take the risks.  - Page 3 Empty Re: Take the risks.
  Rozpostarła ramiona na brzegu wyrwy; gorąca woda skrywała jej ciało aż do połowy piersi. Mgiełka lepiła się do odsłoniętego gardła, policzków i czoła, skraplała pot jak liście skraplają się ranną rosą. Zawilgocone kosmyki na skroniach przylgnęły do czaszki, więc odgarnęła pasma do tyłu gęstą, płomienną falą. Na twarzy błąkał się lekki uśmiech; lekceważący i zadowolony, jakby tytuł wielkiej podróżniczki, nawet jeżeli uciekającej od dotyku, szczególnie przypadł jej do gustu.
  Nieruchoma woda zmierzwiła się, kiedy Chris przesunęła po niej ręką; delikatnie, tylko tyle, aby na tafli pojawiły się zmarszczenia. Okręgi powiększały się, chudnąc. Przez chwilę nie robiła nic prócz tego; pozwalała myć sobie włosy. Prawie jakby role się odwróciły; jakby sama była księżniczką.
  – To była tylko propozycja – przypomniała. – Nie towar do handlu. Nie chcesz to nie. Dobrze mi tu samej.
  Opryskliwość prędko zniknęła. Mięśnie, mimo gorącej wody, napięły się pod wpływem bliskości.
  „Nie sprawię ci bólu”.
  Obróciła twarz, ale minimalnie, bo chciała zerknąć na księżniczkę i nic poza tym. Jasne, ostre w barwie spojrzenie wpatrywało się w jej ciemny wzrok; Chris wiedziała, że nie ma z nią szans. Nie dlatego, że była słabsza – w normalnym starciu wygrałaby w ciągu pół sekundy, nawet się przy tym nie męcząc. Złoto symbolizowało jednak bogactwo, a Chris wiedziała czym są drogocenne miecze w konfrontacji z grząską ziemią; ziemią w kolorze czekolady. Ostrza szczerbiły się na niej, tępiały im częściej atakowały. Złoto było więc drogim kruszcem – jej charakterem, jej doświadczeniem, ogromnym worem legend, klechd i wspomnień, które posiadła. Brąz to upór – płodność, podstawa dla każdego wokół, to stabilność i, co najgorsze, to niepokonanie. Wytrzymałość.
  Mogła się wzbraniać, odpychać, parskać i kląć – ale co by to dało? Jaki jest sens kopania ziemi, bicia jej pięściami, dźgania nożem?
  Uśmiechnęła się więc szerzej, odsłaniając rząd jasnych, prostych zębów.
  – Proszę bardzo, jeżeli sądzisz, że nie będzie to uwłaczało królewskiej dziedziczce – odezwała się przymilnie, nie bez powodu robiąc minę kogoś, kto naprawdę martwi się cudzą reputacją. Jej oczy stały się czujne. Świdrowała czarnowłosą i choć z boku mogło się wydawać, że są dla siebie serdeczne, niemal przyjacielskie, to coś plugawego czaiło się w kącikach przymrużonych ślepi Christine. – Wiesz zresztą, że ból nie ma znaczenia – zniżyła głos, choć były tu same. Gdy milkły, z zewnątrz dobiegał ich cichy trel ptaków; niewielkich, śpiewnych stworzonek przycupniętych w koronach licznych drzew. Yntema dawno zniknęła i nie pojawiła się już nawet w zasięgu słuchu; nawet żołnierze zdawali się wyparować, choć bez wątpienia sterczeli na baczność po obu stronach drzwi. Wydawało się jednak, że Christine i Shuri były na świecie same. – Od dzisiaj będzie mi towarzyszył tak czy inaczej. Nie powiesz chyba, że straż jest ci zbędna? Że nikt nie czai się z nożem na tę smukłą szyjkę?
  Dłoń Chris uniosła się i dotknęła talizmanu. Srebrna błyskotka wsunęła się pomiędzy jej palce, idealnie się w nie wpasowując. Obróciła zawieszkę, nie zdejmując jednak spojrzenia z twarzy Shuri. Starczyło trzeć opuszką kciuka powierzchnię; lekko, niemal pieszczotliwie, na tyle, aby księżniczka w każdej chwili mogła się odsunąć i nawet nie poczuć szarpnięcia za kark.
  – Nie boisz się, że chodzenie z takim cudeńkiem na wierzchu to prowokacja? Mało to złodziejaszków łasych na błyskotki? Mało ci, wasza wysokość, przygód? – Palce ześlizgnęły się z medalionu, zawisły nad nieruchomą taflą. Opuszki od razu oblepił pot od ciepłej mgły wiszącej nad wodą. – Nietrudno cię zresztą oszukać. Starczy kilka chwil, a biegniesz po składniki, które później usypiają twoje wojsko. Nie jesteś nawet o to zła?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.06.20 2:29  •  Take the risks.  - Page 3 Empty Re: Take the risks.
  Wzruszyła bezwiednie ramionami, z lekkością. Nie to nie, dokładnie. Wewnątrz zdawała sobie sprawę, że wciąż były dla siebie obce; potrzebny będzie czas i cierpliwość, żeby mogły przebywać w swoim towarzystwie ze swobodą. Dobrze się stało, że teraz będą go miały wiele.
  Osobista straż księżniczki, co? Dotychczas nie uważała tego za konieczność, lecz była skłonna przyznać Chris rację, gdy ta nazywała ją niedoświadczoną życiowo i naiwną. Teraz gdy po zamku krążył również lord Argon i jego ludzie, Shuri wcale nie czuła się tak bezpiecznie. Mężczyzna był im wszak zupełnie obcy, nie należał do grona lyrivian, w ogóle go nie znali. Wszyscy mieli więc prawo czuć się poddenerwowani, choć wielu z nich nie śmiało nawet o tym pomyśleć. W końcu była to decyzja samego Maegora, z pewnością wiedział, co robił, prawda?
  Westchnęła.
  Rude kosmyki prześlizgiwały się jej przez palce niczym jedwab. Traktowała je z pieczołowitością i delikatnie, jakby obchodziła się z diamentami. Co rusz sięgała po przyniesione przez Yntemę specyfiki i wcierała je w kolejne ogniste pasma, pozbywając się z nich wszelkich nieczystości. Nabraną w niewielkie naczynie wodą pozbywała się piany i całej reszty, doprowadzając włosy do porządku.
  Nagle zamarła w miejscu, spoglądając z mieszanymi uczuciami na dłoń, w której spoczął naszyjnik. Na ogół nikomu nie pozwalała go dotykać, w ogóle go nie zdejmowała, zawsze trzymając blisko serca. I mimo iż tym razem pierwszy odruch kazał jej drgnąć w tył i wyjąć błyskotkę z pozbawionego mocy uścisku, to nie poruszyła się ani o centymetr. Dziwny spokój wypełnił całe ciało księżniczki, całkiem jakby tak po prostu miało być.
  Kolejna porcja ciepłej wody otuliła plecy Christine. Chwilę później na skórze spoczęły dłonie księżniczki, mknąć od lędźwi aż po kark. Dotyk miała subtelny niczym muśnięcia płatków dryfujących dookoła ich obu.
  Pytanie nie zwróciło oczu brunetki ku twarzy rozmówczyni. Wzrok miała utkwiony w udzie, z którego pozbywała się wyraźnej pajęczyny zaschniętej krwi. Dzięki wprawnym ruchom skóra powoli odzyskiwała prawowity koloryt.
  – Nie należy do mnie – odparła, nie do końca pewna, dlaczego w ogóle dzieliła się tą informacją. – Wiele wiosen temu znalazłam go na zamkowym korytarzu. Chciałam od razu oddać, lecz właściciel zdążył już odejść. Można powiedzieć, że właściciel naszyjnika był moją pierwszą młodzieńczą miłością. Do dziś żałuję, że nie było mi dane zamienić z nim choć kilku słów – zaśmiała się krótko. Nawet jeśli podświadomość ostrzegła o kolejnych komentarzach dotyczących naiwności, to księżniczka już nie słuchała, myślami odbiegając długie lata wstecz. Zapytana o datę wydarzenia nie byłaby w stanie odpowiedzieć, lecz jednocześnie wydarzenia z tamtego dnia tkwiły jej w pamięci, jakby miały miejsce ledwie wczoraj.
  Obrazy mimowolnie napływały do głowy. Wielka sala, stojący tuż obok ojciec, który w tamtych czasach był dla niej wielki jak sam Balerion, mężczyznę, który gorączkowo o czymś opowiadał i towarzyszącego mu chłopca, które twarz przesłaniał cień nałożonej na głowę czapki. Cały czas na niego patrzyła, nie będąc w stanie oderwać wzroku.
  Potrząsnęła głową. To nie czas i miejsce na wspominki.
  Kolejne słowa Christine wyssały całą radość z czekoladowych tęczówek. Ich właścicielka odetchnęła, przywodząc na myśl balon, z którego upuszczono całe powietrze. Zaraz opłukała ciało rudowłosej kolejną porcją parującej wody i odstawiła misę na bok, w palcach przeczesując kosmyki, które równie dobrze mogły być żywym ogniem.
  – Zostałam więc oszukana przez kobietę, która obiecała otworzyć mi oczy na prawdę. Czy wobec takich zdarzeń wciąż mogę jej wierzyć? – odezwała się w końcu, po nie tak krótkiej przerwie. Uśmiechnęła się lekko, jednak grymas nie sięgnął jej oczu. – Podarowałam ci garść zaufania w pełni świadoma swoich czynów. Od ciebie samej zależy, co z nim zrobisz, jakim człowiekiem się okażesz. Chciałabym znaleźć się bliżej ciebie, Christine. Poznać ciebie, twoje wnętrze oraz twoją historię, lecz jeśli zamierzasz karmić mnie kłamstwami i oszukiwać, to odejdź. Zostaniesz puszczona wolno, masz moje słowo – Palce księżniczki przemknęły po nagim ramieniu dziewczyny. Opuszki raz jeszcze ześlizgnęły się do ran zadanych przez smoka, muskając ich brzegi niemal z namaszczeniem.
  W końcu cofnęła ręce, pozwalając dziewczynie na chwilę relaksu. Sama podniosła się z miejsca i gdy nabrało się wrażenie, że za moment odejdzie, ona chwyciła w place wiązania lichego ubrania i rozplotła węzły, pozwalając delikatnym tkaninom opaść na ciepłą skałę. Długie, proste włosy wpłynęły kaskadą do połowy pleców. Księżniczka postąpiła kilka kroków naprzód, zmierzając ku głębszym rejonom łaźni, gdzie woda sięgnęła jej do bioder.
  – Gdy skończymy nakładać świeże opatrunki, pokażę ci twoją komnatę. Przyniesiono do niej najpotrzebniejsze rzeczy, poukładasz więc wszystko wedle własnego uznania. Chciałabym również, byś w najbliższych dniach poznała mędrca Reladrica. Mimo młodego wieku jest wybitnym uczonym i z pewnością chętnie przedyskutuje każdą część przepowiedni – Wisiorek wyłapał promienie słońca i zabłyszczał, gdy księżniczka nabierała wody w dłonie. Obniżyła się na krótką chwilę, pozwalając wodzie otulić ciało, a gdy na powrót wyprostowała plecy, skórę oblepiały liczne płatki kwiatów. Kątem oka zerknęła ku przygotowanym bandażom i lekom, jakby musiała się upewnić, że wciąż leżą na swoim miejscu i rany Christine na pewno zostaną opatrzone.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.06.20 23:11  •  Take the risks.  - Page 3 Empty Re: Take the risks.
Odwykła od formy dotyku nie tylko takiego, delikatnego i wyważonego, jakby muskały ją jedwabie, ale od dotyku ogółem. Zazwyczaj łączył się z przepychankami, z walką w zwarciu. Doskonale wiedziała gdzie chwycić, jak pociągnąć i ile siły włożyć w przerzut, aby powalić przeciwnika na twardą, wykładaną kamieniami drogę – nawet wyższego i o większej masie. W zwykłych relacjach gra skojarzeń doprowadziła do wytworzenia wokół siebie wystarczająco mocnej bariery, aby zapomnieć, że istnieje bezpośredni kontakt – inny niż kończący się krzywdą, ranami i stekiem wykrztuszanych na wydechu bluzgów.
Ręce błądzące po jej włosach, plecach, szyi, wydawały się na przemian rzeczywiste i zbyt ulotne, aby określić je jakimkolwiek fizycznym słowem. Były bardziej jak podmuch wiatru – lekkie muśnięcia, po których chwila za chwilą rozluźniało się napięte, zgrzane tułaczką ciało. Mięśnie przestawały się naprężać, a Chris pozwoliła sobie na chwilę relaksu. Była czujna; musiała taka być zawsze. Ale teraz ta czujność została odsunięta nieco na bok, jak księga, której zapach wciąż się czuje, ale którą odłożyło się na brzeg biurka.
Więc obdarzyłaś uczuciem kogoś z kim nawet nie rozmawiałaś? – Jeżeli ironizowała, to tym razem nie dała tego po sobie poznać. Nawet jej twarz, mokra od wody, była maską o nieodgadnionym wyrazie. Nie trzeba być zresztą znawcą, aby zorientować się, że te i podobne tematy – tematy wzniosłe, uczuciowe, tematy zahaczające o uczucia, naiwną miłość, o oddanie i marzenia – nie pasowały do Christine. Już na pierwszy rzut sprawiała wrażenie kogoś srogiego, nieco nieokrzesanego – kochającego wyłącznie zabawę, dramaturgię i niebezpieczeństwo. Kogoś, kto perfekcyjnie wpasowywał się w Żelazne Wyspy, w ich twarde podłogi, twarde łaźnie i twarde łoża. A jednak, jeżeli sięgnęła teraz po sarkazm, to nie zrobiła tego jawnie.
Spojrzała zresztą po chwili na dziedziczkę Lyrivii. Na jej długie pasma prostych włosów, które w słońcu łapały refleksy tak samo, jak łuski smoka odbijały od siebie promienie. Na jej oczy, z których wyparowała cała wesołość, jakby obuwie zdusiło ostatni płomień tańczący na ich dnie. A potem wsłuchała się w jej słowa i jak raz nie wtrącała się w połowie, nie kręciła głową, nie uśmiechała się, jakby ujrzała coś wybitnie głupiego, małego i nieważnego. Usta Chris ściągnęły się dopiero wtedy, gdy w pomieszczeniu zapanowała cisza. Nawet trel ptaków zdawał się mniej intensywny.
To miało pokazać – i pokazało – jak ciężko ocenić czyjeś intencje. Jak łatwo oszukać was, Lyrivian, bo przywykliście do miłościwych królów i sprawiedliwego panowania. Ale wielki świat nie kończy się na waszej wyspie, a poza Lyrivią są bezwzględne Żelazne Ziemie, jest Gaesean żądny nowych terenów, są magowie krwi z siedliskiem na Krańcu – a to dopiero początek listy niebezpieczeństw, z którymi z pewnością się spotkacie. I to już wkrótce. Lyrivia posiada egzotyczny, słodki owoc, którego wszyscy pragną. Chciwe łapska sięgną po niego prędzej czy później, a wszystko wskazuje na to, że jednak prędzej.
Urwała, przypatrując się teraz z uwagą jak nagie ciało księżniczki zanurza się w wodzie. W zmarszczonej ruchem tafli odbijało się słońce – te same promienie otaczały postać Shuri, tworząc wokół niej jaskrawą aurę, od której Chris mimowolnie przymrużyła oczy. Choć nie należała do lękliwych osób, opuściła wzrok.
Skupiła się zaraz na komnacie, którą rzekomo jej przydzielono, ale temat prędko zanikł, aby ustąpić miejsca nowym informacjom. Mędrca Reladrica nie znała – może stacjonował na swoim stołku od niedawna, a może Oliviar zapomniał o nim wspomnieć, gdy przyciskała go do muru, próbując wydobyć każdą plotkę, zasłyszaną historyjkę i nazwisko jakie może przydać się do misji, o której nawet nie został uświadomiony.
Czerwone wargi Christine cmoknęły.
To piekielnie długa i piekielnie metaforyczna przepowiednia, księżniczko. Uczyłam się jej przeszło tydzień, klęcząc przed chell'ańską wieszczką na kamieniach małych jak groch. I cóż nam przyjdzie z analizy, jeżeli jedno słowo może oznaczać dosłownie wszystko? – Ale nim Shuri zdążyłaby odpowiedzieć, Chris odchyliła głowę, spojrzała w daleki sufit i rzuciła w górę: – Ale zrobię to, jeżeli taka jest twoja wola.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.06.20 15:45  •  Take the risks.  - Page 3 Empty Re: Take the risks.
  Gdy uniosła dłoń ponad taflę, woda uciekała jej między palcami, zabierając ze sobą część płatków, które dziewczyna pochwyciła. Znikały równie szybko co resztka czasu, pozostała do podjęcia wielkich decyzji. Była pewna, że Lyrivię czekają zmiany, nie wiedziała tylko jakie. Chciała jednak uczynić królestwo lepszym. Jeżeli przy narodzinach nazwano ją przyszłą królową, to pragnęła wykonywać obowiązek należycie, lepiej niż ojciec, niż dziadek i pradziadek. Na niczym nie zależało jej bardziej niż na dobru poddanych i smoków, była więc gotowa do poświęceń, do nauki. Stąd tak wielki szok, gdy uświadomiono młody umysł o kłamstwie, w którym trwał od najmłodszych lat.
  – Nikt nie dostanie moich ludzi ani moich smoków – powiedziała nagle głosem pełnym mocy, o którą nigdy nie posądzono by kogoś tak drobnego i kruchego.
  Zmięty między palcami turkusowy płatek opadł znów na chwilowo niewzruszoną taflę, burząc niezachwianą harmonię powierzchni.
  Księżniczka westchnęła. Przemykając dłońmi wzdłuż ciała – ramion, brzucha, później bioder i ud – pozbywała się wspomnień z dnia. Zmyła resztki kurzu oraz wzburzonych emocji osiadłych podczas sądu, starła również kłujący w serce zawód sprzed zaledwie kilku chwil. Przez ulotną sekundę zdarzyło jej się stulić palce w pięść i przymknąć powieki, lecz przed sobą miała tylko pustą łaźnię, toteż niczyje oczy nie wyłapały chwilowej zmiany.
  Smukłe palce przesunęły się po włosach, odgarniając pasma z twarzy. Niesforne kosmyki nie zawsze jednak słuchały, więc i po krótkiej chwili wróciły na poprzednie miejsce, przesłaniając lico dziewczyny.
  W końcu się odwróciła. Długo mierzyła Christine nieodgadnionym spojrzeniem, jakby samo wpatrywanie się w jasne oblicze miało udzielić odpowiedzi na niewypowiedziane pytania. Analizowała każdy jeden ciemny tatuaż, poświęcając im znacznie więcej czasu, niż powinna. Czasami miała wrażenie, że im dłużej się im przygląda, tym dokładniej dostrzega, jakby delikatnie podrygiwały. Było ich jednak tak wiele, że nie byłaby gotowa obstawać przy tej opinii, zachowała ją więc tylko dla siebie.
  Podeszła kilka kroków, zatrzymując się dopiero w momencie, gdy dzieliło je mniej, niż pół centymetra. Przyklęknęła w wodzie u boku dziewczyny, po czym pochwyciła jej dłoń w  łagodny uścisk. Brąz oczu księżniczki wyłapał złote tęczówki podróżniczki.
  – Muszę wiedzieć, że od tej pory będziesz ze mną szczera, że mnie nie oszukasz. Jeżeli naprawdę chcesz zostać u mego boku, musimy sobie ufać. Chcę, żebyś pomogła mi uratować Lyrivię i wygrać nadciągające wojny. Przede wszystkim pragnę jednak, byś poczuła się przy mnie bezpieczna i uczyniła to miejsce swoim domem – powiedziała, ani na chwilę nie zrywając kontaktu wzrokowego. Nawet gdy słowa ucichły, a salę wypełnił jedynie świergot ptaków dobiegający z przestronnego balkonu, Shuri wciąż trwała w bezruchu, doszukując się w złocie cudzych oczu odpowiedzi.
  Dłoń księżniczki wspięła się powoli w górę kolana dziewczyny, później opuszki pomknęły po udzie. Natrafiając na opór w postaci nabrzmiałych brzegów rozległej rany, ciemnowłosa w końcu opuściła spojrzenie, obejmując nim ślad pozostawiony przez Baleriona. Kilka wilgotnych kosmyków znów opadło na jej twarz, lecz tym razem nie poruszyła rękoma, cały czas trzymając je przy skórze rudowłosej.
  Shuri westchnęła. Wyglądała, jakby czuła się w pełni odpowiedzialna za obrażenia swojej nowej strażniczki.
  Sięgnęła po kawałek materiału. Szybko wylądował w gorącej wodzie, następnie przyłożony do brzegów ziejącej czerwienią rany. Proces pozbywania się każdej pojedynczej drobinki brudu był czasochłonny i wymagał dokładności, lecz oblicze smoczej dziewczyny nie wskazywało na jakiekolwiek niezadowolenie. Poświęciła czynności odpowiednią ilość czasu, ani raz nie wykazując się zniecierpliwieniem.
  – Chcesz jeszcze chwilę posiedzieć w wodzie, czy mogę już zająć się zakładaniem opatrunku?

| *wykaszliwuje post z krwią i łzami* Jest okropny, ja wiem. Następny powinien być już lepszy...
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.06.20 15:17  •  Take the risks.  - Page 3 Empty Re: Take the risks.
Z trudem cofała się do wcześniejszych dni. Krwi kapiącej z grubych, głębokich ran. Śmiertelnych? Z pewnością. Do oddechu wyślizgującego się ze skurczonych płuc, za małych aby nabrać podstawowej dawki tlenu. Dusiła się w biegu. Po nocach, gdy leżała pod zimnym murem, wsłuchując się w szept skał i ziemi, zastanawiała się po stokroć dlaczego opuściła Żelazne Ziemie. Mogła zostać na wyspie, wieść solidne życie. Twarde i brutalne, tak. Ale przy tym znane. Tam wpadała w rytm. Znała scenariusze. Może zaraz zginie, może tym razem wróg będzie szybszy, silniejszy, sprytniejszy. Ale może, a zwykle tak to się kończyło, mięśnie znajdą rozwiązanie. Dotkną nitki i pociągną za nią, odblokowując jeden z kanałów, wprawiając w ruch rękę lub nogę, w ruch, który ocali jej życie, a skróci cudze.
W Lyrivii czuła się obco, jak niedopasowany składnik w królewskim daniu. Obce były te korytarze, ta miękka trawa pod ciężkim obuwiem, obce gorąco powietrza. I ludzie też obcy.
Nie przywykła do tylu kontaktów. Tam, skąd pochodziła, z miejsca, które przekreśliła przez głupi zryw, a które od dwóch lat określała domem, bliskość była sporadyczna, owiana jakąś agresją i prymitywnością. Mężczyźni rzucali swe kobiety na twarde podłogi, na blaty stołów, na łoża, którym niedaleko do kamiennych murów. Nie było w tym uczuć, a z pewnością nie ciepłych i delikatnych. W Lyrivii wszystko było na odwrót.
W oczach Chris czaiło się niezrozumienie, jakby zupełnie zapomniała o całym dzieciństwie spędzonym w królestwie smoków. Obróciła twarz ku Shuri, zmarszczyła lekko brwi. Nie wyrwała ręki z uchwytu księżniczki, ale mięśnie wyraźnie stężały pod napiętą skórą. To jakby jedwab okrył szorstki głaz.
Christine słuchała słów, zapewnień, planów, próśb. Wszystkiego, co w kilku zdaniach zawarła Shuri. Każdego niewielkiego okrucha nadziei mającego stłamsić ssący głód. Inny niż ten, który wykręca żołądek. Według niektórych: znacznie gorszy, bo zależny od innych. Głód psychicznego bezpieczeństwa. Głód wygranej.
Wysunęła ręką z uścisku księżniczki, zsuwając łokcie z brzegu basenu. Dłonie wślizgnęły się we wciąż ciepłą, parującą wodę i tam, pod taflą, zacisnęły w pięści.
Wciąż mało wiecie o niektórych królestwach. – Zdusiła w sobie chęć odgarnięcia tych kilku pasm czarnych włosów, które notorycznie opadały na twarz księżniczki. Powstrzymywał ją kodeks, który wchłonęła na Żelaznych Ziemiach; który stał się częścią jej natury i dobrego, choć szorstkiego wychowania. Tam nikt nikogo nie dotykał, bo nie było takiej potrzeby. Zamiast tego Chris oparła się rękoma o brzeg i podciągnęła jednym ruchem. Zwiększyła odległość między nimi, przerwała bliskość. Woda chlusnęła głośno, burząc spokój i leniwą atmosferą, a potem setkami kropel zaczęła spływać wzdłuż ciała i kamiennej oprawy, łącząc ze swym źródłem. – Oni o was także, to normalne. Każdy wie tyle, ile inni sami mu mówią. Kontakt i przepływ tajemnych informacji jest dość marny w naszych czasach. Z pewnością lepszy niż przed Zaćmieniem, ale wciąż niewystarczający. Nawet jeżeli zdajemy sobie sprawę z tego jak Żelazne Ziemie traktują kobiety – na jej ustach przybłąkał się uśmiech – wciąż nie znamy konkretów, jeżeli taką kobietą, mieszkającą na Żelaznych Ziemiach, nie jesteśmy. Mamy też pojęcie, że największy rynek niewolników kwitnie na Krańcu Świata – ale co więcej? Przede wszystkim jednak dlaczego? Jak?
Wyciągnęła nogę. Długa, smukła kończyna, zadraśnięta ranami od których nie tak dawno kręciło się w głowie. Zaledwie jego uderzenie – i to nie dość trafione, bo gdyby smok rzeczywiście pragnął jej śmierci, z całą pewnością by nie spudłował – a ona ledwo mogła chodzić. Utykała, krzywiła się, mimo zaciśniętych ust, próbujących zniwelować gniew i ból odczuwany wewnątrz.
Christine, patrząc teraz na obrażenia, zadudniła bezgłośnie palcami o kamienne płytki.
Wiedza nadal jest ograniczona – podjęła. – Zbyt ogólna, aby dorwać cel. To jakby usłyszeć rozkaz, by wskoczyć na pokład, wypłynąć na pełne morze i doścignąć statek. Czarująca wizja, ale jak tę jedną przeklętą łajbę rozróżnić od innych przeklętych łajb? – Dużo mówiła; to było do niej niepodobne. Może lata spędzone w służbie na wyspach lorda Argona przyzwyczaiły ją do milczenia. Ta ciągła cisza, zagryzanie wargi, gdy dowódca pluł w twarz, obrażał, rozkazywał – właśnie ona doprowadziła do słowotoku. Coś pękło w niej jak tama, zalewając przyzwyczajenia które wyniosła z Żelaznych Ziem. Głos miała mocny, stanowczy, ale mówiła krótkimi zdaniami jak w wojsku przy zdawaniu wyjątkowo długiego raportu. Brakowało jej też tchu. Co kilka słów zamierała, zaczerpywała oddechu przez nos, aż jej klatka piersiowa nabierała objętości – i dopiero potem mówiła dalej.  
Dokładnie tak będzie wyglądać próba zrozumienia przepowiedni. Chell'ańska wieszczka słynie zresztą z wróżb, które – owszem – zawsze się spełniają, ale przy tym nigdy nie po ich zrozumieniu. Nie przychodzi mi na myśl nikt, kto umknąłby przeznaczeniu tylko dlatego, że wcześniej odgadł znaczenie jej bełkotu. – Zawahała się; krótka chwila, w czasie której jej usta pozostały lekko rozchylone, a nieruchomy wzrok zatrzymał się na spojrzeniu Shuri. – Ale można spróbować. Pod warunkiem, że dowiem się jak najwięcej o Lyrivii. Źródłem wiadomości o Żelaznych Ziemiach i magach krwi, a także o  Lothavii będę ja. Ty zaś, księżniczko, znasz ludzi w twoim pałacu, lekarzy, dowódców, ich przyzwyczajenia, ich kontakty... z pewnością nie o wszystkim mówiono ci wprost, ale reszty domyślałaś się na przestrzeni lat. Jesteś naiwna, oczywiście, większość smoczych władców taka jest, bo wy określacie dobroć, a smoki, które was strzegą – siłę. Ale teraz smoki mogą nie podołać – bo nikną, zmniejszają się, kurczą. Legendy głoszą, że niegdyś smoki były większe niż całe wyspy, nawet niż Gaesean. Pochłaniały kontynenty, poiły się oceanami. Z wieku na wiek przemieniały się, stawały karłowatymi cieniami swych przodków. Ich populacja drastycznie zmalała, a obecnie? Obecnie tylko Lyrivia ma z nimi styczność. – Zastanówmy się zatem komu można ufać? Kto rzeczywiście powinien wiedzieć o przepowiedni, kto powinien nad nią pracować? Kogo powinnyśmy owinąć wokół palca, a kogo można spuścić ze smyczy? Musimy o tym porozmawiać, jak najprędzej. Może przy jutrzejszym podwieczorku? Chwila namysłu dobrze nam zrobi.
Nie powiedziała nic więcej, ale na końcu języka miała: poza tym są sprawy, którymi muszę się zająć. Sama.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach