Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Postacie


Strona 1 z 15 1, 2, 3 ... 8 ... 15  Next

Go down

Uznałem, że to właściwie dobry temat do dyskusji. W końcu co jest nam bliższe bardziej, od wykreowanych przez nas bohaterów? Znamy ich od stóp do głów, wiemy co zaraz powiedzą i o czym pomyśleli; kogo byliby w stanie polubić, a kto byłby im całkowicie obojętny. Posiadamy nieograniczoną wiedzę na temat ich biografii - od chwili ich narodzin, a nawet wiele lat czy wieków przed tym wydarzeniem; aż po dzisiejszy dzień, a może nawet - kto wie? - jeszcze dalej. Poopowiadajmy koncepcję postaci. Zrezygnowaliście z czegoś przy tworzeniu bohatera? Dodaliście coś od siebie? Jak wiele własny twór ma z nas samych?

Temat założyłem głównie dlatego, że... mam ostatnio straszny spadek "weny". Właściwie przed momentem rozmawiałem z Takanorim i wyszło na to, że może mieć rację. Otóż, od jakiegoś czasu mam wrażenie, jakby pisanie Growlithem było... trudne. Idzie mi opornie każdy kolejny post, co mnie strasznie zniechęca. Piszę też  od czasu do czasu opowiadania, krótkie one-shoty, których wprawdzie nie wysyłam nikomu, ale i tak dają mi mnóstwo frajdy. Głównie bohaterami są Take i moja poprzednia postać, Gilbert. I, o dziwo, nim idzie mi pisanie gładko i bez przeszkód. Może faktycznie to dlatego, że Gilberta bądź co bądź znam lepiej. Napisałem nim tysiące postów na fabule, rozmawiał z dziesiątkami innych postaci, wdawał się w konflikty, przychodził na bale i ma na swoim koncie pokaźną liczbę misji. Ogółem był wykreowany luźno, więc dobrze mi się nim pisało. Grow ma trochę więcej rozsądku i to mnie momentami blokuje. To co Gilbert już dawno by zrobił, Jonathan przemilczy lub skomentuje tylko w głowie - nigdy na głos. Ale zdaje mi się, że jeśli wywalę Jace'a na fabułę, rozpocznę większą ilość wątków, przez co jego postać stanie się bardziej... hm... barwna, trójwymiarowa, to znów będzie mi się dobrze pisało, bo nauczę się wczuwać w postać. c: Już jakiś czas temu Lentaros pochwalił mnie za posty, w których dobrze opisuję przeżycia postaci. Głupie to trochę, co zaraz napiszę, ale strasznie mnie to ucieszyło. Fakt faktem jeszcze długa i kręta droga, ale w Growlithe'a też się wczuję. c:

I właśnie.
Growlithe ma - mimo wszystko - dużo ze mnie. W tym moją marudność i dość pokręcone, lewe poczucie humoru. To co mnie bawi, innych nie rusza. .-. Mimo wszystko wydaje mi się, że wyszedł w miarę tak, jak wyjść miał. Z początku miałem cholerny problem co do jego włosów. Nie mogłem wybrać pomiędzy białymi a rudymi, ale Arthur ostatecznie uznał, że albinosi są bardziej "mru" i szczerze teraz żałuję. Nie to, że robi mi to większą różnicę, ale jak patrzę czasami na ilość userów, która założyła postać z białymi włosami, to mi się tosty w żołądku przewracają. ._. Mam schizy na punkcie oryginalności *wzrusza barkami* dlatego już mi żyłka pęka, jak widzę choć minimalne podobieństwo. Spoko, leczę się.
No, to jedno.
♦  Drugie, że z początku miał mieć lewe oko pomarańczowe. Później fioletowe... a finalnie skończył z niebieskim. .-. To wieczne niezdecydowanie. ._.
♦  Po trzecie: w jego historii miał być leczony przez Rosemary Larson. Skończył pod czujnym okiem Gareta Graversa, bo z nim miałem lepszy fragment napisany.
♦ Po czwarte: w historii miał się zakochać w otyłej, niezbyt urodziwej dziewczynie z równoległej klasy i przekonywać ją, że naprawdę mu się podoba, bez względu na wygląd zewnętrzny. Wyszło, że nie zakochał się w nikim. < / 3 A, później jeszcze była wersja, że zakocha się w siostrze swojego najlepszego przyjaciela, ale też nie pykło. Już wolę, żeby żadnej miłości nie miał lub ostatecznie wykorzystam wersję pierwszą, bo to jakoś mnie urzekło, wtf.
♦ Z początku miał zginąć w czasie apokalipsy, przygnieciony gruzami, ale uznałem, że nie potrafię grać plackiem, więc wygrała wersja z rozstrzelaniem. .-.
♦ Dodatkowo też miał być dzieckiem z bardzo zamożnej angielskiej rodziny. Niestety, bardzo biednym, bo bitym przez ojca. Ale uznałem, że zbyt często robię sieroty ze swoich postaci, więc odrzuciłem ten pomysł. Kolejnym wariantem było zresztą, aby jego rodzice - którzy bardzo go kochali - zginęli w wypadku samochodowym, a młody Jonathan trafił do ubogiej dalszej rodziny, której nigdy nie widział na oczy. Miałby ciotkę i wiecznie niewyżytego wujka, który pieprzyłby go, póki żywy. I wtedy dosłownie strzeliłem facepalma. Co ja robię ze swoimi postaciami..?

Jak sobie coś jeszcze przypomnę, to dam znać. .-. A wy?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Yunosuke jest moją pierwszą postacią i szczerze przyznam, iż jest cholernie bliski mojemu sercu. Znam każdy szczególik z jego nędznego życia, znam jego rodziców, znam jego historię, ale wszystko to dotyczy jego pierwotnej wersji. Mam Yunosuke na prawie każdym forum, na którym jestem, choć jeśli totalnie mi nie pasuje do klimatu to go zwyczajnie nie robię. Czasem nie pozwalają na to same fora. Po paru zmianach doszedłem do wniosku, że nie będę go robił bez kocich atrybutów. Musi je mieć i koniec, kropka, chuj. To jest właśnie jego cecha charakterystyczna i bez niej... To już nie Yunek. Zresztą źle mi się pisze, kiedy nie mogę opisywać zachowania ogona lub uszu. Przyzwyczaiłem się.
Pierwsza wersja Yuno różni się dość mocno od tych wszystkich zmienionych na potrzeby for. Jedyne co się nigdy nie zmienia to kolor jego oczu i włosów oraz wychudzenie. Wygląd jego ciała ma ścisłe powiązanie z historią chłopaka, choć tutaj pierwszy raz w życiu odstąpiłem od jej pierwotnej wersji. Pozwolę sobie jednak opisać jego prawdziwe oblicze.
Otóż samo imię Yunosuke wzięło się dosłownie z dupy. Chciałem po prostu długie imię dla swojego bohatera, wpisałem w google "japońskie imiona Y" i akurat to mi się spodobało. Jego nazwisko brzmiało i brzmi do dziś Takumi, choć czasem zmieniam je na Menyanthes. Akurat tutaj nie posiada go wcale, ale Yuno na tym forum w ogóle jest dziwny. Przejdźmy jednak do rasy. Yunek to hybryda kotołaka i wampira. Jego matka była wampirzycą, ojciec zaś kotołakiem. Powstał ze związku naprawdę namiętnego, z czystej miłości i urodził się w wypełnionym ciepłem domu. Nieokreślone powody (dobra, określone, ale zapomniałem jakie) sprawiły, iż chłopak w bardzo młodym wieku uciekł z domu. Na swojej drodze spotykał wiele osób, które zazwyczaj nie były mu przychylne. To trudne dziecko i łatwo prowokował innych. W pierwszym latach po ucieczce spotkał Yasuko - przeklętą wampirzycę. To ona na zawsze została zamknięta w ciele małego nietoperza. Towarzyszyła mu także w chwili, kiedy pierwszy raz w życiu przejawiły się u niego wampirze geny. Widziała na własne oczy jak już nastoletni chłopak morduje młodą dziewczynę, wysysając z niej krew do ostatniej kropli. Zupełnie jakby był w jakimś transie. Rudzielec był zawsze bezdomny. Tułał się od miasta do miasta i spał w parkach, przy śmietnikach lub znajdował ciekawe kryjówki. Przez wiele lat kradł i choć z czasem wymasterował tą umiejętność to na samym początku często wpadał. Stąd wszystkie jego blizny. Tutaj ciekawostka: znam dokładnie położenie każdej blizny na jego ciele, a każda z nich ma własną historię. Jedną ma na szczęce, dwie na szyi, na torsie są dwie, na biodrach również dwie, na plecach trzy, na lewym ramieniu cztery i trzy na dłoni, na prawym zaś trzy i jedna na dłoni, na nadgarstkach ślady po mocnych przetarciach, na lewym udzie jedna, na prawym dwie, na lewej łydce trzy, na prawej jedna, dwie blizny na lewej stopie. Poza tym lewe ucho jest nadszarpnięte, a końcówka ogona miała przypaloną sierść.
W każdym razie w pewnym momencie postanowił jakoś na siebie zarabiać. Właśnie wtedy zaczął sprzedawać swoje ciało. Bycie męską dziwką jest jego nieodłącznym elementem historii i jak wcześniej wspomniałem - to jest jedyne i pierwsze forum, na którym jest inaczej. W którejś chwili swojego życia porzucił puszczanie się i wrócił do zwykłego złodziejstwa, sprzedając się tylko okazyjnie.
Jego charakter jest bardzo złożony. Nie da się go określić jednym lub nawet kilkoma słowami. Yuno jest cichy, małomówny, spokojny do bólu. Jego wyjebanie sięga niemożliwych granic. Z początku dosłownie nic nie było w stanie go ruszyć, choć był dość uroczym chłopcem. Z czasem dałem mu trochę emocji. Na samym początku był słodki, płakliwy, dość melancholijny. Dużo się uśmiechał i bywał entuzjastyczny. W końcu to dziecko. Potem stał się chłodniejszy i bardziej zdystansowany. Trudniej było skłonić go do łez lub w ogóle do jakiejkolwiek reakcji. Stał się zimny i ślepy na uczucia innych. Swoją drogą w międzyczasie zmarła Yasuko, to był jeden z powodów zmiany. Potem się ogarnął. Ostatecznie skończył jako nader spokojny, lecz dość przyjemny chłopak. Jest szczery do bólu, ale posiada niezwykły talent do kłamstwa, także manipulacja słowem w jednym paluszku. Raczej rzadko go obchodzi co myślą inni i takie tam.
Teraz sami widzicie, że Yunek oryginalny a forumowy to jak dwie inne postacie. Są po prostu identyczni z wyglądu, który jest niezmienny od lat. Pierwszy raz grałem nim na Another Day. To właśnie tam miał swój debiut. To było też moje pierwsze bardziej ogarnięte forum. Takie na poważnie. Nie wiem czy ktoś kojarzy ninjaxwakacje, ale to właśnie były moje początki, hahah. Nevermind.
Tu propsy dla Gilba, bo tylko na jego forach czuję się bardzo dobrze, kiedy piszę Yuno. Po prostu pasuje do klimatu i w ogóle.

I bym mógł pisać i pisać i pisać... Ale po co? To niezbyt ciekawe jak się tak na sucho opowiada. c: Ale, no... Tak.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Głównie bohaterami są Take i moja poprzednia postać, Gilbert.
<3

Ogólnie to tak odnosząc się do kwestii Gilberta, to w sumie racja, że jednak było trochę inaczej, chociaż przyznam, że ostatnio, gdy nim pisałeś to odnosiłem wrażenie, że jednak przejmował znowuż cechy Jace'a i odczuwało się tę różnicę. Albo tylko ja tak miałem, chociaż wydaje mi się, że wystarczająco długo miałem do czynienia z Gilbem. Ale wiadomo jak to było. Muszę go nawrócić tą wódką. ~
No, ale w sumie sam mam ostatnio problem z wczuwaniem się. Może to przez to, że chcę robić za dużo rzeczy naraz,albo przez to, że jestem zmęczony, bo ostatnio chodzę spać o dziwnych porach, ale dostrzegam też problem w innej rzeczy... Myślę, że po prostu trochę brak mi tych czasów, w których angażowało się w planowanie fabuły i miało się z kim ją planować. Choćby najgłupsze sceny, chociaż ostatnio kot mi to funduje i jestem jej wdzięczny. Ale w pewnym momencie po prostu mi tego zabrakło. No i brakuje mi mojej miłości życia. *sugestywny zerk w stronę Gilberta* Znaczy, chodzi mi o to, że jednak dobrze jest angażować się w fabułę, a w tym konkretnym przypadku potrafiłem przelać też swoje emocje nawet w najbardziej ograniczoną emocjonalnie postać i obyło się bez jakieś słodyczy, ale to właśnie było w tym wszystkim fajne. No i wiadomo, że w takich wypadkach jednak aż chce się pisać. Może to zabrzmi jak ograniczanie się, ale to jednak poniekąd odbija się też na reszcie fabuły. Wczuwasz się w postać – możesz pisać nią wszędzie. No i mam nadzieję, że jednak to mi się uda. A jak nie to... no, będę się po prostu męczył albo skończy się moja przygoda, bo uznam, że jestem za stary. Teehee. W gruncie rzeczy często o tym myślałem. Zacznę zbierać znaczki or something.

No, ale się tu rozgaduję, a to temat o postaciach! W każdym razie Ryan ostatecznie został powiększoną wersją Take (chociaż na początku miał być jakąś zupełnie inną postacią), ale mimo wszystko trudno mówić tu o tym, by byli tacy sami. Jednak inaczej prowadzi się kogoś niższego, młodszego i w sumie uważam, że w tamtym wydaniu skurwielowatość daje większe efekty, dlatego Takanori mimo wszystko pozostanie moim faworytem. No, ale to nie zmienia faktu, że i tak nie jest tak źle prowadzić Ryana. W końcu niegdyś nawet mi się nie śniło, żeby prowadzić postać poniżej 175 cm wzrostu. Really. Ale koniec końców wyszło jak wyszło. Jak się spogląda na ludzi z góry to też dobrze.
● To zaczniemy od włosów. Ryan na początku miał być blondynem, chociażby naturalnie, ale ostatecznie został szatynem. Niefarbowanym! Paradoksalnie do Takanoriego właśnie. Te rewolucje.
● Szare oczy – bo szary jest piękny. ~ Sam nie wiem, ale mam po prostu jakiś cholerny sentyment do oczu tej barwy, więc to, żeby któraś z moich postaci go posiadała to wyższa konieczność. Może przez to tracę zabawę z kolorowania oczu na tych wszystkich monochromowych avatarach, ale to nic. Poza tym pasowały do oziębłego sukinsyna. Nie rozważałem nad innym kolorem.
● Charakter postaci. W sumie w Ryana (no i jednocześnie w Take, neh) wlewam całkiem sporo moich własnych poglądów i podejścia. No, ale daleko mi do całkowitego wyprania emocjonalnego, choć jeśli mam być szczery – chciałbym taki być. Absolutnie nie przejmować się niczym. Pewnie wrogowie ustawialiby się w kolejce, ale przecież miałbym ich gdzieś, nie? Tak czy inaczej – charakter jest taki, a nie inny, bo wygodnie prowadzi mi się tego typu postacie. Gdy prowadzę dobrą postać – zaczyna mi się nudzić i czuję potrzebę zniszczenia jej psychicznie. Gdy za wesołe – nie przywiązuję się do nich, bo nie zastanawiam się nad tym, co piszę, ale przez to sklejanie postów jest wygodniejsze. No, ale to jednak nie to. Poza tym lubię docinać, kląć lub zbywać innych milczeniem, a przy okazji ten typ daje mi możliwość zrobienia różnych, niekoniecznie przewidywalnych rzeczy w danym czasie, bo zwykle coś wpadnie mi do głowy już w trakcie pisania posta. I jest tylko takie: „gvfbfgbgf, zrobię to”.
● Historia postaci po części bazuje na historii Take, ale jednak zmodyfikowana. Dzieciństwo mniej więcej podobne, z tym wyjątkiem, że nie zajebał własnej matki, bo popełniła samobójstwo. A, no i Ryan przez pewien czas przebywał w domu dziecka, ale się stamtąd ulotnił. Poza tym też nikogo nie kochał, czyli nie było motywu zdrady. Bezuczuciowość wiąże się głównie z tym, że po prostu w ten sposób się wychował i raczej nie miał ciepła rodzinnego, jednak czas przyzwyczaja do wszystkiego, a przez przyzwyczajenia łatwo zobojętnieć. W historii miał przyjaciółkę (tak, płeć żeńska!), która go kochała, ale bez wzajemności. W każdym razie i tak się z nią przespał, a później wydarzyły się różne rzeczy, które miały wpływ na jego uprzedzenie do kobiet, chociaż już w pewnym stopniu wpływ na to miała jego matka.
Ogólnie nie jestem w stanie dużo powiedzieć, bo jestem człowiekiem, któremu często zdarza się w trakcie wymyślać nowe rzeczy na poczekaniu i wplatać je w historię, która też miała już pizdyliard wersji i ostatecznie skończyła na powyższej, chociaż serio rozkminiałem, jak to wszystko ugryźć.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tu propsy dla Gilba, bo tylko na jego forach czuję się bardzo dobrze, kiedy piszę Yuno. Po prostu pasuje do klimatu i w ogóle.
Poczułem się very dumny i w ogóle, owacje, owacje, ukłony, różyczki i ukłony raz trzeci. Z AD średnio go kojarzę, ale to tylko dlatego, że stamtąd nie kojarzę dosłownie nikogo. Bo nie chcę. Irytuje mnie samo wspomnienie utworzenia takiego chłamu, co dopiero głębsze analizowanie każdej z postaci. Niemniej, rawr. < / 3 I faktycznie wspominałeś coś o tym, że na Virusie to pierwsza wersja Yuno, która się nie puszcza. Przynajmniej jeszcze, nie? Nie mów hop, zanim nie przeskoczysz, pyś. o: Zawojujesz klubek nocnym. I<

I nie wiem czemu, ale jakoś zawsze cię podziwiałem za to jak piszesz tą postacią. Widać, że w pewien sposób jesteś z nią strasznie blisko, taki zżyty. I nie zapomnę momentu, gdy ze znudzeniem łaziłem po tematach na False, natrafiłem nagle na twój wątek z Mio (?)... czy kimś tam innym. To było w czasie burzy, gdzie opisywałeś reakcję Yunosuke na pioruny. Kuwa, trułem o tym ludziom wkoło, jak to "skdfhsiduhf, boże, on taki słodki, jak on to napisałszacunwoof!" Pierwszy raz czytałem, jak ktoś daje coś takiego w poście i nie wychodzi mu to tak żałośnie jak mnie samemu. D:

I bym mógł pisać i pisać i pisać... Ale po co? To niezbyt ciekawe jak się tak na sucho opowiada. c: Ale, no... Tak.
O, to jestem zryty, bo mnie to zaciekawiło. ._.


EDIT: hye, Take jak zwykle się mi wepchnie. Taki mój nieszczęsny los. Gdzie moja kawa?

Take napisał:Ogólnie to tak odnosząc się do kwestii Gilberta, to w sumie racja, że jednak było trochę inaczej, chociaż przyznam, że ostatnio, gdy nim pisałeś to odnosiłem wrażenie, że jednak przejmował znowuż cechy Jace'a i odczuwało się tę różnicę. Albo tylko ja tak miałem, chociaż wydaje mi się, że wystarczająco długo miałem do czynienia z Gilbem. Ale wiadomo jak to było. Muszę go nawrócić tą wódką. ~
Bo tak jest. Pamiętam jeszcze, jak na False stworzyłem multikonto. Psiara miał być cholernie uroczym, wesołym gościem, który reaguje na zamieszki śmiechem, każdemu pomoże, wyleczy, wymyje, zgwałci, zabije, oj, galop, Gilb, galop, wytłumaczy, wysłucha... a jednak, gdy tylko napisałem post Gilbertem i zabierałem się za ten dla Psiary, to automatycznie charaktery bardzo się do siebie upodabniały i tyle z pozytywnej postaci *wzrusza barkami* W ogóle doszedłem do wniosku, że nie potrafię prowadzić specjalnie zróżnicowanych bohaterów. Zawsze posiadają wspólne cechy, których posiadać nawet nie mieli, ale finalnie wychodzi, że... no właśnie, jednak mają. Dlatego trochę obawiam się, że Alvaro mi nie wyjdzie przez Jace'a.

Take napisał:No i brakuje mi mojej miłości życia. *sugestywny zerk w stronę Gilberta*
*ogląda się za siebie, by za moment zwrócić twarz ku Take i z autentycznym "WTF, JA?!" wskazać palcem na swoją postać*

Take napisał:(...) a w tym konkretnym przypadku potrafiłem przelać też swoje emocje nawet w najbardziej ograniczoną emocjonalnie postać i obyło się bez jakieś słodyczy, ale to właśnie było w tym wszystkim fajne.
Ujmę to tak: nie cierpię fabuły, gdy jest zbyt dużo słodyczy. Nie, inaczej. Niech sobie będzie, ale nie w parach. Gdy mam czytać, jak to się kochają i jaką przyszłość cudowną funduje im los, to się odwracam i rzygam. Jasne, że chcę zeswatać z kimś moje postacie, ale jednocześnie, gdyby miał to być "zdrowy związek" to już bym wolał, żeby był forever alone. ._. Z tego też powodu moje postacie zawsze zakochują się w kimś, w kim nie powinny. W rodzeństwie, we właścicielu, w postaci zakochanej w innej postaci i tak dalej. Żeby było ciekawiej. c: Tak, róbmy dramy, róbmy.
Póki co mam trzy ulubione paringi (!).
Pierwsze dwa pochodzą — niestety — z AnotherDay.
Yukari x Gaetano. Siostra i brat. W zasadzie siostra kochająca brata jako mężczyznę, nie krewnego i brat, który się uchlał, więc dał się namówić na niewinne "zabawy". W istocie uwielbiam postacie wykreowane przez Krysię. Są zabawne, ironiczne. To zresztą była pierwsza postać wesoła, którą tak polubiłem.
Satori x Kryspin — kuwa jego mać. Kochałem ich, no. Pamiętam jak chciałem usunąć Satori, bo nie potrafiłem nią w ogóle pisać. Teraz na samą myśl o graniu kobietą jakoś mnie skręca, ale przeżyję. Jakoś dam radę prowadzić Alvaro. Niemniej; nosz cholera. Oboje byli tej samej rasy. W zasadzie na forum jednocześnie byli JEDYNYMI przedstawicielami "Ich". On był księciem, ona nic nie znaczącą "Nią". Oboje bezuczuciowi, bezlitośni i... cholernie w sobie zakochani. Nagięliśmy z Krysią zasady, bo w opisie rasy jawnie zanotowano, że nie posiadają żadnych uczuć i nie mogą ich posiadać. Trochę na wariata popłynęliśmy z tym, ale dobrze się stało. To jak Satori podjudzała Kryspina, jak z niego żartowała i wodziła za nos. Do teraz pamiętam akcję, gdy zapytała go, czy chce się z nią wykąpać, huh~ Wiedziała przecież, że Kryspin najchętniej by ją przeleciał na stole. I zrobiła to tylko po to, by rzucić głupie "żartowałam, frajerze". I spali razem (obok siebie, a nie ze sobą) i w ogóle, Kryspin był dla niej taki ochy i achy, że wow. Jeszcze moment, gdy jakiś gondolier (|DDDDDDD) podbijał do mojej postaci, a później Kryspin mi pisał na gg, że jest ZE MNIE DUMNY, ŻE SATORI GO NIE ZDRADZIŁA. Tsa. xD" Była mu wierna jak czterej pancerni. Kurde, tyle trudności miałem, żeby opuścić tę postać. I nigdy nie powiedzieli sobie, że tak naprawdę żywią do siebie to uczucie. To było w nich najlepsze. Satori bała się, że książę ją wyśmieje i vice versa. Och, i akcja, gdy Satori dowiedziała się, że Kryspin jest tak wysoko posadzony na grzędzie. < / 3 Była na niego tak wściekła, że jej wcześniej nie powiedział o byciu księciem, że... e, nie pamiętam. Ale zrobiła coś naprawdę złego. Ponadto parę razy doszło u nich do rękoczynów i to też było zajebiste. xD"
Takanori x Gilbert — nobonobo. Ogółem kocham wręcz wyzwania, więc co tu kryć... Rozkochać w sobie bezuczuciową łajzę to wystarczający pretekst dla masochisty, nie? Gilbert jako wiecznie wpadający w tarapaty rozbójnik i Takanori — chłodna egzystencja. Nic nie zapowiadało na to, aby los miał ich ze sobą połączyć. Gilbert niejednokrotnie się pociął, parę razy dosłownie się rozkleił, roznosząc wtedy na swojej drodze każdy, choćby najmniejszy mebel i talerz. Był na siebie wściekły, że go kocha i nie potrafi wyzbyć się tego uczucia. Zresztą — wcale nie chciał. Jednocześnie napawał się tą miłością i wierzył, że jeśli będzie lepszy, to uda mu się zasłużyć na serce właściciela.

T napisał:Zacznę zbierać znaczki or something.
Jak nas opuścisz dla tak ścierwowego hobby, to podrę ci WSZYSTKIE znaczki *unosi brew* nie ma bata. Będziesz ze mną pisać na forach do zakichanej śmierci.

T napisał:Poza tym lubię docinać, kląć lub zbywać innych milczeniem, a przy okazji ten typ daje mi możliwość zrobienia różnych, niekoniecznie przewidywalnych rzeczy w danym czasie, bo zwykle coś wpadnie mi do głowy już w trakcie pisania posta. I jest tylko takie: „gvfbfgbgf, zrobię to”.
Mam to samo. Już gdzieś tam w przestworzach, rozciągniętym eterze dałem znać, że nie potrafię prowadzić postaci, które nie będą się mogły odgryźć, bo "to byłoby niemiłe". W dupie z byciem miłym. Świat bez bluźnierstwa jest zbyt ułożony. A bez bałaganu nie ma zabawy, tsk. Poza tym najlepiej gra mi się postaciami gówniarskimi. Wiem, że ich zachowanie czasami przechodzi ludzkie pojęcie. Moi chłopcy próbują być wiecznie dorośli, choć daleko im jeszcze do tego stanu. Odcinają się na każdy tekst, choć niejednokrotnie nie posiadają racji — jednocześnie nie umiejąc się do tego przyznać. Są opryskliwi, marudni, chamscy i wiecznie nienawidzą każdej żywej istoty. Zresztą, to nie jest reguła. W zasadzie nienawidzą wszystkiego. To pojawiło się w Gilbercie i pojawiło się w Jonathanie. Pewnie pojawi się również w innych moich kreaturach, jeśli takowe powstaną.

T napisał:Ogólnie nie jestem w stanie dużo powiedzieć, bo jestem człowiekiem, któremu często zdarza się w trakcie wymyślać nowe rzeczy na poczekaniu i wplatać je w historię (...)
Jak ja. Z tym wyjątkiem, że potrafię właśnie strasznie dużo mówić o historii postaci, bo wymyślam multum wątków, które mogły się pojawić. Dodatkowo teraz mam spore pole do popisu — jak w przypadku Gilberta. Jace nie urodził się wczoraj, ma na swoim koncie parę setek, a w tym czasie mogło się zdarzyć dosłownie wszystko. Super.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Take napisał:Poza tym lubię docinać, kląć lub zbywać innych milczeniem, a przy okazji ten typ daje mi możliwość zrobienia różnych, niekoniecznie przewidywalnych rzeczy w danym czasie, bo zwykle coś wpadnie mi do głowy już w trakcie pisania posta. I jest tylko takie: „gvfbfgbgf, zrobię to”.
Dlatego właśnie lubię mieć postacie spokojne i szczere lub tak popierdolone, że nigdy nie wiadomo jak się zachowają. Swoją drogą to całkiem wygodne.

Edit: Nie będę wszystkiego cytował, bo dużo by tego było. Ogółem na wszystko mam jakąś odpowiedź. Lenistwo i te sprawy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

G. napisał:hye, Take jak zwykle się mi wepchnie.
No, i to nie tylko przed posta. ♥ *specjalne serduszko, kurna*

G. napisał:Zawsze posiadają wspólne cechy, których posiadać nawet nie mieli, ale finalnie wychodzi, że... no właśnie, jednak mają.
No i to mnie trochę zbiło z tropu, gdy pisałeś ze mną Gilbem, bo w jednej chwili zachowywał się tak, a w drugiej już zupełnie inaczej. Możliwe, że też jakiś interes miało w tym, że jednak piszemy z tymi przerwami i w ogóle, ale faktycznie trzeba to naprawi, bo ja chcę go z powrotem. Nie ma to tamto. ._.

G. napisał:*ogląda się za siebie, by za moment zwrócić twarz ku Take i z autentycznym "WTF, JA?!" wskazać palcem na swoją postać*

Tak, o tobie mówię, dupku. ~

G. napisał:nie cierpię fabuły, gdy jest zbyt dużo słodyczy. Nie, inaczej. Niech sobie będzie, ale nie w parach. Gdy mam czytać, jak to się kochają i jaką przyszłość cudowną funduje im los, to się odwracam i rzygam.

A myślisz, że ja lubię? Mam to samo, gdy widzę pary, które wyznają sobie miłość, co pięć sekund. dlatego właśnie tak uwielbiałem nasz pairing, bo miałem tę pewność, że jednak pomimo tej miłości, Gilb i tak będzie mu pyskował, warczał i że w ostateczności będą miękły mu nogi <- albo dobra, to w sumie też. Po prostu... owrrr. Nawet nie masz pojęcia, jak genialnie prowadziłeś Gilberta. Nic dziwnego, że w końcu uległem! No, bo... no. Totalnie mnie rozczulał tym co mówił i samym rumienieniem się! On musiał być właśnie mój i kropka. All rights reserved. No i ogólnie postanowiłem też, że Take nigdy nie powie Gilbertowi, że go kocha (chociaż pewnie byłoby trudno, ale to Take, więc dałbym nim radę). Co nie znaczy, że go nie kochał! Raczej stawiał na czyny. Poza tym nie wyobrażam sobie go w roli kogoś, kto wyznaje miłość. Just no.

T: Kocham cię.
G: *zakłada hełm i ładuje się do schronu* Koniec świata jest blisko. D///:

I jak tak piszesz o tych wszystkich parach, to żałuję, że już nie mieliśmy czasu na te wszystkie planowane sceny. I serio – szkoda mi False głównie ze względu na nich. Ale to logiczne, skoro tyle smęciłem ci o przeniesienie mi Gilba, a ty mi mówiłeś, że umarł, chamie. Żadne umarł! *trzyma go pod kroplówką* I generalnie TakexGilb to moja ulubiona para ze wszystkich.

G. napisał:Jak nas opuścisz dla tak ścierwowego hobby, to podrę ci WSZYSTKIE znaczki *unosi brew* nie ma bata. Będziesz ze mną pisać na forach do zakichanej śmierci.

Ohohohoh. No to w takim razie trzymam za słowo. Zrzucę też na ciebie częściowy obowiązek pomocy wkręcenia mi się w fabułę. W końcu też z nikim nie pisze mi się tak dobrze jak z tobą.

G. napisał:Jace nie urodził się wczoraj, ma na swoim koncie parę setek, a w tym czasie mogło się zdarzyć dosłownie wszystko.

No i właśnie z tego powodu z Ryanem mam duże ułatwienie, bo w ciągu tych 1013 lat mogło się stać praktycznie wszystko i to jest właśnie fajne. Później po latach wreszcie uda się spisać całą historię, z której powstanie trylogia. Nie no. xD

Yu napisał:Dlatego właśnie lubię mieć postacie spokojne i szczere lub tak popierdolone, że nigdy nie wiadomo jak się zachowają. Swoją drogą to całkiem wygodne.

No dokładnie. I nigdy nie wiesz, czy odwróci się i pójdzie w cholerę czy jednak wbije ci ten widelec w oko albo zrobi coś jeszcze innego. Oww.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Yup. To przez te odstępy czasowe. Teraz jak będę miał nim odpisać, też będzie inny. Wszystko zależy głównie od mojego humoru. Prowadzę wybuchowe postacie. Grow ma to też uzasadnione, bo przeniosłem na niego to co miał Gilbert - osobowość chwiejną emocjonalnie typu borderline. I nie wiem czemu tak uwielbiam to sformułowanie. xD"

T napisał:Tak, o tobie mówię, dupku. ~
Shit, nakryto mnie. E...y...e... bomba dymna!

Nie cytując już, bo za długo; yup, wiem, że nie lubisz. I domyślam się, że by nie powiedział. Zresztą, ja, jako ja, nigdy tego od niego nie oczekiwałem. Gilbert to inna bajka. Typ osoby, która musi mieć solidne dowody, aby istotnie uwierzyć w daną sytuację. Ze względu na jego wieczne problemy, bo los naprawdę lubił się na nim wyżyć... cóż, ja mu się nie dziwię. W dodatku jego marzeniem było, aby go w sobie rozkochać, tak? A do tego jednak ewidentnie potrzebne mu były te dwa krótkie słowa. Bez nich był święcie przekonany o swoim "obowiązku" jako sługi. Gdy Takanori mu się dobierał pod koszulkę, to warczał, syczał, przeklinał każdego boga na łeb, a jednak w rzeczywistości czuł tę potrzebę ulegnięcia. I wcale nie dlatego, że był uke, pf. Zwyczajnie... rany, nawet Grow tak ma, noo. Jakby Jace miał pana, to by dla niego zrobił wszystko. Nie wiem czemu tak naciskam na wierność i lojalność moich postaci. Jakieś zboczenie. xD Niemniej: Gilbert nie byłby Gilbertem, gdyby się nie wypierał, nawet jeśli coś było prawdą. xD"

G: Kocham cię.
T: ... hm?
G: CO JAK CO JAK CO O CO CI CHODZI JAKIE KOCHAM NIC NIE WIEM WYJDŹ W OGÓLE ZOSTAW MNIE DZWONIĘ PO ANIMALSÓW ZBOCZEŃCU.
T: ...

To wieczne nierozgarnięcie. xD" To takie cholernie tsundere... Totalne:

G: Nie, nie zrobię tego, chyba ci się w dupie poprzewracało. Nie, Take. NIE. Nie rozbiorę się przed tobą, bo nie. *rozpina sobie koszulę, walczy z rozporkiem* Nie, po prostu nie. Powiedziałem NIE. Więc nie. Zwyczajnie nie.

...
No, pomijając, że on by tak nie zrobił, bo chyba by się spalił ze wstydu. xD" Ale wiadomo o co chodzi! D:
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

No domyślam się, że będzie, ale mam nadzieję, że jednak bliżej mu będzie do Gilberta. Jakkolwiek to brzmi. No rozumiesz o co mi chodzi! Po prostu wcześniej jakoś mniej te zaburzenia osobowości się objawiały, więc to dlatego miałem teraz jakieś mieszane uczucia.

Za późno na bomby dymne. *trzyma go za nadgarstek*

I nie mów takich rzeczy. Znaczy wiesz, że już wcześniej mówiłem, że trochę szkoda, że Jace mimo wszystko odziedziczył tyle cech po Gilbercie, ale nie mogę mieć ci za złe. Zresztą sam przeniosłem cechy Take. No nieważne. W każdym razie w tym tkwił właśnie urok Gilberta, że mimo wszystko był cholernie wierną bestią, a Take po swoich przeżyciach cenił tę lojalność, chociaż cham nigdy go za to nie pochwalił. No, ale jednak samo to, że dopuścił go do siebie było już na to dowodem! Poza tym moja niechęć do tego by Gilb był tykany przez kogokolwiek w sumie fajnie przenosiła się na Take, bo mimo tego, że udawał, że się nie przejmuje, wypatroszyłby każdego, kto zrobiłby mu cokolwiek, chociaż chyba sam wyrządzał mu najwięcej krzywdy.
I to rozbieranie... nawet nie wiesz, ile miałem z tym dylematów! Ale w końcu stwierdziłem, że raz się żyje. Takanori zarobił po pysku, ale ostatecznie było warto, bo nawet to było fajne. I pamiętam tekst Gilba po tym, żeby zastąpił mu drogę i przyparł go do tego cholernego lustra, owrrr. *tyle wspomnień* ._.
No i ogólnie właśnie ta cecha oddania mi się podoba. Pewnie dlatego, że głównie prowadzę despotów i wtedy to wydaje się jeszcze bardziej zajebiste.

I jego nierozgarnięcie było kochane. I ten wieczny mindfuck Take. xDD

G. napisał:G: Nie, nie zrobię tego, chyba ci się w dupie poprzewracało. Nie, Take. NIE. Nie rozbiorę się przed tobą, bo nie. *rozpina sobie koszulę, walczy z rozporkiem* Nie, po prostu nie. Powiedziałem NIE. Więc nie. Zwyczajnie nie.

...
No, pomijając, że on by tak nie zrobił, bo chyba by się spalił ze wstydu. xD" Ale wiadomo o co chodzi! D:

Shush, wszyscy wiemy, że spodniami i tak zająłby się Take. <3
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

T napisał:Po prostu wcześniej jakoś mniej te zaburzenia osobowości się objawiały, więc to dlatego miałem teraz jakieś mieszane uczucia.
Lulz, więcej właśnie. Przecież on był wpierw szczęśliwy, zaraz wściekły, później klął, jednak przepraszał. Nigdy nie wiadomo o co chodzi...

T napisał:bo mimo tego, że udawał, że się nie przejmuje, wypatroszyłby każdego, kto zrobiłby mu cokolwiek, chociaż chyba sam wyrządzał mu najwięcej krzywdy.
Tak, najwięcej~ Gilbert był zagorzałym masochistą, więc ból fizyczny nie robił na nim żadnego wrażenia. Co więcej: on go uwielbiał. Gorzej z szarganymi nerwami. Do teraz pamiętam akcję, jak stracił głos przez Takanoriego, bo się na niego wydarł i pisał mu wszystko na komórce. xD" I później, to jak nie chciał się z nim przespać, bo bał się, że go znienawidzi za wygląd - ściślej ujmując, ilość blizn i ran, których przecież miał zdecydowanie zbyt wiele, jak na tak kruche ciało. W ogóle nienawidził się bardziej niż miałem w zamiarze, ale to nawet lepiej. Pierwszy raz postać mi się popłakała (nie znoszę tego słowa), tylko dlatego, że ktoś zmusił ją, do spojrzenia w lustro. No i Take mówił wtedy takie okropne rzeczy.

T napisał:I pamiętam tekst Gilba po tym, żeby zastąpił mu drogę i przyparł go do tego cholernego lustra, owrrr. *tyle wspomnień* ._.
O, to jedyne co mi wyszło! XD

T napisał: I ten wieczny mindfuck Take. xDD
Ta, pasowali do siebie. xD Gilbert zawsze go rozruszał, a gdy szalał zbyt mocno - Take go zgasił. Taka zależność, a co! xD

T napisał:Shush, wszyscy wiemy, że spodniami i tak zająłby się Take. <3
O ile obiekt noszący te spodnie wcześniej by nie uciekł... A miał taki odruch. D:
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

No, może i tak, ale wtedy to też nie było aż takie gwałtowne i przeważnie miało jakieś podłoże. No, ale rozumiem. Zaburzenia to jednak zaburzenia, a ja i tak go uwielbiam. Huh.

G. napisał: Gilbert był zagorzałym masochistą
No wiem, ale na dłuższą metę później w jakiś sposób wyrządzałby tym krzywdę Take. I rany... ten pomysł z pisaniem na telefonie był taki zajebisty. Przynajmniej to w dużej mierze ułatwiło mi sprawę, bo mogłem zabrać ten telefon i mu odpowiedzieć słowami, których Nori nie powiedziałby na głos, a jednak łatwiej było mu je napisać. I weź... ten płacz mnie całkowicie rozbił. I po prostu, gdy miałem do czynienia z Gilbem to zawsze miałem jakąś blokadę. Ja wiem, że ty byś chciał, żebym w niego napieprzał krzesłami, tasakami, wyjechał czołgiem z garażu, ale po prostu nie umiałem! Nawet, gdy Take kiedyś chciał mu przywalić z pięści to w ostatniej chwili wyprostował palce, bo jakoś tak... no. Poza tym, co on mówił okropnego? Przed lustrem powiedział mu tylko, że zawsze będzie na niego patrzył, na znak tego, że te blizny ani trochę mu nie przeszkadzały. Poza tym zdjął przed nim koszulkę, żeby pokazać, że też idealny nie jest. Fanserwis, kurna.
A co do tego samookaleczenia przypomniało mi się jeszcze jak kiedyś planowaliśmy zrobić scenę z przyłapaniem Gilba na cięciu się. Wtedy Take naprawdę by się wkurwił, ale głównie dlatego,że nie rozumiałby, dlaczego to robi, a samo upodobanie do bólu byłoby niewystarczającym argumentem. Pamiętam, że ta scena tak zajebiście ułożyła mi się w głowie, że pewnie kiedyś to rozpiszę. <3 Będziesz zmuszony do czytania kolejnego shota. ~

G. napisał:O, to jedyne co mi wyszło! XD
Nie jedyne! W ogóle tamta sesja była genialna. ~

G. napisał:Ta, pasowali do siebie. xD Gilbert zawsze go rozruszał, a gdy szalał zbyt mocno - Take go zgasił. Taka zależność, a co! xD
No dokładnie. W sumie lubiłem, gdy wymieniali swoje poglądy, chociaż przez ciebie postać mi się rozgadywała! Dziwię się, że to Takanoriemu nie wysiadło gardło. xD

I zatrzymałbym go jakoś. ._.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

*zerk w górę* Dżiz...

Postaci mam od cholery i pomysł też w ciula było, ale chyba migrują mi zawsze dwie: Sheta i Samael.

Co do Samaela - historia długa, bo ponad 10 lat ma. Ogólnie to skurwiel, który nie lubił być kontrolowany no i tak wyszło, że kopnął w dupsko Boga, Lucyfera, Gabrysia i całe tałatajstwo skrzydlate, po czym poszedł gwałcić, rabować oraz dobrze się bawić. Oczywiście, to co właśnie napisałam to ogromne spłaszczenie jego prawdziwego charakteru, bo nawet nie nie do końca rozumiem to, co stworzyła i nie wiem, co zrobi w następnym poście. Otóż tak, moi państwo - Hurr już wie - piszę tzw. przeze mnie strumieniem świadomości i niemalże zawsze nie wiem, co napisałam w efekcie końcowym. Potem jest takie: Co ja, kurwa, napisałam?! No, ale jest jak jest. I w sumie tylko Samael ma dość dziwny styl postów i wypowiedzi. Resztą piszę normalnie, mogę obiecać.
♦ Sam został stworzony 6 dnia z samego światła Boga. Piękny rodowód, ale go spalił w buncie. Chyba nie pasował mu taki ojczulek.
♦ Ma rozpad osobowości na trzy, główne części: Egzorcysta [resztki anielskości], Samael [charakter oryginalny], Alter [złośliwy duszek] + bestia tkwiąca w klatce - kanibal.  
♦ Bardzo często nad sobą nie panuje, sprowadzając destrukcję na otoczenie w koło. Lepiej się wtedy nie zbliżać.
♦ Tak, ulubione danie to udko innego anioła albo człowieka. Nic na to nie poradzimy.
♦ NIE, nie mogę obiecać, że wyjdziecie cali z fabuły od niego.


A co do Shet... Sheta ewoluowała dość mocno, bo ze zuey und evilh młodej buntowniczki przeniosła się wpierw na samą wojskową generałową, a w najnowszej wersji skompresowała się właśnie generałowa z królową. No i wyszło co wyszło. Charakteru ma dużo ode mnie i chociaż ja nie mogę sobie pozwolić na taką pogardę w stosunku do wszystkiego (jeszcze nie, za młoda jestem w tym dziwnym świecie), to z 85/90% mogę przyznać siebie. Obie jesteśmy duże socjopatki, obie nie szanujemy wielu i obie robimy sobie jaja z innych. [what a world...]
♦ Ogólnie w oryginalnej wersji Shet ma włosy czarne. Teraz jest biała - jak ja.
♦ Zawsze błękitne oczy. Ja mam sraczkowate. Tzn. zielono-złote. Czy coś tam.
♦ Jest większą socjopatką ode mnie, ale szczerze - wiem, co czuje bo sama mam sporo problemów z tego powodu wyjebania.
♦ Nieumiemopisywaćswoichpostacie. To po prostu wredne chuje. ~

Ps. A, i jeszcze jedno - i Shet i Sam mają jedną, wspólną cechę ode mnie - jak kogoś kochają ponad życie (no zgadnijcie, kurwa, kogo ja tak traktuję) to są w stanie zrobić absolutnie w s z y s t k o, by pomóc. Wszystko.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Postacie

Strona 1 z 15 1, 2, 3 ... 8 ... 15  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach