Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

Pisanie 17.02.18 17:10  •  Dom rodziny Kyoda Empty Dom rodziny Kyoda
Dom rodziny Kyoda Dom-Dawer_qnxpeeh
MIESZKAŃCY:
— Maria Kyoda (37l.), ciotka Shawna. Wcześniej siała zamęt jako naukowiec M2. Podczas jednej z misji do M3 poznała mężczyznę, który prawym sierpowym wybił jej nie tylko górną szóstkę, ale również dalsze pomysły na karierę w organizacji rządowej. Została w Świecie-3. Aktualnie to przesympatyczna jednostka z werwą zasilająca szeregi grupy „Pociągnę Cię Nie Tylko Do Odpowiedzialności Ale Również Za Policzki”. Ma energii więcej niż cała batalia S.SPEC, zajmuje się niemal każdą możliwą akcją charytatywną, która rzuci jej się w oczy. Gdy akurat nie głoduje (w końcu trzeba oddać wszystkie pieniądze na chore dzieci, głównie hore curki) prowadzi sklep zoologiczny na obrzeżach M3.
— Jin Kyoda (40l.), mąż Marii i jej oczko w głowie. Zawodowo zajmuje się obalaniem przeświadczenia, że matma do niczego w życiu się nie przyda. W Shiroi nigdy nie wygrałby nagrody nauczyciela roku, ale jego metody są skuteczne, choć rygorystyczne. W domu sprawia wrażenie zbyt milczącego, wręcz snującego się z kąta w kąt. Jest tym przysłowiowym „cieniem”, gdy Mari przejęła rolę słońca.
— Shawn Dawers (16l.), bratanek Marii. Do M3 przyjechał na jesień i zamieszkał razem z kobietą. Na ogół nie sprawia problemów, ale według opinii ciotki jest zdecydowanie zbyt zamknięty sobie.


Lokacja
Domek rodziny Kyoda umiejscowiony jest w cudownym zaciszu, z dala od zgiełku miasta, trąbienia klaksonów, szumu setek rozmów. Można tu dotrzeć po dwudziestu minutach jazdy samochodem z centrum wsi zachodniego rewiru M3. Prowadzi do niego ubita droga, która z czasem, im bliżej budynku, nabiera kształtu i konkretów — ostatni kilometr przejść już można po kamiennej ścieżce.
Parcela otoczona jest leśną scenerią, wyłączając dość dużą powierzchnię za budynkiem. Polanę ogrodzono drewnianym płotem, który okręgiem otacza pasące się tam konie.

Budynek
Jednopiętrowy domek na podwyższonym fundamencie, specjalnie wystylizowany na drewnianą konstrukcję (formalnie jest ceglany). Drzwi wpuszczają gości do niewielkiego przedsionka.

Wąski hol posiada cztery pary drzwi i schody naprzeciwko wejścia. Pierwsze drzwi po prawej prowadzą do łazienki, drugie do kuchni. Po lewej stronie wejść można do biura pana Kyody, a dalej znajduje się salon, będący również sypialnią Marii i Jina.
Na górze strych przerobiono na pokój Shawna.

Dodatkowe informacje
— Po lokacji rozsypanych jest mnóstwo kotów, psów, ptaków, koni. Ciotka Shawna ma słabość nie tylko do mężczyzn w okularach, ale także do zwierząt.
— W salonie znajduje się dość duże akwarium wypełnione mnóstwem kolorowych ryb.
— W rogu kuchni pojawiło się terrarium z żółwiem.
— Papuga ara wraz z trzema mniejszymi papużkami falistymi nierzadko lata „samopas” po salonie. Ciotka szczególnie uważa na to, aby ptactwo nie wyleciało na zewnątrz — w oknach założone są siatki.
— Aktualnie w stajni znajdują się cztery konie, wszystkie to klacze.
— Pies z protezą tylnej łapy wabi się Shia — skrót od, jak twierdzi ciotka Shawna, „Shiawase” (jap. szczęście).
— Na strychu swoje miejsce miała piątka kotów, które z przyzwyczajenia zostały tam nawet po tym, jak pomieszczenie przerobiono na pokój Shawna.


                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.02.18 0:15  •  Dom rodziny Kyoda Empty Re: Dom rodziny Kyoda
Specjalnie szedł wolno. Nie musiał być żadnym behawiorystą, by domyślić się, że nieznajomy złapał haczyk. Przez kilka pierwszych metrów targały Shawnem lekkie wątpliwości, ale potem usłyszał zbyt mocny szelest, zbyt nagłe trzaśnięcie gałązki za sobą. Były to tak rzadkie zjawiska, że ktoś, kto nie nasłuchiwałby uważnie, na pewno nie zwróciłby na nie uwagi.
Ale on skupiał się tylko na nich i dlatego wydawały mu się tak konkretne.
Więc szedł za nim.
Bardzo dobrze.
Droga do domu nie była trudna do zapamiętania, choć wydostanie się z lasu już owszem. Dawers stracił na tym dobrą godzinę, z rozdrażnienia zaciskając zęby, aż rysy twarzy wyostrzyły mu się do niemożliwych szczegółów. Nigdy nie miał zbyt dobrej orientacji w terenie. Otaczające go drzewa wyglądały tak samo, nie doszukał się żadnych punktów charakterystycznych. Zmierzchało już, kiedy wreszcie wydostał się na ścieżkę, która przynajmniej COŚ mu mówiła.
Zimny wiatr wślizgiwał się pod ubrania i przypominał o braku cieplejszej narzuty, ale kiedy po dłuższej chwili za plecami rozległ się szelest, Shawn pomyślał mimowolnie, że ewentualnie przeziębienie może być warte zachodu.
Miał tu do czynienia z czymś... czymś dziwnym.
Nadal nie był pewien, jak powinien podejść do tematu. Zachował się szczeniacko zwodząc funkcjonariusza, ale ściskało go uczucie triumfu — bo wygrał z tym mężczyzną. Wyprowadził go na manowce i dopiął swego. Przez większość czasu duma rozsadzała pierś, lecz teraz powoli ulatywała. Ustępowała miejsca niezdecydowaniu i — przede wszystkim — przerażeniu.
Bo to wszystko było nierealne. Przypominało kiepskiej jakości film albo grę komputerową. Kusiło go, żeby się odwrócić. Spojrzeć ponad ramieniem na tyły i zorientować się, czy śledzący go chłopiec naprawdę nie jest taki jak on... cóż, że naprawdę nie jest człowiekiem. Połowa Shawna wyśmiewała ten motyw — z naukowego punktu widzenia było to NIEMOŻLIWE. Ale druga połowa stawiała na swoim — możliwe, niemożliwe, co za różnica? Widziałeś przecież tego dzieciaka! Byłbyś w stanie sobie wmówić, że to ludzki bachor?
Dawers wpatrywał się w swoje buty.
Tak, jasne, przytaknął sam sobie, wykrzywiając lekko usta. Byłbym.
Czyżby? Więc dlaczego się nie odwrócisz i nie zadzwonisz po policję? Dasz znać, że zabłąkał się tu ZWYKŁY chłopiec. A oni go wezmą do domu. Bo przecież ma jakiś dom, prawda?
Dookoła ciemniało. Szarości przechodziły w coraz intensywniejsze granaty, mrok rozszerzał się, wkradał między drzewa, między luki w gałęziach krzewów. Shawna tymczasem ogarniała inna ciemność. Nie znosił się za ten brak zdecydowania. Za brak umiejętności podejmowania decyzji w kluczowych momentach.
Na samym początku robili to za niego rodzice.
Później kobiety, których oddechy czuł na swoim podbrzuszu.
Wreszcie Skyler.
A teraz? Kto miał wybrać wariant?
Zatrzymał się raptownie. Na froncie widać już było dym ulatujący z komina i ganek domu ciotki. W tle zarżał koń i zawył pies — może była to Shia. Dawers wsłuchiwał się w te dźwięki czując jak coś drżącego przylega do jego nogi.
Nie poruszył się. Ciało było napięte, ręce luźno zwieszone wzdłuż tułowia. Wzrokiem wodził gdzieś po kamiennej ścieżce, koncentrując się na tym, aby oddychać spokojnie. Nie wykonywać już gwałtownych ruchów.
Nie chce go spłoszyć, wmawiał sobie, choć w rzeczywistości bał się wykonania jakikolwiek kroku, bo to oznaczałoby, że podjął werdykt.
A może przechować go tę jedną noc w stajni? Tam miałby ciepło, przynajmniej w miarę ciepło, jeżeli zakopałby się w sianie... Poza tym nikt prócz stajennego tam nie zagląda i Shawn miałby czas do 10 rano, aby zdecydować co z nieznajomym.
Kątem oka odważył się, aby na niego spojrzeć. Białe uszy przylegały do brudnych włosów. Nie były ani trochę ludzkie. Przymknął powieki. Wziął wdech. Nie było czasu. Noc już niemal zanurzyła wszystko w czerni, a jeśli będzie zwlekać dalej, ciotka zacznie się o niego martwić — a wtedy nie odstąpi go na krok aż do następnej dekady.
Chodź — szepnął, chyba bardziej do siebie, niż do skulonego u jego stóp stworzenia. Popatrzył jednak na niego otwarcie, a potem zrobił pierwszy krok przed siebie, przy okazji sprawdzając, czy umorusany towarzysz wznowi swoje śledztwo.

Przemknęli obok domku, z którego promieniowało ciepłe światło — wyślizgiwało się z wnętrza budynku z okien i spod drzwi, rozganiając panującą ciemność na niewielkich odcinkach. Shawn zaczął się spieszyć. Tak. Postanowił, że da sobie moment na zastanowienie, że przechowa to... że przechowa tego kogoś w stajni, a z rana zrealizuje plan, na który zdecyduje się po przeanalizowaniu wszystkich „za” i „przeciw”.
Dotarcie do stajni to kwestia bezproblemowa. Tak sądził Shawn, bo doszedłby tam choćby po samym zapachu. Jednak w chwili, w której poczuł się już pewnie, za plecami rozległo się kliknięcie, które mógł usłyszeć Limbo, a potem ostre światło padło wachlarzem na ziemię, zatrzymując Dawersa skuteczniej niż niewidzialna ściana.
Chłopak stał niecałe dziesięć metrów od tylnych drzwi do domu, więc jasność wydobywająca się z otwartego przejścia na niego nie padała. Tak samo jak nie padała na trzymającego się niedaleko „towarzysza”.
— Halo?! — rozległ się kobiecy głos.
W wejściu stała ciotka opatulona nocnym szlafrokiem. Włosy miała upięte w wysoki kok z mnóstwem niesfornych kosmyków opadających na jej pucołowate policzki. Mrużyła mocno oczy, delikatnie pochylona. Przyglądała się temu, co skrywał gęstniejący mrok, jednak póki co jeszcze ich nie dostrzegła.
— Jest tu ktoś?
To to szczekanie psa, pomyślał sparaliżowany Dawers, przeklinając się w myślach. I istotnie. Shia warczała gdzieś w tle, czasami szczeknęła. Te głośne zawodzenie wydobywało się zza kobiety — Shawn był w stanie wyobrazić sobie, jak Jin, mąż ciotki, przytrzymuje trójnogiego border collie.
Spłoszą go.
Jezu Chryste, spłoszą go!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.02.18 23:58  •  Dom rodziny Kyoda Empty Re: Dom rodziny Kyoda
Nowa dawka przeróżnych, nieznanych zapachów oraz dźwięków bombardowały jego wyczulone zmysły, wywołując niekontrolowane fale strachu. Kurczowo przylegał i trzymał się nieznajomego, który choć był miły, mógł okazać się taki sam jak inni, zagrożeniem. Mimo to w tym momencie wydawał się jedyną bezpieczną przystanią dla młodego wymordowanego.
Podkulił ogon bardziej pod siebie, przesuwając dookoła rozbieganym spojrzeniem, próbując wyłapać jakiś charakterystyczny zapach, coś, co mogło okazać się na tyle znajome, że mógłby połączyć to z bezpieczeństwem. Niestety, oprócz zapachu osobnika obok, niczego innego nie rozpoznawał. Nawet trawa wydawała się posiadać zupełnie odmienny zapach.
A potem rozległ się nowy, obcy głos.
Ciało chłopaka instynktownie opadło na ziemię, przylegając do niej niemal nagim brzuchem. Wzrok wbił w sylwetkę, którą powijało nikłe światło, obnażył zęby i zaczął ostrzegawczo warczeć, chociaż całym ciałem nie tyle co wyrażał agresję, a czysty strach. Gotowy do ataku, niczym zaszczute szczenię, byleby tylko się bronić, chociaż zdecydowanie wolał ucieczkę. Żył zasadą, by unikać wszelakich starć z agresorami i żeby unikać niebezpieczeństwa jak tylko się dało. I dlatego wciąż żył.
Kolejny dźwięk, tym razem cudze szczekanie, tak bardzo bliskie, niemal na wyciągnięcie ręki poruszyło nagim ciałem dziecka. Gwałtownie odwrócił się i odbił od ziemi, biegnąc przed siebie, by zniknąć w ciemności, pozostawiając na trawie porzuconą kurtkę chłopaka, którą tak usilnie targał ze sobą przez całą drogę.
Nie odbiegł jednak daleko, nie na tyle, by zupełnie zniknąć z zasięgu spojrzenia. Raptownie przystanął i odwrócił się, wypatrując w mroku nieznajomego. Nieznajomego, który nadal tam stał i się nie ruszał. Chłopak warknął i uderzył zniecierpliwiony ogonem o ziemię. A potem zawrócił, przyspieszając ile tylko miał siły w swoich nogach. Dopadł do nieznajomego i złapał go za kciuka prawej dłoni, po czym zapierając się swoimi nogami, zaczął go ciągnąć z całej siły ze sobą. Musieli się ukryć. Jak najszybciej, nim niebezpieczeństwo ich dopadnie. Szybko.
Ale nic nie mogło pójść po jego myśli.
Głośny rumor dobiegający z wewnątrz domu nie zwiastował niczego dobrego, a katastrofę. Psia radość, która najpewniej wyrwała się z objęć chłopaka, wybiegła z domu i ruszyła w ich stronę. Dla wymordowanego takich przygód i nowości było za wiele. Zapiszczał przerażony i puścił palec nieznajomego, tylko dlatego, by wskoczyć na plecy i ramiona chłopaka, boleśnie drapiąc jego skórę długimi pazurami. Objął mocno jego głowę, może nawet szarpiąc za włosy i otoczył puchatym ogonem, wydając z siebie piski przemieszane z warczeniem a nawet syczeniem. Pierwsza zasada ucieczek na Desperacji? Wspinaj się jak najwyżej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.03.18 1:24  •  Dom rodziny Kyoda Empty Re: Dom rodziny Kyoda
Oczywiście, był na to przygotowany — jak na wiele innych scenariuszy. Myślenie Shawna dość mocno odbiegało od myślenia nastolatków w wieku do niego zbliżonym i być może dlatego większość jego kolegów nigdy nie znalazłaby się w takiej sytuacji jak obecna. Dawers sam nie do końca oswoił się z myślą, że być może wszedł na ścieżkę, z której nie było żadnego powrotu. Okłamał policjanta M3, naraził się na niebezpieczeństwo, a teraz...
Teraz musiał odegrać swój spektakl. Dlatego nabrał powietrza do płuc, aż poczuł, jak tlen dociera po samo ich dno, a potem nagle parsknął śmiechem. Nerwowym, wysokim, niemal histerycznym.
Ciociu, to ja — rzucił trochę zbyt szybko, jakby się czymś denerwował. Przypominał osobę, która naprędce próbuje połączyć jeden element z drugim, nim wszyscy wokół zobaczą, że jako jedyny nie skończył układanki.
Kobieta w drzwiach okryła się szczelniej szlafrokiem i jeszcze mocniej przymrużyła oczy. Gdyby podejść nieco bliżej i oswoić się ze światłem lampy na ganku, można by dostrzec na jej twarzy wciąż niezmyty makijaż — nieco zbyt wyzywający jak na kobietę w jej wieku, jednak dziwnie pasujący do aury, jaką wytwarzała.
— Shinra?
Shawn, poprawił machinalnie chłopak, ale tym razem nie miał ani nastroju, ani tym bardziej czasu, aby powielać znane już sobie schematy. Tej nocy mógł być dla niej nawet Shinrą, niech będzie.
Tak, to ja — wymamrotał już ciszej, kątem oka zerkając w bok. Dzieciak niespodziewanie obrócił się na pięcie i wypruł do przodu, pozostawiając po sobie jedynie zabrudzoną kurtkę. Palce Dawersa zamknęły się w pięść. Cały plan był banalny i opierał się głównie na aktorstwie. Niestety w harmonogramie nie mógł uchwycić jednego — zachowania swojego nowego... nowego towarzysza. Jego nieprzewidywalność komplikowała parę spraw.
Jak teraz.
Ciotka wyciągnęła szyję.
— Chryste Panie, Shinra! Wiesz jak się martwiliśmy? Jin, Jin, no spójrzże! Czy jestem zmartwiona?
Jak diabli, dopowiedział kwaśno blondyn, jednak twarz trzymała maskę — lekko zdenerwowanego, niepewnego chłopaka, którego przyłapano na gorącym uczynku.
Ciociu, posłuchaj. Wiem, że się spóźniłem, ale...
— Wejdź do środka — przeciążony troską ton przerwał mu wpół zdania — szybko, zanim się przeziębisz.
Shawn się cofnął tak gwałtownie, jakby samymi słowami go poparzyła. Twarz ciotki natychmiast nabrała jaśniejszej barwy, usta rozchyliły się w zaskoczonym „o!”, a oczy zrobiły dwa razy większe — co najmniej dwa razy.
— Kochanie!
Usiłuję ci powiedzieć! Znalazłem psa! Psa, okej? Wiedziałem, że będziesz zła, dlatego chciałem się zakraść na tyły domu, wiesz, tam gdzie jest buda Taro, posłuchaj, on jest bardzo wystraszony, przecież go nie zostawimy, prawda?
Nie mieszkał tutaj długo, ledwie kilka tygodni. Choć ciotka wydawała się największym okazem otwartej księgi, w rzeczywistości Dawers miał wrażenie, że skrywała o wiele więcej mrocznych sekretów, niż ktokolwiek by ją o to podejrzewał. W całej tej ułomności i nietakcie wyczuwał grę. A kto jak kto — Shawn rozpoznawał innych aktorów, przecież stosował podobne sztuczki. W tym momencie rozlegała się więc mała bitwa. Które z nich było w lepszej formie?
Blondyn zacisnął zęby, gdy poczuł nagły ścisk. Tak bardzo skupił się na ciotce — na zadawaniu sobie pytania, czy odszedł wystarczająco, aby nie mogła go zobaczyć — że zapomniał po co ta szopka. Wyleciał mu z głowy obraz rozdygotanego chłopca, który teraz najwidoczniej postanowił o sobie przypomnieć. Nie tylko do niego doskoczył, ale złapał go i zaczął szarpać. Innymi słowy: nie pomagał.
Uspokój się, do jasnej cholery, warknął w myślach, na szybko analizując warianty. Postępuj według planu, jasne?
Ale czy plan zakładał to, co stało się później? Jeżeli tak, to blondyn idealnie zamaskował swoją pewność siebie, bo moment, w którym spomiędzy rozstawionych szeroko nóg ciotki wystrzelił trójłapy border collie wykrzywił twarz Shawna w wyrazie nie tyle zaskoczenia, co nagłej złości.
Shia była absolutnie cudowna, ale nie bez powodu oddano jej domostwo pod patronat — strzegła go przed obcymi z zajadłością dobermana i siłą mastiffa. Prawdopodobnie rzuciłaby się na jasnowłosego przybłędę, gdyby ten nie postanowił... wdrapać się na Dawersa.
Nastolatek zdążył tylko przekląć i to w ojczystym języku, kiedy poczuł na ramionach, szyi i twarzy paznokcie, które jak dziesięć noży ślizgały mu się po skórze. Jakby tego było mało, energiczna border collie nie zrezygnowała ze swojej zdobyczy. Ledwo doskoczyła do ich dwójki, a przednie łapy już opierały się o brzuch blondyna, który z wykrzywioną twarzą zgiął się wpół. Czuł gorąco ciała nieznajomego i cały brud, jaki rozmazywał się teraz na jego własnym obliczu, ale zdołał odsunąć od siebie wstręt i rozdrażnienie na rzecz...
Weź Shię! — rzucił nagle, unosząc kolano i kopnięciem odtrącając od siebie sukę. Jej tricolorowy zad ponownie znalazł się w snopie światła, zaszczekała gardłowo, a potem znów rzuciła się naprzód. Dawers zdążył zrobić dwa kroki do tyłu, jeszcze bardziej oddalając się od ciotki, która starała się zejść po wadliwej konstrukcji schodków i podbiec do swojego psa.
— Shawn, skarbie! Co tu się dzieje?
Nie miał czasu, naprawdę ze wszystkich cennych zasobów nie miał akurat jego. Domyślał się, że to, co właśnie zamierzał zrobić, mogło zepsuć cały misterny plan, jednak podjęcie się tego kroku gwarantowało przynajmniej połowę sukcesu. Gdyby zaś nie zdobył się na niego w ogóle — przegrałby w momencie, w którym ciotka przyzwyczaiłaby oczy do ciemności i znalazła się wystarczająco blisko, aby dostrzec pewne szczegóły (a nawet bez okularów rozpoznałaby człowieka, nie była aż taka ślepa, jak wielu chciałoby, żeby byał).
Na korzyść działały jedynie niezbyt energiczne kroki kobiety i jej tułów przypominający wyjątkowo dojrzałą gruszkę. Bardziej ciągnęła za sobą nogi, niż stawiała stopy na ziemi, dlatego Shawn miał sekundę — ułamki sekundy tak naprawdę — aby złapać dzieciaka za jedno z ramion i szarpnąć w dół. Czy sprawiłem mu ból? — pomyślał dziwnie przygłuszony, próbując ściągnąć z siebie coś, co ewidentnie nie mogło być psem, skoro wspięło się po jego plecach i oplotło go boa.
Shia ujadała, ale za każdym razem, gdy próbowała doskoczyć, Dawers odwracał się do niej bokiem i blokował dostęp do dzieciaka, a kiedy suka starała się ponownie skoczyć, celował butem w jej pierś i odpychał. Ciotka szarżowała niezgrabnie przez ostrzyżoną trawę, w drzwiach pojawił się Jin. Okulary znajdowały się niebezpiecznie nisko na nosie i gdyby Shawn miał moment, dostrzegłby głębokie cienie pod oczami pana Kyody.
Aktualnie zajmował się jednak innym problemem. Jednym, sprawnym ruchem, nie podejrzewając się o taką siłę i brutalność, szarpnął jeszcze raz za pochwycone przedramię, wreszcie odklejając od siebie nieznajomego. Nie zastanawiał się co było powodem, dla którego udało mu się zdjąć z siebie chłopca — czy to kwestia przypadku, czy jednak faktycznie fizyczności. Tak czy inaczej oderwał jego paznokcie od skóry i powalił go na ziemię, samemu padając na klęczki.
Shia natychmiast wyrwała się do przodu, rozwierając paszczę, ale Dawers opadł tak nisko, że musiałaby zaatakować wpierw jego, aby sięgnąć WROGA — a na to by się przecież nie odważyła. Ujadanie ukochanego pupila ciotki nie ustawało; serce Shawna galopowało do szaleństwa. Wcisnął rękę w twarz dzieciaka, zatykając mu usta. Nie sądził, by umiał mówić — nic dotychczas nie pisnął — ale nie miał też takiej pewności, prawda? Odwrócony tyłem do ciotki nachylił się nad Limbo tak bardzo, że jeszcze trochę i dotknęliby się czołami. Przytrzymywał go za jedno ramię, drugie niestety miał wolne. Być może przez tą świadomość...
Spokojnie, spokojnie, dobrze? Posłuchaj. Ciotka weźmie psa. Nie wierzgaj.Choć wiem, że będziesz to robić, jestem przygotowany — i mięśnie naprawdę miał napięte, gotowe na przyjęcie kopniaków w uda czy brzuch, jednak cichy ton nie ustawał. — Nie ruszaj się, patrz mi w oczy... — A potem, nie zdejmując wzroku z twarzy jasnowłosego, odwrócił nieco głowę na bok, by nie krzyknąć prosto w niego i rzucił przez ramię do ciotki: — Bierz tego psa!
— Ale...
BIERZ GO!
I ciotka faktycznie złapała Shię, oplatając ramiona wokół szyi borderki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.03.18 21:21  •  Dom rodziny Kyoda Empty Re: Dom rodziny Kyoda
Kiedy padło pierwsze uderzenie kamieniem, wtedy już wiedział, że źle zrobił, pozwalając się na zbliżenie nieznajomemu. Bo pierwsze uderzenie zabolało, a było jedynie początkiem całego gradu. Nawet warczenie i rzucanie się na różne strony nie pomogło, gdy jego nadgarstek został zamknięty w żelaznym uścisku lodowatych palców. Był wtedy młody, o wiele bardziej niż teraz. Zgubił się, i choć początkowo wciąż karmił się nadzieją, że odnajdzie resztę stada, że znajdzie swoją mamę, to nieświadomie podszedł do niego, osoby, która obdarzyła go uśmiechem i miłymi dźwiękami głosu, miękkim tonem, choć słów nie rozumiał. To był jego błąd, za który słono zapłacił, z którego jakimś cudem się uwolnił. Od tamtej pory zawsze był sam, stronił od innych osób, sparzony i wystraszony, wciąż próbował odnaleźć swoich bliskich. Ale lato minęło, nastała jesień. A potem zima, wiosna i znowu lato. Pory roku zmieniały się w zastraszającym tempie, ale śladu po nich nigdy nie odnalazł. Gdyby tamtego dnia nie zbliżył się zbyt bardzo do tego strumyka. Gdyby tylko do niego nie wpadł. Gdyby tylko nie poniósł go w nieznane.
Pierwszy szok minął, gdy plecy huknęły o twarde podłoże. Tak, teraz znów się pomylił. Znów pierwszy ból szarpnął jego ramieniem, a twarz, która początkowo wydawała się miła, wyglądała w ciemnościach jak twarz jakiegoś potwora. Znowu to zrobił, naiwnie sądząc, że może podejść bliżej, że nic mu nie grozi z rąk nieznajomego. W końcu go nakarmił czymś dobrym. Już raz się sparzył, czemu tym razem pozwolił na taki obrót spraw? Czemu zapomniał o tym, co go spotkało tamtego lata?
Panika oślepiła go na tyle, że przestał dostrzegać fakt, że w rzeczywistości nic mu nie groziło ze strony chłopaka. Że tylko go trzyma, że nie ściska już boleśnie za ramie, że nie sprawia mu bólu. Strach przed nieznanym, przebywanie w obcym miejscu i otoczony przeróżnymi, nieznanymi zapachami oraz dźwiękami sprawiało, że obsesyjnie próbował się wyrwać. Nogi kopały gdzie tylko popadło, próbując się odepchnąć, a wolna ręka uderzała nieznajomego po ramieniu czy boku, czasem zaciśnięta w przeraźliwie drobną piąstkę, a czasami orząc ubranie i skórę chłopaka długimi pazurami, pozostawiając po sobie zarówno czerwone, jak i krwiste ślady. Całe szczęście, że chłopak posiadał na tyle dobry refleks, że w ostatniej chwili zdołał zatkać wymordowanemu usta, dzięki czemu unikając niechybnego spotkania z kłami dzieciaka, co mogło się skończyć tragicznie. Zwłaszcza dla kogoś, kto mieszkał w mieście, zupełnie nieświadomy tego, co znajduje się za murem.
Z początkowo chaotyczne i nierównomierne ruchy wreszcie zaczęły słabnąć. Dzieciak mógł być wymordowanym, który z teoretycznego punktu widzenia powinien być silniejszy od przeciętnego człowieka, zwłaszcza nastolatka. A jasnowłosy był małym, niewyrośniętym wyrostkiem, które waga nie przekraczała nawet dwudziestu kilogramów. Jego bronią była zwinność, pazury oraz kły, a w tym momencie był pozbawiony właściwie wszystkich swoich atrybutów, zdany jedynie na łaskę, bądź i nie, teraz już w jego oczach, wrogiego osobnika. Ciało zaczęło niekontrolowanie drżeć a klatka piersiowa unosić się gwałtownie, trochę spazmatycznie, gdy brudne policzki zaczęły kleić się od słonych łez dzieciaka. Źrenice rozszerzyły się tak bardzo, że w ciemnościach zdawały się stać jednością z tęczówkami. W tym momencie był jedynie zagubionym i wystraszonym dzieciakiem, nie posiadającym realnej siły do obrony przed wrogiem.
- Poczekaj. - głos mężczyzny na moment utonął w chatce. Wrócił po chwili trzymając w lewej dłoni długi sznur stanowiący smycz. Zszedł po schodkach, które zaskrzypiały, wyminął kobietę i podszedł do rozszalałego psa, zahaczając zawieszką o jej obrożę, a tym samym utrzymując ją w miejscu.
- Zaciągnę ją do domu, a potem porozmawiamy. - dodał, ciągnąc suczkę za sobą, która to dalej próbowała się wyrwać i doskoczyć do Dawersa.
- Pójdę po latarkę. - rzuciła ciotka, zawracając, by pospiesznie wrócić do domu i zabrać z komody starą latarkę, by dać nieco światła na całą sytuację.
Przynajmniej na te parę sekund Dawers mógł się czuć na tyle bezpieczny, że ryzyko odkrycia otarło się o dolną granicę. Chociaż chwilowo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.04.18 21:26  •  Dom rodziny Kyoda Empty Re: Dom rodziny Kyoda
Lubił i szanował zwierzęta, ale gdyby ciotka nie przytrzymała Shii, zrobiłby jej krzywdę. Zaskoczyła go ta myśl; była jak wyryty nożem napis na śnieżnobiałej skórze. Coś, co zabolało i co zostanie z nim do końca życia. Bo nigdy nie skrzywdził żadnego stworzenia, a teraz, tak po prostu, był gotów złamać suce pysk kolejnym kopniakiem, gdyby skoczyła o jeden raz za dużo?
Spokojnie — szepnął, już nie wiedząc, czy próbuje udobruchać słabnącego chłopca, czy siebie. Dopiero docierało do niego, że cała akcja była chora i wszystko działało na słowo honoru. Potrzebował o wiele więcej szczęścia, żeby doprowadzić to do końca, ale zaczynał sądzić — naiwnie — że może mu się udać.
Wytracił już pecha w swoim życiu, prawda? Jak los w ogóle śmiałby spoliczkować go raz jeszcze?
— Przyniosę latarkę.
Wezmę go już dalej.
Ciotka przystanęła; znalazła się w mocnym świetle gankowej lampy, więc znów ledwo co widziała.
— Ale latarka!
Użyję identyfikatora — rzucił od razu, nie panując nad drżeniem głosu. — Już wystarczająco go wystraszyliśmy.
Gdyby się odwrócił, dostrzegłby, jak brwi ciotki zaczynają się marszczyć.
Zaraz wrócę. — A kiedy nadal się nie ruszyła, dodał pośpieszne: — Obiecuję. Po prostu już idź, dobrze?
I poszła. Powiedziała zaskakująco drętwym tonem: „tylko uważaj, Shinra”, a potem słychać było jej kroki; głośniejsze po tym, jak weszła na schodki prowadzące do kuchni.
Blondyn odczekał jeszcze chwilę, starając się nie dyszeć prosto w twarz kompletnie znieruchomiałego chłopca. Wpatrywał się w niego ciemnymi oczami — w tym mroku zapewne czarnymi jak sama otchłań piekieł. Potrzebował jednak czasu, aby się uspokoić i nabrać pewności, że jeśli wstanie, to nogi go uniosą.  
Poszli — powiedział tak samo sztywno, jak sztywno mówiła przed momentem Maria. Zsunął dłoń z buzi chłopca i oparł ją po boku jego głowy, dźwigając na zadrapanej ręce ciężar ciała. Spojrzał wtedy w twarz dzieciaka. Ścisk w gardle zmiażdżył wszystkie próby udobruchania go — co zresztą miałby wykrztusić, żeby dodać otuchy komuś, kto wyglądał tak zrezygnowanie? Jakby już się poddał.
Chodź ze mną — rzucił szeptem, podnosząc się z przewróconego towarzysza. Machinalnie chwycił go przy tym za nadgarstek, jakby spodziewał się, że może zareagować podobnie jak moment temu — rzuci się do ucieczki, narobi hałasu, być może zaszyje się za którymś z drzew, by następnego dnia zaatakować ciotkę lub Jina... a na to Dawers nie mógł pozwolić. Byli irytujący — i ona, i on — ale mimo wszystko przyjęli go pod swój dach. Nie miał prawa zsyłać na nich nieszczęścia...
Myśląc o tym przedzierał się w kierunku stodoły. Kompletnie zapomniał o kurtce, po prostu gnał przed siebie, łamiąc wszystkie możliwe gałązki na ziemi i robiąc więcej rabanu niż słoń potykający się o zestawy perkusyjne.
Dotarł do wielkich drzwi, głośno łapiąc powietrze w płuca. Zaciskał palce na szczupłym — za szczupłym, zdecydowanie za szczupłym — przegubie chłopca, drugą dłonią uderzając w twarde, ogromne wrota. Przypominały bramy do domu jakiegoś olbrzyma, ale Dawers prędko sobie przypomniał, że po drugiej stronie znajdowało się standardowe przejście dla personelu.
Ruszył w tamtym kierunku, zerkając przez ramię na jasnowłosego.
Nienawidzisz mnie?
Nie miał pojęcia skąd takie przeświadczenie. Coś podpowiadało, że tak właśnie było — albo tak mogło być, jeżeli popełni jeszcze jakiś błąd. Z drugiej strony jego dłonie, twarz, ubrania i szyja były zadrapane, jakby wpadł w ciernisty krzew. I to efekt, który pojawił się jeszcze przed użyciem siły przez Shawna.
Kto tu zaczął, co, kolego? — rzucił, otwierając drewniane drzwi.
W stajni było ciemno; czuć było też charakterystyczną woń siana i zwierząt. Ochrona przed wiatrem gwarantowała wyższą temperaturę; Dawers dopiero przypomniał sobie, że zgubił kurtkę. Leżała gdzieś tam, na dworze. Może w miejscu, w którym się szarpali...
… w miejscu, w którym wszystko zaczęło się psuć.
Posłuchaj... — zaczął nagle, zamykając za sobą wejście. Zrobił to wolno, jakby mógł wystraszyć nieznajomego nawet taką błahostką. — Nie chciałem, dobra? Ale to była sytuacja podbramkowa. Rozumiesz co mam na myśli?
Spojrzał na niego zrezygnowany.
Bo wiedział, że żadne ze słów nie dotarło.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.04.18 23:46  •  Dom rodziny Kyoda Empty Re: Dom rodziny Kyoda
Nie rozumiał.
Nieważne w jakie słowa chłopak ubierałby swoje myśli, dzieciak nie rozumiał ich znaczenia. Mógł go zapewniać o najwspanialszym bezpieczeństwie, o jakim nigdy wcześniej nawet nie marzył, ale w jego oczach i tak widział zagrożenie. Gdyby nie silne palce zaciskające się dookoła drobnego nadgarstka, wyrwałby się. Wyrwałby się i pognał przed siebie, nigdy więcej nie odwracając się i nie wracając tutaj. Zrobiłby to, gdyby tylko potrafił się wyswobodzić. Ale palce nieznajomego wydawały się potężne i silne, a jego próby wyrwania się były nic nie warte. Zapierał się bosymi stopami orząc trawę i ziemie, a drobna piąstka wolnej dłoni raz po raz uderzała chłopaka w desperackiej nadziei.
Zaprowadzenie go do ciemnego pomieszczenia wywołało kolejną falę strachu. Bo pomieszczenie równało się z odcięciem wszelakich dróg ucieczki. Czuł, że to już jego koniec. A tylko dlatego, że znowu komuś zaufał.
Wydał z siebie dziwny dźwięk, który był fuzją pisku i warczenia. Szarpnął się jeszcze raz, ale ramiona lekko opadły, sprawiając wrażenie, że jasnowłosy jest jeszcze bardziej mniejszy, niż w rzeczywistości. Drobne ciało drżało niekontrolowanie, a spojrzenie uciekało w dół, jak zaszczuta ofiara, która za wszelką cenę chciała uniknąć spoglądania w oczy agresorowi. Bo nie wolno prowokować wzrokiem drapieżnika. Pamiętał te nauki, doskonale pamiętał. Może jak nie będzie już go prowokował, to go puści i go nie zje? Na samą myśl oblała go fala paniki, jak ogień rozlewająca się w brzuchu, wżerającą się w jego tkanki.
Nagle gwałtownie pokręcił głową, sprawiając wrażenie, że słowa wypowiadane przez nieznajomego jakimś cudem przebiły się do niego. Ale były to jedynie pozory, nic więcej.
Uszy tak mocno przylegały do brudnych i skołtunionych włosów, że wyglądały tak, jakby scaliły się z całą resztą. Warga zadrżała, ogon wcisnął pomiędzy uda, a on sam wreszcie przykucnął, kuląc się na tyle, na ile był w stanie wciąż będąc trzymanym przez obcego. Drugą dłonią zasłonił swoją głowę w geście obronnym, wciskając twarz w ramie. A potem... a potem zaczął piszczeć i jednocześnie płakać. Piszczał jak zaszczute szczenię, płakał jak małe, wystraszone dziecko. Był i tym, i tym. Zagubione i samotne, wrzucone wprost w świat, którego nie rozumiał. Grube łzy spływały po brudnych policzkach, skapując w słomę, w którą od razu wsiąkały. Pociągnął zasmarkanym nosem, a jego pazury i zęby, jedyna jego broń, zdawały się stępić w ciągu paru sekund.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.04.18 2:00  •  Dom rodziny Kyoda Empty Re: Dom rodziny Kyoda
Nie wiedział jak podejść do tematu, zaczynał się denerwować. Świadomość, że lada moment ciotka może się tu przypałętać była nie do zniesienia. Co jeśli tu wejdzie? Jeżeli już spostrzegła, że nie ma żadnego psa uwiązanego do starej budy? Przecież to byłaby istna katastrofa...
Nie do końca więc wiedział co zrobić, prawda. Ale był za to pewien, że nikt — włączając w to ciotkę Marię i jej męża Jina — nie może dowiedzieć się o chłopcu, który stał tak blisko, ale wciąż wydał się najodleglejszą rzeczą w galaktyce. Który równie dobrze mógł być wytworem jego wyobraźni...
Shawn nagle zauważył, że stoi nieruchomo i przygląda się zabrudzonemu ciału jak jakiejś wystawie sklepowej. Liczy naciskające na skórę żebra, wpatruje się w drżące uszy co rusz przyciskane do włosów, ukradkiem zerka na ogon między nagimi udami. Fakt, że dzieciak stał przed nim obnażony, niespodziewanie stracił znaczenie.
Nie było w tym niczego dziwnego, żadnej niepoprawności. To, co nie pasowało Dawersowi, to reakcja z jaką się spotkał. Krucha sylwetka się skurczyła. Jasnowłosy jakby... zapadł się w sobie, przywołując na twarz Shawna cień zaskoczenia.
P... — wargi uczniaka znieruchomiały; słowo utknęło w przełyku i rozdęło się aż nie poczuł efektu guli w krtani. Zacisnął usta i powoli zaczął luzować uchwyt. Nie odsunął jednak palców, choć zdawał sobie sprawę, że chłopiec od razu ucieknie. Teraz byłby w stanie mu się wyrwać, tak po prostu.
Jedna z klaczy parsknęła, zarzucając łbem. Konie robiły się niespokojne — może odczuwały intensywność napięcia, jakie wytworzyło się między dwójką intruzów? Dawers dopiero przypomniał sobie o ich istnieniu, ale ta nagła myśl zadziałała jak kubeł zimnej wody.
Cofnął się, nie spuszczając badawczego wzroku z sylwetki chłopca. Nie wykonywał przy tym gwałtownych ruchów — powrócił do stanu, jaki prezentował mu kilka godzin temu, jeszcze w lesie. Uniósł przy tym nieco dłonie, trzymając je w powietrzu jak złapany przez policjanta złodziejaszek; wyprostowane, na wysokości piersi, w odległości dobrych trzydziestu centymetrów.
Chciał sprawdzić jego reakcję.
Ręce mam tutaj.
Nic ci nie grozi.
Spokojnie.
Spokojnie...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.04.18 22:14  •  Dom rodziny Kyoda Empty Re: Dom rodziny Kyoda
Kiedy tylko poczuł, że palce, które oplatały jego nadgarstek niczym sznury, zaczynają się luzować, instynktownie wyrwał rękę i wystrzelił jak strzała przed siebie. Trwało to zaledwie krótkie sekundy, gdy rozpaczliwie szukał wyjścia z drewnianej pułapki. Ale nie znalazł nawet najmniejszej dziury. Zamiast tego napotkał dziwne, wielkie stworzenia, które wydawały z siebie nieznane mu dźwięki. Skulił się jeszcze bardziej, powoli wycofując. Duże zwierzę = drapieżnik. Był w potrzasku, co bardzo szybko do niego dotarło. Był zdany na łaskę i niełaskę nieznajomego, dlatego też kiedy tylko wrócił na środek, spojrzał na niego niepewnie, szybko pochylając głowę, by nie złapać z nim kontaktu wzrokowego.
Oddychał nierówno, szybko, jak po długim i wielogodzinnym marszu, nie wiedząc co zrobić. Nawet nie zauważył pokojowego gestu chłopaka. Nie od razu. Zajęło mu naprawdę sporo czasu, nim wreszcie na powrót uniósł spojrzenie. Wzrok przeskakiwał to z jednej dłoni, to na drugą.
Nie, nie podejdzie do niego.
Kulił się niestrudzenie, oczekując jego pierwszego ruchu. Ten jednak nie nastąpił.
Sekundy boleśnie przeistaczały się w minuty, i wydawało się, że dzieciak już do końca pozostanie w tej jednej, konkretnej pozycji. Ale wreszcie poruszył się. Niepewnie uniósł głowę ruszając nosem, łapiąc jego woń. Kolejne poruszenie, tym razem, wolno przysunął się do nieznajomego, będąc nadal w pozycji, gdzie prawie przylegał nagim brzuchem do ziemi.
A kiedy znalazł się przy chłopaku, gotowy w każdej chwili do odskoku, Naprężył ciało, prostując kręgosłup, by dosięgnąć jednej z jego wyciągniętych dłoni, a potem przejechał krótko koniuszkiem języka po jego powierzchni. Chciał w ten sposób pokazać, udowodnić, że nie zaatakuje, że tamten wygrał. Może wtedy odpuści. Drapieżniki czasami odpuszczały, skoro druga strona się poddawała. A chłopiec się poddał.
Ponownie się skulił, wyczekując.
Może go nie zabije. Nie zje. I nie skrzywdzi.
Może sobie pójdzie i go zostawi.
Może.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.05.18 22:15  •  Dom rodziny Kyoda Empty Re: Dom rodziny Kyoda
Czekał, uzbrojony w cierpliwość po zęby. Niespiesznym ruchem, jakby próbował odegrać spowolnioną scenę z filmu, opuścił ręce. Wciąż trzymał je na widoku, jednak nie tak wysoko jak do tej pory — nie tylko dlatego, że poddańcza postawa nie przyniosła żadnego efektu. W rzeczywistości po prostu wątpił, żeby wytrzymał w tej pozycji wystarczająco długo; stojący przed nim przeciwnik był niezmordowany w postanowieniach. Stanowił niezaprzeczalny dowód na to, że są osoby, które ciężko przekonać do pewnych argumentów. Dawersowi prędzej odpadłby ramiona, niż...
Czyżby się pomylił?
Nagle to małe zwierzątko o ciele ludzkiego dziecka postąpiło krok do przodu, zmniejszając tym samym dystans między nimi. W pierwszym odruchu Shawn chciał zrobić to samo, jednak powstrzymał się i został na miejscu. Miał pozwolić mu zadecydować. Niekoniecznie całościowo, już w końcu wiedział, że go stąd nie wypuści... ale otworzył przynajmniej jedne drzwi w tym labiryncie.
Masz szansę, mały. Będziemy albo przyjaciółmi, albo...
Kolejny krok.
Dawers przyglądał się w zaciekawieniu, jak nieznajomy się zbliża. W tej chwili pokonywał nie tylko odległość, ale przede wszystkim opory jakie temu towarzyszyły. Bał się, nic w tym dziwnego. Obcy ludzie, obce środowisko.
Obce reguły gry.
Ale Shawn nie chciał zrobić mu krzywdy i całą swoją postawą próbował to przekazać. Właśnie dlatego nie odsunął dłoni, choć ujrzał rozchylające się usta. W głowie jak flashbacki z Wietnamu pojawiały mu się obrazy. Spędził z tym dzieciakiem tylko kilka godzin, ale wystarczyło, żeby wyrobił sobie o nim jakąś opinię.
I zapamiętał, że coś tak NIEPOZORNEGO posiadało zęby.
Utrzymał bezruch i nie pożałował, chociaż pozostawiona na skórze wilgoć nie mieściła się na podium jego preferencji. Uśmiechnął się jednak jak rodzic, który otrzymał paskudny obrazek z patyczakiem i podpisem „dLa tatY”.
Ściszył głos do szeptu.
Poczekasz tu na mnie — nawet jeśli był to wyrok, Dawers i tak brzmiał jakby mu to proponował. — W nocy przyniosę ci koc. Ale musisz tutaj poczekać aż nie zasną.
Czy on cokolwiek z tego zrozumie?
Pewnie nie. Pewnie to tylko bełkot bez żadnego znaczenia — ale Shawn naprawdę musiał się już stąd wynosić. Zamykając za sobą drzwi raz jeszcze sprawdził ich stabilność. Działały.

To nie trwało długo. Ciotka wyjeżdżała do pracy bardzo wcześnie, tak samo Jin — oboje mieli szmat drogi do przebycia, aby dotrzeć w miejsca docelowe, więc wychodzili wcześniej, a co za tym idzie: wcześniej kładli się spać. Dawersowi i tak wydawało się to całą wiecznością. Na dworze nie było przecież aż tak zimno, jednak gdyby sam miał spędzić noc bez choćby pierwszej warstwy odzieży... Z drugiej strony w stajni było mnóstwo siana, w którym mógł zanurzyć się chłopiec. Działał intuicyjnie, więc na pewno schronił się przed chłodem, nie?
No a jak inaczej, zapewniał sam siebie Shawn, podnosząc trzy poskładane koce. Na najwyżej ułożonym znajdowało się pudełko śniadaniowe i jeszcze nieotwarta butelka z wodą. Z tym arsenałem, na palcach jak złodziej, wyszedł z domu tylnymi drzwiami.
Przejście do stajni było jedną z najdłuższych podróży jego życia; a miał ich na koncie wystarczająco wiele, by mieć do czego porównywać. Jak będzie wyglądało to, co zastanie w środku? Czy w ogóle kogokolwiek tam zastanie?
Jesteś tam jeszcze, młody? — zapytał, jakby był w stanie przesłać tę myśl do czyjegoś umysłu. Akurat kładł rękę na klamce i pchnął drzwi na bardzo niewielką odległość; wystarczającą, by wsunąć but w szparę, ale na tyle niewielką, żeby nic nie zdołało się wydostać.
Dopiero po chwili spróbowałby wejść.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.05.18 22:02  •  Dom rodziny Kyoda Empty Re: Dom rodziny Kyoda
Nie zdążył.
Nie zdążył jakkolwiek zareagować, nim nieznajomy opuścił pomieszczenie, pozostawiając go zupełnie samego. W tym nowym, ciemnym, przerażającym miejscu. Dodatkowo z dziwnymi stworzeniami. Przerażały go. Co prawda nie wyglądało na to, aby miały się do niego zbliżyć, ale sama ich obecność była niepokojąca.
Zwinął się w kłębek czując nowe zapachy i nakrył się swoich ogonem, wpatrując uparcie w drzwi. Nie sądził, że może pozwolić sobie na sen. Nie w sytuacji, jak ta. Nie miał pojęcia co może go czekać. Cokolwiek by to nie było, na pewno nie należało do najprzyjemniejszych.
Zostawił mnie.

Uszy poruszyły się gwałtownie, gdy w pomieszczeniu rozległo się skrzypnięcie otwieranych drzwi. Chłopiec podniósł się do pozycji siedzącej, nadal pozostając w tym samym miejscu, w którym go zostawiono. Kiedy zobaczył go, że wrócił, wydał z siebie dźwięk przypominający pisknięcie i szczeknięcie. Nie podbiegł jednak do niego. Nie ufał mu. Nie na tyle, by zacząć się swobodnie do niego łasić, chociaż nie ukrywał radości, że go widzi. Bo nie siedział sam w nowym, nieznanym miejscu w towarzystwie jakiś dziwnych stworzeń. Ogon drgnął delikatnie, nieco zamiatając podłogę i poruszając drobinki siana.
A potem zwietrzył zapach.
Zapach, od którego ślinianki zaczęły funkcjonować na najwyższych obrotach. Dopiero wtedy podniósł się do pozycji ludzkiej i podbiegł do chłopaka, brudnymi łapkami chwytając za jego ubranie. Stanął na palcach i podciągnął się nieco, poruszając intensywnie nosem, łapiąc jeszcze mocniej woń jedzenia.
Jedzenie! Jedzenie! Jedzenie!
Wyciągnął dłonie próbując dotrzeć do czegoś, co najpewniej skrywało smakołyki, ale przez zbyt gwałtownych ruch, wytrącił butelkę wody, która ciężko opadła tuż obok niego. Chłopak zjeżył się i odskoczył, przybierając pozycję gotową do ataku, wpatrując się plastikowego intruza, który przeturlał się kawałek. Zjeżony podszedł nieco bliżej, i wyciągnął rękę, popychając nieco butelkę. Ta jednak go nie zaatakowała i nie wykazywała żadnych żywych objawów, dlatego też jasnowłosy podszedł bliżej i sięgnął po nią. Wpierw zaczął obwąchiwać, a potem gryźć, próbując dostać się do środka. Bo tam jest jedzenie, prawda? Prawda? Prawda? Butelka jednak nie drgnęła, dlatego wtedy spojrzał na chłopaka i pisnął.
No pomóż
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach