Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down



CZAS I MIEJSCE: POCZĄTEK LATA, SKALNE MIASTO


 Stróż, jak sama nazwa wskazuje, istnieje po to, by go strzec, a Lazarus zerkając co jakiś czas na siedzącego obok Hanaela, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Przypisany mu wypłosz nie byłby w stanie obronić nawet Bubusia, którego na czas jazdy przez desperackie wertepy łowca wcisnął mu na kolana, a co dopiero jego samego. To, że aktualnie wiózł dzieciaka do bezpiecznego miejsca i nie zostawił w tej rozklekotanej chatce pośrodku niczego, nie oznaczało, że jakkolwiek mu na nim zależało. Przynajmniej tak sobie powtarzał. Nie miał większego zamiaru przywiązywać się do kolejnego szczeniaka, który tak po prostu zniknie z jego życia.
 Im dłużej jechali, tym na coraz dłuższe momenty zapadała cisza, co Borisowi było wybitnie na rękę. Jak nigdy buggy omijało wszelkie ludzkie i zwierzęce sylwetki szerokim łukiem, nie chcąc ryzykować jakimikolwiek nieprzyjemnościami, choć przedni zderzak śmiał twierdzić, że raczej codziennością było torowanie sobie drogi wśród ewentualnych przeszkód. Dookoła tylko piach i pojedyncze ruiny tworzące niemal monotonne krajobrazy, które nie podsuwały żadnych ciekawszych tematów do rozmów. Nie po tym jak łowca kazał dzieciakowi już kilka razy siedzieć cicho. Czasem dla odmiany mijali jakieś trupy, ale chytre ślepia Borisa nie odnalazły w nich nic na tyle cennego, by się zatrzymać. Cisza przerywana była wyłącznie przez coraz częściej dławiący się benzyną silnik i każdorazowe, niezbyt cenzuralne odwarknięcie łowcy. Jeszcze tylko brakowałoby żeby utknęli gdzieś pośrodku tego pustkowia.
 Prędkość z jaką się aktualnie poruszali pozwalała mieć jednak nadzieję, że nawet jeżeli silnik się podda to jakimś cudem zdezelowane auto siłą rozpędu dotoczy się pod same majaczące się już przed nimi góry. Boris sięgnął ręką za siedzenia, szukając po omacku w tym burdelu paczki papierosów. Jedna próba, druga próba, trzecia i nadal nic.
Trzymaj kierownicę – rzucił w końcu do anioła i nie czekając nawet na jego reakcję, odwrócił się i zaczął przesuwać pierdyliard zgromadzonych za siedzeniami mniej lub bardziej przydatnych śmieci, byle znaleźć opakowanie z wyszczerzonym psiątkiem.
 Zupełnie tak jakby nie zarzynał silnika do tego stopnia, że prędkościomierz nie wiedząc co ma ze sobą robić, gibał się na boki bez ładu i składu.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Przyciskał do siebie kurczowo psa, podskórnie jednak czując, że resztki rzadziutkiego futerka zaraz wylądują poprzyklejane do jego własnego ubrania. Jego głowa zajmowała się w znacznej części dwiema myślami: „nie zwymiotuj” i „nie wypadnij” z całym wesołym zwierzyńcem, nad jakim miał aktualnie opiekę. Och, no i „pilnuj, żeby ten psychopata nas nie zabił”, choć najpewniej sformułowane raczej jako delikatniejszy eufemizm. Moc kontroli grawitacji nigdy nie była dla niego równie użyteczna co w tej chwili; trzymał siebie i zwierzęta przytwierdzone magią do siedzenia, a Boris... Boris najwidoczniej wiedział co robi.
  Bał się samochodów, nie ufał pojazdom, ich nieprzyjemny warkot napawał go nowymi porcjami niepewności, tak jakby był u babci i ta wciskała mu dwudziestą dokładkę. Szczęście, że dzięki mocom nie spadały mu z nosa okulary, bo nie dość, że byłby przerażony, to jeszcze ślepy. Dopiero wtedy okazałby się faktycznie bezużyteczny i Boris na pewno byłby przez to smutny i zawiedziony tym, jakiego beznadziejnego ma stróża.
  Soleilowi chwilę zajęło przyswajanie tego, co właśnie się stało. Szybkość zakłócała w pewnym stopniu przebijanie się dźwięków między nadawcą a adresatem komunikatu. Zamrugał kilkukrotnie, gdy łowca przechylił się do tyłu i zaczął tam grzebać, a auto przysłowiowo pędziło i samo zmieniało biegi. Dopiero wtedy dotarło do niego to, w jak beznadziejnej sytuacji się znaleźli.
Co... CO, BORIS, UMRZEMY, CIEBIE POGIBŁO, PROSZĘ, NIE! – zaczął piszczeć wysoko i histerycznie Hanael, jednak w pierwszym odruchu rzucił się do kierownicy i chwycił za nią dłońmi. Praktycznie położył się na kolanach Borisa swoim torsem, dzięki czemu mógł zabezpieczyć też jego przed wypadnięciem z machiny śmierci. Okulary na nosie anioła przekrzywiły się, ograniczając mu nieco widoczność, czego jednak nie poprawiały łzy napływające mu do oczu. Oddychał łapczywie, zachłannie chwytając ustami i nosem powietrze, i starał się nie ruszać nadmiernie kierownicą.
  Gdyby tylko wiedział, jak się to zatrzymuje... Ale nie miał najmniejszego pojęcia. Dla niego technologia była taką samą zagadką jak dla Borisa była magia żywiołów i inne aspekty anielskości. Miał tylko nadzieję, że Azarow lada moment znowu przejmie stery i wyciągnie ich z tego czterokołowego piekła zanim rozbiją się w samym centrum Skalnego Miasta.
                                         
Hanael
Anioł
Hanael
Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Hanael; na Desperacji Soleil


Powrót do góry Go down

 Kundel nic sobie nie robił z błagalnych pisków swojego stróża, a może zwyczajnie nie chciał tego przerywać, tak samo jak nie wyłącza się radia, gdy zaczyna się właśnie ulubiona piosenka. Poszukiwania paczki papierosów, gdy nie musiał robić tego po omacku, szły znacznie szybciej, nawet pomimo całej niewygody spowodowanej uwaleniem się pięćdziesięciokilogramowego worka ziemniaków na jego kolanach.
 Wkrótce Boris raczył się odwrócić i usiąść normalnie. Ze znalezionej paczki wyciągnął papierosa i zapalniczkę po czym resztę paczki niedbale rzucił do tyłu, gdzie wylądowała ponownie między śmieciami za siedzeniami. W przypadku kolejnego zewu nałogu najwyraźniej sytuacja się powtórzy. Boris nie kwapił się jednak do ponownego przejęcia sterów, rzucając tylko kontrolne spojrzenie na drogę i odpalając papierosa. Rozsiadł się wygodnie, nawet pomimo anioła zalegającego mu na kolanach.
 W głębi duszy Lazarus był zachwycony zaistniałą sytuacją, a faktem, że prawie przyprawił Hanaela o zawał tym bardziej.
Trochę w prawo, bo wjedziesz w kamienie – odezwał się w końcu, delikatnym naciskiem na rękę anioła wymuszając na nim niewielką zmianę kierunku.
 Wolał nie ryzykować, że zaraz zaliczą obrót o sto osiemdziesiąt stopni ani też tego, że gdy tylko dotknie kierownicy to skończy się cała zabawa, bo dzieciak zwyczajnie przestanie poczuwać się do odpowiedzialności za ich życie. Wolną dłoń, w której bezustannie obracał zapalniczkę oparł o biednego Hanaela, jakby ten był teraz częścią wyposażenia. Podłokietnik z funkcją autopilota, tak własnie należało żyć na Desperacji.
 Bubuś zaraz zainteresował się przedmiotem, bo wspiął się po aniele, wbijając mu chude łapki i za długie pazurki w żebra, byle tylko sprawdzić, co tam ciekawego upolował jego właściciel. Inspekcja przebiegła niezbyt pomyślnie, bo szybko okazało się, że Boris to zachłanna świnia i nie pozwala odgryźć połowy zapalniczki. Pies szczeknął oburzony.
Byłeś wcześniej w Skalnym Mieście? – spytał jakby ta cała sytuacja była jak najbardziej normalna – Nie wiem jak tam podchodzą do aniołów. Nie wiem też czy nie zrobimy takiego myku, że im zwyczajnie nie powiemy, że masz skrzydełka, co?
 Jak na złość papierosa nie ubywało tak szybko jak zazwyczaj, a delektowanie się tym ruskim szajsem było przeciągane w czasie tyle ile tylko się dało. Drogi nie zostało już tak wiele, a Boris cieszył się ostatnimi spokojniejszymi chwilami, o ile tak można było nazwać szaleńczą jazdę, tuż przed tym jak będzie musiał użerać się ze strażnikami.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Czy jemu się zdawało, czy to, co znalazł Boris, wydało z siebie cichy dźwięk lądowania z powrotem w miejscu, z którego to wydobył? Hanael też wydał z siebie cichy dźwięk, jednak bardziej niż „puc” było to „o nie, no nie”. Boris doprowadzał go do wszelkich złych odczuć takimi zachowaniami. Anioł chciał płakać, krzyczeć, wymiotować, a na koniec błagać, by to się więcej nie powtórzyło. Wiedział doskonale, że i tak się powtórzy, raz za razem i za kolejnym razem. Nieprzyjemna gula wezbrała w jego gardle, skutecznie wzbraniając Soleila od odezwania się.
 Nie wiedział jak tym zakręcić, jak sprawić, by faktycznie skręciło, więc po prostu pozwolił Borisowi pokierować swoją niewinną, anielską rączką. Gdyby nie bał się poruszyć, pewnie obróciłby się i obrzucił podopiecznego spojrzeniem pełnym wyrzutu, jakie przecież się mu należało. Należała mu się też całkowicie poważna rozmowa o szacunku do innych, o tym, że nie należy ich straszyć. Sapnął, kiedy mężczyzna oparł się o niego; mimo wszystko był to dość znaczący dodatkowy ciężar.
 Och, no tak. Jeszcze do tego wszystkiego brakowało psa, tej istoty, która najpewniej nosiła na  sobie miliony klątw nieboskich. Długie, twarde pazury wgniatały się w delikatną skórę anioła, na co temu ciężko było zareagować czymś innym niż proszące „zabierz go”, przynajmniej w pierwszej chwili. Dopiero w kolejnej użył mocy, by zmniejszyć nieco przyciąganie zarówno psa, jak i właściciela. Tylko nieco; nie chciał, by odlecieli sobie nie wiadomo gdzie. Tym sposobem wszelkie ciężary natychmiastowo zelżały, a Hanael odetchnął. Kot z kolei przepełzł na tyły i wbił pazury łapek wszelakich w siedzenie, na którym wcześniej siedział anioł z całym zwierzyńcem.
Byłem, żeby cię szukać. Spotkałem chłopca, Shōkichi się nazywał… Widział cię z jakąś rogatoskrzydlatą kobietą – wyjaśnił. – … Martwiłem się – dodał po chwili, spuściwszy wzrok. Zupełnie tak, jakby to było coś złego czy niepożądanego. Tak, jakby jego rola była powodem do wstydu, a przecież tak bardzo ją kochał. Borisa przecież też.
Nikt nie był do mnie negatywnie nastawiony. Popytałem o ciebie, powiedzieli mi, że pewnie pijesz w gospodzie, ale jak tam poszedłem, to ciebie już nie było. Zrobiłem zakupy, pożegnałem się z Kicchim i poszedłem szukać cię dalej… I… zahamuj, bramy – poprosił, wyślizgując się spod niego, jednak dalej trzymając jedną ręką kierownicę. Wypuścił go spod kontroli grawitacji, by naciskanie na hamulce nie okazało się czasem zbyt trudne.
                                         
Hanael
Anioł
Hanael
Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Hanael; na Desperacji Soleil


Powrót do góry Go down

 Bram Skalnego Miasta, rosnących przed maską zdezelowanego pojazdu z każdą sekundą, nie dało się przegapić. Tym razem buggy nie miało na jednym z siedzeń żywej przepustki pozwalającej na ewentualnie ominięcie kolejki, ale już z daleka wyglądało na to, że nie będzie ona potrzebna.
Dobra, siadaj normalnie, bo przez twoje głupie pomysły zaraz będziemy mieli problemy – mruknął, starając się ukryć rozbawienie.
 Ostatni raz zaciągnął się papierosem i wyrzucił niedopałek przez okno, by w końcu wolną dłonią złapać pewnie kierownicę i tym samym pozwolić dzieciakowi na spełznięcie z jego kolan. Wyszczerzył kły w uśmiechu do swojego stróża, bo przyzwyczajony do swojej maski, bez niej nawet nie potrafił ukrywać dobrego humoru, nawet gdy chciał.
Martwiłeś? Przecież skoro tutaj byłem to chyba dobry znak, nie? To bezpieczne miejsce, ta banda dobrze wie co robi. Spokój od wojska, spokój od ludzi z kasyna i zero łowców na horyzoncie. Myślisz, że dlaczego cię tutaj zabrałem? To raj, w dodatku porządnie strzeżony, nie to co ten wasz zachwaszczony grajdołek.
 Boris zahamował gwałtownie, koła pojazdu zatrzymały się, ale sam buggy jeszcze sunął po sypkim piachu kilka dobrych metrów i gdyby nie ostateczne odbicie w prawo, które postawiło auto prawie prostopadle do kolejki, maska spotkałaby się z tyłem kupieckiego wozu. Azarow wyglądał jednak na niewzruszonego całym manewrem, podnosząc się lekko z siedzenia i ostentacyjnym wychyleniem się przez okno sprawdzając czy będzie miał dostateczne pole na naprostowanie złomu bez konieczności cofania. Oględziny wypadły pomyślnie.
Z Ying, szefową – sprecyzował, czując dziwnie niepokojące ukłucie nostalgii spowodowane samym faktem tytułowania tak kogokolwiek – Dobrych szpiegów sobie znalazłeś. Byłem w gospodzie i miałem w planach zostać tam do rana, ale wyskoczyłem żeby zobaczyć się ze starym znajomym. Ale cóż - jakby wyparował.
 Parsknął śmiechem i ruszył do przodu, gdy tylko zwolniło się miejsce przed nimi.
Zdam broń razem z wozem, jak poprzednio – rzucił do strażnika, zanim ten zdążył w ogóle się odezwać i po dostaniu pozwolenia na wjazd, skierował auto tuż pod wewnętrzne mury.
 Tym razem buggy wlokło się niemiłosiernie wolno jak na standardy łowczej jazdy, ale najprawdopodobniej wcale nie ze względów bezpieczeństwa, a ze zbyt małej, niepozwalającej się rozpędzić odległości do pokonania. Pojazd w końcu zamarł na swoim poprzednim miejscu znajdującym się tuż koło skrzyń należących do depozytu, noszącym jeszcze odbite na ziemi ślady gwałtownego ruszenia z miejsca przy poprzednim wyjeździe.
Broń zostaw, weź tylko Rurkę i to co potrzebujesz na teraz, później tu wrócimy jeszcze – rzucił do Soleila, wysiadając z wozu i wypuszczając z niego Bubusia, który widząc smycz w dłoniach właściciela, czmychnął przed siebie jak strzała, by uniknąć losu niewolnika.
– Jeżeli chcecie po coś wracać to radzę przed zamknięciem bram, później trudno się dostać do depozytu ot tak – przypomniał mu inny strażnik, podchodząc do całej hałastry w celu skontrolowania czy na pewno żadna broń nie jest wnoszona.
Wyrobimy się – zapewnił, zerkając szybko w górę w celu ustalenia aktualnego czasu, i wracając do szybkiego zbierania rzeczy najpotrzebniejszych, czyli głównie papierosów i chowania ich po kieszeniach.
 Na końcu przywiązał sznur do czegoś znajdującego się w stosach śmieci za siedzeniami, owinął drugi koniec liny wokół swojej dłoni i szarpnął gwałtownie powodując, że z auta na głupi pysk wypadła przeżuwająca coś rogata owca.
Chodź Bazyl, nie dąsaj się, zobaczysz targowisko. Soleil ci coś kupi.
 Kaprawe oczka zwierzątka rzuciły aniołowi wyzwanie.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Mógł w końcu usiąść po ludzku, to było jak zbawienie, niemniej jednak trochę niedocenione z racji tego, że anioła wciąż trzymał foch za zaistniałą sytuację. Skrzywił się i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, a jego twarz momentalnie zalała podskórna fala czerwonej farby. Nie czuł się komfortowo w bliższych fizycznych kontaktach i Boris dobrze to wiedział, a mimo to — a może właśnie dlatego — wciąż naruszał delikatne anielskie granice. Mina jednak momentalnie mu zelżała, nadając twarzy ponownie łagodnego wyrazu na widok uśmiechu dezertera.
Nasz… zachwaszczony grajdołek—
 Kolejna wariacka akrobacja samochodu, a może jeszcze dodatkowo jakieś salto wykręcone przez żołądek stróża znalazło dla siebie miejsce? Soleil wydał z siebie błagalny dźwięk, coś na granicy jęku i miauknięcia, podobny zresztą wypuścił z siebie kot, niedawno ochrzczony jako Maurycy. Hanael czuł, że nie wytryma za długo tej jazdy i że jeszcze dwie, może trzy takie przejażdżki spowodują, że sam odda się w ręce ośrodka opieki w M-3.
Może i dobry znak, skoro byłeś z szefową i nie przekazała cię na krojenie w zamian za spłatę długów. Och, Boris, nie zrobili ci tego, masz obie nerki, prawda? – spytał z nieudawaną i nieukrywaną troską, podskórnie gotów, by w każdej chwili dokonać oględzin nerek dezertera. Zmarszczył brwi na wzmiankę o znikaniu, modląc się, by jego podopieczny nie miał z tym znikaniem nic wspólnego. Zmiana prędkości, przejechanie koło strażników, to sprawiało, że anioł czuł się minimalnie pewniej.
Nie mam broni… A on nazywa się Maurycy, już ci mówiłem – upomniał. Kto nazwałby kota Rurka? No tak, przecież miał do czynienia z Borisem. On nazwał owcę Bazyl a oczywistym było, że to imię idealne dla bawoła. Anioł zaprosił kota do torby, w której natomiast miał tylko wystrugane na wszelkich postojach, a zwierzak z ociąganiem wpełzł do bagażu, obserwując łowcę swoimi absurdalnie  wręcz wytrzeszczonymi złotozielonymi ślepiami. Na pewno zastanawiał się, kiedy Lazarus wpakuje ich na ołtarz ofiarny jakiegoś dziwnego kultu.
 Soleil dał Borisowi rozmawiać, nie lubił przejmować inicjatywy, więc oddawał pałeczkę komuś, kto dobrze  się z tym czuł. Zamyślił się, zawiesił na dłuższą chwilę, wodząc spojrzeniem po tych raz już widzianych budynkach z kamienia i namiotach. Nie mógł  się temu nadziwić. To miejsce było niesamowite, prawie tak jak…
 Podskoczył, zaalarmowany hałasem ze strony samochodu. Co, ta owca… Tu była?
Zobaczymy – przyznał zgodnie z prawdą, nie do końca jednak rozumiejąc w ogóle ideę handlu. W Edenie w pewnym sensie tego nie było… Tak samo jak niepokojącego owczego spojrzenia. Wzrok anioła odnalazł twarz podopiecznego.
Boris… gdzie chcesz iść?
                                         
Hanael
Anioł
Hanael
Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Hanael; na Desperacji Soleil


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach