Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

CZAS: początek sierpnia.
MIEJSCE: szkoła wojskowa w M3. Północna część miasta.
POSTACIE: Hachirō - trener, Kyōryū - rekrut, uczeń + ewentualni NPC.
UMIEJĘTNOŚĆ: broń palna.
KATEGORIA: C.
WYMAGANIA: 18-20 postów we własnym zakresie w wątkach pobocznych; min. 6-8 postów na fabule.


 Lato w M3 zapowiadało się upalnie i Rūka przez krótką chwilę żałował, że jego szkoła nie zakłada przerwy jako takiej – choć wydawałoby się, że wojskowi powinni być lżej traktowani w kwestii testów, rzeczywistość okazywała się brutalniejsza. Nie tylko czuł na swoim karku gorące sapanie nauczycielki od fizyki, która z każdym błędem gotowa była dorzucić dodatkowe PIĘĆ POMPEK, ŻOŁNIERZU, ale powoli zaczynał przesiąkać zmęczeniem. Nie. Wyczerpaniem.
 Ostatnie zajęcia były tym bardziej zaskakujące. O ile pierwszy semestr przeminął raczej spokojnie i balansował na granicy między masą treningów sprawnościowych a nockami zarywanymi na wkuwaniu słówek z angielskiego, tak wczoraj...
 Rūka przesunął nadgarstkiem po czole.
 Wczoraj pierwszy raz wciśnięto im w ręce broń.
 Oczywiście, szkoła dla rekrutów miała prosty system. Początki były śmiechu warte – to prawie jak przejście do klasy sportowej, gdzie prócz codziennego zmagania się z matmą i historią Japonii dorzucają parę lekcji WF-u gratis. Ale teraz? Teraz nie był do końca pewien, czy malowało się to tak, jak sądził. Czy na serio było to takie śmiechu warte.
 Szkoła nie odsłoniła przed nimi wszystkich tajemnic – najwidoczniej nie mogła. Pierwsze miesiące to czas na selekcję. Już połowa klasy odpadła. Wypisywano się z głupich powodów. Kontuzja, uraz psychiczny, wymęczenie organizmu, bezsenność, stres, nerwica, depresja. On został, bo cięty język trenerów i rygor nie robiły na nim wrażenia. Zdawał sobie sprawę, że to i tak wierzchołek góry lodowej i jeśli teraz nie zaciśnie zębów, dalej po prostu nie da rady.
 Bo dalej będzie gorzej.
 Wczoraj było gorzej.
 Do teraz drżały mu ręce – może dlatego tak mocno zaciskał je w pięści. Nie potrafił wyprzeć z umysłu wspomnień tych wszystkich ludzkich twarzy, które śmigały mu tuż przed nosem podczas symulacji. Od niedawna pieczę nad rekrutami sprawował trener... tymczasowy. Prawdopodobnie były lub zawieszony wojskowy – przynajmniej takie plotki chodziły po kampusie. Rūka nie miał na jego temat wyrobionego żadnego zdania, jednak nie ukrywał, że gdy Hachirō Moroi bez zbędnych ceregieli kazał mu się zjawić tutaj – na drodze prowadzącej do strzelnicy, nerwy spięły mięśnie i zesztywniały mu ramiona. Stał jednak pod jednym z rozłorzystych drzew i rozglądał się ukradkiem na boki w oczekiwaniu na nieuniknione.
 Czego chciał ten rudy oszołom?

DODATKOWE: uznałem, że najlepiej będzie zacząć wątek praktycznie od początku. Uznajmy więc, że jest to tylko dzień po treningu, o którym wspominaliśmy w PW - czyli dzień po pierwszej symulowanej walce przez którą Rūka stracił w oczach Hachirō.
Jeżeli coś byłoby niejasne albo koligowałoby z charakterem twojej postaci: wal jak młotem.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Spodziewał się czegoś więcej, jeżeli chodziło o świeżą krew w wojsku. Nie, żeby było źle, ale jemu brakowało prawdziwej wyrozumiałości z paru powodów: ledwie ich znał, nie rozpoznawał twarzy i byli niesamowicie komiczni, kiedy zaliczali podstawowe wpadki w obyciu z bronią. Liczył w tym momencie na ludzi mężniejszych, naprawdę wyselekcjonowanych, na odcedzone od błota i brudu drogocenne kamienie. Jako tymczasowy trener miał ich przede wszystkim wprowadzać w tajniki posługiwania  się bronią palną i w te dotyczące sytuacji na Desperacji.
 I w sumie w jakimś stopniu był spięty.
 Nie nienawidził tych dzieciaków, jednak nie miał zamiaru traktować ich w jakimkolwiek stopniu ulgowo. Nie widział powodu do zmiany swojego podejścia — musiał sam ich przycisnąć, bo inaczej później oni zostaną przyciśnięci przez wymordowanych. Przyciśnięci do ziemi, z zębami, pazurami bądź innymi mackami ściskającymi ich gardła, ręce, nogi, z dziurami w brzuchach, z poszarpanymi ciałami. Jedynym, co będą mogli robić, to najbardziej prymitywne rzężenie, jęki, rzadziej okrzyki pozbawione treści werbalnej, niemniej jednak bogate w przekazie.
 Gdzie nie można siłą, tam trzeba sposobem? To działało w obie strony i przenikało się jak woda i sok. Moroi musiał dojść właśnie do stadium rozcieńczonego soku. Każde niepowodzenie pieczętował powtórkami do skutku, zaś jeśli go nie osiągano — karami innego rodzaju. Dodatkowe ćwiczenia jeszcze nikogo… Cóż, może i zabiły, ale wiadomo o co chodzi.
 Ale jednak mimo braku wyczucia i mimo przepełnienia sceptycyzmem wobec tych dzieciaków, Hachirō wiązał pewne nadzieje z paroma rekrutami. I tylko jeden z nich zawiódł go na całej linii. Docierało do niego, że strach był czymś naturalnym w nowych i zupełnie obcych sytuacjach, szczególnie gdy na szali stało życie lub strzelenie do kogoś. Tutaj nie było to tak dosłowne, a jednak symulacje były dość dosadne.
 Kazał mu zostać, natomiast sam jeszcze sprawdził wyniki poprzednich testów. No tak, zgadzało się na pewno wszystko. Znaki, jakimi zapisano miano Kyōryū Rūki przeczytał kilkukrotnie i przewertował listę rekrutów, czy czasem się nie pokrywają z cudzym nazwiskiem. Westchnął głośno, zaciskając usta w cienką kreskę po chwili.
 Ruszył na spotkanie z dzieciakiem.
 – Kyōryū – Odezwał się donośnie, będąc spory kawałek drogi od niego. Lada moment jednak wyrównał dystans między nimi. – Nie chcę cię zniechęcać, ale zjebałeś. Co to miało być? Masz fantastyczne wyniki, wiesz? Twoje testy sprawnościowe były wyjebane w kosmos. Masz świetne predyspozycje do bycia żołnierzem. Chcesz  to spierdolić i robić całe życie za jakiegoś hydraulika czy innego Boba budowniczego? Weź się w garść, chłopie. Bo spotka cię albo los byle kogo albo jakiś wymordowany postanowi wziąć w garść twoją czaszkę. – Mówił wciąż ostrym tonem, nie miał zamiaru dawać mu ani chwili na odetchnięcie czy zaprzeczanie po drodze. Rūka musiał być  twardy, a droga do tego prowadziła przez omijanie przeszkód, likwidowanie ich bądź przyjmowanie ich na siebie.
 – Zaszedłeś daleko. I albo się starałeś albo jesteś absolutnym wirtuozem wojskowości. Byłeś tu wcześniej, ale oblałeś semestr? I wróciłeś, bo wiedziałeś, czego się spodziewać? A tu niespodzianka. Chyba, że chodzi tu o coś innego. O co? Dlaczego ci nie szło? – Przyszła kolej na bombardowanie teoriami i pytaniami. Mrużył oczy, przybierając przy tym niezadowoloną minę. Nie chciał odpowiadać ani przed przełożonymi za bycie beznadziejnym trenerem, ani nie chciał mieć potem na sumieniu życia żadnego z dzieciaków.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chyba gdzieś podskórnie tego właśnie się spodziewał. Kiedy ujrzał mężczyznę, wnioski nasuwały się same, a kiedy Moroi wypowiedział pierwsze słowa – twierdzenie zostało tylko przypieczętowane w ramach formalności. Zjebałeś. Jak na złość chciało mu się śmiać, gdy padło to dobitne stwierdzenie. JA zjebałem? Do jasnej cholery, jak ktokolwiek miał być na to przygotowany? Na prezentacjach wyświetlano bestie żywcem wyszarpane z gier komputerowych. Dostrzegał na slajdach rysy zwierzęce. Paszcze. Pazury. Ogony. Błoniaste skrzydła i wydłużone szyje obwisłe jak u jaszczurek. A potem założono mu kask, kazano opuścić okulary. Wpierw stał w pustym, białym pokoju, a potem ktoś pstryknął włącznik i nagle znalazł się na martwej planszy pełnej gruzów. Zza kamieni wyłoniło się kilka głów. Niektóre naprawdę przerażały – były tymi wszystkimi potworami, które wyślizgnęły się spod łóżek i zza szaf i stanęły przed nim obnażając zęby i pokazując szpony. Ale poza tym? Poza tym dostrzegł dziewczynkę ubraną w brudną od kurzu czerwoną sukienkę, kątem oka widział mężczyznę w okularach, który podnosił się z kucek i sięgał do pasa, by wyszarpać z pokrowca broń. Zbliżały się do niego nie tylko monstra na podobieństwo koszmarów – otaczali go też ludzie. Miał im strzelać między oczy? Po tych wszystkich wzniosłych przemowach, w których wbijano mu do łba, że ludzi się broni, a nie ich uśmierca?
Milczał jednak uparcie podczas... czego? Reprymendy? Ochrzanu? Psychicznego linczu? Rūka wykrzywił się lekko, gdy wreszcie padło pytanie, na które nie chciał odpowiadać.
Dlaczego ci nie szło?
Dlaczego, do diabła, wyjebałeś się na prostym asfalcie?
- To się więcej nie powtórzy – wycharczał przez zęby, obrzucając ciemnym spojrzeniem twarz mężczyzny. Wszystkie jego mięśnie napięte były do ostatniego włókna – jakby był święcie przekonany, że Hachirō tylko gra na czas; że w rzeczywistości pod ubraniem trzyma nóż i zechce mu udowodnić, że wbrew temu, co myśli, naprawdę przegrał nie pociągając wtedy za spust. Przegrał, bo nie uśmiercił człowieka.
Przez chwilę szedł w kompletnej ciszy, jakby samo zapewnienie, że więcej się nie zawaha, zakończyło temat i ociepliło stosunki między nimi – nie, żeby wcześniej były chłodne. Wcześniej po prostu nie było ich wcale. Teraz natomiast miał nieodparte wrażenie, że z każdym stawianym na drodze krokiem jednocześnie oddala się od celu. A przecież, formalnie rzecz biorąc, szedł naprzód. Chociażby z tego tytułu wcale by się nie zdziwił, gdyby Moroi jawnie wyznał, jak bardzo w tym momencie nie może na niego patrzeć. Chcąc nie chcąc Rūka musiał przyznać rację, że w chwili, w której zaczął się zastanawiać nad tym, czy oddać strzał - przegrał. Wbrew temu, co sądził i jak bardzo próbował się usprawiedliwić.
A jednak uczucie zdrady go nie opuszczało. Paliło gardło tak mocno, że wreszcie odchrząknął.
Potem słowa po prostu padły.
- Może będę nietaktowny – podjął nagle, nie panując nad głosem; mówił trochę zbyt twardo i zbyt wściekle. - Ale chciał się pan ze mną spotkać tylko po to, bym raz na zawsze pojął, jak fantastycznie schrzaniłem swój dobry start? – Zwarł szczęki. Wyglądało, jakby powstrzymywał się, by nie splunąć w bok. - Sam doskonale o tym wiem.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Mam nadzieję, że się nie powtórzy. Mam zamiar sam cię dociągnąć, choćby na siłę. Bo to już nie jest ten czas, kiedy ktoś cię będzie głaskał po główce. Pogłaskałbym, gdybyś był ładną kobietą, uroczym dzieciakiem albo moim psem, ale nie wyglądasz na fana crossdressingu, uroczy może i jesteś, choć obroży to bym ci nie zakładał. – Zmierzył chłopaka wzrokiem, a jego twarz przybrała komicznie zniesmaczony wyraz. Nie, żeby obchodziło go, że był dla dzieciaka niedelikatny. Po prostu rudy mimo wszystko nie umiał wyciąć ze swojego życia elementu komicznego. I właściwie przez dłuższy moment Ósemka spodziewał się, że chłopak już się nie odezwie, że poddał się i że ani śmie się sprzeciwić. Może nawet poczułby pewnego rodzaju zadowolenie, że powolutku swoją pozorną troską wgniatał kogoś w ziemię.
A jednak.
Uniósł brwi, a na czole pojawiło się kilka zmarszczek. Wściekłość niekoniecznie była tym, co sobie wyobrażał, podobnie te słowa. Nie chodziło mu o osiągnięcie takiego efektu, a choć sam tego nie wiedział, Hachi nie należał do osób znających pojęcia tak abstrakcyjne jak „takt” czy „umiar”. Mimo zaskoczenia, jego uwadze nie umknęło, że w chłopaku widać najsilniej dwie rzeczy — ogień i niemal dziecinną niezdolność przyjęcia krytyki.
Nie. – Uciął krótko, przybierając tym razem po prostu chłodny wyraz twarzy. Chciał być uprzejmy i przyjazny tak, że aż by się zbiegły kolorowe kucyki, ale jak nie, to nie. – Nie zapominaj, że ja też to przeszedłem. I byłem beznadziejny. – Ten dzień powinien zostać zapisany w kalendarzu i mianowany świętem narodowym. Rudy oszołom przyznał się do błędu.
Byłem niewiele starszy od ciebie. Też dostałem broń do rąk, też musiałem oddawać pierwsze strzały. I musiałem przełknąć gorzką tabletkę, jaką jest prawda. Wkroczyłem tutaj chcąc pokazać komuś, że jestem lepszy. Wyszedłem z myślą, że chcę go chronić. – Moroi wyglądał teraz trochę jak pies, który jeszcze ostrzega cichym pomrukiem zanim na dobre zacznie warczeć, szczekać, a w końcu gryźć.
Nie obchodzi mnie, czy ciebie obchodzi moja och jak dramatyczna historia. Chcę tylko, żeby dotarło do ciebie, że nie robię tego dla zabawy. I że ty też tutaj nie jesteś po to, żeby się bawić. Chcę podejść do ciebie na kilka sposobów, żeby znaleźć sposób na to, by broń nie ciążyła ci w dłoniach. Dlatego – Tutaj spojrzał w kierunku strzelnicy, ale przez chwilę milczał.
Zabiorę cię właśnie tam. – Nie patrząc na chłopaka wskazał ruchem głowy na budynek. Oparł dłonie o biodra i wrócił w końcu spojrzeniem na ucznia.
Przyjmij do wiadomości, że chcę ci pomóc. Wbij to sobie do głowy. Idziemy, ruchy. – Z tymi słowy skierował się na strzelnicę. Nawet nie zerknął na rekruta, kiedy nogi pewnym siebie krokiem zaczęły prowadzić go do celu. Białe piekło pełne iluzji miało niedługo ponownie pochłonąć Rūkę, a Hachiemu nawet przeszło przez myśl, że pewnie wolałby już tam wleźć i mieć to wszystko za sobą. Niedoczekanie. Poprowadził chłopaka do pustej sali i wszedł z nim do niej.
Dobra, krok pierwszy. Jesteśmy sami. Nie jestem twoim nowym najlepszym przyjacielem ani pomocą psychiczną, ale jak masz coś do powiedzenia czy jakieś pytania o trening, to teraz. Potem cię tu zostawię samego. Wrogów będzie proporcjonalnie mniej, bo jesteś sam. Jak nie wyjdzie, wejdę z tobą. – A to na pewno po niedawnym naruszeniu kostki było świetnym pomysłem. – Ale to jednorazowe, bo przecież nie będę za tobą ciągle biegać. Może przeziębionko cię złapało jak były z tego zajęcia? – Nie tak się okazuje troskę, ty głupi kartoflu. – To czekam na pytania. Masz gadać, bo nie będę wiedział, jak sobie z tobą poradzić. Zrozumiano?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pewnie by nie zrozumiał. Przyszedł tu mając twarde fundamenty, ale od kiedy zaczęły się zajęcia z bronią – zajęcia zakładające fizyczne ranienie kogoś – podłoże, po którym tak twardo stąpał, nagle zaczęło trzaskać i się kruszyć. Zrobiło się na tyle niestabilne, że Rūka mimowolnie spowolnił, a wreszcie się zatrzymał, zdając sobie sprawę, że każdy nieostrożny ruch może oznaczać przełamanie cienkiego lodu, po którym szedł... i wpadnięcie w otchłań, z której prawdopodobnie by się nie wykaraskał. Nie sądził tylko, że po jego osobistej podstawie zacznie plątać się ktoś jeszcze. W dodatku ktoś, kto z zimnym spojrzeniem próbował zrównać go z poziomem zwykłego szczeniaka. Ktoś, to nie wahał się taranować wszystkiego, co ma przed sobą, nawet jeżeli równało się to ciężkim krokom po niestabilnej ziemi, mogącej lada moment zarwać się pod zbyt gwałtownymi krokami.
Tak się prezentowali wojskowi? Wcześniej sądził, że Moroi jest oszołomem – teraz uznał, że musi być także psychopatą, bo tylko oni nie odczuwają jawnego zagrożenia. Tylko oni ryzykują wszystko, bo nie są świadomi co to ryzyko dla nich niesie. Tylko oni są też w stanie tak bardzo wpływać na innych.
Ciemnowłosy spojrzał kątem oka na twarz nauczyciela. W jego głosie wyczuł coś, co mu się nie podobało, ale czego nie potrafił do końca sprecyzować. Nie czuł się też zobowiązany do tego, aby drążyć temat, choć poczuł szczypnięcie igły ciekawości, jaka drasnęła go lekko w pierś. Hachirō nie pomagał jednak w normalnym utrzymaniu dialogu – gadał jak najęty. Rzeczowo, ale bez możliwości wcięcia się, jakby naprawdę dyktował mu warunki, które musi zaakceptować. Rūka więc nie przerywał, zamieniając się w słuchacza najwyżej ligi. Kierowali się do strzelnicy już od kilkudziesięciu ładnych kroków – zdążył połączyć wątki, więc gdy padło potwierdzenie, jedynie przytaknął.
- Zabiorę cię właśnie tam.*
Tak jakbym w ogóle miał wybór.
Poszedł za nim posłusznie, choć z każdym pokonywanym metrem czuł, jak mięśnie karku i pleców mu się napinają, a dłonie mimowolnie ściskają w pięści. Strzelnica o tej godzinie była pusta jak głowa młodszego rekruta – co miał sądzić o słowach, które padły? O tym bohaterskim zrywie nowego  trenera, który wyłowił sobie jedną z piranii i miał ją zamiar wrzucić w basen z rekinami z nadzieją, że dzięki temu tępe zęby nabiorą ostrości?
- Krok pierwszy. Jesteśmy sami.
Rūka mimowolnie postąpił krok do tyłu, obrzucając Hachirō sceptycznym spojrzeniem. Owszem, przyszedł tu z własnej woli i owszem, był młodszy, więc szanował reputację i doświadczenie Moroiego, ale jeżeli przez jego głowę przemknęła choćby cichaczem jakaś pedalska myśl...
- … ale jak masz coś do powiedzenia...
Wraz z kolejnymi słowami wzrok chłopaka nabrał neutralnej barwy, choć nadal zachowywał stosowną odległość.
- Pomoc nie będzie mi potrzebna – naprostował w końcu, gdy między nimi zaległa kilkusekundowa cisza i był już pewien, że Moroi nie wykrztusi ani sylaby więcej. - Chcę tylko wiedzieć czy wymordowani – powieki przymrużyły się – naprawdę tak wyglądają. W gruncie rzeczy niczego nas o nich nie nauczono. – Zęby znów mu się zacisnęły, więc resztę dokończył cedząc słowa: - Przecież to były hologramy dzieci.

* Gdzie jutra... słodki smak~
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Poczuł napływ gorąca, kiedy padło to konkretne pytanie. Czuł się jakby ktoś przyłapał go na robieniu czegoś niewłaściwego… I to na gorącym uczynku. Na parę chwil wstrzymał oddech i jedynie wlepiał spojrzenie mówiące „ja tu tylko sprzątam” w swojego młodego kompana. W końcu wypuścił powietrze z cichym świstem z ust i zmarszczył brwi. Założył ręce za głowę, którą zaś oparł o  splecione palce dłoni, zaraz zaś skinął nią.
Kyōryū… – Zaczął tonem takim, jak ojcowie mówią „idź i matkę spytaj, skąd się biorą dzieci”, jednak nie miał zamiaru się wykręcać w taki sposób. Nie wiedział, jak powinien się zachować; niby należało trzymać język za zębami przy cywilach, jednak Rūka miał sam kiedyś to wszystko zobaczyć.
Co mi tam. Lepiej żebyś się wcześniej dowiedział. Mają, ale nie są ludźmi. To nie są dzieci. – Krótki wdech, wydech. Czas kontynuować. – Duży chłopak jesteś, pewnie widziałeś filmy o zombie? Kiedy jakiś typek leci w hordę i krzyczy „ja muszę tam iść, moja żona tam jest!”, to wtedy zawsze pada tekst „to już nie  jest twoja żona, to potwór”. I właśnie… – Zacmokał w wyrazie bezradności  i na moment uciekł spojrzeniem na bok.
Tutaj mamy taki realny film o zombie. Oni są bestiami. Widzisz słodką dziewczyneczkę w sukieneczce w kwiatuszki, taka nic tylko wypuciać i tarmosić. A potem bach! kły znikąd i ona ci jelita tarmosi. Nie każdy z nich wygląda jak człowiek. Nie każdy jak zwierzę. Są czymś pomiędzy. Agresywni, szaleni, okrutni. – Zrobił pauzę. Chyba właściwie po raz pierwszy powiedział o tej sytuacji komuś tak dosadnie. Wróć. W ogóle komukolwiek i jakkolwiek. Czuł się trochę jak słoń idący na paluszkach po bardzo cienkim szkle. Zbity z tropu, niewiedzący, co właściwie tu robi, świadom tego, że zaraz spadnie do jakiejś bliżej niesprecyzowanej przepaści.
Walka z nimi to ostateczność, na którą musimy być gotowi. – Spoważniał momentalnie. Głupie miny poszły gdzie indziej (pewnie prześladować Shinyę), a na twarzy Hachirō stała się spokojna jak kamień. – Pomyśl, że robisz to, by uratować kogoś, kogo kochasz… czy coś – Bo przecież Moroi takich uczuć, jako ameba emocjonalna, nie ma.
Jeśli ci to pomoże, to pomyśl, że to jak w grze video. Jak nie, to załatwię ci ładny nagrobek. – Poklepał go po ramieniu, a błazeński uśmiech znowu zawitał na jego ustach. – Jeszcze coś, bąblu? Jak nie, to wskakuj i zaczynamy.

// przez ten dopisek dostałem ataku chichotu na historii literatury. :/
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To było ciężkie. Spodziewał się czegoś na ten wzór, poniekąd był na to nawet przygotowany, ale ból po uderzeniu przeszywa szczękę nawet po tym, jak zaciśnie się zęby. Z jednej strony chciało mu się śmiać, że coś tak absurdalnego ma miejsce – i że wszyscy wkoło w to wierzą. Z drugiej w oczach Hachirō dostrzegł błysk powagi, na tyle rzadko spotykany, że uwierzyłby mu teraz w większość głupot.
„Jazda, strzelaj, do cholery!” - niski, twardy jak granit głos instruktora dobijał się do niego z przeszłości. Znów znajdował się w samym środku wojny, niemal fizycznie czuł zapach prochu, krwi i potu. Nawet gorące promienie słońca Desperacji realnie parzyły w skórę. Wokół znajomi z obozu przemykali przygarbieniu, z wysuniętymi rękoma w których ściskali pistolety. Ktoś klepnął go w ramię, wyrywając ze stuporu. W dłoni trzymał broń, ale ważyła tonę. Niespełna metr przed nim jeden z chłopaków padł na ziemię pod kobietą o palcach jak długie noże, która rozdziawiła paszczę i pokazała kły.
Wystarczy, że strzelisz – wymamrotał znudzony głos. Dobiegał z dołu, jakby ktoś kucał za nim i podpowiadał w trakcie egzaminu. Nad głową grzmiał instruktor: „MISHIDA, ZDYCHASZ. DO DIASKA, STRZELAJ! STRZELAJ! A TY CO STOISZ JAK SŁUP SOLI?! Rusz dupę! Czego ryczysz? Frajerowi obok oderwało łeb i nie ryczy! Coś jeszcze?! Coś jeszcze...”
- … bąblu?
Zamrugał, gwałtownie wyrwany ze wspomnienia. Kilkakrotnie otworzył i zamknął powieki, rozganiając coraz bardziej mdły obraz dnia pierwszej istotnej porażki. Hachirō znów się uśmiechał jak idiota, praktycznie wszystko wróciło do normy, nie?
Skrzywił się.  
- Ta broń na nich zadziała? – Nagle poczuł przypływ pytań, który chlusnął mu w czaszce. Tylko dzięki zaciśniętym wargom był w stanie zapanować nad słowotokiem, chociaż żuchwa poruszyła się, jakby coś przegryzał. - Celować w głowę? Co jak stracę wyposażenie? Jakie są ich słabe punkty? Wepchnięcie nas w wir walki to idiotyzm. – Zmarszczył ciemne brwi, aż na czole nie pojawiła się zmarszczka. - Wiem, że lubicie wrzucać wszystkich na głęboką wodę i rechotać na widok tego, jak się topią. Ale tu chodzi o nasze życia. Jeżeli mam być przygotowany na najgorsze, to muszę poznać zagrożenie. Czym jest. Do czego jest zdolne. Jak operować bronią, by przynieść najlepsze efekty. – Ton stał się nagle pewniejszy, ale nabrał też czegoś, czego dotychczas u Rūki nie było. Nonszalancji. Może nawet arogancji. Patrzył prosto w oczy rozbawionego nauczyciela i na kilka sekund zdawało się, że osobiste potknięcie jakie przeżył, nie było już takim brzemieniem. - Nie mam pytań. Chcę przeszkolenia. Lepszego i bardziej szczegółowego niż to, które dał pan Oriyama. – Postąpił krok do przodu, zmniejszając odległość między sobą a Hachirō. - Jeżeli chcesz, żebym był wojskowym psem, to pokaż, jak dobrym trenerem jesteś. Nie mam zamiaru umierać tylko dlatego, że komuś z góry nudzi się wałkowanie podstaw z rekrutami. – Pauza. Taksował go ciemnymi oczami, aż wreszcie, po kilku sekundach milczenia, uniósł górną wargę odsłaniając zęby i dziąsła. - Pokaż mi jak to się robi.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Oho, czyli jednak się zaczyna. Z początku się co prawda nie zapowiadało na to, by młodzik miał się odezwać, ale dość dobrze, że to zrobił. Jeśli pyta teraz, to dostanie jakieś podstawy. Będzie wiedział, na czym mniej więcej stoi; Moroi wiedział jednak, że nigdy nie można być do końca pewnym tego, co czeka wojskowego za murami. Wiedział, że wiedza o wymordowanych w dalszym ciągu nie jest imponująca, wiedział, że wciąż będą zaskakiwali ludzi. Ale nie miał zamiaru wyprawić tego dzieciaka bez przygotowania takiego, na jakie było go stać.
Działa. – Potwierdził krótko, jednak to słówko można by było potraktować jak kamyk, którego stoczenie się po zboczu miało wywołać lawinę. Po chwili to zresztą się stało, wyzwalając u Moroia dalszą część słowotoku. – Z tego co wiem, to stale odbywają się prace nad bronią i badania nad wymordowanymi. Wiem, że idiotyzm, serio; no popatrz na mnie. Wariat jak nic. Ale głupi to jednak nie jestem, a jak pomyślisz, że jestem, to poczekamy na deszcz i każę ci biegać wokół całych koszar w błocie. – Oznajmił, z dumą przyznając się do nadużywania władzy. Hachi, jesteś naprawdę głupszy niż ustawa przewiduje, czy to tylko bezczelność?
Słabe punkty są różne. Oni nie są jak ludzie, chociaż mogą tak wyglądać. Ale wygląd jest zwodniczy – Wystarczyło spojrzeć na samego wojskowego. Kiedy był w dresie i luźnym T-shircie wyglądał raczej jakby miał się przyznać do bycia weganinem i ćwiczenia pilatesu czy innego koromysła, które na pewno nie istnieje, bo dziwnie się nazywa.
Po części z nich widać pewne rzeczy. Są zezwierzęceni. Często cechy wynikające z tego, z jakimi zwierzętami zmutowali, są ich słabościami. Wyostrzone zmysły mają być wsparciem dla łowcy, ale mogą być śmiertelną bronią przeciwko temu samemu bydlakowi, tylko w roli ofiary. Usłyszy szmer, ale huk powinien rozsadzić mu łeb. Ma anomalny węch? Świetnie, smród zbije go z tropu. Widzi lepiej w ciemności? Oślep go światłem. Gra ze zmysłami przeciwnika to nie wszystko, ale znacznie może ci pomóc. Siła nie zawsze jest dobrym sposobem, ale myślę, że to chyba wiesz, nie? Łeb jest najważniejszy, a jak umiesz szybko reagować, do czego zresztą cię zmuszę, to jesteś w miarę ustawiony. Na naszą korzyść działa to, że nieczęsto widujemy wymordowanych, których mutacje zezwalają na ataki na odległość. To też jest nasza przewaga — nasi ludzie mają najlepszy sprzęt. Istotnym elementem są inni, ale to też wiadomo. Musisz pamiętać, że każdy żołnierz w środku dalej jest człowiekiem. Spanikuje, jeżeli dostanie do tego odpowiednio dużo bodźców. Panika doprowadzi do tego, że oddział się rozpierzchnie. Potrzebny jest zawsze ktoś, kto swoją siłą utrzyma ludzi w miejscu, ktoś, kto zmusi ich do działania. I powinieneś na to też się nastawiać, bo w jedności tkwi siła. Korzystanie z wspólnoty, sprytu, siły i zręczności jest kluczem do zwycięstwa. Bo to jest to, co mamy, a czego nie mają oni. Musisz być czujny, dzieciaku. Naprawdę nie chcę, żeby cię zeżarli – choćby dlatego, że młody właśnie pokazywał coś, co Moroiowi bardzo się podobało. Czuł się tak, jakby w kierunku determinacji Kyōryū rzucono zapałkę, a ta zaczęła płonąć ogniem tak żywym, że aż przyjemnie było na to patrzeć.
Muszę wiedzieć, w czym jesteś dobry, muszę wiedzieć, w czym musimy nadganiać, na co zwracać przy tobie uwagę. Wyhoduję w tobie takiego żołnierza, że raz dwa odzyskamy całą ziemię dla siebie. Pamiętaj o tym, że właśnie o to walczymy. Gdyby rząd pragnął tylko rozlewu krwi, organizowane by były jakieś walki na arenach, podczas których rzucano by ludzi na pastwę mutantów. A tutaj nie chodzi o to. My zajmujemy się brudną robotą, bo ktoś musi. My dostajemy w pysk nieufnością, bo ktoś musi trzymać całe Miasto za mordę. My okłamujemy ludzi, bo ktoś musi zapobiegać panice. Ostatnie, czego nam trzeba, to chaos wewnątrz murów. Nie myśl o tym jako o brzemieniu. To zaszczyt, to duma.  – Jego głosu nie opuszczały emocje, jednak nie były one naznaczone egzaltacją ani przesadą. Był cały czas poważny, chociaż jego słowa przypominały wzory wyszywane nicią ekscytacji. Każda kolejna głoska wymawiana przez Moroia była nacechowana wiarą w to, co mówi. Uniósł brew, kiedy chłopak zmniejszył dystans, a prychnięciem zareagował na to, co powiedział młodszy. Zupełnie tak, jakby ten pozbawiony jakiejkolwiek większej wartości czy znaczenia odgłos miał wyrazić więcej niż jakiekolwiek słowa.
Minęły lata, odkąd przekroczył próg maszyny koszmarów, minęły dwa czy trzy kolejne odkąd jego złe sny stały się prawdą (nawet te o tym, że Shinya dalej nie jest piękną kobietą, szokujące…), a dzisiaj znowu miał stanąć oko w oko z technologią. Pamiętał dobrze każde przekleństwo wykrzyczane tutaj, każdy jęk zrezygnowania, każdy moment frustracji i goryczy. Nawet on czasem czuł się gorszy od innych.
No, słodkie wspomnienia wracają, a przed tobą to same największe smakowitości są – Odezwał się w końcu, odwzajemniając uśmiech. – Włażę z tobą. Mam cię na oku. Zawołam tylko kogoś, to nam włączy i wyłączy zabawkę.
Zaczepił pierwszego lepszego instruktora, z którym dogadał się w powyższej kwestii i skierował się do magazynu. Wśród uzbrojenia przystosowanego do ćwiczeń Moroi wybrał swój rozmiar munduru na działania poza murami, replikę karabinu, z którym miał najwięcej doświadczenia, poza tym jakiś pistolet i klasycznie nóż. Bez noża ani rusz. Poczekał, aż Kyōryū zgarnie wyposażenie dla siebie, w międzyczasie przywdziewając wszystko jak trzeba wyuczonymi ruchami wskazującymi na pewną wprawę.  
Symulacja, w jaką zostali wrzuceni, przedstawiała wygenerowane losowo osiedle, na oko znajdujące się na obrzeżach dawnego miasta. Niedaleko znajdowało się wejście prowadzące prawdopodobnie do jakiegoś garażu podziemnego, z kolei na powierzchni nie można było nie dostrzec kilkupiętrowego bloku mieszkalnego z widocznie niskimi mieszkaniami. Z lewej był oddzielony popękanym chodnikiem i wąskimi pasami brudnej gleby przeplatanymi kępkami trawy od poprzedniego budynku kolejny; spory, parterowy, wyglądający na jakiś supermarket. Rūka i Hachirō znajdowali się na środku dwupasmowej ulicy, jednak patrząc na nią można było odnieść niemylne wrażenie, że jedynym, co będzie się tutaj toczyć, będą nie opony, a kopane przez lepiej-nie-wiedzieć-co kamyki bądź toczone czy ciągnięte tędy zwłoki. Po stronie przeciwnej paru blokom i supermarketowi był park, pośrodku którego znajdował się plac z górką gruzu, która dawniej mogła być jakąś zmyślną fontanną bądź pomnikiem. Wysypane kamykami ścieżki prowadziły między drzewami, które obecnie były suchymi gałęźmi i konarami, a kończyły się często dopiero przy zarysie zniszczonego placu zabaw.
Dominował tu kurz, co było widać i czuć. Wszędzie niesamowicie pyliło, co sprawiało, że samo patrzenie na otoczenie wywoływało u Hachirō chęć kaszlenia. Mimo to odetchnął brudnym powietrzem i rozejrzał  się po okolicy, by w końcu spojrzeniem powrócić na twarz rekruta. Między budynkami póki co rozchodziło się tylko i wyłącznie wycie wiatru, który powodował, że pootwierane okna z rozbitymi szybami trzaskały nieprzyjemnie o swoje ramy. Ruchy były miarowe, dość powolne, prawdopodobnie niedługo przeistoczą się dla nich w biały szum.
Tymczasowo jesteśmy sami, jednak jest tu wiele miejsc, w których może kryć się wymordowany albo jakaś inna bestia. Uważasz, że co powinniśmy zrobić?  – Zapytał młodego, póki mieli chwilę spokoju. Mimo wszystko był tutaj nauczycielem, a Rūka teoretycznie powinien mieć jakąś wiedzę; z kolei jeśli nie ją, to z pewnością intuicję i instynkt, tak też i minimalne doświadczenie w kwestii obsługi broni palnej. W zasadzie sam Hachirō również wyciągnie z tego jakąś lekcję — obserwacja i czynny udział w procesie nauki zawsze powodowała, że lepiej chłonął informacje. Natomiast poza wyciem wiatru rozległ się jakiś inny dźwięk, któremu dało się dość łatwo przypisać cechy wskazujące na to, że jego źródłem była istota żywa.

|| Trochę kuleje z akcją pod koniec, bo ten post i tak jest za długi. Zrób z tym wszystko, co sobie życzysz, korzystaj z otoczenia. Ze wszystkiego coś wyjdzie. >D + mam nadzieję, że się nie zagalopowałem z tymi kwestiami odnoszącymi się do samej sali.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To, o czym mówił Hachirō, mimo swojej banalności było dla rekruta nowością. Większość z tego to oczywistości, na wnioski wpadłby drogą prostej dedukcji. Ale tutaj rozchodziło się o życie. Nie tylko wojskowych i naukowców wybywających poza mury Świata-3, ale w ogóle — całej ludzkości. Nie chciał się potknąć na prostym asfalcie. Nie miał zamiaru zostać zeżartym, bo przeoczył jakąś dziecinnie prostą informację. Przegrać dlatego, że do danej myśli dotarłby o kilka sekund za późno.
Nie przegra z demonami, jakkolwiek ludzkich ciał by nie przyjęli.
Ruszył więc za Moroiem, w całkowitym milczeniu. Słuchał go i co jakiś czas przytakiwał stanowczo, ale nie wchodził w słowo i nie sprzeczał się; postanowił postawić wszystkie karty na doświadczenie starszego wojskowego. Zaryzykować i iść według jego wskazówek — jeżeli okażą się słuszne, jeżeli jakimś cudem trafią w sedno...
Rzepy wydały charakterystyczny dźwięk, gdy je od siebie odrywał. Przełożył kamizelkę przez głowę, a potem ściągnął pasy u boków. Czekała go druga symulacja w życiu, a jeszcze nie wszystko sobie poukładał. Nadal targały nim wątpliwości na myśl, że może stanąć oko w oko z dzieckiem tak łudząco podobnym do Momoji. Że być może któraś z bestii nagle się zatrzyma i zawaha — jak człowiek, który nie chce źle, ale jest do tego zmuszany.
Przypomniał sobie dumę, z jaką obnosił się Hachirō, gdy mówił o tym, kim jest. Hycel płacił straszną cenę za swoje bohaterstwo. Wystawiał się na spojrzenia, w których nie zawsze błyszczała sympatia i podziw — bo czasami wzniecał w innych strach i niepewność.
Rūka przesunął palcami po jednym z leżących na blacie karabinów. Możliwe, że na niego będą patrzeć podobnie. Pewnego dnia wróci po miesięcznej misji i ujrzy w oczach Ylvy nie radość, a sceptyczność. Zrobi krok w jej stronę, a ona cofnie się o taką samą odległość, by zachować dystans. Będzie widzieć krew na jego dłoniach. Porówna go do ojca. Żadne tłumaczenia nie będą potrzebne — wbrew wszystkiemu miałaby rację.
Czarnowłosy nagle złapał za rękojeść i obrócił się w stronę wyjścia. Moroi zmierzał już do drzwi magazynu. Nie było odwrotu, nawet jeżeli koszta okażą się przytłaczające. Ruszył więc za trenerem.
Ubrał standardowy mundur, na głowę naciągnął kask. U pasa miał kaburę z pistoletem, z tyłu w pochwie trzymał nóż z zębatym ostrzem. Pod palcami czuł zimno dzierżonego karabinu. Miał wrażenie, że broń nie przyjmuje ciepła jego ciała w ogóle, wciąż odznaczając się niską temperaturą. Było to tak nierealne, jak cała sceneria, która przytłoczyła go w chwili, w której instruktor nadzorujący szkolenie przeciągnął wajchę i włączył obraz.
Jak wielu wojskowych, on również nauczył się sztuki zaciskania zębów nawet w obliczu rozdrażnienia, paniki lub szoku. Cokolwiek ściskało mu teraz gardło, nie było widoczne na twarzy do połowy przysłanianej przez gogle kasku. Rozglądał się uważnie po okolicy, z lufą broni skierowaną w ziemię.
— Tymczasowo jesteśmy sami.
Uszy wychwyciły nie tylko słowa Hachirō, ale też ciche skrobanie dobiegające z północy. Ciemne spojrzenie rekruta obrzuciło opustoszałe domy z pewną rezerwą.
— Uważasz, że co powinniśmy zrobić?
Zależy, co jest celem misji — ochrypły od zniecierpliwienia głos brzmiał gorzej niż to uporczywe szuranie. — Jeżeli sondowanie i oczyszczanie terenu, to sprawdzenie źródła tych odgłosów i w miarę sposobności eliminacja, jak najcichsza. Jeżeli sam patrol — ewakuacja, najlepiej w przeciwnym kierunku lub pod wiatr. Mamy donieść informacje żywi. Tak czy inaczej powinniśmy zejść z drogi. Tutaj schronieniem będzie supermarket lub jeden z bloków. Przy wzmożonych możliwościach wroga na otwartej przestrzeni nasze szanse maleją. Jesteśmy też sami, a ich może być cała horda. Nie uda nam się przeżyć, jeżeli zaatakują z każdej strony. Nikt nie puściłby na Desperację ledwie dwójki wojskowych, więc zakładamy, że co stało się z resztą oddziału? Co z pojazdami?
Czuł się trochę, jakby wrzucono go w środek gry z niejasną fabułą, która przyciągała więcej pytań niż odpowiedzi na nie. Prawdopodobnie Hachirō uzna, że tylko oni się ostali — i ich zadaniem będzie dotarcie do najbliższej bazy. W takim wypadku pierwszą rzeczą, jaka przychodziła mu na myśl, to skontaktowanie się ze schronieniem.
Co z komunikatorem? Z łączem z najbliższym posterunkiem, który mógłby nas przejąć?
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

W jego rodzinie przynależność do wojska traktowano jak jeden z najwyższych honorów dostępnych dla zwykłego człowieka. Może właśnie dlatego odczucia ludzi zdawały mu się umykać bądź zderzać się z tarczą w postaci wielkiego ego? Pamiętał jednak, że jako dzieciak, niewiele młodszy od swojego nowego ulubionego uczniaka, nie znosił wojskowych. Uważał ich za katów, za osoby, którym zależy jedynie na ograniczaniu wolności mieszkańców. I to myślenie towarzyszyło mu aż do chwili, gdy po raz pierwszy wyszedł za mury. Uważał, że to, co pokazywały szkolenia, to straszaki. Och, jak bardzo się mylił.
 Zwracał uwagę, powróciwszy świadomością do świata żywych niczym Proust po magdalence, na zachowanie chłopaka. Zastanawiało go, co czuł ten młody mężczyzna, ale przecież nie mogli roztrząsać takich rzeczy kiedy idzie o skuteczność. Wątpił, żeby chłopak zasłaniał się emocjami. Wątpił, by jeszcze go nie przycisnęli. Wątpił, by w wojsku miały szansę przetrwać naprawdę słabe psychicznie jednostki. Wszelkie słabości należało przynajmniej odsunąć, a w najlepszym razie wyeliminować.
 Hachirō nie zadawał zbędnych pytań podczas przygotowań. Samo przejście i przyzwyczajenie się do nowego, sztucznego otoczenia, były ważniejsze. Kącik ust wojskowego drgnął wyraźnie, gdy młodzik zaczął kombinować. Obawy, że mógł się okazać jedynie górką mięśni, odsunęły się od myśli Hachiego.
 – Dobrze myślisz – Skinął krótko głową, po czym dłonią, po wojskowemu, wskazał kierunek marszu — wspomniany przez młodego sklepik. Decyzja była automatyczna i dopiero po chwili, gdy zaczął iść w tamtym kierunku, uświadomił sobie, że powinien pozostawić ją Ruuce.
 – Pułapka – Odparł nagle. – Nasi dalej żyją, ale wpadli w pułapkę. Udało nam się uciec, ale szukają nas. Widzieliśmy, że w grupie są wymordowani i właśnie oni są na naszym tropie. My musimy znaleźć miejsce, w którym łączność będzie nam pozwalała na nawiązanie kontaktu z bazą. Dlaczego uważasz, że sklep jest dobrym miejscem na ukrycie się i dlaczego — sądząc po moim wyborze — idziemy właśnie tam? Jakie byłyby korzyści z pójścia do któregoś z tych bloków? A minusy? – Dopytywał się cicho po drodze. Choć wiedział, że to jedynie symulacja, to jego ciało zachowywało się tak, jakby znaleźli się w faktycznym zagrożeniu. W pewnym stopniu fikcja i prawda zlewały mu się w jedno.
 – Cechy łącza są następujące. Trzy kanały, jedynka jest do kontaktu ze sztabem, trójka ogólna, dwójka do komunikacji z wojskowymi w pobliżu, jakieś 50 metrów to takie optymalne maksimum. Wrażliwe na zmiany w polu elektromagnetycznym. Poza tym mamy mapę – Hachirō wydobył z jednej z kieszeni munduru urządzenie nieco przypominające smartfona swoim kształtem.
 – Ale to ci pokażę jak dotrzemy w bezpieczne miejsce. – Obiecał, przyspieszając nieco kroku. Spodziewał się po sobie, że — dalej całość porównując do gry — przybierze rolę NPC-tutorialu, a potem takiego, który wymaga eskorty i ratowania tyłka. Przeszedł przez potłuczoną witrynę, uznając to za drogę lepszą od naruszania starych, przerdzewiałych drzwi i poczekał na rekruta. Potem przeszedł na kuckach cały lokal i zatrzymał się dopiero za ladą. Położył urządzenie z mapą na zakurzonej posadzce i uruchomił je, zmuszając, by ukazało im kształt terenu i najbliższe zabudowy. Holomapa wskazywała dwa punkty poza samymi wesołymi smerfami. Moroi wskazał na jeden z nich, oddalając przybliżenie hologramu palcami.
 – Tutaj są nasi. – Powiedział, krążąc palcem nad czerwienią wybijającą się znad bladobłękitnej mapy. Był to budynek znajdujący się kawałek drogi od nich; na oko pół godziny piechotą, wykluczając wszelkie trudności. Drugi znacznik znajdował się dużo dalej i najpewniej wskazywał posterunek.
 – Co powiesz mi o tym, co widzisz? Co powinniśmy zrobić, jaki błąd już popełniliśmy? – Dopytywał, przy ostatnim szczerząc się nieznacznie. Skrobiący odgłos zbliżał się coraz bardziej napastliwy i trochę bliższy niż wcześniej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spojrzał na niego kątem oka.
Prawdę mówiąc, nie wybrałbym supermarketu. Uważam, że to gorszy z wariantów. — Wskazał lufą trzymanego karabinu na jeden z sypiących się bloków. — Bloki posiadają klatki schodowe, a te są węższe od sal sklepu. Jeżeli coś by nas goniło... — Zaciął się tylko na milisekundę, ale wystarczyło, by przez ciemne spojrzenie Rūki przemknął jakiś błysk; — Mielibyśmy szansę temu uciec, może nawet pokonać. Prawdopodobnie byłoby szybsze, ale łatwiej strzelać w uszczuplonym holu. Jeżeli wrogów byłoby więcej, nie zmieściliby się wszyscy naraz, nie mogliby nas też otoczyć. Poza tym bloki to mieszkania. Mieszkania to drzwi. Wątpię, by drewno przetrzymało atak wymordowanych, ale na pewno opóźniłoby sam pościg. Bloki są też wyższe. Udając się na dach podnosimy prawdopodobieństwo połączenia się z centralą. — Ziemia chrzęściła pod jego butami tak autentycznie, że niemal wierzył w prawdziwość powierzonej misji. Tak wyglądał świat poza terenami miasta? Jak pustynia z książek? — Czy ktoś używa jeszcze kominów? — Nawet nie spostrzegł, w którym momencie skupił się na dachach bloków. Bloków, na które się uparł, a które nie mogły być tak idealne jak zakładał.
Wypuścił powietrze przez nos.
Minusy to przede wszystkim ciasnota. Nie mamy pewności, czy budynki są puste. W mieszkaniach mogą być inni wymordowani. Mogliby nas zablokować na półpiętrze — jedni od dołu, drudzy od góry. Co pominąłem?
Docierali już do wybranego przez Hachirō celu, a im bliżej, tym mięśnie Rūki mocniej się napinały. Niemal czuł ból w ścięgnach, kiedy zaciskał palce na dzierżonej broni. Nie tracił jednak na czujności, choć zdawał sobie sprawę, że nie był jeszcze na tyle doświadczony, aby zwracać uwagę na szczegóły. Jak dużo pomniejszych oczywistości przeoczył?
Przeszedł w milczeniu przez witrynę, a potem — w ślad za nauczycielem — przygarbił sylwetkę i ugiął lekko nogi w kolanach. Na pewnym etapie uniósł wzrok, jakby wróg miał się czaić również na suficie.
— Tutaj są nasi.
Kucał obok rudowłosego, studiując mapę. Szum w skroniach powoli się nasilał, rozpraszając młodego rekruta, który z narzuconą odgórnie maską beznamiętności starał się przede wszystkim skupić.
— Co powiesz mi o tym, co widzisz?
Zacisnął usta.
— Jaki błąd już popełniliśmy?
Poza niesprawdzeniem marketu? — rzucił mimowolnie, nawet na niego nie patrząc. Ciężko było po prostu to wiedzieć — głównie przez brak wcześniejszego przygotowania. Rūka bazował więc bardziej na domysłach niż na wiedzy. — Pewnie chodzi o źródło tych odgłosów?
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach