Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Go down

Tonął.
  Też mi odkrycie, skarcił samego w myślach, kiedy zabrakło mu tchu, a woda przestało się do środka, do organizmu. Przez uszy, nos, przez każdy otwór w ciele.
  Wiedział o umieraniu dosłownie wszystko. Uczył się o tym, ale do samego końca było ciężko przełknąć tę myśl. Balansował na samiutkiej krawędzi świadomości. Przed oczami ciemniało, a on spadał w dół, z odrętwiałymi, niezdolnymi do ruchu kończynami. Ciężki, jak kamień. Ale przynajmniej bez całej tandetnej ckliwości, bez życia przelatującego mu przed oczyma niczym migawki z filmu. Była tylko pustka i nicość. Pożerała go otchłań. I nagle lęk minął. Przymknął powieki, gotowy pokłonić się śmierci. Z twarzą pokrytą spokojem.
  Tonął.
  I nic go już nie obchodziło.
  Po prostu tonął.

*

  Obudził się, jakby z długiego, pozbawionego treści snu, przez zerkające mu w ślepia słoneczne promienia. Czując uścisk przy klatce piersiowej, zakasłał żałośnie, a potem z gardła wydobył się cichy pisk. Zanim zorientował się w swoim obecnym położeniu, a trochę to trwało, dezorientacje zademonstrował w formie kwilenia. Takowe rychło ustało, kiedy Jekyll dość niechętnie przybrał na powrót ludzką postać, z wyraźnym trudem zaczerpując pierwsze kilka oddechów. Czuł nieprzyjemne pieczenie w drogach oddechowych. Po chwili wypluł zalegającą tam słoną wodę i przyszła w końcu upragniona ulga, o ile mógł tak nazwać przedziwny stan, w którym obecnie się znajdował. Placem zaś sięgnął do szyi, poluzował zawiązaną tam chustę.
  —  Nie masz przy sobie przypadkiem zapasowej pary ubrań? — spytał, a raczej wycharczał. Struny głosowe, jakby całkowicie oduczone ludzkiej mowy, nie przystosowały się jeszcze do zmiany formy i wiedział, że ten dyskomfort jeszcze chwile potrwa.
  Usiadawszy nieporadnie, o dziwo pozbawiony jakiegokolwiek wstydu przyjrzał się swojej goliźnie. Piasek przykleił się do mokrej skóry, wkradając tam gdzie nie powinien, do miejsc intymnych. Dopiero po chwili dokładniej sprecyzował miejsce dyskomfortu - mostek, chyba uszkodzony, bo nadal z trudem łapał oddech. I do pakietu krew sącząca się z uda. A niech to piekło pochłonie tego przeklętego ptaka!
  W tym swoim całym nieszczęściu, rozejrzał się uważnie po okolicy, lokalizując ludzką sylwetkę i wdychając do nozdrzy zapach krwi. Musiał przyznać, że wpakowali się w niezła kobyłę. Zaciskając mocno zęby, spróbował zmienić pozycje na wygodniejszą. Udało mu się to z niemałym trudem.
  — Ja wiem, że nie powinnaś szlajać się pod Desperacji sama jak palec — odezwał się po chwili, głównie po to, by zagłuszyć jej bezowocne biadolenie, od którego uszy mu więdły.
  Pierwszy raz od dawna z taką wielką, wręcz absurdalnie nieposkromioną chęcią chciał wrócić do swoich. Był nawet skłonny zaryzykować stwierdzenie, że tym razem do swoich przecisnęłoby mu się przez gardło, ale nie przetestował tego nie popartego żadnym dowodami stwierdzenia w praktyce. Zatem dla odmiany wbił wzrok w anielice. Niech jej siostrze i ojcu ziemia lekką będzie, ale czy musiała obnosić się tak żałośnie ze swoją żałobą? Ich strata bolała Jekylla niemniej od utraconego sprzętu medycznego, który zapewne spoczywał na dnie tego przeklętego oceanu, morza czy czymkolwiek był ten zakichany zbiornik wodny. Nie wyznawał się na tym ani trochę.
  — Oboje wiemy, że co się stało, to już się nieodstanie, a myśląc perspektywicznie dochodzę do wniosku, że nie przeżyjesz tutaj ani jednego dnia. Dobra, może dwa dni ci się uda, a gdzie reszta?
  Przeniósł wzrok na fale uderzające o brzeg. Skąd pewność, że byli tam, gdzie być powinni? Krajobraz nie mówił mu za wiele o ich położeniu, ale brak mgły rzutował optymistycznie na ich najbliższą przyszłość.  
  — Twoje miejsce jest w Edenie. Tam się tobą zajmą — zasugerował, sam się przy tym nie poznając. Otóż pojawiła się u niego wypowiedziana chęć odprowadzenia ją tam w ramach spłaty długu, o ile wykaraska się z tej co by nie było dość niekomfortowej sytuacji, a tego obiecać jednak nie mógł.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

  Anielica nie miała przy sobie ubrań, niczego co mogłoby im się w tym momencie przydać, ani tym bardziej siły, żeby opanować spazmatyczne dreszcze wywołane głębokim szokiem. Otoczona własnymi ramionami spoglądając raczej w kierunku wody, niż Jekylla, chociaż to on wymagał bez wątpienia większej uwagi, niż jej zmarli krewni. Dla młodej dziewczyny było to najwyraźniej zbyt wiele. Zdołała jednak odpowiedzieć bernardynowi energicznym kręceniem głowy, a potem znów zapatrzyła się bezmyślnie w przestrzeń.
  — Nie wiem gdzie jesteśmy... — przyznała słabym głosem.
  Przejazd prowadzący w stronę wyspy był tylko jeden, więc jeżeli nie zboczyli w locie z kursu, powinni znaleźć się niedaleko drogi prowadzącej idealnie w kierunku slumsów na obrzeżach Apogeum. Tyle, że wcześniej pokonali tą samą trasę w pojazdach, a teraz czekała ich wizja pieszej wędrówki. Woda mogła ich jednak pchnąć w inny punkt Desperackiego brzegu.
  Lala przetarła mokrym rękawem twarz, zatarła ślady po łzach.
  — Nie należę do Edenu... co ze mnie za anioł, nie potrafię nawet ratować... innych... — mówiła z przerwami na głośne czknięcia, wybraniając się przed losem, który sugerował jej bernardyn. — Nie umiem latać... moja moce są słabe... nie umiałam nawet pomóc temu chłopakowi, mimo że woda... to przecież mój żywioł.
  Marniała z sekundy na sekundę, ale Jekyll wcale nie znajdował się w lepszym położeniu. Rany na udach wymagały oczyszczenia, słowa woda podrażniła skórę, a piach mógł nieść ze sobą zarazki. Jedynym pocieszeniem był fakt, że udało im się przeżyć. Pomimo chaosu ostatnich wydarzeń, wielu szans na utratę życia jakimś cudem znaleźli się na brzegu. Ogołoceni z dobytku, ranni i zagubieni.
  Fale leniwymi ruchami wyrzuciły na piach niewielki pakunek. Plecak.
  Przedmiot bez wątpienia należał do dziewczyny, która w momencie rozpoczęcia lotu miała go ubranego na plecach. Najwyraźniej w trakcie walki pod taflą wody pozbyła się go celowo, albo przypadkiem. Teraz bagaż leżał smętnie na brzegu jak przemoknięte truchło futrzanego zwierzątka. Lala w przygarbieniu zbliżyła się do wody i pochwyciła swoją własność zanim na nowo porwały ją fale. Drżącymi rękami zaczęła wyrzucać ze środka wszystko, co wcześniej tam zapakowała.
  Zniszczone opatrunki, przemoknięte pudełka jakichś leków, kilka fiolek ziół które zalała słona woda. Niewiele z tego dało się odratować. Podpełzła jednak w kierunku mężczyzny i oddała mu znalezioną w środku szeroką koszulkę, która nadal przesiąknięta była wonią ziół i medykamentów Edenwarda. Nic więcej nie mogła mu podarować.
  — Może... może jednak trzeba było zostać na wyspie... — powiedziała pociągając nosem i usiadła obok Jekylla. Skórzany plecak rozmiękł na tyle, że miejscami szwy puściły i dosłownie rozpadła się w dłoniach anielicy. Wyszarpnęła z jego dna przemokniętą do cna apteczkę i zakorkowaną fiolkę, którą wcześniej kazał jej przechować. Wcisnęła przedmioty w jego ręce i otworzyła szerzej oczy. — Jesteś ranny. — Stwierdziła, dopiero teraz dostrzegając wszechobecną krew i płytki oddech mężczyzny.
  Zanim jednak wydarzyło się coś więcej, za ich plecami rozległ się odgłos kroków.


---

Wydarzenie zakończone

Obrażenia: Trzy głębokie rany cięte na prawym udzie i jedna na lewym zadane szponami ptaka. Krwawią intensywnie, wymagają także oczyszczenia z piachu i odłamków szkła pochodzących z rozbitej fiolki. W przypadku leczenia postać będzie odrzucać dyskomfort podczas poruszania się przez trzy fabuły, im dalsza, tym łagodniejszy będzie ból. Po każdej ranie bez wątpienia pozostanie blizna. W przypadku niepodjęcia się leczenia do ran wda się zakażenie i w trzeciej fabule postać straci czucie w nogach. Pęknięty mostek. Dyskomfort przy każdym oddechu, ból w klatce piersiowej. Liczne obtarcia na całym ciele. Poza tym ogólne wyczerpanie, w przypadku podjęcia się walki czy innej wymagającej dużej energii aktywności w kolejnej fabule postać natychmiastowo zemdleje.

Jekyll otrzymuje 120 PF za ukończenie wydarzenia, a także za terminowe i treściwe odpisy. Dodatkowo za odbycie części fabuły na terenie Wyspy Sekainoowari otrzymuje jeszcze 10 PF.


---


Możesz opuścić już temat w którym odbywało się wydarzenie, zakończenie pozostawiam otwarte. Możesz sam wymyślić jak postaci udało się odejść, albo pozostać, jeżeli wolisz by to po ciebie się ktoś zjawił. Jeżeli w tym momencie rozpoczniesz leczenie, będzie się ono zaliczać jako pierwsza z trzech opisanych w obrażeniach fabuł. Ewentualnie, jeśli bardzo nie masz pomysłu, to napisz do mnie, wstawię dodatkową adnotacje o opuszczeniu brzegu i losie Lali.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tkwiąc w miejscu, czuł jak mięśnie sztywnieją i drętwieją. W celu ich poburzenia zmienił pozycje. Powoli, oszczędnie przykucnął, asekurując się dłoni, by znowu nie skonfrontować rozciętych ud z ostrym piaskiem. Przy tym taktycznym zagraniu z gardła wydobył się przeciągły jęk, gdyż głowa odezwała się tępym, przenikliwym bólem ciągnącym się od nasady czaszki po pulsujące skronie. Poruszył się niespokojnie w przód, ale wtem wtórne ogniska bólu i dokąd nie pobudzone nerwy przypomniały o  swojej bytności - owy ciągnął się od krzyża aż po nerki. Stan sugerował jednoznacznie, że fale musiały wyrzucić ich na brzeg z impetem.
  Sięgnął ostrożnie dłonią do twarzy, czując jak spływa po niej ciepła konsystencja. Obmacał ją na tyle ostrożnie, na ile pozwalały mu smagane odrętwieniem palce. Badając po opuszkami jej skrawki milimetr pod milerze, w końcu odkrył źródło krwawienie. Kilka centymetrów nad prawą powieką wyczuł niewielkie rozcięcie, z którego jucha sączyła się obecnie leniwie, prawie wcale, ale i tak syknął po najechaniu na ranne płytką paznokcia. Sól, sól. Była wszędzie, nawet tam. Dobrze, że przynajmniej oczy oszczędziła.
  Powiódł wzrokiem za anielicą, która chwiejnym, niemal pijackim krokiem zbliżyła się do brzegu, jakby mało jej było przygody z oceanem. Poszedł jednak z jej przykładem, dostrzegając niewielki kształt niesiony przez falę. Przemieszczał się prawie na czworakach, z dłońmi stykającymi się z podłożem, obcierając nadgarstki o żwir - małe, kanciaste kamyki, które razem z piaskiem tworzyły przestrzeń zwaną plażą. Przy każdym wydechu czuł przeszywające ukłucie w klatce piersiowej, przez które z trudem nabierał powietrze do ust. Ze łzami w oczach, postękując, zmniejszył dzielącą ich odległość do kilku, może kilkunastu kroków. Krzywy grymas przeszył jego twarz, kiedy woda obmyła bose stopy. W porównaniu z lejącym się z nieba żarem, jej temperatura przynosiła ulgę.
  — Nie pomożesz —  potwierdził na jedynym wydechu z rozbrajającą i jednocześnie bolesną szczerością. Wyraźnie wahał się przez chwile. Chciał jej wyznać prawdę, a raczej półprawdę o jej ojcu, w celu uwolnienia ją od wyrzutów sumienia, ale zmilkł nagle. Słowa czasem raniły bardziej niż sztylet wbity w organ.
  Wbił spojrzenie w otchłań, która całkiem niedawno chciała wydusić z niego ostatnie tchnienie. Patrzy w dal, jakby szukał tam odpowiedzi na nurtującego go pytania, ale takowe nie nadchodziły. Oboje musieli w końcu pokonać upór obolałych ciał i ruszyć w drogę, razem lub oddzielenie, ale nie mogli tkwić tutaj w nieskończoność. Po prostu nie mogli. Nie dysponowali ani prowiantem, ani wodą zdatną do picia. Czuł spiekotę w gardle i nie mógł mu ulżyć choćby przełknięciem śliny; było skurczone, uschnięte na wiór. Przejechał językiem po suchych wargach, bo na tyle było stać i przyglądał się sięgającej po tobołek anielicy. Pogrążony w milczeniu patrzył uważnie, jak wyrzuca zniszczone rzeczy-  jedna po drugiej. Wśród nich była jego apteczka. Ujął ją w dłonie, zanim zdążyły porwać ją fale. Otworzył. W środku znajdowała się całe wyposażenie - mokre co prawda, ale nie zależało mu na nim aż tak bardzo. Na czele jego obecnych zainteresowań znajdowała się fiołka z wodą ze Styksu, która zaraz zabrał, na powrót przewieszając ją sobie przez szyje. Potem ubrał koszulę; sięgała do kolan, a więc zakrywała więcej niż powinien, w tym zakrwawione uda. Mokry materiał przyległ do ciała, a Jekyll tym nie przyjęty, przejechał palcami po włosach, zaciągnął się łapczywie powietrzem, wzdychając głęboko.
  Żył, ale ta świadomość nie wywarła w nim żadnego poruszenia. Nie stać było go na wykrzesanie z siebie jakiegokolwiek entuzjazmu, a cisza, która zapadła, została przerwana dopiero przez dochodzące z oddali kroki. Zwrócił głowę w tamtym kierunku, ale zanim zlokalizował ich właściciela, zameldował się tuż przy nim czarny jak smoła pies rasy doberman, uprzednio szczekając mu w ucho. Doktor z wrażenia uklęknął na jedno kolano.
  — Hades — wyszeptał cicho imię czworonoga, gdy ten dał upust swojemu zadowolenia, opierając cały ciężar swojego ciała na kolanie Jekylla. Tylko cud uchronił go przed runięciem w piach, ale nawet nie miał siły się gniewać. Wyczuwając ruch za swoimi plecami, zanurzył instynktownie dłoń w sierści psa. — Nie bój się go, nie zrobi ci krzywdy[/color] — uspokoił ją, bo oto Hades podszedł doń i obwąchał starannie, po czym, z mniejszą zapalczywością niż dotychczas, musnął chłodnym nosem brzegu jej lewej dłoni.
  — Bajki opowiadasz, lekarzyno — do uszu bernardyna doleciał tubalny głos. — Ten przeklęty pchlarz był gotów pokąsać każdego, kto zbliżył się do twojej kwatery — poskarżył się pitbull, zachowując rozsądny dystans od kąsających ich w stopy fal. — Ale muszę przyznać, ze wierna bestia z niego. To on był inicjatorem tych poszukiwań. Strasznie się przy nich uparł. Jak osioł, a nie pies. Szczekał. Wył. Spać po nocach nie dawał, więc dla świętego spokoju przyszedłem tu z nim — zrelacjonował, ocierając pot z czoła. Wędrówka musiała nadszarpnąć jego kondycje. — I chyba dobrze zrobiłem. Fatalnie wyglądasz.
  Jekyll wysłał mu politowane spojrzenie i ostatecznie puścił jego słowa mimo uszu, więcej uwagi poświęcając psu. Podrapał go za uchem, kiedy ten przejechał językiem po twarzy lekarza. Zwykle nie pozwalał mu na te czułości, ale niech będzie. Chociaż raz może przymknąć na to oko, sprawić mu tą przyjemność, zdecydowanie na nią zasłużył.
  — Jesteś sam? Mówili, że... ?
  —  Cicho, głowa mi pęka — warknął nad wyraz uprzejme. — I nie jestem sam. Przecież ona jest ze mną[/color] — mruknął, ale pitbull nie dał się przechytrzyć, kontynuował z typową dla siebie zawziętością człowieka, którego nie obchodziło nic, poza dobrem gangu.
  — Widzę, ale a gdzie podział się Amaru? Przecież polazł z tobą.
  Cóż miał powiedzieć? Że mrukliwy dryblas pokazał mu środkowy palec i dołączył do uzbrojonych po zęby popaprańców, a potem ślad po nim zaginął? Nie uwierzą. Nikt nie uwierzy. Jak zwykle zresztą. Stanie pod ostrzałem pytań i podejrzliwych spojrzeń, oskarżeń o nie wiadomo o co.
  — Nie wiem, gdzie jest. Przepadł we mgle i tyle go widziałem — uciął krótko. Nie chciał o tym rozmawiać. Nie teraz, nie w chwili, kiedy czuł spiekotę w gardle, wiec dodał, by ukrócić tą jałową, nikomu niepotrzebną w tej chwili dyskusje: — To długa historia. Masz coś do picia?
  Mężczyzna bez słowa wyjął ze swojego tobołka manierkę i podał ją Jekyllowi. Lekarz wypił z niej duszkiem kilka łapczywych łyków. Nie wiele brakowało, a zakrztusiłby się jej zawartość.
  — Chodź z nami — zwrócił się po chwili do anioła. — Nic tu po tobie, a Eden jest niedaleko, pod drodze. Zobaczysz, przyjmą cię z otwartymi ramionami. Odprowadzimy cię kawałek — zaproponował bez konsultacji owej decyzji z niedawno przybyłym. Nie chciał słyszeć, że do niego nie przynależy. Nie chciał słyszeć, że tam nie pasuje. Anioły na pewno chętniej przygarnął swojego niż obecnego, a przecież obcym też wielokrotnie udzielali pomocy i schronienia. Na Desperacji nie miała czego szukać. W pojedynkę była łatwym celem. Chyba to pojęła, bowiem w końcu, zaciskając mocno zęby na dolnej wardze, skinęła lekko głową.

____ zt
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

 
Nie możesz odpowiadać w tematach