Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Anielica.
  Nobuyuki nie musiał nawet kończyć, aby Shay zdał sobie sprawę w jakim stanie musiał znajdować się wtedy kocur. Od kiedy kasyno stanęło w płomieniach, pojawił się w Apogeum tylko raz. Był to ten raz kiedy, zamierzał zregenerować siły po krótkiej wyprawie od dłużnika — wierzcie lub nie, ale Takahiro miał więcej wrogów niż włosów na głowie. I był niezrównanym fachowcem w sztuce przetrwania. W końcu jedną z jego podstawowych cech wyróżniał się wyjątkowo zdrowy instynkt samozachowawczy. Więc i wtedy kiedy stanął na granicy zdezelowanego lasu, a jego złote ślepia wychwyciły postacie wchodzące do budynku jak pielgrzymka na odmówienie pacierza, wiedział, że to nie z pewnością komitet powitalny z zamiarem wybudowania plebani na starych kościach hazardowego raju. Jeden z szajki został na zewnątrz. Takahiro obserwował go krótką chwilę jak drapieżnik, który czai się wśród traw na swoją zdobycz. Mężczyzna nie zauważył go. Shay został niewidoczny do końca — jak wcielony duch Desperacji. Ulotnił się z okolic skwaru  dopiero po kilku minutach, kiedy zyskał pewność, że Nobuyukiego nie ma w środku, a pozostawiony przez niego pokój nie kryje jego półżywego kociego ciała. Pamiętał, że poczuł wtedy dziwny rodzaj ulgi, ale złe przeczucia nie opuszczały go. Ten pechowy kot, zawsze znajdował się w miejscach, w których nie powinien być. Jak mara, która zawsze musi nawiedzać umysły słabszych.
  „Bez wzmianki o pieprzeniu”
  Shay z rozbawieniem zlustrował go wzrokiem jakby jego postawa miała go o tym przekonać. Finalnie — obnażył białe kły w okalającym wargi zaschniętym szkarłacie.
  Dłoń kocura nadal znajdowała się w jego spodniach. Przez tą krótką chwilę, kiedy jasne pasma włosów Yukimury muskały go po torsie, miał wielką ochotę przerwać ten krótki spektakl i poddać się temu uczuciu, które na nowo rozpaliły w nim żądze.
  Zdążył już prawie zapomnieć to uczucie ciepłej fali, muskającej jego ciało jak jedwabny koc. Jego wyostrzone zmysły wychwytywały to, co na co dzień było niezauważalne, zupełnie jakby znów zaczerpnął powietrza po długiej przygodzie pod wodą. Uszy sterczące w ciemnym cieniu włosów wychwytywały szepty prowadzone za oknem; był w stanie usłyszeć nawet ilość skurczów serca Yukimury w panującej edeńskiej ciszy. Kiedy ostatni raz czuł się tak jak teraz? Nie ma co ukrywać — wszystkie jego poprzednie próby kontaktu z ludźmi kończyły się, cóż.. śmiercią. Życie na Desperacji nigdy nie wyglądało jak film pełnometrażowy, w których dziwki zaznawały życia w luksusie, a wielcy bossowie, którzy mogli być coś warci wozili się SUVami, jak najwięksi dealerzy lat. Udawało mu się znajdować dziewczyny na jedną noc, aby móc potem funkcjonować w tym całym syfie, czarnego piekła, ale nigdy nie zostawał na dłużej. Zmywał się jak najszybciej, nie zostawiając po sobie nic. Wyładowywał to co gromadziło się w nim od wielu dni, dawał temu upust i rozpływał się. Po prostu. A teraz był tu z nim. Jak się to stało? Nigdy nie przypuszczał, że mężczyzna będzie w stanie poruszyć go na tyle, że początkowa obserwacja przejdzie w obsesje, a  kolejne dni w następne rozmyślanie o tym jak sprawić, aby był bliżej. Czyżby przyciągnęło go w wreszcie bezpieczeństwo przynależenia, a może bycie częścią czegoś znacznie większego od niego?
  Nie wiedząc kiedy palce wokół nadgarstka białowłosego zacisnęły się silniej. Długie zwierzęce pazury Shaya zaznaczyły swoje białe pręgi na jego żyłach, jak drobne skaleczenia ostrzem.
  „Zrobię co zechcę”
  Poprowadził jego dłoń niżej, w głąb swojego odzienia. Nie było to łatwe, kocur nienawidził być sterowany żadnym ruchem. Uniesiona brew i chłodne rozbawienie Takahiro wymierzone w szkarłatne tęczówki mówiły: „Czyżby?”
  Kocur pochylił się, a Karasawa nie odwrócił wzroku. Oddech musnął jego skórę jak tamtego razu, a myśli znów zagalopowały w tę ciemną i nieczystą stronę, popędzaną tętentem irracjonalnych uczuć.
  Ruch.
  Ręka czarnowłosego zaczęła sunąć z pleców kota na szyję. Znów pod palcami wyczuł delikatną strukturę jego włosów — delikatną i miękką, pomimo tak niskiego poziomu higieny jaki tu panował. Kiedy nos i ciepły oddech kota zaczął  sunąć po jego klatce piersiowej w dół, drgnął nieznacznie, na bardzo krótką chwilę gubiąc swój parszywy uśmiech. Nobuyuki znalazł się już na poziomie jego spodni — dłoń Shaya chcąc czy nie chcąc zatrzymała się na jego włosach (ciało Yukimury już dawno — poza głową — stało się nieosiągalne). Podniósł się, a kiedy jego złote, zaznaczone cienką, pionową źrenicą oczy zauważyły jak ten rozpina jego rozporek i zsuwa spodnie wspomagając się ostrymi, białymi zębami, zainteresował się — poczuł mrowienie w palcach. Ręka Takahiro poluźniła uścisk i odsunęła się od jego nadgarstka, jakby uważał, że jej miejsce już i tak znalazło swoje zastosowanie; przyciągnął ją do siebie, aby podeprzeć się na łokciu. Blada twarz lisa okalana czarnymi kosmykami miała w sobie coś z tajemniczości. Ciemny cień pomknął po jego szorstkim podbródku.
  — Zazwyczaj cenie tych co wiedzą, czego chcą  — znów okazuje się, że go nie znasz.Neely.
  Podczas tych słów sztywne, niezgrabne palce zacisnęły się na  jasnych włosach kocura, a kiedy spodnie zsunęły się do połowy jego bioder, syknął pod nosem, przechylając głowę i patrząc na niego z tym przytłaczający i ograniczającym spojrzeniem. Yukimura, nawet nie spodziewał się jak jego widok działał na żołnierza — choć jeśli, zdecydowałby się spojrzeć w dół pewnie nie miałby już żadnych wątpliwości.
  Trzask. Trzask.
  Uśmiech poszerzył się na ustach Takahiro, a wzrok pomimo iż chwilowo wydawał się zdezorientowany szybko uzyskał wcześniejszą pewność siebie.
  „Kurwa”
  — Może powinniśmy dokończyć pod łóżkiem? — Niemal w kącikach skrywał się figlarny uśmiech.
  Owinął wokół palca pasmo jego białego włosa, co jakiś czas pociągając go mocniej za pojedynce kosmyki — zapewne nieświadomie. Przez długą chwilę wymieniali miedzy sobą spojrzenia. Czuł, że Nobyuki próbuje się wyrwać, ale ręka Karasawy tylko mocniej wplątała się w białe morze jego włosów, niemal mógł poczuć jak zaciska kosmyki w silną pięść.
  — Wbiją i zobaczą to co mają zobaczyć. — Że nikt poza mną nie ma do ciebie prawa. — Czegoś się nauczą.
  Podciągnął się do siadu. Widok jego półnagiego ciała nadal dostarczał jego zwierzęcemu spojrzeniu wystarczającego zainteresowania. Pewnie gdyby nie warunki Yukimury, zająłby się kocurem zupełnie inaczej. Mógł to zrobić. Nawet teraz. Wystarczyło, że wyciągnąłby rękę w kierunku jego szyi. Jeden ruch zapoczątkowujący kolejny ciąg zdarzeń. Mógł to zrobić. Siłą, a nawet mocą. Mógł.
  Poluźnił uścisk, pozwalając mu odsunąć głowę od swoich rozpiętych spodni. A kiedy twarz kocura wyciągnęła się w kierunku jego złapał długie powietrze w nozdrza i oblizał leniwie dolną wargę wciąż wyzywająco wpatrując się  w jego oczy.
  — To uprzedzenia? Pastwienie się nad psowatymi?
  — Bo zaraz zacznę doliczać odsetki.
  — Masz to wymalowane na ustach.
   Nobuyuki był jak niedostępny owoc. Pozwalał zachwycać się sobą, zaspokajając oczy i kubełki smakowe. Ale jak bywa z dobrym smakiem, nikt nie naje się za sprawą jednego kęsa. Tak było i teraz. Yukimura potrafił trzymać na samczy nie tylko byłe kochanki, ale i Shaya. Ale powiada się, że koty zawsze chodzą swoimi ścieżkami. Są jedynymi istotami, które zmierzają ku przyszłości bez hałasu. Potrafią się ustawić i dlatego nie powinno się im ufać. I pomyśleć, że uważa tak osoba o łajdackiej gębie z lisim ogonem i para uszu. Hipokryzja goni hipokryzję.
  "No chyba, że chcesz abym świecił klatą i gołym dupskiem przed jakimś obcym typem."
  Parsknął krótko. Sine powieki znów opadły na jego złote tęczówki.
  "Twój wybór."
  — Dostaniesz tę koszulkę, ale wiedz, że nie wypłacisz się  z mych darowizn nie wstaniesz i nie siądziesz przez miesiące.
  Iskry. Znów zapłonęły w jego oczach jak ogień.
  — Zapłatę odbiorę sobie sam, kiedy nawet nie będziesz się tego spodziewać.
  Pomimo tych wszystkich słów nadal wydawało się, że tryumfował. Prawda była jednak całkiem inna.
  Koszulkę ściągnął szybko, choć obcisły materiał z trudem chciał puścić jego klatkę piersiową na granicy pach. Nobuyuki znów mógł go zobaczyć. Tym razem w świetle jasnego dnia.
  Shay spojrzał na niego łobuzersko z rozczochranymi na wszystkie strony włosami ściskając w palcach delikatny materiał.
  — Dużo mnie kosztujesz — podkreślił enigmatycznie. Z tylnej kieszeni spodni wyszperał jakieś miedziaki i papierkowy banknot.
  Czyżby złe przeczucia zaczęły nawiedzać jego głowę?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kocur mógł odetchnąć z ulgą, gdy okazało się, że Shay nie ma zamiaru skrupulatniej wypytywać o spotkanie z anielicą. Nic dziwnego, że jego twarz widocznie rozluźniła się i na dosłownie chwilę zawitał na niej rzadko spotykany spokój. Przynajmniej nie musiał szukać jakiejś fikuśnej, wymijającej temat odpowiedzi — szczątkowe informacje, którymi podzielił się z lisem miały dać mu również do zrozumienia, że Neely nie miał zamiaru dalej ciągnąć tego niewygodnego tematu. Ale taki już był i raczej niewiele można był zrobić, by się zmienił. Niechętnie rozmawiał o swoich porażkach, jakby przyznanie się do chwili słabości było dla niego czymś niedopuszczalnym, jakby stale musiał utrzymywać nienaganną postawę niewzruszonego twardziela. Z drugiej strony gdzieś w jego głowie pojawiła się radość, którą umiejętnie zdusił w sobie, nie pozwalając, by jakikolwiek uśmiech wpełzł na jego twarz. Takahiro się martwił (choć pewnie sam w życiu by się do tego nie przyznał), a przynajmniej takie wrażenie odniósł białowłosy — poczuł że wypełnia go miłe, niesamowicie przyjemne ciepło, jakby jakieś rozgrzane dłonie dosłownie ujęły jego serce. Nigdy nie czuł czegoś podobnego, gdyby miał komuś o tym opowiedzieć to nawet nie potrafiłby tego stosownie ubrać w słowa, bo to, co zaznał było niespotykane, jedyne w swoim rodzaju i żadne słowa nie miały takiej mocy, by należycie opisać ten błogi stan.
Przez trzysta lat swojego życia napotykał na swojej drodze wiele osób — z większością z nich szybko urywał kontakt, chcąc uniknąć przywiązania się do kogokolwiek. Chodził własnymi ścieżkami (jak to koty mają w zwyczaju), które często prowadziły przez kolczaste zarośla, bagna i nieznane tereny — nikt nie chciał mu towarzyszyć w tak ciężkiej wędrówce (koty lubią wpieprzać się w miejsca, w które nie powinny zaglądać), mogłoby się wydawać, że jest skazany na samotność, choć trzeba przyznać, że taki układ bardzo mu pasował. Nikt go nie ograniczał, mógł robić to, co chciał, a jeśli potrzebował czyjejś bliskości (bo nie był skostniałym, samowystarczalnych skurwielem) to znajdował sobie kogoś na noc lub dwie, a później zwyczajnie odchodził bez słowa. Trzymał dystans, nie pozwalał się nikomu do siebie zbliżyć, uznając, że właśnie tak jest najbezpieczniej. Wszystko zmieniło się tamtego dnia... Shay pojawił się znikąd, a wraz z nim dziwny ścisk w żołądku. Lis może nie był tego od początku świadomy, ale jego pojawienie się w życiu kotowatego nieźle namieszało. Namieszało na tyle, że podejście członka CATS do niektórych spraw zupełnie się zmieniło.
Na krótką chwilę ponownie przypomniał sobie o pierwszym spotkaniu z Karasawą po latach. Przypomniał sobie to, jak długo wmawiał sobie, że podczas niewoli było mu tak okropnie źle. Prawda była zupełnie inna, ale on nie był w stanie jej wtedy zaakceptować. Ślepo wierzył w to, że Shay celowo odebrał mu wolność (i nawet nie słuchał jego tłumaczeń), by móc napawać się jego cierpieniem. Miał go za zimnego sadystę. Dopiero później przemyślał niektóre sprawy i doszedł do wniosku, że zbyt długo wzbraniał się przed jedyną, słuszną prawdą. Już wtedy dostrzegł w ciemnowłosym coś, czego nigdy wcześniej nie widział u nikogo innego. Były wojskowy skrywał wiele sekretów, miał niebanalne podejście do niektórych spraw, a jego dziwnie przyciągająca aura działała na Yukimurę jak piękna, kwiecista woń na pszczołę. Jakim uczuciem darzył go w tamtej chwili? Jeszcze nie wiedział...
Neely miał wrażenie, że to co się dzieje jest jedynie snem, którego ze nic w świecie nie chciał przerwać. Dotyk lisa był bardziej delikatny, mniej agresywny niż ostatnim razem, być może zderzenie się z chorym na psychozę opętanym dał mu trochę do myślenia. Nie powinni ryzykować ponownie, musli działać z jakimkolwiek wyczuciem, nawet jeśli wcześniej nie dane było im poznać czym wyczucie jest, bo co jak co, ale Shay w łóżku zachowywał się jak zwierz. Nie ma co się dziwić, że wkrótce również jasnowłosy darował sobie wszelkie maniery (to właśnie dlatego zdecydował się od razu przystąpić do siłowania się z rozporkiem), porzucając jednocześnie kocią grację. Grał ostrzej, choć nie zapominał o tym, że widok, a już na pewno zapach krwi wciąż mogły na niego źle działać.
„Zazwyczaj cenię sobie tych co wiedzą, czego chcą, Neely.”
A ja myślę, że to mnie sobie cenisz, Shay. — Takiej odpowiedzi z pewnością można było się po nim spodziewać, kocur wręcz uwielbiał przeinaczać słowa innych tak, by to właśnie siebie przedstawić w jak najlepszym świetle. Ale zdaje się, że tym razem nie bardzo odbiegł od prawdy. Sam wiedział, że pała jakimś pozytywnym uczuciem do krupiera, choć nie potrafił go jednoznacznie określić. Nie potrafił albo nie chciał, bo wciąż wzbraniał się przed prawdą — pierwszy raz chciał mieć kogoś przy sobie na dłużej. Kogoś, komu nigdy wcześniej nie pozwoliłby się do siebie zbliżyć.
Skrzywił się dosłownie na chwilę, gdy tylko spostrzegł, że udało mu się pobudzić Shaya (o czym świadczyły nabrzmiałe okolice krocza), ale niestety musi przerwać dalszą zabawę, bo w przeciwnym wypadku niecierpliwy pracownik wparowałby do ich pokoju bez najmniejszego namysłu i zastał ich w dość intymnej sytuacji, a przecież na to nie mógł pozwolić! Co jak co, ale jedynie kotowaty miał prawo oglądać Karasawę w takim stanie — tak, był zachłanny i doskonale wiedział, że o swoje walczyć trzeba. Sam nie miałby problemu by paradować przed obcym typem w samych bokserkach — w końcu nie miał się czego wstydzić, ale chyba pierwszy raz wziął pod uwagę równie to, jak mógłby się poczuć lis.
Kolejne stuknięcia w drzwi były na tyle silne, że drewna prawie poleciały wióry.
„Może powinniśmy dokończyć pod łóżkiem?”
Wywrócił teatralnie oczami, parskając przy tym. Tym razem na jego ustach pojawił się chytry uśmiech, który wręcz emanował pewnością siebie. Odpowiedź na zaczepne pytanie kochanka sama ułożyła mu się w głowie, nawet nie musiał się specjalnie wysilać, by odszukać reakcję pasującą do sytuacji, która sama w sobie stawała się coraz bardziej komiczna.
Chyba żartujesz. I myślisz, że nikt by nas nie zauważył? Typ domyśliłby się od razu, że jesteśmy pod łóżkiem, wystarczyłoby spojrzeć na to jak podskakuje ten mebel. — Najwidoczniej był dumny ze swojej odpowiedzi, bo uśmiech mimowolnie mu się poszerzył, a ostro zakończone kły samoistnie ujrzały światło dzienne. Co prawda sam nie narzekałby nawet jeśli musieliby to rozbił pod łóżkiem, na ziemi — był w stanie poświęcić się dla sprawy. Ale wiadomo, że raczej preferował wygodę, więc dużo milej byłoby mu zabawiać się z wymordowanym na łóżku, nawet jeśli te nadal było przesiąknięte krwią i wyglądało jakby jakieś dwa, spragnione wampiry toczyły na nim zawzięty bój ostatniej nocy.
„Wbiją i zobaczą to co mają zobaczyć.”
Dwa kurwiki pojawiły się w błyszczących, niemalże krwistoczerwonych ślepiach Neely'ego. Pochylił się nad Takahiro tak, aby nie było wątpliwości, że ten mógłby nie dosłyszeć któregoś ze słów.
Nie pozwolę na to. Nie pozwolę by ktokolwiek poza mną teraz na Ciebie patrzył. Teraz jesteś t y l k o mój, mam Cię na wyłączność. — Zrobił krótką przerwę, by swoim ciepłym oddechem połaskotać go po twarzy. — I nawet nie mów, że nie, bo jeśli zechcę to bardzo szybko sprawię, że pozbędziesz się ciuchów. Swoich i moich.Ech, jakby było ich dużo do zrzucania.
Natychmiast się od niego odsunął, utrzymując wcześniejszy dystans, który i tak nie był jakiś duży, wystarczy by któryś z nich posunął się do przodu, a ich twarze znowu znalazłby się niebezpiecznie blisko siebie, choć można by mieć wątpliwości co do tej niebezpieczności — w końcu już wcześniej przekraczali granice, ryzyko nie było dla nich niczym nowym.
„To uprzedzenia?”
Powinieneś cieszyć się, że nie przeszedłem obok Ciebie obojętnie. — Zamilkł na chwilę. — Bo mogłem to zrobić — dodał dość szybko. Czuł, że na to on pociąga za sznurki. Napawał się tym zwycięstwem i za pewno wydłużałby tę chwilę, gdyby nie to, że pracownik hotelu prawie zrobił dziurę w drzwiach od namolnego pukania i uderzania w nie pięścią.
„Bo zaraz zacznę odliczać odsetki.”
Bo zaraz wybiegnę z gołym tyłkiem. Potrzebuję chwili na ubranie się — zagaił w stronę drzwi, by ten, który stał po drugiej stronie bez problemu go usłyszał. Musiał poczekać jeszcze chwilę, to przez Shaya się tak guzdrał. Ciemnowłosy dokładnie wiedział co robić, by zatrzymać go przy sobie dodatkowe kilka sekund.
„Zapłatę odbiorę sobie sam (...)”
Sam jakoś ci się odpłacę. Musisz być tylko cierpliwy... — odparł spokojnie, choć jego ton drastycznie zmienił się wraz z kolejnymi wypowiedzianymi słowami. — Ale rusz dupę i ściągaj z siebie tę koszulkę, chcę Cię widzieć bez niej — bąknął, jednocześnie niemalże warcząc. Chciał jak najszybciej uwinąć się z nieproszonym gościem, który wciąż czekał na korytarzu, a potem wrócić do tego co zaczął. Nie chciał aby Shay czekał, ale sam również bardzo się niecierpliwił. Cóż... nie wiele mógł poradzić na to, że Karasawa tak na niego działał, że przy nim wszelkie żądze przejmowały jego ciało, a przyjemne dreszcze nie opuszczały nawet na sekundę.
Z rozbawieniem na twarzy przyglądał się jak lis zdejmuje ciemne odzienie, przyglądając się zarysowi jego mięśni. Za dnia wyglądał jeszcze lepiej niż w nocy. Co prawda nie mógł mu przyglądać się zbyt długo, więc pospiesznie wyrwał mu z dłoni ciuch, a następnie sam dość sprawnie narzucił go na własne ciało. Koszulka była nieco szersza (bo Takahiro był po prostu bardziej zbudowany), ale niektóre partie rąk i tak uwydatniała (bo Neely nie był takim chuchrem).
Do twarzy mi, co? — Pytanie posłał w eter, bo już odwrócił się od czarnowłosego, jednocześnie zsuwając się z łóżka i stając na podłodze dwoma nogami. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł wzdłuż jego dolnych kończyn w momencie, gdy stopy zetknęły się z zimnym podłożem.
„Dużo mnie kosztujesz.”
Nikt nie mówił, że będzie ze mną łatwo. — Wzruszył ramionami, odbierając od przyjaciela pieniądze. Spojrzał na niego ostatni raz, łapiąc za dolny kraniec koszulki, by pociągnąć materiał w dół, by choć częściowo zakrył bokserki. Uśmiechnął się lubieżnie, oblizując wargę językiem. Zanim odszedł zdążył jeszcze wyciągnąć dłoń w stronę brzucha Shaya i przejechać po jego podbrzuszu palcami. Zahaczył również o szlufkę spodni. Poszerzył uśmiech i jak gdyby nigdy nic ruszył w stronę drzwi, wykrzykując coś bardzo niewyraźnego, co prawdopodobnie miało uświadomić czekającego przed drzwiami typka, że Neel jest już naprawdę blisko i mężczyzna powinien przestać się gorączkować.
Bez zbędnego przedłużania złapał za klamkę i przekręcił klucz, by bez problemu otworzyć drzwi. Zrobił to oczywiście bardzo umiejętnie, bo uchylił je delikatnie i stanął w nich tak, aby pracownik Melancholii nie mógł dostrzec nic innego, tylko twarz kocura i rękę z pieniędzmi.
— Co Ty robiłeś tam tyle czasu... Co Ci się stało? — odezwał się ciekawski, ochrypły głos.
Kneblowałem takiego jednego, żeby nie krzyczał jak będę się z nim zabawiał — odparł spokojnie, jakby to co mówi było najprawdziwszą prawdą. Facet obdarzył jasnowłosego pytającym spojrzeniem. — No przecież żartuję, mówiłem że muszę się ubrać. I tak nie znalazłem wszystkiego, ciężko zapanować nad tym burdelem. Lepiej nie zaglądaj do środka jeśli nie chcesz by Ci pikawa siadła. — Kiwnął głową, prostując się, bo koleś jak na złość zaczął stawać na palcach, byleby tylko dostrzec coś ciekawego.
Nie mam czasu, weź to, powinno wystarczyć. Za dziś i jutro. — Wysunął dłoń z pieniędzmi przed siebie, a właściciel ochrypłego głosu zaczął przeliczać gotówkę.
Zgadza się. Ale pamiętaj, masz ogarnąć ten burdel, kocurze. Osobiście przyjdę i sprawdzę czy nie zostawiłeś po sobie zbyt dużego rozpierdolu.
Ta, rozumiem. Do widzenia. — Yukimura dość szybko zamknął drzwi, przekręcając też klucz.
Rozległo się głośne stuknięcie.
Nigdy więcej nie zamykaj mi drzwi przed nosem, smarkaczu!
Zapamiętam na przyszłość — odpowiedział na odczepnego, od razu odwracając się w stronę lisa, który powinien nadal grzecznie leżeć na łóżku. — To na czym my skończyliśmy...
Nie dokończył. Neely postanowił niemalże od razu ruszyć w stronę Shaya (niezależnie od tego gdzie się znajdował i co robił) i rzucić się na niego z zamiarem obsypania go pocałunkami. Tak po prostu. Chciał uwalić się na nim, objąć go ręką z jednej strony, drugą dłonią wplątać się w jego ciemne włosy, a ustami nachalnie zaatakować jego podbródek i poranione wargi. Chciał go całować zachłannie, bez wyczucia i pospiesznie. Miał zamiar napastliwie wsunąć mu do ust własny język, jednocześnie zaczynając dogłębną analizę struktury jego włosia — niecierpliwie przesuwać dłonią po jego głowie, by finalnie znaleźć swoje miejsce gdzieś pośród jego ciemnych włosów.
Pragnął go bardziej niż kiedykolwiek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„A ja myślę, że to mnie sobie cenisz.”
  Wargi krupiera wykrzywiły się układając w przestępczym uśmiechu, wyglądało to tak jakby mężczyzna dostał szczękościsku; wargi cienkie i podrapane zaznaczały wgłębienie w jednym z policzków. Oczy zmrużyły się,  źrenice odrobinę zwęziły jak u drapieżnika — przecież cały czas nim był. Prawda?
  — Podoba mi się twój tok myślenia.
  Odchylił głowę, jego wzrok momentalnie zjechał po jego ciele i zatrzymał się na bokserkach. Cienka warstwa powodująca przeszkodę niemal nie do pokonania.
  „(…) Teraz jesteś tylko mój, jesteś na moją wyłączność.”
  Twarz kocura przyozdobiona białymi pasmami włosów sprawiała wrażenie poważnej i zdecydowanej. Takahiro, polizał dolną wargę — bardzo dyskretnie, aż nie poczuł, że zahacza o osty biały kieł. Jedną ręką poprawił swoje bokserki, choć nie dlatego, że odrobinę zsunęły się z bioder.
  — Nie łatwo mnie zatrzymać. Bierzesz to pod uwagę?
  Wyciągnął się z zimnym rozbawieniem na ustach i kłapnął ustami tuż przy jego, ale w tej samej chwili Neely odsunął się. Jego kły złapały powietrze. Uniósł wzrok, a czarne pasmo opadło na jego spojrzenie.
  — Toczenie wewnętrznych bojów to jedna z twoich cech charakterystycznych. Ale pragnień nie da się trzymać na wodzy. Naucz się tego, a nie zginiesz w tym parszywym świecie.
  Patrząc na niego z tej perspektywy wyglądał jak demon, który wyszedł ze zgliszczy spalonej ziemi. Iskry, które sypały się z ruin ulatywały jeszcze z jego złotych, nienaturalnych oczu, a przysmolone ogniem włosy wydawały się skrywać coś więcej niż parę czarnych uszu. Rogi. Niewidoczne, ale prawdziwe.
  Kolejny głos za drzwiami. Mozolnie przeniósł na nie wzrok. Drzwi wręcz wyginały się od uderzeń, ale co się dziwić pracownicy hotelu nie należeli do szczypiorków. Tacy nie mieli szans przetrwać na Desperacji. Tutaj istnieli tylko najsilniejsi, więc kiedy Nobuyuki złapał za jego czarne ubranie, chwilę się z nim poszarpał. Zacisnął tkaninę w skórzanej rękawiczce i uśmiechnął się złośliwie, kiedy ten usiłował ją odebrać. Jedno mocniejsze szarpnięcie, a  kocie ciało wylądowałoby na nim. Silne dłonie krupiera wepchnęły by go w klatkę. Znowu. Kocia władza zostałaby utemperowana w jedną chwilę. Wyimaginowana dominacja pękłaby jak bańka mydlana.
  Cały czas leżał na łóżku, nawet wtedy kiedy Nobuyuki zdecydował się ostatecznie postawić swoje blade stopy na zimnej podłodze zbrukanego pokoju. Zimny wiatr poranka nadal przedostawał się przez szczeliny w okiennicach —  zbyt zniszczonych, aby chronić zbierające się ciepło w pomieszczeniu. Bardzo uważnie przyglądał się mu, gdy stopniowo skóra ginęła pod tkaniną noszonego przez niego ubrania. Widok Yukimury w takim wydaniu zdecydowanie wywołał na jego ustach nikły cień satysfakcji. Koszulka była dla niego trochę za szeroka,  tego się domyślał kiedy obie dłonie wysunęły się w rękawy, które zawisły u jego pach jak transparenty. Ale nie za bardzo.
  Takahiro bardzo szybko przywołał na usta litościwy uśmiech kogoś, kto mógłby przywyknąć już do problemów —  wagi rozsypanej mąki.  Podciągnął się odrobinę. Brzuch spiął się, ukazując delikatny zarys mięśni, niknący gdzieś za rozpiętymi spodniami. Jasna podłużna blizna przecinała tylko jego lekko przybrązowione ciało na poziomie żeber, po lewej stornie — pamiątka po operacji, jeszcze za ludzkiego życia. Brak śledziony nigdy nie odczuł wyraźnie mocno, choć tutaj, na prawie martwym podole dbanie o odporność, bywała wyjątkowo kłopotliwa.
  — Za dużo okrywa.
  Usiadł. Uniósł wzrok w górę, z uwagą przyglądając się jak szczupłe palce kota naciągają tkaninę poza granicę bielizny. Lekkie drgnięcie kącika ust lisa sprawiło, że Karasawa wyglądał teraz jak prawdziwy Przebiegły Cham.
  Kiedy kot ruszył do drzwi żegnając się ostatnim dotykiem po suchym ciele, bardzo skrupulatnie odprowadził go wzorkiem do drzwi.
  —  Co ty robiłeś tam tyle czasu… co ci się stało?
  Shay wstał z łóżka. Zrobił to cicho i dyskretnie jak cień, który opracował do perfekcji umiejętności nierzucania się w oczy.
  —  Kneblowałem takiego jednego (…)
  Takahiro tylko na krótką chwilę rzucił spojrzenie w stronę stołu. Butelka z lekiem i oparty o nogę topór błyszczał ostrzem w padającym promieniu słońca. Skierował swój wzrok ponownie na Nobuyukiego. Dopiero teraz w jasności padającego dnia mógł bardzo wyraźnie przyjrzeć się jego ciału, które tarasowało wąską szparę między ścianą na drzwiami. Wyginał się niczym kot, miał wrażenie, że pod naporem delikatnego dotyku odwinie się zwinnie jak czworonóg, kiedy dłoń człowieka zagości na jego plecach.  
  Sięgnął ostrożnie, prawie bezgłośnie po kawałek rozprutego materiału koszulki Yukimury i zwinnie owiązał go wokół barku. Rana na obojczyku nadal się czerwieniła. Póki była okryta materiałem, nie było widać wzbierającej się na niej krwi. Wciągnął powoli powietrze, rzucając krótkie spojrzenie w kierunku drzwi.
  — (…) bo ci pikawa siądzie.
  Miał tylko nadzieję, że lek zahamował żądze Neely’ego na tyle, że ten drobny zapach, który mógł wyczuć z materiału jego koszulki nie obudzi w nim kolejnego ataku. Co prawda, nie mógł tego wykluczyć. Co jeśli sytuacja zatoczyłaby koło? Ciaśniej obwiązał swoją ranę, zaciskając supeł zębami. W skupieniu słuchał jego głosu.
  —  Ta, rozumiem. Do widzenia.
  —  Sprawnie ci to poszło.
  I kiedy rozległ się dźwięk przekręcanego klucza, a ciało kota zwinnie obróciło się w stronę oświetlonej części pokoju, siła jaka nagle na niego naparła nie mogła równać się z żadnym kataklizmem zdolnym zaatakować tę ziemię.
  Wargi Shaya przywarły do jego, pchnął mężczyznę na drzwi, a głuchy łoskot jaki temu towarzyszył z pewnością był słyszany na korytarzu. Kroki ‘pokojokrążcy’ umilkły nagle; facet musiał się zatrzymać.  Rozmowa prowadzona pokój dalej umilkła. Shay mógł już oczami wyobraźni zobaczyć jak pracownik hotelu znów spogląda na ich pokój z niemym zaskoczeniem. Karasawa przyparł go plecami do drzwi, pięść lisa uderzyła w lichą strukturę dykty, a wargi same odnalazły rytm tego pocałunku, którego dźwięk przeszywał panującą ciszę czterech ścian. Nobuyukiemu z pewnością umknął fakt, że nie ma już drogi powrotnej. Drzwi które się za nim zamknęły, przypieczętowane skrzypnięciem zamka zaryglowały na dobre wyjście z tej sytuacji; nie miały się otworzyć, dopóki nie wypełni dokonanego wyboru.
  Shay nie potrafił zrozumieć co kierowało nim w takiej chwili. Jakaś odległa, racjonalna część umysłu nakazywała mu przestać — otrzeźwieć i zebrać rozum, druga pragnęła więcej. Przejmowała kontrolę i uciszała zdrowy rozsądek jak za dotknięcia palca. Wygrywała.
  Pięść zacisnęła się na kosmykach z tyłu jego głowy, a kiedy Shay postanowił przerwać pocałunek, ostre kły na ułamek sekundy zadziornie uczepiły się jego dolnej wargi. Ale nie przerwały jej.
  Oczy znów spojrzały w jego. Figlarne iskry jakie w nich błyskały, nie były ani trochę zwyczaje. Żyło w nich coś co miało zamiar ulotnić się i dać upust. Wydawać się mogło, że w akompaniamencie ich szybkich oddechów w powietrzu zawisło też nieme pytanie, ale Takahiro wiedział, że nie uzyska na nie odpowiedzi.  Mimo czającego się uśmiechu sprzed chwili, na jego twarzy nie było już żadnego rozbawienia. Zimne zdecydowanie badało jego policzka, szybko ruszając za ruchem dłoni, gdy postanowił prześliznąć się nią z włosów po smukłej szyi kota i zacisnąć na boku; palcami wyczuł jego żebra. Zamierzał go unieruchomić — spętać w swej żelaznej dłoni. Opętany mógł poczuć jak Shay przesuwa wargami po linii jego szczeki, trąc zaczepnie zarostem o jego jasną skórę. Ciepły oddech muskał go starannie, falą przemykając na szyję, głaszcząc również obojczyki; z pewnością kontrastował z chłodem przedostającym się za szyb.
  — Od kiedy tak zaciekle walczysz o moją osobę. Powiedz mi. — Złapał jego dłoń i nakierował ją na swoje biodro. — Jak musiało cię boleć ukrywanie słabości, która wyżerała cię od środka. Zawsze wydawałeś się żyć sam, bez celów, rozwijania się... Cały czas ganiałeś za rozkapryszonymi CATSami, którzy nadal mącą ci w głowie i marnują czas. Wyciągałem cię z monotonii. Nie potrafiłeś mi ulec? To by kłóciło się z twoją naturą, co?
  Zawahał się — nie w słowach, bo i one przeszły przez jego wargi niesamowicie gładko. Nie wiedział tylko, czy powinien poddać się temu co nieuchronnie dominowało teraz w rankingu jego pragnień. Ręka zjechała niżej, a palce wkradły się na jego brzuch podwijając koszulkę w irracjonalnie delikatnym geście. Przysnął się w końcu zaniechując wszystkie blokady, które miałyby nieść za sobą niechybne komplikację. Ogon nie poruszał się, wisiał mu aż do łydek. Uszy stały na sztorc, pobudzone odgłosami, które rozlegały się wokół nich.
  — Mam wkurwiające wrażenie, że to jakaś twoja gra, i wiesz co? — wychrypiał nisko, kiedy druga ręką pochwyciła go za policzki, a szorstkie usta znów znalazły się przy jego. — Pieprz się, Neely — gorący oddech owiał jego wargi. — Ze mną.
  Bardzo szybko głowa zsunęła się odrobinę niżej; Neely mógł poczuć, że pod podbródkiem ma jego sztywne włosy. Ciepły oddech owiał jego obojczyk kiedy musnął je, akcentując mokrym muśnięciem.
  Ręką zjechał niżej prowokacyjnie zahaczając o jego bieliznę. Tym razem nie miał zamiaru się z nim bawić. Ostry szpon szybkim ruchem pociągnął materiał w dół odsłaniając odrobinę jego bladego ciała, które ukrywała ciemna koszulka. Dłoń zdecydowanie wsunęła się miedzy jego uda, muskając jego wrażliwą skórę.
  Odwinie się czy pociągnie to dalej? W jego głowie pojawiła się tylko taka myśl.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W chwili, gdy jeszcze stał przy drzwiach, prowadząc jakże emocjonującą rozmowę z napakowanym pracownikiem hotelu wydawało mu się, że słyszy za plecami jakiś szmer. Może i Shay poruszał się bezszelestnie, ale stare meble okazały się być bezlitosne — a już zwłaszcza łóżko, na którym wcześniej leżał. Wybrakowany materac z wystającymi sprężynami wydał z siebie charakterystyczny dźwięk, którego Neely i tak nie był w stanie rozpoznać, bo niemalże całą swoją uwagę skupił na mężczyźnie, odbierającym pieniądze za pokój. Jasnowłosy miał zamiar dość szybko się z nim uporać, by bez jakichkolwiek przeszkód wrócić do spraw ważniejszych.
Mógł się spodziewać, że ten chytry lis będzie coś kombinował za jego plecami — przecież doskonale go znał, nawet jeśli przez długi okres czasu pozostawali w bardziej napiętych i mało przyjacielskich stosunkach. Nobuyuki od zawsze obserwował go ukradkiem — skrywał się za maską niewzruszonego, wiecznie oburzonego kocurzyska, a w rzeczywistości był bardzo ciekaw jakie myśli kryły się pod burzą smolistego włosia. Ale nigdy nie dawał tego po sobie poznać — uparcie brnął w swoje, łaknąc prawdy, która mu się należała. Po tym wszystkim co razem przeszli... cholernie mu się należała. I być może prawdę tę cały czas miał pod nosem — Karasawa niejednokrotnie mu powtarzał, że chce go mieć przy sobie, tym razem bez zabawy w hipnozę, tym razem CATS miał wrócić sam. Yukimura jednak wciąż trzymał swoje, ale już wtedy coś zaczęło powoli pękać w jego wnętrzu. „Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej” — wtedy po raz pierwszy zapragnął znaleźć się niebezpiecznie blisko tego przeklętego krupiera i od tamtej pory każde ich spotkanie sprawiało, że ta „nieprzebijalna” osłona — trzymająca jego zdrowy rozsądek w jednym kawałku — po prostu pękła. Wystarczyła jedna noc, by zmieniło się niemalże wszystko. Wstręt ustąpił miejsca pragnieniu — nic dziwnego, że po tak niedługim czasie wylądowali w jednym łóżku.
„Sprawnie ci to poszło.”
Uśmiechnął się sam do siebie, poruszając gwałtowniej głową, by kilka, jasnych kosmyków odrzucić na bok. Złapał za zimną klamkę i pociągnął za nią delikatnie, chcąc upewnić się, czy drzwi na pewno są zamknięte. Doskonale zdawał sobie sprawę, że teraz nie będzie odwrotu — utknęli w hotelowym pokoju, byli na siebie skazani.
Postarałem się — odparł dość szybko, nie spodziewając się tego, że Shay bardzo zwinnie przemknął za jego plecami i znalazł się dosłownie przy nim. Możliwe, że poczuł jego obecność, ale i tak był zaskoczony, gdy to właśnie on zaatakował. Tak bardzo się niecierpliwił?
Lis naparł na niego z nieoczekiwaną siłą i zwierzęcą brutalnością. Głowa Neely'ego stuknęła w drzwi, a wściekłość sama wpełzła mu na usta. Obnażył zęby, wydobywając z siebie nieludzki dźwięk — wcale nie chodziło o to, że zawalił łbem w drewno, bardziej zdenerwowało go, że kolejny raz dał się podejść tak łatwo, jak dziecko. Tym razem to on miał dominować, miał zająć się Takahiro w jaki tylko chciał sposób, a możliwość ta została mu częściowo odebrana. Kątem oka spojrzał z utęsknieniem w stronę łóżka — mógł się z nim pożegnać, bo wszystko wskazywało na to, że zaraz oboje skończą na podłodze. A wystarczyło poczekać dosłownie chwilę...
Może niekoniecznie wszystko szło zgodnie z planem kotowatego — w końcu to on miał być agresorem i to on miał zaatakować, nachalnie wpijając się w usta kochanka — ale nie mógł też narzekać, bo czarnowłosy doskonale wiedział co robi. Pocałowali się tak nagle, każde ich muśnięcie było zachłanne i pospieszne, jakby oboje nie mogli już dłużej czekać, jakby świat się kończył. Neely zachowywał się jeszcze bardziej zwierzęco niż wcześniej — przymknął oczy, a jego rozgrzane wargi odnalazły swoje miejsce. Chaotycznie badały okolice ust lisa, nie zapominając również o podbródku. Kocur celowo trącał jego skórę nosem, jednocześnie napawając się charakterystyczną wonią złotookiego, która wraz z zapachem ich potu działa niezwykle pobudzająco.
Yukimura nawet nie doszukiwał się jakiegokolwiek racjonalizmu w swoich działaniach, bo wiedział, że w chwilach uniesienia ten jest natychmiastowo spychany na odległy plan. Liczyło się jedynie zaspokajanie własnych potrzeb. Ale czego można było się spodziewać po osobie, która od zawsze prowadziła dość rozwiązły tryb życia? Nigdy się nie przywiązywał, bywał tu i tam, a później znikał bez słowa. Zostawiał innych, kiedy tylko mu się znudzili, by móc spokojnie szukać innych wrażeń. Z Shayem było inaczej — z jednej strony nie chciał się z nikim wiązać, a z drugiej strony miał ochotę mieć lisa przy sobie, najlepiej cały czas. Sprzeczność w sprzeczności — wiedział, że musi się zdecydować na jedno, ale odkładał to w czasie jak tylko mógł, nie myślał o tym. Poza tym... ciężko było wyrwać się ze szponów tego przebiegłego wojskowego.
Kotowaty otworzył oczy dopiero w momencie, gdy krupier przerwał pocałunek. Czerwone ślepia rozbłysły prawdziwym ogniem, bardzo dobrze widać w nich było żądzę. Neely zdecydowanie nie chciał przerywać.
Mówiłeś wcześniej coś o tym, że niełatwo Cię zatrzymać... Sądzę, że łatwiej zatrzymać Ciebie niż mnie. — Po swoich słowach posłał Karasawie zgryźliwy uśmiech, który chwilę później przeobraził się w dużo mniej złośliwy wyszczerz. Odetchnął ciężej przez nos, gdy zwierzęca dłoń wplotła się w białe włosie. Jego dotyk był bardzo przyjemny, czego dowodem było przeciągłe, kocie miauknięcie.
Takahiro doskonale wiedział co robić, by zdobyć członka kociego gangu — wystarczyło trochę czułości, a Neely totalnie się rozpływał. Ta krótka chwila, w której palce lisa sunęły po jego szyi wystarczyła, by z ust kotowatego wydobył się cichy pomruk. Jego twarz nabrała delikatniejszego wyrazu, jakby te drobne gesty sprawiły, że z powrotem zmienił się w grzecznego dachowca. Dopiero kilka sekund później poczuł się jakby Shay na nowo próbował go spętać i uwięzić, tym razem w innym celu. Blada skóra poczerwieniała w kilku miejscach od ciepła, które opętany otrzymywał od dawnego wojskowego. Rozgrzane ciało wygrywało walkę z zimnymi powiewami, które dostawały się przez nieszczelne okna.
Dłoń jasnowłosego na chwilę złapała kochanka za pysk. Agresywnie, ściskając dość mocno. Poczuł pod palcami ostre włoski. Kciukiem nakreślił część jego żuchwy.
Uwielbiam Twój zarost. — Podobał mu się ten rodzaj drażnienia się, należał do tych bardzo przyjemnych. Oczywiście ręka dość szybko puściła mordę lisa, pozwalając mu na dalsze rozwijanie swoich poczynań.
„Od kiedy tak zaciekle walczysz o moją osobę. Powiedz mi.”
Krupier niemalże wymusił, by dłoń kota znalazła się na jego biodrze. Znowu. Oczywiście ten w ogóle się nie buntował, ba, nawet posłusznie posadził rękę w wybranym miejscu, zręcznie omijając materiał ubrań, które Karasawa wciąż miał na sobie. Jeszcze miał na sobie.
„(...) Wyciągnąłem cię z monotonii. Nie potrafiłeś mi ulec? To by kłóciło się z twoją naturą, co?”
Parsknął mu prosto w klatkę piersiową, na chwilę ukrywając w niej twarz. W międzyczasie na jego usta wykrzywiły tworząc zadziorny uśmiech. Podniósł łeb, przybliżył się do niego na tyle blisko, by ich wargi niemalże się musnęły. Wolna dłoń spoczęła na jego piersi, celowo drażniąc paznokciami jego sutek.
Jesteś głupszy niż sądziłem, lisku... To Ty uległeś mi. Pozwalam Ci robić to co robisz, bo mnie to podnieca, ale nie dlatego, że Ci uległem. — Gdy skończył mówić jego dłoń bezwładnie zsunęła się po nagim brzuchu czarnowłosego, ostatecznie odnajdując swoje miejsce gdzieś na jego boku. — I wcale nie walczę. Chcę żebyś ze mną był, bo mi przy Tobie dobrze.I nareszcie otwarcie się do tego przyznałem.
Poczuł jakąś dziwną ulgę, bo słowa które wypowiedział były szczere i nawet nie można było się w nich doszukiwać jakiegokolwiek kłamstwa. Później poczuł jego dotyk — lisie palce przejeżdżały po podbrzuszu z niemalże obcą delikatnością, która była dla jasnowłosego czymś nowym, bo do tej pory Takahiro zachowywał się wobec niego zupełnie inaczej. Z mniejszym wyczuciem, ze zwierzęcą nachalnością.
„Pieprz się, Neely.”
Pytające spojrzenie.
„Ze mną.”
Mniej pytające spojrzenie.
Przecież do tego cały czas dążył. Nie miał zamiaru go rozpalić, a później zostawić samemu sobie. To nie było w jego stylu. Ale przynajmniej powiedział to na głos, powiedział, że tego chce, więc teraz nie było odwrotu. Ostatnia furtka, którą można było uciec zamknęła się. No niby zawsze można było próbować oknem... ale to nie byłby najrozsądniejszy pomysł, i tak oboje byli nieco pokiereszowani, żaden z nich nie potrzebował nowych, dodatkowych ran.
Neely bez zawahania zaczął ściągać z siebie koszulkę Shaya, by ta już więcej nie przeszkadzała. Postarał się również o to, by dłoń (która wciąż uporczywie trzymała się biodra kochanka) jednym, szybkim ruchem sprawiła, że już rozpięte spodnie lisa zsunęły się z jego nóg, zatrzymując się gdzieś na wysokości jego łydek. Przebiegły uśmiech przemknął przez jego twarz.
Poczuł jak Karasawa powoli się zniża, a jego dłoń zwierza w stronę ud. Kotowaty odetchnął głębiej, mrucząc przy tym. Dotyk ciemnowłosego był niezwykle przyjemny i prowokacyjny, ale o wiele bardziej subtelny. Szybko się uczył.
Yukimura złapał Takahiro za twarz, przyciągając go do siebie, by ich twarze znów znalazły się na równi. Nachalnie wsunął mu do ust własny język. Krótki pocałunek, po którym przesunął się na bok i zdecydowanym ruchem pchnął byłego wojskowego na drzwi. Jego ręka z bez jakichkolwiek zahamować przesunęła się na krocze lisa. Ścisnęła je delikatnie, muskając palcami przez materiał bokserek.
Pozwól się sobą zająć — wyszeptał cicho, uwalniając kolejną dawkę ciepłego oddechu, którą roztoczył przed sobą. Nawet nie poczekał na reakcję. Cmoknął go jeszcze raz, jakby na pożegnanie, a potem zaczął powoli się zniżać, znacząc jego ciało ścieżką pocałunków. Zaczął od ust, przebiegł przez szyję i mostek, później przez brzuch, by ostatecznie zatrzymać się w okolicach podbrzusza. Złapał za gumkę bielizny i naciągnął ją tak, by odsłonić jedno biodro. Ale nie ruszył dalej. Spojrzał w górę, jakby pytał o pozwolenie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wygoda nigdy nie klasyfikowała się wysoko w rankingu najważniejszych pragnień lisa. Bywał niechlujem — nie z wyboru — bowiem życie na Desperacji nauczyło go, że posiadając bieżącą, krystaliczną wodę lepiej zdecydować się na krótką kąpiel w deszczu, aniżeli marnować zapasy na wylanie znacznej części na swoje plecy. Jeden baniak tego przeźroczystego cudu tutaj, na przegniłych ziemiach piekła, mógł przesądzić o tym czy zachowasz w szczęce wszystkie zęby czy jednak potrzebujesz szybkiej porady dentystycznej. Nie koniecznie na wygodnym fotelu. Ta systematyzacja z czasem zaczynała go do siebie przyzwyczajać. Choć  pierwsze dni na wygnaniu nie należały do najłatwiejszych. Pierwszej nocy z trudem udało mu się znaleźć schronienie, a po tygodniu głód i wycieńczenie zmusiły go do wypicia szpiku kostnego jakiejś padliny leżącej na rozgrzanym słońcu. Sztuka przetrwania stawała się dla niego coraz ważniejsza. Znacząco wysforowała się  na pierwszy plan celów, które Takahiro postanowił obrać za priorytet. Dzikość i nieznaność podniecała go, ale nie na tyle by móc równać ją za dotykami i słowami kotowatego, które teraz rozbrzmiewały w ciasnych czterech ścianach.
  Kiedy Yukimura złapał Shaya za pysk, ten położył uszy na niesfornych włosach. Cień na jego twarzy pogłębił się, jakby jakieś wewnętrze słońce zostało skrupulatnie okryte mrokiem. Kącik warg drgnął, kiedy place mężczyzny śmiało zatoczyły koło po jego szorstkim podbródku. Dźwięk jaki temu towarzyszył przeciął odgłos ich wzajemnych oddechów. Takahiro musiał przyznać, że było to przyjemno-drażniące, na tyle, że nie zaparł się, gdy ten przyciągnął jego twarz bliżej swojej.
  Nobuyuki w swoich słowach miał wiele racji. Karasawa tak naprawdę nie miał najmniejszego pojęcia co mogło siedzieć w głowie jasnowłosego. I pomimo iż podświadomość ciągle podpowiadała mu, że to mogła być tylko gra prowadzona na zasadach kota, tak aby mógł wreszcie odegrać się za te wszystkie miesiące cierpień, więzienia i odebranej wolności, Takahiro wydawał się na tyle durny, aby się temu poddać. Złote tęczówki wciąż były uważne, co prawda badały każdy jego ruch, więc i kiedy jego dłoń pieściła ciało kocura przez materiał czarnej, skórzanej rękawiczki, nie umknął jego egoistycznemu zadowoleniu usłyszany przeciągły koci pomruk; lisie źrenice szybko skierowały się na  twarz opętanego aby z satysfakcją spijać przyjemność z jego twarzy.
  Kiedy kocur zaśmiał się i oparł czoło o jego klatkę piersiową, Shay na krótką chwilę zmartwiał. I to zapewne po części przez to, że kompletnie nie spodziewał się takiej reakcji ze strony wymordowanego. Ale kiedy ponowny błysk szkarłatnych ślepi odnalazł jego, a ręka posłusznie zsunęła się zahaczając paznokciami o wyeksponowany sutek, zimny przerażający spokój wpełznął na twarz krupiera; niemal przegryzł wargę do krwi. Ciepło połaskotało go po plecach i delikatnym ruchem rozlało się gdzieś w okolicy zaznaczonych, silnych ramion.
  „Sadze, że łatwiej zatrzymać ciebie niż mnie.”
  Sprawinie przeanalizował w głowie słowa mężczyzny i w ramach odpowiedzi uśmiechnął się okropnym, perfidnym uśmiechem zarezerwowanym właśnie na takie okazje.
  — Po czym tak wnioskujesz? — Dźwięki jego słów  nie zmieniły tonacji. Wciąż wydawały się budzić nocne mary i bezduszne, chłodne zjawy spod łóżek i szaf. Aura jaka panowała wokół Shaya przerażała swa otwartością, ale i przyciągała pewną irracjonalna część umysłu. Nie odsunął się pomimo iż mógł zrobić to w każdej chwili. Pobudzała go drażniąca fala bijąca od Yukimury. Białowłosy igrał z ogniem, a takie zabawy  zawsze budziły w nim tę ciemną stronę swoich pragnień. Pchnięcie którego  dokonał jeszcze kilka minut wcześniej odepchnęło białe kosmyki włosów kota na bok, odsłaniając jasny kark i ramiona. Niemalże z cichym warkotem przysunął usta do jego zagłębienia w szyi i przejechał po niej językiem.
  „Ty mi uległeś”. Głos ten powtarzał się w jego głowie, nawet wtedy kiedy Yukimura zdecydował się ściągnąć koszulkę i rzucić ją gdzieś w bok.
  „Pozwalam ci robić to co robisz tylko dlatego, że mnie to podnieca, a nie, że ci uległem.”
  Poczuł jak rozpięte już spodnie suną w dół po jego nogach. Poruszył nimi, wychodząc z nogawek; jedna z nich zaplątała się u niego kostki, bardzo sprawnie odkopnął ubranie w bok. Klamra uderzyła w chłodną podłogę.
  — Uległem? Pokaż więc, jak potrafisz mnie przy sobie zatrzymać.
  Chciał parsknąć zaczepnie — ledwie zdążył unieść głowę, a ich wargi znów się zetknęły. Tym razem ruch Yukimury stał się odważniejszy. Nie ma się więc co dziwić, że Shay sam odpowiedział agresją, która za wszelką cenę pragnęła pokazać kotu gdzie jego miejsce. Nobuyuki prowokował go, a to z pewnością nie zamierzało hamować Takahiro, w jakichkolwiek czynach. Język zwinnie naparł a jego, gdy poczuł go ponownie w ustach. Warknął w ich wargi, a organ lubieżnie przejechał po zębach białowłosego. Obie dłonie lisa zsunęły się po bokach bladego ciała drocząc jasną skórę, ostrymi pazurami. Cały czas starał się hamować. Próbował okiełznać żądze na tyle by nie posunąć się do tego co miało miejsce wczoraj. Próbował dotykać go inaczej — delikatniej, choć nie da się ukryć, że jego niezgrabne dłonie w tym wydaniu były po prostu tak subtelne jak tir przejeżdżający przez drogę; wyczuwał jego mięśnie. Ostatecznie dotarły znów do bariery, której już wcześniej pragnął się pozbyć. Zacisnął na jego pośladkach silnie dłonie, a noga lisa nachalnie wkradła się miedzy jego; udo przysunęło się do jego krocza. Pazury przebiły materiał. I wtedy poczuł to czego się nie spodziewał.
  Tym razem jego twarde plecy uderzyły w drzwi. Łoskot jaki temu towarzyszył poruszył wrotami na tyle mocno, że zadrżały w futrynie jak kilka minut temu.
  Rozdrażniony, ale i zaskoczony spojrzał w jego oczy. Łapał oddech, choć wagi nadal drgały jak u zwierzęcia gotowego zaatakować w każdej chwili. Dotyk jaki poczuł potem sprawił, że nabrał powietrze w nozdrza, a głowa sam a oparła się posłusznie o drzwi. Czarne włosy przykleiły się do drewnianej powierzchni jak do materaca.
  „Pozwól się sobą zająć.”
  Dłonie Karasawy bardzo szybko wsunęły się pod materiał bielizny Nobuyukiego. Paznokciami mknął drażniąco po jego ciele. Skóra kota wydawała się go parzyć. W powietrzu unosił się  charakterystyczny zapach obu ciał. Karasawa zadarł podbródek i spojrzał na Neely’ego z górę, widać było, że dotyk, jakim zdecydował się go zaatakować, na krótką chwilę go utemperował, kot mógł poczuć to nawet bardzo wyraźnie pod swoimi palcami.
  Dłońmi ostatni raz musnął nagą skórę ruszając w drogę prowadzącą w góry, kiedy  to ciało Yukimury niespodziewanie zaczęło się zniżać. Ręce znów wyswobodziły się spod materiału (wywołało to wyraźny grymas na jego wargach). Teraz skórzanym materiałem i ostrymi pazurami badał jego kość krzyżową kierując się drogą wypukłych kręgów kręgosłupa. Zwilżył wargi i spojrzał na Nobuyuiego, który odważnie postanowił przejąć inicjatywę. Jego usta szybko zniżały się i kiedy poczuł wilgotny dotyk ust na torsie, a potem na brzuchu, uśmiechnął się kpiąco, zdając sobie sprawę, że ostatnie odzienie zaczyna mu uwierać.
  Te kąśliwe uwagi i zadziorne uśmieszki były wizytówką Yukimury od zawsze. Uwielbiał jego niewyparzoną gębę, teraz znowu to robił, jednak na kompletnie innych zasadach. Gdy mężczyzna musiał przykucnąć, Takahiro, stał nadal z głową opartą o drzwi i śledził go dzikim spojrzeniem. Było w nim coś władczego, coś co zawsze się tam znajdowało. Teraz wręcz płonęło, przejmując kontrolę nad jego ciałem, do tego stopnia, że znów musiał zwilżyć wargi, które zaschły mu w jednej chwili.
  Wyciągnął dłoń ku twarzy Neely’ego. Złapał go za lewy policzek i zacisnął na nim palce; białe ślady odbiły się na jego skórze. Przyglądał mu się w ciszy, wglądał teraz jak chuligan ze szkoły średniej, który ma za swoimi plecami zgraje starszych kumpli albo jak szkolny delikwent znęcający się nad słabszym. Sztywny materiał skóry jego rękawiczki ujął połowę jego twarzy; palce bezczelnie wkradły się pod podbródek i za ucho wyczuwając miękkie włosy. Czułość nie leżała w jego naturze.
  Nie zamierzał znów odwracać sytuacji na swoją korzyć (choć jakby jej nie odwrócił korzyści płynęły w obie strony). Chciał dać mu szansę. Język znów wysunął się z jego cienkich warg i musnął poranione usta. Poczuł zalegającą krew. Łopatki bardziej przylgnęły do drzwi, a mięśnie brzucha napięły się.
  Głosy zza drzwi bez przerwy dopływały do jego uszu; dudniły jak dźwięki podsłuchiwane przez szparkę od klucza. Słyszał kroki i kolejne rozmowy. Kilka osób zatrzymała się i rozmawiała tuż pod ich pokojem, czasem się śmiali.
  Kciuk Shaya zahaczył zaczepnie o jego dolną wargę  i odrobinę wsunął mu się w usta. Wyczuł jego zęby.
  Potwierdzenie było już po prostu zbędne.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dumny, wręcz triumfujący uśmiech wpełzł na twarz kotowatego w chwili, gdy Shay umiejętnie pozbył się spodni, które dosłownie chwilę wcześniej zalegały, oplątując jego łydki. Oboje doskonale wiedzieli, że w najbliższym czasie do niczego by się nie przydały, a byłby jedynie niepotrzebnym balastem, którego najwygodniej było się po prostu jak najszybciej wyzbyć, żeby nie wadził za jakiś czas.
Czuł się jak kilkuletnie dziecko, którego dopiero co zaczęło poznawać świat — musiał wszystkiego dotknąć, przekonać się na własnej skórze co może, a czego nie. Każde „odkrycie” znacząco poprawiało mu nastrój — uśmiech mimowolnie pojawiał się na twarzy, a oczy błyszczały jak u fanatyka religijnego, któremu objawił się Pan. Chciał poznać Karasawę od podszewki — z jego charakterem zdążył się już zaznajomić, choć nie oznaczało to, że znał go tak, jakby chciał go znać. Z pewnością w swoim splugawionym wnętrzu krył tajemnice, o których nie wiedział nikt. Ale chciał również poznać jego ciało, dlatego z wyuczoną precyzją wodził dłońmi po jego sylwetce, zahaczając o coraz to różniejsze zakamarki, próbując niczego nie przeoczyć i dbając jednocześnie o to, by każdy, nawet najmniejszy skrawek ciała został zbadany. Pragnienie wypełniało go od środka, a on nie potrafił nad nim zapanować, jakby jakieś niewidzialne ręce pchały go w stronę lisa, a gdy znajdował się dostatecznie blisko to nawet na nieznana siła nie była mu potrzebna — sam rzucał się na kochanka z ustami i zachłannie wpijał się w jego twarz i ciało.
„Po czym tak wnioskujesz?”
Usta jasnowłosego rozwarły się jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie wykrzywiły się jedynie tak, by ukazać białe, zaciśnięte zębiska. Kotowaty wypuścił z siebie falę ciepłego oddechu, która natychmiast rozeszła się po pomieszczeniu. Chłód bijący od nieszczelnych okien był silniejszy, choć nie mógł równać się z ich rozpalonymi ciałami. Ba, taki zimny powiew był tylko dodatkiem, który zapewniał dodatkowych atrakcji w postaci gęsiej skórki, która na chwilę pojawiła się na ciele opętanego.
To ja zawsze uciekałem — wyszeptał spokojnie, celowo używając formy przeszłej, chcąc zasugerować, że już nie ma zamiaru uciekać. Nie wiadomo ile w tym było prawdy, bo niekiedy bardzo trudno było wyzbyć się przyzwyczajeń. Neely nigdy nie był osobą, która potrafiłaby dłużej zabawić w jednym miejscu, z jedną i tą samą osobą. Wciąż szukał wrażeń, zachowywał się trochę jak wędrowiec, który to wciąż samotnie wędrował przez świat i kolekcjonował wspomnienia. Raz pojawiał się w Apogeum, później odchodził gdzieś w stronę terenów nieznanych, by następnie znów powrócić, zabawić gdzieś na dzień lub dwa, spędzić upojną noc w niekoniecznie wybornym towarzystwie, a potem znowu zniknąć, pozostawiając po sobie jedynie gorzko-słodki posmak. Nienawidził monotonni — musiał działać, obracać się w coraz to nowszych środowiskach i robić coś, by do jego życia nie wkradła się nuda, bo to właśnie ona była głównym powodem, dla którego tak szybko zmieniał otoczenie.
Teraz miał ochotę spędzać czas z nim — lisem, który jakiś czas temu próbował go więzić. Wcześniej obiecał sobie, że nie wejdzie w to samo bagno drugi raz, ale okazał się, że dość szybko porzucił swoje postanowienie. Takahiro namieszał mu w głowie kolejny raz, tym razem sprawiając, że Yukimura zapragnął mieć jego towarzystwo tylko dla siebie. Był gotowy pochwycić go w swoje szpony, gdyby ten próbował odejść. Chciał go mieć bardzo blisko siebie. Chciał czuć jego obecność w pobliżu. Chciał słyszeć jego głos. Chciał czuć jego oddech. Chciał móc mu się przyglądać. Chciał by jego dłonie znów drażniły jego nagą skórę. Chciał zaryzykować... choć nie wiedział czy potrafi z własnej woli wytrzymać u czyjegoś boku więcej niż kilka dni.
Materiał skórzanych rękawic lisa łechtał jasne ciało kocura, zapewniając mu niesamowitych wrażeń. Pojawiło się przyjemne mrowienie, które spowodowało, że kotowaty napiął się, przymykając na chwilę oczy. Rozkoszował się tą chwil, a doznania były dużo bardziej wyraziste, gdy zdecydował się wyłączyć z gry jeden ze zmysłów — wzrok. Oddychał szybciej, jego klatka piersiowa unosiła się i opadała, a ciepło rozgrzewało wnętrze. Łaknął bliskości krupiera, był inny niż wszyscy, zasługiwał na znacznie więcej uwagi.
„Pokaż więc, jak potrafisz mnie przy sobie zatrzymać.”
Wdzięczny uśmiech na nowo pojawił się na twarzy jasnowłosego, który słowa Shaya wziął sobie do serca. Zdecydowanie chciał mu pokazać, że potrafi go zatrzymać. Miał zamiar sprawić, że następnym razem były wojskowy sam do niego przyjdzie, by wylądować w jego ramionach.
Spojrzał prosto w złote tęczówki kochanka, gdy ten ujął w dłoń jego twarz. Materiał rękawiczki na palcach zaciskające się na policzku drażnił delikatną skórę Nobuyukiego. Spodobał mu się ten gest i z wielką przyjemnością patrzył na lisa z góry. Wyglądał naprawdę świetnie wyglądał, a mięśnie brzucha, które się napięły sprawiły, że był jeszcze bardziej pociągający, a to było motorkiem, który sprawił, że Yukimura postanowił działać. Zignorował to, że gdzieś za drzwiami wciąż słyszalne były głosy pracowników placówki, teraz liczył się tylko czarnowłosy.
Ręka czerwonookiego pospiesznie ruszyła ku górze, by poczuć pod palcami wyraźny zarys mięśni partnera. Zatoczyła kółko wokół pępka kochanka, a następnie zsunęła się w dół, zatrzymując się na już wcześniej odsłoniętym biodrze. Twarz Neely'ego przysunęła się bliżej krocza lisa, a jego nos zaczepnie trącał te okolice. Niecierpliwe dłonie dość szybko złapały za gumkę bokserek, a twarz odsunęła się. Palce wplotły się w materiał i chaotycznie zerwały go w dół. Kilka sekund wystarczyło, by niepotrzebne odzienie przestało zawadzać. Dopiero teraz mógł podziwiać go w pełnej okazałości. Widok, który zastał wywarł na nim pozytywne wrażenie, przekroczył najśmielsze oczekiwania.
Doskonale wiedział, że nie potrzebuje żadnego pozwolenia ani potwierdzenia — mógł działać i robić to, co mu się żywnie podobało. Znalazłby sposób, by to zrobić, nawet jeśli Shay by się buntował. Na szczęście darował sobie nieposłuszeństwo. I dobrze. Dlaczego więc Neely zawahał się i postanowił wcześniej chwilę zaczekać? Z jednego, prostego powodu — choć sam się niecierpliwił, to chciał sprawdzić reakcję lisa, gdy okaże się, że musi jeszcze czekać. Reakcja okazała się być bardzo dobra — Takahiro posłusznie czekał, jak na nagrodę. Kocur nareszcie mógł zacząć działać.
Przybliżył się dość szybko, chwytając dłonią męskość kochanka. Powolnymi ruchami ją drażnił i pobudzał, a druga ręka odnalazła swoje miejsce na nagim udzie mężczyzny. Dosłownie chwilę później Nobuyuki uznał, że Shay jest gotowy (zdaje się, że długo czekać nie musiał), więc przybliżył twarz jeszcze bliżej i bez zbędnego przedłużania wziął go do ust. Ssał członka nieco zachłannie, uważając, by z tego pośpiechu nie zahaczyć o niego zębami. Przejechał językiem niemal po całej jego długości, wspomagając się dodatkowo dłońmi, które zdezorientowane błądziły po ciele wymordowanego.
Oderwał się od krocza ciemnowłosego dopiero po jakimś czasie. Leniwie wstał, napierając na niego własnym ciałem. Ręka przemknęła przez podbrzusze partnera, sunąc przez nagą skórę aż do ramienia. Tam zacisnęła się mocniej, a sam Nobuyuki stanął na palcach, przybliżając usta do policzka krupiera. W międzyczasie celowo zaczepił drugą ręką o jego pobudzoną męskość.
Chcę... — zaczął, dość szybko robiąc przerwę, w której zajęczał, wypuszczając powietrze z ust. — Chcę poczuć Cię w sobie. — W cichym szepcie dało się wyczuć wciąż rosnące pożądanie. Po tych słowach zwyczajnie się odsunął, zsuwając z siebie bokserki, które od razu opadły na ziemię, plącząc się przy kostkach. Jednym ruchem pozbył się ich, odrzucając je nogą gdzieś w bok. Rozpalone spojrzenie świdrowało sylwetkę byłego wojskowego, nadal napawając się jego widokiem.
Zerżnij mnie, Shay.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ktoś kiedyś powiedział, że nie ma nic złego w obsesji, o ile wiadomo jak nią prawidłowo władać. W mądrych rękach jest niczym dobrze wymierzona strzała, podbudowuje i daje poczucie bezpieczeństwa; w tych mniej jest jak tępy topór, nieczysto zakreślający ostrzem powietrze nad głową właściciela. Kieruje swe brzytwy w stronę czegoś co nigdy przecież zdobyć nie może. I nawet Takahiro zdawał się o tym wiedzieć. Pojął to w momencie kiedy stracił to, co przecież miało trwać pod jego komendami do momentu, aż sam porzuci wszelkie zainteresowanie. Kaprysy miał na wagę złota. Ale czy już wtedy dopuszczał do siebie myśl, że im dłużej ciągnie tę grę, tym łatwiej o uzależnienie?
  Dotyk kocura bywał właśnie tego rodzajem lekiem. Czując jak szczupłe palce zakreślają mięśnie Karasawy u samego podbrzusza, miał niemal nieodzowne wrażenie, że dryfuje. Podawał się czemuś czego wyzbywał się bardzo długi czas. Przegrał tę walkę?
  Zawzięty uśmiech Yukimury był kolejnym etapem. Czy jego czyn miał pozwolić mu uporządkować myśli? Nie tym razem. On miał wywrócić wszystko do góry nogami. Czarnowłosy oparł ponownie głowę o drzwi, odchylając ją lekko w bok i przyglądając mu się spod lisio przymrużonych powiek. Jego twarz była nieruchoma jak plastikowe oblicze manekina z wystawy. Było czymś co skrywało sekrety nie tylko dotyczące własnej osoby; stało się wielką skrytką emocji, które przez cholernie długi czas próbował trzymać na wodzy jak bestie zamknięte w klatkach. Nobuyuki sprawiał, że namacalna maska na jego twarzy zaczęła pękać. Dotyk zadartego nosa przesuwający się po materiale napiętej bielizny, spowodował, że Shay wreszcie obnażył kieł.
  (Nie tak dawno śniło mu się, że ludzie czytali go na wskroś; widzieli czym jest. I przez jakiś czas obserwowali rezultaty jego pracy. Zdrajca i oszust — nikt nie żałuje nieudaczników. Stalowa maska miała go chronić przed czytającymi spojrzeniami obcych. Miała nie dopuszczać do skóry choćby cienkiej wiązki światła, aby nie ukazywać splugawionego wnętrza…)
  Gumka osunęła się w dół. Widok Yukimury klęczącego u jego stóp spowodował, że kolejna fala ciepła stała się impulsem, zmuszającego mężczyznę do wciągnięcia powietrza przez nos.
  — Pokaż co umiesz — wypowiedział z chrypą.
  (Maska stała się tylko jego. Tak jak związki, które pielęgnował. Tak jak Nobuyuki. Teraz była jednak jedynie przebraniem, które upadło z jego ciała wraz z materialnym odzieniem. Potrzebował jej, nawet jeśli była jego słabością)
  Chłodne palce sprawnie objęły jego męskość. Przycisnął głowę mocniej do  drzwi, ciało spięło się choć odczucie rozlewającej przyjemności nie równała się teraz z żadnym znanym wcześniej impulsem.
  — Masz dla mnie pieniądze?
  Zacisnął szczęki mocniej; białe ścięgna uwydatniły się na jego policzkach. Krew zapulsowała w skroni.
  — Może zabawimy tu dłużej, sir?
  Połączenie ciepłego języka i ust kota spowodowało, że znów na niego spojrzał, tym razem jednak dłoń z jego policzka szybko wsunęła się w białe włosy. Palce przesunęły się sprawnie z boku na sam czubek głowy. Zamknął oczy. Plecy wciąż oparte były o drzwi. Dłoń zacisnęła się w pięść. Z trudem powstrzymał kolejny wydobywający się świst powietrza z zaciśniętych warg.
  — Dobrze… — słowo przerwał niemal zwierzęcy warkot dobywający się w jego gardła.
  (Byli wstanie wzajemnie się zniszczyć. Wiedział o tym, a mimo to--)
  Ogon zesztywniał mu, poruszył się tylko kilka razy uderzając o drzwi. Serce przyspieszyło. Znów czuł jego obecność. Pulsowało obco w jego klatce piersiowej jak zapomniany organ. Ręka zaciskająca się na włosach Nobuyukiego, nie puszczała; pilnowała tempa przyjemności. Miał wrażenie, że pazury muskają głowę kocura. Syknął głośno. Przyciągnął jego głowę bliżej swojego odsłoniętego ciała rozkoszując się tym widokiem. Pozwalał mu działać.
  (I może popełniali najgorszy błąd w życiu--)
  Poczuł, że się podnosi, a dłoń wędrująca prowokacyjnie po jego ciele szybko wbiła swoje szpony w ramię; druga, postanowiła tak szybko nie opuszczać granicy pasa. Rozluźnił się. Delikatne mokre muśnięcie w polik spowodowało, że na ustach znów pojawił się złośliwy uśmiech odsłaniający wargi. Włosy okalające jego twarz  stały się nieco oklapnięte; opadały na jego iskrzące się złote oczy.
  (Ale któż jest doskonały? Na pewno nie on.)
   (I na pewno nie Neely.)
  „Chcę”
  Bezczelny wzrok Shaya świdrował jego twarz. Jedną ręką pieścił jego włosy, które nadal trzymał mocno w swym uścisku, druga wsunęła się na biodro.
  „Chce cię poczuć w sobie”
  Bielizna opadła z bioder kota. Shay instynktownie podążył wzrokiem za upadającym skrawkiem materiału i spojrzał w dół. Jego odziana w rękawiczkę dłoń zjechała po lędźwiach wymordowanego aż na pośladek. Palcami sięgnął ogona pieszcząc go w dłoni, palce muskały jego miękką sierść.
  „Zerżnij mnie, Shay.”
  Złote oczy obrzuciły Yukimurę spojrzeniem, w którym tlił się niemy rozkaz. Szybko miał się przekonać co się za nim kryło, bowiem nie zamierzał protestować, kiedy wszystko zdawało się sprowadzać do otrzymania tego, co chciał. Przyciągnął go brutalnie do siebie. Kiedy kolejny raz wpił się w jego usta, nie zawahał się ani przez moment; polizał go po mokrych wargach, a potem obrócił go i pchnął na drzwi, przez moment zdając sobie sprawę, że zrobił to chyba zbyt chaotycznie; ale dłonie mu drżały. Przysunął usta do jego kociego ucha i wypuścił w nie gorące powietrze. Dłonie bardzo szybko znalazły się znów na jego ciele. Jedna zwinnie sunęła po brzuchu sięgając krocza, aby śmiało złapać je w dłoń, drugą natomiast przysunął do swoich ust — zębami odrzucił rękawiczkę na ziemię. W tym momencie była mu już niepotrzebna.
  Ruch Yukimury był zaskakujący, nie spodziewał się, że sam dokona takiego korku. Pobudziło go to na tyle, że nie był w stanie racjonalnie myśleć. Prawdę mówiąc, mało kto z taką swobodą zbliżał się do Karasawy i mało kto nie był odtrącany już na samym początku. Nigdy nie przypuszczałby, że jakikolwiek facet zdoła zamieszać mu w głowie; rozpalić to, czego nie zaznał przez długi czas. Pożądanie rosnące w nim każdego dnia, każdego pieprznego miesiąca, w każdym pieprzonym zakamarku. Wszystko w końcu spiętrzyło się i po prostu uwolniło zza starannej zabezpieczonej bariery.
  Westchnął mu w ucho i wysunął język czując na nim przyjemne miękkie włosie. Ręka znajdująca się na jego męskości zacisnęła się mocniej.
  — Faktycznie — zaczął szeptem. — Cenie sobie ciebie. — Przegryzł jego ucho, a druga ręka sprawnie przesunęła się po plecach. Przyciągnął jego biodra do siebie. Prowokacja była jego nieodłączną domeną; cechą władzy, dominacji. Używał jej bardzo często, wedle własnego schematu. Może właśnie dlatego, punktem odniesienia stały się drzwi, a nie łóżko.
  — Pochyl się — mruknął mu w kark. Złożył na nim kilka pocałunków, których seria zakończyła się lekkim przesunięciem kłami po skórze, dając mu wrażenie tego, że niewiele dzieliło go od przebicia się przez jasną warstwę skóry.
  Ktoś przeszedł tuż przed ich pokojem, głos butów odbił się od ścian.
  Duszno. Oddychał w jego szyję, odgarniając z pleców jego włosy. Pragnął go. To było teraz zbyt ważne — na tyle, aby ślepo zapomnieć się i rzucić w wir czegoś nowego. Czegoś czego nie był wstanie mieć.
  Wolna dłoń zatrzymała się gdzieś na pośladkach. Musnął nagą skórę pazurem, szybko pozwalając sobie zniknąć pod ogonem.
  Jak pies — pozwalał Neely’mu ciągnąć się za obrożę; sprawiając wrażenie pokornego czworonoga… Do czasu. Ale przecież nie wszystkie zwierzęta dało się oswoić. Na pewno nie te, które miały okazję zasmakować wolności. Z prawdziwej dziczy można wyjść, ale czy ona może wyjść z człowieka?
  Opuszki palców ostatni raz pogładziły podbrzusze mężczyzny, gdzie kumulowało się całe napięcie, jakby tym ruchem starały się je rozładować. Lekkie muśnięcie warg sięgnęło wyrostka kolczystego i przez moment wydawało się czułe, dopóki przygryzienie muśniętego miejsca nie starło przyjemnego wrażenia, jednocześnie uświadamiając kotowatego, że z pewnością nie obędzie się bez bólu. Najpierw wsunął w niego palce. Gest ten był pozornie delikatny, chociaż ostrożność zawarta w nim była kwestią wewnętrznej walki z samym sobą. Ledwo się powstrzymywał od brutalności. Zabrał dłoń z jego krocza i przesuwają palcmai po jego delikatnej szyi objął jego twarz w palce. Przybliżył się do niego i obrócił ją w swoją stronę. Oczy iskrzyły mu drapieżnie. Łapał oddech.
  — Chcę cię słyszeć…
  Polizał jego kącik warg. Krew zaszumiała mu w głowie. Czuł narastające ostre, drapieżne podniecenie, ciemne jak noc. Nie mógł czekać. Wbił się w niego łapczywie, bez żadnej finezji. Jego ciało bardzo szybko zareagowało na ciepło w dolnej partii jego ciała. Uwolniona dłoń szybko odnalazła jego, silnie objęła, unieruchamiając między palcami; przywaliła ją brutalnie do drzwi. Tętno zwiększało się, wraz ze stopniowym zagłębianiem się w jego ciało. Spoglądał parszywie spod czarnej grzywki w jego oczy.
  — … Neely.
  Wreszcie mógł odczuć, że ma go całego dla siebie. Kiedy jego biodra przylgnęły do jego ciała, bez subtelności  odebrał to, co jego kocie ciało miało mu do zaoferowania. Zaczął poruszać się w nim, owiewając policzek i usta gorącym oddechem. Ale na krótko, jego zęby instynktownie wgryzły się w jego ramię, kiedy ruch postanowił znacznie przyspieszyć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nigdy nie podejrzewał, że największy wróg w tak krótkim czasie przeistoczy się w kogoś, kto zajmie honorowe miejsce w jego hierarchii ważności — bo tak, lis zaczął figurować na wyjątkowo wysokiej pozycji. Te ogromne ryzyko, którego podjął się Shay pozwoliło im wzbić się na wyższy poziom i porzucić dawne urazy (choć Neely bywał cholernie pamiętliwy i pewnie nie zapomniał całkowicie o tym, co mu kiedyś zrobił krupier). Wszystko zaczęło się zmieniać już tamtego dnia, gdy oboje wylądowali w kasynie. Czuł się wtedy bardzo nieswojo, jakby pojawiło się w nim zupełnie nowe, nieznajome dla niego uczucie, którym zaczął darzyć czarnowłosego. Nie potrafił go nazwać, nie potrafił go zrozumieć, ale wiedział, że pała nim właśnie do byłego wojskowego. Dopiero później wszystko zaczęło się wyjaśniać. Podczas trudnej wędrówki po desperackim lesie pierwszy raz za nim zatęsknił. Brakowało mu jego ust, figlarnie wykrzywiających się w jadowity uśmiech. Zabrakło mu również tego spojrzenia ze zwierzęcym błyskiem. Wtedy nie byli ze sobą tak blisko jak teraz, ale te kilka dni rozłąki wystarczyło, by kotowatego napełniła tęsknota, z którą nigdy nie miał styczności. Wcześniej zawsze był sam.
Takahiro miał w sobie coś, czego nie miał nikt inny — dziwny, nieco złowrogi magnetyzm działał na Nobuyukiego bardzo mocno, nie pozwalając mu się uwolnić. Członek kociego gangu już z samego początku zakładał, że dość szybko zakończy tą znajomość, tak jak zwykle. Miał trochę pogadać, skończyć z lisem w łóżku, a rankiem zostawić go bez słowa. Plan idealny, czyż nie? Zawsze się udawało, dlaczego tym razem miałoby być inaczej? No właśnie... tym razem okazało się jednak, że to wcale nie było takie proste. Shay przyciągał jak magnes — bardzo trudno było się od niego odczepić, gdy zaczęło się go poznawać od podstaw. Yukimura nie mógł go sobie odpuścić tak łatwo. Nie mógł, choćby nawet chciał.
Lubił stąpać po cienkim lodzie — towarzysząca mu adrenalina zawsze go pobudzała, była motorkiem napędowym, pozwalała mu działać. Bez jakikolwiek uprzedzeń przekraczał kolejne granice — uwielbiał to. Zaskakiwał — siebie i Shaya, choć zdecydowanie bardziej zależało mu na tym drugim, to jemu miał dostarczyć takich wrażeń, by ten zapamiętał go na długo. Dobrze się czuł, gdy o nim pamiętano — nawet jeśli wspomnieniom towarzyszyły raczej negatywne emocje. Najważniejsze było, by zapadać w pamięć, zostawiać po sobie ślad, który stale by przypominał o spotkaniu z kotowatym. Trochę okrutne, ale taki właśnie był Neely. Własną wygodę stawiał na pierwszym miejscu. Desperacja go tego nauczyła. Musiał być trochę egoistą, jeśli nie chciał skończyć w jakimś rowie, niedawno to sobie uzmysłowił, gdy musiał zostawić rannego Wanchoia, który był znajomym z CATS.
Kocur dostrzegł, że twarz kochanka zastygła w bezruchu. Próbował ukrywać swoje prawdziwe ja? Możliwe. Nobuyuki mimo wszystko nauczył się już patrzeć na lisa tak, że nawet w jego kamiennym obliczu potrafił dostrzec chociażby cień jakieś emocji. Czasami może odczytywał je błędnie, ale i tak uspokajało go to, że widział to, czego inni zobaczyć nie mogli. Był świetnym obserwatorem — para ciekawskich, szkarłatnych ślepi błyszczała, ukrywając się za jasną grzywką. Udawały, że nie przeszywają Karasawy na wylot. Udawały.
„Pokaż co umiesz.”
Pokazał, zdecydowanie pokazał, nie przejmując się nawet tym, że po drugiej stronie drzwi toczyła się jakaś rozmowa, z której i tak wiele nie zrozumiał, bo skupiał się zupełnie na czymś innym. Przez chwilę miał przed oczyma pewną scenę — on i Shay w intymnej sytuacji oraz drzwi, które jakimś cudem postanowiły się otworzyć. Wyobraził sobie jak dziwnie musiałoby wyglądać to, jakby wrota nagle się otwarły, a z pokoju wyleciałoby dwóch nagich mężczyzn podczas tak jednoznacznej sytuacji. Musieliby tłumaczyć się tym, że... uprawiali jogę, a ciuchów pozbyli się dlatego, bo niektóre pozycje łatwiej było robić bez nich. To jedno, drobne i głupie wyobrażenie wystarczyło, by na twarzy kocura pojawiło się rozbawienie. Niestety dość szybko zniknęło, bo Neely na nowo skupił się na zabawianiu się z wymordowanym.
Podczas jednego z pocałunków znowu był zachłanny. Chaotycznie muskał usta byłego wojskowego, wpijając się w nie tak, że przez moment trudno był mu złapać powietrze. Mógłby to robić w nieskończoność — chciał jeździć ciepłymi wargami po jego ciele, odkrywać miejsca, w które jeszcze nie miał okazji zajrzeć, ale również zająć się tymi partiami ciała, które choć dawno były odkryte, to nadal zasługiwały na należyte traktowanie.
Biały ogon zwisał sobie spokojnie, dyndając w powietrzu delikatnie na boki. Yukimura często zapominał, że go w ogóle ma — często przypominał sobie o nim dopiero, gdy o coś nim zaczepił albo ktoś złośliwie go za niego złapał (biada tym, co spróbowali). Futrzana, miękka kita poruszyła się powolnie, trącając lisa sierścią po udzie, trochę przed tym, gdy jego dłoń postanowiła pochwycić koci ogon.
Serce Karasawy biło jak szalone, jakby próbowało za wszelką cenę wyrwać się z piersi. Silnych uderzeń nie można było ot tak zignorować, Neely słyszał je bardzo dobrze, w końcu byli na tyle blisko siebie, że żaden, nawet najmniejszy dźwięk nie mógł umknąć żadnemu z nich. Sytuacja, w której się znaleźli była nieprawdopodobna — może dlatego ich organizmy zdawały się wariować. Przekraczanie kolejnych barier sprawiało, że serca chaotycznie latały po piersi. Dotyk przywoływał przyjemne impulsy, które z łatwością rozchodziły się po ciele. Pocałunki zapierały dech. Trwali w tych chwilach, czerpiąc z nich jak najwięcej. Bo w życiu piękne są tylko one — chwile.
Syknięcie, które wydobyło się z ust Takahiro było znakiem, że to co robił kocur przypadło mu do gustu — nic dziwnego, w końcu starał się jak mógł, by jego lisi kochanek miał jak najlepiej. Gdy ich twarze znalazły się na względnie równej wysokości mógł mu się dokładniej przyjrzeć. Złotawe ślepia częściowo zakryte były ciemnymi włosami, a na twarzy pojawił się uśmiech, który był jego wizytówką — nikt nie był w stanie go podrobić (ani udawać) i ułożyć ust w podobny sposób. Ten wyraz twarzy należał tylko do niego, rozpoznałby go wszędzie.
Odziana w rękawicę dłoń znowu odnalazła swoje miejsce na kościstym, bardzo wyraźnie zarysowanym biodrze kocura. Dachowiec wciąż czuł również jak palce lisa zadziornie bawią się białymi, nieco już brudnymi włosami. Nie szarpał za białe włosy, nie był również agresywny w swoich ruchach, jakby cała relacja z Nobuyukim uczyła go ludzkiej delikatności, której wcześniej mu brakowało. Wciąż zdarzało mu się niezręcznie poruszyć dłonią tak, aby zahaczyć wystającymi pazurami o głowę lub zarysować inną część ciała. Ale czasami potrzebne było trochę porywczości, co nie oznacza, że w całym tym szaleństwie nie było miejsca na człowiecze zachowania.
Doskonale widział ten wzrok (gdy Shay spojrzał jak ostatni materiał osłaniający ciało kocura opadł na ziemię), doskonale wiedział co się z nim kryje. Zdawałoby się, że złociste ślepia mówiły nareszcie, nareszcie mi nie wadzą. I taka była prawda, bo teraz szale się wyrównały i mogli ponownie prowadzić zawzięty bój o dominację. Chwilę później jedna z dłoni Karasawy przemknęła po lędźwiach opętanego — ciemnowłosy nawet nie wiedział, że jego pazury wkroczyły na teren, do którego dostępu nie miał nikt, przez naprawdę długi czas. Ten skrawek ciała był wyjątkowo wrażliwy, zdobiła go długa, podłużna, okropna blizna, którą bez problemu oswojony mógł wyczuć nawet przez materiał. Na dosłownie moment jego ciało napięło się nienaturalnie, jakby w geście obronnym. Palce kochanka zaczepiające o to miejsce odczuł z wzmożoną intensywnością. Aż wydobył z siebie syknięcie, które można było porównać do tego, które towarzyszy przy ogromnym bólu. Ale jego nie bolało, po prostu pierwszy raz ktoś, od bardzo dawna zdecydował się bezczelnie wtargnąć w to miejsce. Neely obnażył kły w gniewnym geście, jednak gest ten zniknął bardzo szybko, gdy tylko dłoń wędrująca po ciele spoczęła na pośladku, a następnie przerzuciła się na ogon, zabawiając się nim. Odetchnął ciężko, wypuszczając kolejną dawkę ciepłego powietrza. Nie spodziewał się, że to spotkanie przyniesie mu tyle wrażeń.
Były żołnierz przyciągnął go jakby był w furii. Przestał bawić się w delikatność i bez zbędnego przedłużania zaatakował kocura ustami. Nobuyuki oczywiście nie pozostał mu dłużny, bo również się wczuł — dłoń usadowił gdzieś na boku kochanka, odwzajemniając jednocześnie każdy pocałunek. Zastygł na chwilę w bezruchu, gdy wilgotny język Takahiro wtargnął na jego usta. Dosłownie moment później dość nieoczekiwanie przerwał swoje działania, zmieniając swoją pozycję i dość mocno przy tym pchając kocura na drzwi, czemu towarzyszyło trzaśnięcie. Zimny dreszcz przeszedł po jego ciele, gdy rozgrzane ciało padło na zimne drewno. Nie pisnął nawet słowem odnośnie tego, że lis tym razem był nieco nieostrożny. Lubił jego brutalność, bardzo mu się podobała, ale czasami miał wrażenie, że celowo chce zrobić mu krzywdę, ze zwierzęca natura przejmuje nad nim całkowicie kontrolę. Takie momenty napełniały go obawą. Wiedział, że nie miałby najmniejszych szans gdyby krupier stracił panowanie nad swoją wewnętrzną bestią, którą tak umiejętnie skrywał. Wtedy i on musiałby sięgnąć do środków ostatecznych — przemiana w wilka, nad którym nie potrafił zapanować dłużej niż kilka minut. Finał mógłby być dramatyczny, musieli uniknąć niebezpiecznego obrotu spraw.
Doskonale widział drżenie jego rąk — być może tak bardzo się niecierpliwił. Mimo wszystko ruchy lisa były nadal bardzo staranne, a zespół niespokojnych rąk nie przeszkadzał mu w działaniu. Twarz ciemnowłosego dość szybko zbliżyła się do kociego ucha Neely'ego, łaskocząc je gorącym oddechem. Dłonie na nowo przylgnęły do jasnej skóry kotowatego, jakby Shay nie potrafił sobie wyobrazić chwili bez drażnienia cielesnej struktury. Brzuch jasnowłosego spiął się nieco, uwydatniając lekko zarys mięśni. Napiął się jeszcze bardziej dopiero gdy był wojskowy sięgnął krocza. Nobuyuki nabrał powietrze nosem, wypuszczając je dość szybko. Oddychał szybciej, choć nie była to drastyczna i bardzo zauważalna zamiana, trzeba było się w to wsłuchać, by doszukać się jakiejś różnicy. Poza tym pojawił się też ledwo słyszalny świst, który towarzyszył oddechom opętanego.
Dosłownie kilka sekund później usłyszał jak coś pada na ziemię. Mimowolnie odwrócił łeb w bok, zerkając w dół. Skórzana rękawica leżała samotnie na podłodze. Na brzoskwiniowych ustach pojawił się uśmiech, jednakże bardzo szybko zniknął.
Yukimura od zawsze był frywolny w kontaktach z innymi — bez najmniejszego problemu potrafił odwrócić niektóre sytuacje na własną korzyść, a zbliżać się do ludzi bardzo blisko tak, że oni nieczęsto zdawali sobie z tego sprawę. Mógłby być znakomitym złodziejem gdyby chciał albo chociaż zawodowym skupiaczem uwagi, by to ktoś inny mógł w tym samym czasie rabować. Wystarczyło zmysłowo zarzucić włosami, trochę się pouśmiechać, pomrugać oczami, a w ostateczności chwilę się z kimś zabawić. Jego dziwny urok działał na osobników obu płci, a on sam zwykle nie ograniczał się do jednej, więc wszystko było w jak najlepszym porządku. Raz bawił się w towarzystwie kobiet, raz w towarzystwie mężczyzn — można by rzec, że korzystał z życia pełnymi garściami. Nieczęsto jednak trafiały się osoby, przy których czuł przysłowiowe motyle w brzuchu. Shay był taką osobą — przy nim nogi same mu się uginały, a ciało stawało się nieposłuszne. Chciało zdobyć do za wszelką cenę. I na szczęście się udało, teraz mógł triumfować. Z nim, z tym, którego od dawna chciał mieć, ale nie potrafił się przed samym sobą do tego przyznać.
Zawsze byłeś żałosny, Neely.
Kolejny ciepły oddech skierowany w jego jasne ucho sprawił, że przez ciało kotowatego przeszła przyjemna fala. Poczuł również jak dłoń lisa, która wciąż stymulowała jego krocze zacisnęła się mocniej, drażniąc czubek męskości. Zabolało, a usta same ułożyły się w grymas bólu. Oddech na chwilę przyspieszył, a z ust wydobył się nieartykułowany warkot, a następnie jęk. Zbłąkane dłonie próbowały znaleźć swoje miejsce na ciele Karasawy. Błądziły, jakby miały z nim styczność pierwszy raz.
„Cenie sobie ciebie.”
Te słowa na pewno go zadowoliły, choć nie było tego widać na jego twarzy. Jasnowłosy mruknął tylko cicho w odpowiedzi, nie siląc się na szukanie odpowiednich słów, których w tej chwili i tak nie umiałby znaleźć. Nie chciał marnować czasu na słowa, choć w tej chwili to i tak Shay pociągał za sznurki. Yukimura poczuł jego ostre zęby na swoim uchu, ale sekundy później jego biodra zostały gwałtownie szarpnięte. Doskonale wiedział co się święci.
„Pochyl się.”
Grzecznie wykonał polecenie, odrobinę się przy tym wypinając. Nogi mu się napięły, uwydatniając mięśnie łydek. Ciepło, którym obdarował do lis rozeszło się po jego karku i plecach. Ścieżka pocałunków wprawiała go w błogi stan, w którym mógłby trwać ciągle. Z chwili na chwilę robiło mu się cieplej, czuł się jakby płonął — od zewnątrz i od wnętrza. Aż przypomniał sobie jak podczas ostatniej wędrówki w lesie padł na ziemię. Wtedy też do czuł — to kumulujące się wewnątrz, napływające zewsząd gorąco, które niemalże parzyło go jak płynna lawa. Podobnie czuł się przy tym cholernym krupierze, który znowu zaciskał go w swoich szponach. Tym razem nie miał zamiaru się z nich uwalniać zbyt szybko, nawet jeśli Takahiro wciąż go celowo drażnił pazurami i przejmował całkowitą kontrolę nad sytuacją.
Czuł na swoim karku jego kły, które specjalnie zaczepiały dość mocno o jasną strukturę cielesną, chcąc pozostawić wyraźne ślady po swojej obecności. Zwierzęta miały to do siebie, że często znaczyły swój teren — Shay robił dokładnie to samo. Na wciąż spiętym podbrzuszu kotowatego spoczęły palce kochanka — tym razem czerwonooki czerpał z jego dotyku jeszcze więcej przyjemności. Zdecydowanie bardziej wolał czuć jego prawdziwy dotyk, jego szorstkie dłonie i niezgrabnie poruszające się palce. Było mu dobrze, gdy ten pieścił go przez rękawice, ale teraz czuł, że chłonie znacznie więcej, a odczucia nabrały na sile. Tego właśnie potrzebował.
Zajęczał głośno i przeciągle, gdy palce Shaya znalazły się w jednym ze strategicznych. Od razy zaczął też ciężej dyszeć, jakby łapanie każdego, pojedynczego oddechu stawało się coraz trudniejsze. Ale wymiana powietrza nie była aż tak zaburzona. W oczach byłego wojskowego dostrzegł drapieżny błysk.
Został złapany za pysk. Ślepia zamrugały gwałtownie, a usta wykrzywiły się z uśmiechu.
„Chcę cię słyszeć...”
Postaraj się... — wychrypiał między ciężkimi oddechami. Zamknął oczy, jakby chciał się przygotować. Dosłownie chwilę potem poczuł Shaya. Wszedł w niego tak nagle, a powolne ruchy jego bioder przygotowały kocura na to, co miało dopiero nastąpić. Nie wiedział co zrobić z dłońmi, na szczęście jedną chwycił lis, mocno ją ściskając, a druga płasko uderzyła w drzwi, zarysowując paznokciami drewno.
Ciało znowu częściowo się spięło, gdy Karasawa przyspieszył, narzucając własne tępo. Nie obyło się bez syknięć i jęków, które jasnowłosy próbował w sobie tłumić. Dyszał jakby dopiero co skończył morderczy bieg. Rozwarł usta, przymykając oczy. Czuł jak pojedynce kropelki potu spływają po jego twarzy, a z podbródka kapią na podłogę. Udało mu się zamilknąć, ale już po kilku sekundach zawył przeraźliwe. Ból mieszał się z przyjemnością, co niesamowicie go podniecało. Gęsia skórka okryła jego ciało, a mięśnie mu zesztywniały.
Yukimura przeniósł rękę z drzwi na własne ciało. Przejechał paznokciem wskazującego palca po obojczyku, a następnie zaczął drażnić swój sutek, dodając sobie odrobiny wrażeń. Każdy, nawet najmniejszy skrawek jego ciała odczuwał te przyjemne mrowienie, jak i ból, które razem były wyśmienitą mieszanką.
Mocniej... — rzucił, poruszając biodrami lekko na boki.
Mocniej, szybciej i brutalniej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dźwięki dobiegające zza drzwi wydawały być częścią wszechobecnego gwaru; częścią unoszącego się kurzu i smrodu papierosów, które wypalano tu kilogramami. Częścią życia, które tkwiło w tej brudnej spelunie — nie zachęcającej niczym, nawet miłą obsługą.
  Zimne, sztywne dłonie Karasawy i on. Rozgrzane ciało emanujące swoim wyrazistym zapachem. Pot i ten zapach. Duszno. Opuszki palców sięgały niżej, kły niemal zagłębiały się w skórę, gorący oddech owiewał ciało w zimnym pomieszczeniu; obydwoje mogli czuć chłód wiejący po stopach. I tą bliskość. Zbyt mocną, aby móc porównać ją do jakiekolwiek innej. Kolejny dreszcz. Samotna kropla potu spływającą ze skroni. Urywane słowa. Oddechy mieszające się w ciasnym pomieszczeniu.
  Polecenie rzucone przez Karasawe zapoczątkowało ruch zębatego koła. Pazury ściskające dłoń Nobuyukiego przebiły się przez skórę. Pierwsze zadrapania, ozdobiły jasną skórę.
  Jego samokontrola wyślizgiwała mu się z rąk: coś, co nigdy wcześniej nie miało miejsca, coś, o czego utrzymywanie nigdy wcześniej nie dbał.
  „Postaraj się.”
  Na te słowa mózg zdawał mu się wyłączyć popychany czymś co był w stanie poczuć już wcześniej.  Kilkanaście godzin wcześniej. Pustką i mrokiem. Zwierzęciem siedzącym pod jego skórą, która teraz wydawała się być dla niego za słaba. Zbyt krucha i przeźroczysta. Zwierz wyłaził przez nią. Niszczył tkankę i rozpruwał żyły. Czarne ohydne pazury sięgały Yukimury, jakby ta chwila słabości pozwalała odebrać mu to co tylko miał. Jakby zamierzał go pożreć w najbardziej brutalny sposób jaki mógł przyjść mu do głowy. Widział wręcz jak podniecenie i żądza karze mu wgryźć się w smukłą szyję kota i rozerwać solidny płat skóry. Po chwili uzmysłowił sobie, że jego myśli pobiegły wraz z wewnętrznymi pragnieniami. Krew. Dudniła mu w skroni. Przyspieszył, czując na udach ciepło jego ciała. Wargi zacisnęły się w cienką linię. Oczy zmrużyły się, przyglądając się ustom Yukimury; były wilgotne od pocałunku i równie gorące od wydobywających się z nich stęknięć.
  Karasawa warknął głośno i puścił jego twarz, obejmując go jednak sztywno za szyję, pozwolił sobie wsunąć palec w jego rozchylone usta. Przyglądał mu się  z uwagą, dysząc parzącym oddechem i obejmując go ciasno.
   Jak ptak w klatce.
   Mięsnie mu drżały. Wydawać się mogło, że jego ciało, miało zamiar zaraz się rozlecieć, wraz z przodującym łoskotem bijącego w piersi serca.
  I nagle zdarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego. Shay zahaczył ostrym pazurem o jego wnętrze ust i znów zaczął szczerzyć zęby. Jego uśmiech wypełzał powoli na podrapaną, szara twarz. Kojarzył się trochę z podstępnym wężem, który bardzo wiele dni spędził pod ziemią, w swojej ciemnej norze. Głodny. Ale nie to było najbardziej zadziwiające. Zadziwiające było to, że Karasawa, przestał przypominać Karasawę, wyglądał jak zwierzę, które przez małą omyłkę zostało wypuszczone z klatki. Prosto w tłum nic niespodziewających się ludzi.
  Oparł czoło o jego ramię. Palce zacisnęły się mocniej na kłykciach Yukimury, które od stalowego uścisku stały się już sine.
  (gorąco)
  Pazury, wydały się jeszcze bardziej dłuższe, kaleczyły go boleśnie. Dyszał w jego skórę, warcząc jak pies. Jego ruchy nie były już ruchami, które Yukimura mógł poczuć na samym początku, stały się czymś co miało swój początek w długo tłumionym pragnieniu. Stały się mocne i bezwzględne. Czuł jego rozpalone ciało. Czuł wszystko.
  Słyszał gdzieś brzęk zderzanych ze sobą kieliszków, kobietę przeklinającą i poddająca się uniesieniom – może w nawet kilka pokoi dalej? Słyszał głos pokojokrążcy i brzęk monet w jego kieszeni. Gdzieś za budynkiem zawył pies.  Był to ten wstrętny, przeraźliwy skowyt, ale wydawał mu się dziwnie uspakajający. Zmysły szalały w głowie, nie mógł się ich pozbyć. Musiał…
  Odsunął się w jednej chwili, złapał mężczyznę i obrócił w swoim kierunku; zacisnął szpony na jego ramionach. Złote tęczówki nie miały już nic z ludzkiej natury. Jedna z dłoni pochwyciła go za nadgarstek i szarpnęła. Nie był to czuły ruch. Zrobił to z cała siłą. Ścięgna i mięsnie odznaczały się na jego lekko wilgotnym ciele. Pchnął go na łóżko; Neely upadł na plecy. Ostatni raz przyjrzał się jak jego koci ogon zawija się niesymetrycznie na bladym, poplamionym krwią prześcieradle. Obserwował go z tej małej odległości. I ruszył w jego kierunku, z płonącym szaleństwem w ślepiach. Pełny żądzy ze zmarszczonym psykiem, z nerwowo unoszącą się górną wargą, spod krócej odznaczały się ostre kły. Jak pies. Jak dzikie, wygłodniałe stworzenie, które wyczuło zapach krwi. Podążał ku niemu dysząc; dźwięk był tak krótkotrwały i niesłyszalny, że Neely mógł go nie usłyszeć. Deski zaskrzypiały pod jego stopami, wydając ostatni jęk życia.
  Krew. Mocna, metaliczna woń. Jak na granicy życia i śmierci głód przewyższył szalę — musiał coś zjeść, albo umrze. Musiał zjeść go. JEGO. Zapach Shaya stawał się coraz bardziej wyraźny. Nagi, wszedł na łóżko, nachylił się nad Neelym.
  Te błyszczące złote ślepia.
  Ten uśmiech. Ten wstrętny, podły uśmiech.
  Spojrzał w jego twarz i pochylił się nad bladym obliczem kota, kiedy dłonie bardzo szybko spoczęły na jego nogach. Szkarłatne tęczówki Yukimury pobudziły go.
  — Poczujesz to bardzo wyraźnie — przemówił od bardzo długiego czasu.
  Rozsunął jego nogi i to stało się znowu. Pchnięcia nabrały tempa. Prześlizgiwał się przez tkankę, która próbowała  z nim walczyć. Powstrzymać go. Jego ciało napięło się. Opierał się na dłoniach tuż przy jego głowie. Ustami kąsał jego szyję. Jedną dłonią zaczepnie zaciskał brodawkę.
  Ktoś krzyknął. Ktoś się zaśmiał.
  Trzask butów na korytarzu.
  Złapał zębami za jego dolną wargę i pociągnął ją boleśnie.
  — Chyba długo nie miałeś nikogo, Neely — wysapał w jego usta z wykrzywionym uśmiechem na parszywym pysku.
  Nigdy nie zastanawiał się ile osób przewinęło się przez jego łóżko. Ile o nim wiedział? Ten kot był zagadką. Shay mógł wiedzieć o nim więcej. Mógł. Ale to nie było wystarczające. Nie sprawiało mu satysfakcji. Chciał wiedzieć to wszystko od niego. Pierwszy raz w życiu poczuł to uczucie i ono przestraszyło go.
  Objął go ciasno. Rozkosz jak rozlała się w jego ciele kilka chwil później ogrzała go. Nie sądził, że ta przyjemność kiedykolwiek się skończy; i nie chciał.  Serce waliło mu w piersi, ale mięsnie rozluźniły się. Szum w głowie ucichł. Zmysły normowały się. Przysunął nos do jego obojczyka i przymknął oczy. Ledwo zaśmiał się w jego skórę.
  — Cholera.
  Yukimura mógł czuć jak serce Karasawy bije tuż przy jego klatce piersiowej. Długo walczył o oddech. Zapach ciała Nobuyukiego  powoli pozwalał mu odzyskiwać jasność umysłu. Podniósł głowę i spojrzał na jego twarz. Przez moment miał wrażenie, że świat jeszcze mu wiruje, ale szybko dojrzał jego jasne, szkarłatne ślepia. Oblizał dolną wargę, widząc jak rozburzone włosy opadły mu na oczy i rozsypały się na łóżku. Kąciki nieczułych warg zadrżały lekko jak do uśmiechu.
  — Kim ty, do diabła jesteś?
  Jedną dłonią odsunął niesforny kosmyk z jego czoła.
  Uwięziony. Wciąż jesteś w pułapce, przemknęło mu przez myśl. Ledwie się powstrzymał, a wypowiedziałby to na głos.

***

  Minęło kilkadziesiąt minut. Shay podniósł się  mozolnie z wcześniej okupowanego łóżka i usiadł na materacu. Duszący zapach unosił się w powietrzu. Chłód zaczynał być coraz bardziej uporczywy. Wyciągnął rękę po butelkę, którą postawił wcześniej na stole. Jego wilgotne ciało podkreślało lekko zarysowane mięsnie. Usiadł z ponownie tuż przy ciele kocura, nachylił się podsuwając mu pod usta butelkę ze specyfikiem.
  — Musisz to wypić. To kolejna dawka.
  Widział zmęczenie na jego twarzy. Oboje nie próżnowali. Yukimura był jednak chory, więc wszelkie przeciążenia działy na niego z dwukrotną siłą.
  — Prześpij się. Zostanę tu jeszcze chwile.
  Złapał za kawałek prześcieradła i okrył jego ciało. Nobuyuki dłuższą chwilę nie odpowiadał, Shay błądził zwierzęcym wzrokiem po jego ustach wyraźnie zamyślony.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Za oknem rozhulał się wiatr — przy mocniejszym podmuchu słyszalne było pukanie w szybę, dosłownie jakby ktoś stał na zewnątrz, po drugiej stronie i otwartą dłonią uderzał w szkło, próbując wedrzeć się do środka hotelowego pokoju. Mimo wszystko zimno bez problemu wtargnęło przez szpary w drzwiach i ścianach, próbując otulić sobą tych dwóch, którzy tak nieoczekiwanie zbliżyli się do siebie. Możliwe, że w pierwszych chwilach chłód ten wywoływał u nich dreszcze, ale ciepło, które zbierało się między ich ciałami było nie do zwalczenia — z pewnością potrafiłoby rozpuścić najtrwalszy i najtwardszy lód. Potrafiło również sprawić, by ten dzień został zapamiętany na zawsze.
Zimne palce lisa bardzo skrupulatnie wbijały się w kolejne partie ciała kocura, pozwalając by jasnowłosy czerpał jak najwięcej przyjemności z tego dotyku. Różnica temperatur (niemalże lodowate dłonie w połączeniu z płonącym ciałem) drażniła jego skórę, wywołując pobudzające zmysły impulsy, które cholernie szybko rozchodziły się po jego ciele. Serce kotowatego gniewnie wrzało, ogień rozpalał go od wnętrza, czuł się jakby coś go rozrywało od środka i parzyło organy, a krew zmieniła się w płynną lawę, która z zaskakującą prędkością wędrowała przez żyły, by dostać się do każdego, nawet tego z pozoru pominiętego miejsca.
Oddychał ciężko, aczkolwiek w jego wdechach i wydechach nie było nic niepokojącego — może i momentami mogłoby się wydawać, że z trudem łapie powietrze, ale serce bijące jak szalone było oznaką, że wciąż żyje, żyje i przeżywa każdą chwilę spędzoną z tym niebezpiecznie uzależniającym typem. Nigdy wcześniej nie trafił na kogoś tak unikatowego. Ten czarnowłosy lis był dziwakiem z ogromem tajemnic, które tylko czekały na to, by ktoś odpowiedni je odkrył. Towarzystwo Karasawy bardzo szybko stało się dla Neely'ego niezbędne go funkcjonowania, przynajmniej w tej chwili. Wiedział, że nie odpuści go sobie tak łatwo. Były wojskowy mógł sobie myśleć, że złapał kotowatego w klatkę, z której ten się nie wydostanie, a prawda była taka, że oboje tkwili w tym samym lochu, w tej samej celi i żaden z nich nie mógł się uwolnić od drugiego. Specyficzność ich relacji naprawdę mocno ich połączyła, Nobuyuki czuł to bardzo wyraźnie — jeszcze nie tak dawno szczerze go nienawidził i przysięgał sobie, że rozszarpie mu bebechy przy pierwszej, możliwej okazji. A teraz? Jego plany co do Karasawy układały się zupełnie inaczej, aż zaskakiwał siebie samego, bo nigdy wcześniej nawet nie pomyślał o tym, że mógłby nadawać się do takiej relacji. Teraz chciał spróbować. Chciał spróbować przy nim być. Na zawsze.
Doskonale wiedział jak zadziałają jego słowa — celowo był w nich niesamowicie oszczędny, choć miał pewność, że Shay bez problemu zrozumiałby go nawet gdyby zdecydował się milczeć. Sytuacja w której się znaleźli wiele mówiła sama za siebie, nie musieli stosować żadnego tajnego szyfru, pożądanie można było z łatwością wyczuć w ciężkim, gorącym powietrzu, które spowijało ich zbliżone do siebie sylwetki. I nareszcie nastało to, na co Neely czekał już od jakiegoś czasu — w końcu ujawniało się prawdziwe, zwierzęce, a zarazem brutalne oblicze Takahiro, któremu chciał się przyjrzeć już dawno, które chciał poznać bardzo dokładnie. Chciał go dotknąć i poczuć, napawać się jego intensywnym zapachem, wsłuchiwać się w szalone bicie jego serca i czuć wszechogarniające ciepło, które biło od niego jak od pieca (choć ręce wciąż miał jak u topielca — wilgotne i chłodne, ich dotyk za każdym razem powodował dreszcze).
Nie widział jego zwierzęcych ślepi, ale był pewien, że ich barwa w chwilę nabrała intensywności, zupełnie jak jego ruchy — pazury bez jakiegokolwiek ostrzeżenia bestialsko przerwały ciągłość skóry CATSa. Czerwone pręgi oznaczyły trupiobladą (choć w niektórych miejscach już siną) skórę. Ból przeszywający dłoń spowodował, że nieco wyblakłe, brzoskwiniowe usta wykrzywiły się w grymasie, któremu towarzyszyło ciche, przeciągłe i typowo zwierzęce syknięcie. Blisko mu było do agresywnego, wręcz pretensjonalnego ryknięcia.
Warknięcie krupiera go pobudziło — szkarłatne ślepia powiększyły się, a ciało spięło na chwilę, jakby gotowe było do ucieczki, choć Nobuyuki uciekać nie chciał. Zaszedł zdecydowanie za daleko, by cofnąć się w takim momencie. Poza tym nie narzekał, choć gdzieś we wnętrzu trochę się obawiał zwierzęcia siedzącego w ciemnowłosym. W jego głowie na chwilę pojawił się dość nieprzyjemny obraz, który zniknął wraz z przyspieszeniem ruchów kochanka.
Czuł drżące ciało Shaya. Znowu byli blisko. Bardzo blisko. Żelazne palce byłego wojskowego dobrały się do jasnej szyi, a palec uzbrojony w pazur wylądował gdzieś na ustach kocura. Język Yukimury z łatwością wyczuł słony smak. Oddech lisa parzył. Przyjemnie palił skórę, powodując, że niemalże natychmiast pojawiały się na niej kolejne, samotne krople.
Karasawa zmieniał się w zwierzę. Przeobrażał się powoli, jakby krok po kroku pozbywał się ludzkiej powłoki, jakby był tylko kostiumem, świetnym kamuflażem. Od samego początku nie był człowiekiem, był bestią w człowieczym ciele, które miało służyć jako swego rodzaju więzienie, z którego przez nadmiar emocji i wrażeń wydostało się coś, co nigdy nie powinno obcować z innym człowiekiem. Ale Neely był zbyt ciekawy tego wewnętrznego monstrum — celowo chwytał je ręką, ryzykując utratą kończyny. Bał się, ale chęć poznania każdego, nawet tego najbardziej niebezpiecznego i najbardziej inwazyjnego zakamarka była silniejsza od niego. Nigdy nie miał kogoś takiego — z jednej strony niedostępnego, tajemniczego typa spod ciemnej gwiazdy, a z drugiej bestialskiego, agresywnego i zezwierzęconego faceta, który był tak cholernie pociągający.
Zajęczał, próbując stłumić drżący głos. Shay był bezwzględny, jego pazury znów wkroczyły do akcji. Bezlitośnie wciskał je w Yukimurę jak w swoją zdobycz. Drapał, szczypał i celowo zaczepiał go tak, jakby chciał go upokorzyć. Ale jasnowłosy postanowił mu się oddać, w całości, bez jakiejkolwiek walki. Chciał go poczuć w sobie, chciał go mieć ta blisko, by móc policzyć wszystkie kości w jego ciele, by móc usłyszeć serce walące jak młot.
Białe kosmyki kleiły się do mokrych ramion i czoła, oddech wydawał się być wilgotny, ciało drżało delikatnie, nos wyczuwał zapachy, których wcześniej nie mógł odbierać tak intensywnie, a oczy rejestrowały partie umięśnionego ciała, których wcześniej zobaczyć nie mogły. Lis był najbardziej pociągającym mężczyzną, z jakim kotowatemu przyszło obcować. Mógł to stwierdzić na głos, bez jakiegokolwiek załamania w głosie.
Silne szarpnięcie było tak nagle, że Neely nie miał nawet szans zaprzeć się stopami o podłogę. Napięte ciało uwydatniło wszystkie mięśnie, zwłaszcza rąk i nóg. Głośne przełknięcie śliny było głośniejsze niż mogłoby się wydawać. Chwilę później udało mu się zrozumieć co zamierza zrobić Takahiro i w pełni popierał ten pomysł. Już od dłuższego czasu chciał przenieść się na łóżko i zrobić to na nim. Wrzynające się w plecy drewno i zimna podłoga drażniąca stopy nie należały do strefy komfortu, w której zwykle obracał się kocur. Zdecydowanie bardziej wolał zabawy na łóżku, nawet jeśli te było wybrakowane i niemalże na połowie jego długości wystawały sprężyny, które mogły się okazać nawet gorsze niż nieprzyjemnie szorstkie drewno.
Padł na łóżko plecami. Już w locie udało mu się ułożyć ciało tak, by przyjąć w miarę wygodną pozycję i ominąć kilka wystających sprężyn, które mogłyby nieprzyjemnie wbić mu się w tyłek lub plecy. Jedna i tak wbijała mu się w bok, więc musiał się nieco przesunąć. W tym samym czasie pełne pożądania, lisie spojrzenie lustrowało jego sylwetkę. Czuł ten wzrok, złotawe ślepia świdrowały go, przeszywały wskroś. Ale Nobuyuki nie pozostawał dłużny, bo sam również przyglądał się kochankowi. W tę krótką chwilę zdążył przyjrzeć mu się od stóp, po głowę. Zatrzymał się nawet w strategicznym miejscu, pozwalając delikatnemu, nieco zadziornemu uśmiechowi zawitać na wargach.
Deski zaskrzypiały. Sprężyny wydały z siebie charakterystyczny dźwięk. Mógł nie przymykać oczu na te kilka sekund. W te kilka sekund lis wpieprzył się na łóżko, zawisnąwszy nad kotowatym, który wypuszczał z ust kolejny ciepły oddech. Prosto w twarz krupiera. Bardzo dobrze widział ten podły uśmiech na jego twarzy. Miał ochotę go zetrzeć dłonią, pozbyć się go, by nie myślał sobie, że ma nad nim całkowitą kontrolę. Ale powstrzymał się. Pozwolił mu działać.
„Poczujesz to bardzo wyraźnie.”
Doskonale to wiedział, co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości. Choć Shay uchodził w mniemaniu Yukimury za zakłamanego chuja z porządnie wygiętym kręgosłupem moralnym, tak w kwestii pierdolenia mógł mu zaufać. Wiedział, że te słowa nie zostaną rzucone na wiatr. Nic dziwnego, że kąciki ust kotowatego uniosły się ku górze. Nie krył swojego zainteresowania.
Chwilę później to się stało. Znowu. Posłusznie rozsunął nogi, niemalże pomagając Karasawie, a potem poczuł go. Był znacznie brutalniejszy i narzucił bardziej wymagające tempo. Nic dziwnego, że Neely już na samym początku zawył, odchylając głowę do tyłu. Oddychał ciężko i szybko, jak zziajany wilk. Czuł się jakby coś rozrywało go od środka. Lis wydawał się być większy niż zwykle albo to jasnowłosy spiął ciało. Jęki opętanego stały się już czymś zupełnie zwyczajnym, nie odstającym od normy. Niemal przy każdym, gwałtowniejszym pchnięciu otwierał szerzej usta, wydając z siebie nieludzkie dźwięki.
Kły zaczepiające o jasną szyję były tylko dodatkiem, który świetnie odgrywał swoją rolę, jednak to kolejne targnięcia powodowały, że ciepło rozpływało się po organizmie czerwonookiego, miarowo postępując od pasa w górę, docierając do najskrytszych zakamarków ciała. Jego ręce oplotły Shaya tak, by móc jeszcze dodatkowo pogłębiać jego działania. Rozkrok powiększył się jeszcze bardziej, a każdy kolejny nacisk dostarczał jeszcze więcej przyjemności i bólu — jednak ta mieszanka była cholernie przez kocura pożądana.
Odgłosy dobiegające ich zza drzwi, z korytarza nie robiły na nim żadnego wrażenia. Były tylko nic nieznaczącym tłem. Główne role w przedstawieniu grała ta dwójka wymordowanych, tak pochłonięta sobą nawzajem.
„Chyba długo nie miałeś nikogo, Neely.”
Zaśmiałby się gdyby tylko był w stanie.
Dawno nie miałem kogoś takiego jak Ty.
D-dawno nikt nie mi-iał mnie — wychrypiał, a głos zawahał mu się i urwał dwukrotnie. W jego słowach, jak i myślach było sporo prawdy. Nie pamiętał kiedy tak dobrze się z kimś bawił w łóżku, nie pamiętał kiedy ostatni raz ktoś dostarczył mu tyle wrażeń, bólu i przyjemności jednocześnie. No i nikt wcześniej nie obdarowywał go takim ogromem uwagi.
Był cały podrapany (znowu), a na jego szyi odznaczały się wyraźne ślady po czyichś szczękach, które chaotycznie wgryzały się w jego skórę. Miał wrażenie, że dopiero co skończył jazdę na rodeo. Był taki obolały, fizycznie był coraz słabszy, ale psychicznie wciąż dawał radę. Jeszcze.
„Cholera.”
Przymknął oczy, ciesząc się obecnością lisa. Dłoń przemknęła po jego ciele, muskając opuszkami palców okolice pępka i podbrzusza. Wyczuwał bicie jego serca. Przez chwilę wydawało mu się, że uderzenia są nieregularne, jak u kogoś z wadą. Nie był lekarzem, ale nie był też na tyle głupi, by nie dostrzec różnicy w biciu własnego serca, a w biciu jego serca. Skurcze wyraźnie się różniły. Chciał o tym powiedzieć, nawet otworzył usta, ale jego ciało przejęło zmęczenie. Poza tym nie chciał przerywać tej chwili, wolał się nią wciąż napawać.
„Kim ty do diabła jesteś?”
Zabawne... że Ty zadajesz to pytanie.

***

Nie wiedział nawet ile dokładnie czasu minęło. Może na chwilę odleciał? Możliwe. Ciało wciąż go bardzo bolało, szczególnie tyłek i plecy, choć naturalnie ból obejmował całe ciało, był wyjątkowo nielitościwy. Do ogólnego zmęczenia dołączała się również psychoza, którą wciąż leczył. Ona z pewnością miała przeogromny wpływ na kondycję organizmu Neely'ego. Dłużej by nie pociągnął, Takahiro doskonale wiedział, w którym momencie odpuścić, jego wewnętrzny zwierz wiedział kiedy odpuścić. Aż strach pomyśleć co by się stało, gdyby monstrum przejęło go na dłużej. Yukimura mógłby tragicznie skończyć.
„Musisz to wypić.”
Głos krupiera był bardziej klarowny, bardziej ludzki. Z przyjemnością się go słuchało.
Uwielbiam tą udawaną troskę. Jest naprawdę ujmująca. — Odrobina jadu wkradła się do jego odpowiedzi, jakby chciał się odegrać za ten bolący tyłek i pogryzioną szyję, którą masował jedną ręką. Drugą chwycił za butelkę z lekiem. Słodki zapach od razu uderzył go w nozdrza. Potem ten smak. Skrzywił się od nadmiaru słodyczy, ale wypił wszystko za jednym razem.
„Zostanę tu jeszcze chwilę (...)”
Rzucił mu pytające spojrzenie. Zamyślił się na chwilę. Nie wiedział co odpowiedzieć. Tak szybko mu się znudził? Wątpliwe, nigdy nikomu się nie nudził TAK szybko.
Został okryty. Materiał prześcieradła był na tyle prześwitujący, że mokre ciało opętanego wciąż było wyraźnie zakreślone, nawet przez tkaninę. Neely robił się coraz bardziej śpiący, powieki nagle zrobiły się takie ciężkie.
Gdzieś się wybierasz? Chcę jeszcze... — przyciągnął go do siebie, decydując się na użycie całej siły, którą w sobie miał. Uniósł się przy tym również lekko, by móc go musnąć wargami. Potem opadł na łóżko. — Zapamiętaj ten smak. Zapamiętaj go dobrze — wyszeptał nieco niewyraźnie, a jego słowa były takie a nie inne jakby z obawy przed tym, że Takahiro może go opuścić. Opuścić w tym krytycznym momencie.
Dosłownie chwilę później zasnął, kompletnie nagi, okryty jedynie skąpym prześcieradłem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pierwsze krople deszczu uderzyły o okiennice. W pokoju pociemniało, tłuste obłoki zasłoniły niebo; granatowa poświata objęła swoimi ramionami nie tylko budynki, ale i ledwie widoczne łyse gałęzie okolicznych drzew. Wiatr zawiał silniej, a fala głośnych kropel przyozdobiła szybę. Na brudnej framudze zaczęła zbierać się para. Ciepło ich oddechów i ciał rozgrzało wnętrze. W powietrzu unosił się ciężki zapach duchoty.
  Kiedy ciało Yukimury poruszyło się lekko, on nadal siedział nieruchomy na łóżku. Materac nagle wydał mu się twardszy, jakby z chwili na chwile obsiadały go głazy grubości przeciętnej marmurowej płyty. Dopiero kiedy białowłosy na niego spojrzał Kasasawa uniósł wzrok. Zrobił to bardzo flegmatycznie, jakby był do tego zmuszony przez poczucie dobrego wychowania, a sam był buntowniczym chuliganem nie idącym na ustępstwa. Serce przestało już tłuc się w jego piersi i przez moment zapomniał nawet o istnieniu wadliwego organu.
  — Naciesz się tą chwilą. Rzadko kiedy bywam tak wylewny — odgryzł się żarliwie przyglądając się jego ciału. Szczupłe nogi i ręce uwydatniały się spod cienkiego koca.
  Ich dwie sylwetki majaczyły na tle szarych odrapanych ścian. Teraz nie prezentowały się wcale lepiej. Ciało Karasawy było  ciemne od krwi i głębokich szram na plecach. Kiedy poruszył się nieznacznie, aby odebrać butelkę po drogocennymi leku, złapał się na tym, że oblizał zęby.
  Kiedyś nie był zdolny myśleć, że wszelkie uzależnienia mogą mieć w sobie coś z bezpieczeństwa. Choćby — uzależnienie od krwi parszywego gada, który zasilał wąskie koło osób, które nie chciały go zajebać na starcie. Już dawno pojął, że wpakował się w bagno. I choć teraz mógł porównać to uczucie to każdego innego — w tym przypadku nie mógł. Tak jak nie mógł określić tego co stało się miedzy nimi kilka chwil wcześniej. A przecież zawsze potrafił. Był mistrzem w ocenianiu tego co było przecież oczywiste.
  Kiedy usłyszał jego głos ucho poruszyło się na czaszce Shaya, zgrabnie wychwytując dźwięk. Oczy zmrużyły się; osiadły na ich iskrzących tęczówkach sine powieki, jeszcze bardziej uwydatniając jego wiek; cienie sięgały kącików, które za ludzkiego życia zdążyła przyozdobić trzydziestoletnia zmarszczka. W jego tęczówkach migotały nadal te żarliwe iskierki. Neely mógł uświadomić sobie, że naprawdę zawarł pakt z diabłem. Jego diabeł siedział teraz na wprost niego na tanim hotelowym łóżku, nadal nagi. Kilka centymetrów od niego.
  Dłoń kocura przesunęła się po prześcieradle. Usłyszał dźwięk pożartych przez lata sprężyn. Aż kącik warg lisa drgnął nieznacznie w chamskim uśmiechu na myśl, że skurczybyki  musiały być naprawdę solidne, aby zdać test wytrzymałości łóżka na piątkę. Bardzo leniwie uniósł szczeciniasty podbródek wydając z siebie niskie: 'mmhmm'. Wyglądał jak człowiek wyjęty z głębokiej wody. Ale o czym się myśli w chwilach takich jak te? Kiedy emocje nad którymi do niedawna potrafiłeś zapanować, zrywają się ze smyczy jak wściekle psy? W umyśle stał teraz sam. Sam obity betonowymi butami. Wodą wzbierała się. Miała go niebawem pochłonąć. Kłamstwa miały go pochłonąć. Ale to było w porządku. Tak jak chłód na jego ciele i nagły dotyk jego ust. Poddał się temu. Złapał jego dolną wargę. I pochylił się. Łóżko zaskrzypiało. Nigdy nie czuł się tak rozluźniony. W końcu oboje mogli pozbyć się tego co siedziało w nich przez długi czas. Pozbyć się siedzącej bestii. Czuł się czysty jak nigdy dotąd.
  Opadł dłońmi przy jego głowie. Złote tęczówki wpatrywały się w jego twarz. Ogon machnął gdzieś w bok kiedy wiatr zawiał za szczelin. Neely odpływał. Czarnowłosy nie mógł już nic zrobić. Zmęczone oczy Yukimury mówiły z wyrzutem, że to koniec. Osunięcie się w krainę snów było już tylko formalnością, którą po prostu musiał uczynić.
  — Muszę coś załatwić.
  Głos Takahiro zabrzmiał w ciszy pokoju jak grzmot w akompaniamencie dudniącego deszczu. Przez moment wydawało mu się, że powieki drgnęły kotowatemu przed ostatecznym ich zamknięciem. Jakby walczył o jeszcze jedną chwilę. Głęboki, miarowy oddech jaki usłyszał chwilę potem Karasawa uspokoił go. Oblizał usta, przyglądając się jak osadzone kurzem włosy Nobuyukiego  otulają poplamioną kłodę.
  Znowu przyłapał się na tym, że spogląda na jego twarz. Spoglądając na niego, myślał, że gdyby potrafił pogodzić się z tym, że może umrzeć w każdej chwili, Neel mógłby pogodzić się z jego wcześniejszym kłamstwem. Ludzie mogą się pogodzić niemal ze wszystkim. To chyba najlepsze co może ich spotkać. I również najgorsze.
  Bardzo powoli przesunął pokrytą bliznami dłonią po nodze kota okrytą wyleniałym materiałem, sięgając biodra. Obawa — niczym śmiercionośny wirus — rozeszła się po jego zepsutym układzie krążenia. Musiał go zostawić. Nie mógł czekać.
  Przysunął kciuk do swoich pogryzionych warg  i odsłonił białe kły.
Martwisz się.
  Ta mroczna wiadomość była równie subtelna co kula trafiająca w serce. Zaczęły odzywać się w nim uczucia? Cóż za nowe oblicze. Parsknął sam do siebie. Ramiona zatrzęsły mu się przy niskim tubalnym śmiechu. Co on mógł o tym wiedzieć? On? Domorosły krętacz, nie liczący się z nikim. Uczucia? Prędzej można byłoby oczekiwać, że w McDonaldzie zaczną sprzedawać krewetki i sushi.
Jak długo chcesz grać pozera?
  Coś zabrzęczało. Kanonada trzasków wzbogaciła popielatą dziurę Apogeum.
  Pochylił się nad jego ciałem i ogrzał oddechem policzek.
  Gdy zapadła ciemność, Desperacja przestawała przypominać miejsce z piosenek folkloru. O ile kiedykolwiek ją przypominała.
  — Trudno jest się go pozbyć, durniu — wyrzęził przez zęby. Przez moment zaciskał szczęki jak człowiek, który walczy sam z sobą. Tak dawno przekroczył własną granicę, za której nie było już powrotu, że nawet zapomniał jak ona wygląda. Wiedział, że tych słów już nie usłyszał. I to było dobre.

***

  Kiedy się ubrał stanął przy drzwiach. Okutaną w czarną rękawiczkę dłoń oparł na zimnej klamce. Zwierzęce, dzikie spojrzenie omiotło pomieszczenie. Miał na sobie znów ten sam ciężki, poniszczony płaszcz i usmolone ziemią spodnie wepchnięte w oficerskie buty. Ostatni raz spojrzał w kierunku łózka. Zawahał się. Znów ta pierdolona niepewność.
  Dźwięk kroków rozległ się za drzwiami. Uszy Shaya zareagowały natychmiastowo. Spojrzał w wysmagane drewno. Przekręcił zamek — kiedy to robił uśmiech sam wykrzywiał mu wargi perfidnie – i otworzył drzwi.
  — Shay, co tu… Co jes--- Aghh.
  — Kai, co za niespodzianka.
  Ręka uzbrojona w pazury złapała chłystka za gardło. Porywczość leżała w naturze Shaya, więc nie ma się co dziwić, że przypadkowo przechodzący mężczyzna znalazł się pod jego ręką — można rzec — totalnie przypadkowo. Podciągnął go. Chłopak zaczął dotykać palcami butów podsadzki. Shay trzymając go na sztywnej ręce, domknął drugą drzwi, zatrzaskując je.
  — Co ja ci zorbi—
  — Zamknij mordę, szczeniaku i słuchaj mnie uważnie, bo odrąbie ci te chude nogi.
  Przywarł go plecami do ściany. Topór zawieszony na jego plecach zabłyszczał złowieszczo.
  — Spróbuj coś spierdolić, a znajdę cię w najciemniejszej jamie na tym zadupiu i obedrę ze skóry. A potem ją zjem.
  Przysunął twarz niebezpiecznie blisko jego, a chłopak odsunął ją w bok w mechanicznym obronnym odruchu. Jeśli wcześniej próbował się szamotać, teraz przestał.
  — Masz pilnować tego pokoju. Wrócę, a jeśli ciebie tu nie będzie, wiedz, że nie wróży ci to długiego żywota na tej zgniłej pipidówie. Jestem teraz naprawdę przyjazny. — Szpony zacisnęły się na jego gardle, a chłopak stęknął, kiedy ostre pazury musnęły jego krtań.
  — Naprawdę przyjazny.
  Twarz rudowłosego poczerwieniała. Wydawać się mogło, że lada chwila stanie się tak czerwona jak jego bujna czupryna. Takahiro puścił go, a chłopak opadł na kolana kaszląc i dotykając szyi. Łapał oddech.
  Kroki butów Karasawy rozległy się w holu. Deski skrzypiały pod jego ciężkimi butami. Bardzo łatwo jest wyobrazić sobie spasionego pijusa, który w jednym z pokoi przeżywa ze słuchawkami na uszach udawane orgazmy szmat z hotelu. Taka była Melancholia. Teraz jednak dominował w nim kompletnie inny rodzaj jęków. Rudzielec kaszlnął i ostatni raz spojrzał w jego stronę.

— zt.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach