Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Go down

Pisanie 03.09.18 20:02  •  Dziki górski szlak Empty Dziki górski szlak
DZIKI GÓRSKI SZLAK


Zapomniana przez turystyczne wyprawy ścieżka, gdzie dawno już nikt nie próbował okiełznać natury. Ta chętnie korzystając ze swojej swawoli, opanowała chwastem i zdradzieckimi gałęziami szlak, tworząc po obu stronach ścianę leśnej gęstwiny drzew iglastych, ciernistych krzewów, kosodrzewin i nielicznych, choć jeszcze dychających, drzew liściastych. Korzystają z niej głównie zwierzęta, którym zdarzyło się szukać w górskim lesie pożywienia, czasem też całkiem pogubieni wierni kościoła podążają jej długością, wierząc, że gdzieś na końcu znajdą szczyt i swój kościół. Szlak ten jest na tyle zdradziecki, że podróż nim na samą górę ciągnie się kilometrami, zakręcając tu i ówdzie, nie pozwalając na ucieczkę bocznymi ścieżkami, najwyżej dzidą przez łagodnie wznoszący się las.




Ostatnio zmieniony przez Akela dnia 21.03.20 21:44, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Akela
Prorok     Opętany
Akela
Prorok     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Noah Caleb O'Harleyh


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.01.19 20:29  •  Dziki górski szlak Empty Re: Dziki górski szlak
 Zdobywane z każdym dniem doświadczenie sprawiło, że coraz rzadziej błądził po terenach Desperacji. Wiele nieznanych dotychczas dróg stanęło przed dzieciakiem otworem. Każda kolejna godzina spędzona na popękanej ziemi odsłaniała nowe możliwości, z których chętnie korzystał.
 Również tym razem nie zgubił trasy, a przynajmniej nie celowo. Targające trzewiami uczucie szarpnęło za kończyny, gdy tylko w wyczulony nos uderzył nieco zniekształcony, aczkolwiek wciąż znajomy zapach krwi. Wpierw zamierzał to zignorować i pójść w początkowo obrany cel. Niemniej każdy kolejny krok zakrzywiał się mimowolnie, co zaczynało wprawiać wymordowanego w lekką frustrację. W końcu zrezygnował z walki i poddał się instynktom.
 Od samego rana liczył, że odwiedzenie znajomego aptekarza w jego pożal-się-boże przybytku rozjaśni sytuację. Nadzieja, że lekarz rozezna się w problemie i wyjaśni jego przyczyny trzymała Everetta od samego początku, lecz teraz, gdy już zmienił kierunek podróży, przepadła bezpowrotnie.
 Wiedział, że słodki zapach przyciągnie nie tylko jego i właśnie to sprawiło, że przebierał nogami nieco szybciej. Jednocześnie chował drobną sylwetkę w ukryciu gęstego, drzewnego pokrycia i głębokiego cienia rzucanego przez grube pnie. Wolał nie ryzykować.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.01.19 22:37  •  Dziki górski szlak Empty Re: Dziki górski szlak
Okolice góry Shi znał jak własną kieszeń. Przeprawiał się przez nie średnio dwa razy w miesiącu w poszukiwaniu nowych ziół, ale tym razem nie przyświecał mu ten cel. Przede wszystkim był głodny i z tego powodu opuścił swój dach nad głową, bowiem przez ostatnie nieszczęścia, które niczym grom z jasnego nieba dotknęły wyznawców Ao, ich spiżarnie zostały znacznie uszczuplone, przez co zmniejszyły się porcje żywności. Niektórzy fanatycy twierdzili, że pożar został spowodowany przez ogień piekielny zesłany przez anielskich grzeszników, określanych także mianem szatańskich pomiotów. Liu Jie, choć przywykł do podobnych określeń, z ledwością powstrzymywał się przed skwitowaniem tych wyssanych z palca bzdur opętańczym chichotem i przychodziło mu to z coraz większym trudem. Miarka się przebrała podczas porannej mszy. Otóż kapłan wygłosił kazanie oparte na jednej z tych teorii. Aby uniknąć zgorszonych spojrzeń musiał upuścić nabożeństwo, a potem tłumaczyć się ze swojego zachowania, związku z czym zanim wybiło południe udawał, że jest chory. Nawet w ramach uwiarygodnienia stanu zdrowia, łyknął jeden ze swych specyfików. Jego działanie dawno zależało, ale mimo to nadal nie odzyskał w pełni sił, jednakże skąd miał czerpać energię, skoro brakowało pożywienia?
  Była dwa wyjścia z tej sytuacji - post albo wstrzemięźliwość w postaci jednego posiłku dziennie. Niedorzeczność! Diakon miał dość marsza wygrywanego przez kiszki i nieprzyjemnego ssania w żołądku, więc został zmuszony do zorganizowanie sobie prowiantu na własną rękę.
  Stając na zboczu, przyglądał się swojej zdobyczy w postaci małej sarny, która najwidoczniej odłączyła się od stada.
   — Biedaczka — pomyślał zgryźliwe, ale nie przejął się jej losem; bardziej interesował go własny, by mieć na uwadze cudzy. Sięgnął po strzałę umiejscowioną w kołczanie, po czym naciągnął ją na cięciwie trzymanego w drugiej dłoni łuku, wycelował, po czym rozluźnił ucisk. Drewniany pocisk z przecinającym powietrze szelestem mknął wprost w zwierzynę, aczkolwiek ku rozczarowaniu swojego właściciela nie trafił do celu. Grot wbił się w pień drzewa, gdy młode w ostatniej chwili umknęło przed śmiercią i uciekło w popłochu.
  Liu Jie po tym niepowodzeniu nie stracił zapału, wręcz przeciwnie - wykrzywił usta w uśmiechu, po czym ruszył w poszukiwaniu nowej ofiary. Ostatecznie udało mu się odstrzelić zmutowanego genetycznie zająca, który nie miał tyle szczęścia co parzystokopytne stworzenie. Wprawdzie nie obyło się bez obrażeń - w trakcie polowania odstająca, ostra gałąź przecięła skórę na policzku Wymordowanego, przez co na jego powierzchni pojawiło się dość głębokie zadrapania. Jego istnienie przez kilka chwil było dla diakona zagadką, ale wreszcie zdradził go opóźniony ból. Zanim uchwycił w palce długie uszy, przetarł sączącą się krew o rękaw swojego odzienia i dopiero potem przesunął spojrzenie po swoim skromnym posiłku. Mimo wszystko był zadowolony z wyniku, jaki osiągnął, wszak nie pamiętał, kiedy ostatnio miał w ustach królicze mięso.
  Przełknął napływającą do ust ślinę, nieświadom, że padł ofiarą obserwacji. Wyjął strzałę z truchła i umieścił ją z powrotem w pokrowcu, by po chwili ująć w dłoń drugą broń. Ostrze wyszczerbionej katany skonfrontowało się z małym gardłem. Patrząc jak z królika ulatuje krew, sam zlizał własną z kącika warg, gdyż z rany na policzku nadal sączyła się posoka, która podeszła pod usta. Po przełknięciu ją wraz ze śliną jej metaliczny posmak zmazał tymczasowo suchość z gardła.
  — I co, klusku? Na co się zdało te twoje heroiczne przebieranie łapkami? — mruknął pod nosem, utkwiwszy wzrok w martwych ślepiach swego posiłku. Nadziewając go na ostrze, podniósł ku górze. — I tak cię zaraz zeżrę.
  Usta wykrzywiły się w przyjaznym uśmiechu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.01.19 20:52  •  Dziki górski szlak Empty Re: Dziki górski szlak
 Para ciemnych uszu drgnęła, wyłapując z powietrza świst lecącej strzały. Powiodły za torem jej lotu, póki grot nie utkwił w pniu z charakterystycznym trzaskiem pękającego drewna. Młodzieniec odczekał odpowiednią chwilę, następnie kierując kroki ku wyznaczonej przez wyobraźnię trasie. Dość szybko dotarł w odpowiednie miejsce, kładąc zainteresowany wzrok wpierw na trzonie strzały, później na dziurze, jaką po sobie zostawiła, gdy już wyciągnął ją z drewna.
 Sekundę później zdążył już zniknąć i przejść kilka kolejnych metrów. Ze strzałą w ręku przemierzał kolejne odległości, co rusz strzelając uszami na wszystkie strony, lecz z czasem to węch okazał się skuteczniejszy, gdy wonie w powietrzu przebiła kolejna dawka charakterystycznej dla krwi nuty.
 Nie trwało to długo, bo ledwie kilka minut, gdy przed dwubarwnymi tęczówkami zamajaczył obraz cudzej sylwetki. Nie chcąc od razu zdradzić swej obecności, opętany wybrał jedno z bardziej rozłożystych drzew, po którego pniu wspiął się ku górze. Zaraz zajął miejsce na grubej gałęzi skrytej za gęstwiną pomniejszych gałązek i poszarzałych liści, skąd miał wcale niezgorszy widok na nieznajomego i jego zdobycz.
 W końcu znudził się obserwacją. Również fakt, że wnętrzności nie pozwoliły trwać dłużej w bezruchu, sprawił, że zsunął się na ziemię, głucho uderzając podeszwami trampek o ziemię. Jeśli nieznajomy miał dobry słuch, mógł w tym momencie przekonać się o dodatkowej obecności, a jeśli nie... cóż, tym lepiej dla Everetta.
 Porzucił w końcu kryjówkę, pojawiając się w polu widzenia mężczyzny. Pomachał trzymaną między palcami strzałą i wyszczerzył białe zęby w uśmiechu, podczas gdy końcówka ciemnego ogona cięła powietrze, nie będąc w stanie zachować spokoju. Czuł, że nie tylko kita, ale i całe wnętrze drżało, szczute mocnym zapachem bijącym od drobnego truchełka i twarzy drugiego wymordowanego. Sam nie był do końca pewien przyczyny.
 — Twoja? — zbliżył się o kolejny krok. — Na Desperacji nie ma co marnować zapasów, pomyślałem więc, że możesz chcieć ją odzyskać.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.01.19 0:26  •  Dziki górski szlak Empty Re: Dziki górski szlak
Usłyszawszy szelest liści ponad swoją głową nie przypisał tej ingerencji w przyrodę do działalności istoty rozumnej, wszak rzadko przedstawiciele tej grupy zapuszczali się w tą dzicz. Ponadto równie dobrze to ptak mógł ukrywać się w gałęziach, co było o wiele bardziej prawdopodobne.
  Będąc poza jakimkolwiek podejrzeniami, przyjrzał się jeszcze raz swojej zdobyczy. Wyjął z jej wątłego ciała ostrze, na skutek czego z rany wypłynęła woda i pozostałości posoki. Mając pewność, że zwierzę jest martwe, pochylił się nad truchłem, aby uchwycić w palce ponad przeciętnej długości uszy.
  Chwila, w której poczuł pod opuszkami strukturę króliczej części ciała, była również chwilą, w której usłyszał ludzką mową. Nie ukazując żadnej emocji bliskiej zaskoczeniu, dźwignął się, na powrót prostując sylwetkę. Jednak to, że mimika jego twarzy była utrzymana w ryzach spokoju, nie oznaczało, że nie czuł zaskoczenia. Ależ skąd! Odczuwał je, ale przekleństwo lawendy w kodzie DNA łagodziło owe uczucie, zamykając swojego właściciela w ryzach spokoju.
  Ujrzawszy młodzieńca mniej więcej w swoim wieku, przechylił głowę lekko w prawy bok i przyjrzał się okalanej czujnością twarzy, jednak po chwili skierował wzrok na trzymany w obcej dłoni przedmiot. Jedno spojrzenie wystarczyło. Rozpoznał w nim śmiercionośną broń własnej roboty.
  — Strzał w dziesiątkę.
  Uśmiech nie zależał z jego ust, wręcz przeciwnie - wygiął jew szerszym grymasie. Nie zależało ma na strzelę ani trochę. Miała tak prostą konstrukcje, że był w stanie wytworzyć ją przy minimalnym wysiłku z materiałów znajdujących się w zasięgu wzroku, dlatego łuk zaliczał się do jego ulubionego rodzaju broni. Współczuł tym, którzy do strzelania długodystansowego używali pistoletów. Po pierwsze: wydawały z siebie ogłuszające, zdradzające położenie dźwięki. Po drugie: naboje do takowych były trudno dostępne, a zamienników ze świecą szukać, bowiem monopol na nie miała ludność znajdująca się z grubymi murami.
  Liu Jie już otwierał usta, chcąc uświadomić nieznajomego, że skoro nie ma co marnować zapasów może ją zatrzymać, ale w jego głowie ukształtowała się pewna myśl, a wraz z nią chęć, aby ją zrealizować, więc w ostatniej chwili się przed tym pohamował.
  — Pewnie, kto by nie chciał, ale wiesz co? Czuję w kościach, że mi jej nie oddasz, bo przecież nie po to uszedłeś za mną taki kawałek drogi, czyż nie? — W brązowych oczach diakona pojawił się ledwo dostrzegalny błysk. —  Czego ode mnie oczekujesz? Żeby była jasność - królika nie oddam. Trochę się nagimnastykowałem przy jego ustrzeleniu. I jestem potwornie głodny. Od tygodnia nie miałem nic pożywnego w ustach. Ledwo uszedłem z życiem.
  Dwa palce prawej ręki skonfrontowały się z martwym łebkiem. Przy tej czynności uświadomił sobie, że zwierzę miało naprawdę miękkie futerko, aczkolwiek jego skąpa ilość nie czyniła z nań rzeczy użytecznej. Musiałby złapać kilka podobnych stworzeń, aby móc wykorzystać runo do czegoś konkretnego, ale dopóki się nie posili, dopóty nie miał na to siły. Przyświecał mu jeden cel. A w zasadzie dwa, odkąd na jego drodze pojawił się nieznany mu osobnik.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.01.19 1:58  •  Dziki górski szlak Empty Re: Dziki górski szlak
 Powoli, wręcz z ociąganiem opuścił rękę, w której ściskał narzędzie zbrodni. Grotem strzały kilkakrotnie uderzył o własne udo, zastanawiając się, czy skręt wnętrzności wynikał z obrzydzenia, czy może osłabienia organizmu. Drugą opcję wykluczył na wstępie — gdyby to ze zdrowiem coś szwankowało, nie poruszałby się tego dnia tak sprawnie. Wciąż nie potrafił rozgryźć problemu.
 Tok myśli przerwał głos nieznajomego, który mówiąc, uniósł na siebie wzrok dwubarwnych oczu wymordowanego. Młodzieniec wpierw przekrzywił głowę w jedną stronę, dwie sekundy później w drugą, nie do końca odnajdując sens w słowach wypowiadanych przez mężczyznę. Dopiero po chwili powiązał wnioski, tym samym łapiąc w palce myśl, że na Desperacji niekoniecznie winno się szukać logiki. Zmrużył nieco ślepia, pozwalając sobie na niewinny krok naprzód.
 — Kawał drogi? — wzruszył ramionami, poddając wątpliwościom założenie opętanego. — Niekoniecznie, to nie za tobą szedłem — dodał po chwili i gdyby mocniej się nad tym zastanowić, to wcale nie ominął prawdy. A przynajmniej nie aż tak bardzo, wszak wędrował wiedziony zapachem świeżo rozlanej juchy, nie lawendy. Nos do teraz go świerzbił, rąk nie mógł utrzymać w miejscu, choć bardzo się starał.
 Warunek obcego sprawił, że między brwiami Marshalla pojawiła się drobna zmarszczka. Królik? Cóż. Poniekąd, ale nie do końca.
 Zachwiał się niby to przypadkiem, pokonując kolejną, niby nieznaczącą odległość między nimi. Wzrok raz czy dwa uciekł ku tafli szkarłatu pod królikiem. Drgała czasami, wprawiana w ruch przez spadające z rozcięcia krople. Znacznie bardziej interesował się jednak zielonkawą smugą zdobiącą policzek diakona.
 — Nie chcę królika, jest cały twój — podniósł dłonie na wysokość twarzy, jestem grzeczny, nie zrobię nic złego. Czarny ogon znów świsnął przez powietrze, a zwierzęce uszy drgnęły. Dzieciak cmoknął w powietrze.
 Nie potrafił ustać w miejscu, więc stale przestępował z nogi na nogę, bądź kiwał się subtelnie na boki, jakby prowadzona rozmowa oraz sytuacja, w której się znalazł, była jedynie luźną pogawędką dwóch kumpli z uczelni.
Mówiłeś, że kiedy ta sesja?
 W rzeczywistości stale zmniejszał odległość. Zwierzęce atuty dodawały gracji, polepszały subtelną nutę ruchów, dzięki czemu nie wyglądał aż tak podejrzanie.
 — Znalazłem strzałę i postanowiłem ją oddać. A byłeś trochę głośny, więc łatwo znalazłem to miejsce. Nie miej sobie tego za złe — dotknął opuszką czubka nosa — Po prostu mam dobry węch.
 Kilkakrotnie obrócił strzałą w ręku. Prawie jak batutą, z taką różnicą, że Everett robił to nieco mniej pokaźnie, niż wprawiony dyrygent.
 — Krwawisz — zawyrokował w końcu.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.01.19 2:54  •  Dziki górski szlak Empty Re: Dziki górski szlak
Miał pecha. W naczyniach krwionośnych królika nie pozostało zbyt wiele krwi, jednakże Liu Jie, nieświadomy jego intencji, był niemal pewny, że nieznajomemu naprawdę zależało na świeżym posiłku. W każdym razie diakon nie wierzył mu na słowo, bo skoro do tej pory nie uwierzył w istnienie Ao, to dlaczego miałby wierzyć na słowu komuś, kogo widział pierwszy raz na oczy? Nie był głupi, ani naiwny. Miał swoje za uszami. I znał świat, w którym się obracał, a dostrzegając kitę swojego rozmówcy wniosek, że jest Wymordowanym nasunął się sam.
Szczwany z ciebie lis, kolego, przemknęło mu przez myśl, ale nie na długo pozostał biernym słuchaczem. Słowa same cisnęły się na te splugawione kłamstwami wargi.
  — To bardzo miłe z twojej strony, naprawdę, ale pozwól, że ci ją podaruję. Mam jeszcze w zanadrzu cztery, więc po utracie jednej sztuki mnie nie ubędzie.
  Nie potrafił go rozgryźć. Podskórnie czuł, że młodzieniec ma ukrytą motywację, ale odpowiedź na pytanie jaką? nie nadchodziła. Nie mógł jej odnaleźć nawet w samym spojrzeniu. Opierał się zaledwie na swoich przeżyciach, doświadczeniu i własnej osobie, wszak na jego miejscu nie przepuściłby takiej sposobności. Na pewno zażądałby czegoś w zamian.
  — Krwawisz.
  Przejechał palcem wolnej (prawej) dłoni po policzku, pozostawiając na skórze dodatkową smugę krwi.
  — Nie pierwszy raz i nie ostatni. To zaledwie zadrapanie. Do wesela się zagoi — stwierdził, bo podczas wylewania z siebie rzeki słów, zdążył zapomnieć o ranie na policzku, która nadal dawała o sobie znać w formie pieczenia. Jednakże nadal nie był nią zbyt przejęty; nosił na sobie o wiele gorsze obrażenia, które pod postacią blizn ułożyły się na jego skórze. — Co cię sprowadza w te strony? Wiesz, że ta ścieżka prowadzi do wrót Góry Shi?
  Schował królika za swoje plecy, aby uchronić go przed czujnym spojrzeniem dwubarwnych tęczówek. Miał wrażenie, że nieznajomy mógł go pochłonąć samym spojrzeniem. Poza tym nadal nie wierzył w czystości jego intencji. Na pewno miał jakiś powód, dla którego się tu znalazł! Może był posłannikiem Akeli? Może łaknął dołączyć do religijnych fanatyków?
  Liu Jie pod wieloma względami nie miałby nic przeciwko. Zapewne kapłani poczuliby ulgę na widok nowego wiernego w progu świątyni. Napoiliby go tym ohydnym w smaku mlekiem makowym, a potem godzinami rozprawialiby mu do ucha o posłudze dla boga, przy okazji nabierając do diakona nieco uznania. Dwie pieczenie na jednym ogniu! Ale… "ale" stanowiło to, co ściskał w pięści. Post. Nadal trwał post. A królicze mięso nie znajdowało się na liście potraw dozwolonych.
  — Będąc szczerym, nie radzę ci się tam zapuszczać. — Też poczynił kilka kroków w przód. Nie obawiał się nieznajomego, wszak nie był tchórzem. Umiał wykrzesać z siebie męstwo, chociaż takowe nie miało zbyt rozwiniętego poziomu.  – Dasz wiarę, że wpierw poją człowieka mlekiem makowym, potem recytując fragmenty biblii, i żeby tego wszystkiego było mało na sam koniec zmuszają go do życia o pustym żołądku? Ledwo stamtąd nawiałem — dodał z fałszywym przejęciem w głosie, chcąc zabrzmieć jak człowiek, który nabawił się traumatycznych przeżyć. Nawet na potrzebę tej misji zmienił wyraz twarzy. Uśmiech zależał. Na jego miejsce pojawiła się maska ni to nie zadowolenie, ni to lęku.
   Gdyby zaczął w oczach nieznajomego uchodzić za szaleńca, to ten dałby mu spokój?
   Warto było to sprawdzić.


| Ten wątek pisze mi się tak dobrze, że nie mogłem się powstrzymać. Wybacz. |:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.01.19 3:57  •  Dziki górski szlak Empty Re: Dziki górski szlak
 Wspomniana strzała znów przemknęła między palcami młodzieńca. I gdy już miała wypaść z ich uścisku, a następnie uderzyć o glebę, jakimś sposobem był w stanie tak obrócić nadgarstkiem, by grot przeciął powietrze, wracając tym samym do równowagi. Ciekawskie spojrzenie odpadło na broń, studiując ją cal po cal. Schwycił ją sprawniej w drugą rękę, przemykając opuszkami po fakturze trzonu i grotu. Mógł co najwyżej rzucać tym jak nożem.
 Bezsens, nie potrafił strzelać z łuku.
 — W takim razie z przyjemnością ją przyjmę i na pewno dobrze wykorzystam — zapewnił, wracając do kręcenia przedmiotem między palcami. Najwyraźniej sprawiał się równie dobrze, co zabawki antystresowe. Mając zajęcie dla rąk, był w stanie jako tako zapanować nad myślami i niewidocznym drżeniem kończyn. Zapachy drażniły nos do tego stopnia, by od czasu do czasu nim pociągał, całkiem jak przy katarze uniemożliwiającym normalny oddech. Nic podejrzanego. Mógł być chory, nic ponadto.
 Osąd widniejącej na policzku rany dawał nieco do myślenia. Stojący naprzeciw mężczyzna mógł ujrzeć błysk w kolorowych ślepiach wymordowanego i lekką konsternację malującą lico. Wyglądał na niezbyt przekonanego. Trochę, jakby usłyszał zgrzyt w nowo zakupionym zegarku i rozważał, czy to mankament urządzenia, czy może złośliwa wyobraźnia.
 — Jesteś pewny? Od takich zadraśnięć ginęli wielcy wodzowie. Zignorowane zakażenie może przysporzyć wielu problemów — mimo poważnych słów ramiona chłopaka drgnęły beztrosko. Nie jego rana, nie jego problem, tak głosiły wszelkie zasady. A jednak — mimo zewnętrznej ignorancji — to cholernie zadrapanie mąciło mu w głowie. Kazało marszczyć brwi, mrużyć ślepia, węszyć w powietrzu i napinać mięśnie przy każdej zmianie pozycji.
 Nabrał powietrza do płuc, zaraz wypuszczając je z bezdźwięcznym świstem.
 — Góry Shi? — mruknął, na pierwszy rzut oka sprawiając wrażenie kompletnie nieobytego w temacie. Ułudna otoczka dość szybko prysnęła w niebyt. — Jasne. Im dłużej tu mieszkasz, tym więcej zakątków jest ci znanych niczym kieszeń własnych spodni — wyszczerzył białe zęby, jak raz w życiu poczuwając się do roli mędrca o wiedzy tak rozległej, że morałami sypał z rękawów i licznych dziur w szacie.
 Być może dodałby od siebie coś jeszcze, gdyby jego rozmówca nie przejął pałeczki. Słuchając, Marshall wrócił do obracania strzałą. Znów stawiał kroki w każdym kierunku, jednocześnie cały czas posuwając się naprzód. Grot świstał przez powietrze z charakterystycznym dźwiękiem tnięcia natomiast podeszwy mięły kolejne partie miękkich liści. Oderwał nawet wzrok od mężczyzny, nie chcąc dawać mu powodów do dodatkowych zmartwień. To byłoby bardzo nie na rękę.
 — Ah, a więc jesteś dezerterem? — podniósł w końcu oczy, wlepiając czujny, wręcz skanujący wzrok w lico nieznajomego. Przed kontynuacją przemknął językiem po lekko wyschniętych wargach, chcąc przywrócić im pierwotną miękkość. — Nie obawiasz się? Takie kulty raczej surowo podchodzą do uciekinierów. Czy to chwilowych, czy stałych. Niezłe ryzyko, przyznaję — usta młodzieńca znów drgnęły w wesołym grymasie. Tym razem uśmiech był inny. Zakrawał delikatnie, wręcz subtelnie o bezczelność, zaś błysk w kolorowych ślepiach przyprawiał o dodatkowy dreszcz.
 — Z drugiej strony postępuję równie nierozważnie, kręcąc się tak blisko tych terenów. Ale daruj, proszę ostrzeżenia, nasłuchałem się ich wystarczająco — na każdym kroku ktoś groził, warczał, ostrzegał, pluł jadem. Rozwijany w wątpliwym kierunku charakter coraz częściej wrzucał dzieciaka w bagno. Pyskówki miał już wszak wykute na pamięć.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.01.19 17:07  •  Dziki górski szlak Empty Re: Dziki górski szlak
Miał wrażenie, że słowa mężczyzny posiadały drugie dno. Może porał się leczeniem, a może przyświecał mu inny cel? Jedno było pewne - Liu Jie nie miał zamiaru oddawać swojego stanu zdrowia w obce ręce, gdyż w dalszym ciągu mu nie ufał. Ktoś kto pojawił się jakby znikąd nie zasługiwał na takowe. Ponadto nawet jego imię było mu obce, więc ostrożność w takim przypadku była jeszcze bardziej wskazana.
  — Jestem głęboko poruszony twoją troską, ale naprawdę nie ma czymś się przejmować. Życie doświadczyło mnie na wiele różnych sposób, więc gdybym rozpaczał nad takim zadrapaniem, to dawno byłbym martwy — rzucił lekceważąco. Nie miał w zwyczaju płakać nad świeżo powstałymi uszkodzeniami, ani też na nie chuchać i dmuchać. Był pewny, że słowa młodzieńca się nie sprawdzą. W przeciągu kilku tygodni po ranie nie będzie chociażby śladu.
  — Ah, a więc jesteś dezerterem?
  Wręcz opętańczy chichot wyrwał się z jego gardła i nie był w stanie w żaden sposób kontrolować tego niemalże bezwarunkowego odruchu.
  Może ci, którzy mówili, że diakon jest szalony w istocie mieli racje? Czasem miewał wrażenie, że ta opinia nie mijała się z prawdą. Coraz trudniej było mu nad sobą panować w takich sytuacjach. Dotychczas winę za ten stan obarczał lawendę, ale co jeśli nie miała z nim nic wspólnego? Ale…
  On dezerterem?
  Śmiechu warte. Nie po to wkraczał na ścieżkę wiary, by teraz jej się wyrzec. Mimo wszystko, dzięki Górze Shi miał dach nad głową, których cenił prawie na równi ze swoim życiem, zatem potraktował swojego rozmówcę jak niespełna rozumu.
  — Zwariowałeś? W życiu nie zdobyłbym się na taką odwagę! — oświadczył z głosem podszytym dramaturgią. Pomimo tej teatralności, jego wyznanie zawierało w sobie ziarenko prawdy. Nie miał zamiaru skończyć jak zdrajca przykuty do wewnętrznego muru, czekając w cierpieniu aż ptactwo posili się wszystkim organami znajdującymi się w jego ciele, wszak nie miał wątpliwości, że chory na głowę Prorok powziąłby takie kroki, aby ukarać go za dezercje. Już lepszym posunięciem byłoby zdradzenie tajemnic Kościoła większemu ugrupowaniu, ale owe rozwiązanie wzbudzało w nim niesmak, gdyż zapewne w celu uchronienia się przed zemstą musiałby zasilić jej szeregi. Nie miał na to ochoty, poza tym podejrzewał, że każda grupa działająca na ziemiach Desperacji tudzież zrzeszająca nowe twarze miała swój własny rytuał przystąpienia. Przechodzenie kolejny raz przez taką katorgę nie mieściło mu się głowie. Owa perspektywa sprawiała, że doceniał swoje skromne życia diakona, mimo iż miał swoje za uszami - przede wszystkim nie opierał własnej egzystencji na skrzętnie spisanym dekalogu, nie wierzył w boską opaczność i cóż... nie uważał, aby anioły były złem ostatecznym. Zdecydowanie, gdyby się uprzeć, mógł zawisnąć za głoszenie herezji, ale - ej! - nie obnosił się ze swoimi poglądami, więc póki co nie musiał się obawiać konsekwencji swoich myśli, o ile jego czyny w żaden sposób nie godziły w doktrynę aoizmu, a dokładał wszelkich starań, by wystrzegać się niepochlebnych, zbyt odważny słów i niepowołanych gestów.  — Daj spokój. Jeden królik nie czyni ze mnie grzesznika wysokiego szczebla. I choć wiara wymaga wyrzeczeń, mój organizm nie przywykł do postu, przez to z ciężkim sercem oddaję się tej przyjemności, za co zawsze szczerze żałuję. — W jego głosie tym razem zabrzęczała pokora, mimo iż uszczuplone sumienie nie odczuwało dyskomfortu z tak przyziemnych powodów. Nigdy ani się z tego nie spowiadał, ani nie pokutował, wszak to logiczne, że do poprawnego funkcjonowania potrzebował bodźca w postaci sytego posiłku, inaczej jego waga nadal będzie dawała wiele do życzenia.
  — Otóż to, pomówmy o tobie, nie o mnie — podchwycił temat. Wyraz na jego obliczu znowu przybrał formę entuzjastycznej maski ukazanej w formie uśmiechu. — Co sprowadza cię w tę strony? Raczej rzadko spotykam tutaj Desperatów, których ścieżki nie są związane z mą wiarą.
  Omiótł uważnym spojrzeniem twarz nieznajomego, zawieszając wzrok na jego bystrym spojrzeniu.
Powiesz mi co tutaj robisz, aparacie, czy nadal zachowasz milczenie?
  W trakcie niepozornej pogawędki towarzyszący mu głód wzmógł się na sile. Może powinien zatopić zęby w surowym mięsie? Ponoć jego smak nie był znowu taki najgorszy...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.01.19 22:01  •  Dziki górski szlak Empty Re: Dziki górski szlak
 Wręcz histeryczny wydźwięk śmiechu sprawił, że wymordowany stanął nagle w miejscu, niemal całkowicie nieruchomiejąc. Nawet strzała, którą dotychczas wywijał, zatrzymała się w jednym punkcie. Drgnęły za to brwi, nadając blademu licu nieco skonfundowanego wyrazu. Może jego rozmówca w istocie był wariatem?
 Naraz dzieciak stał się jakiś taki bardziej czujny, może trochę napięty. Nie z nerwów, raczej gotowości, wszak ludzie chorzy na umyśle byli nieprzewidywalni. Jednocześnie jednak zawitała w głowie myśl doprowadziła skołatany umysł do drobnego rozbawienia, choć brunet dołożył wszelkich starań, by zdradzieckie mięśnie nie wykrzywiły warg w uśmiechu. W takim przypadku wraz z nieznajomym staliby się sobie równi, czyż nie?
 Wypuścił wstrzymywane w płucach powietrze i wrócił do zabawy strzałą. Znów niewidocznie pokonywał kolejne metry, aż w końcu nie znalazł się kilkanaście stóp od rozmówcy. Wtedy usiadł na zwalonym pniu — jedną z dłoni wsparł na chropowatej korze za plecami, drugą oparł o kolano, uprzednio zakładając nogę na nogę.
 — Nie wiem, co czyni cię grzesznikiem, nie znam się na waszej religii. Mówię tylko z doświadczenia. Kulty religijne raczej nie podchodzą zbyt lekko nawet do małych występków. Z tego, co wiem, to wszyscy wierzący są dość restrykcyjni wobec swoich wyznań i zasad — mruknął, przytulając policzek do ramienia. Gdzieś w trakcie jedna z powiek opadła na oko, toteż obecnie konfrontował rozmówcę z jadowitą czerwienią drugiej tęczówki.
 W pewnym momencie podmuch świeżego powietrza wniósł kolejne zapachy do lotu. Woń świeżej krwi zyskała na mocy doprowadzając żołądek do nieprzyjemnego ścisku, przez co cień niezadowolonego grymasu przemknął po bladej twarzy. Palce szurnęły po trzonie strzały, wzmacniając nieco chwyt. Czuł, że jeszcze chwila, a wszystkie wnętrzności fikną kozła, wywracając się na drugą stronę.
 — O mnie? — podjął temat, unosząc jedną z brwi delikatnie ku górze. — Cóż, mów mi Rhett. Podałbym ci rękę, ale skoro strzały nie chciałeś przyjąć, to uścisku pewnie również — pozwolił sobie na drobną spekulację, zniżając głos na nieco bardziej prowokujące tony. Brzmienie haczyło o niski, niemal koci pomruk.
 Poruszył nadgarstkiem, celując grotem strzały w królicze truchło, które nieznajomy tak skrzętnie ukrywał.
 — Przyszedłem za tym. A raczej za syfem, jaki zrobiłeś, upuszczając mu krwi. Śmierdzi na kilometr, ściągniesz sobie na głowę drapieżniki — podzielił się na głos informacją, znów obracając strzałę w palcach. Wirowała w powietrzu niczym mały wiatraczek.
 — Widzisz... — kolejny pomruk. — Trochę mi zajęło zrozumienie, dlaczego w ogóle przyszedłem, ale im dłużej tu siedzę, tym więcej wniosków się nasuwa. Nie opowiem ci całej historii, bo jest długa i raczej nieciekawa, ale podzielę się morałem. Nie daj sobie wepchnąć cudzej krwi w pysk, bo wyjdzie, że dawca był ćpunem, a ty zostałeś z problemem — białe kły błysnęły w uśmiechu.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.01.19 0:45  •  Dziki górski szlak Empty Re: Dziki górski szlak
Chichot ustał po kilku minutach, aczkolwiek uspokoił się całkowicie dopiero po tym, jak Wymordowany podzielił się z nim swoim doświadczeniem. Liu Jie pokręcił głową w akcie dezaprobaty, chcąc tym samym skarcić swojego rozmówcę za posiadanie staroświeckich baczeniu na tego typu kwestie. W świecie, w którym przetrwanie było ważniejsze od czegokolwiek, rzadko ktoś zaprzątał sobie głowę takimi przyziemnym sprawami, jednakże w sekcie, której się znajdował, nie brakowało osób o restrykcyjnym światopoglądzie, wręcz przeciwnie - miał nieodparte wrażenie, że osobistości zajmujące wyższe szczeble hierarchii pod tym względem mogły sobie przybić piątką, ale raczej nikt w kwestii respektowania zasad nie mógł się równać z obecnym, despotycznym Prorokiem. Wśród zagorzałych fanatyków bił wszystkich na głowę. I diakon czasem się zastanawiał, czy aby na pewno jego widzenia są wynikiem łykania środków halucynogennych. Bywały momenty, podczas których odnosił wrażenie, że takowe miały zgoła inne podłoże, ale w tym momencie nie miał zamiaru się na tym rozwodzić.  
  Wzruszywszy ramionami, przez głowę przemknęła mu jedna myśl - naiwny głupiec, jednak nie uzewnętrznił jej, zachowując nietypową jak dla siebie powściągliwość w operowaniu językiem. Poniekąd był pod wrażeniem, że w umyśle młodzieńcza nadal kotłowały się dylematy moralne tego kalibru. Ze swoim kręgosłupem moralnym rozstał się w poprzednim stuleciu. Nie kultywował żadnych zasad narzuconych przez sektę. Był pod tym względem elastyczny, choć niewątpliwie w wielu przypadek tańczył do wygrywanych przezeń melodii zasłyszanych w kaplicy. Nie miał bowiem problemu z dopasowaniem się do narzuconych mu ram i perfekcyjnie wczuł się w rolę szaleńca. Zwłaszcza, że to drugie dostarczało mu niemałej satysfakcji.
  — O mnie?
  Przytaknął ochoczo zaledwie skinięciem głowy, choć nie spodziewał się, że młodzieniec faktycznie uchyli rąbka tajemnicy, stąd też na okres ulotnej sekundy znalazł się pod wpływem lekkiego zdziwienia. Niemniej takowe nie zdążyło odcisnąć piętno na bladym licu. Szybko mu przeszło.
  — Skoro zdradziłeś mi, jak się do ciebie zwracać, pozwól, że uczynię to samo. Wołają na mnie Liu Jie. Wybacz mi mój nie takt. Pewien człowiek, o którego pobierałem nauki, nauczył mnie, że ostrożności nigdy nie jest za wiele, więc ten nawyk do mnie przyrósł.
  Po raz kolejny zetknął palce z raną, a czując pod opuszkiem jej lepką konsystencje w jego myślach ukształtował się kolejny zalążek intrygi, który sprawił, że królicze uszy wymsknęły się spomiędzy jego palców, przez co truchło z świstem skonfrontowało się z podłożem. Chęć, aby posmakować jego mięsa odrobinę zmalała.
  Przyjrzał się z uwagą młodej twarzy, jednocześnie zastanawiając się, gdzie sięgają korzenie naiwności jej właściciela, wszak nie przypuszczał, że ktoś mógł dać aż tak wystrychnąć się na dudka. Był ciekaw jego ten osobnik podszedł młodzieńca i zmusił go do skosztowania tego, co kryło się w jego naczyniach krwionośnych.
  — Hm. — Na ustach Liu Jie pojawił się inny rodzaj uśmiechu. Zawierał w sobie gram wcześniej niedostrzegalnej słodyczy. Radość sięgnęła również brązowych oczu; pojawiły się w nich iskierki. — Jesteś szczęściarzem. Moja krew też posiada specyficzne właściwości. — Postąpił kilka kroków w przód, po czym ugiął nogi w kolanach i przykucnął obok nieznajomego. — Mogę ulżyć ci w cierpieniu, jeżeli naprawdę kieruje tobą pragnienie. — Po wypowiedzeniu owych słów z jego ciała zacząć ulatniać się przyjemny zapach lawendy, a wraz z nią oczy przybrały fioletowy odcień. — Ma bardzo osobliwy smak. Jestem pewny, że nie miałeś nigdy niczego podobnego w ustach. — Osobliwy aromat nasilił się, gdy pochylił twarz ku nieznajomemu, aby jeszcze bardziej znieważać nań przestrzeń osobistą. Był tak blisko, że czuł obcy oddech prześlizgujący się po skrawku skóry. Uśmiech na ustach się pogłębił, gdyż takowy połaskotał go po szyi. — Skosztuj. Nie krępuj się.
  Zerknął mu prosto w czerwone ślepie. Nie lękał się jego zbliżonej do krwi barwy. Na ołtarzu ofiarnym przelało się jej dużo, zbyt dużo. Przywykł do jej widoku.

WZBUDZANIE ZAUFANIA: 1|3
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach