Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down


kilka miesiący temu, szpital w M-3


Kropek szedł tuż zanim. Major nie miał serca zostawić go za drzwiami. Było zimno i, choć na razie nie padało, to zbierało się na deszcz, który wnet miał lunąć. Ulewa była zaplanowana z tygodniowym wyprzedzeniem na godzinę czternastą; brakowało do niej zaledwie czternastu minut. Po wmaszerowaniu do recepcji, przez którą chcą czy nie chcąc musiał przejść, by znaleźć się w innej części szpitala, pielęgniarka spojrzała na niego spode łba. I już wiedział, że będzie musiał się srogo tłumaczyć z obecności czworonoga w tej iście sterylnej placówce.
   — Panuje tutaj zakaz wprowadzania zwierząt, więc musi pan zawrócić — zakomunikowała posługując się przy tym znudzonym głosem. Wskazała na skrócone zasady placówki zamieszczone na drzwiach wejściowych.
   Rzucił na nie okiem z udawanym zainteresowaniem, odnajdując traktujący o tym punkt. Żałował, że nie dysponował pakietem uśmiechów na każdą okazję, więc nie pozostało mu nic innego, jak wzruszyć bezradnie ramionami. Zerknąwszy ukradkowo na Kropka, który chciał iść dalej, mimo sprzeciwu personelu, zagwizdał pojedynczo w celu zwrócenia mu uwagi, że nie wolno. Gdy pies skonfrontował swoje czarne ślepia z twarzą właściciela w końcu zrozumiał w czym rzecz.
   — Wiem o tym, ale jednak liczyłem, że w tym wypadku uczyni pani wyjątek — podjął, ale przez ograniczoną ekspresję twarzy nie był w stanie zademonstrować jej swojej skruchy, więc w dalszym ciągu wyglądał jak wyciągnięty spod prawa bandzior. Kropek przejął inicjatywę; podreptał ku kobiecie i zamerdał ogonem, choć żaden z nich nie dysponował pewnością, czy stojąca przed nimi pielęgniarka miała słabość do zwierząt.
  — Dlaczego miałbym uczynić dla pana wyjątek? — zapytała z postępującym znudzeniem. Przyjrzał się podejrzliwie psu.
   Co prawda Aurich mógł sięgnąć po argument ostateczny i wylegitymować się, ale nie skorzystał z tej opcji. Wykorzystywanie swojej pozycji zawodowej nie było rozsądnym posunięciem.
   — Moja córka leży na ogólnym. Kropek chciałby się z nią przywitać. Obiecuję, że nie potrwa to długo — skłamał w końcu. Dalmatyńczyk w tej samej chwili podszedł do kobiety i dotknął nosem wierzchu jej ręki, po czym wbił w nią zasmucone ślepia. Mimowolne skonfrontowała palce prawej dłoni z szorstką sierścią psa, jakby w odruchu bezwarunkowym, po czym wyraziła swoją zgodę, podkreślając, że daje im maksymalnie dziesięć minut i ani sekundy więcej Major podziękował, a kilka sekund później odetchnął, gdy zniknął w kolejnym korytarzu.
   Kropek prowadził. Wiedział, gdzie leżał gabinetu Mayhem. Bywał tu nie raz. Aurich wiedział, że nie powinien go tutaj zabierać, ale mimo wszystko nie mógł się przed tym powstrzymać; to było silniejsze od niego. Na swoje usprawiedliwienie mógł powiedzieć tylko tyle, że akurat wracali z popołudniowego spaceru, a Ylva niestety nie mogła przejąć psa przez zajęcia na uniwersytecie, więc tak czy owak nie miał wyjścia, musiał zabrać go ze sobą. Deficyt leków przeciwbólowych był czynnikiem, który go do tego zmusił.
  Po kilkuminutowym spacerze dotarli przed drzwi opatrzone nazwiskiem pani doktor. W poczekalni nie było ani jednego pacjenta, więc poszedł do nich i zapukał. Odpowiedziała mu cisza. Nigdy nie lubił tego typu dylematów – wejść czy czekać? Ostatecznie pokusa, by unicestwić ból reumatyczny, zwyciężyła. Uchwycił klamkę w niesprawną dłoń i pociągnął za nią, otwierają drzwi do znajomego pomieszczenia. Zła decyzja: Kevorkian nie była sama. Przyjmowała pacjentkę. Chyba.
                                         
Aurich.
Generał Eliminatorów
Aurich.
Generał Eliminatorów
 
 
 

GODNOŚĆ :
Rokuro Aurich


Powrót do góry Go down

 Doktor Kevorkian miała wyraźnie dobry dzień. Od samego ranka biegała korytarzami szpitala, pokonywała schody i jeździła windami, a każdej z tych podróży towarzyszyło rozweselone nucenie. Gdyby tego było mało, jasną twarz zdobił zadowolony uśmiech. Momentami usuwający przechodniów z drogi kobiety — czasami ułożone miło usta przybierały wyraz szalonego naukowca, któremu pod skalpel wpadła nowa ofiara. Niewykluczone, że w jej przypadku było podobnie. Próbowała co prawda zachować pozory normalnej, lecz nie zawsze wychodziła z tej bitwy zwycięsko.
 — Nie ma sprawy, drogie dziecko, zajmę się tym z przyjemnością — odpowiadała za każdym razem, gdy któryś z lekarzy prosił o pomoc bądź przejęcie pacjenta z komplikacją nieco wykraczającą ponad umiejętności. Czytała historię medyczną niczym dziecko chłonące nową powiastkę kolorowej bajki podarowanej przez rodzica.
 Przerwa obiadowa (wymuszona na kobiecie przez jedną z pielęgniarek) okazała się nie lada wyzwaniem. Kevorkian siedziała wśród koleżanek jak na skazaniu. Z podbródkiem wspartym na wnętrzu dłoni oraz miną ostatniego cierpiętnika wysłuchiwała kolejnej opowieści o rozlanym przez niemowlaka soczku lub czerwonej skarpetce zagubionej w białym praniu. Prawdziwa tragedia.
 Mayhem była gotowa użyć jednego ze sztućców do ucieczki, a pomysłów miała blisko milion. Od niewinnego upuszczenia i potrzeby wymiany aż po wykwintne morderstwo. W przypadku drugiej opcji zyskałaby dodatkowy obiekt badań. Co mogło pójść nie tak?
 Wszystko.
 — Doktor Kevorkian? — położona na ramieniu May ręka podniosła jej wzrok znad mało apetycznej kanapki. Kobieta skonfrontowała dwubarwne spojrzenie z ciepłym obliczem recepcjonistki. — Przyszła ta studentka, o której wspominałam. Chce porozmawiać o praktykach i wygląda na bardzo zdeterminowaną.
 Nie czekając na ani jeden fakt więcej, brunetka odsunęła swoje krzesło z głośnym szurnięciem i wypadła z jadłodajni z prędkością porównywalną do rakiety. Wszystko było lepsze od siedzenia z tymi przekupkami.
 Do gabinetu wparowała niczym wichura. Szeroki uśmiech zdobił jej ozdobione matową szminką usta.
 — Dziecko, spadłaś mi jak z nieba — rzuciła na wstępie, przepuszczając młodą dziewczynę w progu. Drzwi zamknęła dwie sekundy później. — Jeszcze chwila siedzenia z tymi kwokami i sama zaczęłabym znosić złote jaja. Ileż można gdakać o niemowlakach i sukienkach?
 Na krześle usiadła z gracją. Końcówka fartucha jeszcze krótką chwilę lawirowała w powietrzu.
 — Ale zacznijmy od początku. Nazywam się Mayhem Kevorkian i często pomagam w tym szpitalu. Z zawodu jestem patologiem, pracuję dla wojska. Kim ty jesteś i co cię sprowadza w moje progi?
 Widać było, że na ustach miała jeszcze kilka ciekawych zdań. Właściwie układała już wargi w początek kolejnego słowa, gdy w pomieszczeniu zabrzmiało pukanie. Zaskoczona spojrzała w kierunku drzwi, nie będąc do końca pewną, kogo powinna się spodziewać. Zamieszanie związane z brakiem lekarzy całkowicie zaprzepaściło dzisiejszy harmonogram Kevorkian.
 Wskazówką okazało się wesołe szczeknięcie, które usłyszała w sekundę po naciśnięciu na klamkę. Wszystko stało się jasne.
                                         
Mayhem
Naukowiec
Mayhem
Naukowiec
 
 
 

GODNOŚĆ :
Mayhem Kevorkian


Powrót do góry Go down

 Dawno nie stresowała się niczym tak, jak tą rozmową. Zdwojona intensywność kolokwiów, wejściówek, zaliczeń i zajęć praktycznych brzmiała co najwyżej jak powrót do czasów liceum, kiedy to intensywna nauka wypełniała większość jej wolnego czasu. To się dało zrobić, wystarczyło tylko włożyć w sprawę odpowiednią ilość wysiłku. Ale nadrabianie praktyk? Nie. Nie i nie, a to nawet nie dlatego, żeby jej się nie chciało. Cały problem leżał w tym, że skoro opuściła pierwszy rok i dostała wyjątkową zgodę na uzupełnienie brakujących przedmiotów, miejsce w odpowiedniej placówce i opiekuna musiała załatwić sobie sama. Koleżanki i koledzy pospieszyli z listą wskazówek, osób u których nie robi się nic czy takich, którzy spędzają z tobą dwie godziny, a podpisują pięć. Z pewnością mieli dobre intencje, chcąc oszczędzić jej wyczerpania resztek wolnego czasu, Greenwood była jednak absolutnie przeciwna takiemu sposobowi działania. Już bardziej pomogliby, zastępując ją podczas mrożącej krew w żyłach konieczności przekonania kogoś kompetentnego, by zgodził się ją przyjąć. Nie potrafiła sobie wyobrazić takiej rozmowy; jedyne przebłyski, które czasem pojawiały się w jej głowie, stanowiły fragmenty niezwykle pesymistycznych scenariuszy. Na samą myśl miała ochotę uciekać w te pędy, wiedziała jednak, że czasu też jej nie przybywa. Należało szybko podjąć decyzję, wziąć się w garść i po prostu próbować. Jeśli jedna osoba odmówi, to może druga, trzecia czy choćby pięćdziesiąta szósta wreszcie się zgodzi.
 Na szczęście dla siebie nawet w momentach ogromnego stresu potrafiła sprawiać wrażenie, że nawet całkiem wie co robi. Miła pani z recepcji chyba dała się na to nabrać, choć może tylko uprzejmie nie zwróciła uwagi na to, z jak bardzo przerażoną istotą ma do czynienia. Obiecała zawołać panią doktor (choć Verity chyba z piętnaście razy powtórzyła, że nie ma takiej potrzeby i może zaczekać) i pokazała drogę pod gabinet, każąc zaczekać dosłownie chwilkę. Rzeczywiście, sprowadzenie lekarki nie zajęło długo – Greenwood nie zdążyła nawet zacząć panikować. Przemknęła tylko do wnętrza pomieszczenia i stanęła pośrodku, nie w pięć ni w dziesięć, nieszczególnie przekonana, czy powinna próbować wtrącić się w monolog starszej kobiety.
 Nie, zdecydowanie nie powinna.
 Co innego jednak, gdy zadano jej pytanie. Na tę okoliczność miała przygotowanych co najmniej dwadzieścia formułek o różnych właściwościach; wybór odpowiedniej zależał od tego, na jaką osobę trafi: czy taką, przed którą trzeba się giąć w ukłony, czy też może na kogoś bardziej wyluzowanego. Zamierzała już nawet wystosować jedną z nich, nim jednak choćby uchyliła usta, stanowcze pukanie przecięło ciszę jako pierwsze. Odruchowo zwróciła twarz w kierunku drzwi, choć czysto w teorii nie miała za bardzo prawa znać nikogo, kto mógłby się pojawić, no może poza nielicznymi wyjątkami.
 Akurat trafił się wyjątek!
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

  Aurich stał w progu gratulując samemu sobie złej decyzji, ale ciekawość zwyciężyła nad zdrowym rozsądkiem, więc, nie dbając o jakiekolwiek przejaw dyskrecji, rozejrzał się po pomieszczeniu, które imponowało porządkiem, a przynajmniej takie sprawiało wrażenie na pierwszy rzut oka.
  Po pobieżnym przyjrzeniu się - jak w dalszym ciągu przypuszczał -  pacjentce, od razu ją rozpoznał, choć tak naprawdę trudno było ją przeoczyć. Do tej pory nie widział, aby ktoś za wyjątkiem niej farbował włosy na zielono; pod tym względem nie było mowy o pomyłce.
  Kropek nie czekał na decyzje swojego właściciela; był zniecierpliwiony. Pobiegł w kierunku starszej kobiety z ogonem kiwającym się to na prawą, to na lewą stronę. Z jego gardło ponownie wydobył się ściszony szczęk, gdy rzucił ukradkowe spojrzenie siedzącej nieopodal Greenwood.
  — Wybaczcie, że przeszkodziłem. — Do uszu psa doleciał głos właściciela, ale w ogóle się tym nie przejął, zmuszając go do wypuszczania z ręku napiętej smyczy. Zbliżył się ku lekarce i oparł przednie łapy o jej kolana. Wystawił język i zerknął jej prosto w oczy z nieposkromioną radością, domagając się jej uwagi. W tym czasie Major kontynuował swoją wypowiedź: — Zaczekam za drzwiami, ale proszę cię o przygarnięcie psa, May. Nadal czuje oddech tej konserwatywnej pielęgniarki na karku. Gdy go tutaj zobaczy, bez litość nas wyrzuci.
  Objął wzrokiem oblicze małżonki Clifforda, by odnaleźć w jej spojrzeniu odpowiedź. W pierwszej chwili chciał się uśmiechnąć, ale jednak szybko zrezygnował z tej pokusy na rzecz pozbawionego wyrazu. Uczynił kilka kroków w tył. Powinien wycofać się już wcześniej. W zasadzie żałował, że przed przyjściem tutaj się nie zapowiedział. Wszak tabletki, które łykał nie znajdowały się w przeciętnym asortymencie szpitalnym, zatem Mayhem nie dysponowała nimi w każdej chwili. Nie przemyślał tego.
                                         
Aurich.
Generał Eliminatorów
Aurich.
Generał Eliminatorów
 
 
 

GODNOŚĆ :
Rokuro Aurich


Powrót do góry Go down

 — Wybaczcie, że przeszkodziłem.
 Chciała coś powiedzieć. W zasadzie zdążyła już uformować komentarz i rozchylić wargi w początku słów. Jednak jedyne co z siebie wykrztusiła, to odgłos zaskoczenia, gdy psie łapy wsparły się o jej uda, a nieco poniżej twarzy wyrósł psi łeb. Od razu wykrzywiła usta w szerokim uśmiechu ukazującym dwa rzędy równych, białych zębów. Całkowicie zapomniała o obecnych w gabinecie studentce i wojskowym. Cały świat skupił się na wesołym, nakrapianym psie. Kobieta wsunęła obie dłonie na policzki zwierzęcia, tarmosząc go z cichym śmiechem dobiegającym z krtani. Przemknęła palcami wzdłuż pełnego czarnych plamek karku, by następnie złożyć czuły pocałunek na głowie Kropka.
 Pies znów szczeknął. Wyglądał, jakby miał ze szczęścia wyjść z siebie i stanąć obok.
 — Nigdy nie przeszkadzasz, Rokuro — zaczęła, nie odrywając jednak wzroku od psiego ulubieńca. Tarmosiła go jeszcze krótką chwilę, ostatni raz mierzwiąc futro między uszami, zanim uniosła barwne tęczówki na twarz mężczyzny. — Nie mam serca wyrzucać Kropka, więc oczywiście, że go przechowam. Ty również możesz zostać, to nie pacjentka. Poza tym... — zerknęła przez ramię na czekającą dziewczynę. Posłała jej krótki uśmiech, z lekkością klepiąc zwierzę w bok, by już cofnęło łapy z jej ud.
 — To nie pierwszy raz, gdy leciutko naginam szpitalne zasady. Ale cichosza, bo żadne z was nie dostanie lizaka w nagrodę.
 Dorzuciła coś jeszcze, by oboje się rozgościli. Sama zajęła swoje miejsce za biurkiem, wsuwając na nos okulary. Chwyciła długopis w rękę, czym prędzej przekreślając coś w leżącym na blacie notatniku. Później nacisnęła przycisk na telefonie, czekając na dźwięk oznajmiający podniesienie słuchawki po drugiej stronie linii.
 — Pani Ayame? Niech mi pani na razie nie podsyła żadnego pacjenta, mam tu kilka naglących spraw do załatwienia. Gdyby przypadek okazał się niecierpiący zwłoki, wtedy ewentualnie można mnie wołać.
 Nie czekając na odpowiedź, cofnęła rękę, w drugiej wciąż obracając długopis.
 — A więc sprawy mają się tak. Ta młoda panienka przyszła pytać o praktyki i muszę przyznać, że zżera mnie ciekawość, dlaczego wybrała akurat mnie. Mamy dookoła wielu kompetentnych lekarzy, więc skąd taka decyzja? — przez chwilę chciała dodać, że odpowiedź "przypadek" nie byłaby zbyt satysfakcjonująca, lecz po sekundzie namysłu doszła do wniosku, że błysk w kolorowych oczach mówił sam za siebie. Mimo tego uformowała smagnięte szminką wargi w ciepły uśmiech.
 Skuwka stuknęła w ciąg zapisanych na kartce słów.
 — A ty? — zerknęła ku Majorowi. — Przyszedłeś po to, co zawsze i chcesz przekupić mnie swoją piękną bestyjką, żebym się pospieszyła?
                                         
Mayhem
Naukowiec
Mayhem
Naukowiec
 
 
 

GODNOŚĆ :
Mayhem Kevorkian


Powrót do góry Go down

 Już kilka pierwszych minut spotkania utwierdziło ją w przekonaniu, że pierwszy, nieco przypadkowy wybór mógł okazać się tym najlepszym. Od doktor Kevorkian wyczuwała wyraźnie sympatyczny charakter, a był to jeden z najważniejszych dla Verity czynników przy wyborze opiekuna praktyk. Na pierwszym miejscu stało rzecz jasna zdobywanie wiedzy, była jednak przekonana, że od kompletnego gbura czy tyrana i tak nie byłaby w stanie niczego się nauczyć. Za bardzo zajęłaby się chowaniem po kątach i unikaniem wściekłych spojrzeń, zbyt zaaferowana próbami niepopełnienia żadnego błędu, by przyjmować jakiekolwiek wiadomości.
 Obróciła się raz czy dwa, próbując znaleźć sobie miejsce wśród całego tego niespodziewanego rozgardiaszu. W końcu kiedy pani doktor opadła na swój służbowy fotel, Greenwood niepewnym krokiem dotarła do jednego z krzesełek przeznaczonych dla pacjentów i sama na nim przysiadła. Nie wiedziała, od czego powinna zacząć, żaden bowiem z jej scenariuszy nie przewidywał ingerencji osób trzecich. Ani psów. Całą obmyśloną skrupulatnie taktykę mogła teraz wyrzucić do kosza, jednak nim zdążyłaby stworzyć nową, z pewnością zapadłaby noc. Pozostawało działać spontanicznie.
 Na całe szczęście goszcząca ich w swoim gabinecie kobieta naturalnie przejęła prowadzenie konwersacji. O tyle łatwiej, że pewnych rzeczy nie trzeba już było z siebie na siłę wyduszać i z miejsca pokazywać, jaka to z niej kompletna sierota (nawet, jeśli była nią także w sensie dosłownym). Jeśli rzeczywiście wszystko z tymi praktykami się uda, głupio byłoby jej pozostawić po sobie takie pierwsze wrażenie. Co innego, gdyby po tej krótkiej wizycie miały się już więcej nie spotkać, tego scenariusza Verity nie chciała jednak dopuszczać do realizacji. W kilka minut zdążyła przekonać się całkowicie do tego z początku przypadkowego wyboru i nie było mowy, by zrezygnowała zeń z własnej woli.
 — Trochę przypadkiem, proszę pani — przyznała nieco zawstydzona, wiedziała przecież, że nie jest to najlepsza informacja. Zaraz jednak pospieszyła z wyjaśnieniami. — Znaczy, tak czy owak nie znam tutaj osobiście nikogo, więc nie za bardzo miałam jak decydować. Miałam nadzieję, że dobrze trafię, bo nie każdy zgodziłby się tak po prostu przyjąć pojedynczego studenta zamiast całej grupy... a ja zmieniłam kierunek w trakcie i teraz muszę nadrobić część przedmiotów z pierwszego roku, w tym właśnie zajęcia praktyczne. — W teorii brzmiało jak kompletny koszmar, dla Verity wyłącznie powtórka z rozrywki. W dodatku tym razem nie musiała nadganiać niezbyt fascynującej historii i często mdławej literatury, a miała się zająć czymś, co naprawdę ją fascynowało. Na dobrą sprawę nie mogła się już doczekać nauki w działaniu, a możliwość zdobywania wiedzy od kogoś nie tylko wykwalifikowanego, ale i sympatycznego, tym bardziej dodawała jej motywacji do pracy.
 — Koniec końców znalazłam listę pracowników i na pierwszy ogień wybrałam panią, bo pani imię i nazwisko wydały mi się najładniejsze. — Uśmiechnęła się niepewnie i spuściła wzrok, dla zajęcia dłoni przekładając we włosach jakieś niesforne pasemko. — Trochę kiepskie kryterium, ale chyba zdało egzamin.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

  Nie pozwolił, aby zdziwienie na dłużej zagościło na jego twarzy, choć niewątpliwie utrzymało się na okres przynajmniej kilkudziesięciu sekund. Szybko się od niego uwolnił i prostu wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Kropek nadal wdzięczył się do Mayhem, demonstrując swoją radość z ich spotkania. Aurich nie protestował. Oboje się lubili, więc nie chciał odbierać im tej chwili tylko dla siebie.
  Sam, bez pytania, usiadł na wolnym krześle, znajdującym się trochę bliżej kozetki i w ciszy wysłuchał wpierw monologu starszej kobiety, a potem młodszej, bowiem to on był tutaj intruzem i nie chciał wtrącać się w ich ustalania dotyczące stażu. Dopiero po wysłuchaniu dwóch stron przejął inicjatywę; czuł się wręcz w obowiązku, by skomentować przepuszczenia Mayhem, ale też wcale nie musiał tego czynić. Za dobrze go znała, nie było więc sensu ukrywać przyczyny jego wizyty w tej placówce. Poza tym nigdy nie odwiedzał szpitalu bez powodu, o czym kobieta przekonała się kilka razy, gdy akurat przybył wprost pod drzwi jej domu z prywatną wizytą, by nastawiła mu nos.
  — Kobieca intuicja jak zwykle mnie zadziwia. Osobiście uważam, że trafiłaś w dobre ręce, Daisy — popisał się znajomością jej imienia. Tak czy owak miała niezły gust, skoro wybrała na swoją mentorkę kogoś pokroju Kevorkian. Choć kobieta była stosunkowo młoda, nie można było jej zarzucić braku doświadczenia, poza tym jej charakter idealnie nadawał się do zaprawiania młodych ludzi w medycznym boju. Po uczniu tej uwagi przeszedł jednak od najważniejszego -głównego celu swojej wizyty. — Powiedzmy, że wszystko co teraz powiem podlega terminowi tajemnica lekarska, ale masz racje, May. Kropek jest tutaj z tego powodu, ale jakby nie było wciąż jestem na służbie, a korupcja w tym kraju jest karalna i dotyczy ciebie, i większym stopniu niestety mnie — rzekł, ale gdyby chciał być dyskretny, nie mówiłby tego przy świadku w postaci znajomej mu już dziewczyny. — Poza tym gdyby Kropek nie był wystarczającą kartą przetargową, mam w zanadrzu bukiet komplementów, ale podejrzewam, że słyszysz je na okrągło, więc nie chcę zanudzać cię tą samą przyśpiewkę. No i nieszczególnie zależy mi na robieniu Clifforodowi konkurencji. — Jego wypowiedź miała z założenia przybrać żartobliwy ton, niemniej był świadom, że przez brak uśmiechu jego intencje mogą być źle zrozumiane, ale nie mógł na to nic poradzić, a wręcz zignorował ten fakt, na rzecz wysłania znaczącego spojrzenie Mayhem. Znała definicje słowa dyskrecja, ale wolał się co do tego upewnić. — Przejdę do rzeczy. Ból się nasilił, jest wręcz nie do wytrzymania. Musimy poszerzyć diagnostykę.
  Ułożył niesprawną dłoń na kolanie i poruszył plecami, czemu towarzyszył wcześniej wspomniany objaw choroby genetycznej.
                                         
Aurich.
Generał Eliminatorów
Aurich.
Generał Eliminatorów
 
 
 

GODNOŚĆ :
Rokuro Aurich


Powrót do góry Go down

 — Trochę przypadkiem, proszę pani.
 Cmoknęła nieco zawiedziona. Trzymany dotychczas długopis wypadł spomiędzy palców, tocząc się wzdłuż blatu. Zatrzymał podróż, napotykając opór w postaci brzegu drobnej lampki. Może i lepiej, że zniknął z zasięgu ręki kobiety. Tak przynajmniej nie mogła zapisać żadnego minusa na czystej karcie swojej nowej podopiecznej.
 Później jednak nastąpiły wyjaśnienia, więc i patolog na powrót skupiła uwagę na dziewczynie, z uwagą wysłuchując każdego jej słowa. Na czas wywodu studentki doktorka zamarła w bezruchu, mrugając tylko od czasu do czasu. Nawet urocza bestia, jaką był obecny w gabinecie Kropek, nie zdołała odwrócić uwagi May.
 — Przyznaję, że to niecodzienne kryterium — odezwała się w końcu, przerywając zaległą w powietrzu cisze subtelnym odchrząknięciem. Przez głos zręcznie przeplotła rozbawioną nutę dodatkowo podkreśloną uniesionymi w uśmiechu kącikami ust. Ostatni raz spojrzała na zielonowłosa dziewczynę, następnie łapiąc za odrzucony wcześniej długopis. Nakreśliła coś w zeszycie, napisała, znów skreśliła i ponownie zapisała. Kilka poprawek, dopisków i wszystko było gotowe.
 Już dawno podjęła decyzję.
 — W porządku — powiedziała w końcu, wyraźnie zadowolona z wykonanej pracy. — Będziemy się widywać dwa razy w tygodniu od godziny ósmej do siedemnastej lub trzy razy w tygodniu na krótszy czas. W przypadku drugiej opcji będziesz mogła rozłożyć te 19 godzin w bardziej przychylny dla siebie sposób, możemy sobie na to pozwolić. Mam nadzieję, że się nie spóźniasz? Mogę przymknąć oko raz czy dwa, wiem, jak to bywa, ale notoryczne spóźnienia spotkają się z konsekwencjami — mimo tego, że początkowo mogła wyglądać na dość sceptycznie nastawioną, obecnie otaczała się przyjazną aurą. Nigdy nie odmówiłaby nauki młodzieży spragnionej wiedzy. Zwłaszcza gdy owa wiedza była równocześnie jej pasją. Byłaby szczęśliwa po wlaniu w głowę studentki zainteresowania równego własnemu.
 Nie mogła nie zaśmiać się na uwagę rzuconą przez znajomego oficera. Przytknęła dłoń do ust, tłumiąc tym sposobem napad rozbawienia.
 — Myślę, że Cliff jest zbyt zajęty budowaniem swojej rakiety, by zauważyć, że mnie komplementujesz — prychnęła, zadzierając nieco podbródek. Odpuściła jednak dość szybko, przerzucając kontrolne spojrzenie na Rokuro. Mierzyła go analizującym wzrokiem przez kilka długich sekund, aż w końcu mrugnęła pod nosem, wklikując coś w komputer.
 — Na razie nie chcę zwiększać dawki ze względu na ewentualność uzależnienia. Zwłaszcza że podejrzewam cię o nadużywanie leków — poprawiła okulary. — Wpierw powtórzymy kilka badań, później zrobimy nowe i wtedy zadecyduję co dalej. Odpowiada ci taki schemat? Poproszę, by wpisano cię na najbliższy wolny termin. Z wykrzyknikiem przy moim nazwisku — posłała mężczyźnie porozumiewawcze mrugnięcie, wyginając przy tym kąt warg w nierównym, choć wesołym uśmiechu. Przez kilka sekund zdążyła wypisać szczegółową notatkę dla pani Ayame. Odrywając kartkę od brulionu, zerknęła ku dwójce swoich gości.
 — Może jesteście głodni? Podobno w stołówce mają się dziś pojawić jakieś pyszności, a pannie Greenwood i tak należy się wycieczka po szpitalu. Tak w ramach przedsmaku praktyk.
                                         
Mayhem
Naukowiec
Mayhem
Naukowiec
 
 
 

GODNOŚĆ :
Mayhem Kevorkian


Powrót do góry Go down

 — Przyznaję, niecodzienne kryterium.
 — Dobre i takie, gdy braknie tych codziennych — odpowiedziała cicho, próbując z reakcji lekarki wybadać, czy zdążyła już podjąć jednoznaczną decyzję. Ogromnie bała się tego momentu i wciąż myślała nad tym, na jak wiele sposobów może jej zostać wyłożona odmowa. Nie zauważyła nawet, że w oczekiwaniu na werdykt wstrzymała oddech, w napięciu obserwując jak kobieta notuje coś zawzięcie. Podpisywanie wyroku śmierci chyba mniej by ją zestresowało, bo kilka sekund wydłużyło się jak godzina, nim wreszcie padły wymarzone słowa. Rozluźniła się nieco wraz z wydechem, jeszcze przez krótki moment nieprzekonana, czy może pada ofiarą okrutnego żartu. Skoro jednak przystępowały do układania planu, chyba faktycznie się udało!
 — Staram się nie spóźniać — zapewniła, pozwalając sobie wreszcie na nieco pewniejszy uśmiech. Tak jakby miała celowo zrobić coś, co zdenerwowałoby panią doktor! Jeszcze jej był miły własny honor, a ten bez wątpienia zostałby splamiony, gdyby w jakikolwiek sposób zlekceważyła swoje praktyki. To przecież własnie do nich wyglądała z największym zniecierpliwieniem już od dnia, w którym zadecydowała o kierunku swojej przyszłości. Na eksperymentach chemicznych się nie zawiodła, od nauki medycyny wymagała zaś jeszcze więcej. Równocześnie samej sobie też nie zamierzała oszczędzać, gotowa na wszelkie wysiłki i poświęcenia.
 W chwilę później mogła spokojnie odsunąć się od centrum rozmowy, jako że lekarka miała przecież jeszcze jednego gościa. Bezwiednie powtórzyła za nią wyraz rakieta, na szczęście nie wydając przy tym z siebie głosu. Oni to mówili serio? Nie była pewna, bo choć od kilku lat zdążyła opanować japońszczyznę całkiem płynnie, niektóre wyrazy brzmiały dla niej... no właśnie, jak z kosmosu. Nie miała pewności, czy obecnie nie miało ono jakiegoś innego znaczenia, bo skąd w sumie niby miałaby je znać, jeśli nikt normalny na co dzień o rakietach nie mówił. Chyba, że tych do tenisa.
 Przynajmniej zdążyła przy tej krótkiej konwersacji wybadać co nieco na temat swojej naukowej opiekunki, w dodatku były to fakty wysoce zadowalające. Pomijając informację o tym, że była mężatką – co klasyfikowało się po prostu do danych neutralnych – wydawała się naprawdę sympatyczna. I chyba miała wymagane minimum cierpliwości do osób nieprzystosowanych społecznie, których wybitnym przedstawicielem z pewnością była Greenwood. Po dzisiejszych rewelacjach bez wątpienia będzie potrzebowała kolejnego dnia spędzonego w zaciszu własnego pokoju, z książką w dłoni i psem na kolanach.
 — Bardzo chętnie się przejdę — potaknęła zgodnie. Co prawda stres z reguły dość skutecznie odbierał jej apetyt, ale była szansa, że teraz trochę odpuści. Poza tym nie odmówiłaby możliwości poznania już teraz choćby kawałka szpitala, skoro nadarzała się ku temu taka wyborna okazja.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

 Przemilczał kwestię Clifforda i rakiety, bo musiałby jej przytaknąć, a najwyraźniej nie przepadała za tym tematem, więc siłą rzeczy został już tylko główny cel wizyty. Ciężko było mu o nim mówić w towarzystwie osoby trzeciej, która najprawdopodobniej była wyposażona w przenikliwy umysł, a przyjemnej to sugerował jej kierunek studiów, ale sam się na to zdecydował, przechodząc przez próg pokoju. Odpowiedzialność spoczywała na jego barkach.
 — Rozumiem twoją ostrożność, ale biorę zalecaną dawkę. Czasem oczywiście zdarza się, że muszę ją zwiększyć, ale zrobiłem to raptem dwa czy trzy razy i to podczas akcji. Nie mogę sobie pozwolić na utratę czucia w palcach, gdy mam broń w ręku. Chyba to rozumiesz? — Posłał kobiecie kontrolne spojrzenie, aczkolwiek szybko zrezygnował z kontaktu wzrokowego, jakby się czegoś obawiał. Przyłapania na kłamstwie - podsuwał mu zdrowy rozsądek, ale starał się go za wszelką cenę ignorować. — Zaakceptuję każdy twój pomysł, choć i tak mam wrażenie, że skorzystaliśmy ze wszystkich dostępnych opcji — rzekł; gdyby nie przywiązanie do palców i praworęczność nie miałby nic przeciwko niegdyś zaproponowanej mu amputacji i zastąpieniem kończyny protezą, ale podczas jego czynnej służby wojskowej ta opcja nie wchodziła w ogóle w grę. W gruncie rzeczy potrzebował jedynie okrągłych, białych leków, którymi dysponowała Mayhem. Fundowały mu jedyną w swoim rodzaju ucieczkę od bólu, choć kobieta miała rację — nadużywał je. Niewykluczone nawet, że jego organizm się od nich uzależnił, ale dopóki nie przekraczał dopuszczalnej dawki, jego życiu nie groziło niebezpieczeństwo.
 Gdy Daisy zadeklarowała się do zwiedzenia szpitalnej stołówki, Kropek oderwał łapy od podłoża i znalazł się tuż przy niej. Zamerdał ogonem, jakby zwęszył możliwość wydostania się z niewielkiego gabinetu. Aurich westchnął. Życie bez psa byłoby prostsze, ale też dużo smutniejsze. interweniował. Podszedł ku niemu i, konfrontując dłoń z jego zakrapianym łbem,  kucnął przy nimi.
 — Ty tu zostajesz, bydlaku. No chyba, że chcesz skończyć przywiązany na zewnątrz. Nie polecam. Właśnie się rozpadało. — Na potwierdzenie tej informacji zerknął w okno, choć nie musiał. Słyszał jak krople zdarzają się o szybę i parapet. Kropek zrozumiał. Wbrew pozorom był bystry. Zaprzestał merdać ogonem, ale dla odmiany zaczął obwąchiwać Greenwood. Może wyczuł inne zwierzę.
                                         
Aurich.
Generał Eliminatorów
Aurich.
Generał Eliminatorów
 
 
 

GODNOŚĆ :
Rokuro Aurich


Powrót do góry Go down

 Słuchała wyjaśnień Majora z przymrużeniem oka. Lata praktyki dość surowo nauczyły kobietę ostrożności przy lekach, a już szczególnie tych uzależniających. Słysząc podobne słowa, nigdy nie ufała pacjentom w stu procentach. W ogóle nigdy im nie ufała w stu procentach — skorygowała w myślach po krótkiej sekundzie.
 — W takim razie wymyślimy coś nowego. Dobrze wiesz, że tak łatwo nie odpuszczam — stuknęła pomalowanym paznokciem w blat, wertując w głowie kolejne opcje. Drgnęła dopiero gdy w zasięgu wzroku pojawiła się sylwetka nowej podopiecznej. — Niemniej to nie czas i miejsce na takie rozmowy. Dokończymy ją innym razem, hm?
 W końcu podniosła się z miejsca. Nogi krzesła szurnęły o podłogę wyłożoną kafelkami, przyciągając uwagę obecnego w gabinecie psa. May obeszła biurko i wyciągnęła do niego dłonie, chcąc raz jeszcze wygłaskać. Całkiem, jakby miała nie ujrzeć żadnego zwierzęcia przez następne dwie dekady, a przecież Kropek wraz z właścicielem odwiedzali ją dość często. To jednak nie powstrzymało jej przed tarmoszeniem nakrapianych uszu.
 — Ah, jest taki cudowny — uśmiechnęła się ciepło, zaraz prostując plecy i zmierzając do drzwi. Wyszła jako pierwsza, chcąc zamknąć za swoimi odwiedzającymi drzwi. Przy użyciu klucza, na wypadek, gdyby jedna ze wścibskich pielęgniarek postanowiła wtrącić nos w nie swoje sprawy.
 Podróż na stołówkę trwała ledwie kilka minut.
 — Możecie częstować się czym dusza zapragnie, choć osobiście polecam babeczki jagodowe. Cały personel o nie walczy — krótki śmiech rozbrzmiał jako zwieńczenie słów kobiety. — Wspomnijcie tylko moje nazwisko, wtedy będę mogła uregulować rachunek pod koniec dnia. To taki... gest powitalny dla nowej praktykantki. I lunch dla dobrego przyjaciela — machnęła ręką, nie dając im czasu na protesty. W akompaniamencie stukotu obcasów oddaliła się w kierunku stolików ustawionych na zewnątrz. Po drodze złapała metalowy przedmiot w dłoń.
 Doktor Kevorkian usiadła z gracją na jednym z wygodnych krzeseł. Dość szybko założyła jedną nogę na drugą, przy okazji wyławiając z dna fartucha niepochwalany nałóg. W sekundę użyła zapalniczki, kątem oka zerkając ku leniwie płynącym po niebie obłokom.
 Pogoda wydawała się idealna. Na przyjęcie podopiecznej i na papierosa.
 — A więc Daisy — zaczęła, zwracając na siebie uwagę dziewczyny, gdy ta znalazła się już przy stoliku. — Może opowiesz mi coś o sobie?
                                         
Mayhem
Naukowiec
Mayhem
Naukowiec
 
 
 

GODNOŚĆ :
Mayhem Kevorkian


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach