Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Pisanie 22.03.20 15:31  •  Take the risks.  - Page 2 Empty Re: Take the risks.
  Powiodła wzrokiem za dłonią dziewczyny. Okienko było niewielkie i okratowanie, lecz Shuri stała w odpowiednim miejscu, by ujrzeć to, co chciano jej pokazać.
  Lord Argon, wysoko urodzony mąż, niegdyś słynący z wielu bojów i bohaterstwa, którego nie powstydziłby się żaden rycerz smoczej straży. Człowiek odważny i mężny, nie było drugiego takiego na całym archipelagu... Tak opisywały go kobiety z Żelaznych Ziem, choć zapytane drżały wyraźnie, odbiegając wzrokiem na boki. Czy pogłoski miały w sobie choć krztę prawdy? Shuri szczerze w to wątpiła. Zachodziła w głowę, jaki rzemieślnik był gotów przyjąć na barki wyzwanie wykucia metalowego okręgu, który miałby ochraniać żylasty brzuch lorda Argona. Jaki stajenny był gotów odnaleźć rumaka, którego grzbiet nie pękłby z donośnym trzaskiem pod ciężarem całego tego wątpliwego męstwa? Chyba nawet smok miałby problem ze wzbiciem się do lotu, gdyby obciążało go tyle kilogramów sadła.
  Knykcie jej pobielały od zaciskania dłoni na żelaznych prętach.
  Nie śmiała się, była wściekła. Przez oczy przebiegała czysta nienawiść, którą dziewczyna tak skrzętnie ukrywała przed światem.
  Nie miała żadnej odpowiedzi na słowa rudowłosej.
  A w zasadzie miała, lecz ogrom słów ciążący na języku nie wypadał księżniczce. Nie powinna źle mówić o przyszłym mężu w niczyim towarzystwie.
  Była pewna, że gdyby pokazać mu Baleriona z bliska, lniane spodnie mężczyzny przesiąknęłyby wilgocią moczu. Bał się największych bestii. A może nie tylko ogromnych, ale w ogóle wszystkich.
  Obróciła głowę na bok, nie mogąc dłużej patrzeć na jego sylwetkę.
  Podniosła się z kolan i wyprostowała, gdy i rudowłosa podeszła bliżej krat. Dopiero teraz zauważyła dzielące je we wzroście centymetry.
  – Nie jesteś skazańcem. Oskarżono cię o kradzież, lecz jeszcze nie osądzono. Może wyjdziesz z tej sytuacji jako wygrana. Jestem pewna, że twoje wyjście na wolność utarłoby nosa rycerzowi, który tak się gotował do wymierzenia kary – odparła. Opierając czoło o żelazny pręt, zdobyła się nawet na drobny półuśmiech. Dałaby wiele, by cofnąć wydarzenia z ostatnich kilku miesięcy, podczas których bez jej wiedzy poczyniono plany zaręczyn.
  Twój mąż jest głupcem.
  I to jak wielkim.
  Złodziejem.
  Niezaprzeczalnie.
  Bezsilność zwarła ze sobą szczęki, napięła mięśnie.
  – Dlaczego to zrobiłaś? Co tobą kierowało? – Uniosła twarz na tyle, by spojrzeć rudowłosej prosto w złote oczy. Dopiero teraz przyjrzała się jej jasnym tęczówko. Tak bardzo przypominały ślepia Baleriona, że przez długą chwilę nie mogła oderwać od nich spojrzenia; ich blask niemal czarował. – Jak brzmi przepowiednia, o której mówisz? Nic o niej nie wiem – przyznała, choć może powinna zatrzymać niewiedzę jedynie dla siebie. Stojąca za barierą prętów dziewczyna miała jednak coś, co podsycało naturalną ciekawość księżniczki.
  W końcu korytarza coś stuknęło, prawdopodobnie obijana o żelazną zbroję końcówka miecza.
  Shuri drgnęła, obawiając się, że czas na rozmowy dobiegł końca, lecz po odczekaniu stosownej chwili nic nie uległo zmianie. Dookoła znów zapanowała grobowa cisza.
  – Powiedz... – zaczęła, obniżając ton głosu na tyle, by i jej słów nie wyłapano. – Umykałaś Smoczej Straży przez tak długi czas... Przypuszczam, że gdyby nie ingerencja smoka, w ogóle nie zdołaliby cię złapać. Jak to możliwe? Problem leży po stronie rycerzy, czy może ty kryjesz w sobie fantastyczne zdolności, o których świat jeszcze nie słyszał?
  Długo przyglądała się sylwetce złodziejki. Oglądała jej długie włosy, poranioną twarz, przy której skupiła uwagę na pozostałej po uderzeniu plamie. Przemknęła w dół, wyłapując niedomyte plamy krwi oraz zaczerwienione brzegi świeżych ran; potraktowano je maściami i zszyto, lecz zabrakło grubej warstwy bandaża, która chroniłaby je przed brudem.
  Może uznano, że nie warto się starać dla kogoś, kogo już uznano za martwego?
  Księżniczka zacisnęła usta, notując kilka istotnych szczegółów w pamięci.
  – Chciałabym wiedzieć z kim mam do czynienia. Poznać cię – Oczyma powróciła w górę, znów wyłapując jaśniejące złoto jej oczu. – Pozwolisz mi na to?
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.03.20 17:23  •  Take the risks.  - Page 2 Empty Re: Take the risks.
   Może wyjdzie z tej sytuacji jako wygrana?
   Szczerze wątpiła.
   Już w momencie dotknięcia smoczego jaja, wysuwając je ze skrzyni ustawionej w samym epicentrum drzemiących wartowników, znała konsekwencje swojego wyboru. Do ostatniej chwili się jeszcze wahała; za bardzo kochała beztroskie życie, aby zaprzedać je diabłom, ale dotyk gorącej, chropowatej jak piasek powierzchni całkowicie wytrącił ją z równowagi. Myśli w jej głowie przypominały kufel, przypadkiem strącony podczas nieprzemyślanego ruchu. I nie złamały się wpół, jak można sądzić. Roztrzaskały się na tysiące małych kawałków, które oddzielnie nie przypominały niczego.
   Postąpiła następny krok i oplotła palcami pręty, tuż pod dłońmi księżniczki. Przybliżyła twarz. Z tej odległości mogła dostrzec dokładnie szlachetne rysy rozmówczyni. Jej ciemne rzęsy rzucające głęboki cień na policzki. Mięśnie szczęki napięte od kotłujących wewnątrz emocji. A więc nie była taka. Beznamiętna. Oschła. Kącik ust natychmiast drgnął, ale wargi zacisnęły się, tym jednym ruchem rozgniatając między sobą tworzony rozbawieniem uśmiech.
   Odsunęła się jednak, kiedy w oddali zaszurała stal. Miecz strażnika otarł się o pochwę, ale zatrzymał w połowie, gdy mężczyzna dostrzegł, że Chris z powrotem się wycofuje.
   Pozwolisz mi na to?
   Nabierała tchu; chciała wiele jej powiedzieć, zdecydowanie za dużo, aby łudzić się, że radcy króla podarują tyle cennych godzin. Niechybnie dyskutowali teraz o jej losie, obstawiając najbardziej prawdopodobne scenariusze, wśród których nie znalazł się ten właściwy, zamotany, skołtuniony jak kłębek nici. Cóż mogła tu zaradzić księżniczka? Wątpliwe, by postawiła się ojcu. Nie dała rady sprzeciwić się mu, gdy lord Żelaznych Ziem wystąpił ze swoją propozycją połączenia dwóch królestw, a miałaby ocalić skazańca? Złodziejkę smoczego jaja?
   Parsknęła pod nosem, kręcąc głową na boki; szybko, z roztargnieniem, aż długie fale włosów spłynęły z ramion i opadły na piersi. Pasma kręciły się, w niczym nie przypominając prostych kosmyków stojącej tuż obok dziewczyny.
   Nie, Shuri nie ma takiej siły, aby złamać werdykt ojca.
   – Twoja ciekawość przerasta dziecięcą – a to doprowadzi cię do zguby, panienko. Czy podczas królewskich nauk nie podano tej najprostszej; by trzymać język za zębami? Co tu w ogóle robiła córka króla Lyrivii? W dodatku sama, przyciśnięta do krat, jakby pragnęła przeniknąć przez nie i znaleźć się w środku, w ucieczce przed rozległym, gwałtownym światem; światem pełnym rozkazów, zbiegów i pozorowanych małżeństw.
   Skopane płuca rozdęły się, a potem, gdy nagle skurczyły, ciszę przecięło głośne westchnienie Chris; poddawała się. Stopniowo, jeszcze nieświadoma, ulegała aurze tego miejsca, tych postaci – jej aurze.
   – Najpóźniej pod jutrzejszym wieczornym niebem zawisnę gdzieś między twymi lampionami – wyrzuciła z siebie coraz bardziej zrezygnowanym głosem. – To będzie z pewnością krótkie, niewarte splunięcia przedstawienie. Coś, co ugasi oburzenie tłumu, lecz nie nadszarpnie dobrego wydźwięku wydarzenia, w którym wraz z Argonem odegrasz główny taniec. Jeżeli chcesz poznać odpowiedzi, podam ci je. Ale wpierw potrzebuję czegoś, co uśmierzy ten cholerny ból.
   Wysunęła naprzód nogę. Blask pochodni odgonił mrok z jej uda, odkrywając przy tym gruby, czarny szew ściągający ku sobie wcześniej rozerwane tkanki. Tak paskudny widok ciągnął się od jej kolana, skręcał na bok, a potem niknął pod porwanym brzegiem szaty, choć bez wątpienia sięgał wyżej; być może do samego biodra.
   Złote ślepia złodziejki zdawały się emanować własnym, wewnętrznym światłem; zwłaszcza teraz, gdy pochyliła nieco głowę, aby znaleźć się na tym samym poziomie spojrzenia co księżniczka.
   – Mam nie więcej niż półtora dnia, a rana lada chwila doprowadzi mnie na skraj już teraz. Potrzebowałabym trzy lub cztery garści lyriviańskiej lawendy, korzeń kozłeka lekarskiego i choć szczyptę belladonny. Wasz lekarz zdziałał cuda, jednak brak mu wyczucia, a ja znam kilka znachorskich sztuczek po których będę mogła myśleć o czymś więcej niż o bluzgach słanych do każdego bóstwa cierpienia. Tyle by wystarczyło, abym stworzyła łagodzącą ból maść i wtarła ją w odniesione rany. – Utrzymała kontakt wzrokowy, zastanawiając się, czy Shuri zna te składniki? Odnajdzie je i przyniesie, zawinięte w chustkę, aby ukryć je przed oczami mijanych ludzi?
   Mimo poprzedniego ostrzeżenia ze strony wartowników, przybliżyła się ponownie. Kątem oka wychwyciła błysk, który odbił się od naszyjnika księżniczki, ale wzrok wciąż krzyżowała z jej źrenicami. Kiedy wypowiedziała słowa, miała pewność, że oddech kładł się ciepłem na twarzy czarnowłosej, jakby pragnęła upchnąć między jej ustami te same wyrazy.
   – Pokieruję cię wtedy do prawdy, wasza wysokość. Nie tego zawsze pragnęłaś? – szepnęła, wyłapując pierwsze zgrzytnięcie strażniczej broni. – Bo ja pragnę spokoju w tych ostatnich momentach. A wręcz kocham proces tworzenia lekarstw.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.03.20 19:05  •  Take the risks.  - Page 2 Empty Re: Take the risks.
  Miała wrażenie, że ją czarowano.
  Każdy gest, każde spojrzenie i słowo rudowłosej działało na nią jak magnes na opiłki. Czuła się przyciągana i nie była w stanie powiedzieć dlaczego. Równie mocno działały na nią tylko smoki, przez co w głowie zaczynał tlić się ogień wielu pytań i związanych z nimi wątpliwości.
  Gdyby tylko mogła przechodzić przez fizyczne obiekty, umykać oczom ludzi tak, jak robiły to myszy w zamkowej spiżarni...
  – Ale wpierw potrzebuję czegoś, co uśmierzy ten cholerny ból.
  Opuściła twarz, konfrontując spojrzenie z kolejnymi fragmentami zaczerwienionej rany. Wyglądała paskudnie mimo udzielonej już pomocy. Shuri mogła sobie jedynie wyobrażać litry krwi pozostawione na podłodze w głównej sali, gdyby nikt nie zajął się tą tragedią. Nie wątpiła w umiejętności przysłanego medyka, wątpiła jednak w jego morale. Czemu miał trudzić ręce i marnować składniki dla wiedźmy, dla złodziejki? Miano ją sądzić, prawdopodobnie zawiśnie. Po co się więc przykładać, skoro mógł całą swą pracę poświęcić ważniejszym?
  Ciemnowłosa zmrużyła nieco oczy. Palce dłoni poluzowały chwyt, oderwały się od pręta jeden po drugim. Wyciągnęła dłoń przed siebie, chcąc jej wierzchem dotknąć zaczerwienionej skóry. Opuszki dzielił ledwie centymetr, gdy kolejny szczęk stali poruszył całym ciałem księżniczki w zaskoczeniu. Cofnęła rękę, posyłając strażom niezadowolone spojrzenie – jawne i szczere, choć nie tylko dlatego, że jej przerwano, a i z powodu odruchu, na jakim sama się przyłapała.
  Skąd ta nagła chęć? Skąd działanie mięśni bez ingerencji świadomości?
  – Przepraszam cię za to. To moja wina, może nie powinnam była wysyłać wielkiego smoka na poszukiwania małego jaja... Smocza Straż sobie jednak nie radziła, a ja czułam wielką potrzebę, by je odzyskać – powiedziała nagle, wciąż jednak nie odrywając wzroku od grubej nici wiążącej ze sobą płachty skóry. Przemawiała przez nią szczera skrucha. Teraz przynajmniej stało się jasnym, kto odpowiadał za czyny Baleriona. – To wielki gad o wielkiej sile. Nawet jeśli nie chce robić krzywdy, to zwyczajnie nad tym nie panuje. Nie miej mu tego za złe, to ogromne zwierzę, ale dobre – Cichym westchnieniem zwieńczyła wypowiedź. Była pewna, że smok nie sprezentowałby dziewczynie żadnej rany, gdyby nie okoliczności. Chciał jedynie sprowadzić jajo.
  Była gotowa zrobić wszystko, by pomóc uśmierzyć ból, rudowłosa najwyraźniej wiedziała jakie polecenie wydać.
  Tyle wystarczyło.
  Lyriviańska lawenda, kozłek lekarski i belladonna.
  Zanotowała wszystko, choć pod ręką nie miała ani kartki pergaminu, ani umoczonego w atramencie pióra.
  Znów uniosła wzrok. Ciepły oddech musnął skórę jej twarz, na pół centymetra odganiając zasłaniający oko zbłąkany kosmyk. Księżniczka znów milczała, choć tym razem z całkiem innego powodu. Kątem oka zerkała na postawione w gotowości straże, nie chcąc dać im powodu do nagłej szarży. Już wcześniej zdążyła się przekonać, jak narwani byli młodzi mężczyźni, którym nałożono zbroję i wepchnięto jasny miecz w dłonie.
  Lawenda, kozłek, belladonna, powtarzała sobie w myślach, jednocześnie szarpiąc za kaptur, który narzuciła na głowę. Schwyciła w dłoń naszyjnik i umknęła w cień, pozostawiając pochodnię w uchwycie na ścianie; drobnemu płomieniowi daleko było do ogniska, lecz dawał choć znikome ciepło w chłodnej celi porośniętych mchem podziemi.
  Lawenda, kozłek, belladonna.

  Jej nieobecność odrobinę się przeciągnęła. Wpierw musiała wymienić płaszcz na taki, którego wnętrze skrywało dwie niewielkie kieszonki zdolne pomieścić wszystko, czego potrzebowała, później omijać nadworne damy i ich suknie, które dla niej przygotowało. W to wszystko wchodziło jeszcze lawirowanie między strażnikami i – przede wszystkim – umykanie przed lordem Gortonem, który rzucał jej czujne spojrzenia na każdym kroku.
  Zbywała go uprzejmym uśmiechem, tyle musiało wystarczyć.
  W końcu jednak wróciła do lochów, witając nowych wartowników uprzejmymi słowami; wymieniali się średnio co dwie godziny, choć zwykle nie wyglądało to aż tak intensywnie. Rozumiała jednak, że nie chciano pozwolić uciec człowiekowi, który ośmielił się ukraść smocze jajo.
  Wpierw pochwyciła pochodnię, przekładając ją nieco niżej, tak, by obie mogły korzystać z ciepła dawanego przez jasny ogień.
  – Mam nadzieję, że to odpowiednie rzeczy – mruknęła na wstępie nieco zawstydzona. Delikatny rumieniec zdobił policzki dziewczyny, gdy wyciągała z kieszonki wymienione przez rudowłosą zioła; zawinięte w drobną chustkę wraz z kawałkiem wciąż ciepłego chleba wylądowały za kratami, ułożone delikatnie na podłodze. Po chwili na tkaninie wylądowały również dwie rolki grubego bandaża.
  – Czy potrzebujesz czegoś jeszcze? – Znów przyklęknęła na podłodze, zbliżając twarz do pordzewiałych prętów. – Przyniosę co powiesz, ale będzie trzeba poczekać. Na placu jest zbyt ludno, bym mogła w kółko biegać tam i z powrotem.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.03.20 1:13  •  Take the risks.  - Page 2 Empty Re: Take the risks.
   Patrzyła na nią z góry, z płomieniami tańczącymi na obnażonej szyi, szczęce i policzku. Ogień sięgał oczu, tlił się na samym ich dnie, a im dłużej stała blisko czarnowłosej – zaledwie na długość ramienia – tym większy pożar szalał wewnątrz. Wargi zacisnęły się, a gdy się wreszcie rozchyliły, ciepłe powietrze przesiąknęło czymś słodkim jak trucizna.
   – Wam, wysoko urodzonym, nigdy nie przyjdzie na myśl, że nie kradnie się bez przyczyny – i choć mówiła neutralnie, niemal przyjacielsko, to coś kazało sądzić – coś intuicyjnego – że w tym momencie była całkowicie wroga. Nie chciała żadnych przeprosin. Nie interesowały ją pobudki, nawet jeżeli w pełni racjonalne. Bo czyż nie wysyła się smoków tam, gdzie nie da się wygrać ludzką ręką? Oczywiście. Samą swoją postawą mówiła: wiem, że zrobiłaś to, co każdy by zrobił – i to jest największy błąd, najbardziej powszechny.
   Nie miało zresztą żadnego znaczenia, czy gad był tylko wielki, czy gargantuiczny, czy był dobry albo zły. Jednym ruchem łapy zrzucił ją z siodła, niemal rozrywając ciało – twarde mięśnie, wyćwiczone ścięgna. Mężczyźni, z którymi staczała bijatyki klęli na nią, gdy tylko natrafiali pięścią na napięty bok czy udo. Smok poradził sobie bez problemu, ale czy jego udział był tu konieczny?
   Chris, mimo wszystko, uśmiechnęła się do rozmówczyni, jakby tylko tym przekazywała jej, że tak naprawdę nie jest o to wściekła. Że w pełni rozumie obawy; tęsknotę za przypisanym księżniczce mitycznym stworzeniem, która pchnęła do ostateczności, do poproszenia Baleriona o pomoc.
   Ludzie kradną z głodu.
   Z poczucia niesprawiedliwości.
   Kradną przez zachłanność – chorobę.
   Oczy Chris podążyły za ciemnowłosą postacią aż ta nie zniknęła na ostatnim widocznym stopniu.
   Kradną z konieczności.

[…]

   – Och, naprawdę? – słychać było zaintrygowany głos, odbijający się od metalowych przedmiotów w ciemnym, zatęchłym lochu. – I nic nie jest w stanie złamać tych mieczy? – Dokładnie na tym skończył się wątek, bo w holu pojawiło się nowe źródło światła i strażnik, który podszedł zbyt blisko złodziejki, cofnął się gwałtownie, obrócił i naraz skonfrontował z wchodzącą do więzienia księżniczką. Wyglądał na zmieszanego, ale nie na tyle, aby kajać się u jej stóp. Może miał jakąś godność; to młodzieńcze przeświadczenie o własnej nieśmiertelności. Chris mu zazdrościła, bo choć był głupcem podchodząc do jej celi, to miał też mnóstwo szczęścia. Jej by się przydało szczęście.
   Gwizdnęła, z ramionami wciąż przewieszonymi przez poziomy szczebel krat. Całą swoją uwagę przeniosła z usuwającego się w cień chłopca na Shuri i widać było tylko lekkie drgnięcie nozdrzy, gdy zaciągała się powietrzem. Czuć było lekki, nieśmiały zapach lawendy.
   – Już wiem, że doskonale sobie poradziłaś – zeszła do szeptu; może dlatego, że właśnie takie tony, ciche, niemal na granicy słuchu, pasowały do ich rozmowy. Co pomyślą strażnicy, gdy na wieczornych schadzkach zaczną wymieniać się wspomnieniami w knajpie pod Ciężkim Dzikiem? Czy jeden wspomni o księżniczce, a drugi natychmiast podchwyci temat dorzucając własne grosze do historii?
   Chris powoli się wyprostowała; jej długie ramiona wsunęły się z powrotem do celi; palce ostatni raz musnęły ocieplone przez ciało pręty, a potem zawisły luźno nad ziemią.
   – Przyniosłaś już dość, wasza wysokość – przyznała, powoli uginając nogi w kolanach. Nie syknęła, ale żyły na jej szyi uwypukliły się, kiedy ból w nodze odezwał się nową falą elektrycznych impulsów. Z trudem przełknęła cisnące się na usta przekleństwo, ale usiadła naprzeciwko córki Mondragonów. – Możesz więc pytać, ale jesteś pewna, że chcesz zaufać moim słowom?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.03.20 21:45  •  Take the risks.  - Page 2 Empty Re: Take the risks.
  Czuła na osłoniętych plecach wzrok mijanego strażnika. Była pewna, że odprowadził ją spojrzeniem aż do samych krat rudowłosej, póki półmrok nie pochłonął sylwetek obu dziewczyn. Wówczas strażnik siłą rzeczy musiał powrócić do obowiązków.
  Shuri nie zwracała na niego większej uwagi. Ludzie mówili, mieli to zapisane w naturze. Po prostu. Walka z podobnym zjawiskiem mijała się z celem, wszak plotki były jak głowy hydry... na miejscu jednej powstawały dwie kolejne.
  Pochwała pobrzmiewająca w ustach rzekomej złodziejki ociepliła twarz księżniczki delikatnym rumieńcem. W życiu codziennym słyszała wiele pochlebnych słów od nauczycieli oraz dam dworu, lecz od samego początku wiedziała, że ich zachwyt motywował cień jej ojca. Była córką samego króla, kto więc śmiał powiedzieć w jej kierunku choć jedno złe słowo?
  Siedząca za kratami osoba była całkiem inna. Nie należała do grona wytwornych dam w pięknych sukniach, nie władała mieczem ani nie udzielała nauk w zamkniętych komnatach. Była zwykłą mieszkanką, na której szczerość i zachwyt trzeba było zapracować. Może właśnie ta świadomość zabarwiła policzki ciemnowłosej na subtelny róż.
  Dotknęła dłońmi lica i potrząsnęła delikatnie głową. Ciemne kosmyki opadły na czekoladowe oczy.
  – Shuri – zaczęła, powoli podnosząc lśniące spojrzenie no oświetlone pochodnią oblicze rozmówczyni. – Tytulaturę zostawmy obcym zza morza i wielkim lordom. Chciałabym, żebyś mówiła mi po imieniu – Głos miała uprzejmy, daleki od rozkazu, którym kazano mówić do mieszkańców. Gdzieś w ton wplotła subtelną prośbę, mając nadzieję, że tyle wystarczy. Dość już miała pięknych słów i wielkich tytułów. Chciała kogoś, kto patrzyłby na nią jak na człowieka, nie jak na księżniczkę.
  Zatrzymała się na chwilę.
  Czy mogła jej zaufać? Była złodziejką, przyznała przed kilkunastoma minutami, że popełniłaby zbrodnię ponownie, gdyby dano jej wybór. Może waśnie w tym leżała jej szczerość. Shuri nie była pewna dlaczego, ale czuła, że mogłaby uwierzyć w każde słowo dziewczyny, nawet gdyby ta sprzedała jej kompletny stek bzdur.
  Znów złapała za kraty. Przytknęła czoło do prętów, na krótką chwilę przymykając powieki. Gdy ponownie je rozchyliła, oczy miała utkwione w bladym licu okalanym przez poskręcane pasma rudych kosmyków.
  Ojciec, służba, ludzie nazywający się jej przyjaciółmi, damy dworu, rycerze, wielcy lordowie, narzeczony... czy można im było ufać?
  – Tak – odparła po dłuższej chwili milczenia. Wypuściła kraty z uścisku, wyprostowała też sylwetkę. – Ufam ci i proszę, byś powiedziała to, czego nikt inny nie powie. Wskaż mi drogę do prawdy, pokaż wszystko to, czego nie dostrzegam ja, mój ojciec i cała jego zaufana rada.
  Nie powiedziała tego na głos, ale była gotowa odwdzięczyć się w każdy możliwy sposób.
  W głowie kłębiło się milion myśli. Z początku nie wiedziała, którą pochwycić, lecz im dłużej spoglądała w płynne złoto jej oczu, tym spokojniejsza się czuła.
  – Czy oczekujesz czegoś w zamian? – spytała nagle, przysuwając się nieco bliżej krat. Kątem oka ujrzała dłoń sięgająca miecza, jednak w porę zatrzymała rycerza krótkim ruchem głowy, nim ten zdążył rzucić znajomą mantrę na temat tego, czego nie powinna robić.
  Znała te słowa już na pamięć, śniły jej się po nocach i miała ich serdecznie dość.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.03.20 22:37  •  Take the risks.  - Page 2 Empty Re: Take the risks.
   Jak smakuje to imię, gdy wreszcie się je wypowie? Słodko, jak miód zatapiany w herbacie? Rześko jak ranna rosa? Ostro? Nie miała zamiaru sprawdzać, choć kto w tym mrocznym, ognistym świecie nie pragnął kogoś do kogo mówiłby tak osobiście? Potrafiła sobie nawet wyobrazić, jak pochyla się nad jej ramieniem, jak kolory ich włosów przeplatają się ze sobą niby warkocze. Słyszała na dnie podświadomości miękki, koci szept układający się w ogołoconą z tytulatury godność. Shuri...
   Mimo nabrania tchu – milczała. Kącik jej ust uniósł się, ciężko jednak stwierdzić czy w uśmiechu, czy grymasie. Ufam ci. To niedobrze. To bardzo niedobrze. Dlaczego zawierzała jej prawdę? Dlaczego zakładała, że ktoś zdolny wślizgnąć się w samo centrum jadowitych żmij, jest w pełni oddany sprawiedliwości?
   Podpuchnięte powieki Chris przymrużyły się, gdy lustrowała twarz księżniczki, starając się wyłapać jakikolwiek tik, choć najmniejsze drgnięcie nerwu, które powiedziałoby coś więcej o jej charakterze. Miała za sobą... ile to już? Piętnaście pełnych lat? Szesnaście? A zachowywała się jak niewinne jagnię. Król zbyt luzował jej smycz; pozwalał na beztroskę i lenistwo, zapominając, że miała władać całą Lyrivią. Co zostałoby z królestwa, gdyby tron objęła tak naiwna osoba?
   Palce Chris objęły pręty. Znów rozległ się zgrzyt stali. Może to nawet ten sam młodzieniec, który z taką swawolą i ochotą ją zagadywał, garnął się teraz do ścięcia jej rąk?
   Ale nie odsunęła się.
   Był tak samo narwany jak wszyscy. Jak księżniczka. Jak Chris. Jakby coś wisiało w powietrzu; coś ciężkiego, naelektryzowanego, coś co powodowało niewygodę i denerwowało. Nie można ich było winić. Ani tego młodzika w zbroi stróżującego nad celą, ani nawet nieokiełznanego brutala, który doprowadził pojmaną do stanu granicznego. Każdy z nas to czuje. Tak reagujemy na stres.
   – Powiedziałam, że już dość – podkreśliła, marszcząc nieco brwi, starając się pokazać, że to ciągłe dopytywanie o stan, o wygodę i życzenia był zwyczajnie nienaturalny. Cóż za księżniczka chce usługiwać złodziejce? – Możemy przejść do rzeczy, więc na początek: co wiesz o Żelaznych Ziemiach, o swoim przyszłym mężu? – I ten mimowolny jad, którego nie potrafiła się pozbyć. Skąd ta ciągła chęć dogryzania? To rola głupich, zazdrosnych dziewuch, które muszą napluć na biedniejszą, na bardziej poszkodowaną – tylko po to, aby dodać sobie odwagi i pewności siebie.
   Masz problem z pewnością siebie, Chris? – warknęła w myślach, wypuszczając nagle powietrze z płuc. Wyprostowała ramiona, odsuwając się od krat. Właśnie. To gęba na kłódkę. To i tak twoja ostatnia rozmowa tego typu.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.03.20 1:30  •  Take the risks.  - Page 2 Empty Re: Take the risks.
  Zwarła ze sobą usta.
  – Wiem, że ziemie lorda Argona nie bez powodu nazwano żelaznymi. Przed laty natrafiono na pokaźne złoża żelaza, którymi obecnie zaopatrywane są cztery wielkie królestwa dookoła – Królestwo Onaeri, Wschodnie Wybrzeże Gaesean, Kerach i Lyrivia; gdyby nie one, nie mielibyśmy z czego wykuwać mieczy, w co ubierać rycerzy, czym toczyć walk. Nałożone na żelazo cło przyniosło tym ziemiom wielkie bogactwo, dzięki którym Żelazne Ziemie stały się drugim najbogatszym lądem na całym archipelagu.
  W historiach mają zapisane wiele bitew, lecz nie stoczyli żadnej wojny. Ich wojownicy zasłynęli jednak z wielkiego męstwa i wprawy w boju, choć brak im strategicznej wiedzy, o czym nie lubią mówić głośno. Stawiają raczej na czystą, fizyczną siłę i zwarty atak, niż podchody i zasadzki.
  Ich herb przedstawia dwa skrzyżowane ze sobą miecze.

  Zatrzymała się na krótką chwilę, sięgając pamięcią do wszystkich udzielonych dotychczas lekcji. Przewertowała słowa dotyczące wszystkich królestw oraz ziem większych lordów, choć wciąż nie królów. Wertowała wszystkie bitwy, o których jej opowiadano, zawierane pokoje, rozstrzygane konflikty. Przypomniała sobie drogę do bogactwa oraz obraz skrzyżowanych mieczy, które pokazano jej na stronicach opasłych ksiąg.
  Zagryzła wargę, nieświadomie sięgając palcami do naszyjnika; w niepewnych chwilach zawsze obracała wisiorek w palcach.
  – Sam lord Argon słynie z wielkiego męstwa oraz szczodrości. Wielu mówi, że zwykł pomagać w potrzebie i stawać w obronie uciśnionych. Włada swoimi ziemiami rozsądnie i choć swoje bitwy stoczył za młodu, to żaden z mieszkańców Żelaznych Ziem nie wątpi w jego umiejętności bitewne. Zapewnia, że gdyby nastały czasy wojny, byłby pierwszym mężczyzną, który przywdziałby zbroję, pochwycił miecz i walczył w imieniu dobra i sprawiedliwości. Nie pragnę mówić źle o narzeczonym, jednak śmiem twierdzić, że obecny stan... zdrowia stanąłby mu w roli największego przeciwnika – Nie mówiła wprost, lecz każdego dookoła obdarzono w sprawną parę oczu. Wszyscy widzieli opasłe brzuszysko lorda Argona, jego palce niczym serdelki oraz natłuszczoną szyję, która pewnej nocy mogła okazać się przyczyną głupiej śmierci.
  – Małżeństwo równa się sojuszowi. Gdyby nastały złe czasy, Żelazne Ziemie staną po stronie Lyrivii, wspierając nas zbrojnie i moralnie – Niczym wyuczoną formułkę powtórzyła słowa przekazane przez ojca. Ledwie zauważalne drgnięcie mięśni w postaci drobnego ciecia przemknęło przez twarz księżniczki, piętnując lico wątpliwościami. Sojusze opierane na wzajemnych przekupstwach nigdy nie trwały długo. Sojusze były również łatwe do rozerwania, gdy między stronami brakowało zaufania.
  Czy jej ojciec aby na pewno wiedział, co robił? Był świadom konsekwencji tego postanowienia?

Wybacz... Przy następnym bardziej się postaram.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.04.20 22:30  •  Take the risks.  - Page 2 Empty Re: Take the risks.
   Słuchała; co jakiś czas kiwała też głową, jakby na potwierdzenie jej słów bądź swoich myśli. W głowie roiło się od informacji, scalała je z tymi wypowiedzianymi przez Shuri, odrzucała zgrzyty, uzupełniała zasoby własnej wiedzy, jeżeli pojawił się choć drobny szczegół, o którym nie miała pojęcia. Dłonie obejmujące pręty wkrótce zsunęły się z metalu i po kilku chwilach Chris skrzyżowała ręce na piersi. Nie przerywała i nie zadawała pytań; jeżeli coś jej nie grało to nie dawała tego po sobie poznać. Skupione spojrzenie spoczęło na oczach księżniczki i tam pozostało aż do momentu, w którym jej wargi znieruchomiały. W trakcie monologu tylko na sekundę wzrok złodziejki omsknął się ku dołowi; przemknęła po łańcuszku, po błyskotce dotykanej przez szczupłe, zadbane palce. W podświadomości coś trzasnęło; jakby jakaś pięść uderzyła w odległe, zabarykadowane drzwi. Dźwięk huknięcia niósł się echem i dotarł do niej w bardzo osłabionej wersji. Zignorowała to; na razie. Miała zresztą ważniejsze sprawy do przeanalizowania.
   Potarła swoje ramię i na tych kilka pociągnięć ręką w lochach jedynym odgłosem było szuranie. Dziedziniec musiał opustoszeć wraz ze zmierzchem; ludzie poukrywali się w swoich domostwach, a niektórzy – jak mleczarze lub piekarze – przyłożyli już głowy do poduszek. Chris miała wrażenie, że upłynęło ledwie kilka chwil od kiedy zatrzaśnięto kłódkę w celi, jednak wszechobecna cisza szybko ją ocuciła. Ile już tu siedziała?
   Ile miała czasu do egzekucji?
   – W księgach opisuje się wyłącznie pochwały? – Szept przerwał milczenie; wypowiadała słowa lekko, niemal na pograniczu mowy i ciszy, jakby tak naprawdę ukrywały się przed bestią zdolna usłyszeć byle szmer. – Albo to tobie sprzedano lekcje w ich okrojonych wersjach. – Uśmiechnęła się i jak raz nie był to grymas szyderczy i pełen butności. Utrzymał się ledwie mgnienie oka, równie dobrze mogąc być dziwnym, chwilowym załamaniem światła na jej twarzy. W zapadających mrokach krwiste włosy Christine nabierały ciemnych barw. – Przeszło dwa lata przetrwałam na Żelaznych Ziemiach. Istotnie, męskość jest tym, co określa te tereny; miliardy żołnierzy, stłoczonych, wściekłych, silnych jak stado cudem wytresowanych, dwunożnych ogarów. Ciężkie zbroje noszą niczym zwiewne szaty; nie lękają się ataku z Kerach albo Onaeri. Nie, żeby ktokolwiek chciał na nich najeżdżać. Oczywiście, że nie.
   Żelazne Ziemie nie były największym z terenów, ale owiała je brutalna, prawdziwa sława – okazała się zresztą twardszą i przydatniejszą ochroną nawet od murów otaczających zamki. W zeszłym wieku król Legijar spróbował włączyć sąsiadujące królestwa do Gaesean. Jednym z celów okazały się Żelazne Ziemie – do wojny nigdy jednak nie doszło. Ród Fergusonów, od zawsze rządzący Żelaznymi Ziemiami, nie interesował się zagrabianiem pobliskich lądów. Atak z zewnątrz odpierał jednak z dziecięcą łatwością i choć nikt nie mówił o tym głośno, uznawano Legijara za wybitnego wręcz głupca. I szczęściarza. Gdyby w porę nie wycofał wojsk i nie zaprzestał szturmu, któż wie jak z jeńcami poradziliby sobie Fergusończycy? Nikt nie znał odpowiedzi. Być może nikt prócz Chris, choć ona również mogła się jej tylko domyślać.
   – Złoża żelaza zdają się nie kończyć aż po dziś dzień. Jeszcze nie dalej jak przed zeszłoroczną porą ostrych zamieci przemykałam ubitymi ulicami Żelaznych Ziem. Wróciłam do Lyrivii krótko przed pierwszymi przymrozkami. – A niedługo potem – mówiły jej oczy – nastały odwilże, nowy rok, i wreszcie moment, w którym jesteśmy obecnie. – Nie bierz tego do serca, wasza wysokość, ale Lyrivia nie każdemu wydaje się domem. – Bywa klatką, większą niż ta cela, gigantyczną klatką, w której można jedynie spoglądać przez ciasne okienko na rozległy, o wiele ciekawszy świat. I czekać na stryczek. – Wróciłam nie dlatego, że Żelazne Ziemie odmieniły mój pogląd. Wręcz przeciwnie – surowa kultura potrafi zatrzymać na lata, może na zawsze. Pierwotne instynkty okazują się bardzo... – uśmiechnęła się; tym razem na pewno – emocjonujące. Do czasu aż nie zaczyna zgrzytać. – Uniosła nieco brew; wymownie, podkreślając aluzję, bo nie trzeba być logistykiem wysokich lotów, by zrozumieć do czego piła – lord Argon rzeczywiście miał problem natury „zdrowotnej”. – Na pewno znane są ci dzieje Gaesean, olbrzymiej części wschodniego kontynentu? Żelazne Ziemie stoją im na drodze do Lyrivii. Z ksiąg wiadomo, że Legijar z rodu Mireiwenów próbował swoich sił w starciu z żołnierzami Fergusonów, jednak w porę wycofał wojska, dosłownie będąc o krok od wywołania wojny. Którą z całą pewnością by przegrał. – Zachrypła. Dopiero zdała sobie sprawę, że ostatnie zdania wypowiedziała mniej płynnie, co jakiś czas odchrząkując bądź wypluwając słowa, jakby były małymi, trzaskającymi granatami. – Króla Legijara ma się za głupca i nieudacznika, jednak jego wnuk... – cmoknęła – to znaczy, jego wnuczka, radzi sobie o wiele lepiej. Lothavia jest prawdopodobnie pierwszą królową, która nieprzerwanie od czterdziestu lat włada Gaesean, raz za razem powiększając królestwo o okoliczne wsie i miasta. Nikt o tym nie wie, jednak zawiązała ścisły sojusz z Agreidią – królestwem na krańcu Świata. Nie bez powodu nie chwali się tak dobrą relacją z Agreidią. Nadążasz, wasza wysokość? – Próżno szukać troski w jej głosie; wydawało się jednak, że czas płynie o wiele szybciej. Na zewnątrz było już całkowicie ciemno; gdzieś w oddali dobiegało pohukiwanie sów. – Agreidia słynie z magów krwi – głównego nurtu, o którym nikt nie lubi mówić. Przyznanie się do sojuszu z nimi byłoby jak przyznanie się do... hm... do królobójstwa. To hańba, na którą nawet lojalny lud Gaesean zareagowałby buntem. Lothavia ma jednak to, czego brakowało Legijarowi – ma umysł logika, doskonałą charyzmę – i bliskich jej ludzi, potrafiących trzymać gębę na kłódkę. Ta niewielka garstka zaufanych osób wykonuje jej rozkazy z wystarczającą dbałością, aby nikt się nie zorientował. Tym sposobem Lothavia dotarła do Żelaznych Ziem. To znaczy, za pomocą magów Agreidii. – Coś w głębi zamku huknęło; zabrzmiało jak wystrzał, gromki, potężny i kategoryczny dźwięk rozpoczynający bitwę. Czy to jedne z wrót uderzyły o framugę tuż po tym jak służba wypadła z pokoju, by poszukać księżniczki? Chris zagryzła dolną wargę, kręceniem głową wyrzucając tykanie zegara. – To, czego nie mają wojacy Żelaznych Ziem to silny umysł. Wpłynięcie na nich za pomocą magii, w dodatku tak poważnej, musiało być dla Agreidczyków niczym więcej jak machnięciem dłonią. Domyślasz się, gdzie dotarli, wasza wysokość? – Dźwięk otwieranych drzwi. Blisko. Chris rzuciła okiem w stronę schodów; ktoś szybko zbiegał po stopniach. – Nie do zwykłych ludzi. Dotarli wyżej. O wiele za wysoko. Bo i czemu Żelazne Ziemie miałyby pragnąć sojuszu z Lyrivią? – Krok. Krok. Krok. Coraz głośniej. – Nie mieli w tym żadnego interesu. Królowa Gaesean już tak. W nocy zwróć się do waszego lekarza, jemu zadaj pytania. Do mnie nie możesz już przychodzić, to zbyt podejrzane.
   – Panienko! – krzyknęła nagle Yntema, zeskakując z ostatniego kamiennego schodka na ziemię. Choć ciężko oddychała, w jej głosie rozbrzmiała ulga. – Księżyc już wysoko, a jutro wielki dzień. Na śniadaniu z panienki przyszłym mężem, lordem Argonem, wszyscy oczekują, że będzie panienka promienna i przytomna.
   Chris spojrzała na pokojówkę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, ale nic nie powiedziała. Jutrzejszy dzień nie dla wszystkich miał być taki wyczekiwany.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.04.20 1:07  •  Take the risks.  - Page 2 Empty Re: Take the risks.
  – W księgach opisuje się wyłącznie pochwały?
  Sięgnęła pamięcią do poprzedniego dnia, do zeszłego tygodnia, do wszystkich tych godzin, które spędziła na naukach w towarzystwie mędrców i arcymistrzów. W swoich ciemnych szatach i z opasłymi księgami, które zawsze mieli przy sobie, nieśli królestwu potrzebną wiedzę. Nieraz widziała, jak przysiadali wśród prostego ludu, otwierali szeroko swoje ciężkie tomy i czytali opowieści sprzed kilku lub nawet kilkuset wiosen. Czasami zawarta na pożółkłych kartach wiedza należała do nich, czasami spisywali ja spoczywający już w grobowcach poprzednicy.
  Wszystkie powszechnie dostępne zapiski łączyło jednak jedno – opiewały wydarzenia, rzadko skupiając się na surowych faktach. Dotyczyło to wielu tomisk, lecz nie wszystkich.
  Cofnęła się w jeszcze dalsze wspomnienia, wyciągając na wierzch momenty spędzone w towarzystwie arcymistrza Merrata. Był już stary i nierzadko potrzebował pomocy, by przejść z jednej komnaty i drugiej, lecz Shuri nie sądziła, by w całej Lyrivii był człowiek posiadający wiedzę większą od niego. Opowiadał jej o mędrcach i ich prywatnych zapiskach, które ze względu na zawarte treści ukrywano przed ludzkim wzrokiem. Dużo wspominał o Kerach i mieszczącej się w nim wielkiej bibliotece – ogromnym bastionie wszystkich mędrców i całej ich wiedzy. Tam spoczywały sekrety z całego świata.
  Nie było na świecie lepiej strzeżonego miejsca. Jeśli gdzieś miały znajdować się odpowiedzi na niezadane pytania, to właśnie tam.
  Na krótką chwilę odpłynęła myślami, lecz żadne ze słów Chris nie umknęło jej uwadze. Księżniczka zawsze słynęła z dużej podzielności uwagi, przez co stała się utrapieniem dla przysyłanych nauczycieli; dzięki temu mogła sobie pozwalać na chwile relaksu podczas nauk, jednocześnie odpowiadając bezbłędnie na każde zadawane w ramach kary pytanie.
  Tym razem jednak pozwoliła sobie na coś podobnego tylko raz, całą uwagę skupiając na rudowłosej dziewczynie i jej opowieści. Im dłużej słuchała, tym więcej wątpliwości rodziło się w jej sercu. Dlaczego o tym nie mówiono? Dlaczego władza Lyrivii niczego o tym nie wiedziała, choć proste dziewcze oskarżane o najgorsze nie wahało się ani chwili, nie zatrzymywało, prawiło płynnie i mądrze.
  Dłoń księżniczki oparta na ziemi stuliła się w pięść. Czuła, jak knykcie zaczynają bieleć, mięśnie naprężają się tak mocno, jak wtedy gdy Etaviel...
  Dość.
  Zmarszczyła nieco nos, słuchając o Lothavii. Czy naprawdę była aż tak dobrą królową, tak przebiegłą i podstępną? Stary i zmęczony król Lyrivii mógł się w ogóle równać z kimś takim? Shuri zaczynała rozumieć, dlaczego jej ojciec chciał za wszelką cenę zachować pokój między królestwami, dlaczego unikał bitew, szukał kompromisów i zawierał nieszczęsny sojusz. Nie wiedziała, czy kierował nim strach, czy może wiek odsuwał od ryzykownych decyzji. Wiedziała natomiast, że miał dookoła wielu wrogów, natomiast opowieść Chris skłoniła księżniczkę do podejrzeń wobec przyszłego męża. Momentami wciąż jeszcze zachodziła w głowę o powód, dla którego wszystko jej to właśnie mówiono. Chodziło o zamęt, jaki wiedza miała wprowadzić we wnętrzu księżniczki? Może o coś zupełnie innego, cenniejszego? Później jednak przypominała sobie o Balerionie i jego wyrozumiałości wobec dziewczyny.
  Jeżeli smok oszczędził jej życie wobec takiej kradzieży, to musiał mieć powód.
  Grymas na twarzy księżniczki jedynie się pogłębiał. Lico naznaczyła ciężka myśl, gdzieś przemknął cień goryczy, frustracja odcisnęła w obliczu kilku zgięć. Brwi ściągnęły się ku sobie, gdy w korytarzu rozbrzmiały prędkie kroki.
  Królewska służba jak zwykle zjawiała się nie w porę. Mimo iż księżniczka ceniła ich pomoc oraz zaangażowanie, to nie mogła nie zgrzytać zębami, gdy wysyłano ich z kolejnymi rozkazami, zadaniami. Zawsze wchodzili z butami w sam środek czegoś istotnego, tym razem nie było inaczej.
  To był zły czas. Czas, którego nie miały i czas, który mogły do ostatniej minuty poświęcić na rozmowy. Jak miała się dowiedzieć czegokolwiek więcej, gdy na każdym kroku coś stawało na drodze prawdy?
  Wstając z ziemi, prawie zgrzytnęła zębami, choć wszelka złość zniknęła w sekundę.
  – Dziękuję Yntemo, niepotrzebnie fatygowałaś się aż tutaj. Nie musisz się o nic martwić, zamierzam spełnić swój jutrzejszy obowiązek należycie – uśmiechnęła się lekko, łapiąc w dłonie zadbane ręce służki. Sposób, w jaki wyginała usta, z pewnością zwróciłby uwagę lorda Gortona, lecz Yntema nie była dowódcą Smoczej Straży i nie znała Shuri tak długo, jak on. Odpowiedziała więc tym samym, ciesząc się ze spełnionego obowiązku i wesołości księżniczki. Czego mogła chcieć więcej? – Czy mędrzec Reladric udał się już na spoczynek? Chciałabym zadać mu kilka pytań.
  Starsza kobieta wydawała się nieco zdziwiona pytaniem, lecz łagodny wyraz dziedziczki tronu zachęcił ją do mówienia.
  – Nie, jeszcze nie. Gdy ostatnio go widziałam, szedł do w stronę biblioteki z księgą i gęsim piórem.
  Tyle jej wystarczyło. Puściła pomarszczone dłonie, subtelnym gestem wskazując wyjście. Nim jednak postąpiła krok naprzód, zerknęła w kierunku siedzącej za kratami rudowłosej.
  – Sąd odbędzie się jutro po śniadaniu.

[...]

  – Lordzie Gortonie, czy gdzieś widziano moją córkę? – Surowy głos króla nie przebijał się co ponad rozmowy zebranych na sądzie ludzi, lecz ton był wystarczająco ciężki, by podkreślić wagę sytuacji. Maegor zaczynał się niecierpliwość, a ta zawsze szła u niego w parze ze złością; pierwsze zmarszczki zaczynały znaczyć jego twarz, co nie umknęło uwadze dowódcy. Mężczyzna pozostawał jednak bezsilny, wszak księżniczka rozpłynęła się w powietrzu na chwilę po śniadaniu, podczas którego pochwalono jej zachowanie jako nienaganne. Uprzejmość, wesołe uśmiechy i radosna aura, jaka otaczała dziewczynę, nie pozostawiały cienia wątpliwości, że tego dnia wszystko pójdzie pomyślnie.
  A jednak coś się stało, mechanizm zazgrzytał.
  Otwarty dziedziniec służący za miejsce osądu wypełniono niewieloma istotnymi osobistościami, wśród których znalazło się kilku rycerzy smoczej straży, którym skradziono jajo, lord Argon w roli właściciela jaja, dowódca straży, król, kilka dam oraz mężów dworu... ród wszystkich zgromadzonych brakowało jednak księżniczki, a spowodowana tym furia Maegora, choć nieuchwytna dla obcych, pozostawała widoczna dla lord Gortona.
  Władca przemknął wzrokiem po poddanych, zahaczył również o oskarżoną i widniejący na samym środku placu stryczku. Zaraz usiadł na swoim miejscu.
  – Zaczynajmy.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.05.20 15:14  •  Take the risks.  - Page 2 Empty Re: Take the risks.
 Nie wyglądała na strapioną, gdy prowadzono ją dziedzińcem. Bose stopy zbrudziły się ziemią. Sznur, którym skrępowano nadgarstki, starł skórę, pozostawiając na przegubach czerwieniejące ślady. Te rany były niczym wobec obrażeń zadanych przez wojsko i Baleriona, ale i tak niemiłosiernie dziewczynę drażniły. Bardziej niż krwawiące zadrapanie na udzie. Niż siniaki zadane ciężkim obuwiem. Skrzywiła się, kiedy popychający ją w plecy żołnierz próbował zwiększyć tempo.
 Drobne kamyki wbijały się jej w pękające pięty. Ale wiatr był dobry. Zwykle nad Lyrivią tłoczyły się gęste waty chmur. Gorąca atmosfera doprowadzała do notorycznych deszczy. Dziś niebo było czyste i błękitne. Niemal nie można było w nie patrzeć – tak jaśniało nad ich głowami, wysokie i o wiele rozleglejsze niż byli to w stanie pojąć.
 – Ruszże się – warknął głos tuż nad jej uchem. – To nie spacer po ogrodzie, dziewczynko.
 Splunęłaby na niego, gdyby nie suchość w gardle. W nocy, długo po tym jak zniknęła Shuri, a całe miasto pogrążyło się w sennej ciszy, Chris spróbowała jeszcze jednej sztuczki. Nie było ciężko; żołnierz, który wdzięczył się swoimi umiejętnościami, okazał się naiwny. Powinna się mu dziwić? Młody i zbyt pewny siebie... w towarzystwie więźnia ledwo trzymającego się na nogach... Cóż mogło pójść nie tak?
 Przymknęła oczy, gdy potknęła się o wystający kawałek bruku. Idący obok żołdak przytrzymał ją pod ramię. Wyglądał na niezadowolonego, ale nic nie powiedział. Pewnie celowo by jej nie pomógł, gdyby wieści rozchodziły się szybciej.
 Była ciekawa czy dzieciak się obudzi. Specjalna mieszanka ziół potrafiła zwalić na ziemię niedźwiedzia. A człowiek potrzebował jedzenia, by przeżyć. Wody. Jeżeli nie ocknie się w przeciągu paru następnych dni...
 – Zaczynajmy.
 Cóż, lada moment idący obok niej mężczyzna dowie się o nocnym przedstawieniu tak czy inaczej, a wtedy z całą pewnością pożałuje, że odruchowo ją przytrzymał. Teraz działał jednak tak, jak go wyuczono – z oschłością, stanowczością. Mechanicznie. Stanął, opierając prawą dłoń na przytłoczonym do pasa mieczu. Chris kątem oka wychwyciła obraz naprężających się i wygładzających żył na wierzchu ręki, gdy zaciskał palce i rozluźniał je, najwidoczniej niezdecydowany, czy powinien traktować ją jak niezbyt istotny problem, o którym za moment zapomni, czy jednak jako zagrożenie.
 Słysząc nowy głos, zwróciła twarz w stronę króla. Siedział na swoim miejscu – niedaleko Smoczej Straży, niedaleko lorda Argona trzymającego jajo. Pamiętała to ciepło pod palcami. Ten żar, jakby chwyciła za garniec po brzegi wypełniony wrzątkiem. Nie zdziwiła się zresztą, gdy dostrzegła na rękach pana Żelaznych Ziem grube rękawice. Zapewne chroniły przez poparzeniami.
 – … kradzież jaja, najazd na członków królewskiej... – rozbrzmiewały oskarżenia, niosąc się po prawie pustym placu. Czego się jednak spodziewała? Całej Lyrivii stłoczonej tuż przed platformą? W ich oczach była pyłkiem, który trzeba strzepnąć z ramienia, aby poprawić swój wizerunek.
 – … szabrowanie na Martwych Równinach... – ciągnął znudzonym tonem, krążąc oczami wzdłuż liter na rozwijającym się skrawku papieru. – Aż wreszcie atak na więziennego strażnika w nocy poprzedzającej sąd. Młodzieniec doznał głębokiego rozcięcia na głowie w wyniku uderzenia nią o kraty. Miejscowy medyk uznaje jednak, że stan strażnika to efekt czarnej magii.
 Chris się uśmiechnęła. Może dlatego, że mężczyzna obok niej – ten, który nie tak dawno złapał ją i postawił na nogi – zacisnął szczęki. A może przez to, że kilka kwiatów lyriviańskiej lawendy, korzeń kozłeka i belladonnę potraktowano jak wstęp do czarnej magii.
 A przecież wystarczyło wyszkolić strażników, by nie podchodzili do skazanego z tak durną swawolą, bo pewnego dnia natrafią na kogoś, kto przyłoży im pod nos garść takiej podgrzanej mieszanki... kogoś, kto będzie mieć więcej szczęścia i – w porównaniu do Chris – sięgnie do paska z kluczami nim do celi dobiegnie inny więzienny kundel.
 Miała nowe skaleczenie – dokładnie w miejscu tuż nad linią nadgarstka. Tam, gdzie miecz otarł się o jej skórę. Cofnęła się w ostatniej chwili, choć teraz nie rozumiała, dlaczego się wtedy przestraszyła. Przecież nie zrobi jej różnicy – śmierć bierze zdrowych i kalekich.
 – Dzisiejszy incydent nie stawia cię w dobrym świetle, młoda damo – mówił król i choć użył całkiem miłego nazewnictwa, każde słowo wypowiadał twardo i bez krzty sympatii.
 – Tak jak i was, mości władco. Jakież światło pada na króla, który wyklucza najprostsze rozwiązania tylko dlatego, że wydają się nieprawdopodobne? – Ktoś się poruszył, prawdopodobnie chcąc wstać, jednak pan Lyrivii podniósł rękę, nakazując zostać na swoim miejscu. Nie spuszczał oczu w Chris, która czuła ciepłą kroplę spływającą jej od rany na udzie, przez staw kolana, wzdłuż łydki... – Nie dostrzeglibyście wroga nawet gdyby przeszedł się teraz po tym placu z głową księżniczki nabitą na miecz – warknęła, gwałtownym ruchem głowy strząsając pasma włosów z ramienia. – I gdzież jest teraz? Jak zwykle pełna niewychowania unika obowiązków. I to mnie nazywacie nieodpowiedzialną?
 Ktoś wreszcie wstał. Padło gwałtowne: „DOŚĆ! TO OBRAZA!” i Chris aż przymrużyła oczy, jakby krzyk przebił jej czaszkę i spowodował prawdziwy ból.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.05.20 16:34  •  Take the risks.  - Page 2 Empty Re: Take the risks.
  Ciepły wiatr rozwiewał jej włosy, muskał odsłonięte ciało, grzejąc skórę od jasnych promieni niedawno wzniesionego słońca. Ozdobnego stroju, który z rana przyniosła Yntema, nie było wiele, zasłaniał ledwie to, co najważniejsze, choć nie brakowało mu złotych zdobień i pięknych haftów wykańczających dzieła. To długa, czarna peleryna grała największą rolę w całym ubiorze. Gdy księżniczka stawiała kroki na gołej ziemi, jej koniec ciągnął się za szczupłą postacią. Wszyte w czarną tkaninę bordowe nici wyłapywały blask z nieba, mieniąc się w świetle dnia niczym smocze łuski. Szata połyskiwała równie elegancko, co skrzydła Baleriona, których ruch podrywał ją w górę niczym czarną smugę cienia.
  Pod dłońmi drobnej dziewczyny ciało wielkiego gada emanowało ciepłem. Nie tak wielkim, jak smocze jaja, których ogień przypiekał skórę nieuważnych do czerwoności, lecz idealnym, by rozgrzać wnętrze podczas lotu wysoko w chmurach. Wielkie skrzydła rzucały ogromny cień na Lyrivię, niespiesznie przybliżając dwie postacie do zamku.
  Od początku wiedziała, że to ryzykowny plan. Niestawienie się na sądzie, gdzie wyraźnie oczekiwano jej obecności, mogło zagotować krew w żyłach Maegor,a. I normalnie byłaby skruszona, przyszła grzecznie na miejsce, zajęła niewielki tron obok miejsca ojca i słuchała jego głosu, nie mając jeszcze prawa, by zabrać głos. Tym razem sprawa wyglądała inaczej. Mając całą noc na przemyślenia ,podjęła odpowiednie kroki, nie zamierzając uginać karku przed niczym karcącym spojrzeniem. Obecność czarnego jak noc smoka dodawała jej odwagi, której w tym momencie potrzebowała. Miała również świadomość, że widok tego potwora zostanie odnotowany. Musieli już zrozumieć, że coś się działo. Dorosłe okazy nigdy nie witały w zamku, chyba że sprawa była nagląca. Mimo iż istnienie latających jaszczurów było powszechnie znane, prostaczkowie nie widywali ich często. Jedynie rodzina królewska znała leże potworów, od najmłodszych lat składając przysięgę o chronieniu tegoż sekretu. Same smoki trzymały się ubocza, polowały w spokoju, przylatując w szczególnych wypadkach, gdy król chciał zaprezentować swoją potęgę.
  Swoją? Przemknęło księżniczce przez głowę. Siedząc na grzbiecie Baleriona, zastanawiała się, kiedy ostatnim razem wielki Maegor dosiadał swoje bestii. Może był za stary, a może nie ufał im tak, jak robiła to ona i w tym tkwił problem. Potrząsnęła zaraz głową, pozbywając się z myśli wszystkiego, co nieistotne.
  Nie musiała nic mówić, smok wiedział, kiedy obniżyć lot, kiedy opaść na zamkowe ziemie, zahaczyć łapami o mury dziedzińca, na którym rozgrywał się sąd. Jeszcze nim oparł zgięte skrzydła o podłoże, wydał z siebie potężny ryk; zgromadzeni unieśli dłonie do uszu, chroniąc się przez zbyt głośny dźwiękiem. Obecność wielkiego gada była jednak na tyle niespodziewana, że po ledwie kilku sekundach przestano martwić się o nadwyrężony słuch, rozpoczęto rozmowy. Z początku dookoła rozbrzmiewał jedynie cichy szept, lecz z każdym oddechem zyskiwał na sile, szybko przemieniając się w gwar głośnych rozmów.
  Księżniczka nie traciła czasu. Z licem pełnym powagi, którą zwykle się nie odznaczała, wyprostowała sylwetkę. Balerion powoli obniżył łeb, pozwalając dziewczynie z gracją zsunąć się na zamkowy mur i z wysokości godnej samego króla przemówić do ludu. Z początku myślała, że po wykonaniu swego zadania gad wzniesie się znów ku niebu i odleci. On jednak zaskoczył wszystkich, również samą Shuri, trwając przy jej boku, pozwalając opierać drobną dłoń o ogromny pysk, który jednym kłapnięciem mógłby pochłonąć ciemnowłosą w całości, a i wtedy starczyłoby mu miejsca na więcej.
  – Ojcze, lordzie Gortonie, lordzie Argonie, zebrani – odezwała się w końcu, mierząc wymienionych spojrzeniem. – Najmocniej przepraszam, za swoje spóźnienie.
  Nie tłumaczyła się, nie musiała. Wiedziała, że machnięcie potężnego ogona i delikatny ruch skrzydeł wystarczył do zamknięcia ust większości zebranych. Widziała srogi wzrok ojca, lecz teraz, tego dnia nie pozostawała mu dłużna.
  – Pragnę jednak prosić o uniewinnienie obecnej tu mieszkanki Lyrivi. W świetle prawa zarzucone jej winy stawiają ją w nie najlepszej sytuacji, śmiem jednak twierdzić, że jej śmierć byłaby ogromną stratą dla całego archipelagu. Poprzedniego dnia, nim noc wniosła na niebo księżyc, osobiście poszłam do jej celi, chcąc poznać powód kradzieży. Z przeprowadzonej z oskarżoną rozmowy wnioskuję, że ma ona wiedzę oraz umiejętności, których brakuje królestwu. Z jej pomocą moglibyśmy osiągnąć znacznie więcej, pozbyć się problemów, które ciągną się za nami od dziesięcioleci, naprawić błędy nasze i naszych przodków – Zatrzymała się na chwilę, kierując ciepłe tęczówki w kierunku rudowłosej dziewczyny. – Ukradła to, co najcenniejsze dla mego serca. Pragnę jednak powołać na świadka samego Baleriona, który pojmał ją, gdy Smocza Straż nie była w stanie sprostać zadaniu. Mimo tego jego ogień nie dotknął jej ciała, płomienie nie spaliły jej na popiół, a zęby nie zmiażdżyły kości. Smok pozwolił jej żyć i najwyraźniej miał w tym cel – Spojrzenie księżniczki odbiło ku wspomnianemu gadowi. Ten wydał z siebie niski pomruk, dźwięk zarezerwowany jedynie dla najbliższych, dla tych, którym ufał i którzy rozumieli go bez słów. Garnął się do jej drobnej sylwetki niczym spragnione dotyku szczenię.
  Wiedziała, że nie skończy się na upomnieniu, że jeśli wszystko skończy się pomyślnie, to Król niewątpliwie wyciągnie konsekwencje z jej działań. Widziała to w jego oczach i niezadowolonym licu człowieka, którego autorytet podważono na oczach poddanych. Grono było nieliczne, lecz wystarczająco wysoko postawione społecznie.
  – Osobiście nie żywię żadnej urazy i w świetle zaprezentowanych argumentów proszę o jej uniewinnienie.
  Smoki się nie myliły. Były cholernie inteligentnymi bestiami, a Shuri wierzyła w ich instynkty tak mocno, jak dziecko może wierzyć w istnienie wróżek. Balerion nie mógł się mylić. Nigdy się nie mylił.
  Dziewczyna zerknęła już nieco łagodniej ku dowódcy Smoczej Straży, później ku całej reszcie. Gorton patrzył na nią z czymś nieodgadnionym w oczach, może dumą, może smutkiem. Maegor był zły, lecz wyraźnie trawił słowa córki, rozważając każdy wypowiedziany przed tłumem powód do oszczędzenia życia rudej wiedźmy. Argon natomiast wydawał się zaintrygowany. Stukał chronionymi rękawicą palcami w jajo i obserwował wydarzenie ze swojego miejsca, przywdziewając na usta drobny uśmieszek dziecka, które mgło patrzeć, jak motyl, któremu przed sekundą oderwało skrzydło, wciąż próbuje wznieść się do lotu.
  Król w końcu powstał. Shuri w tym samym momencie wyprostowała plecy, czując pierwsze objawy zaniepokojenia. Balerion trwał jednak dzielnie u jej boku, zbliżając wielki pysk jeszcze bliżej drobnej sylwetki, gdy tylko wyczuł kiełkujący strach.
  Maegor odwrócił się ku zaufanej radzie, zamienił z nimi kilka słów.
  Sekundy nagle ciągnęły się jak stulecia.
  Tuż obok stał arcymistrz Olardos oraz młodszy mędrzec Reladric. Pierwszy spoglądał na księżniczkę, jakby zabrała mu sprzed nosa soczystą pieczeń. Drugi uśmiechnął się do niej przyjaźnie i skinął głową.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach