Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

Pisanie 28.03.19 0:46  •  Zrujnowana galeria handlowa - Page 2 Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
Moroi Hachirō był na krawędzi.
 Krawędzi niemal ekstatycznej radości, cienkiej granicy kruszonej przez spływające po brudnych policzkach pojedyncze łzy. Krawędzi smutku, niesamowitej ulgi, przytłaczającej pustki i zdejmującego ciężar z barków spełnienia. Był taki rozdarty, że aż się tego bał. Czuł się tak, jakby spadał, coraz niżej i głębiej, raz wolniej, raz szybciej. Jego ciało nie miało pojęcia, jak powinno na to reagować. Podobnie umysł, nie mówiąc już o sercu, które podpowiadało Hachiemu jedno.
Krzycz.
 Gdyby mógł wydobyć z siebie głos, jego krzyk rozdarłby tę przygnębiającą ciszę Desperacji. Zadarłby głowę do tyłu i krzyczał bezradnie jak zwierzę w sidłach. Nie potrafił jednak w tej chwili zrobić absolutnie nic. W tym momencie strach uderzył go z pełną mocą, przyprawił ciało o gwałtowne spięcie się wraz z zachłannym, ale urywanym oddechem. Był sparaliżowany. Nie mógł się ruszyć. Oddech stawał w jego gardle, nie mogąc przebić się przez niewidzialną przeszkodę, która dusiła go i nie pozwoliła zaczerpnąć tlenu.
 Nie potrafił nazwać tego, co czuł.
 Czuł…
 Ty nie powinieneś czuć takich rzeczy. Nie rozumiesz ich.
 Ty nie powinieneś czuć.

 Dał się podnieść, pozwolił swemu koledze na manewrowanie własnym ciałem, samemu wciąż  tkwiąc w bezruchu. Poczuł jedynie, jak kręci mu się w głowie, jakby tego było mało. W końcu gwałtownie upadł, teraz gwałtownie został podniesiony i Lazarus jeszcze potrząsał nim. Nie do końca docierało do niego w pierwszej chwili to, co do niego mówił…
 „… mogłem cię…”
 „Mógłbyś trzymać mnie przy sobie. To potrząsanie mi się nie podoba. Za długo jestem za daleko od ciebie.”
 „… oddział?”
Huh? O-oddział, nie.  – Potrząsnął głową. Kolejna zła decyzja, której zaraz pożałował, auć. – Poszedłem sam. Prze-cież oni n-nie poszli…by ze mną dla ciebie. – Jego głos świszczał i piszczał nieznośnie i choć próbował odkaszlnąć, by pozbyć się tego efektu, coś czuł, że na niewiele się to zda. Z tonu nie mógł się jednak też wyzbyć słyszalnego oskarżenia, jakby o nielojalność, względem Shinyi i Ivo. Oni nie potrafili zrozumieć.
–  Żebyś sam się zaraz nie popłakał, pałko bambusowa – wymamrotał tylko, zaraz mruknąwszy jednak cicho w reakcji na otarcie łez. Zmrużył oczy i zaraz potarł je jeszcze dłonią. No tak, najpewniej ta przeciekająca sufitem woda przetarła sobie ścieżki wzdłuż brudnych policzków wojskowego. Hachirō podwinął nogi ku sobie i klęknął przed drugim mężczyzną.
Żebyś ty widział, jak się ładnie łasiłeś i jaki byłeś… ups, a nawet jesteś, stęskniony – odparł z pewnością siebie, samemu obejmując jego policzek dłonią. Palcami lekko potarł linię jego szczęki, zaczepił też delikatnie ucho, zauważając, że gdyby nie rękawica, pewnie w palce wbiłby mu się w ten znajomy, półprzyjemny sposób zarost drugiego mężczyzny.
Przestałeś przychodzić... Borisu – mruknął z wyrzutem. Oparł swoje czoło o jego. Ich nierówne oddechy łączyły się w jedno, spojrzenia bezpośrednio krzyżowały, aż kontakt wzrokowy przerwał również sam Moroi, kryjąc błękitnoszare tęczówki za powiekami. Odetchnął głęboko, jego wargi jednak wciąż drżały, przeskakując bez ładu i składu między uśmiechem a grymasem zwiastującym kolejny napływ łez.
 „Tak się bałem…”
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.03.19 1:27  •  Zrujnowana galeria handlowa - Page 2 Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
 Nie wiedział co ma powiedzieć. Wszystko co chciał było tak bardzo niewłaściwe, a wszystko co powinien brzmiało dobrze tylko w jego głowie. Pożałował pytania o jego oddział. Już chyba wolałby tą męczącą świadomość, że w pobliżu może kręcić się ktoś obcy niż zrozumienie, że ten rudy idiota przyszedł tu sam. Nie żeby nie wierzył, że ta mała bestia doskonale da sobie radę nawet samotnie ale myśl o tych wszystkich czających się po drodze wymordowanych, zmutowanych zwierzętach, skażonych terenach i wszelkich jemu podobnych potworach tylko czekających na czyjś najmniejszy błąd sprawiała, że wszystkie scenariusze wydawały się być nagle najczarniejsze.
- Bardzo mądrze - rzucił beznamiętnie, wahając się w ogóle czy powinien to komentować; trudno jednak było rozpoznać czy należałoby w tym szukać choć cienia dezaprobaty czy raczej sugestii, że w takim razie już nigdy młody stąd nie wyjdzie.
 Łowcy o wiele łatwiej przychodziło panowanie nad swoim głosem, choć na niewiele się to zdało przy kimś, kto lepiej go znał. Nie odsuwał się, nie uciekał, ciągle szukał kontaktu z wojskowym. Nawet teraz gdy jego dłonie opierały się na kolanach przypadkowo musiały spoczywać tak, by choć w najmniejszym stopniu przylegać do spodni Hachirō.
 Wzmiankę o popłakaniu się przyjął z cieniem rozbawienia. W normalnych warunkach wpatrywałby się w żołnierza z fabrycznie przyspawaną do pyska ponurą miną, teraz jednak cieszyły go nawet te głupie zaczepki.
- Jestem stęskniony, nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo - westchnął, czując się jakby przyłapano go czymś, co nie powinno mieć miejsca - Myślałem, że... Nie, ja byłem pewny, że już się więcej nie zobaczymy. Nie miałeś mnie szukać. Miałeś zająć się swoim życiem. Po czymś takim już chyba nigdy nie nacieszę się tym, że znowu tu jesteś... Mimo że wiem, że popełniasz błąd.
 Sam też popełniał błąd, czuł to w jakiś nieokreślony sposób. Jak powtarzane uparcie ostrzeżenie, które trzeba niemal prowokacyjnie zignorować, na przekór sobie. O wiele łatwiej było przekonywać się o bezsensowności tego wszystkiego, gdy Hachiko nie było w pobliżu, gdy nie czuło się jego ciepła i nie słyszało jego głosu - tej rozczulającej wymowy jego imienia. Mógłby łasić się do niego całą wieczność, a i tak byłoby mu mało.
 Przesunął głowę na jego ramię i choć było mu niesamowicie niewygodnie to było warto, nie tylko dlatego, że nie chciał patrzeć mu w oczy. Wydawałoby się, że brakowało tylko jednego elementu.
- Wiesz, powinienem ci to powiedzieć znacznie wcześniej, ale chyba nie będzie już lepszego momentu - wymruczał mu do ucha, a jego ramiona zadrżały podejrzanie, gdy na chwilę przestał mówić - Jesteśmy na środku marketu, więc jeżeli się teraz rozryczysz to będziesz jak zwykły purchlak.
 Durne zwierze trzęsło się, próbując opanować niemal histeryczny śmiech.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.03.19 18:00  •  Zrujnowana galeria handlowa - Page 2 Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
Nawet w grze było „nigdy nie idź sam”, a ja poszedłem. Widzisz, nawet one mnie już nie edukują – odparł, po chwili wydymając policzki jak skarcone dziecko, które nie zgadzało się z osądem rodziców. –  Ale to daje nam trochę więcej czasu. I prywatności. I, wbrew pozorom, bezpieczeństwa. Pamiętasz... Co było ostatnim razem. Chcieli zrobić ci krzywdę.
 Dziwna decyzja, ale Hachirō naprawdę uważał, że to inni byli w tej sytuacji winni. Gdyby nie odebrali go z „pogrzebu” i nie napakowali preparatami krwiotwórczymi, spotkałoby go coś znacznie gorszego niż kwarantanna po ewentualnym kontakcie z wirusem X. Był jednak zaślepiony i nie dało się temu zaprzeczyć. W swojej drodze omijał większość zagrożeń i chwała Bogu, czy innej Wszechmatce, że nie natknął się na żadne istoty, które skupiały się na węchu czy słuchu o wiele bardziej niż na wzroku. Momentami uważał nawet, że znacznie łatwiej byłoby porwać się z motyką na słońce, czyli przejść szkolenie do jednostki Skrzydlatych. Wiedział jednak, że nie nadawał się do niej w najmniejszym stopniu.
 Serce wojskowego zabiło mocniej kilka razy. Poczuł się doceniany, pochwalony i na pewno było w tym coś jeszcze, czego jednak nie potrafił się dopatrzeć. Nie umiał zidentyfikować tego uczucia, było takie obce, zupełnie jakby od wielu lat go nie czuł. A może nie czuł go nigdy? To było niesamowite. I irytujące, nieznośne. Uśmiechnął się szerzej na myśl, że spostrzeżenia na temat tej dziwaczne emocji pokrywały się z tymi, jakie miał na temat Borisa.
Dalej nie rozumiem, czemu odciąłeś się akurat ode mnie. Ze mną miałeś dostęp do wszystkiego, czego sobie wymarzyłeś  – „na przykład do mnie, co nie?” – nie musisz uciekać przede mną. W sumie nie ma po co, bo czegokolwiek nie zrobisz, to znajdę cię.
 Na twarzy wojskowego wykwitł zadziorny uśmiech. Emocje emocjami, jednak musiał trzymać się tego, kim był, choćby dlatego, że nie był najlepszy w pełnych ciepła i miłości powitaniach... Zwłaszcza, że to uczucie było mu tak obce. Nie rozumiał go, można by było powiedzieć, że się obawiał i że właśnie ten strach przez dłuższy moment paraliżował jego cialo.
Też tęsknię, Borisu. Zawsze, kiedy nie mogę być obok. – Wyraz twarzy Hachirō stał się tak łagodny, że gdyby nie cały ten brud na niej, można by było uznać go za anioła. Przecież na zewnątrz był taki piękny. Przecież... Przecież właśnie uroda przyciągała ludzi do niego, bo cóż innego miało? Był paskudny. Zepsuty. Obrzydliwy. Zgniły.
 Nieufnie spojrzał na Lazarusa i kilkukrotnie zamrugał, by przywołać się do porządku. Przygryzł swoją suchą dolną wargę na tyle mocno, że wzdłuż jednego z rysujących się pęknięć zarysowała się słodkawa czerwień. Syknął cicho w reakcji na własną głupotę, ale nijak jej nie skomentował. W następnej chwili Azarow przeniósł głowę na jego ramię, co Hachirō również odebrał z pewną ulgą — nie musieli na siebie patrzeć, choć najprawdopodobniej mogliby się w siebie wpatrywać tak długo, jak tylko się da. Ta sytuacja była przesycona uczuciami, tak chwiejnymi, intensywnymi i ciężkimi do zrozumienia, że aż atmosfera przybrała znacznie na ciężarze. Był pewien tylko jednego: nie był w tym chaosie sam. Wiedział doskonale, jak specyficzny pod względem emocji był Boris.
... Powiedzieć?  – wszedł mu w słowo, jednak poczuł w dodatku ogromne przejęcie. Dlaczego jego serce wstydzi się tak bardzo? Dlaczego jego rozum łączy takie kwestie z nie wiadomo czym? Zamrugał gwałtownie znowu, kiedy usłyszał jednak to, co Boris miał mu do powiedzenia. Uderzył go otwartą dłonią kilkukrotnie w plecy, samemu wybuchając śmiechem. Przyciągnął go nawet bliżej do siebie, jak lustro odbijając jego oparcie się czołem o ramię.
 Właśnie dlatego tak bardzo... – urwał. Tak bardzo co? – Tak bardzo cię nie znoszę – och, ktoś się migał od faktycznej odpowiedzi, ciekawe kto to taki... Moroi przesunął wolno nosem po boku szyi drugiego mężczyzny, łasząc się do niego delikatnie, ale — przynajmniej docelowo — drażniąco.
Nawet gdybym się rozpłakał, tatuś przyszedłby mnie pocieszyć, prawda?  – zamruczał cicho. Nie do końca mówił to na poważnie, nie do końca działał na poważnie — chciał wymusić u drugiego jakąś zabawną reakcję. Kusiło go jeszcze przygryzienie jego skóry, jednak póki co musiał droczyć delikatniej. Chciał, by ewentualny efekt końcowy był budowany z należytą troską.
Jesteś biedny i głodujący, Borisu? – zaakcentował wyraźnie jego imię. Jedzenie, ciepło i sposób, w jaki wymawiał to słowo, zawsze działał na Lazarusa dość dobrze. Był jak pies, a Hachirō psy kochał całym sercem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.03.19 20:44  •  Zrujnowana galeria handlowa - Page 2 Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
"Pamiętasz... Co było ostatnim razem. Chcieli zrobić ci krzywdę."
 Pamiętał i to doskonale. Trudno wszak zapomnieć o sytuacji, w której próbujesz komuś zaufać, a on obraca się przeciwko tobie w najmniej spodziewanym momencie. Boris do tej pory nie rozumiał co zrobił źle, ale skoro oni zabrali mu wilczą maskę, to on odbierze im coś równie ważnego.
 Odbierze? Dobre sobie. Już odebrał.
 Zwinął im zdobycz niemal sprzed samych nosów i teraz mógł zachłannie łasić się do Hachirō manifestując tym samym zwycięstwo i zaznaczając teren, na który już nikt inny nie miał prawa wstępu. Sama myśl o tak bezkrwawej, a mimo to satysfakcjonującej zemście sprawiła, że jego durne rechotanie przybrało na sile podsycane zresztą przez wszelkie przyjazne gesty mundurowego.
 Hycel pchał jednak łapy przez kraty do psa, który nie dla czyjejś zachcianki powinien znajdować się całkowicie poza jego zasięgiem. Wystarczyło przecież jedno nieostrożne słowo, jeden nieodpowiedni gest. Zbyt delikatny dotyk spowodował, że dreszcze przepełzły po kręgosłupie łowcy, a on sam zmrużył gwałtownie ślepia i bez ostrzeżenia zatopił kły w szyi wojskowego. Przygryzł boleśnie jego skórę i najwidoczniej nie miał zamiaru jej tak po prostu puścić.
- Nie prowokuj mnie, bo tego pożałujesz - wychrypiał niewyraźnie - Wytrę tobą wszystkie te gruzy.
 Został uprzedzony, powinien zrozumieć, że tutaj nie ma co liczyć na edeńskie wygody. Rana zostawiona na jego ciele prawdopodobnie jeszcze nie kwalifikowała się do poddania Hachiko kwarantannie, gdy wróci z tej wyprawy, bo Lazarus nie wczuł metalicznego smaku krwi, ale i tak musiała wystarczyć. W końcu go puścił, pozostawiając na pamiątce po ostrzeżeniu przepraszające liźnięcie. Wszelkie znamiona warkotu zniknęły również z jego głosu.
- No nie wiem. Może gdybyś był grzeczny to pewnie tak, ale jesteś niegrzeczny... a niegrzeczne dzieciaki utylizuje się po zamknięciu marketu w basenach z kulkami.
 Boris znalazł jeden taki przybytek na pierwszym piętrze. Stalowa klatka owinięta dodatkowo siatką, a w dodatku wypełniona plastikowymi piłkami, których przegryźć nie mógł nawet Bury. Z obrazkowej instrukcji załączonej do obiektu wynikało, że należało wrzucać tam dzieciaki o określonym wieku i do określonych wymiarów. Przerażające, chore gówno. Więcej koło tego nie przeszedł.
 Już miał wyswobodzić się spod dotyku Hachiko, by w pełni okazać swoje niezadowolenie, gdy padło najważniejsze pytanie. Przytaknął gwałtownie i przełknął głośno ślinę na myśl o jedzeniu. Bezpiecznym, miejskim jedzeniu. Za jedzenie mógłby zrobić wszystko.
 Kolejna gwałtowna reakcja i Boris przylgnął do rudzielca, obejmując go mocno. Rozległ się dźwięk rozpinanego zamka - choć nie tego, którego wszyscy by chcieli - i łowca rozpoczął inspekcję plecaka. Nie wspominałby o jedzeniu, gdyby to nie było w ich zasięgu. Odkopał jedną z zapakowanych racji żywnościowych i przytrzymał łup zębami, dalej ryjąc w ekwipunku. Nie zwracał uwagi na ewentualne protesty. Musiał upewnić się czy nie ma tam czegoś jeszcze. Gdzie były kwaśne żelki? Gdzie te dziwne ciastka, które reklama kazała jeść z mlekiem, a Boris zeżarł bez i bał się, że przez to umrze? Gdzie chrupki? Zatrząsł się ze zniecierpliwienia i łakomstwa na myśl o paprykowych chipsach.
 Nagle wszelkie czułości zeszły na dalszy plan, teraz przyszedł czas żreć.
 Lazarus odsunął się, tym razem na większą odległość, zrzucając po drodze rację żywnościową na kolana dzieciaka. Jego spojrzenie przemykające się od zapakowanego jedzenia do twarzy towarzysza i z powrotem, zdawało się mówić jedno - "czyń jedzonki".
 Szybciej, szybciej.
- Najbiedniejszy i najbardziej głodujący - westchnął ponaglająco, robiąc z siebie największą ofiarę w okolicy i by pogłębić wrażenie własnej niedoli zdecydował się nawet wrócić do tematu, który wcześniej tak bardzo pragnął zignorować - Znaleźli mnie ludzie, którym wiszę kasę. Jakiś typek mnie wypytywał czy jestem żołnierzem Łowców, a moja łowczyni nie wróciła odkąd miała im dostarczyć dowody, że nie żyję. Nie mogłem przychodzić w okolice Miasta, bo na pewno na mnie już czekają.
 Posłał mu niepewne spojrzenie. To chciał usłyszeć?
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.04.19 2:44  •  Zrujnowana galeria handlowa - Page 2 Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
Czuł się trochę jak rzecz, jak zdobycz, jak coś, co można mieć. Był własnością, ale czy mu to przeszkadzało? Ciężko określić; przy Borisie, w pewien niewytłumaczalny sposób, czuł się tak bezpieczny. Bezustannie towarzyszyło mu poczucie, że wszystko jest tak, jak powinno. Nie oczekiwał sielanki, świat nie był tak kolorowy. Chciałby widywać tego łowcę w mieście, gościć go przy swoim stole, chodzić z nim na spacery. Zasypiać u jego boku i budzić się też przy nim. Wiedział jednak, że obaj czuliby się w tym układzie źle i niekomfortowo. Wiedział, że to do nich nie pasowało. To, co czuł do Borisa, było ślepe. Ślepe, głuche na rady od rozumu, a i bez wątpliwości głupie. Czy to miało w ogóle jakikolwiek sens?
 Zmarszczył lekko nos, raz jeszcze pocierając nim o skórę mężczyzny, zaraz jednak zachłysnął się gwałtownie powietrzem. No tak, czy mógł się spodziewać czegokolwiek innego? Lazarus był zwierzęciem. Był wieloma zwierzętami. Był leniwym kocurem, który łaskawie łypnie jednym okiem, gdy Hachirō przygotowywał mu jedzenie. Był łaszącym się kociątkiem, które wymagało niemal matczynej troski i niesamowitych ilości uwagi. Był zaborczym, agresywnym kundlem, który z odpowiednią dozą siły podkreślał swoją dominację i fakt, że to on jest tu posiadaczem.
 Zęby zatopiły się w bladej, gładkiej skórze, a Moroi, wychodząc z szoku, zareagował przeciągłym pomrukiem. Starał się maskować nutę zadowolenia taką poirytowaną, nie chcąc za łatwo się poddawać. Mimo woli jednak przylgnął do niego bardziej, wygiąwszy ciało w lekki łuk. Tak, jak Hachirō znał ugryzienia Lazarusa, tak Boris powinien znać dobrze ten ruch z jego strony. Tyle razy prowokował u hycla rozmaite reakcje, że powinien móc umieć je wszystkie wymienić. Poruszył się niespokojnie w odpowiedzi na przesunięcie językiem po własnej skórze i odruchowo odchylił głowę w bok, jednak tylko na krótki momencik. Nie mógł wyjść przecież z ich gry, nie mógł się poddać.
Ta pierwsza opcja, ta o gruzach, wiesz, podobała mi się z lekka bardziej. No, znaczy się, bez gruzów byłoby fajnie. Nie wymagam łóżka, ale wolałbym się nie obdrapać za bardzo.. Nie dość, że niegrzeczny, to i marudny – odezwał się, kończąc wypowiedź cichym śmiechem. – Baseny z kulkami są… dziwne, wiesz. Bo one są po to, żeby purchlaki się bawiły na urodzinach albo kiedy akurat rodzice chcą zapomnieć na kilka godzin, że powinni się opiekować własnym błędem życiowym – westchnął cicho. Może gdyby nie zostawiano go w tej sali tortur, byłby normalniejszy? To na pewno to. Twarz, widząc reakcję na wzmiankę o jedzeniu, znowu przyozdobił lekki uśmiech, który ledwie moment po tym przerodził się w zszokowaną nagłym przytuleniem minę.
Zwierzak, psisko, kundel bury – wymamrotał z rozbawieniem, słysząc jak ten rozpina jego plecak. – A, a, a. Zabierz mnie w jakieś miejsce, gdzie nie będziemy jak na patelni  – poklepał go po plecach i zaraz jednak się wtulił. Potrzebował bliskości tego mężczyzny, jednak nie do końca rozumiał, dlaczego tak jest. Musiało chodzić o przyzwyczajenie, bo przecież o co innego?
W sumie wziąłem głównie te racje. Ale na pewno są też batony. Zastrzyk cukru dobrze mi robi. Nie wiedziałem, że cię tu znajdę, Boris. Co gdybym nie przekupił bestii chrupkami duszkami? Ich poświęcenie poszłoby na marne, jakbym cię nie znalazł. Następnym razem, a będzie miał miejsce szybko, obiecuję, dam ci wszystko, czego zapragniesz. Ale jak mówiłem. Najpierw bezpieczeństwo, może jakiś pokój ochrony. – Podniósł się na równe nogi, zdjął i zapiął plecak, włożywszy do niego uprzednio wygrzebaną rację żywnościową. Wyciągnął rękę w stronę Borisa, chcąc pomóc mu wstać, ale po trochu też szukając pretekstu, by go najzwyczajniej w świecie dotknąć.
 Nagle jednak jego uśmiech pobladł. Nie na wieść, że ktoś go szuka. Na wieść o „jego łowczyni”. Ucisk w gardle powrócił, tym razem nieprzyjemnie duszący i palący. Spojrzenie uciekło na chwilę na bok, a oddech zatrzymał się w klatce piersiowej na dłuższą chwilę, nim opuścił znów płuca. Dlaczego czuł to irytujące ukłucie w sercu? Dlaczego dwa słowa sprawiały mu taki ból?
 Przecież…
- Łowcy to grupa nieudaczników, którzy nie dość, że sami nic nie potrafią zrobić dobrze, to jeszcze odcinają swoje dzieci wbrew ich woli od tego, co dla nich dobre. Nie powinno cię to dziwić – powiedział dość chłodno, podkreślając tą wypowiedzią, że sam przecież jest lepszy od bandy przegrywów. Obaj byli, bo Lazarus się od nich oderwał. – Zrobiłbym to lepiej  – zaznaczył bez większego zastanowienia. Wysunął podbródek do przodu i posłał mężczyźnie spojrzenie pełne zapału, ale i wyższości. Powiódł spojrzeniem za sylwetką wyższego, kiedy ten wstawał.
 Zrób coś.
Boris…  – Nie miał pojęcia jak to kontynuować. Zagryzł wargę. Zacisnął dłonie w pięści. Żałosne stworzenie. – Nie mów tak o innych. Ja jestem twój. Nie… oni. Ona  – sprecyzował, ukierunkowując zazdrość na całkiem konkretny już tor. Policzki rudego zapłonęły szkarłatem. Nie miał prawa, żeby tak się zachowywać, a jednak… Nie chciał być znowu zepchnięty na dalszy tor. Zawsze, gdy ktoś dla niego był najważniejszy, trafiało się coś, co wpychało się na pierwszy plan przed Hachim. Podszedł bliżej, ich ciała prawie znów się zetknęły. Uniósł nieco głowę. Mógłby z łatwością zrobić coś, na co miał ochotę, ale wyszedłby na zdesperowane zwierzątko. Którym… Po części był. Czuł się zagrożony.
Nie dzielę się z nikim. Nikt nie dbałby o ciebie tak, jak ja dbam. Obroniłbym cię przed każdym syfem. Ten ze ścieków cię więcej nie tknie – powiedział już z większą pewnością siebie i mocą w głosie. To nie było zdrowe pojmowanie tej relacji, jednak nie miał pojęcia, na czym tak właściwie stał. – To co. Wiesz, gdzie jest jakieś miejsce, w którym mogę ci zrobić jedzenie, czy nie? I… nie idziemy znowu bawić się w starym KFC po tym, jak prawie je podpaliłeś.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.04.19 19:11  •  Zrujnowana galeria handlowa - Page 2 Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
 Moment, w którym rudzielec zbyt ochoczo przystawał na realizowanie łowczych gróźb był tym, w którym te nagle przestawały być już tak atrakcyjne jak w momencie ich wypowiadania. Zwłaszcza, gdy były rzucane jako czysta złośliwość, a nie zaproszenie do wspólnej zabawy. Problem polegał na tym, że czasem trudno było wyczuć, o które chodzi w danej chwili.
- Ale fajki chociaż przyniosłeś?
 Odebrano mu możliwość dalszego szabrowania plecaka, więc musiał zapytać, gdy tylko sobie o nich przypomniał. Paczka papierosów żreć nie wołała, mógł ją przecież nosić ile tylko chciał. Choć na wspomnienie o chrupkach duszkach ślina napłynęła mu do pyska bardziej niż na myśl o normalnym jedzeniu.
 O ile łatwiej było sprowadzić to wszystko do czystego żerowania na rudzielcu. Przecież to było takie proste, takie łatwe i tak bardzo do Łajzy pasujące. Hachiko musiał tu jeszcze wrócić żeby przynieść mu jedzenie. Pod tysiącem wymyślonych na poczekaniu powodów, będących idealną okazją do ponownego spotkania można było tak łatwo zakopać całą tęsknotę, która niemal rozsadzała od środka serce łowcy. Jeszcze ma chwilę czasu, w ostatnim momencie uda, że przypomni sobie o czymś ważnym, co koniecznie trzeba dopisać do jego listy życzeń. Będzie miał pretekst żeby podkraść się pod same mury i upewnić się, że wojskowy dotrze tu w jednym kawałku. W trosce o swoje zamówienie oczywiście.
 Ze zgrozą czającą się w czerwonych ślepiach obserwował jak dzieciak wrzuca wybraną przez niego rację z powrotem do plecaka. I skąd on teraz będzie wiedział, którą sobie wybrał? Zupełnie jakby nie miała nosić na sobie śladów jego zębów, podobnie zresztą jak wszystko inne co do niego należało.
 Zignorował wyciągniętą w jego kierunku rękę, dopatrując się w tym geście przyznania się do słabości. Kundel odzyskiwał godność, wstawał z kolan. Samodzielnie i z syknięciem bólu, bowiem dopiero teraz odczuł skutki swoich poprzednich popisów. Upewnił się, że niczego sobie nie połamał, rzucił kontrolne spojrzenie na wszystkie poobijane miejsca, nie zauważając jednak nowych plam krwi na ubraniu. Wszystko zdawało się być w porządku. Mógł dalej przechadzać się po tym gruzowisku jak książę po swoich włościach.
- ... i kreując się na wielkich obrońców uciśnionych przez wygodę i bezpieczeństwo mieszkańców Miasta sprzymierzają się ze zdziczałym gangiem terroryzującym ludzi na Desperacji. Amen - mruknął z niezadowoleniem, chyba po raz pierwszy wypowiadając na głos sprawę dręczącego go sojuszu.
 Pomogło? Nie pomogło. To był dopiero wierzchołek góry lodowej.
 Zatrzymującego się przed nim wojskowego obrócił w bok, kierując w stronę, w którą pójdą. Trzeci raz powtarzał mu, że muszą zejść z odsłoniętego terenu i w końcu najwyraźniej do Borisa dotarło. Zębatki w jego rozumku jeszcze mieliły radość ze spotkania, nie można było im dorzucać za dużo, bo się przegrzeją i przestaną pracować.
 Nie sposób było nie zauważyć, że rudy najwyraźniej wyczuł konkurencję. Przyjemnie byłoby go tym poszczuć, jeszcze bardziej podjudzić jego zazdrość, a w zamian otrzymać więcej zapewnień, które tak bardzo chłonął. Jednak wyrzuty sumienia przez jego ostatni wybryk skutecznie to zagłuszyły.
- Daj spokój. Jest moja, bo jej ufam. Nie jest ich, to proste. Czyjaś musi być, nie?
 "Żołnierza, z którego musiała ci się tłumaczyć, Boris. Ona jest jego."
 Z gracją rosyjskiego menela splunął gdzieś w bok. Podwójne zwycięstwo, bo mijali właśnie dawne pobojowisko koło fontanny. Boris nadawał niesamowicie szybkie tempo chodu. Mimo to zdążył przywalić Hachiko barkiem, gdy ten wspomniał o ściekach.
- Ale się wszyscy przypierdoliliście do tej nazwy. To nie są ścieki tylko podzie... Zaraz, a skąd ty o tym wiesz? Nie mówiłem ci... Nie mów, że ich dorwaliście.
 Czyżby cała grupa w końcu się doigrała? Sama myśl o tym, że gniazdo czerwonookich pasożytów zostanie eksterminowane sprawiła, że poczuł niezdrowe zainteresowanie. Nie chciał tylko o tym słuchać. Chciał to widzieć i napawać się tym. Poprowadził swoją ofiarę przez zdewastowane sklepy, kilka dziur w ścianach i cały labirynt zawalonego gruzu, ale oto dotarli.
- Pokój ochronny, wedle życzenia - zaprezentował dumny z siebie.
 Faktycznie było z czego. Pomieszczenie było niewielkie i przez trudny dostęp prawie nienaruszone. Rząd monitorów wiszących kiedyś na ścianie został jednak zrzucony na ziemię, a na ich miejscu ściana nosiła ślady pazurów jakiejś bestii. Lazarus posłał Hachirō uspokajające spojrzenie.
- To... to było moje zwierzątko. Tu mieszkało jak się wykluło z jajka. Ale dorosło i się wyprowadziło. Nie wróci już.
 Na szczęście.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.04.19 3:23  •  Zrujnowana galeria handlowa - Page 2 Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
Groźby Lazarusa nieczęsto przynosiły pożądane skutki. Hachirō wyszczerzył się z wyższością po swojej wypowiedzi, nie ciągnąc jednak dalej tej części konwersacji. Uważał się za jej zwycięzcę, co tylko potwierdzała jego mina. Prowokująca, wyzywająca, dumna — powinna zostać przyspawana do jego twarzy. Nigdy nie powinna się zmieniać. Na wzmiankę o fajkach Moroi poruszył jedynie barkami w pierwszej chwili, przesunął koniuszkiem języka po wargach, uznając, że powinien się czegoś napić.
Przyniosłem, nie przyniosłem… Tak czy siak byłyby połamane. Bo pewien Spider Chrum postanowił zrobić nieumiejętne tuputuputup i na mnie zlecieć „też bym zapalił” sprawdzimy co z nimi na miejscu.
 Och, rozdzielenie się ich ciał, i tak nieznośnie odgrodzonych od siebie warstwą ubrań, było takie bolesne. Chciałby po prostu z nim leżeć, wtulając się i nie robiąc nic innego. Chciałby po prostu być blisko cały czas, bez żadnych irytujących przerw, czerpać niemal pasożytniczo ciepło bijące od ciała mężczyzny. Pamięcią sięgnął w stronę jednego z takich poranków, a kąciki jego ust drgnęły delikatnie, sprawiając, że twarz przybrała nieco niemądry wyraz.
 Wciąż niezbyt pasowało to do nich, jednak stanowiło ogromną pokusę. Jego serce uderzyło kilkukrotnie mocniej, a oczy szukały jakiegoś punktu, na jakim mogłyby się zatrzymać. Byle nie na Borisie. Byle nie… Boże, Moroi Hachirō stał się szaleńcem, tak bardzo oddanym samemu pomysłowi, po który jak raz nie odważy się sięgnąć. To jeszcze nie pora, wciąż nie powinien…
 Potrząśnięciem głową przywołał się jednak do porządku, nie można tylko tego samego powiedzieć o rudej czuprynie, której pojedyncze kosmyki wpadły do jego oczu. Przesunął po twarzy dłonią, wplótł w palce między włosy i odgarnął je do tyłu, by te zaś znów rozsypały się chaotycznie, tym razem jednak na boki. Część jednak została w pozycji, do jakiej je przymusił. Na ustach zaigrał  kolejny uśmiech, oczy zmrużyły się nieco.
 W chwili, gdy mężczyzna wstawał, Moroi zapobiegawczo wyciągnął ręce mimo wszystko. Pamiętał, że łowca miał problemy z jedną nogą, ale… No fakt, nie słyszał wcześniej, by kroki mężczyzny były jakoś nienaturalne. Spojrzał na niego z niemym pytaniem, które przeszło w żywe zainteresowanie, gdy ten zaczął komentować działania Łowców. Hachirō uśmiechnął się drapieżnie, gdy sięgnął po swój wyrzucony wcześniej karabin. Kochał, gdy wychodziło na to, czego on chciał.
Roznieślibyśmy ich. Ty i ja, Borisu. Każdego brudnego psa czy szczura. Co do jednego. Jak kiedyś… – Rozejrzał się z pewną nostalgią po tym miejscu. Ale potem przecież zaczęła się lawina wątpliwości, pytań, gróźb, emocji. Przecież nic nie może być łatwe i kolorowe. Po co by miało? Zacisnął dłonie w pięści.
Powiedz to o mnie – rzucił wyzwanie ledwo po wypowiedzi dotyczącej zaufania i użycia słowa „mój”, czy też raczej „moja”. Ton, jakim to powiedział, brzmiał jak szczeniacka zaczepka. Kpina. Żart. Wstęp do kolejnej odzywki o czysto homoerotycznym podłożu. Szedł z początku za nim, jednak zaraz zrównali się. Moroi prychnął z zadowoleniem, kiedy przechodzili koło fontanny, zaraz jednak z ust wyrwało mu się ciche „ej!”.
Huh? – oczy rozbłysły czymś niepokojącym. To nienawiść. Pogarda. Jad. – Więc jednak dostaliśmy dobry cynk. Złapali jakąś łowczą siksę z rok temu. Z nienawiścią ten mały wężyk wysyczał nam wiele ciekawych szczególików. Nie wiem, z czym Moebius zwleka. Skinięcie palcem, jedno słowo, krzywe spojrzenie — mielibyśmy ich w garści. Grupa oparta na nastoletnich fochach, ot co. Bo na pewno nie na niczym poważnym – mówił trochę tak, jakby wypowiadał się o istotach gorszych od siebie. Boris jednak powinien wiedzieć, by nie brać do siebie tego tonu. Hachirō znał pewne elementy jego przeszłości i szczegóły odejścia z organizacji. – Fakt faktem, Borisu, jesteś jednym z najdoroślej wyglądających łowców, jakich „chciałem zabić”widziałem. Nie za dobrze to o nich świadczy, ha? Och, pomyśl o wtłoczeniu w te zepsute, podmiejskie żyły trucizny, która sprawi, że ci popadają jak muchy, a jeśli nie, to wypełzną na powierzchnię, prosto pod karabiny.
 Pozwalał sobie na wiele, może zbyt wiele. Wyrażał się w sposób sugerujący, że mówi o szkodnikach. Gardził Łowcami. Uważał ich poniekąd za gorszych od wymordowanych, a w każdym razie miał za takich jednostki, które dobrowolnie poddały się tej dziwacznej substancji, która przeistoczyła ich w łowców. Tym bardziej za godne pogardy uważał wszelkie atrybuty rasowe tego podgatunku. Wielcy buntownicy, którzy musieli się tak wspomagać, by mieć jakiekolwiek szanse z systemem, sprawiali, że z jakiegoś powodu chciało mu się śmiać.
 Kluczyli między pokojami, pokoikami, pomieszczeniami, mijali górki gruzu chrzęszczącego pod podeszwami wojskowych buciorów, przełazili przez dziury. Dopiero teraz Moroi dostrzegł, jak wyczerpany był. Jego ciało, dotychczas popychane do dalszych działań adrenaliną, aktualnie ciągnęło na resztkach energii. Ziewnął przeciągle, rozdziawiając szeroko usta. Musiał się zdrzemnąć.
To jakaś aluzja? Może następnym razem, jak do mnie przyjdziesz, spróbujemy czegoś nowego? – odparł zaczepnie. Poczuł, jak niepokój spada na niego ciężkimi kroplami. Nie chciał jednak kwestionować tego, jakie pupilki sobie przygarniał Lazarus, przynajmniej dopóki nie próbował ich wprowadzać do mieszkania Hachirō. Ten z kolei przykucnął, zdjąwszy plecak i ustawiwszy go na podłodze. Wyciągnął z niego wszystkie racje żywnościowe, tę pogryzioną rzucił Borisowi.
Wiesz jak się je przygotowuje, nie? Zajmij się nią, ja zajmę się sobą – i z tymi słowy zabrał się za ściąganie górnej części munduru, korzystając z chwili luzu. Wygrzebał też koc, wodę, jedną, jedyną paczkę fajek, dość konkretnie już pogniecionych. Pamiętał o Borisie. Nawet jeśli sam za wiele nie palił, to kupnem tego syfu kierował jakiś absurdalny sentyment. Przekazał paczkę mężczyźnie, samemu skupiając się jednak na wodzie — wlał w siebie kilka łyków i w końcu siadł na podłodze, opierając się o chłodną ścianę. Był wyczerpany, a oczy praktycznie same mu się zamykały.
Borisu… – zaczął tonem takim, jakby  chciał powiedzieć „jeszcze pięć minut”. – Jak zasnę, to obiecaj, że zostaniesz tu ze mną, dobra?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.04.19 21:03  •  Zrujnowana galeria handlowa - Page 2 Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
 Mały Hachiko mógł sobie szczekać ile tylko chciał. Ujadać, zaczepiać i próbować zrzucić na niego winę za ewentualnie połamaną najważniejszą część tytoniowego ekwipunku, pusząc się tą swoją dumną mordką. Boris dobrze wiedział jaki nieszczęśliwy pisk wywołałoby u rudzielca fakt, gdyby zamiast połamanych papierosów dostał połamane kości, zwłaszcza łowcze. Posłał mu gorzki grymas w odpowiedzi. Obaj mieli spore szczęście, że nic poważnego im się nie stało, jak zwykle zresztą.
 Cokolwiek czuwało nad ich znajomością, która przecież nawet nie powinna mieć miejsca, musiało być wybitnie zadowolone ze spustoszenia, które uwielbiali siać, by pozwolić na tak szybkie ukrócenie tego.
- Doprawdy? Ostatnio odniosłem wrażenie, że wolisz inne rozrywki niż roznoszenie w pył psiarni i szczurów.
Jak kiedyś... kiedy jeszcze hycel odławiał do wojskowego laboratorium wszelkie zmutowane abominacje, a nie je oswajał, a one nie wolały wylegiwać się na jego kanapie w oczekiwaniu na zasłużone przysmaki tylko faktycznie chciało im się jeszcze walczyć. Cwany pies wie jednak kiedy bardziej opłaca mu się warowanie na rozkaz od gryzienia wszystkiego dookoła. Zwłaszcza, gdy wyciągnięte w jego kierunku ręce oferowały o wiele więcej od tych, które wcześniej trzymały smycz.
 Nawet nie był zdziwiony, że ktoś w końcu sprzedał Łowców. Może z zewnątrz nie było tego widać, ale wewnątrz sporo było urazy do własnej organizacji. Nawet nie tylko ze strony Azarowa. Kiedy nie przebywa się wśród swoich ludzi to trudno zauważyć to niewielkie ziarenko buntu, które może już niedługo zacząć kiełkować. Może nawet wyglądać niepozornie, ale niewiele czasu potrzeba, by jego korzenie rozsadziły doniczkę od środka.
- Pewnie brzydzi się tam zejść. Tam są też wymordowani, a nie ma chyba nic gorszego niż zabłądzić w tym labiryncie choróbsk. Bez mapy daleko nie ujedziecie...
 Nie wiedział ile zdradziecka siksa zdążyła wypaplać na przesłuchaniu, więc z radością postanowił dorzucić do tego wszystkiego swoją cegiełkę. Może nie ostrzegła ich przed wymordowanymi licząc, że wszyscy pozabijają się tam na dole? Niektórzy ludzie po prostu lubili patrzeć jak świat płonie. Lazarus wolałby żeby jego świat nie spłonął za szybko, gdyby coś jednak podkusiło Hachirō do zejścia do ścieków.
- ... albo bez przewodnika.
 Nie musiał mówić nic więcej. Hycel nie mógł zapomnieć tego jak się poznali. Łajza bez mrugnięcia okiem zaprowadził wrogów prosto do kryjówki sojuszników. Azarow jednak nie rozwinął tematu, pozostawiając tylko wabik. Jeżeli okaże się dobry to ofiara sama się na niego złapie.
 Rudy dostał czas, zarówno na przemyślenie tego jak i na rozpakowanie się. Odkąd Boris zamieszkał na Desperacji odkrył, że nigdzie już mu się nie spieszy. Poganianie towarzysza byłoby w tym przypadku bezcelowe.
- Co to za nowość skoro obróżkę i tak już nosisz? Może po prostu cię tu zamknę, co? Chociaż nie umiałbyś udawać, że chcesz ode mnie zwiać, więc co to za zabawa - westchnął markotnie.
 Komu jak komu, ale Lazarusowi nie trzeba było tłumaczyć jak obchodzić się z wojskową racją żywnościową. Ktoś, kogo na przestrzeni życia dokarmiało więcej żołnierzy niż łowców miał to niemal we krwi. Poza wybraną przez siebie, zgarnął jeszcze jedną i przysiadł się pod ścianę, do Hachiko. Tam korzystając z jego wody uruchomił oba chemiczne podgrzewacze, by przygotować obie porcje. Mógł notorycznie ostudzać zapał rudzielca w usilnym przymilaniu się, ignorować większość jego zaczepek i zbywać jego pragnące kontaktu jestestwo, ale jednego ukryć się nie dało - Azarow z własnej, nieprzymuszonej woli przygotowywał komuś jedzenie. To znaczyło więcej niż miliony wszelkich wyznań i innych gestów.
- Jak zjesz to się zastanowię, może zostanę - rzucił równocześnie z odebraniem od niego papierosów.
 Jeden od razu wylądował w jego ustach, chociaż nieodpalony. Nie można było go spalić ot tak, chwilę należało celebrować. Nie pamiętał kiedy ostatnio mógł sobie na to pozwolić. W końcu jednak gotowa porcja została niemal siłą wmuszona w ręce wojskowego, a nie z nich odebrana.
- Jak będziesz gadał w czasie jedzenie to obiecuję ci, że się udławisz - warknął, kupując sobie chociaż chwilę na spokojny posiłek, przekładając papierosa za ucho i zabierając się za swoje żarcie.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.04.19 17:32  •  Zrujnowana galeria handlowa - Page 2 Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
Och, może  się już starzeję, staję się spokojniejszy. Może jestem kanapowcem? – rzucił z pewnym wyzwaniem słyszalnym w głosie. Mógłby kontynuować ten temat, robiąc z siebie głupka i irytując samego Desperata, kusić go, ciągnąć go do kolejnej wymiany zdań, ale jak raz przemawiał tu instynkt inny niż instynkt złośnika. Musieli znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Dobrze, że pojęli to obaj i nie zwlekali dłużej.
 Wyczerpanie opanowywało go zaskakująco szybko, gdy dotarli na miejsce. Posadzenie tyłów na podłodze okazało się dla niego ekstremalną wersją uczucia, kiedy człowiek kładzie się w ciepłym łóżeczku po ciężkim dniu i sen natychmiastowo go morzy. Jego rytm snu był niesamowicie rozregulowany z winy obecnej wyprawy i nie marzył o niczym innym, jak walnąć się na łóżko i spać w nim ze swoim psiakiem. Trzeba było najwyraźniej jeszcze trochę wytrzymać, pociągnąć konwersację, zapamiętać z niej jak najwięcej. Zęby znowu błysnęły w uśmiechu niepokojącej satysfakcji, a głowa uniosła się wyżej w przypływie nagłej trzeźwości umysłu.
Te glizdy najpewniej wybiłyby się same. To absurd. Obalenie jednej władzy przyniesie wzniesienie innej. Inaczej nastanie anarchia i równie dobrze można by było po prostu wpuścić stado wymordowanych za mur. Bezmyślna epidemia i tak byłaby bystrzejsza niż ci wielce pokrzywdzeni anarchiści. Ten bezsens można by było ukrócić, mój ulubiony, najlepszy przewodniku. Dopiero dać im powód do buntu – mimo charakterystycznego zapału w głosie, kryło się tu coś jeszcze; pogarda, nienawiść i chęć obrony tego, co Hachirō tak bardzo kocha. Wygoda była czymś cudownym dla niego, a pozory twardej wolności, jaką dawały wypady na Desperację, tylko osładzały całość. Spojrzenie wciąż miał utkwione w twarzy drugiego mężczyzny, bardziej niż na jego czynnościach i rytuałach nad plecakiem i racjami wojskowymi, skupiając się na zmianach w jego mimice.
Zabrałbym cię do miasta, byś mi w tym pomógł – westchnął jednak. Chwilowa pauza miała mu pomóc w zebraniu myśli. – Ryzykowałbym jednak i ja, i ty, i rząd. Mała przestrzeń do walki, a z tym właśnie mi się kojarzą ścieki, raczej jest czymś mocno przeszkadzającym. Mój pomysł z zagazowaniem wydaje się kolorowy. Moglibyśmy pozatykać wejścia do ścieków, zostawić jedno i wpuścić tam coś bardzo wesołego. Może w laboratoriach opracowali coś zabójczego dla szczurów, czym człowiek się nie zarazi. Potem wejść w maskach, co by się nie podusić i to, co przeżyje, powyciągać za fraki. Na badania. Zobaczyć, jakie cuda zdziała ich regeneracja. Czytałem o różnych eksperymentach.
 To przecież nie byli ludzie. To były, paradoksalnie, słabsze jednostki. Na tyle słabe, że musiały stwarzać sobie wspomagacze, przemieniać siebie w potwory. To nie ludzie. Mogli tak wyglądać. Ale przecież czym jest wygląd? Już ponad tysiąc lat temu w tym kraju nakładano zwierzęce maski płócienne, by odróżnić podmioty eksperymentów. By łagodzić własne sumienie. By podkreślić wyższość jednej rasy nad drugą. Zadowolony, melodyjny pomruk wydobył się z gardła hycla.
Ta informacja na pewno by się przydała, kiedy już wrócę do Miasta. Nawet głupie pokazanie mi, gdzie są te przejścia. Oczywiście nic za darmo, słoneczko. Dam ci to, czego zapragniesz. Mogę zrobić bardzo wiele. A ty… Mógłbyś postarać się o przepustkę, wiesz? Jedyne, co cię wyróżnia, to czerwone oczy. Soczewki nie są takie straszne. Mógłbyś uchodzić za weterana z Miasta, z którego pochodzisz. Kto by ci to sprawdził?
 O, wypowiedź o obroży przekształciła uśmiech Japończyka w psotny. Hachirō zmrużył oczy, przygryzł nieco dolną wargę, jak zawsze, gdy zastanawiał się nad pyskówką zwrotną. Możliwość przepychania się z Borisem na każdej możliwej płaszczyźnie była jak miód na jego serce. Byli jednak zaskakująco zgodni w swoich kłótniach. Obu chodziło zwykle nie tyle o dowiedzenie swojej racji, co o sprowokowanie drugiego.
Zapamiętam, by kolejnym razem załatwić sobie prawdziwą obrożę. Specjalnie z myślą o tobie. Ostrzegam, że chodzenie na krótkiej mi nie wychodzi. Będziesz musiał wytresować mnie naprawdę dobrze. Wiesz, że szczekam bez komendy i że gryzę – zaśmiał się krótko. Przygarnął jedną z racji, gdy te już były gotowe. Nie znosił ich, jednak musiał sobie jakoś radzić.
Choć raz to ty jesteś w kuchni, miła odmiana. A dławić się mogę po kolacji, jeśli będziesz grzeczny – niemniej jednak, Hachirō bardzo doceniał ten gest. Wyraził to co prawda docinkiem, ale liczą się dobre chęci. Na koniec swej wypowiedzi Moroi jeszcze pokazał mu język, jak na dorosłego człowieka przystało. Sam również planował zabrać się raz-dwa za własne jedzenie. Korzystanie z chwili na zjedzenie czegoś ciepłego było jak najbardziej wskazane.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.04.19 17:35  •  Zrujnowana galeria handlowa - Page 2 Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
 Jeżeli Lazarus kiedykolwiek umrze i jednak jego parchata dusza trafi do raju to na pewno takiego wypełnionego wojskowym żarciem, rzeką wódki i drzewami papierosowymi. W małym rozumku nadal trwała walka - zeżreć wszystko do razu, bo jest takie dobre czy żreć wolniej, bo jest takie smaczne. Przełknął jednak to co zdążył nawrzucać do pyska i powstrzymał się przed powtórzeniem całego manewru.
- Wybiliby się co do jednego - parsknął śmiechem, ledwo uspokajając głos, by można było go zrozumieć - Kiedyś jeden debil podpalił naszą pracownię. Celowo. A wiesz czemu? Bo nie znalazł tam bomby po którą go wysłaliśmy. Przez tydzień wszystko, łącznie z jedzeniem jebało spalenizną i stopionym plastikiem, bo jak się te wszystkie techniczne śmieci i ścinki zaczęły palić to ten dym można było maczetami kroić. Jakim cudem wam studzienkami nie wywaliło tego do Miasta to do dzisiaj nie wiem.
 Szczerząc się jak hiena rzucił wojskowemu pełne dumy z głupoty własnych pobratymców spojrzenie i najwyraźniej wyłapał w jego oczach coś, co wziął za cień niedowierzania. Odchrząknął zdegustowany i natychmiast wrócił do dźgania swojej porcji jedzenia plastikowym widelcem, trzęsąc się bezgłośnie z ukrywanego rozbawienia.
- ... tak, zgubiliśmy sporo materiałów wybuchowych. Amba fatima, było i ni ma.
 Makabryczny kontrast. Pogarda w głosie wojskowego i czyste rozbawienie u buntownika. Azarow był jednym z tych potworów, których czerwone ślepia świeciły się w ciemnościach, tuż przy granicy światła padającego z bezpiecznych ognisk tworzonych przez władzę. Czekając tylko na najmniejszy błąd, chwilę nieuwagi, przygaśnięcie ognia, by wyciągnąć łapy po coś, co nigdy nie powinno do nich należeć. To były te momenty, które uwielbiały przypominać czym nadal jest, pomimo dezercji.
- Nie wrzuciliście tej złapanej do laboratorium czy już zdążyła zdechnąć? Mogę wam wystawić jakiegoś łowcę - rzucił, zgarniając resztki jedzenia z tacki prosto do pyska i przełykając niemal wszystko na raz - Każdy dezerter dla nich to śmieć do utylizacji, więc po mnie przyjdą. Mi to nawet na rękę, że porobię tylko za wabik. Nie mam zamiaru przypłacić życiem tego, że poleciałem do nich za jakąś laską... No i zawsze im więcej łowców sobie przetestujecie tym może szybciej przypadkiem wpadniecie na pomysł jak ich z tego wyleczyć bez zabijania przy okazji, a wtedy po prostu przypełznę na gotowe.
 Odłożył pustą tackę na ziemię, wycelował i pstryknięciem palców posłał ją pod biurko. Wytarł pysk o rękaw, dłonie o spodnie na udach i poprawił zapięcia rękawiczek. Posprzątane na miarę Desperacji, ha!
- Oczywiście, że nic za darmo - przytaknął mu - Ale... Poza zapłatą za każde przejście osobno i każdą dodatkową informację chcę zapewnienia, że ja też wejdę wtedy do ścieków. Nie wiem jak to zrobisz. Możesz dać mi mundur i maskę, umiem strzelać, nie będzie przypału przed resztą. Na dole zostało coś, co należy do mnie i mam zamiar to odzyskać.
 Z łatwością o jaką nawet by się nie podejrzewał przychodziło mu zwracanie się przeciwko własnej rodzinie, dla której jeszcze niedawno gotów był oddać życie i najlepiej zaharować się na śmierć. Poświęcić wszystko co miał i czego jeszcze nie zdobył, ale już był w stanie przysiąc sobie, że przyniesie im to w zębach. Teraz te najchętniej zatopiłby w ich gardłach. Nie chciał być zdrajcą. Oni kazali mu nim być. Ich zasady, ich kłamstwa.
 Łowcy powstali wyłącznie po to, by być narzędziami pomocnymi przy obaleniu władzy dla wyżej postawionych buntowników. Kundel nie był niczym więcej. Różnicę stanowił jedynie fakt, że tym razem ktoś inny trzymał smycz i powolnymi szarpnięciami kierował jego łeb w zupełnie inną stronę.
- A tam obrożę, tobie to by się od razu kolczatka przydała. Chodziłbyś jak w zegarku i byłbyś najlepszy psiątkiem. Możesz zostawić trochę żarcia dla swojej konkurencji, bo słyszę, że już tu zmierza.
 Gdzieś w korytarzu faktycznie rozlegało się ciche (s)krobanie psich pazurków o posadzkę, ale najwidoczniej Bury wcale się nie spieszył, by do nich wrócić.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.04.19 12:26  •  Zrujnowana galeria handlowa - Page 2 Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
O, tak trudno było uwierzyć w to, że zbiorowisko takich lunatyków było w stanie jakkolwiek zaszkodzić władzy. Brwi Moroia poszły w górę tak bardzo, że mogłyby mu odpaść od twarzy. Prychnął z rozbawieniem, pokręcił głową. Naprawdę nie do wiary; po łebku wojskowego kręciła się teraz przede wszystkim jedna myśl: co za banda debili. Był podniecony jak pies gończy, wyczuwający, że zaraz zostanie spuszczony ze smyczy, by wystawić zwierzynę. Na równi jednak z duchem psychola i mściwej bestii budził się w nim duch plotkarza ii typowej targowej przekupy.
Mów mi więcej pięknych rzeczy. To mnie szaleńczo bawi – rzucił pomiędzy jego wypowiedziami. Pokręcił głową i parsknął cicho śmiechem; fortunnie nie podczas przeżuwania czegoś. Jeszcze faktycznego dławienia się tu brakowało. Starał się w ogóle jeść dość ostrożnie, byleby nic sobie nie zrobić własnym gałgaństwem i rozbawieniem.
Chaos is what killed the dinosaurs, darling – skomentował cytatem z bardzo starego filmu. – Wszystko ma swoją erę. Ta ich wreszcie skończy się w Mieście. Och, co za żal, że się nie podusili. Żal jednak by był, gdybyś ty też się udusił. Widać nie można mieć wszystkiego.
 A wojskowy zdecydowanie wolał mieć swojego towarzysza zabaw maści wszelakiej. Łowców mógł wybić dziś, jutro, pojutrze, ich i tak dostanie, a życia Kundlowi by nie przywrócił, gdyby coś się stało. Na myśl o utracie kompana poczuł chwilowy ścisk w gardle, powstrzymujący go od mówienia. Dla niepoznaki kontynuował więc jedzenie, finiszując nieco przed drugim mężczyzną. Na tacy zostało jednak trochę jedzenia, ale był już pełny. Jak raz, zamiast gadać bez sensu, słuchał. Notował w łebku wszystko, co tamten mówił — będzie trzeba złożyć jak najdokładniejszy raport odnośnie wszystkiego, czego się dowiedział. Dopuszczał oczywiście prawdopodobieństwo tego, że łykał bzdury jak młody pelikan, jednak nie chciał w to wierzyć. Może był zaślepiony.
Mój dzielny Kundelek. Kto cię tak wytresował? Kto cię tak skrzywdził? – jego głos w tym momencie tak bardzo wydawał się niedopasowany do sytuacji. Łagodny, niemalże głaszczący mężczyznę. Och, obaj byli zdrajcami pewnego sortu, to jasne. Moroi był nim jednak tylko wybiórczo i zawsze wracał do swojego pana.
Nie mam pojęcia, czy siksa dalej żyje. A ciebie im nie oddam. Oddam im prosto w ręce granaty bez zawleczek, każdemu jednemu.  Zwłaszcza tej suczy, która chciała ci bardziej zniszczyć życie. Baby to same problemy – a ktoś jest najwidoczniej dość zaborczy, bo jeszcze przesunął się w stronę mężczyzny, odłożywszy wcześniej tacę z jedzeniem. – Na pewno chciała cię wciągnąć tylko po to, żeby wypełnić luki w tym kurwidołku. Jeśli członkowie grupy biegają jak kurczaki bez głów, to pewnie bardzo często te łebki tracą. Ty swój masz prawo stracić tylko dla mnie i tylko metaforycznie. Chcieli ci namieszać w głowie i cię oślepić, ale ja cię uwolnię – Niezła przymiarka do wyznania, którą ciężko jednak brać na poważnie w zestawieniu z charakterem Hachiego. Uśmiechnął się z wyższością. Musi go do siebie przytulić mentalnie. Musi sprawić, żeby na pewno nie zmienił zdania.
Uwolnię cię od nich raz a dobrze. I hej, nie wiem, czy cię to obchodzi, ale ani trochę nie uważam, żebyś był jak oni. Poznałem cię jako człowieka i nic się w tej kwestii dla mnie nie zmienia – upewniwszy się, że ten już się nie rusza jakoś gwałtownie, oparł się o jego ramię. Mówienie o uczuciach nie było jego szczególnie mocną stroną, no ale cóż…
To daje masę możliwości. Wyłapanie ich. Może da się z nich wyizolować jakieś bajery, żeby dało się leczyć nieuleczalne choroby? Chyba widzisz, jacy są wspaniałomyślni, kiedy sami nie zaoferowali tego nigdy. Tak naprawdę nigdy nie chcieli dobra ogółu. Chcieli swojego dobra, chcieli przewrotów dla samych siebie.
 Pauza, zbieranie myśli, układanie ich. Wdech, wydech, uspokój się. Mimo wszystko drżał szaleńczo z dziwnego połączenia nienawiści, rozbawienia, podniecenia i żądzy mordu. To nie była zrównoważona jednostka, ale w swoim mniemaniu był jak najbardziej usprawiedliwiony. Mimo to wszczepianie łowcom różnego syfu, by albo patrzeć, jak od niego zdychają, albo ich organizmy jednak go zwalczają… Czemu nie?
Mogę zabrać mundur Shinyi. Jak wejdę mu do kwatery, to nie wzbudzi żadnych podejrzeń. Nie ryzykowałbym jednak w sprawie ufania wojskowym. Nie każdy jest taki fajny jak ja. Boję się, że jeśli się dowiedzą, będą chcieli cię zamknąć.
 Zamilkł na wzmiankę o psie. No tak, ta łysiejąca pokraka, która najpewniej cierpiała na świerzb. Aktualnie Moroi był w stanie, kiedy bardzo chciał spać, ale był zbyt rozbudzony, by usnąć.
Karmisz go czy dalej rzucasz ser bazyliszkom? – rzucił złośliwie, wspominając jedno z ich spotkań. – A potem pałaszujesz te racje jakby to było coś najlepszego na świecie – nie był ich zwolennikiem, ale jak mus to mus. Byleby było sycące i dostarczało sił do walki. – Niech bąbel je, niedużo tego, ale ja mogę jeść batony, a on nie powinien. Biedne, małe purchlątko. Ciekawe jak by się dogadywał z Hoshim… – tęsknił za swoim psem, jak za każdym razem, kiedy wybywał za mury bez czworonoga.
Poza tym, nie próbuj wątpić w to, że jestem najlepszy. Muszę mieć do grzeczności jednak motywację. Co za to dostanę? Mogę podwózkę do domu? Pod same drzwi. Jak po udanej randce. A może więcej przygód na Desperacji? Jak na przykład wyprawa do lasów edeńskich?
 O, oczywiście, że obaj ją dobrze pamiętali.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach