Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down


jakiś czas temu, TERENY KNW



 Drzwi trzasnęły za plecami. Obejrzał się na nie tylko raz, w głowie odtwarzając całą rozmowę z Prorokiem i każdy szczegół jego wyglądu, który był w stanie wychwycić. Myśli samoistnie jednak odbiegały w kierunku siedzącego w pomieszczeniu medyka. Ile minęło czasu? Ostatni raz widział Pride'a wiele miesięcy temu. Myślał już, że coś go zeżarło lub że gnił od przedawkowania. A jednak egzystował, jak gdyby nigdy nic i dzieliły ich jedynie liche drzwi, które ustąpiłyby od mocniejszego kopnięcia. Wymordowany zmarszczył nieco brwi, niezadowolony z faktu, że jedna myśl o uzależnionym mężczyźnie wiązała pętle na jego własnym gardle.
 Postawił krok naprzód, ówcześnie obracając głowę z cichym warknięciem przebijającym barierę ust. Kazano mu czekać, ale uznał, że przecież sam znajdzie drogę. Raz już szedł tymi korytarzami, więc na pewno przejdzie nimi i w drugą stronę, kierując się do wyjścia, to logiczne. Nie podejrzewał tylko, że Prorok dołoży starań, by nikt nieznajomy nie plątał się korytarzami samopas. Wpadając na tych samych goryli, którzy wcześniej zawlekli go do przełożonego, czuł się, jakby przegrał ulubioną grę. Z jawnym niezadowoleniem wymalowanym na ustach dał się ciągnąć za ramiona. Nie wiedział też, gdzie tak ładnie go prowadzili, dopóki siła dwóch zamachujących się mięśniaków nie rzuciła go przed czyjeś oblicze. Złapał równowagę bez większego problemu, lecz fakt potraktowania na poziomie worka kartofli przyozdabiał lico młodzieńca w kolejny grymas.
 – Jest twój Del, zajmij się nim – padł krótki komentarz na chwilę przed zniknięciem obu mężczyzn.
 Wymordowany z niezadowolonym pomrukiem upchnął ręce w kieszenie bluzy, następnie podnosząc wielobarwne ślepia na oblicze, przed które go ciśnięto.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wysokie, skórzane buty, obdrapane i zakurzone. Męskie spodnie, wystrzępione i gdzieniegdzie poplamione bóg wie czym, w pasie związane kawałkiem sznurka. Ciemna kurtka odsłaniająca tułów owinięty siecią przeplatających się korzeni. Brudne ręce skrzyżowane na klatce piersiowej. I wreszcie twarz – zmarszczone brwi, przymrużone oczy, skrzywione usta. Zmęczona, wyraźnie zdegustowana twarz kogoś, komu nie podoba się to, co widzi. Tyle dojrzał, pobieżnie omiatając jej sylwetkę wzrokiem. Bardziej dokładne oględziny wydawały się niewskazane; już teraz patrzyła na niego jak na coś, co przykleiło jej się do buta. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby uznała, że się na nią gapił.
 – Ktoś ty? – wychrypiała, a jej lewa dłoń powędrowała do miecza wiszącego w pochwie przy pasku i jakby samodzielnie oparła się na rękojeści. Zły znak. Z drugiej strony… Nie rzuciła się na niego (jeszcze). Nawet go nie dotknęła. To chyba był dobry znak. Prawda?


/ zupełnie mi się nie kleił ten post :C następne będą lepsze, obiecuję
                                         
Delilah
Inkwizytor     Zdziczała
Delilah
Inkwizytor     Zdziczała
 
 
 

GODNOŚĆ :
Delilah


Powrót do góry Go down

 Już na wstępie mógł powiedzieć, że wyglądała jak kłopoty.
 – Posłaniec – mruknął, spoglądając na kobietę zza przymrużonych powiek. Trzymała rękę przy broni, była więc gotowa na atak w każdej chwili. – Przyszedłem przekazać waszemu Prorokowi ważną informację. W drodze powrotnej trochę zgubiłem drogę, to wszystko – wzruszył ramionami z lekkością, jakby wcale nie mówił o szwendaniu się po cudzych terenach bez pozwolenia. Niemniej chciał tylko znaleźć wyjście, a nie szpiegować wroga.
 Ukradkiem rozejrzał się po pomieszczeniu, lecz prócz samej 'Del' o której wspomnieli strażnicy, nie ujrzał niczego wartego uwagi. Skupił się więc w pełni na niej, doszukując na licu śladów czegokolwiek, co zdradziłoby jej myśli. Prócz wyraźnego niezadowolenia nie dostrzegł tam niczego.
 – Chcę tylko wyjść i więcej żadne z was nie zobaczy mnie na oczy, słowo harcerza – podniósł nawet rękę nad głowę i zasalutował, jakby rzeczywiście przez pierś przewieszono mu pas pełen odznak. – Jeśli nie przekażę informacji zwrotnej, to całe starania pójdą na marne. Byłoby szkoda zaprzepaścić starania obu stron i jeszcze moje... brzmi wystarczająco sensownie? – miał wielką ochotę wesprzeć plecy o ścianę, pokazać, że nie czuł się aż tak zagrożony, jak powinien. Mięśnie może nawet by to zainicjowały, gdyby nie miał w głowie żadnego rozumu. Na szczęście rozsądek sprawował swoją funkcję bez zarzutu, nie pozwalając na zbytnią swobodę w obecności wroga. W dodatku nieznajomego wroga.
__
Tym razem to ja przepraszam za... to. Bo postem tego nazwać nie mogę.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Posłaniec – prychnęła pod nosem, trochę do siebie, trochę do niego. Obejrzała się przez ramię w stronę korytarza, którym chwilę wcześniej oddalili się jej współwyznawcy, jakby chciała coś za nimi zawołać, ale nie dojrzała ich już; zniknęli w półmroku, a ona nie miała ochoty na szukanie ich w tym podziemnym labiryncie. Mruknęła coś do siebie z irytacją i spojrzała znów na Rhetta; tym razem na jej twarzy malował się wyraz raczej niezadowolenia, a nie, jak wcześniej, otwartej wrogości. Kiedy dawał jej swoje słowo harcerza, nawet się uśmiechnęła, chociaż był to uśmiech krzywy i odrobinę złowieszczy. Długimi paznokciami zabębniła po rękojeści miecza, wyraźnie się nad czymś zastanawiając, po czym rozluźniła dłoń i skinęła głową.
 – Niech będzie – powiedziała. – Chodź, chłopcze na posyłki. – Gestem wskazała mu odnogę korytarza, zapewne prowadzącą do wyjścia. Poczekała, aż sam w nią skręci, i dopiero potem podążyła za nim; wyglądało na to, że uznała go za raczej niegroźnego, ale nie na tyle, żeby spuścić go z oka.

 Nie była wdzięczną towarzyszką podróży. Nie zagadywała go, nie zadawała pytań, a już z pewnością nie mówiła mu nic o miejscach, które mijali. Głównie prowadziła go w ciszy, czasem tylko mówiąc, w który ze skalnych korytarzy miał skręcić. Droga była dość długa, ale przez cały czas spotkali raptem dwie osoby, z którymi Delilah przywitała się raczej zdawkowo, wymieniając z nimi tylko kilka słów. Nie minęli też żadnego znaczącego pomieszczenia, jedynie parę pustych, wyraźnie niezamieszkanych jaskiń, i kilka par zamkniętych drzwi. Wyglądało na to, że celowo prowadziła go okrężną drogą – może po to, by jak najmniej zobaczył, a może w celu zdezorientowania go, żeby nie był potem w stanie odtworzyć trasy.
                                         
Delilah
Inkwizytor     Zdziczała
Delilah
Inkwizytor     Zdziczała
 
 
 

GODNOŚĆ :
Delilah


Powrót do góry Go down

 – Chodź, chłopcze na posyłki.
 Sposób, w jaki to wypowiedziała, sprawił, że jedna z brwi chłopaka poderwała się ku górze. Dłuższą chwilę mierzył kobietę nieodgadnionym spojrzeniem; wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale najwyraźniej rozsądek zadziałał w odpowiedniej chwili. Nie był u siebie, musiał więc trzymać mordę na kłódkę, jeśli nie chciał wrócić z trzewiami nabitymi na miecz. I mimo tej świadomości przez cały czas czuł na języku posmak bezczelnych słów. Ryzykowna natura zawsze objawiała się u niego w najmniej odpowiednich momentach.
 Mijając kolejne metry korytarzy, nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego; co jakiś czas odbijał wzrokiem na bok, ale nie sprawiał wrażenia osoby skanującej otoczenia. W rzeczywistości jednak poświęcał pokonywanej trasie wystarczająco dużo uwagi, by mieć pewność, że kobieta nie prowadziła go do jakiejś cholernej piwnicy, w której reszta Aoistów miałaby okazję do złożenia świeżej ofiary dla swojego boga. Wizja nie była zbyt pocieszająca, a – co gorsza – aż nazbyt rzeczywista. Skrzywił się nawet pod nosem, lecz grymas zniknął za wierzchem dłoni, którą młodzieniec przetarł usta. Chciał się pozbyć nie tylko wyrazu, ale i paskudnego posmaku.
 – Dokładasz wszelkich starań, żebym tu nie wrócił, hmm? – mruknął nagle, już z nudów prowokując swoją strażniczkę do rozmowy. Kopnął jakiś zbłąkany kamyczek. – Słyszałem, że wasz kościół strawił pożar. Wydajecie się trzymać całkiem nieźle, jak na straty, o których plotkuje Desperacja – krótkotrwałe drgnięcie kilku mięśni podniosło kącik ust dzieciaka w nierównym uśmiechu. Sekundowo przemknął wzrokiem po sylwetce idącej w przodzie wierzącej, by zaraz powrócić do oglądania otoczenia. Szedł dość swobodnie jak sytuację, w którą został siłą ciśnięty. Z rękoma w kieszeniach przemierzał kolejne metry nużącej podróży ku wolności.
 Jego strażniczka była równie zimna i nieruchoma co ściany, który ich otaczały. Próbował ją więc rozruszać chociaż słowem, bez względu na to, czy odzew byłby pełen agresji, czy żartu. Osobiście stawiał na to pierwsze.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach