Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Czas akcji: grudzień 3005.
Miejsce akcji: klub Venus.

Światła, kamera, akcja!
 No, prawie. Moroi Hachirō, mimo że zazwyczaj wychodząc gdzieś wyglądał dobrze, dziś się tak nie czuł. Tym razem nie dostał tego, czego chciał, z taką łatwością, jakiej się spodziewał. Dzień w dzień powtarzał sobie, że dziś mu się uda, a każde jego działanie prowadziło do  odwrotnego niż zamierzony skutku. Może powinien przestać się starać, dać sobie siana? Albo po prostu odreagować i poddać się chwili słabości? Jak dziecko, czuł się jak zagubione dziecko. Dawny styl życia powrócił do niego na ten wieczór i znowu miał wrażenie, że jest w tym wszystkim nowy.
 Kiedy zaczynał szlajać się po klubach, był dalej dzieciakiem, który raczej zakradał się do nich niż wchodził legalnie i czepiał się starszych mężczyzn, byleby kupowali mu drinki, których zaś nazw nie potrafił powiązać z niczym konkretnym. Pił bez wprawy, bez wiedzy, bez umiejętności, byleby pić. Teraz był w podobnym stanie, jednak głównie za sprawą tego, że nie chciało mu się zwracać uwagi na nic poza faktem przyjmowania alkoholu. Nie był w tym najlepszy i głowę miał raczej słabą, jednak był w sytuacji o tyle komfortowej, że nigdy pod wpływem napoju bogów zabawy nie zdarzało mu się zwracać.
 Muzyka dudniła w jego uszach, a Moroi nie umiał zwracać uwagi ani na brzmienie jej samej, ani słów przeplatających się przez kolejne dźwięki wygrywanej melodii. Nie był w stanie się bawić; nie miał na to humoru ani sił, podejrzewał, że jeśli się podniesie, to będzie musiał szukać podpory w jakimś innym uczestniku imprezy. Może i by to nie było takie złe wyjście? Może w końcu dostałby od kogoś uwagę, nawet jeśli miałby to być tylko substytut tego, czego faktycznie oczekiwał?
 Uniósł spojrzenie na barmana, analizując go od niechcenia. Słyszał plotki, jakoby pracownicy lokalu byli androidami, jednak mimo wszystko ich ruchy wydawały się dość ludzkie. Momentami zbyt efekciarskie podczas mieszania alkoholi, syropów i innych składników, ale pamiętał, że sam lubił choćby lać mleko do kawy pod różnymi kątami, z różnej wysokości, wykonując różne ruchy przy tym. Mógł sobie na to pozwolić, gdy wyrobił sobie pewną wprawę.
 Zbyty uśmiechem barmana, obrócił się na barowym stołku i oparł się łokciami o ladę. Obrót przysporzył mu lekkich zawrotów głowy, jednak nie dawał tego po sobie poznać. Szukał spojrzeniem kogoś ciekawego, może z nadzieją na to, że dziś, tak jak w dawnych latach, wyrwie sobie sponsora na ten wypad. Nie wiedział, co myśleć o tej chęci; naraz chciał, ale i bał się, że będzie to nieuczciwe wobec…
 Nieważne. Potrząsnął krótko głową. Przecież nie byli razem. Przecież tamten miał dość Hachiego. Pewnie nawet wcale go nie lubił, tylko chciał uprzejmie dawać mu sygnały, że nie jest zainteresowany. Nagłe uderzenie mdłości sprawiło, że Hachirō dopił swojego drinka i chwiejnie, ale nie aż tak, zaczął kierować się w stronę balkonów. Niezbyt już bystre spojrzenie wychwyciło praktycznie czarne tęczówki wysokiego mężczyzny, może jego równolatka, może nieco młodszego albo i starszego. Może kiedyś coś ich łączyło, może był to dawny klient jakiegoś lokalu, w którym Moroi pracował, a może po prostu jakiś sąsiad z C4?
 Krótki uśmiech przeszedł po ustach rudego, a spojrzenie na moment zostało na dłużej na tamtym mężczyźnie, powodując niezbyt przyjemną sytuację. Hachi uderzył w jakąś kobietę, która z kolei w wyniku szoku oblała go zawartością swojej szklanki. Wojskowy otworzył szeroko usta, po trochu otrzeźwiony chłodem, z jakim jego ciało spotkało się, gdy zimna mieszanka wsiąkała w jego koszulkę. Syknął przekleństwo, po czym spojrzał na kobietę, nie wiedząc, czy wszcząć awanturę („nie umiesz chodzić, głupi babunie?”), czy raczej przeprosić i liczyć na to, że całość potoczy się tak, jak zwykle w głupich romansidłach.
 Uniósł dłonie w obronnym geście i wymamrotał przeprosiny, fortunnie jednak nieznajoma postanowiła wrócić do swoich zajęć. Sam zdecydował się na to, by jednak pójść na ten balkon. Ochłonie chwilę, może trochę wytrzeźwieje. Poprawił bluzę, chcąc zakryć nią wilgotną plamę. Jeśli miał jeszcze spróbować dziś coś wyrwać, to lepiej tylko śmierdzieć alkoholem niż jeszcze wyglądać na okrutnie zapoconego. Podmuch powietrza uderzył go w twarz gwałtownie, jednak przyjemnie. Był tak dobrą odmianą po duchocie klubu, choć Hachirō podejrzewał, że przyczyni się do przeziębienia. Oparł łokcie o barierkę, a głowę o otwarte dłonie.
Ja pierdolę, kurwa mać…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ostatnimi czasy większość wieczorów spędzał poza domem. Świeżo wypuszczona w obieg książka pozostawiła po sobie tymczasowo spokój ducha i przeświadczenie, że należałoby nadmiar pieniędzy, otrzymanych od wydawcy, wydać na takie i inne pierdoły. Nie umiał siebie zaskakiwać. Ale jeśli on tego nie zrobi, to kto inny mógłby? Chciał się rozpieszczać. Wiedział, że poradził sobie bardzo dobrze. Nie zawiódł czytelników. Nie zależało mu na nich jakoś szczególnie bardzo, skrzynkę pocztową przestał przeglądać dawno temu. Te czterysta stron wypełnione rzędami znaków o dość sugestywnym znaczeniu pozostawiały mu otwartą furtkę do wystawnego życia, które tak uwielbiał. Za to był fanom wdzięczny. Za pieniądze na swoim koncie. Dlaczego więc nie miałby sam zająć się swoimi potrzebami? Ciężko pracował, żeby sobie na to pozwolić.
Dzień zaczął od swojej ulubionej tradycji, jaką było umówienie się z krawcem na wykonanie świeżutkiego garnituru szytego na miarę. Może niewiele projekt różnił się od wszystkich innych, jakie trzymał w szafie, ale na pewno prezentował się odpowiednio. Klasycznie. Pasował do jego smukłej sylwetki i podkreślał ją, czerń zaś przyjemnie kontrastowała z bladą skórą mężczyzny. Jedynie usta zaciśnięte w wąską linię zdawały się mieć jakikolwiek kolor, wchodząc w malinowy odcień.
Ishida uwielbiał ten ład, nad którym sprawował pieczę, prowadząc te pozornie smętne, samotne życie. Nie dopuszczał do siebie ludzi, bo ludzie to chaos na dwóch nogach. Krzykliwy chaos, wtrącający się ze swoją świadomością w jego buty. Zaglądający do jego szafek. Głaszczący jego kota. Obudził się dzisiaj sam, a zaśnie z tym, którego sam sobie wybierze, wytyczając pomiędzy nimi bardzo wyraźną granicę. Jedna noc. Podzieli się jedną nocą. Tyle może dać od siebie, łaskawca pieprzony, za zduszenie w zarodku potrzeby bliskości. Zwykła słabość.
To tylko ten jeden raz.
Z Valentinem jest inaczej.
Nie chciał dzisiaj myśleć o Rosjaninie. Czuł destrukcyjny wpływ mężczyzny na swoje ułożone życie, dlatego wolał się odcinać od tego jak najczęściej się dało. Nawet jeśli zaprzeczył sam sobie, wpuszczając go do domu tamtej nocy, skrwawionego od głupiej, pijackiej bójki w barze. To nie było jednorazowe. Spędził z nim dwie noce. Złamał własne zasady. Hipokryta.
Ale odpokutował, prawda?
Wizja wizyty w Venus chodziła mu po głowie już od jakiegoś czasu. Dzisiaj jest dzień rozpieszczania się, dlatego w końcu zdecydował się spełnić tę jedną zachciankę. Po co szukać dalej? Znalezienie sobie kogoś na noc było kolejną pozycją na liście. Gdzieś pomiędzy potrzebował napić się drinka lub dwóch, machnąć kartą, postawić kolorową jeszcze komuś, zagadać, udawać kogoś ciekawszego. Kim dzisiaj będzie?
Maklerem giełdowym? Było.
Chirurgiem plastycznym? Było.
Poszukiwaczem talentów? Było.
Jego loża pełna była obcych kobiet i mężczyzn. Każdy flirtował z każdym. Każdy próbował Jina zagadać i złapać na swój własny haczyk. Zainteresować sobą. Czuł się dobrze w centrum zainteresowania, ale nie czuł się tak wyjątkowo. Gdzieś w międzyczasie jego spojrzenie przyciągnął ognistowłosy chłoptaś. Ile mógł mieć lat? Pijany wyglądał najpewniej na młodszego niż w rzeczywistości. Tak łatwo dał złapać się na te starą jak świat sztuczkę z utrzymaniem kontaktu wzrokowego. Jin parsknął cicho śmiechem. Czy to będzie takie łatwe? Tak przyjemnie łatwe? Coś nowego. Coś innego. Przyda się do nowej książki, wyobrażenie niedoświadczonego chłopca złapanego na przynętę.
Podniesie się z kanapy. Weźmie drinka do ręki i ruszy w stronę balkonu. Prawdopodobnie rudy nawet go nie usłyszał, Jin niekoniecznie chciał być usłyszanym. Oprze się o barierkę obok niego i wyciągnie z kieszeni eleganckich spodni... paczkę chusteczek. Podsunie mu ją. Przezorny zawsze ubezpieczony, a w barze zawsze może się coś ulać, prawda?
- Nie skacz, nie warto. Ona nie ma do ciebie żalu za tamtego drinka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Naraz spodziewał się i nie spodziewał, że ktoś go zaczepi. Był przecież ładniutki, ale niewiele więcej miał do zaproponowania. Inni jednak nie mieli pojęcia o tym, jaki naprawdę jest; mógł więc bezkarnie na pojedyncze noce udawać stosunkowo niewinne stworzenie. Przynajmniej do chwili, kiedy nie zaczynali się interesować bliznami na jego ciele. Były równie paskudne co jego charakter. I wstrzymywały go przed zbliżeniami, o ile ewentualni partnerzy nie byli czysto nastawieni na zaspokojenie swoich potrzeb. Nie chciał, by ktoś oglądał go od góry do dołu i—
 Drgnął niespokojnie, kiedy wśród głosów uczestników zabawy wyrwał się jeden, skierowany prosto do niego. Chwilę udawał, że to jednak nie on był adresatem tego komunikatu, jednak ciężko było mu się nie uśmiechnąć. Dopiero parę sekund potem podniósł wzrok na mężczyznę, wciąż niemądrze wykrzywiając usta w uśmiechu. Zlustrował go pobieżnie nieznajomego niezbyt już bystrym wzrokiem. Prezentował się znacznie lepiej niż Moroi, który zaś wyglądał tak, jakby ledwo co się obudził… Oczywiście, gdyby przypisać mu raczej niewinność i jakby zignorować miejsce, w którym się znajdowali.
Ha… Hej, dzięki. Ale raczej się nie popłaczę, a w brzuchu wszystko mi dobrze leży. – Mimo to przyjął chusteczki i schował je do kieszeni bluzy. – Zapisałeś tam może swój numer, czy powinienem ci je dać raz jeszcze? – a co mu szkodzi? Wątpił, by brunet podszedł do niego tylko z dobrego serca. Przecież nie zakochali się w sobie od pierwszego naprutego wejrzenia, takich bajek nie ma. Jeśli się myśli choć trochę.
Och, chyba że dajesz mi je, bo chcesz sprawdzić, czy jak mnie oblejesz, to dam się wyciągnąć na przebieranie się. Nie pogardziłbym, może mój dzień byłby choć trochę lepszy – zwieńczył wypowiedź westchnieniem. – Ale nie musimy się przejmować głupotami, nie? Nie wiem jak ty, ale ja tu jestem dla zabawy. Robisz coś ciekawego?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nieporadność rudowłosego wydawała mu się urocza, nawet jeśli przeczuwał, że zasługę ma w tym ilość wypitego alkoholu. Jin podeprze podbródek na ręce, wspierając się przy tym na balkonie łokciem. Wciąż patrzył na mężczyznę, przyglądał mu się uważnie, może trochę oceniająco. Nie umiał tego ukryć. Na pewno nie spodziewałby się, że ten jest niemal jego rówieśnikiem. W rzeczywistości przecież dzieliło ich może rok czy dwa. Takiej różnicy się nie odczuwa.
Zapisałeś tam może swój numer, czy powinienem ci je dać raz jeszcze?
Jin parsknie śmiechem, zakrywając wierzchem dłoni usta. Dokładnie tak, jak człowiek się śmieje, gdy chce wyglądać na rozbawionego, nawet jeśli tekst był tak banalny jak tylko mógłby być, więc i niekoniecznie bystry. Jin nie potrzebował tej nocy niczego bardziej lotnego, nie wymagał. Nie miał zawyżonych standardów i nie oczekiwał, żeby jego potencjalny partner na tę jedną noc był jakimś szczególnym erudytą. Nie do tego potrzebował jego aparatu mowy.
- Mogę zacząć [robić coś ciekawego]. Widocznie mamy te same priorytety.
Wyciągnie dłoń w jego stronę, prostując plecy. Grzeczne przywitanie po gentlemeńsku, mógłby mu równie dobrze dłoń ucałować, ale nie chciał dostać w nos z odrzutu zszokowanej dłoni. Rzadko kiedy mężczyzna mógłby się spodziewać, że ten drugi chce pocałować jego wierzch dłoni.
- Naprawdę potrzebujesz mojego numeru? Możemy spędzić trochę czasu w cztery oczy. Chyba spodobały ci się te moje. Czuję się zobowiązany do zadośćuczynienia wypadku, który mogłem spowodować, przypadkowo łapiąc w sidła twoje spojrzenie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Och, śmiech zazwyczaj traktował jako dość dobry znak, zwiastujący często wkupienie się w czyjeś łaski. Jeśli on był błaznem, to ktoś mógł stać się jego królem, choćby tymczasowym, Hachiemu niekoniecznie przeszkadzało obieranie takiego planu, układu ról. Mógł być kimkolwiek, mógł dopasować się do na bieżąco badanych potrzeb, i małe zatracanie się w tym nie stanowiło dla niego większej przeszkody. Podobało mu się i powoli się dowiadywał, na jakim gruncie stawiał kolejne kroki.
 Lekko odepchnął się od barierki i jakimś cudem nie wywołało to u niego żadnego szczególnie nieprzyjemnego efektu. Spojrzał na dłoń mężczyzny i ułożył na niej swoją. Zachichotał krótko; czuł się zupełnie tak, jakby mimo słyszalnie męskiego głosu został wzięty za kobietę. I zupełnie tak, jakby był proszony do tańca. By zepsuć bajkową otoczkę, należy jednak napomknąć, że Hachirō nie utożsamiał się w tym momencie z żadną niewinną księżniczką, taką jak Kopciuszek czy Śnieżka. Bardziej pasował na czarny charakter.
Czas w cztery oczy to zdecydowanie mój priorytet – odpowiedział szybko, choć nieco speszonym tonem. Głos trochę nie współgrał z uśmiechem, śmielszym, pasującym natomiast do przymrużonych w psotnym wyrazie oczu. Zostawało w nim mniej i mniej złego humoru, który pchnął go w to miejsce. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Przypadkowo? Podobno wszystkie najlepsze rzeczy wynikają z przypadku. – To było prawie romantyczne, prawie, bo raz, że Hachi nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia, a dwa, że romansowanie na poważnie było dalekie od jego zamiarów. Niektórzy tak twierdzili też na temat dzieci powstałych w wyniku wpadki, ale tutaj nie było takiego zagrożenia. Hachirō jeszcze zmniejszył dystans między nimi, jakby ignorując fakt, że powinien się wstydzić bycia przesiąkniętym zapachem alkoholu do cna. Powinno mu też być wstyd tego, że się napalał, a może jednak tamten po prostu chciał być dla niego miły.
Nie wiem, czy mam jeszcze ochotę na drinki, czy wolałbym… coś innego – tu pojawiła się wyczuwalna sugestia, ciągnąca tylko temat tego, że powinni zaznać nieco spokoju. Przynajmniej takiego w pojęciu „mniej hałasu, spoconych ciał i pijanych ludzi”. Bo wątpliwe było, przynajmniej w mniemaniu Hachiego, że spędzą noc na czymś spokojnym.
Złapałeś mnie na spojrzenie, to złap też moje imię. Hachirō. Mam pewne wrażenie, że mogłoby ci się przydać.
 Nawet jeśli tylko na jedną noc, nawet jeśli tylko na jedną przysłowiową noc, która wiązałaby się ze spędzeniem razem ledwie kilku godzin. Trafił mu się dość fajny okaz, nie jakiś głupi osiłek, nie jakiś przegryw. Nieznajomy wyglądał porządnie, nie próbował robić niczego wbrew woli rudzielca, a choć jego słowa jasno sugerowały zamiary, to nie wydawał się napastliwy. Podobało mu się to, w jakim kierunku i w jaki sposób to wszystko się rozwijało. Trzeba było jeszcze dotknąć odpowiednich strun.
Mamy jeszcze na co czekać? – Nie przerywał kontaktu wzrokowego, samym spojrzeniem był jednak zdecydowanie bardziej napastliwy niż słowami czy gestami. „Chodźmy już, chodźmy. Bo nocy nam zabraknie” – zdawał się przekazywać samym wzrokiem.
Robi mi się trochę zimno. Złapanie cię za rękę było fajne, ale wolałbym nie złapać żadnego przeziębienia. Pokażesz mi dobrą drogę na dziś?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

O ile Jin jeszcze przed chwilą miał ochotę na wdrożenie niewinnej gry domysłów, tak rudy zdawał się przeć mocno do przodu, wyprzedzając wszelkie przypuszczenia bruneta na łeb na szyję. Azjata wydawał się być zaskoczony jego bezpośredniością. Nawet ci najbardziej nieskrępowani z jego jednorazowych kochanków nie byli tak konkretni w swoich życzeniach i zamiarach. Jin, choć tego akurat starał się nie pokazać, nabrał delikatnego dystansu do tej znajomości. Nie chciał przecież przypadkiem trafić na kogoś... zbyt zaangażowanego. Zdarzało się, że wpadał na indywidua szukające sobie sponsora, w czego cenie była ich własna ochota na małe sam-na-sam.
Czy zgadzałby się z rudowłosym, co do jego słów zwieńczających istotę przypadku. Może się okazać, że ich dzisiejsze przypadkowe spotkanie zaowocuje czymś szczególnym. Byleby nie obietnicą kolejnego razu, złożoną całkiem przypadkiem. Ishida nie miał zamiaru obiecywać czegokolwiek, co sięga dalej niż po wzejściu słońca o poranku. Teraz ciemne oczy, wodząc za nim spod równie ciemnych rzęs, mogły jedynie zagwarantować, że Jin ma dużo do zaoferowania.
- Może chciałeś być złapanym? Wtedy z mojej strony nie byłoby to wcale przypadkowe usidlenie. Wyszłoby na to, że to ty złapałbyś mnie we własną pułapkę, Hachiro.
Uśmiechnie się z lekką kokieterią w spojrzeniu. Przygryzie delikatnie wargę od wewnątrz, choć nie był to wcale nerwowy gest. Prędzej mimowolny, gdy myśli skupione były na czymś innym niż kontrolowanie odruchów. Nastrój Ishidy kazał mu podjąć się tej szalonej grze, w którą chciał z nim grać Hachiro. Inna niż jego własna, bo nie miał nad nią takiej władzy. Co najwyżej może poznać zasady i... ewentualnie parę złamać. Może najpierw nagiąć.
Mamy jeszcze na co czekać?
- Gdzie tak pędzisz? Noc jest jeszcze młoda. Jeszcze pomyślę, że nie jesteś wcale zainteresowany mną, tylko tym, co mogę ci dać... co wcale mi nie przeszkadza. Lubię szybko przechodzić do rzeczy, znosząc znaczenie imion i czułości.
Wciąż trzymał go za dłoń. Jeśli są tacy skoncentrowani na jednym kierunku, pozwoli sobie lekko unieść kończynę mężczyzny i ucałować jej wierzch. Niemal musnął skórę ustami, pozostawiając po sobie tylko widmo ciepłego oddechu.
- Możesz mówić mi Jin, ale szczerze - nie przywiązuj się do tego imienia. Jeśli tylko chcesz, mogę być dla ciebie kimkolwiek innym. Może kimś, kogo ci brakuje? Czyje imię chciałeś wykrzyczeć tej nocy, a skończyłeś w klubie szukając ucieczki?
Próbował go rozgryźć. To może być pusty strzał, ale gdzieś w środku miał wrażenie, że pójście na łatwiznę przez puszczenie się z kimkolwiek zainteresowanym było jego własnym krzykiem. Nieszczególnie o erotycznym podłożu. Chciał się wyżyć. Puścić, żeby wyrzuty sumienia nie pozwoliły mu zrobić tego ponownie, gdy tylko tej konkretnej osobie ponownie spojrzy w oczy. Jin miał zamiar zostawić na rudowłosym swoje ślady, ale jeśli sytuacja wymaga innego podejścia... Mogliby utrzymać te chwilę słabości w całkowitej tajemnicy czterech ścian sypialni Azjaty.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czy chciałbym być złapaaanyyyym… – powtórzył sam do siebie pytanie, przykładając palec do ust, by podkreślić, jak bardzo się zastanawia. Błysk w oku zdradzał tu jednak za dużo i stanowił tu niemą zgodę, która pojawiła się o wiele wcześniej niż odwlekana werbalna.
Może chciałem. Może to ja szukałem ciebie. – Palec z ust przeszedł na mostek drugiego mężczyzny, a uśmiech z zadziorności przeszedł na maskującą ją niewinność. Bladoniebieskie spojrzenie nie opuszczało jednak jednej linii z tym tak głęboko ciemnym. Nie próbował odszukać w nich niczego, co obiecywałoby długi i gorący romans. Nie szukał zapewnień, obietnic, większych czułości, pozorów bezpieczeństwa. Jedna noc była wystarczająca. Budziła dostatecznie dużo wciąż uśpionego poczucia winy.
Mam trochę doświadczenia w łapaniu ludzi na różne  sposoby. Ale podejrzewam, że ty też – przemilczał jedynie fakt, że profesjonalnie zajmował się łapaniem nie-ludzi. Nie. Praca niech zostanie odcięta od interesów cokolwiek prywatnych. I praca, i pewien osobnik, z którym powinny go łączyć czysto zawodowe kontakty. Wargi lekko drgnęły, jednak rudy aktorzyna nie pozwolił im się wygiąć ku dołowi.
Chyba sam sobie odpowiedziałeś na pytanie – odbił piłeczkę i przekrzywił głowę na bok, jedynie połowicznie imitując zainteresowanie. Twarz miał delikatnie zaczerwienioną na policzkach i nosie, jednak ciężkie do określenia było, czy to przez temperaturę, która zaczynała dawać się we znaki, czy przez spożyty alkohol, czy przez ekscytację. Zamyślenie zawisło w jego umyśle na dłuższy moment; powinien podjąć niewinniejsze kroki, ciągnąć go za język, prowokować, czy po prostu iść drogą czynów, a nie słów?
O, po tym wnioskuję, że masz do zaoferowania sporo słodyczy dla mnie… – skomentował pocałunek złożony na jego własnej dłoni. Przygryzł delikatnie wargę, po czym wolno puścił ją. Momentalnie jednak spiął się cały na wspomnienie o kimś. Przesunął swoją dłonią po tej jego, jakby chciał ją zabrać, jednak tego nie zrobił.
W moich ustach pojawiają się różne imiona i nie tylko imiona, Jin – i specjalnie zaakcentował to jego. Uniósł ze śmiałością podbródek i w jego oczach można było odczytać wyzwanie, ale i kłamstwo. Od dawna nie zabawiał się z mężczyznami i ta świadomość spadła na niego dość nagle, zupełnie jak fakt, że…
Nie krzyczałbym jego imienia. Nie podobam mu się. Zmieniłem dla niego tak dużo, a on ma to daleko gdzieś. Nie ma co zmieniać przyzwyczajeń dla jednej osoby. Ocean jest pełen ryb – wyrzucił z siebie pewnym tonem. Gdyby tylko wyleczenie się z miłości (czy to było to?) było tak łatwe, jak się wydawało…
Ładnie operujesz słowami – zauważył. – Jakbyś był aktorem albo pisarzem, nie? Nie mam nadziei i oczekiwań wykraczających poza ten wieczór. Nie spodziewam się niczego poza krótką przyjemnością. Ewentualnie porwania, gwałtu i morderstwa, ale to przereklamowane… – Machnął ręką, którą w końcu zabrał Jinowi. Tak naprawdę był otwarty na wszystko. Rolę zabawki na jedną lub więcej nocy miał obcykaną, rozmaite zachcianki już obskoczył, więc nie widział większej różnicy w tym, jaki los go spotka.
Doceniam, kiedy ktoś przynajmniej wydaje się niegłupi. Doceniam też, kiedy słowa przesuwają się w stronę czynów. Możemy wcielić naszą małą grę w życie gdzie tylko zechcesz. Musisz mnie tylko poprowadzić, Jin. Dobrze odgadłeś to, co leży mi na sercu, więc liczę na ciebie.
 Krótki kredyt zaufania zaczął ze śmiałością wprowadzać w życie, gdy odwdzięczył się za poprzedni pocałunek kolejnym, tym razem wymierzonym w usta wyższego mężczyzny. Bez względu na to, jak tamten zareagował, Hachirō chwycił go lekko za rękaw i pociągnął w stronę wyjścia z balkonu. Nie lubił, kiedy kazało się mu czekać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach