Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Pisanie 01.05.19 0:16  •  Uliczki - Page 2 Empty Re: Uliczki
Uliczki - Page 2 BcBUAYU

Zawsze ma się jakiś wybór.
Zawsze?
Czasami doprawdy ciężko było wypatrzyć inne opcje od tych nader oczywistych oraz idealnie dostrzegalnych, poukładanych ładnie, równiutko na półkach okien wystawowych i opatrzonych perfekcyjnie wykaligrafowanymi karteczkami z umieszczonymi na nich wszelkimi szczegółami. Nie raz i nie dwa wydawało się przez to, iż posiada się jedną jedyną drogę tylko, którą można było pójść; samotną ścieżkę do obrania i pokonania, i przebrnięcia, na końcu której znajdował się upragniony cel; szosę przez pole wysokich kukurydz poprowadzoną, pozbawioną odnóg i jakichkolwiek możliwości odbicia na potencjalnie różnorodne boki. Karyuu starała się tak nie myśleć, zawsze - prawie - zakładając to, iż ma jednak dostęp do jakiegoś innego, dodatkowego, oferującego odmienne możliwości rozwiązania danego problemu czy sytuacji wyjścia. Tak było i teraz, kiedy mimo świadomości, że zaczepienie iskierki strachu w serduszku rozmówcy zadziałać mogłoby pięknie na jej korzyść - to Desperacja, tu większość konfliktów rozwiązywało się przy słodkiej pomocy agresji, zaś wątpliwości odnośnie jakiejś kwestii rozwiewało się świeżym powiewem stęchłego terroru i duszącego, palącego wnętrzności przerażenia - to mimo tego próbowała najzwyczajniej w świecie rozmawiać z Satoru w próbie pokojowego, spokojnego przekonania go do podzielenia się informacjami będącymi w jego ohydnych, szpetnych dłoniach. Nie sięgnęła do przemocy, nie chwyciła za spoczywającą na krzyżu, nietypową broń i nie powołała się bezczelnie, jakże prosto na Prawo Silniejszego.

Jeszcze.

W momencie, w którym szanowny Informator wyraźnie pokazał, że woli przytulić kurczowo do klatki piersiowej informację o miejscu pobytu istoty rozsiewającej podłą Plagę i tym samym godzi się na niebezpieczeństwo z tym związane dla wszystkich mieszkańców tych szarych, żałosnych stron, niźli przekazać je komuś, kto jest chętny do zajęcia się tą katastrofą, a kto nie przypadł mu do gustu... coś w niej pękło z głośnym trzaskiem; roztrzaskało się na drobniutkie, ostre kawalątki; rozsypało się w chropowaty, kryształowy pył. Kiedy mężczyzna splunął i odwrócił się w celu wspięcia się na kolejny stopień i przejścia przez drzwi będące na jakże wysoko położonym szczycie tychże schodków, (ex)Łowczyni sama postąpiła naprzód i bez wahania czy uprzedzenia chwyciła go za fraki, tuż po tym szarpiąc go mocno, z całej siły - robiąc krok na bok, coby szkaradnym cielskiem jego przypadkiem nie dostać - w tył. Zamierzała zrzucić go na ziemię tak, aby wylądował na plecach, samej w tym czasie dobywając drugą ręką łopaty i przy ruchu tym sprawnym, wyćwiczonym rozkładając ją na calutką jej długość. Jeżeli wszystko pójdzie tak, jak powinno i jak zakładała, to następnym krokiem będzie wbicie głowni dzierżonego przez nią oręża tuż - tuż - przy szyi Satoru w taki sposób, aby zostawić na jej boku krwawiącą, acz płytką szramę.
- Tyle niewinnych narażasz swoją upartością na zarażenie się tym choróbskiem - wychrypiała przez zaciśnięte przez nagłe, dławiące emocje gardło, wlepiając szkarłatne, lodowate spojrzenie w jego twarz. Przełknęła, czując zimne krople potu perlące się na jej rozgrzanych skroniach i nieprzyjemny, kąsający jej ciało upał. Z gorączką tą zaznajomiła się już kilka dni temu i nie potrafiła jej na dobre, do końca, całkowicie zbić, cały czas tliła się ona gdzieś wewnątrz niej i wypływała co i rusz, uporczywie na powierzchnię. Zacisnęła pobielałe, drżące - czego nie było na tę chwilę widać, ponieważ zajęte były trzymaniem rękojeści łopaty - palce na trzonie broni, rzucając dodatkową kartę na stół. - Jeśli sam nie chcesz dołączyć do zarażonych tą zarazą tu i teraz, to radziłabym współpracować.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.19 1:03  •  Uliczki - Page 2 Empty Re: Uliczki
Uliczki - Page 2 Zaraza-1539959232
Satoru nie bronił się przed upadkiem. Wypuścił trzymaną w dłoni klamkę, czując jak nogi na skutek działania dziewuchy odrywają się od podestu. Runął w dół bez żadnego zabezpieczenia. Po zaledwie sekundzie ciało przeżyło spotkanie trzeciego stopnia z twardym, betonowym podłożem. Jęknął, ale podczas lądowania nawet nie pofatygował się, by zamortyzować ten upadek.
Gdy dziewczyna pochyliła się nad nim z łopatą w ręku, na jego oblicze wkradło się częściowe rozbawienie. Częściowe, bo choć było uwidocznione na ustach w formie odsłaniającego popsute zęby uśmiechu, to nie objęło oczu. Spojrzenie mężczyzny było wyzbyte z oznak człowieczeństwa, jakby na skutek upadku owe całkowicie z niego wyparowało. Nie mrugnąwszy, przyglądał się największemu wrzodowi na dupie, z jakim miał dotychczas przyjemność.
Tylko na tyle cię stać? — odezwał się po chwili. W innych okolicznościach zapewne zadrżałby pod ciężarem jej groźby i natychmiast wyśpiewałby jej wszystko, co wiedział jak na spowiedzi. Jednakże ta niemądra gęś nie była spowiednikiem, a on nie potrzebował rozgrzeszania. Kobiety… zawsze uważały się za wszechmocne.
Chorował od dnia, w którym znalazł się w pobliżu kryjówki truciciela, zatem musiała się bardziej postarać, by zmotywować go do współpracy. Liszaje, pokrywające jego skórę, tak naprawdę były popękanymi pęcherzami. Jedynie fetor rozkładu został złagodzony przez woń potu, brudu i używek.
Uśmiech zależał z jego wargi kiedy znowu uformowały się na nich słowa:
—  Wiesz, że budynek znajdujący się z twoimi plecami pełni funkcję czegoś w rodzaju izolatki? Jeden z tutejszych znachorów wpadł na pomysł, by odseparować chorych od zdrowych, ale to nie powstrzymało rozwoju choroby. Dzisiaj wykitowała jedna osoba, wczoraj dwie, więc skąd pomysł, że jesteś w stanie powstrzymać truciciela w pojedynkę i ulżyć w cierpieniu niewinnym? Uwierz, widziałem go do własne oczy. P r z e r a ż a j ą c y to stanowczo za mało, by uchwycić w słowach jego prezentacje. — Przerwał na moment, odnosząc wrażenie, że struny głosowe nie lada moment odmówią mu posłuszeństwa. Otóż znowu wróciły do niego wspomnienia z tego felernego dnia, w którym poznał Plagę. Po chwili namysłu kontynuował: — Ale jeśli nie potrafisz odpuścić, powiem ci coś wiem, ale wpierw przestań celować we mnie tym narzędziem rolniczym. Potrzebuję trochę przestrzeni, by narysować ci mapę. Bez niej tam nie trafisz.

Temperatura osiągnęła 21°C.  Obowiązuje całkowita swoboda w działaniu.  
Deadline: 05.05
                                         
Apokalipsa
Apokalipsa
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.05.19 12:40  •  Uliczki - Page 2 Empty Re: Uliczki
Uliczki - Page 2 BcBUAYU

Doprawdy nie sądziła, że ktoś zorganizuje schronisko - przez innych nazywanych izolatką, punktem zarazy, śmieciowiskiem - w tak krótkim czasie po pojawieniu się straszliwej, paskudnej plagi - szczególnie iż mowa tutaj o Desperacji, gdzie cokolwiek produktywnego bądź twórczego, bądź też w miarę pozytywnego przychodzi mieszkańcom z ogromnymi trudami. Teraz pozostawało tylko pytanie, czy ohydna aparycja jej rozmówcy jest jego normalnym, typowym wyglądem, czy zaraza aż tak już postąpiła w jego organizmie - mrugnęła, starając sobie przypomnieć obraz mężczyzny z Przybytku w celu porównania go do jegomościa leżącego obecnie na twardej, nieprzyjaznej glebie. Szybko odsunęła te myśli na bok, powstrzymując się również od zerknięcia przez ramię na wspomniany przez Satoru budynek, wobec którego mnóstwo pytań poczęło kłębić się w jej głowie. Samowolnie zebrali się w nim i zgromadzili? Mają tam jakiegoś nadzorcę, lekarza, opiekuna? Jak dużo wolności posiadają w swych rękach? Przygryzła dolną wargę, odsuwając się o krok w tył i chowając łopatę w połach swojego ciężkiego płaszcza podróżnego. Nie schowała jej jednak, nie zawiesiła z powrotem na krzyżu, miast tego trzymając ją w luźnym, acz gotowym do zacieśnienia się uścisku - zawsze trzeba, w końcu, być przygotowanym na coś negatywnego w tego typu sytuacjach, na coś złego i psującego to, z czego coś dobrego mogło wyniknąć. A tych informacji bardzo, ale to bardzo potrzebowała.

Zdawała sobie sprawę z tego, że dla wielu tutejszych - zamieszkujących te pogruchotane i wyjałowione, i nieprzyjazne ziemie - nie wydawała się kimś groźnym, niebezpiecznym, godnym uwagi. Nie tylko przez swój wygląd młodej kobiety o jasnych włosach, ale też przez to, iż niechętna była do używania przemocy - i widać to doskonale było, jak się ogranicza i zatrzymuje na konkretnych progach, i staje na zakrętach prowadzących do tych mroczniejszych, brutalniejszych i dawno pogrzebanych w jej umyśle stron. Nie chciała przekroczyć tej konkretnej, wyznaczonej przez samą siebie linii i nie pomagało jej to w poniektórych, krytycznych nawet chwilach. Odetchnęła wewnętrznie, kiedy Satoru mimo wszystko postanowił podzielić się tym ważnym skrawkiem informacji i zaproponował narysowanie mapy. Naprawdę nie lubiła tego typu momentów i sytuacji, nie była w nich dobra i zawsze miała cichutką nadzieję, że jakoś to będzie; że jakoś uda jej się przez to wszystko przemknąć.
- Póki mogę, wolałabym cokolwiek spróbować zrobić - odezwała się cicho, ochryple, w oczekiwaniu na nakreślenie przez niego nadmienionej mapki. Bała się, owszem. Strach wżerał się w jej serce i wdzierał do myśli, ale usilnie spychała go na krańce świadomości, bo po prostu musiała coś uczynić w kierunku chociażby ułagodzenia rozrastającej się zarazy. Kierowało nią tak własne zdrowie, jak i to mieszkańców Desperacji - a z podwójną motywacją i dawną, starą obietnicą wbitą w kości nie mogła stanąć w martwym punkcie i czekać na żałosny, smutny koniec.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.05.19 17:24  •  Uliczki - Page 2 Empty Re: Uliczki
Uliczki - Page 2 Zaraza-1539959232
Na usta Satoru wstąpił kącikowy, drwiący uśmiech, gdy kobieta odpuściła i zwróciła mu odrobinę przestrzeni. Usidławszy, zaczerpnął do ust powietrza, po czym pokiwał krótko głową na znak, że przyjął jej argument, chociaż w dalszym ciągu nie przekonała go do swych racji. Skoro chce umrzeć, jej sprawa. Nie powinien stawać kobiecie na drodze.
Słuchaj uważnie. — Ujął w dłoń niewielki, gipsowy odłamek ściany, który zapewne kiedyś pełnił część jednego z podupadłych przez lata zaniedbania budynków. — Pewnie wiesz gdzie jest Wielka Czerwona Skała, co nie? — Naszkicował jej kontur; na betonowej płycie ukazał  się biały, ledwo widoczny obrys, ale to musiało jej wystarczyć. Nie miał przy sobie ani kartki, ani długopisu. Szczerze powiedziawszy nigdy nie nauczył się pisać, więc nie dysponował takimi przedmiotami, jednakże przy narysowaniu prowizorycznej mapy nie potrzebował takich umiejętności. Poza tym na pewno wiedziała, gdzie jest tzn. Wielka Czerwona Skała. Była widoczna z daleka, ponadto pełniła rolę drogowskazu na totalnym pustkowiu, jakim była czerwona pustynia. — Kieruj się na wschód. Dwa kilometry drugi stamtąd natrafisz na ruiny laboratorium. — Naszkicował je kilkoma chaotycznymi kreskami. — Obejdziesz je dookoła. O tak  — narysował strzałkę z kierunkiem, który zapamiętał — i pójdziesz prosto. Kilka metrów dalej znajdziesz podziemne wejście. Tam wdziałem tego typa na koniu, ale nie szedłem za nim, więc nie mam bladego pojęcia co tam zastaniesz. — Nakreślił miejsce jego kryjówki iksem, bo ponoć tak zaznaczało się miejsca, gdzie był ukryty skarb na mapie. Co prawda nie uważał, żeby spotkanie z dziwnym jegomościem na koniu było nagrodom, ale skoro sama sobie tego życzyła, to kim był, żeby jej tego zabraniać? — Pojęłaś?
Odrzucił kamień i spojrzał na swoją rozmówczynię. Nie zamiaru iść z nią, więc otrzymane instrukcje musiały jej wystarczyć. No chyba, że naprawdę była głupią gęsią i nic nie pojęła z jego wywodu.

Temperatura osiągnęła 21°C.  Obowiązuje całkowita swoboda w działaniu.  
Deadline: 9.05.
                                         
Apokalipsa
Apokalipsa
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.05.19 1:56  •  Uliczki - Page 2 Empty Re: Uliczki
Uliczki - Page 2 BcBUAYU

Nawet wątlutka, kruchutka i nikła myśl odnośnie zabrania mężczyzny do leża potwora - bo bardziej na to zaznaczona lokacja wyglądała niźli na punkt zakopania smakowitego, wspaniałego skarbu - nie zawitała w umyśle jasnowłosej na sekundy pokrzywiony ułamek; nie przemknęła przez jej nastawioną na samotną wędrówkę i działanie w pojedynkę świadomość; nie zaświtała iskierką nadziei na potencjalne towarzystwo podczas tej paskudnej niedoli starcia się ze szkaradą, która to odpowiedzialna mogła być za tę nową, świeżutką plagę nawiedzającą Desperację. Zbyt przyzwyczajona była do podróżowania i załatwiania wszelkiego rodzaju spraw w tym malutkim, mało zmieniającym się na przestrzeni ostatnich lat zestawie, jakim była ona samiuteńka - i od niedawna jednoskrzydły, cudowny kompan będący jedynym urozmaiceniem w jej marszach przez te szare ziemie od dłuższego, jałowego czasu. I teraz powrócić musiała do tego świetnie znanego jej, wilczego stylu, ponieważ nie zamierzała zabierać Arashi'ego na przygodę, z której wrócić mógł z choróbskiem makabrycznym... albo i wcale. A tego nie chciała. Nigdy. Nie, póki miała na to wpływ i mogła przekonać Gawraka o tym, iż zostać powinien z tyłu i w miarę bezpiecznie na nią przy hotelu zazwyczaj przez nią odwiedzanym czekać.

Nie zareagowała na uśmieszek - krzywy i lekki, i paskudny jak cała persona na glebie obecnie spoczywająca - malujący się na ustach Satoru, miast tego obchodząc go tak, aby stanąć za jego plecami i patrzeć na kreśloną niezbyt wprawną dłonią mapkę z tej samej perspektywy, co on. Śledziła uważnym wzrokiem wzory dziergane na ziemi gipsowym kawałkiem jakiejś ściany, słuchając przy tym instrukcji wypowiadanych przez mężczyznę. Kiedy ten skończył swoją historyjkę obrazkową, Karyuu milczała jeszcze przez kilka sekund, spojrzenie dalej wbite mając w szkic niezbyt piękny, ale dla niej bardzo, ale to bardzo wartościowy. Wreszcie skinęła głową i zerknęła szkarłatnymi ślepiami na Satoru, odsuwając się przy tym od niego na dobre dwa kroki. Nie dlatego, że tknięty był Plagą - od tak, po prostu taka była, niezbyt skora do naruszania czyjeś przestrzeni osobistej, z drobnymi i małymi, i pozytywnie pamiętanymi wyjątkami.
- Dziękuję - rzuciła tylko, nie mając zamiaru zabierać mu więcej jakże cennego czasu i planując natychmiastowe wyruszenie do miejsca oznaczonego iksem. Dzięki swojej pięknej, pomocnej pamięci mapka zaserwowana jej przez mężczyznę wyryta była w jej umyśle, tuż praktycznie przed oczyma i, jeśli będzie jej potrzebowała, na zawołanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.05.19 22:45  •  Uliczki - Page 2 Empty Re: Uliczki
Uliczki - Page 2 Zaraza-1539959232
Skwitował jej krótkie dziękuję przytaknięciem, bo nie miał nic więcej do powiedzenia. Mógł co prawda użyć grzecznościowego sformowania: nie ma za co, ale uchronił się przed jego zastosowaniem, gryząc się w język. Jasne, że było za co. Przekonał się o tym kilka chwil później. Otóż, gdy tylko wstał i wyprostował plecy, odezwał się kręgosłup. Upadek był boleśniejszy niż wcześniej przypuszczał.
Szerokiej drogi — pożegnał ją tymi słowami, po czym uczynił to, w czym mu uprzednio przeszkodziła. Pokonał trzy stopnie, ale nie od razu wszedł do środka. Obrócił się ku jej oddalającej sylwetce i obserwował, jak jej plecy maleją, dopóki nie zniknęły z pola jego widzenia. Dopiero wówczas szarpnął za klamkę i otworzył drzwi. Przywitał go nieprzyjemny zapach rozkładających się ciał i czyjś szloch. Będąc świadkiem tego dźwięku, chciał wierzyć, że tej głupiej gęsi uda się powstrzymać plagę.

Informacje techniczne:
• Na twoje konto trafia 20 PF za dopełnienie pierwszej połowy wydarzenia. Jako, że Karyuudo nie udało się nakłonić Satoru do towarzyszenia jej, nie zdobywasz dodatkowych 10 pkt.
• Poniżej znajdziesz odnośnik do kolejnej lokacji, w której odbędzie się kontynuacja wydarzenia. Zacznij tam, niemniej jednak pamiętaj, aby w przynajmniej dwóch zdaniach opisać, jak minęła jej podróż do kryjówki Plagi. Odwołaj się również do umieszczonego tam posta.


Temperatura osiągnęła 21°C. Obowiązuje całkowita swoboda w działniu.
Deadline: 11.05


                                         
Apokalipsa
Apokalipsa
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.06.19 20:38  •  Uliczki - Page 2 Empty Re: Uliczki
Wymordowany opróżnił dyskretnie zawartość pordzewiałej puszki na dłoń. Kilka bezwartościowych monet i sprasowanych, metalowych kapsli zadźwięczało, gdy uniósł rękę do twarzy, by przeliczyć drobiazgi. Czarnoskóry mężczyzna rzucił mu pod nogi ostatnią skrzynkę i z uniesioną brwią oddalił się od Yuna.
 — To wszystko? — rzucił za nim cerber, oddzielając śmieci od wartościowych przedmiotów.
 Handlarz obrzucił go tylko twardym spojrzeniem. Nie posługiwał się wspólnym językiem zbyt dobrze. Kaleczył kilka japońskich słów, ale przez większość spotkania po prostu machał rękami, gdy chciał coś przekazać. Przede wszystkim jednak nosił drewniane zbitki wykonując najcięższą robotę za kogoś innego.
 Yume powstrzymał w sobie westchnienie i schował otrzymaną zapłatę do kieszeni. Nie spodziewał się otrzymać równowartości za towar od mieszkańców slumsów, ale liczył na cokolwiek, co będzie w stanie później wymienić. Różnice będzie musiał zniwelować na własną rękę, ale przynajmniej wiedział, że jedzenie, które ze sobą dźwigał trafi do wygłodniałych dzieciaków. W Nowej Desperacji płacili dobrze, ale ładunek rozprowadzano pomiędzy najbogatszych. Albo najbrutalniejszych.
 Dźwignął się z siedzenia i schylił do opróżnionych skrzynek. Powiązał je ze sobą, a luźny pas narzucił na ramię tworząc w ten sposób niezbyt piękny, ale efektywny plecak.
 Ciemnoskóry chrząknął do niego coś niezrozumiałego, gdy dostrzegł, że wymordowany zaczyna się oddalać. Wuxian kiwnął mu tylko głową na pożegnanie i wyszedł z zaułka podciągając wyżej kołnierz. W tej okolicy mogło go kojarzyć z różnych czynów kilka osób, a żadnej nie miał ochoty w tym momencie napotykać. Droga w jedną stronę była ciężka, ale teraz czekała go ta gorsza - powrotna.
 Słońce zaszło już za horyzont i okolica zaczynała ginąć w odcieniach szarości. Piasek pod nogami oddawał zebrane za dnia ciepło lecz powietrze ochładzało się. Mimo to miało się wrażenie oddychania pyłem. Gorącym, gryzącym w gardło pyłem.
 Szybkim krokiem przeszedł obok dwóch splecionych ze sobą we śnie dzieci-wężów i ich matki. Mógł przysiąc, że jedno z jej pociech cuchnęło już śmiercią, ale rodzicielka zdawała się tym nie przejmować. Ślepa na otoczenie usypiała w ramionach szkielety obciągnięte skórą. Pod nosem śpiewała im jakąś kołysankę, która brzmiała jak syczenie. Takich widoków było tu pod dostatkiem.
 Niezależenie od tego, jak wiele własnych oszczędności pakował w pomoc bardziej bezbronnym od niego, nie widział zmian. Świat nadal rozkładał się przed nim, jego zgnilizna widoczna była gołym okiem, ale właściwa choroba rozprzestrzeniała się w środku.
 Złapał się za materiał ponad płucami czując jak zanieczyszczone powietrze drażni organy. Z trudem ograniczył się do cichego odchrząknięcia. Nogi ciągnęły go na granicę slumsów, gdzie wreszcie oczom mógłby okazać się przyjemniejszy widok. Ruiny ciągnęły się po zboczu na sam jego szczyt, a tam urywały się nagle. Dopiero wtedy mógł pozwolić sobie na odsłonięcie ust i głębszy oddech. Na ułamek sekundy przymknął powieki wracając myślami do snu, który nawiedził go tej nocy.
 Marzenia senne przeplatały się ze wspomnieniami. W pewnym momencie widział nawet siebie, jeszcze sprzed apokalipsy. Młodego, zdrowego i pełnego życia. Wtedy także się nie uśmiechał, ale miał wystarczająco powodów do radości, by uznać, że wykrzywianie ust za każdym razem jest zbędne. Teraz było odwrotnie. Nie było już sytuacji, które szczerze wywołałyby w nim zadowolenie.
 Nie zauważył kiedy usiadł. Nagle po prostu znalazł się na ziemi, odciążając trochę plecy poprzez oparcie skrzynek na ziemi. Przypływ wspomnień ostatnich dziesięcioleci przyciskał go do ziemi bardziej niż swawolne dzieciństwo. Z drugiej strony był zwyczajnie zmęczony.
 Powinien ruszyć w dalszą drogę, ale zamiast tego oparł ramiona na kolanach i przechylił głowę do przodu. Powieki ciążyły mu, a umysł rwał się gwałtownie do bezpiecznego azylu w ramionach morfeusza. Korzystanie ze snów było jak uzależnienie od narkotyku. Ból, który odczuwał, gdy nie był w stanie oddać się ich działaniom był niemalże fizyczny.
 Przyłożył dłoń do twarzy pocierając ją otrzeźwiająco. Pod palcami czuł wyraźnie obok gładkości szorstką strukturą blizny. Jedynej, którą posiadał.
                                         
Yume
Opętany
Yume
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Yun Wuxian Mei


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.06.19 23:33  •  Uliczki - Page 2 Empty Re: Uliczki
  Wyjrzał zza drzwi, aby upewnić się, że jego rola po niespełna trzech godzinach sterczenia w tym miejscu dobiegła końca. Pustka na korytarzu utwierdziła go w tym przekonaniu. Z powrotem wszedł do pomieszczenia i zanurzył zakrwawione dłonie w metalowej misce. Obmył je w czystej wodzie, po czym ujął w palce kostkę mydła i wtarł ją w dłonie. Zawartość naczynia szybko zmieniła swoją barwę - wpierw dominował w niej blady róż, a potem róż wymieszany z mydlinami. Bernardyn przyjrzał się uważnie swoimi rękom, ale nie dojrzawszy na nich śladów krwi, wytarł je w mały, podręczny ręcznik, który dobre czasy miał już dawno za sobą. Skompletował swoje rzeczy; w ich skład wychodziły podstawowe przyrządy chirurgiczne w formie kilku skalpeli, igieł i nici, a także bandaży i niewielkiej ilości leków. Gdy pochował wszystkie narzędzia pracy do apteczki, rozejrzał się po skromnie umeblowanym pomieszczeniu. Upewniwszy się, że niczego w nim nie zostawił, wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
  Wracał z burdelu, gdzie na mocy umowy zawartej z właścicielem tego przybytku świadczył odpłatnie usługi medyczne całemu personelu. Dzisiaj liczba pacjentów była umiarkowana, toteż szybko uporał się ze swoimi powinnościami i pozwolił sobie na spacer po Apogeum, czego dawno nie czynił, w obawie, że wpadnie na kogoś, z kim nie chciał mieć do czynienia do końca swoich dni. W zasadzie - zanim zdołał pomyśleć - nogi same powiodły go do mniej uczęszczanych uliczek i, choć zwykle wystrzegał się tego typu wycieczek, nie uczynił odwrotu. Nie chciał jak najszybciej znaleźć się w zaciszu swojego zakwaterowania. Nie tęsknił za stęchłym zapachem korytarzy w kryjówce DOGS, ani tym bardziej za jej mniej lub bardziej szalonymi mieszkańcami. Spędził tam ostatni tydzień i potrzebował odmiany.
  Błąd. Los znowu spłatał mu figla, o czym przekonał się na własnej skórze po pokonaniu dwudziestu metrów. Ujrzał kryjącego się w cieniu po części powalonego budynku mężczyznę. Znajoma postura sprawiła, że przystanął, czyniąc kilka kroków w tył. Prawa dłoń nieomal natychmiast odnalazła rękojeść noża chirurgicznego, z którym nigdy się nie rozstawał. Zacisnął na nim palce, wpatrując się w milczeniu w osobnika oddalonego od niego o niewielką odległość, liczącą sobie maksymalnie osiem metrów. Z początku myślał, że natknął się na irlandzką szelmę, ale mocno bicie organu zmieszczonego w klatce piersiowej wyperswadowało mu to z kojarzenia. Dopiero, kiedy mężczyzna zbliżył się nieco, taszcząc za sobą wózek z rupieciami, usta Jekylla rozwarły się w grymasie zdziwienia, a palce zakleszczyły się mocno na skalpelu, przez co pobielały mu knykcie.
  Nie wierzył własnym oczom, choć nie miewał problemów ze wzrokiem, ale... ten skurwysyn powinien dołączyć do grona umarlaków. Kamień zderzony kilka razy z jego twarzą miał być tego gwarancją, więc jak do licha to przeżył? Pożałował, że w ferworze adrenaliny i wściekłości zapomniał sprawdzić mu puls i tętno po przeprowadzeniu tego zabiegu.
  Doktor, narzuciwszy na głowę kaptur, wysunął się z swojej tymczasowej kryjówki i przemieścił się ku ruiną budynku. Skalpel włożył do obszernej kieszeni bluzy, choć nadal ściskał go w ręce. Nie uszedł daleko; zatrzymał się raptem cztery kroki dalej, bezradnie wpatrując się w mężczyznę, który nie dość, że zwolnił, to jeszcze usiadł i ukrył twarz w dłoniach.
  Co się z tobą, kurwa, stało?, chciał zapytać, ale na szczęście z gardła, oprócz cichego i pojedynczego charkotu, który zlał się z odgłosami najbliższego otoczenia, nie wydobył się inny dźwięk. Po prawdzie dlatego, że z wrażenia aż zaparło mu dech w piersiach. Wigor, którym Yume emanował przed laty, wyparował. Wyglądał jak wrak.
Spieprzaj stąd, idioto.
  Nie polemizował ze zdrowym rozsądkiem. Zagłuszył go całkowicie, przełykając ślinę, po czym - jakby całkowicie pozbawiony instynktu samozachowawczego zbliżył się ku mężczyźnie. Ręka nadal stykała się ze skalpelem. Wmawiał sobie, że, gdy znajdzie się  wystarczająco blisko, to wbije mu ostrze noża w tętnice, zanim ten zorientuje się z obecności intruza, ale ukłucie w klatce piersiowej i
   (Po co tam leziesz?)
  wola przetrwania podpowiadały mu inny scenariusz. Ignorując te bodźce, pokonał z niebywała łatwością pozostały dystans, ale...  
  Wycofał się w ostatniej chwili. W chwili, w której Yume wykrzesał z siebie oznaki życia. Obrócił się do niego plecami i ruszył przed siebie, potykając się przynajmniej raz o krzywiznę podłoża. Wówczas zrozumiał, że trzeba było dostosować się do porad zdrowego rozsądku, który wielokrotnie udowadniał mu swoją wyższością nad ludzką słabością – emocjami, ale było za późno. Złapał równowagę kosztem strącenia z głowy kaptura i, zaciskając mocno zęby na dolnej wardze, odrobinę przyśpieszył kroku. Jak złodziei, który pierwszy raz w życiu ukradł coś cennego.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.06.19 11:40  •  Uliczki - Page 2 Empty Re: Uliczki
 Od samego świtu nie wpakował nic do ust. Jedyny kontakt z jedzeniem miał, gdy porcjował je, a potem pakował do pudeł. Na ustach pozostał niesmak po krwi, która sączyła się z licznych ran bezpośrednio po przemianie i nie mógł nawet patrzeć na żywność bez powracających mdłości. Żołądek przestał się upominać, ale zmęczenie w końcu go dopadło.
 Zacisnął palce na skrzydełkach nosa oddychając przez usta. W myślach wizualizował sobie najlepszą drogę powrotną, z dala od niebezpiecznych skrótów. Na szczęście nigdzie mu się nie śpieszyło, ale wizja własnego kąta w norze ostatecznie zadecydowała o kontynuacji marszu. Oparł dłoń za plecami szukając sił do powstania, gdy nerwowe szurniecie czyjegoś obuwie zwróciło na siebie jego uwagę.
 Zostawił na piachu lekkie bruzdy po paznokciach, zerkając kątem oka za siebie. Nadal był na obrzeżach slumsów, więc nie był wcale zaskoczony obecnością innych osób. Interesowało go wyłącznie, czy będzie miał z tego powodu problemy. Zmrużył powieki, gdy kaptur zsunął się z głowy podkradającego, a on sam sztywnym krokiem zaczął szybko powiększać dzielącą ich odległość.
 Spodziewał się zobaczyć dziecko. To one zazwyczaj wysyłane były do kieszonkowych kradzieży. Której z tych wygłodzonych mogło obserwować jego negocjacje z czarnoskórym, albo po prostu liczyło na łut szczęścia widząc bladą, zmęczoną twarz wymordowanego. Nie sądził jednak, że zobaczy osobę dorosłą, która niewątpliwie coś od niego chciała, ale w ostatnim momencie zmieniła plany.
 Wstał nieśpiesznie.
 Mógłby w tym momencie odejść, oszczędzić sobie komplikacji, ale kącik ust drgnął mu w nieokreślonym tiku. Miał wrażenie, że spotkał już wcześniej tą osobę, chociaż pamięć doskonale poradziła sobie z wyrzuceniem dokładniejszych wspomnieć z głowy. Wydawało mu się, że rozpoznawał sylwetkę i sposób chodu.
 — Znamy się? — odezwał się wyraźnie do pleców mężczyzny.
 Mógł mieć mylne wrażenie, ale sądził, że na rzeczy może być coś istotnego. Chociażby dlatego, że na Desperacji niewiele osób go znało i odwrotnie, on również nie przykładał uwagi do towarzystwa. Dla pewności sprawdził kieszeń, ale ta nadal pełna była metalowych drobiazgów. Zawęszył.
 — Nie jesteś stąd — stwierdził, wyczuwając w powietrzu wyraźną woń mydła. Wydawało mu się, że wyczuł również krew, ale zapach był mdły i mieszał się z wszechobecnym smrodem. Był pewny, że nikt to mieszkał w tej okolicy nie mógł sobie pozwolić na takie wygody jak dokładna higiena. Okolicę przesiąknął też zupełnie inny zapach, chemiczny.
 Przyśpieszył kroku chcąc dogonić mężczyznę. Zanim jeszcze się z nim zrównał, wyciągnął przed siebie rękę i chwycił gwałtownie za jego ramię.
 Na twarzy Yuna zastygł wyraz determinacji. Odnalazł lekarza, którego od dawna potrzebowały slumsy i chociaż nie miał przy sobie żadnego towaru wartego wymiany gotowy był obiecać mu dużo korzystniejsze warunki, gdyby ten zgodził się teraz ulżyć cierpieniom dzieciaka, którego wcześniej mijał. Zapomniał jednak jak poprawnie używać słów, gdy ostatni puzzel układanki wsunął się na swoje miejsce.
 Ucisk na ramieniu zelżał. Miał wrażenie, że przez palce przeszedł go dreszcz, a potem podążająca za nim fala gorąca. Jego zdolności pozwalały mu wchodzić do snów innych tylko i wyłącznie wtedy, gdy żyli. Miał więc pewność, że jasnowłosy nie umarł. Nigdy jednak nie próbował nawet go szukać sądząc, że los dla wzajemnego dobra nigdy nie krzyżuje ze sobą ich ścieżek.
 Sumienie poruszyła nowa fala wyrzutów. Powoli podniósł dłoń odsuwając ją od Jekylla. Czuł gorycz, która nie do końca pozwalała mu cieszyć się z jego dobrego stanu. Nie wyglądał na umierającego, nie miał żadnych ciężkich ran, nie uciekał przed nikim i nadal wyglądał na aktywnie działającego w swoim zawodzie. Szczerze się cieszył, ale było w tym coś niepoprawnego. Jak wesele i stypa w jednym.
 — Cieszę się... — zaczął niemrawo szukając w zielonych oczach odpowiedzi na pytanie, którego nie zdał. Nie miał pojęcia jakie nastawienie po tych wszystkich latach ma względem niego Jekyll. Niezależnie od wszystkiego nie chciał być pierwszym, który popisze się agresją.
                                         
Yume
Opętany
Yume
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Yun Wuxian Mei


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.06.19 1:08  •  Uliczki - Page 2 Empty Re: Uliczki
  Krople poty przetoczyły się po czole, gdy poczuł na obecnie odsłoniętym karku czyjś wzrok. Nabrał złudnego przekonania, że owe spojrzenie przybrało właściwości kwasu i zaraz wypali dziurę w potylicy. Sięgnął do niej ręką. Stykając palce z nienaruszoną powierzchnią skóry, napotkał czerwoną, piekącą plamę – zaczątek nieudolnej opalenizny, która mogła śmiało uchodzić za poparzenie słoneczne. Rozluźnił uścisk zębów z dolnej wargi i, nie rozglądając się za siebie, nadal stawiał krok za krokiem. Starał się nie myśleć o osobniku znajdującym się z jego plecami. Bliski paniki, wsłuchiwał się w rytm własnego, przyśpieszonego oddechu. Czuł się jak zwierzę zapędzane w ślepy zaułek, które nie może składać w umyśle konstruktywnych myśl przez niebezpieczeństwo drepczące mu po piętach.
  — Znamy się?
  Nie wykrzesał z siebie żadnej odpowiedzi. Głos ugrzązł mu w gardle, a powietrze uleciało ze świstem z ust. I choć kusiło go, aby zerknąć w kierunku mężczyzny, to jednak za bardzo bał się tego, co tam ujrzy. Wiedział, że Yume znaczenie skruszył dystans, który ich dzielił. Szuranie podeszew butów o piasek dolatujący do niego z coraz mniejszej odległości utwierdzał go w tym przekonaniu.
  — Nie jesteś stąd.
  Ramiona zadrżały mu lekko, ale nadal milczał. Udawał, że nie słyszy, chociaż mowa jego ciała temu przeczyła. Otóż, nie panując nad swoimi odruchami, znowu przyśpieszył, tym razem nawet się z tym nie kryjąc. Chciał zmusić nogi do biegu, marząc już tylko o tym, by zniknąć mu z oczu, by znaleźć się jak najdalej od niego, ale
   (Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej.)
  nie zdążył.
  Cichy syk potoczył się przez gardło, gdy pozornie obca dłoń zakleszczyła się mocno na jego ramieniu. Stanął w miejscu, na baczność, czując, jak sztywnieją mu niemal wszystkie mięśnie. Zacisnął mocno zęby, lecz nie próbował uwolnić się spod wpływu do uścisku, w obawie, że podczas szarpaniny zachwieje się i tym razem naprawdę wyłoży się na podłożu. Poczuwszy jak chłodny oddech ułożył się na skrawku jego skóry, wzdrygnął się. Wraz z nim nadeszła fala nieznośnego gorąca, lecz wmawiał sobie, że to przez unoszącą się w powietrzu duchotę nie może złapać tchu. Metoda wyparcia nie działa tak, jak powinna. Utknął w martwym punkcie, mając z plecami kogoś, bez którego niegdyś nie wyobrażał sobie kolejnego dnia. Chciał się ku niemu odwrócić i wykrzyczeć mu wszystko, co leżało mu na sercu, ale nie mógł mu spojrzeć w oczy. Absurdalna nicość zerknęła do jego umysłu. Pustka, która nie potrafiła przybrać żadnego kształtu. Skoncentrował wzrok na odlatującym ze ściany pobliskiego budynku tynku.
  Weź się w garść, warknął do własnych myśli, przecież sam sprowokowałeś tą sytuację!
  Pod wpływem tej refleksji zielone oczy wreszcie napotkały oblicze Yuna. Przyjrzał się znajomym rysom. Wszystko było takie, jakie zapamiętał i ani śladu blizn. Po zetknięciu się z jego oczyma poczuł w żołądku nieprzyjemny ucisk. Czyżby czarnowłosy przypomniał sobie, z kim ma do czynienia? Chciał zagiąć się w pół i przygotować na kolejny cios, ale wiedział, że ten nie nadejdzie. Nie dostrzegł w tym pochmurnym spojrzeniu agresji. Od Yume emanował spokój przeplatany zmęczeniem. Otworzył usta, a potem jej zamknął, jak ryba wyjęta na brzeg. „Cieszę się…” nie było tym, co chciał usłyszeć. Szykował się na precyzyjne i bolesne uderzenie w którąkolwiek część ciała, a nie znajomą parę oczu wpatrującą się w niego z czymś na kształt zainteresowania i zmęczenia. W każdym razie nie wyglądał mu na kogoś, kim zawładnęła żądza zemsty, przez co zapał Jekylla też osłabł.
  Uchwycił materiał żółtej chusty zasłaniającej mu usta. Szarpnął za wyhaftowanego nań bernardyna, odsłaniając szczękę.
  — Nie podzielam twojego entuzjazmu — wycedził przez zaciśnięte zęby, rozdrażniony kontaktem wzrokowym i drżeniem własnego głosu, który był od dwa tony wyższy niż zazwyczaj.  Wyjął z kieszeni skalpel. Przełożył go z ręki do ręki. Mrowienie odczuwalne w palcach prawej dłoni przypomniało o pielęgnowanej przez laty nienawiści i jej źródle – wściekliźnie. Sporo przez nią wycierpiał i nadal odczuwał jej wpływ na swój organizm.  — Miałeś być martwy, więc co tutaj robisz?
  Krzywy grymas pojawił się na jego twarzy. Chciał wierzyć, że nienawiść nadal w nim tkwiła, ale jej nie odczuwał. Miał mętlik w głowie. Niemal identyczny, co tamtego dusznego dnia. Upływ czasu nie wymazał nawet częściowo jego wspomnień. Pamiętał ciężar odłamka skały w ręce; leżał w niej idealnie. Pamiętał pierwszy, niezbyt precyzyjny cios w nos, z którego poleciła stróżka krwi. Pamiętał, że się uśmiechał, szeroko, od ucha do ucha, lecz tak naprawdę zaciskał mocno powieki, by nie ukazać mu cisnących się do oczu łez. Pamiętał sekwencje swoich ruchów. Wiedział, ile razy go uderzył przed wyrzuceniem zakrwawionego narzędzia zbrodni. Pamiętał, co czuł, gdy wpatrywał się w przemeblowaną twarz. Ukłucie w piersi. Bijące mocno serce. Ubranie klejące się przez pot do ciała. I euforię, która powinna nadejść, ale się nie pojawiła. Zamiast niej były wyrzuty sumienia, drżące dłonie i gula w przełyku.
  Gdy uścisk zależał, odwrócił się przodem do mężczyzny i zademonstrował mu swoje zamierzenie. Zerkał mu prosto w umęczone życiem ślepia, gdy uniósł skalpel na wysokość jego szyi. Zbliżył go doń, zatrzymując dłoń w połowie drogi do celu. Ostrze zalśniło w promieniach słońca.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.06.19 23:16  •  Uliczki - Page 2 Empty Re: Uliczki
  Wyblakłe tęczówki zlewały się z resztą powierzchni oka, przez co jeszcze trudniej było wyczytać z jego twarzy jakiekolwiek emocje. Dreszcze kotłowały w piersi, ale oblicze Yume pozostało niewzruszone. Jeżeli na widok znajomej twarzy odczuwał w tym momencie coś więcej od przyjemnego zaskoczenia, to nie dał tego po sobie poznać. Tyle, że zawsze taki był. Piekielnie opanowany i pozornie niewzruszony, skraj uśmiechu w jego wykonaniu dało się wyłuskać jedynie za pomocą cudu.
  Kącik jego ust zadrżał, gdy Jekyll zebrał się do odpowiedzi. Brzmienie jego głosu przywoływało wspomnienia, których nie potrafiły odtworzyć żadne sny. Słowa, których używał i jad jakie próbował w nich zawrzeć jasnowłosy nie miały dla wymordowanego żadnego znaczenia.
  — Nie zabiłeś mnie — przypomniał mu twardo nie spoglądając na wyciągnięte w stronę przełyku ostrze. Jego świdrujące spojrzenie chłonęło widok, który miał przed sobą. W walce o uwagę pomiędzy lekarskim narzędziem a twarzą bernardyna bezsprzecznie wygrywało to drugie. — Chcesz naprawić swoje niedopatrzenie, czy się mnie obawiasz... — Spokojnym gestem sięgnął w stronę skalpela opierając dłoń na zaciśniętych palcach mężczyzny, a potem zdecydowanym ruchem odsunął stal sprzed swojego gardła. — Locklear?
  Jego złudna beznamiętność podszyta była groźbą. Nie skrzywdziłby Jekylla, ale jeżeli to on pokusiłby się o wykonanie pierwszego ruchu, bariera stoicyzmu ległaby w gruzach. Doktor musiał jeszcze pamiętać, że ostatnie lata przed apokalipsą Yun spędził w wojsku. Brutalności mu nie brakowało czego dowodem musiała być pamiątka w postaci pozostawionej po sobie wścieklizny.
  To ona tak bardzo ich poróżniła. Niewidoczna choroba, której przykre konsekwencje zniszczyły lata wzajemnego zaufania. Łatwo było zapomnieć o jej istnieniu, traktować jako nieistotny element przeszłości. Dla cerbera była wyłącznie niewygodą, ale dla stojącego przed nim mężczyzny wiązała się z powracającą niesprawnością.
  Minęły wieki, a Yun nadal nie wierzył, że chodziło wyłącznie o to. Życie każdego z nich potoczyło się jednak do przodu, oboje żyli i stali teraz przed sobą w mniejszym bądź większym stopniu zdrowi. Czy Jekyllowi rzeczywiście aż tak zależało na pozbyciu się katalizatora powracających do niego wspomnień?
  — Pracuję. Nie planowałem na ciebie najść — wyjaśnił z nuta irytacji. Zachowanie mężczyzny było absurdalne. Rozumiał początkowy szok, ale miał wrażenie, że zielonooki zaraz osłabnie na jego widok. Jeżeli wiązała się z tym jakaś trauma, to nie potrafił jej pojąć. — Ty też, zdaje się, wracasz z wykonywania swoich obowiązków. Niezmiernie mi miło, że jednak nie postanowiłeś na mój widok uciekać zdecydowanie szybciej. Nie czuję się dzisiaj na siłach by biegać.
  Chwilowy zastrzyk energii słabł. Jego twarz znowu obrazowała skrajne zmęczenie, a cienie pod oczami za sprawę znikającego światła tylko się pogłębiały. Miał ochotę zrzucić z siebie ciężar niesionych skrzynek, ale nie miał pewności, że długo tutaj postoją. Jekyll sprawiał wrażenie gotowego czmychnąć w każdym momencie przez co Yume prawie bał się mrugać.
  Co jeśli to wszystko było jednak snem? Czuł ciężar opadających powiek, więc mógł zasnąć i pogrążyć się w swoich realistycznych wizjach. Ile to razy w ramach swojego umysłu odtwarzał ten sam obrazek wyimaginowanego spotkania? Miał ochotę złapać go i na siłę przytrzymać, bo rozum podpowiadał mu, że ma przed sobą tego prawdziwego doktora, a nie kukłę z nocnych mar.
  — Myślałeś, że cię nie poznam? Albo że sobie odpuszczę? — Nachylił się bliżej redukując istnienie sfery osobistej mężczyzny do minimum. W tym względnie nigdy nie był taktowny. Powtarzający się brak możliwości mowy nadrabiał gestami, a język ciała zamienił na osobistą broń.
  Na usta cisnęło mu się znacznie więcej słów, wszystkie pełne wyrzutów i skrywanego w sobie bólu. Pozostał zdyscyplinowany wyłącznie dlatego, że przeżywał to zetknięcie już setki, tysiące razy. Za każdym razem wyobrażał sobie inny scenariusz, inne odpowiedzi i działania, ale żywy, materialny Locklera różnił się całkowicie od jego wizji. Przede wszystkim dlatego, iż był prawdziwy.
                                         
Yume
Opętany
Yume
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Yun Wuxian Mei


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Uliczki - Page 2 Empty Re: Uliczki
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach