Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 08.01.18 13:40  •  Seria bardzo niefortunnych zdarzeń Empty Seria bardzo niefortunnych zdarzeń
kilka lat temu, Desperacja

Od dobrych kilkunastu minut klęła na siebie w duchu, ale dopiero teraz mogła to zrobić na głos. Począwszy od pierwszego momentu, w którym jak głupia rzuciła się pomiędzy walczących, przebiegając otwartym polem w stylu kamikaze, aż do teraz ryzykowała życiem - i to tylko dlatego, że zobaczyła jakiegoś typka, który wykrwawiał się, oparty o ścianę opustoszałego budynku. Wokół śmigały jeszcze ostatnie kule, choć za chwilę złowieszczy świst ustał, gdy żołnierzom zaczęła kończyć się amunicja. Ostatnie naboje zostawiali sobie prawdopodobnie tylko na bardzo pewne strzały, by nie ryzykować bezpośredniego starcia z grupką wymordowanych. Wśród strony reprezentującej w boju Desperację byli zarówno mniej jak i bardziej zezwierzęceni osobnicy, których można było podejrzewać o morderczą skuteczność w przypadku zetknięcia oko w oko.
Co wywołało walkę? Nie miała pojęcia. Mogła tylko podejrzewać, że wygłodnieli mieszkańcy ruin upatrzyli sobie jednostkę wojskową za cel albo w drugą stronę - to żołnierze wykryli zagrożenie w postaci wymordowanych i postanowili usunąć je ze swojej drogi. Każda z opcji była równie prawdopodobna i każda stawiała inną stronę na miejscach agresora i ofiary. To nie miało dla Cleopatry wielkiego znaczenia, bowiem nie zamierzała ani przez chwilę przyłączać się do konfliktu. Pewnie nawet ominęłaby całe zdarzenie szerokim łukiem, korzystając z tego, że nikt z uczestników walki jej nie zauważył. Tylko ta głupia potrzeba pomagania!
I skończyło się tak, jak się skończyło. Teraz patrzyła na oddalające się w stronę horyzontu plecy typka, który jak gdyby nic zignorował leżącą pod gruzami dziewczynę. Wybuch rozsadził resztki tego, co kiedyś było domem, więżąc anielice pod zwałami różnorakiego materiału. I tak miała sporo szczęścia, że nie zginęła na miejscu, ani że nie zmiażdżyło jej całkiem nóg. Była jednak przyciśnięta do ziemi przez solidną belkę, która zdarła jej kawał skóry w dole pleców i całkowicie uniemożliwiła ruch dolnych partii ciała. Mogłaby co najwyżej podźwignąć się na łokciach, ale i na to już nie miała siły. Kilka sekund wcześniej opuściła bezsilnie głowę na dłonie, próbując zignorować brud i kurz wdzierające się do ran na przedramionach. Była tak wyczerpana, że nie była już w stanie skupić myśli, choć gdyby mogła, z pewnością zastanowiłaby się nad tym, czemu tamten gnojek oszczędził ją, zamiast dobić. Pewnie był pieprzonym sadystą, przemknęło przez myśli blondynki jako ostatnia niewyraźna refleksja, nim świat rozmył się, by po chwili zniknąć w ciemności.
Straciła świadomość.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To był zwykły, desperacki dzień okraszony kwaśnym posmakiem wiszącej nad ich głowami afery. Szara zasłona od rana broniła przez żarem letniego słońca wysuszoną ziemię apogeum, co jakiś czas roniąc gęste, rzadkie krople. Dopiero koło południa rozpadało się na dobre.
Trzydzieści kilometrów stąd jeszcze dwa dni temu stała dumnie mała osada zbudowana przez wymordowanych, którzy zachowali chociaż garstkę człowieczeństwa i zdrowego rozsądku. Skupisko kilkudziesięciu osób zostało jednak zmiecione z powierzchni ziemi w przeciągu zaledwie godziny - wojskowi postanowili bowiem rozerwać się i zabawić, próbując uporać się w wymyślny sposób z nudą ciągnących się dni służby na desperacji. Na osadę trafili zupełnie przypadkowo, a do tragedii, do jakiej doszło w osadzie spora część z nich nie kwapili się nawet opuścić pancernych pojazdów. Zupełnie jak myśliwi, którzy zabijają zwierzynę dla zabawy i z odległości...
Na ich nieszczęście widziała to grupka zwiadowców z gangu CATS, która natychmiast powiadomiła inne osady, pozostałych członków kociej bandy oraz swoich sojuszników - załogę desperackiego kasyna. Ponieważ tego dnia zebrała się tam spora ilość gości, z lokalu burzliwie wybyły tylko trzy, odważne osobowości - zawsze chętny do obicia złych mordek wykidajło Lokstar, współzałożyciel kasyna Dżerard oraz jego kuzynka i właścicielka kasyna - Marcelina.
Dlaczego właśnie oni? Prawie nikt nie zna historii tej tajemniczej dwójki, acz legend krąży o nich wiele. Jedną z nich - i jedyną słuszną, jest ta, która wspomina o spaleniu Starej Desperacji - osady Marceliny i Dżerarda, gdy ta dwójka liczyła sobie zaledwie kilkanaście wiosen. Stare rany otworzyły się, a krew w żyłach zawrzała. Uzbrojeni kolejno w miecze, hebanowe sztylety, bliźniacze, norweskie rewolwery - Harley oraz Billie Jean, a w przypadku Dżerarda - ulubioną maczetę i pistolet o srebrnym kalibrze, wraz z kotami zbliżyli się do miejsca, gdzie rozbiła się felerna grupa znudzonych wojskowych. - Skurwysyny. - Dżerard zacisnął zęby ze złości. Marcelina odpaliła ulubionego, chudego papierosa. Jeden z mężczyzn, rudy i raczej niski, prychnął. - Dla zabawy wykończyli całą wioskę! - ktoś gestem kazał narwanemu wymordowanemu uspokoić się. Dżerard podszedł wolno do właścicielki kasyna, stając blisko obok niej. Dostrzegł bowiem złowrogie spojrzenie pewnego blondyna, utkwione w nieświadomej sytuacji jaguarzycy zajętej teraz rozmową ze swoim informatorem należącym do gangu CATS. Rozpoznał w nim dlużnika, bardzo mściwego i niezadowolonego z finału ostatniej rozgrywki. Dżerard również utkwił spojrzenie swych martwych, acz inteligentnych oczu w pokrytą bliznami twarz dłużnika. Reszta grupy zatarła ręce, czując w powietrzu smak zemsty i frustracji, która w końcu mogła znaleźć ujście. Oto nadarzyła się okazja do zabijania znienawidzonych wrogów, których wsiąkająca w wygłodniałą glebę krew uraduje wszystkich wrogów s.spec. Wielu z nich postanowiło zboczyć ze szlaku, czując do niebieskich ogromny uraz. Wszak na zemstę drugiej szansy długo pewnie nie będzie... Cała, licząca około czterdziestu rebeliantów banda postanowiła zaatakować wieczorem, kiedy mordercze słońce schowa się w końcu za horyzontem. Ten dzień bowiem kończył się bezchmurnym niebem.
Wilki wyły żałośnie gdzieś pośród lichych drzew, szczyty których drapały ciemny nieboskłon. Gwardia zatrzymała się w starych ruinach zburzonej świątyni, starając się o oświetlenie każdego zakamarka w promieniu trzydziestu pięciu metrów. Wokół granicy światła a zwodniczego cienia krążyły małe grupy zwiadowców, którzy zmieniali się co kilka godzin. Ich strona była równie liczna, co jednak nie przerażało w żaden sposób desperackich drapieżców. Życie uczyło ich niesprawiedliwej walki, w której rzadko nadarza się okazja na równą walkę jeden na jednego, równie silny wobec silnego.
Najpierw ruszyła linia pięciu skrytobójców i łuczników. Zbliżyli się oni jak najbliżej, korzystając z częściowego upicia i zrelaksowania gwardii, bawiącej się w najlepsze przy ognisku. Byli zwyczajnie głupi - stracili czujność na nie swoim terenie. Dlatego tak bardzo zaskoczył ich pierwszy atak...
- Teraz! - ryknął jeden z desperatów, wyskakując z naładowanym pistoletem, który był lekko nadgryzione przez rdzę. Grupa drapieżców rozpierzchła się na wszystkie strony, bez ostrzeżenia i z szaleńczym mordem w oczach rzucając się na wszystkich zamundurowanych. Wgryzali się, drapali, strzelali - ich ciało szybko ogarnął instynktowny, krwawy szał. Krew lała się litrami, ze wszystkich stron słychać było niezdarne strzały wciąż zszokowanych wojskowych, zaskoczonych odwagą desperatów, których brali za zwykłych tchórzy i insektów. Wcześniej wydająca się bezpieczny obóz niebieskich zamienił się w arenę walk, na której nikt już nie myślał po ludzku.
W całej tej scenerii dziwną więc sytuacją była pomoc. Anielica znalazła się w punkcie kulminacyjnym walki, kiedy część wymordowanych zdołała już przybrać swoje drugie formy. Leżała, zawalona gruzem, brudna i nieprzytomna; i gdyby nie przypadek, z pewnością leżałaby tam dalej. Kto wie, czy otworzyłaby jeszcze łagodne oczy. - Dżerard! - Marcelina zatrzymała biegnącego mężczyznę, chcącego staranować szereg zajętych strzelaniem do wymordowanych i odwróconych do dwójki tyłem łapiąc go mocno za bluzę. Wskazała kuzynowi leżącą w gruzach dziewczynę, którą mężczyzna szybko chwycił i zarzucił sobie na prawe, ogromne ramię. - Oni mają dynamity! Musimy spierdalać! - krzyknął, dysząc ciężko. Dym i gruz dostał mu się w sporej ilości do płuc, próbował z całych sił ją odkaszlnąć. Marcelina uderzyła go kilka razy w plecy, przy okazji próbując ocucić znalezioną dziewczynę, kilkakrotnie poklepując ją po policzkach.
Wtedy właśnie ziemia pod nimi zatrzęsła się groźnie, a oni prawie stracili równowagę. Faktycznie, mieli dynamity i nie wahali się ich użyć...
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Otoczyła ją ciemność i nie miała pojęcia, ile to tak naprawdę trwało. Dla jej świadomości było to zaledwie mgnienie oka, nim znów uchyliła powieki, lecz równie dobrze mogło minąć kilka minut, godzin, nawet lat. Wciąż ledwie mogła się ruszać, ale zauważyła od razu pewną znaczącą zmianę - już nie leżała na ziemi, ale zwisała w powietrzu, niesiona przez kogoś na ramieniu.
A więc jednak mnie zabrali? - przemknęło jej przez myśl. Tak, pewnie właśnie tak było. Paskudny typek, ten z wcześniej, pewnie poszedł po swoich sadystycznych koleżków z woja i teraz zabierali ją ze sobą, żeby pokroić sobie anielskie ciało na kawałki, pobawić się wnętrznościami i robić jakieś inne chore eksperymenty. Zaprotestowałaby nawet przeciwko tak haniebnemu traktowaniu osoby konającej, ale nie miała siły nawet utrzymywać powiek otwartych, a co dopiero mówić lub walczyć o wolność. W myślach jednak przeklinała dzień, w którym zachciało jej się robić za Matkę Teresę, bo najwidoczniej chęć pomocy zawiodła ją prosto do zguby. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że zdechnie jeszcze zanim zdążą ją rozkroić, albo że do tego czasu straci czucie i przynajmniej skona bez fajerwerków bólu. Była cała podrapana, w ranach miała żwir i piach, użycie mocy wyczerpało ją prawie całkiem. W tej chwili była chyba najbardziej bezbronną istotą na świecie, mogąc tylko myśleć, a i to w pewnym momencie zaczęło sprawiać jej trudności.
- Brgh - mruknęła wreszcie, dając pierwszą wyraźniejszą oznakę życia. A niech tam, już pal licho, niech wiedzą, że nie dała się tak łatwo. Czuła energiczne poklepywanie po twarzy, na co uchyliła znów oczy, napotykając przed nimi rozmyty obraz jakiejś kobiety. Rozmyty nie tylko dlatego, że Isabel nadal nie była do końca przytomna i ledwie widziała, ale też dlatego, że w tym samym momencie kolejny wybuch strząsnął ziemią.
- Hr - charknęła znowu, co można było interpretować zarówno jako "spierdalajmy", "zostawcie mnie", jak i "mam ochotę na dżem", choć to ostatnie było rzecz jasna najmniej prawdopodobne. Pewnym było natomiast to, że powinni się stamtąd jak najszybciej zmywać. Walka co prawda powoli dobiegała końca, jednak żołnierze SPEC najwyraźniej nie zamierzali pozostawiać żadnych ocalałych. Przebywanie na miejscu starcia było coraz bardziej niebezpieczne i z każdą sekundą spędzoną nieruchomo malały ich szanse na to, że wyjdą z tego cało.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Lokstar, musimy stąd wiać - warknęła w stronę upadłego, który absolutnie zgodził się z wymordowaną. Cała trójka postanowiła wycofać się i zbiec z areny - pomimo przegranej większość uciekała z niemałą satysfakcją, wszak oni, desperaci nie dysponowali tak ogromną ilością broni i opancerzenia. Mimo wszystko popisali się odwagą i męstwem, stając do walki i mszcząc się za swych pobratymców. Marcelina, Lokstar i Dżerard zaś zadowolili się uczuciem małej zemsty - w końcu cała trójka otrzymała od niebieskich ogromne pokłady cierpienia i zadawanego bólu.
Po kilku krokach Marcelina poczuła szarpnięcie za kaptur od bluzy. Ponieważ w tamtym momencie biegła jako ostatnia, nikt nie dostrzegł, jak jej sylwetka znika za grubym murem. Nieprzyjemne targanie za gardło poskutkowało głośnym chrząkaniem i uczuciem duszenia, przez co wymordowana wymachiwała bezradnie rękami i próbowała wyrwać się ze stalowego uścisku. W końcu oprawca popchnął ją na ziemię. Dziewczyna uniosła wzrok, odsłaniając ze złości i zaskoczenia kły. Stał nad nią jasnowłosy mężczyzna.
Dopiero po chwili udało jej się rozpoznać jego osobę. Przecież to jeden z dłużników jej kasyna! Wstała powoli, zaciskając pięści. Zapewne człowiek ten był pewny wygranej tylko z powodu płci Marceliny. Już niedługo miał się przekonać o błędzie, w którym się znalazł i w beznadziejności sytuacji, z której będzie desperacko próbował się wykaraskać. - Witaj, Marcelinko - jego żółte, krzywe zęby wywołały odruch wymiotny dziewczyny, która powstrzymała się od zbędnego komentarza. Rozumiała, że nie wszyscy posiadali dostęp do szczoteczki, pasty do zębów, nitki dentystycznej czy dentysty (tak, dentysty, nie kowala!) Dziewczyna prychnęła, spoglądając na blondynka. Co teraz zrobisz, durny kociaku? - Nie mam broni, kochaniutka - uniósł otwarte dłonie w zwodniczym, pokojowym geście, uśmiechając się krzywo. - Nie chcę Cię przecież zabić w tak prosty sposób. - po tych słowach kilkakrotnie strzelił palcami. Był doskonałym aktorem i świetnie grał, lecz na Marcelinie nie zrobiło to absolutnie żadnego wrażenia. Kiedy zza murów wyłoniły się ciemne, kotowate mary, przerażony zbladł i stracił swoją pewność siebie. Uciekając, przewrócił się kilkakrotnie, nawet nie odwracając się za Marceliną. - Ja pierdole... - westchnęła ciężko, odchodząc w przeciwną stronę. Los sprzyjał jej - na rogu wpadła niemalże na Lokstara, który zdenerwowany wrócił w to miejsce i szukał przyjaciółki. Z ulgą spojrzał na wymordowaną. - Chodź, Dżerard na nas czeka. Spierdalajmy stąd! - powiedział, ciągnąc Marcelinę do przodu. Biegli kilka minut, aż w końcu wbiegli na małą polanę gdzieś w głębi lasu. Zostawili za sobą poligon - wiedzieli jednak, że s.spec urządzą sobie teraz odwet w postaci polowania. Będą chcieli złapać niedobitków.
Dziewczyna podeszła do leżącej dziewczyny, chcąc dowiedzieć się, kim jest niewiasta, którą los postawił im na swojej drodze. Patrzyła na nią długo, próbując przypomnieć sobie jej twarz. Ta jednak kompletnie nic jej nie mówiła... nie zastanawiając się dłużej, Dżerard chwycił długi patyk i jego końcem podziubał w bok anielicy. - Kij tam wie, co to za dziewka. Może być stworem większym ode mnie, diabłem wcielonym czy coś. - po tych słowach odrzucił patyk. Jeśli to faktycznie bestia w niewinnym ciele, taki kawałek drewienka nie przyda się wielkoludowi na nic. Poza tym mężczyzna takiej postawy prezentował się z podobną bronią dość... śmiesznie. - Jak ma się miękkie serce, to trza mieć twarde dupsko. - dodał mądrze, po czym splunął gdzieś za siebie. - Hmm... zjedzmy ją. - stwierdził w końcu, obejmując się za brzuch. Marcelina skrzywiła się lekko, spoglądając na leżące ciało. Pomijając fakt, iż nie należała do wesołego grona kanibali, tak wątpiła szczerze, czy leżącą stertą kości można się było faktycznie najeść.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Prawda była taka, że po całej tej aferze mniej od niej będą w stanie powiedzieć tylko trupy, chyba że któremuś jednak zdarzy się obudzić w nowej, lepszej formie. Isabel nie była najprzytomniejsza podczas części zajścia, a i te fragmenty, podczas których była absolutnie wszystkiego świadoma, obecnie zakopywały się głęboko w mule pamięci, przyprawiając blondynkę o wrażenie, jakby zatrzymała się w czasie, jednocześnie może cofnęła albo wyrwała do przodu. Nie miała pewności w którym momencie swojego życia się znajduje, w jakim miejscu przestrzeni i co do cholery robi; to, że wisi przerzucona przez bliżej nieokreślone coś było dość intuicyjne, jednak wszelkie inne dane kłębiły się w gęstej zupie chaosu bodźców, które przemykały jej jakoś tak nieprzytomnie, myląc się w czasie i kolejności. Najpierw był krzyk czy wybuch? Łomotanie w głowie czy rwący ból rozszarpanej rany na plecach?
Świat był jednocześnie feerią brudnych barw i całkowita ciemnością, łoskotem najróżniejszych dźwięków i absolutną ciszą, rozdzierającym bólem i całkowitą niewrażliwością.
Generalnie, szło od tego oszaleć, ale z zewnątrz Isabel wyglądała bardziej jak szmaciana lalka. Niezdolna do ruchu, mowy, nawet myślenia, w takim osobliwym stanie przetrwała cała ucieczkę. Co ciekawe, kiedy została rozłożona poziomo na ziemi, zaczęła wreszcie odzyskiwać zdolność do funkcjonowania na najbardziej podstawowym poziomie. Uchyliła oczy, najpierw lekko z powodu wdzierającego się agresywnie do źrenic światła, potem nieco szerzej - gdy strumień fotonów został nieco przyhamowany przez kobiecą sylwetkę. Jak przez mgłę połączyła jej osobę z tą, która wcześniej próbowała ja ocucić. Tak, to mogła być ta sama dziewczyna, choć Is na pewno nie dałaby za to głowy. W tej chwili pewnie nie założyłaby się nawet o własne imię, bo i to mogło jej się przypadkiem pomerdolić. Zaraz potem skierowała wzrok na faceta, który postanowił sprawdzić jej skilla w byciu piniatą i pewnie srogo się zawiódł, bo anielica prezentowała zerowy poziom zdolności w wysypywaniu z siebie słodyczy. Na dźgnięcie kijem tylko mruknęła z dezaprobatą.
- Powodzenia - mruknęła w końcu, gdy rosły mężczyzna zasugerował wykorzystanie jej w ramach posiłku. Głos ledwie wydobywał się z jej gardła, ale już ten wysiłek pomagał ustabilizować świadomość. Obraz powoli się wyostrzał, dźwięki pozbywały się szumów, może nawet dałaby radę ruszyć ręką, gdyby jej się chciało.
- Najeść się nie najecie. A mam... lepsze... właściwości- - urwała, bo w tym momencie przyschnięte gardło odmówiło posłuszeństwa. Wysiliła się jednak na delikatny uśmieszek, trochę pobłażliwy, trochę cwaniacki.
Nie byłaby przecież sobą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spojrzała z politowaniem na Dżerarda, szybko dostrzegając ruch wykonany przez anielicę. Poruszyła się ona niepewnie, wyrażając cicho niezadowolenie z dźgnięcia kijem; mruczała coś pod nosem tak niewyraźnie, że Marcelina dopiero po chwili zrozumiała sens wypowiedzianych z trudem słów. Lokstar podszedł do niej i kucnął przy jej zmęczonych zwłokach, dopalając papierosa i odrzucając go. Dżerard z niesmakiem przygniótł wciąż płonącego peta dymem, chcąc uniknąć ewentualnego pożaru. Wiedział, że Lokstar był miłośnikiem ognia i gdyby tylko mógł, wylizałby go do ostatniego płomienia. - O, proszę - parsknął, oglądając dokładnie kobietę. - Od kiedy to pierzaści rwą się do walki? - Marcelina uniosła brwi. Anielica na polu walki? - Skąd wiesz, kim ona jest? - zapytał nagle Dżerard, krzyżując ręce na piersi. - Bo sam nim jestem - odwarknął Lokstar, posyłając mu krzywe spojrzenie. - Wy tego nie wyczujecie, skoro jedynym aniołem w Waszej rodzinie była prababka, w dodatku upadłym.
Fakt, pomyślała wymordowana. Zarówno ona, jak i jej najbliższy kuzyn Dżerard nosili w sobie zbutwiałą krew upadłej anielicy - nie mogli nawet otworzyć swych czarnych skrzydeł, bo te nie dość, że rozrywały na nowo zabliźnione rany na plecach, to w dodatku ich ruchy powodowały kolejne spazmy bólu. Marcelina skrzywiła się na samo wspomnienie, choć ostatni raz, gdy zdecydowała się na to odbył się w wieku trzynastu albo czternastu lat. Wspomniana już prababka Felicja starała nauczyć się zarówno Marcelinę, jak i Dżerarda sztuki latania, niestety, zmieszana krew zrobiła swoje. Jedynie córka jej, babka Jagoda, była jeszcze w stanie otwierać skrzydła i wesoło poznawać nieboskłon. Szczęściara.
Za to Lokstar i jego nieżyjący już brat byli upadłymi aniołami z pierwszej krwi. Wyczuwał on innych pierzastych bez najmniejszego problemu. I nie darzył ich nawet najmniejszą sympatią. - Nie tknąłbym Cię nawet złamanym kijem - powiedział w końcu Lokstar, wstając i bez najmniejszego wzruszenia odchodząc kilka kroków. - Zostawmy to zgniłe truchło. Chodźmy stąd, bo nas w końcu przedziurawią serią z automatów! Aniołki powinny znać swoje miejsce, jebane złamasy - dodał, i choć w jego głosie nie słychać było żadnych emocji, Marcelina doskonale wyczuwała jego rosnący gniew. Rozumiała, że ten nie znosił aniołów - ona sama nie darzyła ich większą sympatią. - Co tu robisz? - spytał w końcu Dżerard, który - w przeciwieństwie do pozostałej dwójki - miał neutralny stosunek do pierzastych. Wymordowana zaś nie poruszyła się - interesowała ją bowiem odpowiedź anielicy na pytanie kuzyna. W końcu to była walka między wymordowanymi a niebieskimi. - Nie słyszałam, by anioły otrzymały zaproszenie na naszą zabawę. - przyznała w końcu Marcelina. Niechęć do szlachetnej rasy wzięła jednak górę.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Im dłużej przysłuchiwała się rozmowom wesołej ferajny, tym bardziej na jej wymęczonej twarzy pojawiał się wyraz z gatunku przestańcie wreszcie pierdolić od rzeczy. Aż korciło, by wypomnieć jednemu z koleżków, że w gruncie rzeczy sam się przyznał do bycia jednym z... jak to określił? Jebanych złamasów? No tak, bo grunt to konsekwencja. Generalnie trochę chciało jej się już śmiać, bo leżała w bezruchu na ziemi gdzieś pośrodku niczego, a nad nią trójka mieszkańców Desperacji debatowała nad tym, jakie przysługiwało jej prawo do włączania się w walkę. A co ich to w ogóle obchodziło? Ile bójek wywiązywało się w ogóle bez powodu? Może któryś z walczących podeptał jej rabatkę i chciała się zemścić - doprawdy, nikomu nic do tego. Ale wystarczyło, żeby ktoś poczuł anielską krew i nagle cała sprawa nabierała nowego wymiaru, choć sama Isabel nigdy nie była w Edenie. Nie trzymała z aniołami. Jedynego na tyle upartego, by wciąż próbował walczyć o jej zagubioną duszyczkę uparcie ignorowała. Stonował zresztą trochę swoje opiekuńcze zapędy, odkąd zostawiła mi na rękach szereg różowych blizn po cierniach. Sama o sobie nie myślała jako o aniele. Widziała własne skrzydła tylko kilka razy w życiu, a lot nadal był dla niej zagadką. Nie potrzebowała go, a przede wszystkim - nie chciała. Wolała zapomnieć o tym, kim jest, jednak anielska natura jak na złość odzywała się wciąż i wciąż w jej charakterze, popychając do podobnych głupot, jak tamtego dnia.
- Co tu robię? - Prychnęła krótkim śmiechem, kierując nieco przymulone spojrzenie na mężczyznę. - Jak widzisz, leżę. Sam żeś mnie tu przytargał.
Też mi pytanie, dopowiedziała jeszcze w myślach. Może i ryzykownie było igrać z bandą, która miała nad nią przewagę w sile i liczbie, ale w tej chwili było jej już jak najbardziej wszystko jedno. Przynajmniej będzie szczera.
- Co was to moje bycie aniołem tak strasznie przejmuje? Mogę sobie być aniołem, człowiekiem albo jebaną wróżką-zębuszką i nic wam do tego - mruknęła, sfrustrowana. - Nie pchałam się na tę imprezę. To bardziej wy wleźliście mi w trasę. Jeden facet srogo oberwał, był umierający. Wyleczyłam go. Uciekł tuż przed wybuchem i mam nadzieję, że rozjebał tego typa, co rzucił granatem.
Ciche westchnienie wyrwało się jej z płuc. Po co ja się do cholery nędzy w ogóle tłumaczę?
- Także wybaczcie, że swoją prezencją zakłóciłam przebieg waszej uroczej, kameralnej imprezy, jak widać dostępnej tylko za imiennymi zaproszeniami. A skoro już ustaliliśmy, że się nie polubimy, to możecie spierdalać i dać mi zdechnąć w spokoju. Hm?
Ta dyskusja chyba naprawdę nie prowadziła donikąd, a Thayer miała coraz większe trudności z wydobywaniem z siebie głosu. Skoro wesoła gromadka miała do niej tak liczne "ale", równie dobrze mogli jej w ogóle nie wyciągać z gruzu. Posiłek stanowiła żaden, nie miała przy sobie nic cennego, rozrywka też z niej raczej kiepska. A kłócić się z uprzedzonymi do siebie typami tym bardziej nie miała siły, ni zamiaru. Jeśli miała w tym miejscu dokonać żywota, to bez ciśnienia podniesionego słownymi przepychankami.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dżerard prychnął, obrzucając anielicę wzrokiem przepełnionym litością. Postanowił nie odzywać się i nie odpowiadać - należał do osób spokojnych i stroniących od niepotrzebnych walk słownych. Lokstar należał do bardziej narwanych osobowości. - Nie wszyscy przepadają za pierzastymi, panieneczko - powiedział, piorunując ją wilczym wzrokiem. - Panieneczce się pierdoli w główce - parsknął, podchodząc do niej i schylając się. Jego zakazana, dość specyficzna gęba wzbudzała strach - upadłe anioły z pierwszej krwi posiadały aurę, która rozsiewała niepokój. On miał ją wyjątkowo mocną, co w połączeniu z dość demonicznym głosem i linczującym wręcz spojrzeniem budowało postać, z którą mało kto chciał dyskutować. - Może i ten kretyn uratował Twoje dupsko, znów bawiąc się w dobrego obywatela - nawet nie spojrzał na wspomnianego założyciela kasyna, w którym on sam pracował - Nie przepadamy za Wami, pierzaści. - wzruszył ramionami, wstając w końcu i tracąc zainteresowanie anielicą. Według Lokstara prawdziwą godność noszą tylko złe aniołki; białowłosy podrapał się po gęstej czuprynie i obrzucił Marcelinę zaciekawionym spojrzeniem. - Co teraz, Marcelinko? - zapytał, wsłuchując się w odgłosy nieprzerwanej, w dodatku zbliżającej się walki. - Lepiej się pospieszmy. Zrobiliśmy, co trzeba było, skopaliśmy parę tyłków, pokazaliśmy, że jesteśmy coś warci i że nie można do nas tak po prostu strzelać. - wyciągnął ze spodni swój ulubiony pistolet pochodzenie szwajcarskiego, odbezpieczył cacko, po czym uniósł go i pogładził.
Marcelina nie poruszyła się, dopalając papierosa. Opierając się o ścianę, odrzuciła go, po czym wyciągnęła swoją Billie Jean. Podobnie jak przyjaciel, odbezpieczyła broń i posłała Lokiemu krnąbrny uśmiech. Lokstar odwrócił się raz jeszcze, znów posyłając anielicy krzywy wzrok. - Nie takim tonem, pierzasta - warknął, podsuwając pod jej brodę pistolet. - Spierdolimy wtedy, kiedy będziemy mieć na to ochotę. Żaden aniołeczek nie będzie nam dyktował, co mamy robić i kiedy. - dodał, opuszczając pistolet i odwracając się tyłem do anielicy, po czym rzucił jeszcze: - Wstawaj, idziesz z nami.
Marcelina nie wtrącała się, choć zastanowił ją powód decyzji Lokstara. Po co im dodatkowa osoba do trzyosobowej ekipy tyłków ewakuującej się z pola najbardziej bezsensownej walki? Westchnęła głośno, chowając Billie Jean i podchodząc do anielicy. Podała jej dłoń, by ta mogła wstać. - Jeśli rzeczywiście chcesz zdechnąć, to lepiej zrobić to w bardziej klimatycznym miejscu. Osobiście nie chciałabym wyzionąć ducha, gdy zaledwie kilka sekund wcześniej typ jego pokroju obrzucił mnie gównem. - parsknęła, wskazując na Lokstara. Mężczyzna uniósł lewą brew, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Weź podaj palec, a ujebie całą rękę, a na końcu jeszcze opluje... Kobiety.
Nagle jedna ze ścian nieopodal czwórki runęła z głośnym hukiem. Z tonu kurzu wyłoniły się sylwetki pancernie uzbrojonych żołnierzy. Ups.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Naprawdę, nie obchodzi mnie zdanie samozwańczych uchodźców z Krainy Rozumu - odgryzła się zaraz po wywodach Lokstara, uparcie obrzucając go pogardliwym spojrzeniem. Jak ty komu, tak on tobie. Gdyby nie próbowała oszczędzać sił, pewnie by się nawet zaśmiała z jego głupiego podejścia do życia. Nie znał jej, niczego o niej nie wiedział, a jednocześnie tak łatwo przychodziła mu ocena. Tak łatwo zakwalifikował ją do grupki Edeńskich pacyfistów-naiwniaków, od których stroniła całe życie i z którymi wcale się nie identyfikowała. Jedynymi aniołami, którzy otrzymali jej bezwarunkowy szacunek, byli jej właśni rodzice. Z tym nie dyskutowała, bo przecież kochała ich bardziej niż kogokolwiek. Dopiero kiedy zginęli, wszystko się poprzewracało. Wiedziała jednak, bo uczyli jej tego już kiedy stawiała pierwsze kroki, że rasa w gruncie rzeczy nie ma żadnego znaczenia. Człowiek czy wymordowany, anioł czy inne stworzenie, każdy miał swój charakter, swoje wady i zalety, zawsze swoje za uszami. Nikt nie mógł sobie zdobyć jej uznania tylko dlatego, że miał skrzydła, tak samo nie skreślała nikogo, komu zdarzyło się złapać słynnego wirusa X. Drażniło ją więc, kiedy ktoś tak perfidnie wypominał jej przynależność do grupy, od której się bardzo wyraźnie odcięła. Nie potrzebowała Edenu, nie zamierzała nigdy się tam wybierać, nigdy nie rozwijała swoich skrzydeł. Jedynym tak naprawdę aspektem swojej anielskości, do którego się przyznawała i który akceptowała, były jej moce.
- Zanim rzucisz w moja stronę kolejnym komentarzem, zastanów się, kim sam jesteś - wycedziła przez zęby, gdyż lufa pistoletu podsunięta pod brodę utrudniała jej szersze otwieranie ust. Choć zdziwiła się, słysząc kolejne słowa, uniosła tylko brwi i uchyliła szerzej oczy, spoglądając za odwróconym od niej teraz mężczyzną.
Co za żałosny, denerwujący typek.
Przyjęła jednak pomocną dłoń ze strony drugiej dziewczyny. Bez dodatkowego oparcia pewnie nie podniosłaby się z ziemi, bowiem rana na plecach nadal przeszywała ją rozdzierającym bólem. Zasklepiała się szybciej niż u normalnego człowieka, jednak Isabel straciła sporo krwi. Ledwie stanęła na nogach, wizja świata przekrzywiła się gwałtownie i tylko ostatnim przebłyskiem świadomości ocaliła się przed kolejnym upadkiem. Zamrugała nieco szybciej, próbując przegonić mroczki sprzed oczu i odzyskać zdolność widzenia. w tym samym momencie rozległ się huk, w powietrze wzbiły się kłęby pyłu. Wzrok zarejestrował sylwetki uzbrojonych ludzi, ciało zareagowało odruchowo. Cofnęła się o krok, omal nie wpadając na kogoś - mniejsza już, kogo. Pierwszą rzeczą, o której pomyślała, była próba obrony. Żołnierze byli zbyt blisko, więc gdyby czwórka Desperatów rzuciła się do ucieczki, tylko ułatwiłaby zadanie strzelcom. Umysł anielicy już przebiegał przez glebę, przeszukując piach w poszukiwaniu czegokolwiek organicznego, choćby najbardziej zaschniętego, przygniłego, zakopanego głęboko pod warstwami jałowej gleby. Nie minęła sekunda, nim w głowie blondynki zabłysnęła charakterystyczna żaróweczka, powodując gwałtowny gest wyrzucenia jednej ręki do góry. Wraz z unoszącą się dłonią, spod ziemi wyskoczyło drzewo. Nie miało liści, tylko przysuszone gałęzie, jednak te wciąż pogrubiały się i rozszerzały, blokując drogę i widoczność przynajmniej jednemu czy dwóm żołnierzom. Wszystko to wydarzyło się w przeciągu ledwie chwili, jak mrugnięcie okiem; działała instynktownie, nie dając sobie czasu na myślenie. Wiedziała jednak, że lada moment trzeba będzie wiać z podskokach, choć nijak nie miała siły nawet stać, a co dopiero biec.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przewróciła oczami, podobnie zresztą jak jej kuzyn, Dżerard. Znali Lokstara i jego słabość do podobnych wywodów, najczęściej po prostu ignorowali podobne zaczepki. Obydwoje wiedzieli też, że upadły anioł szybko nudzi się i po prostu odpuszcza - tak było i tym razem. Zresztą - cała uwaga białowłosego skupiła się w tamtym momencie na kolejnym kłopocie, który zaskoczył całą trójkę. Wszyscy byli pewni, że zostało im co najmniej kilka minut.
Widocznie znów popełnili wciąż powtarzany błąd... pozwolili sobie zaufać swemu największemu wrogowi. Pędzący czas był wręcz słodko bezlitosny.
Mieszkańcy desperacji, którzy witali na jej szarym apogeum od dłuższego czasu musieli posiadać w rękawach tę jedną cechę. Refleks. To on pozwalał wystarczająco szybko dostrzec zagrożenie i albo je wyeliminować, albo po prostu mu umknąć. I tym razem zasada ta sprawdziła się - cała czwórka niemalże w tym samym momencie wyeksponowała swój asortyment obronny. Dżerard trzymał w dłoni lekko zardzewiałą, acz niezwykle zadziorną siekierę mając w pogotowiu mały pistolet; Lokstar wycelował we wrogów wcześniej wyciągniętą już broń, a jego druga ręka płonęła wściekłym ogniem. Marcelina zaś, jeżąc się złowrogo chwyciła za Billie Jean i wycelowała przed siebie. Jej skóra pokryła się ciemną, gęstą i zimną zasłoną, która sunęła po jej powierzchni niczym aksamitna tkanina. Gdzieś za czwórką rozległy się szepty i chichoty, które przeradzały się w głośniejszy śmiech.
Było ich dziesięciu. Mieli obraną strategię, którą realizowali bez chociażby poszarpanego szeptu wątpliwości; doskonale wyszkoleni wojskowi ruszali się niczym doskonale zaprogramowane maszyny. Dwójka rzuciła się na Lokstara, bez ostrzeżenia pakując w upadłego serię pocisków; ten jednak nie miał najmniejszego zamiaru oddawać się bez walki - rozłożył swe czarne, niemalże stalowe skrzydła i odbił kilka, unikając pozostałe. Nim żołnierze zdołali podejść na bliższą odległość, Loki poczęstował ich ognistym pocałunkiem; ognista kula prawie zmiotła dwójkę.
Trzech następnych wybrało Dżerarda. Strzelali i krzyczeli, nie wahając się ani przez sekundę; wymordowany postanowił porzucić ludzką postać. Rzucił siekierę, celując w pierś jednego z wojskowych, po czym przybrał swoją drugą, znacznie potężniejszą postać. Czarny niedźwiedź wściekle rzucił się na resztę i niemalże ich staranował, tnąc powietrze swymi ogromnymi, zakrzywionymi szponami.
Pozostała trójka zajęła się dziewczynami. Marcelina skupiła się na pierwszym; ten bardzo szybko upadł, krzycząc i trzymając się za głowę. Drugi szybko dostrzegł dziwną reakcję kolegi - wycelował w wymordowaną i strzelił kilkakrotnie. Ta jednak bez problemu odbiła pociski, tworząc przed sobą telekinetyczną barierę. Była w doskonałej formie, dlatego jej moce działały bez szwanku. Pociski nie zdążyły nawet upaść, a na arenę wkroczyły ciemne jaguary, których kończyny rozpływały się niczym u widm, a wśród czarnej mazi tworzącej ich ciała wyróżniały się tylko świecące, błękitne ślepia pozbawione źrenic. Siedem widm zaczęło atakować pozostałych żywych niebieskich, na chwilę zajmując ich uwagę. Reszta mogła uciekać - nie mieli jednak zbyt wiele czasu. Niedługo pewnie pojawi się tu więcej wojskowych.

Spoiler:
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dziesięciu przeciwników przeciwko czwórce - układ nierówny, ale jak widać wcale nie rozstrzygający. Choć żołnierze SPEC mieli przewagę w liczbie, ich cele nie były głupawą zwierzyną, oczekującą biernie na nadejście ciosu. Pojawienie się oponenta poderwało Desperatów do pełnej gotowości, prowokując do użycia pełni otrzymanych od losu zasobów. Isabel, choć znacznie osłabiona po poprzednim wypadku, nie zamierzała chować się po kątach i pozwolić, by jej przypadkowi towarzysze odwalili całą robotę. Już wystarczyło, że typki patrzyły na nią jak na istotę gorszego sortu. Nie musiała im niczego udowadniać i nie taki miała cel, jednak bierne przyjęcie roli, w której próbowali ją widzieć, nie wchodziło w grę. Nie była damą w opresji ani pieprzoną księżniczką w wieży. Też miała swoje życiowe doświadczenia i parę stuleci na karku.
W chwili obecnej jakby "przełączyła się" na innego rodzaju czucie. Wzrok rejestrował ataki mundurowych, znajdujących się dookoła sojuszników i elementy otoczenia, słuch chłonął odgłosy wystrzałów, kroków, krzyków; umysł był jednak w innym miejscu, podążając za przecinającymi powietrze ze świstem gałęziami, które z każdą sekundą rozrastały się coraz bardziej, sięgając kolejnych przeciwników. Ledwie któryś stracił orientację, próbując uniknąć ognistego ataku czy łapy potężnego niedźwiedzia, zostawał złapany w żelaznym uścisku przesuszonego drewna. Korzenie starego drzewa z zawrotną prędkością ryły ziemię pod stopami żołnierzy, pozbawiając ich równowagi. Także ci, których skutecznie rozproszyły ból czy cienie, w końcu mieli skończyć uwięzieni w objęciach drzewa. Teraz osiągało ono już całkiem imponujące rozmiary i gdy w końcu napastnicy zostali jako-tako odcięci od możliwości kontynuowania ataku, Thayer ledwie oddychała. Wspólne działania kupiły im nieco czasu, jednak nie ulegało wątpliwości, że ten malutki oddziałek to jeszcze nie było wszystko. Oni zawsze musieli chodzić takimi wielkimi stadami, jakby bali się wyściubić nosa za mury bez całej rzeszy koleżków. Nic tylko banda tchórzy, którzy pozostawieni samym sobie, na Desperacji nie przeżyliby tygodnia.
- Chybaczaswiać - bardziej świsnęła niż powiedziała, biorąc wreszcie głęboki wdech. Chociaż używanie mocy było dla niej naturalne, wywoływało podobny efekt co dźwiganie worków z cementem przez cały dzień, w upalnym słońcu. Dołączyć do tego krwawiącą wciąż jeszcze ranę z wcześniej i nietrudno się domyślić, że dla Isabel to był ostatni dzwonek.
Teoretycznie mogłaby im teraz zwiać; teoretycznie, bo wtedy chyba nie byłaby sobą. Odkąd wygadany aniołeczek arbitralnie zarządził przyłączenie branki do towarzystwa, była wręcz niezdrowo ciekawa jego powodów. A może spodziewał się, że zaprotestuje? Z czystej przekory gotowa była trzymać się trójki Desperatów, dokądkolwiek by się teraz nie wybierali.
Kierunek narzucał się sam - w nogi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach