Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

Pisanie 24.03.19 2:19  •  Zrujnowana galeria handlowa Empty Zrujnowana galeria handlowa
Zrujnowana galeria handlowa Gc0Qm7Z
Dawniej, nim ziemię okryły pustkowia, budynek ten był częścią kompleksu zabudowań przylegających do nieistniejącego już nadmorskiego kurortu. Od dłuższego czasu wszystkie trzy piętra tej galerii handlowej odwiedza jedynie świst wiatru. Tylko leniwe, miarowe podmuchy trzaskają tutejszymi drzwiami, już prawie nikt nie ogląda szarości, która zajęła miejsce wielu barw pochodzących z wszelkich reklam czy ubrań, zabawek. Na jednej z ławek na pierwszym piętrze wciąż siedzi kostium maskotki jednej z marek reklamujących się w tym sklepie: różowy królik w ogrodniczkach. Niektóre elementy pozapadały się, tworząc iluzję bezpiecznego wejścia lub zejścia. Ile z nich okaże się śmiertelną pułapką? By wejść do środka, trzeba przejść zawaloną górą bądź tunelem wygrzebanym przez coś sporego. Drzwi frontowe są opcją dla mniejszych stworzeń; ilość szkła, jakim naszpikowane jest przejście, skutecznie odstrasza potencjalnych gości. Centrum handlowe jest opracowane na planie koła, a w jego centrum na parterze znajduje się fontanna, która okazjonalnie, po deszczach, jest źródłem względnie przefiltrowanej wody.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.03.19 12:09  •  Zrujnowana galeria handlowa Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
Musiał go znaleźć. Nie było innej opcji. Nie było możliwe, żeby Borisa dopadli byle rebelianci, choć może Hachirō za bardzo w niego wierzył? Na Desperacji został tym razem dłużej niż zwykle, tradycyjne dwa-trzy miesiące przeistoczyły się w pół roku na jego własną prośbę. Zdarzało się, że w tym czasie wpadał do miasta na wszelkie przepustki, bądź żeby zobaczyć się ze swoim psem, ale cholerna piaskownica stała się dla niego praktycznie drugim domem. Nienawidził tego miejsca. Chciał, żeby spłonęło, dławiąc się własnym smrodem istot gorszych, potworniejszych niż ludzie.
 Moroi pamiętał tę galerię handlową. Minęły już dwa, może trzy lata, odkąd był tu po raz pierwszy. Świeżo upieczony Hycel, wraz z Eliminatorem, swoim arcywrogiem oraz domniemanym Desperatem, rozniósł tu w pył oddzialik wymordowanych. Rudzielec czuł się wtedy tak żywy jak nigdy, choć z całej akcji wyszedł najbardziej martwy.
 Wzdrygnął się na myśl o tym, że mógł się wtedy zarazić, a blizna po wewnętrznej stronie uda odezwała się lekkim swędzeniem. Co za szczęście, że na kwarantannie i ciągłych badaniach się skończyło, choć na samo wspomnienie drżał i czuł się tak, jakby spadał z dużej wysokości. Między innymi ta przygoda utwierdziła go w przekonaniu, że medycyna to najwyższe zło. Wynosili go tą samą drogą, którą przechodził teraz. Tamtego dnia wyszedł stąd ledwo żywy, kurczowo trzymając się słabego oddechu i resztek świadomości.
 „Bohater” to słowo, które w tamtej chwili dotknęło go najbardziej. Ktoś go docenił. Ktoś, kto potem stał się dla niego dość ważny, mimo długiej rozłąki. Niespodziewany sprzymierzeniec, który mimo przynależności do kolejnej gorszej rasy, łowców, wydawał się Hachiemu fantastyczny. Denerwował go, ale bawił, uczył i dawał mi uwagę, na którą Moroi przecież zasługiwał. Czuł się przy nim inaczej, czuł się tak, jak sześć lat temu, na początkach znajomości z Shinyą.
 Twarz pod materiałową maską zaczerwieniła się na policzkach, jednak Hachirō nie potrafił określić, za sprawą którego dreszczyku emocji to się stało. Poprawił plecak, pociągając jego ramiona wyżej, by nie wisiał mu praktycznie na tyłku. Bagaż zawierał kilka racji żywnościowych — jego samotny patrol trwał już prawie tydzień — zapas wody, koc, amunicję, kilka dość podstawowych rzeczy do tworzenia materiałów wybuchowych czy naprawy broni i apteczki wojskowe. Co jakiś czas profilaktycznie łykał antyrad, popychając go wodą do swojego żołądka. W czasie drogi starał się nie rozpalać ognia, nie chcąc zdradzić swojej pozycji.
 Zszedł na parter, zatrzymując się przy ruchomych schodach, które aktualnie nie były zbyt ruchliwe. Może dało się jeszcze jakoś je uruchomić, ale to nie leżało w zakresie jego zainteresowań. Najpewniej narobiłoby niepotrzebnego hałasu. Zresztą, sama idea osiedlania się tutaj brzmiała tak abstrakcyjnie, że nawet nie chciał marnować czasu na to. Nigdy nie wiadomo, z której strony coś cię napadnie. Okropne.
 Kopnął czaszkę, jedną z niewielu szczątków, które pozostały po mającej tu miejsce walce. Nieźle zachowana, niepopękana, bez wątpliwości niby dziecięca. Z oczodołu wypełzła wystraszona skolopendra. Hachirō pamiętał właścicielkę tego łba — zabił ją własnym nożem. Dźgał, dźgał, dźgał. Musiał być pewien, że nikogo już nie skrzywdzi.
 Sięgnął do kieszeni po batonik, odpakował go i wsunął kawałek do ust, by odgryźć go i zacząć żuć. Czekolada, karmel i trochę orzechów — jedyna słodkość, jaką znosił i jaką faktycznie lubił. Przeszedł się po parterze i rzucił za siebie papierek po batonie jak najgorszy brudas. Opakowanie wydało z siebie cichy szelest, gdy zetknęło się z popękaną posadzką, przez którą nawet przebijały się jakieś mleczyki ostatnie w sezonie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.19 0:51  •  Zrujnowana galeria handlowa Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
 Rzeczy nie toczą się po ziemi bez żywego powodu. Głuchy dźwięk czaszki obijającej się kilkukrotnie o posadzkę jednak nie pozostawiał żadnych złudzeń. Tego nie zrobił wiatr, który tak śmiało poczynał sobie z lżejszymi śmieciami porozrzucanymi w galerii.
 Czyżby ktoś właśnie radośnie przechadzał się po jego domu? Nie wiedział, że wchodzenie na obce terytorium nie należy do najmądrzejszych pomysłów? Lazarus nasłuchiwał jeszcze przez chwilę, próbując wyłapać dobiegające z budynku jakiekolwiek poszlaki zdradzające obecność nieproszonych gości. Było zdecydowanie zbyt cicho by miał mieć do czynienia z grupą. Więc może to jakiś nieostrożny wędrowiec albo zwykłe zwierzę? Lazarus szybko poprawił się w myślach - nieostrożna kolacja albo zwykła przekąska. Zbyt częste przebywanie z bratem powoli oduczało go miejskich nawyków żywieniowych i na powrót przypominało te desperackie.
 Wyjście ze zdemolowanego sklepowego boksu, naciągnięcie na pysk żółtej chusty gangu i podejście do barierki nie zajęło mu dużo czasu. Rozejrzał się po parterze jak dumny pan po swoich włościach. No i gdzie są jego pazie?
 Jakiś ruch na parterze, postać zniknęła mu za filarem.
 Gwałtownie cofnął się w tył, odpychając rękoma od barierki. Kawałki gruzu uciekły spod jego butów i spadły na parter. To nie miało już większego znaczenia. Ktoś był na dole. Ktoś, kogo można było bezkarnie zatłuc. Uderzać jego głową o popękaną posadzkę tak długo aż zaleje się krwią, a w końcu uciszyć jego życie na zawsze. Modląc się, by wraz z nim ucichły też wszelkie wyrzuty sumienia. Nie te, jeszcze nie te. Wszystkie poprzednie. Za te przyjdzie jeszcze zapłacić. Początkową ekscytacją przy każdym osiąganiu przewagi w walce, tym pełnym nadziei strachem przy każdym swoim błędzie. Bolesnym rozczarowaniem jeżeli role nie odwrócą się w najmniej spodziewanym momencie, który będzie dręczył znacznie dłużej niż późniejsza paranoja. Co jeżeli wróci ktoś głodny zemsty? Co jeżeli coś pójdzie nie tak? Nie dowie się zanim go nie dopadnie. Teraz przecież liczyło się tylko to. Poczuć cokolwiek.
 Boris zmierzał do wyjścia. Nie wiedział którędy dostał się tutaj nieznajomy, ale chciał przynajmniej mieć pewność którędy na pewno stąd nie wyjdzie. O ile w ogóle. Poprawił chustę, poprawił czapkę z daszkiem. Brak maski, którą stracił na rzecz łowczyni bolał go znacznie bardziej niż sam mógłby przypuszczać. Zabrała mu coś więcej niż tylko zwykły kawałek plastiku. Maczeta kołysała się u jego boku w rytm szybkiego chodu, którym Boris przemierzał pierwsze piętro. Poprawił zapięcie obu rękawiczek dosłownie na chwilę przed przeskoczeniem barierki na skróty tak, by wylądować na nieczynnych ruchomych schodach.
 Czerwone ślepia omiotły cały hol poszukując swojej ofiary.
 Jednak ten był pusty.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.19 17:21  •  Zrujnowana galeria handlowa Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
W horrorach często pojawiał się motyw poczucia, że jest się obserwowanym. Moroi Hachirō nie przywykł jednak do tego, by być czyjąś ofiarą. Dlatego w chwili, gdy przeszedł za jednym z filarów rozległ się dźwięk upadania czegoś niezbyt dużego, przylgnął plecami do wspomnianej struktury. Kroki, tak, słyszał je — chwilę nawet nasłuchiwał, mając nadzieję, że to kulejący na jedną nogę Wilkoryjek chce mu zrobić jakiegoś bardzo zabawnego pranka. Były to jednak kroki różniące się od tych, które znał, a zatem trzeba było tym bardziej uważać.
 Jego sylwetka mogła mignąć przy wejściu do jednego ze sklepów. Moroi nie wiedział, czy stare centra różniły się wiele od aktualnie istniejących, jednak liczył na to, że będzie mógł znaleźć jakieś tylne wejścia do lokali bądź po prostu wygryzione zębem czasu dziury w ścianach. Przebiegł na ugiętych nogach na tyły sklepu z odzieżą, chwytając swój karabin, by ten nie obijał się i nie wydawał zbytecznych dźwięków. Hachiemu wydawało się, że jego serce już bije za głośno.
 Szarpnął za darmowych próbek jakiegoś przedpotopowego pudru czy innego badziewia. Były na tyle duże, by wydać z siebie słyszalny dźwięk, ale również na tyle niewielkie, by zdawały się kamieniami kopniętymi przez nieostrożny obiadek. Mniej więcej w tym samym momencie Moroi usłyszał inny dźwięk, uderzenie sporego ciała o coś. Żołądek wywinął mu orła, kiedy wpychał próbki do kieszeni. Póki co nie chciał aktywować technologii. Po pierwsze, musiał wiedzieć, z czym się mierzy. Po drugie, marnowanie jej w chwili, kiedy jest względnie niewykryty, było słabym pomysłem.
 Na moment się cofnął, by rzucić przez wybitą witrynę, nad szyją ostatniego ostałego się manekina, jedną z próbek. Ta miała wylądować przynajmniej w połowie drogi do sklepu po przeciwnej stronie i potoczyć się troszkę dalej. Może to sprawi, że obcy poszerzy obszar poszukiwań do wyższych pięter? Sam Hachirō przebiegł w końcu na tyły sklepu. Nacisnął na klamkę, jednak bez większych efektów. Zamknięte. Wyciągnął swój nóż i włączył jego technologię; miał zamiar przeciąć się przez stare drewno wokół zamka i tyle.
 Szkoda tylko, że wibracje poniosły się cichym echem po reszcie piętra… Moroi zaklął i pospieszył się z tym. Gdy już dał radę, podniósł przewrócony wieszak, przeszedł przez drzwi i zastawił je metalowym przedmiotem tak, by opierał się drugim końcem o ścianę. Jeśli coś zechce się przebić, to trochę mu to zajmie. Znalazł się na wąskim korytarzu; pewnie tędy przyjmowano kiedyś dostawy, żeby nie robić w lokalach bałaganu. Miał nadzieję, że nie natknął się na coś na tyle rozumnego, by szukało analogicznych drzwi w innych sklepach. A nawet jeśli, to póki co kierował się do wyjścia z korytarzyku na główny hol.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.19 21:40  •  Zrujnowana galeria handlowa Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
 Gdzie on był?
 Lazarus próbował uspokoić oddech, zupełnie jakby to właśnie on miał zagłuszać potencjalne kroki jego ofiary, a nie ona się przed nim kryć. Na próżno jednak. Zżerała go ciekawość, a każda komórka jego ciała ponaglała do ruszenia w pościg. Kiedy po raz kolejny coś potoczyło się po posadzce, łowca ruszył biegiem w tamtym kierunku. Był nieostrożny, wiedział to. Ciężkie uderzenia jego buciorów o popękane płytki kruszyły niektóre z nich z niesamowicie głośnym chrupnięciem.
 Wbiegł między sklepowe witryny, próbując namierzyć co tym razem wywołało wcześniejszy hałas. Trudno było jednak wypatrzyć ten mały wabik pośród wszechobecnych gruzów. Boris zresztą rozejrzał się dookoła zbyt niecierpliwie, by skupić się na takich szczegółach. Jego ślepia wypatrywały całej sylwetki uciekiniera.
 Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że wystawia się na ewentualny atak, że za mało uważa, że wystarczy, by druga osoba miała pistolet i w każdej chwili mógłby paść martwy z gustowną dziurą na środku czoła. To chyba było w tym wszystkim najlepsze. Ta gonitwa myśli, wytykanie sobie każdego błędu, krytykowanie każdego ruchu, znajdowanie w ułamku sekundy tysiąca rzeczy, które mogą pójść nie tak. W końcu coś wyrwało go z tego marazmu. Nawet jeżeli miało go to zabić - będzie warto.
 Kolejny dźwięk, kolejna próba namierzenia jego źródła i kolejne rzucenie się w pogoń. Lazarus dopadł do drzwi na chwilę po ich zablokowaniu. Świadomość, że wystarczyła sekunda by dorwał ofiarę w swoje łapska bolała go niemal fizycznie. W akcie desperacji przywalił w drzwi barkiem. Zaskrzypiały żałośnie, ale nie puściły. Nie spróbował ponownie. Przyłożył ucho do ich drewnianej powierzchni i wstrzymał oddech. Nasłuchiwał przez chwilę, ale nic nie potwierdziło, by jego uciekający króliczek znajdował się po drugiej stronie.
 Poranione opuszki palców dotknęły wyciętego zamka, wyłapując przy okazji świeżą drzazgę. Miał więc do czynienia z kimś więcej niż bezrozumnym wymordowanym. Może zaszlachtowanie go maczetą wcale nie będzie taką prostą sprawą. Może to nawet on zabije jego?
W końcu.
 Próbował przypomnieć sobie dokąd prowadzą drzwi, co znajduje się w pomieszczeniu za nimi i przede wszystkim gdzie prowadzą ewentualne wyjścia. Śmiał nazywać to gruzowisko swoim domem, a nie wiedział tylu podstawowych rzeczy. Może gdyby nie spędzał całych dni leżąc w całkowitych ciemnościach pogrążając się we własnej bezsilności albo znał podobne przybytki za czasów ich funkcjonowania to byłoby zupełnie inaczej.
 Ostrze maczety przebiło drewno w akompaniamencie wściekłego warknięcia. Łowca wyszarpał broń i rozejrzał się po sklepie. Z psiarnią było o wiele łatwiej, oni siedzieli w jednym miejscu, a nie rozpełzali się po całym budynku jak przeklęte karaluchy. Wystarczyło zajść ich od góry i... Boris podniósł wzrok. Może i ostatnio przytył, ale belki powinny wytrzymać. Wspiął się po jednym z regałów i podciągnął na rękach na podwieszany sufit.
 Tutaj był znacznie wolniejszy, bowiem lawirowanie między przewodami od klimatyzacji i całym tałatajstwem ukrytym przed wścibskim wzrokiem klientów nie było takie łatwe. Musiał też uważać na zdradliwe, niestabilne kawałki stalowej kratki. Nie był jednak ograniczony przez żadne ściany, a z góry będzie znacznie łatwiej namierzyć swoją ofiarę. Ruszył tropem swojego królika.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.19 23:08  •  Zrujnowana galeria handlowa Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
Cholera.
 Moroi Hachirō był najwyraźniej w ciemnej dupie, ale dobrze przynajmniej, że uwagę tamtego coś zwróciło. Dało to rudzielcowi chwilę do działania, której nie omieszkał wykorzystać. Zamek drzwi odpuścił, a one same otworzyły się przed wojskowym, który przemknął się przez korytarzyk. Myśli i emocje kłębiły się, wiły, pędziły i próbowały nawzajem przegonić. Każda z nich walczyła o bycie tą pierwszą, najważniejszą. Strach, choć walczył dzielnie, był jednak gdzieś na szarym końcu; pierwsza była adrenalina i chęć zabawy, która przecież nie powinna mieć miejsca.
 Przetruchtał lekko do końca korytarzyka, tak różniąc się od wyścigu własnych uczuć, i pchnął drzwi cicho, powoli. To coś — lub ktoś — już-już miało łapać jego trop, dorwać go, przybić do ziemi. Niedoczekanie. Wszedł do kolejnego sklepu. Ten znajdował się tuż przy nieruchomych już schodach, będzie mógł w razie czego spierdolić przytomnie póki będzie czas i uciec tym wyjściem od góry. Spojrzenie przesunęło się mimowolnie na wielką dziurę zasypaną piachem. Oby nie musiał walczyć z czymś, co ją wykopało.
 Przełknąwszy ślinę, przykucnął za jedną z półek — trafił najpewniej do dawnego marketu z artykułami spożywczymi. W tym momencie mniej więcej usłyszał dwa dźwięki; pierwszym było chyba warknięcie, ale znajdujące się dość daleko, a drugim były uderzenia. Teraz już nie było wątpliwości, że nie był tu sam. Nogi ugięły się pod nim jeszcze bardziej, a Hachirō zachłysnął się powietrzem. Mimo że miał się czym bronić, czuł się jak dziewczę w jakimś horrorze. Pewnie jeszcze wyrąbie się na twarz, kiedy będzie w kluczowym momencie ucieczki.
 A po chwili, wciąż kucając nisko na nogach, nie słyszał już nic. Póki co postanowił zostać w tym miejscu, ale trzymał karabin wciąż w gotowości. Nie mógł dać się zaskoczyć, a jeśli coś zobaczy, to stanie się niewidzialny. Albo zacznie wrzeszczeć, a karabin wypluje zgrabną, równą serię o ołowianym smaku. Podniósł się nieco, tak, by jedynie włosy, czoło i oczy wystawały ponad krawędź półek, za którymi się krył. Błękitne oczy pobieżnie omiotły hol przed sklepem, jednak nic nie zauważyły.
 Moroi postanowił więc przeszukać market. Obiekt był duży, może za jakimś magazynem znalazłby wyjście? Obrona na otwartym terenie przed byle wymordowanym byłaby łatwiejsza. Miałby większą przestrzeń do walki, zbyt dużą, by dać się głupio zaskoczyć. Tutaj, w galerii, było za wiele czynników mogących przeważyć o zwycięstwie wroga. Hachirō, jako jednostka z reguły mniejsza i słabsza, wolał utrzymywać pewien dystans bądź atakować z zaskoczenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.03.19 1:00  •  Zrujnowana galeria handlowa Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
 Sufit nie był wcale tak wysoko. Boris prawie szorował łbem po tym prawdziwym sklepieniu, gdy ostrożnie przemieszczał się po jego zakratowanej imitacji. Tutaj było znacznie ciemniej i o wiele łatwiej było popełnić jakiś błąd, ale paradoksalnie łowca czuł się tutaj znacznie lepiej. Może to przyzwyczajenie z przekradania się miejskimi ściekami i świadomością, że tuż obok są towarzysze gotowi obronić mu dupsko, gdyby tylko znajdował się w jakimś niebezpieczeństwie. Boris skrzywił się z niesmakiem na samo mgliste wspomnienie organizacji.
 Szedł tropem dziwnego korytarzyka, powiększając tym samym swoją wiedzę odnośnie rozkładu budynku. Żałował, że w wolnej chwili nie przeszukał go całego. Może było tu więcej takich ukrytych pomieszczeń, a w nich znalazłoby się coś wartościowego - w końcu co jakiś czas dostrzegał nieodpakowane pudła i pozornie nienaruszone plastikowe skrzynki. Jednak nigdzie nie widział tego na czym aktualnie najbardziej mu zależało - swojej ofiary.
 Market był zbyt duży jak na zniecierpliwionego drapieżnika i ten już miał zamiar porzucić jego przeszukiwanie i zaczaić się jednak przy jednym z dwóch możliwych wyjść, gdy dostrzegł ruch. Przypadł do krat na kolana i zmrużył ślepia. Zdecydowanie się nie pomylił. Ktoś tam łaził i to w dodatku w mundurze tego przeklętego wojska. Tego już było za wiele. Żadna psiarnia nie ma prawa włazić na jego terytorium - zarówno ta mundurowa jak i zapchlona. Łowca zacisnął palce na kratce z taką siłą, że gdyby nie rękawiczki to poprzecinałby sobie skórę na dłoniach.
 Po raz kolejny stracił czujność, za bardzo zawierzając też podwieszanemu sufitowi i ruszył przed siebie, chcąc jak najszybciej znaleźć się w pobliżu swojego celu. Kolejny mundur do kolekcji? Zawsze się przyda. Chociażby jako zwykłe trofeum. Niepokojący zgrzyt poddającego się metalu szybko uświadomił Borisowi jaki błąd popełnił. Stalowe linki podtrzymujące tę część konstrukcji skapitulowały pod jego ciężarem i pozwoliły, by wkręty w faktycznym suficie wysunęły się wraz z kawałkami tynku.
 Zdążył pomyśleć jakieś niewybredne przekleństwo i runął w dół prosto na jeden z regałów. Odrobina szczęścia wystarczyła by cudem udało mu się utrzymać równowagę i zeskoczyć na ziemię. Najwyższa półka jednak dała za wygraną i Boris tracąc już jakiekolwiek punkty zaczepienia poleciał na mordę w towarzystwie przerażającego jazgotu walących się rzeczy i ton wszędobylskiego kurzu, który za jego sprawą postanowił nagle wznieść się w powietrze.
 Zabolało. Najbardziej piszczel, żebra po prawej stronie i szczęka. Coś chrupnęło. Zaraz się zrzyga. Coś miękkiego ruszyło się pod nim. Na pewno jelita. Już miał przewrócić się na bok, by ocenić faktyczny stan wypływających flaków, gdy zdał sobie sprawę, że to co tak rozpaczliwie się pod nim wije to nie żadne wnętrzności, a przyduszona ofiara.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.03.19 1:40  •  Zrujnowana galeria handlowa Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
Moroi Hachirō był prawie pewien, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Przechadzał się akurat między tymi wyższymi półkami, na pewno dawniej były tu jakieś mopy czy miotły. I trochę żałował, że nie było ich tu w dalszym ciągu. Zawsze coś, co utrudniłoby pościg, choćby samym faktem, że byłyby porozwalane na ziemi. Rudy spoglądał na zmianę na wszystkie kierunki i starał się stąpać jak najdelikatniej, najciszej, zupełnie tak, jakby stawiał kroki na szkle bądź nie chciał być jak słoń w składzie w porcelany.
 Kilka oddechów, by uspokoić bicie serca i szum w uszach, dało niewiele. Moroi był niesamowicie podekscytowany, choć ekscytację powoli doganiał strach. Chciał jednak walki. Potrzebował jej. Odkąd miał strój niewidzialności, czuł się, jakby grał na kodach. Mało który przeciętny wymordowany stanowił dla niego problem. Zabawa w kotka i myszkę sprawiała, że czuł się żywszy i bardziej pobudzony niż przez ostatnie dni.
 Myślał, że nic go nie zaskoczy w takim dużym pomieszczeniu. A jednak. Było obejrzeć na nowo serię filmów o Obcym, tam przecież była podobna, ale mniej głupia scena. Podważenie płytki i zerknięcie pod nią, by zobaczyć kosmitę? To przereklamowane. Lepiej przecież zauważyć zagrożenie dopiero w chwili, gdy spada na ciebie.
 Krzyknął. Pisnął. Wrzasnął.
 Ale nie zdążył się odsunąć. Moroi Hachirō znajdował się pod obcym mężczyzną i szczerze, taki układ nie był dla niego czymś szczególnie odległym czy obcym. Jedynie nie praktykował nigdy skoków wiary podczas zabaw w łóżku. Asasyn od siedmiu boleści wylądował na wojskowym, a ten z kolei wydał z siebie niemal agonalne tchnienie. Usłyszał chrupnięcie i już-już przestraszył się, że to pewnie jego kości, ale fortunnie przypomniał sobie o orzechowych batonikach. Oby to były one, oby to były one.
Ty kurwa głupi grubasie – syknął w pierwszej chwili, wijąc się pod nieznajomym. Dłoń po omacku trafiła na karabin, a Moroi był gotów, by wymierzyć na oślep cios, gdy zobaczył coś, czego się nawet nie spodziewał. Czerwone oczy, charakterystyczne blizny. To on? To naprawdę był Boris? Hachiemu mina momentalnie zrzedła, błękitne oczy otworzyły się szerzej.
Ty… Boris? – spytał cichutko, po części dlatego, że facet dalej go gniótł. Podniósł dłoń i sięgnął nią do tyłu głowy Lazarusa — tam miał nadzieję napotkać więzy utrzymujące chustę w tej pozycji. Policzki wolno pokrywały się czerwienią, której odcień stopniowo przybierał na głębi. Jeśli to nie Boris, najwyżej umrze, ale przynajmniej szukając go. Chusta zsunęła się bardziej na szyję, dłoń Hachirō przeszła delikatnie do przodu. Potarł kciukiem jego policzek, zupełnie jakby chciał się upewnić, że to on.
Och, Boris… Wiem, że wolisz być na górze, ale weź ze mnie zejdź. Przyduszanie też spoko, ale gnieciesz mi batoniki.
 A jak zlezie, to łatwiej będzie spuścić mu wpierdol. Serce Hachiego szalało od nadmiaru emocji, a wszystkie one były swoimi skrajnymi przeciwieństwami. Mimo to patrzył na niego jak zahipnotyzowany, jakby nie mógł się napatrzeć, jakby tęsknił niesamowicie. Musieli jednak się ruszyć. Powinni. Najlepiej do domu, przespać się, umyć i zamówić hawajską.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.03.19 18:30  •  Zrujnowana galeria handlowa Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
Dorwał go! Co z tego, że zupełnie przypadkowo? Gdyby ktoś miał zapytać to przecież ta akcja była w stu procentach zaplanowana i przemyślana! Nie wierzył we własne szczęście. Roześmiał się, choć nie wróżyło to niczego dobrego. Zaraz jednak pożałował, bo wzniecone wcześniej kłęby kurzu zaczęły gryźć go też w gardło, a nie tylko szczypać w oczy i utrudniać widzenie. Mrużył ślepia i mrugał zdecydowanie za często, próbując pozbyć się irytujących drobinek.
 Wrzask ofiary był nie do zniesienia, nie dla tego, że w Borisie nagle zrodziły się jakieś ludzkie uczucia, ale przyzwyczajenie do ciszy panującej w tym budynku zostało już wystarczające naruszone przez jego własny popis. Dobijanie tego darciem się, bezcelowym zresztą, było niczym bezczeszczenie świętego miejsca. Bo spójrzmy prawdzie w oczy - kto tutaj usłyszy krzyk wojskowego? Nikt nie przyjdzie mu z pomocą.
 Boris zamachnął się, uderzając w jego rękę i odtrącił karabin żołnierza, który przesunął się poza zasięg obojga. Zasady tej gry były proste i nie można było ich łamać. Pierwszą było to, by pozbawić przeciwnika wszystkiego co mogłoby mu dać cień przewagi. Pięść łowcy już miała wracać, by spotkać się ze szczęką swojej ofiary, najlepiej podwójnie - raz na powitanie, a drugi za nazwanie go grubym - gdy zamarł niezdecydowany. Zamiast zadać cios podparł się ręką tuż obok głowy swojej ofiary i uniósł się nieco. Otaksowanie wzrokiem tego biednego wojskowego naleśnika było znacznie łatwiejsze, gdy nie przyduszało się go do ziemi.
 - Coś ty kurwa powiedział...
 Przyznać się do błędu jest niezwykle trudno, zwłaszcza jemu. Wcześniejsze słowa, że żaden wojskowy pies nie ma prawa się tutaj kręcić należałoby skorygować. Żaden poza tym rudym wypłoszem. Poznał go, nie tylko po głosie, ale też po tym cholernym sposobie mówienia. Może gdyby odróżniał kolory to już wcześniej ruda kita wywołałaby w nim jakiekolwiek podejrzenia.
 Trwał w bezruchu, wlepiając nieufne czerwone ślepia w Hachiko i usiłując przetrawić w tym durnym, zdziczałym łebku wszystkie informacje i jakoś dopasować je do siebie. Dotknięcie policzka powitał agresywnym przysunięciem łba w kierunku jego dłoni, domagając się więcej. Nawet nie zwracał uwagi na ewentualne protesty, w końcu zgoda wojskowego nie była mu wcale potrzebna. Szarpnął zębami za materiał kurtki na jego nadgarstku gdy tylko wyczuł zbyt mało zaangażowania. Tym razem mundur ochronił rudego przed kolejnym śladem po ugryzieniu. Wymuszonego głaskania było najwyraźniej zbyt mało, bo Boris wytarł brudny pysk o klatkę piersiową dzieciaka. W końcu wiadomo, że na świecie nie ma niczego bardziej pragnącego kontaktu i czułości niż upierdolony po same uszka pies.
 Dziwny ucisk w klatce piersiowej towarzyszył mu od momentu, w którym go rozpoznał. Na pewno połamał żebra. Trudno więc, trzeba się wytarzać jak stęsknione zwierze, bo najwyraźniej to ostatnia rzecz jaką zrobi w życiu.

Zrujnowana galeria handlowa SvyoDhv
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.03.19 0:23  •  Zrujnowana galeria handlowa Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
Ej! – burknął, kiedy dostał po swojej nadobnej łapce i zabrał ją do siebie. Wiedział, że skoro to Boris, to jeszcze moment i wszystko będzie dobrze. Przecież go rozpozna. Chyba że w międzyczasie upadł na głowę na tyle mocno, by zapomnieć o wszystkim, co razem przeżyli. Na samą myśl o tym, tak abstrakcyjną, choć całkiem prawdopodobną, poczuł, jak jego wnętrzności skręcają się nieprzyjemnie.
 Był przygwożdżony do ziemi, zaraz miał nadejść cios. W pierwszej chwili jęknął tylko coś niezrozumiałego, zacisnął powieki i skulił się, chcąc załagodzić ból, jaki za moment miał poczuć, jednak to się nie stało. Otworzył oczy, by napotkać ich spojrzeniem równie niepewne szkarłatne tęczówki. Wszystko w nim ścisnęło się tak, że przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie ani jednego pisku. Klatka piersiowa unosiła  się i opadała niemal spazmatycznie, oddech urywał się. W końcu udało mu się jednak wydukać to, co powiedzieć miał, a nawet, gdyby nie wykonał gestu rozwiązania tyłu chusty — która teraz spoczęła lekko, leniwie na jego szyi — to ruch głowy drugiego mężczyzny rozwiałby wszelkie wątpliwości.
 Cichy, zduszony śmiech wyrwał się z gardła, gdy Boris szarpnął go zębami za rękaw. Dłoń Hachirō przeszła luźnym, naturalnym ruchem — w końcu robił to już tyle razy — prosto do włosów mężczyzny. Palce ukryte za rękawiczkami przeczesały je, przesiały znowu, pociągnęły lekko. Drugą dłonią przeszedł na jego plecy i je też pogłaskał, przycisnął go do siebie, choć było mu ciężko z większym ciałem przylegającym do jego własnego.
Boris, ty głupi, kochany zwierzaku – skomentował jego zachowanie cicho, po czym znowu zaśmiał się w ten przyciszony, zduszony sposób. Zadrżał wyczuwalnie pod nim i wtulił głowę w jego włosy. Nie, nie będzie płakał, był przecież już dorosły, nawet jeśli emocje próbowały przełamać wszelki opór z jego strony.
Widzisz? Przyszedłem po ciebie. Znalazłem cię! – Poklepał kundla po plecach, czując niesamowitą ulgę w związku z tym spotkaniem. Po raz pierwszy, odkąd Boris zniknął, czuł się spokojny, choć to nie było na to miejsce. Jego twarz była absurdalnie wręcz czerwona, a fakt, że wydawał z siebie świszczący szept, tak łamiący się i prawie przeskakujący do szlochu, był dla niego nie do zrozumienia.
 Nie chciał, by Boris na niego patrzył. Nagle poczuł się taki żałosny, słaby i obnażony. Przycisnął jego głowę do swojej klatki piersiowej, a własny rudy łeb odchylił. Musiał uspokoić oddech, pozwolić głupiej wodzie, która na pewno skapnęła na niego z sufitu, ściec z kącików oczu i zniknąć za linią miedzianych kosmyków. Nie potrafił się jednak zatrzymać, jego ciało postanowiło działać własnym rytmem, odbiegającym od tego, jaki chciał mu narzucić rozum.
 „Proszę, nie podnoś wzroku, bo umrę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.03.19 18:05  •  Zrujnowana galeria handlowa Empty Re: Zrujnowana galeria handlowa
 Najwidoczniej nie przeszkadzało mu szorowanie policzkiem po klatce piersiowej rudego, nawet pomimo faktu, że jego mundur w tym miejscu posiadał zaczep do technologii i niewiele było trzeba, by łowca jeszcze bardziej pokiereszował sobie mordę. Prawdę mówiąc niewiele mu w tym momencie przeszkadzało. Zachłyśnięty niespodziewanym obrotem spraw poddawał się tak dobrze znanym pieszczotom, wsłuchując się w uspokajające bicie serca wojskowego.
 Potrzebował wyciszenia, targany dziwną mieszanką uczuć spod których natłoku nie potrafił się otrząsnąć. Wszystkie jego myśli pokrywało dawno zapomniane ciepło, które mimo ściskania go za gardło w końcu pozwalało normalnie oddychać. Wiedziony przyzwyczajeniem podstawiał głowę tak, by zdobyć jak najwięcej ulubionej nagrody. Chociaż akurat wojskowemu nie trzeba było żadnych podpowiedzi. Jedynie kontrolne szarpnięcia za włosy sprawiały, że łowca nie przetrącił Hachirō szczęki ani nie powybijał zębów gwałtownym powitaniem.
 Słowa o odszukaniu zabolały jak niewielkie, ale niesamowicie ostre ukłucie. Brzmiały tak jakby Boris się zgubił, jakby zaginął i naprawdę wymagał odnalezienia, bo bez tego nie dałby sobie rady. A przecież uciekł. Jawnie i z premedytacją. Później już tylko zaszył się na tak odległych terenach kryjąc po norach jak zwykły szczur. Nawet nie spodziewał się, że ktokolwiek poza dawną organizacją pomyśli o tym by go szukać. W przeciwnym wypadku nie polowałby na wojskowego jeszcze kilka chwil temu, chcąc przerobić go na kolację w postaci mięsnego pure, bo prawdopodobnie tyle by z rudego zostało, gdyby Lazarusowi udało się przelać na niego całą rozsadzającą go wściekłość. Dopiero do niego dotarło.
 Zerwał się na kolana, wspaniałomyślnie sadzając jednak swój ciężki tyłek na podeszwach własnych buciorów, a nie na udach dzieciaka i szarpnął go za mundur, zmuszając do siadu. Biedny Hachiko, już był wystarczająco czerwony na twarzy. Wiedział, że przez niego. Pewnie ledwo mógł złapać oddech kiedy to bydle na nim leżało.
- Pojebało cię? Przecież mogłem cię zabić! Ciebie albo kogoś z twojego oddziału. Ja pierdole, przecież jakbym wziął karabin... - warczał potrząsając rudzielcem gwałtownie przy każdym zdaniu, wyładowując na nim cały swój strach i zgodnie z tradycją to właśnie na młodszego zrzucając całą winę - Zaraz. Gdzie jest twój oddział?
 Wlepił podejrzliwy wzrok w swoją ofiarę, w końcu jednak przestając nim szarpać na wszystkie strony. Musiał dowiedzieć się czy gdzieś w pobliżu nie włóczy się ten popieprzony Ivan. Drugi raz nie chciał mieć złamanego nosa.
- Szkoda, że się teraz nie widzisz - stwierdził już raźniej, zauważając kolejną rzecz, bo to niesamowite ile można dostrzec gdy nie miota się kimś jak wściekła fretka - Wyglądasz jakbyś się popłakał... Malutkie Hachiko się popłakało, ojoj.
 Ryknął śmiechem, w ogóle nie dopuszczając do siebie myśli o faktycznym powodzie pojawienia się takiego stanu rzeczy. Mało to kurzu i pyłu wzbiła w powietrze jego zasadzka? Zanim zdążył pomyśleć, ujął twarz Hachirō w dłonie i kciukami wytarł mu łzy, a po chwili widocznej konsternacji w której zastanawiał się co on właśnie najlepszego odwalił, wytarł ręce o swoje spodnie. No tak, mokre łapki były najwidoczniej jedynym problemem.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach