Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 17 z 23 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18 ... 23  Next

Go down

Pisanie 01.04.16 2:09  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Arata Kido. Paradoksalnie najbliższe i jednocześnie znienawidzone dane personalne zabrzęczały mu w uszach, odbijając się rykoszetem od czaszki, która i tak, z powodu braku nikotyny, pulsowała tępym bólem podsycanym przez świadomość, że znów atakowały go zmierzchłe czasy i ktoś upomniał się o swoje, rozpoznając bezbłędnie jego dawną, uganiając się pod zgliszczami zapomnienia tożsamość, która niby w charakterze ducha osiadła się na dnie duszy, choć tak naprawdę nie miała prawo głosu, stłumiona przez spalone za sobą mosty.
W oczach pojawiło się coś na kształt rozdrażnienia pomieszanego z niewytłumaczalną chęcią uszkodzenia stojącego na przeciwko ciała, które aż prosiło się o uwagę jego pięści, pistoletu, noża... czegokolwiek, co pozostawi na ciele stały ślad jego obecności pod postacią szpetnej rany, albo, biorąc pod uwagę najpiękniejszy scenariusz, śmierci. Lecz jednak pragnienie zostało stłumione, gdy zatliła się w nim irracjonalna możliwość podrażnienia człowieka, który najwyraźniej musiał go dobrze znać. Sądząc po tonie, w jaki zostało wypowiedziane przez niego słowa, nie łączyła ich iście ciepła relacja.
Zapobiegawczo zrobił kilka kroków w tył, coby nieco zwiększyć dystans, który został przez niego przełamany. Wymordowany czujący do niego urazę to mieszanka wybuchowa i nie należało ją bagatelizować, nawet jeśli facet wyglądał przekomicznie na w połowie zwierzęcej formie. Jednego oka już się pozbył, nie chciał stawiać drugiego na szali, mimo że ta bolesna strata zdecydowanie nie wywarła na nim pożądanego wrażenia, w końcu sam go sobie wydłubał. Już dawno przestał żałować swoich czynów.
Prawidłowo. Wiara to zdzira. Znika jak zdrowy rozsądek na dnie kieliszka — odparł z wyraźnym rozbawieniem.
Przyjrzał mu się uważnie spod przymrużonego oka, lustrując kontury twarzy układające się w znajome rysy. Przez krótką chwilę miał wrażenie, że cofnął się w czasie, choć ono zaraz wyparowało, gdy tożsamość drugiego Desperata przestała być zagadką, a stała się faktem.
Aż za dobrze pamiętał mężczyznę, który wytkał nos w nie swoje sprawy, węszył, w puszkowaniu nieprawości, rozdrapywał stare rany, wypytywał, próbował wkupić się w jego łaski tanimi zagrywkami. Był bystry, stanowił realne zagrożenie, dlatego pozbycie się go z szeregów wojskowej organizacji w pewnym momencie stało się priorytetem. Co prawda prościej byłoby mu zafundować kulkę w łeb i fabrykować jego śmierci, całą winę zwalić na Łowców krążących po M-3 niczym sępy. I gdyby nieczysty zbieg okoliczności, informacji zasłyszanej w biegu, właśnie taki los czekał, by żywiciela pięcioosobowej rodziny. Człowiek, który szukał na niego haka, sam nie posiadał sumienia czystego niczym łza. Pojawiło się idealne zrządzenie losu, które było przez Yury'ego w pełni wykorzystane. Takahiro, przyłapany na gorącym uczynku, stracił wiarygodność i szacunek, a wysłany do pierdla, stał się niegroźnym insektem, zdrajcą.
Niektórzy giną jak bohaterzy, inni jak ich antonimy. W tej bajce, pomimo że obu czekał ten sam los, rolę się odwróciły. Obaj umarli. Kido jako obrońca uciśnionych, Karasawa jako wyrwa na honorze miasta, w którym się wychowali, a los splatał im figla, krzyżując ich drogi na bezkresnej pustyni, która w najbliższej przyszłości może dla któregoś z nich stać się alegorią końca świata.
Yury’emu nie mogła zamarzyć się lepsza sytuacja do wyładowania całego balastu drzemiącej w nim złości, choć jeszcze parę minut temu była jedynie nieosiągalną mrzonką, która w charakterze marzenia błąkała się po jego niezaspokojonym ciele.
Twoja wiara również zniknęła, gdy gniłeś w celi, prawda, Karasawa? — Kącik ust drgnął niebezpiecznie ku górze przeobrażając się w imitacje uśmiechu. Udawanie, że go nie zna, pewnie wprowadziłoby do sytuacji większą dynamikę, ale przecież Kido nie był złotką rybką spełniającą cudze życzenia, dlatego ograniczał się do swoich własnych. — Widzę jednak, że dobrze ci się powodzi. Wydobrzałeś, a te fikuśne dodatki dodały ci uroku. Musimy to uczcić. Witam wśród żywych.
Takahiro Karasawa, powód paru nieprzespanych nocy, stał przed nim, jak gdyby nic, jakby znudziła mu się rola umarlaka. Chyba los w końcu przestał z niego drwić.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.04.16 18:56  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Shay wykrzywił usta w niezgrabnym uśmiechu. To zupełnie normalne. Będąc w stresie ludzie robią różne, dziwne rzeczy: uderzają się pięścią po udzie, mówią do siebie albo ściskają genitalia przez kieszeń spodni. Shay zawsze zaciskał zęby. Uśmiechał się kiedy to robił. A teraz czuł przypływ adrenaliny; odór spalonej przeszłości, która nadgorliwie wciskała się przez jego wyczulone nozdrza. Obdrapana, górna warga wymordowanego zadrżała, ukazując jeden ostry kieł.
  Nie odpowiedział. Nie odezwał się słowem. Oczy zasnęła mu biała mgła wspomnień. Jego twarz stała się obojętna i zimna, jak połówka planety pogrążona w ciemnościach bezkresnej galaktyki. Czuł odrazę w przedziwny sposób zmieszaną z... no czym? Czyżby  z nostalgią?
  Ostrożnie przechylił głowę. W tej pozycji przypominał de Gaulle'a w jego najbardziej władczej pozie.
  — Niesamowite — powiedział tępo.
  Dawno zapomniał o przeszłości; wyparł ją z z umysłu jak zły koszmar, zbyt traumatyczną część swojego życia, aby dalej rozdrapywać jej rany. Tak było łatwiej. Dla niego. I nie myślał o powrocie do zakopanych jam konającej podświadomości. Był sam ze sobą. Z nowym sobą.
  Kiedy w swej szaleńczej ucieczce – kilka lat wstecz - przedzierał się przez zdziczałe ziemie Desperacji, nie myślał o rodzinie. Nie myślał o niczym. Nowe życie rozkwitło w jego głowie, jak młody, zielony pęd. Roślina jednak zaczęła karmić się nowymi żądzami i pragnieniami, których nie potrafił zrozumieć. Zmienił się. Jego głowa stała się pełna ekstremistycznych zapachów, emocji, które musiał nauczyć się poznawać na nowo. Od podstaw. Pierwsze miesiące nie były łatwe. Każdej nocy osłonięty płaszczem srebrzysto błyszczących gwiazd, budził się zalany potem. Miał wrażenie, że ciężki głaz przygniata mu pierś. Sen wracał. Serce galopowało w jego klatce piersiowej niczym spłoszony koń. A on? On był przerażony.
  W tych snach siedział pod zimną, kamienna ścianą, więziennej celi. Miał na sobie dyscyplinarny uniform, chociaż nie zawsze taki sam. W powietrzu unosiła się woń martwych rozkładających zwłok; spalenizny i dymu, który atakował jego układ oddechowy. Na korytarzu słyszał kroki. Zawsze było ich sześć. Sześć kroków, przemierzało mroczny korytarz, zatrzymując się przed solidnymi, metalowymi drzwiami. Brzęk żelaznych kluczy i przeraźliwy, jęczący odgłos otwieranych wrót. Cień. W świetle wiszącego księżyca zawsze pojawiał się cień. Wysoki, dobrze zbudowany, z charakterystycznym zarysem twarzy.
No dalej. Zrób to. I tak niewiele ci zostało. Marny żywot. Gra skończona. —  rzekł niskim głosem Kido Arata w tym śnie i wręczył mu ostry zakrzywiony nuż. Ściągnięte wargi ukazywały groźny, diaboliczny uśmiech.
  Każdego dnia stawiał czoła demonom przeszłości. Kido Arata, jego potencjalna ofiara, wydała się sprytniejsza niż przypuszczał. Obiecał sobie, że nie odpuści; że będzie go ścigać choćby na krańce świata. I przysiągł, że nie zawiedzie.
  Zmarszczka na czole Shaya pogłębiła się. Nieszczęścia lubią chodzić parami, jak psy za suką w rui. Przez ta krótką chwilę, gdy lustrował jego pyszałkowatą postawę, nie zastanawiał się nawet co robi. Wściekłość, jaka w tej chwili zawładnęła jego ciałem, przysłoniła mu oczy. Poczuł wewnętrzne podniecenie; jego dłonie pochłonęły niepohamowane, uszczypliwe mrowienia.
  — Kido Arata — wypowiedział te słowa z pogardą granicząca z obrzydzeniem. — Obrońca uciśnionych. Bohater M-3, na Desperacji? Znudziły ci się pomniki na twoją cześć? — Prychnął ukazując białe kły. —  Nic nie będę z tobą czcić, skurwielu. Cały ten czas zdobywałeś moje zaufanie, udawałeś, że jesteśmy drużyna. A tak naprawdę planowałeś to. Nic nie wiesz o mnie, ani o celi, do której mnie wpędziłeś. Zniszczyłeś mi życie. Myślałeś, że się mnie pozbyłeś? Wieść o moim samobójstwie pewnie ucieszyła twoją parszywą gębę.
  Odchylił głowę w tył i zadarł podbródek. Czuł jak biały płomień gniewu liże mu wnętrzności, jak wybucha w owej straszliwej pustce, napełniając go pragnieniem sprawienia bólu Kido, za ten jego spokój i za te puste słowa. Nie pamiętał kiedy ostatni raz dał się ponieść tak skrajnym emocją. Jego przeszłość, okazała się być zbyt drażliwym tematem, a rozdrapywanie jej nawet w postaci czarnowłosej zjawy byłego potencjalnego wroga, nie wychodziła mu na dobre.
  Klatka piersiowa Shaya unosiła się i opadała, jak materiał mierzwiony przez silny, hulający wiatr. Uśmiech zniknął. A wyraz jego twarzy zmienił się jak za opadnięciem niewidzialnej zasłony. Shay zacisnął usta. Patrzał na niego chłodno. Jego oczy były jak dwie bryłki skostniałego lodu.
  — Karasawy już nie ma. Umarł w tamtej celi. — Warknął ostentacyjne. Na jego złote oczy opadła sztywna, przydługa grzywka.
  A mówiąc to, bardzo powoli, sięgnął do rękojeści swojego - przybrudzonego zaschnięta ziemią i krwią - stalowego topora.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.04.16 0:09  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Yury miał dużo czasu, by powiedzieć ostateczne „do widzenia” dawnemu sobie. Przygotowywał się do podjęcia tej decyzji parę długich lat i ostatecznie wyrzekł się wszystkiego, wyłączając papierosy. Przywiązanie do nałogu znacznie wzrosło w trakcie wprowadzenia misternie uknutego planu w życie, lecz przyczyniły się do tego też inne czynniki, jednym z nich i najprawdopodobniej najważniejszym była pewna rosyjska menda, od której zapożyczył kilka nieprzyjemnych nawyków, w tym też gnębienie wszystkich wokół siebie; uśmiechnął się krzywo, gdy przed oczami (będąc poprawnie politycznym: jednym okiem) stanęły mu znajome rysy twarzy i potrząsnął gwałtownie głową, żeby odgonić od siebie upominające się o swoje honorarium demony przeszłości.
Obrońca uciśnionych zaginął pięć lat temu i nigdy nie wrócił — odpowiedział, traktując swoje dawne imię jak antonim teraźniejszego. Nieużywane od długich lat, brzmiało obco, jakby nie należało do niego, a słysząc go po takiej przerwie, Yury miał wrażenie, że ktoś zerwał z niego ochłapy skóry albo wyciął niezbędny do funkcjonowania organ i umieścił go w innym miejscu. Powodował dyskomfort i duszności. — Z grzeczności nie zaprzeczę. Przyjaciół trzeba mieć blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. I nie pochlebiaj sobie. Straciłeś znacznie w moich oczach, gdy wpadłeś w zasadzkę, która teoretycznie była zastawiona na mnie. To się nazywa pech.
Machnął niedbale ręką, by odpowiednio zaakcentować wypowiedziane słowa, jakby ironia, która wyraźnie błąkała się między słowami, nie była wystarczającym dowodem drwiny.
Rozczarowanie. To właśnie towarzyszyło Yury’emu, gdy dotarły do niego pogłoski o rzekomym samobójstwie Takahiro. Ten skurwiel zbyt kurczowo trzymał się życia, by ostatecznie przekreślić go w celi cuchnącej rozkładem ciał i pozostawić po sobie jedynie niedbale wyrzeźbione nazwisko na skromnym nagrobku.
Dzień jego pogrzebu pamiętał jak przez mgłę. Był zresztą jedną z nielicznych person, które się na nim łaskawie wstawiły, żeby pożegnać sprzedawczyka i okazać odrobinę udawanego współczucia jego rodzinie. Co śmieszne, Kido poniekąd rozumiał jego heroiczne zapędy, sam miewając odruchy wymiotne, gdy przemierzał znajome ulice miasta, acz opcja wyciągnięcia przysłowiowej drzazgi z oka zdecydowanie lepiej rokowała na jego przyszłość. Musiał pozbyć się zagrożenia i drażliwej konkurencji, które wprowadzała niedowład do jego zamiarów. Game over.
Moja żałoba trwała całą noc i rozpadła się w łzach twoich dzieci. Zmuszasz mnie, bym wyprowadził cię z błędu. I wybacz, muszę cię rozczarować. Nie zajmuję się tym hobbistycznie. Zniszczyłem ci życie, bo sam się o to prosiłeś. Chyba nie muszę przypominać, kto pierwszy wetknął nos w nie swoje sprawy, prawda? — Bo przecież to nie tak, że Yury darzył Karasawę od samego początku antysympatią, nie zaprzeczał nawet, że w innych okolicznościach, ich relacja mogłaby zostać skierowana się na inny tor. Niechęć postąpiła, gdy mężczyzna stał się świadkiem czegoś, czego nie powinien, wtedy też rozlała się czara goryczy. Zlikwidowanie kogoś, kto mierzył się z jego sekretami, sprawami zmiecionymi pod dywan, węszy jak pies myśliwski, stało się priorytetem. Musiał wykonać ruch pierwszy, zanim nie dowody jego winy nie wpadną w niepowołane ręce. Kiedyś był dobrym aktorem, posiadał ku temu odpowiednie predyspozycje w charakterze cierpliwości, która jednak starła się na przestrzeń lat. Dzięki niej umiejętnie manipulował jednostkami, które stawały mu na drodze do wyznaczonego celu, dopóki nie pojawiła się ta jedyna, przenikliwie badająca nierozwiązane sprawy. Karasawa w całej swojej okazałości. W złym miejscu o niewłaściwym czasie, który pociągnął za uszy fatum i otworzył przeklętą puszkę Pandory. Kido mógłby go nawet polubić, ich współpraca nie układa się w końcu najgorzej. Raz albo dwa jego czujność została uśpiona, ale szybko odzyskiwał rezonans. W swoim położeniu nie mógł sobie pozwolić na błędy. Gdyby takowy się pojawił – nawet pojedynczy, zniszczyłby wszystko, co chciał osiągnąć.
Chłód spojrzenia mężczyzny przeszył go na wskroś. Poczuł nieprzyjemne dreszcze, które rozgałęziły się po jego ciele, ale ani drgnął. Dostrzegalne zmiany w zachowaniu byłego kompana od kieliszka nakazały zachować czujność, dlatego też niebieskie ślepie uważnie obserwowało znajomą sylwetkę. Palce mocniej zacisnęły się na rączce pistoletu, kiedy jego dawny eksperyment złapał za swoją broń. Profilaktycznie zwiększył między nim dystans, robiąc kilka nieznacznych kroków w tył, a w drugiej, mechanicznej dłoni natychmiast pojawił się poręczny nóż.
Zaśmiał się, acz był to śmiech pozbawiony wesołości. Suchy, bezbarwny, jak piasek pod podeszwami ich butów.
Jednak jesteśmy ulepieni z tej samej gliny — dostrzegł, pozwalając sobie na ten subtelny komentarz, bo nie spodziewał się, że pojawi się przed nim wojskowy pies, który dokładnie tak jak on, wyparł się dawnej tożsamości na koszt nowego życia, a przynajmniej próbował - tak było w przypadku najemnika.
Kido Arata nadal w nim żył, tlił się jak wrak opuszczonego statku, odbijający się na dnie morza, w tym wypadku duszy. Smok, pozbawiony sumienia, miał wrażenie, że to właśnie były właściciel tego ciała, był ostatnim wyznacznikiem wyblakłej moralności, która sukcesywnie zanikała, przekształcając się w niebyt. Czy razem z nią zniknie też dawna, unicestwiona przez rządzę zemsty osobowość? Ciekawość w nim narastała, a odpowiedź nie nachodziła.
Zaciągnąłeś u mnie dług wdzięczności. Rozliczmy się.
Niebieska tęczówka zabłyszczała niebezpiecznie.

                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.04.16 22:15  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Yury. I Shay. Tylko oni. Stali naprzeciwko siebie jak kiepscy bohaterowie starego, westernowego filmu. Jeden z wyciągniętym pistoletem, drugi z zaciśniętą dłonią na rękojeści topora. Wiatr zręcznie lawirował  między niewzruszonymi sylwetkami potencjalnych wrogów, podrywając włosy właścicieli w rytm - przytykającego uszy - makabrycznego świstu powietrza. Na pustynnym padole robiło się coraz chłodniej, chłodniej niż w samym sercu diabła. Przez krótką chwile wymordowany miał wrażenie, że skłaniający się ku nim, przydymiony nieboskłon runie i zwali się im na głowy. Oddychał miarowo; wdychał, przez zmarszczony nos zwilgotniałe powietrze. Małe kryształki biszkoptowego piasku uderzały go po twarzy, raz po raz ciśnięte srogim powiewem, wzmagającego się wiatru. Stał. Stał i oczekiwał rychłego końca świata.
  Bez pośpiechu ściągnął tomhowek ze swoich pleców. Jego solidna struktura dodała mu pewności siebie. Obdarzone w ostre pazury, palce wymordowanego zacisnęły się kurczowo na stalowej konstrukcji narzędzia. Ale nie wymierzył siekiery w stronę Kido. Nie. Trzymająca go ręka zawisła nad brzoskwiniowym pustkowiem, jak ręka bezsilnego człowieka. Poszczerbione ostrze broni połaskotało pojedyncze drobinki, niesionego przez wiatr piasku.
  Odwrócić się i odejść. Zapomnieć o tym spotkaniu. Olać przeszłość. To był mądry wybór, ale jak widać Shay nie był na tyle mądry.
  Rozmyślanie o popełnionych błędach z przeszłości już dawno straciło dla niego sens. Z taką łatwością przekroczył granicę zza której nie było już powrotu, że nawet zapomniał, jak ona wyglądała. Każdy miał swoją własna apokalipsę. Koniec świata.
  Nieprzyjemny warkot przeciął powietrze gęste od narastającego napięcia:
   — Z grzeczności? Nie rozśmieszaj mnie. Nigdy nie wsypałem kumpla. Nie skazałem niewinnego. Powiesz to samo o siebie? — Uniósł podbródek i zmierzył go chłodnym spojrzeniem, kładąc po sobie poszarpane i sparszywiałe uszy. — Nic się nie zmieniłeś. Wciąż tak samo przewrażliwiony. — Na jego wąskich ustach pojawił się zbolały, nieprzyjemny uśmiech. Tamte dni w barze; brzęk zderzających się pełnych kufli piwa uderzył go jak fala wzburzonego morza. Jednak jego serce wciąż trwało w twardej, lodowej skorupie. — Nie tylko ja szkodziłem swoimi szemranymi interesami S.SPECu. Kiedyś mogliśmy dużo zdziałać. Kiedyś. Ale twoje irracjonalne domysły, zniszczyły wszystko.
  Kłamał. Karmił go kłamstwami, tak samo jak każdego, kto się do tego nadawał. Zawsze snuł intrygi tak zawiłe i wielopiętrowe, że większość ludzi mogłoby zacząć zastanawiać się, do jakiego stopnia sam się w nich orientuje oraz do jakiego stopnia mogłyby być one improwizacją. Z każdej opresji zawsze musiał wyjść zwycięsko. Musiał mieć wyjście awaryjne. I choć niedorzecznym przypadkiem jego kod DNA zmieszał się z lisią strukturą, to los bardzo wybitnie uwydatnił jego główne atuty. Przebiegłość. Tym żył. W ten sposób udawało mu się wydrapać z najgłębszych i najciemniejszych dołków niesprzyjających okoliczności. Ale czy Arata nie mógł się pomylić? Jego prywatność była zagrożona. Mógł zadziałać zbyt pochopnie i źle ocenić intencje byłego kompana. Zabieg, którego ostatecznie się podjął mógł być jedynie pomyłką i czysto profilaktycznym podejściem do podtrzymania tajemnicy swoich niecnych interesów.
  Dialekt biomecha spowodował, że wymordowany rozchylił wargi i ukazał przydługie kły.
  — […] i rozpadła się w łzach twoich dzieci.  
  Te słowa, były równie subtelne, co pocisk trafiający w serce. Yury umiejętnie wylewał na jego rozżarzony organ, jasno-złotą benzynę.
  Trzymany w jego ręce topór stał się beznamiętna bryłą lodu. Bezlitośnie zamroził jego skórę i serce.
  Jak za sprawką fatamorgany obraz zszarzałej pustyni zmienił się. Zobaczył fioletowe kwiaty. Biegnące młode, bose stopy po zielonej trawie przyozdobionej krystalicznymi, małymi kroplami rosy. Musiał przymknąć oczy. A kiedy otworzył je na powrót w jego spojrzeniu płonęła biała, czysta furia. Zaciśnięte w cienka linie usta wykrzywiły się nienaturalnie, a tomahowek trzymany w lewej ręce uniósł się nieznacznie.
  — Zamknij się. — Głośno wciągnął powietrze przez nos. — Po prostu się zamknij. Nie masz prawa o nich mówić. Nie próbuj ich w to mieszać. — Prychnął z obrzydzeniem i w teatralnym geście rozłożył prawą ręka w bok. — Proszę bardzo. Nie masz się czego wstydzić. Każdego ciekawi to co dzieje się za zamkniętymi drzwiami.
  Yury rozgrzebał coś, co Shay zakopał w swoim umyśle bardzo dawno temu. Coś co wyparł ze swojej pamięci i odgrodził tabliczką z napisem: „WSTĘP WZBRONIONY. GROZI ZAWALENIEM”.
  Oczy Shaya poczerwieniały, a wymordowany wyprostował się i odchylił głowę. Choć na jego twarzy wciąż malowała się nieokiełznana wściekłość, to jednak nagła zmiana wizerunku spowodowała, że na tę krótką chwilę odzyskał zdrowy rozsądek. Poczuł się pewniej. To było widać w jego przeszywającym zimnym spojrzeniu.
  — Jednak jesteśmy ulepieni z tej samej gliny.
  — Myślisz się. Nie jesteśmy podobni. — Odwarknął.
  Kłócił się z faktem. Ale ta prawda niczym fioletowy ogień płonęła w jego umyśle.
„Rozliczyć się?”
  Chyba w piekle.
  Spokojnym wzorkiem spojrzał na wycelowany w jego stronę pistolet. A zaraz potem odezwał się najbardziej opanowanym głosem na jaki było go teraz stać:
  — Odsuń broń i przystaw ją sobie do skroni.
  Obserwując go z dystansu jeszcze wyraźniej zadarł podbródek, a zaciśnięte wąskie wargi wygięły się w beznamiętną, pół zagięta linię.
  Poczuł chłód. Wiatr porwał w swój diaboliczny taniec drobinki złocistego piasku. Czarny cień chmury objął ich postacie rozlewając rozległy cień na piaszczystą ziemię.
  Obraz przed oczami wymordowanego rozmazał się. Zmrużył powieki. Poczuł jak ciężki kamień uderza go w klatkę piersiową. Ledwie powstrzymał się od osunięcia w tył; poruszył się niespokojnie. Opuścił łeb i otworzył usta. Zabrakło mu tchu. Na języku czul okruchy piasku, które wirowały wokół ich postaci jak konfetti na diabelskiej paradzie. W uszach słyszał pisk. Długi. Przeciągły. Przytłaczający ból głowy. Nie mógł się go pozbyć. A potem osuwający się piach pod jego stopami. Ziemia zapadała się. Niemal słyszał przeraźliwy szelest ocierających się o siebie kawałków pisaku. .
  Powieki Shaya drgnęły, a usta poruszyły się jak do wymawiania przekleństwa.
"Znów to samo."
  To chwilowe.
  Pochylił się w przód i oparł dłoń na swoim udzie. Czuł jak bezlitosne szpony ściskają jego serce. Uparcie próbował złapać oddech. Obraz wciąż był zamazany. Na jego czoło wstąpiły zimne krople potu.
  Kolor oczu wymordowanego z czerwieni zmienił się w jasno - złotą barwę. Kontrola została przerwana. Yury odzyskał władze nad swoim ciałem.
  Obraz powoli się wyostrzał. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że osuwający się piach nie był jego wymysłem. Mrożąc oczy, pochylony na piaskowym pustkowiem, zauważył miarowo zapadający się piasek.

...................
UŻYCIE MOCY:
Kontrola umysłu (1/3) [została przerwana], odpoczynek {0/4}
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.04.16 18:19  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała

Zły Los wjeżdża.

Coś zagryzło w głowę, coś podrapało, a wnet zaczęło bardzo mocno swędzieć. Ale nawet drapanie nie pomagało. Ale cóż się dziwić? To w końcu Desperacja. Brud, smród i ubóstwo! A kąpiel raz na jakiś czas jednak się przyda. Zwłaszcza teraz.

Yury zaraził się... wszami. Można się ich pozbyć tylko poprzez dokładne umycie ciała z użyciem szamponu. Ponadto po 2 postach wszystkie osoby w twoim otoczeniu również zarażą się wszami.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.05.16 14:31  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Kido z udawanym niewzruszeniem obserwował, jak Karasawa odczytał właściwie mało delikatną aluzję, sięgając po broń i tylko usta wyginające się w coraz większym uśmiechu wskazywały na to, że najemnik dobrze się bawi, chociaż ten optymizm zaraz może znacząco się przyczynić do trwałego albo ostatecznego uszczerbku na zdrowiu przez pryzmat lekceważenia byłego kompana. Zacmokał, gdy jego oku ukazał się najprawdziwszy w świecie topór, który był swego rodzaju rzadkością w pozornie cywilizowanym świecie. Co z tego, że te określenie pasowało do Desperacji jak pięść do nosa? "Koniec świata" w istocie nie miał nic wspólnego z definicją tego słowa, a panujące na nim bezprawie było tego najlepszym z możliwych dowodów i może nawet te określenie, używane przez wojsko, by mieszkańcom trzeciego utopijnego z kolei miasta wmówić, że ich polityka jest jedyna i słuszna, nie było aż tak bardzo oddalone od prawdy. Desperacja była swego rodzaju małym, prywatnym końcem świata dla każdego jej mieszkańca, ale zarazem też początkiem tego, co znacząco wykraczało poza wszelkie pojmowanie. Prawdziwa szkoła przetrwania. Wojskowe szkolenia nie były nawet przedsmakiem tego, co można było na niej doświadczyć.  W oczach Kido już dawno straciły na swojej wartości. Były tylko marnymi próbami przygotowania żołnierzy na najgorsze, które w rzeczywistości nie miały żadnego pokrycia z rzeczywistością.
Przekręcił oczami na słowa wymordowanego, który chyba sugerował, że kiedyś mogli współpracować, stać się partnerami zbrodni doskonałej, ale diabeł tkwi w szczegółach. Kido miał w nosie to, czy spaczona polityka rani uczucia wymordowanych, mieszkańców bezkresu, czy też nie. Nigdy nie rozkładał tego na czynniki pierwsze, ani też głęboko się nad tym nie zastanawiał. W każdym społeczeństwie na przestrzeni wieków istniały nisze, które były tępione przez ogół, acz trudno nazwać w tym wypadku jakichkolwiek Desperatów - zrzeszonych czy też nie - mniejszością narodową. Stanowili większy procent całości.
Tak ci tylko przypominam, że byłeś na dobrej drodze ku temu — wypomniał mu, lecz w jego głosie na próżno było szukać żalu, który wyparował, przepadł niczym deszcz w letnie popołudnie. Kido dawno oswoił się z myślą, że typów pokroju Karasawy trzeba trzymać krótko, a w razie konieczności zainwestować w dobry kaganiec, by utrudnić im poruszenie ustami. Ten osobnik był najprawdopodobniej o parę kroków od odkrycia prawdziwych intencji Araty, a co za tym idzie - stał się potencjalnym zagrożeniem, więc musiał zostać wyeliminowany za wszelką cenę i Yury nigdy z tego tytułu nie miewał wyrzutów sumienia. Przestał się utożsamiać z moralnym kodeksem, gdy pierwszy raz pociągnął za spust w celu spełniania własnych pobudek. Teraz, po pięcioletniej rozłące z szeregami wojska, miał tych razów na koncie tyle, że w końcu przestał liczyć, przyjmując ten fakt z pokorą do świadomości. Może właśnie dlatego bez mrugnięcia powiek uczynił z Takahiro zdrajcę, mydląc oczy społeczeństwu i przy okazji torując sobie drogę do całkowitego odcięcia się od miasta, do którego siłą rzeczy, paradoksalnie powracał.
Prychnął.
Powiedz mi, Karasawa, jak to jest być tym, których kiedyś masowo unieszkodliwiałeś? — zainteresował się, acz poznał stanowisko mężczyzny w tej kwestii kilka ładnych lat temu, gdy ten postanowił niejako współpracować z osobami nierespektowanymi przez dyktatorskie rządy, ale żadna sensowna odpowiedź nie nadeszła i to, czy jej oczekiwał, było kwestią sporną. Liczenie na siebie w końcu było najlepszym rozwiązaniem w miejscu, gdzie nawet pozornie najbliższa osoba może wbić nóż w plecy, ale to nie było teraz jego głównym zmartwieniem
Doigrał się, chyba na amen wysyłając nerwy byłego żołnierza S.SPEC na wakacje. Był to w stanie stwierdzić, kiedy oczy wymordowanego zmieniły swój kolor na nienaturalną czerwień. Jego refleks w tym wypadku okazał się rzeczą zgubną, bo niby zdążył poczynić odpowiednie kroki, by nie dać się wciągnąć zaserwowaną przez mężczyznę zasadzce, ale znalazł się w jej zasięgu. Tląca się w nim świadomość tego ciążyła nad nim, ale z ust nie zgasł uśmiech, a właściwie jego marna kreatura, która teraz imitowała grymas wyrażający swego rodzaju niezadowolenie. Wraz z utratą kontroli nad własnym ciałem, zaciągnął się powietrzem w geście irytacji, żałując, że nie ma w zębach papierosa.
Usatysfakcjonowany? — zapytał po wykonaniu jego polecenia, acz oczywiście nie oznaczało to, że całkowicie poddał się woli Shaya. Spróbował się mu sprzeciwić, w efekcie szamocząc się w plątaninie własnych myśli, poniósł sromotą klęskę.
Teraz najprawdopodobniej nie mógłby sobie wygospodarować żadnej odporności, która pomogłaby mu w jakikolwiek sposób w walce z nieprzyjemnym wrażeniem, że jest kontrolowany, niczym lalka w rękach lalkarza, a na blokadę umysłu nie było go stać, w głównej mierze przez niestabilność, która mu towarzyszyła w postaci dogorywającego osobnika, potocznie zwanego byłym właścicielem tego ciała.
W chwili, kiedy palec znalazł się na spuście, wydarzyła się rzecz, której kompletnie się nie spodziewał - tęczówki Karasawy wróciły do normatywnego koloru, przez co Yury odzyskał swobodę. Ręka z pistoletem została odsunięta od skroni i dla odmiany została wycelowana w potencjalne zagrożenie. Mimo chęci zademonstrowanie ochrypłego śmiechu, ten ugrzązł mu w gardle. Mógł zerkać w oczy śmierci milion razy w swoim życiu, czuć na niej swoje przesiąknięte syberyjskim chłodem oschłe ręce, wciągać do nozdrzy metaliczny zapach wymieszany z stęchlizny, ale to ostatecznie nigdy nie przygotuje go na zanurzenie się w jej objęciach. Może właśnie dlatego w pierwszym odruchu wypuścił ze świstem powietrze, czując pod językiem rozgrzany piasek, który wirował w powietrzu pod wpływem coraz ostrzejszych podmuchów wiatru i wpuścił go do płuc z powrotem, jakby w geście podreperowania napiętych jak struny skrzypiec nerwy, ale nie dość, że otrzymał efekt ujemny od zamierzonego, to znów pojawiła się chęć zapalenia papierosa.
Zazgrzytał ze złości na zębach, w ostatecznym rozrachunku mocniej zaciskając spocone palce na pistolecie, który był najprawdopodobniej jedynym punktem scalającym go z normalnością.
Ty nawet zabić nie umiesz - ani siebie, ani nikogo innego. Aż cud, że jeszcze żyjesz w prawie — odkrzyknął, rzucając wymowne spojrzenie na dodatek w postaci zwierzęcych uszu — nienaruszonym stanie i…
Urwał.
W momencie, gdy poczuł intensywne swędzenie i wolna ręka automatycznie powędrowała w tamtym kierunku w akompaniamencie słów „zabieraj swoje zwierzątka z dala ode mnie”, piasek spod jego stóp usunął się, sprawiając, że stracił grunt pod nogami. Jakby wszystkie plagi egipskie się na nim mściły. Niby powodów ku temu było sporo i jeszcze więcej, acz nie spodziewał się, że zaatakują wszystkie naraz, skutecznie zabijając wcześniej występującą nudę.
Runął w dół, asekurując rękami twarz przed piachem, który niczym arsenał tysięcy maleńkich ostrzy, podrażniał skórę na zdrowej dłoni, pozostawiając gdzieniegdzie wyraźne – mniejsze lub większe - zadrapania. Świszczące powietrze w wyczulonych na dźwięk uszach nie pomogło w skupieniu się i pozbieraniu myśli, które zaatakowały, sprawiając, że już nie tylko charakteryzował go bałagan na głowie, ale też w głowie. Wrażenie, że spadanie przeciąga się w nieskończoność dopełniła pustka, aż w końcu poczuł stały grunt pod nogami, choć te określenie było wątpliwie.
Kurwa — zaklął głośno i siarczyście pod nosem, gdy w końcu przeżył spotkanie pierwszego stopnia z podłożem. Biochemiczna noga zamortyzowała nieco upadek, sprawiając, że ten nie odbył się zbyt dotkliwie na jego ciele, acz nie miał wątpliwości, że pojawią się na niej sińce, by choć na chwilę upamiętnić dzisiejszy dzień, pod subtelnym warunkiem, że wyjdzie z niego cało.
Rozglądnął się dookoła, mrugając powiekami, by przystosować czynne oko do panującego półmroku, który był oświetlany jedynie przez szczątkową wiązkę ledwo widocznego światła. Nawet przez moment zapomniał o tym, że skóra na głowie zaczęła swędzieć nieprzyjemnie, zbyt zaoferowany swoim odkryciem.
Yury, czując się trochę jak odkrywca-amator w beznadziejnie napisanej powieści przygodowej, skonfrontował swoją dłoń z betonową, chropowatą ścianą, a na czole pojawiła się kolejna z serii mało atrakcyjnych zmarszczek.
Co to, do diabła, jest? — zapytał cicho, prawie bezdźwięcznie, ale nikt nie pośpieszył mu z odpowiedzią, więc musiał optymistycznie założyć, że sam trafił do tego dziwnego, przypominającego kanał miejsca, a Shay został na górze.
Gdyby się bliżej temu przyjrzeć, to całkiem logiczne, że teren, w którym się znajdował jeszcze chwilę temu, pełnił w przeszłości rolę miasta, pod którym wybudowano sieć kanałów, by usprawnić jego działanie, ale kto mógł przewidzieć, że akurat dziś, w głównej mierze przez kapryśną, zmienną pogodę Desperacji, podziemne korytarze dadzą znać o swojej obecności?
Jak każdy tunel, tak i ten musiał dokądś prowadzić, jednak Yury nie był do końca przekonany, czy chciał wiedzieć dokąd. W końcu daleko było mu do poszukiwacza przygód, mimo iż w tym swoim prawie czterdziestoletnim życiu miał ich na swoim koncie kilka.


zt [Shay, Yury]

ciąg dalszy >
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.12.16 21:46  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Była zima…
Albo znajdował się gdzieś w okolicach sławetnej Antarktydy. Sam nie wiedział, jednak psie warunki pogodowe pospołu z dwudniową posiadówą na drętwej imprezie w cyrkowej klatce dawały wiele do myślenia. Skąpe odzienie w postaci podartych, mało wyjściowych ciuchów nie chroniło go wcale, a sytuacji nie poprawiał fakt, że gdzieś głęboko, głęboko w umyśle był jak przerażone, puszczone samopas szczenię. Drżał nie tylko z zimna, ale i z emocji. No bo kto by się nie denerwował dzieląc przez 48 godzin metraż z grubym, gnijącym truchłem niedźwiedzia, którego mało subtelny fetor wgryzał się w nozdrza z czułością radzieckiego czołgu?
Nie brał pod uwagę faktu obniżki temperatury na pustyni w ciągu nocy. Nie respektował faktu złego, chorobowego samopoczucia kruszącego wszelaki, zbędny teraz optymizm. Skulił się, oparłszy plecami o pręty osadzone jak najdalej kupy futra i kiwał w autystycznym odruchu wiedziony potrzebą zrobienia ze sobą czegokolwiek, byleby nie zwariować. Nie rozumiał, co się dookoła niego działo i nie było to dziwne, zważywszy na fakt zupełnej dezorientacji w temacie trafienia w tak odludne miejsce. Jedyne czego był pewien, to że jest daleko od bezpiecznych granic miasta…
Kichnął. Smarknął, ocierając twarz nadgarstkiem i złapał zgięcie palca wskazującego między zęby. Koniuszek wżął się miękko w wyrwę pomiędzy trzonowcami, opuszkiem opierając się o szósty ząb w kolejce. Delikatnym gestem objął skórę palca ustami i zassał, jak to robił zawsze kiedy starał się wymyślić coś konkretnego. Nie zastanawiał się już nad przeszłością – stracił na to dwie doby, nie wymyślił nic, ani nie poprawił swojego położenia. Teraz zastanawiał się raczej nad sposobem sforsowania okutych rozpasłą kłódką drzwi do klatki, które strzegły intymności jego i jego milczącego kompana. Nie miał mu za złe wstrzemięźliwości werbalnej. Zdecydowanie gorzej czułby się, gdyby rozjechany w brzydkim grymasie pysk niedźwiedzia opowiadał mu właśnie radosne bajki na poprawę humoru. Było w tym coś uspokajająco realnego – śmierć była po prostu śmiercią. Nawet nie wdawał się w szczegóły zgonu futrzastego przyjaciela – wyrwa w jego brzuchu musiała mu wystarczyć jako odpowiedź na każde pytanie. Nie miał może wykształcenia medycznego, jednak śmiało mógł stwierdzić, że żadne żywe zwierzę z tak paskudną czarną dziurą na wysokości najważniejszych organów nie mogło pożyć zbyt długo. Skwaszony pomasował się wolną ręką w okolice klatki piersiowej.
Czy jadł…?
Cóż, odpowiedź była o tyle nieprzyjemna, co boleśnie abstrakcyjna. Był tylko człowiekiem, jak to mu się ciągle zdawało. Nie widział własnego odbicia, chociaż był w stanie stwierdzić, że brudny jest jak po zawodach w błocie. Dlatego też, kiedy dnia drugiego bolesny marsz pogrzebowy kiszek dawał mu do wiwatu, z obrzydzeniem równym przerażeniu tym co robił sięgnął tam, gdzie nigdy by się nie spodziewał że sięgnie. Kawałek niedźwiedziego mięsa smakował jak kurczak, dopóki do jego umysłu i żołądka nie dotarło, jaką treścią się odżywia. Soczysty paw powitał swojego kompana sprzed kilku godzin, zaś Sabbath złapał się za gardło, dławiąc żółć w ustach. Piekło.
Teraz znowu głodował. Ileż oddałby za domowy obiad, którego nigdy nie doceniał!
Chciał do mamusi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.12.16 1:05  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Siedziba gangu była daleko za jego plecami. Bardzo daleko. Nie dostrzegłby jej, gdyby zdecydował się odwrócić wzrok do tyłu. Wędrował już spory kawał czasu. Nie zatrzymywał się. Z uporem maniaka mknął do przodu. Chciał przemyśleć w samotności kilka spraw, zaczerpnąć desperackiego powietrza i rozruszać zdrętwiałe kończyny.
Za cel obrał sobie czerwoną skałę. Dlaczego wybór padł akurat na to miejsce? Jalla był ambitny, nie lubił mieć łatwo, a droga przez czerwoną pustynię wcale nie była taka prosta. Niejeden podróżnik puknąłby się w głowę, odradzając tę wyprawę. Ale niebieskowłosy nie słuchał innych, lubił robić swoje, lubił iść pod prąd powszechnej opinii. Poza tym potrzebował takiej wędrówki. Dawno się nie męczył.
Otaczała go pustka. Żadnej żywej duszy w pobliżu, tylko piach i odgłos kolejno stawianych kroków. Nie spieszył się, robił duże, ale wolne kroki. Wiatr rozdmuchiwał jego niebieskie włosy na boki, ale on nadal uparcie szedł przed siebie. Zatrzymał się dopiero w momencie, gdy silniejszy podmuch sypnął mu tysiącem maleńkich ziarenek piasku w twarz. Niemalże natychmiastowo zgiął się wpół, łapiąc się za oczy, które oczywiście zaczęły go swędzieć. Chwilę zajęło mu doprowadzenie się do porządku. Dalszą część drogi pokonał z dłonią wyciągniętą przed twarzą, by nie musieć już robić postojów. Niejednokrotnie sięgał po suche pieczywo, które wziął ze sobą. Brał oszczędnego gryza, którego popijał równie oszczędnym łykiem wody. Musiał oszczędzać swoje zapasy, by starczyło mu na drogę powrotną.
Po kilkudziesięciu minutach dość ciężkiej przeprawy był prawie na miejscu. Już z daleka dostrzegł obiekt, którego nie widział podczas swoich wcześniejszych odwiedzin czerwonej skały. Owe znalezisko go zainteresowało, dlatego też postanowił podejść nieco bliżej. Wystarczyło parę dużych kroków, by Jarle bez problemu mógł rozpoznać w tym czymś klatkę. Potężną, metalową klatkę z czymś dużym w środku.
Przyspieszył kroku, a na jego twarzy pojawił się słabo widoczny uśmiech. Odgarnął na bok włosy, mrużąc nieznacznie oczy. W klatce było truchło jakiegoś potężnego zwierza. Niebieskie ślepia wymordowanego zabłyszczały. W środku dostrzegł kogoś jeszcze. Jakąś humanoidalną sylwetkę. Szczęście, że był za plecami nieznajomego. Łatwiej było wyeliminować nieświadomy cel.
Zaczął się skradać. Kroki stawiał uważnie, by nie narobić hałasu. W chwilę znalazł się obok prętów klatki. Spojrzał na skuloną postać, a potem na ciało niedźwiedzia.
Zranił Cię? Ugryzł lub podrapał? — spytał prosto z mostu, nie przejmując się zbytnio tym, że mógł wystraszyć chłopaka — bo tak, z takiej odległości od razu rozpoznał jego płeć. Mimo tego, że nieznajomy wyglądał raczej na zbiedzonego i niegroźnego wolał pozostać czujny. Ile to razy okazywało się, że małe dziecko zmieniało się w jakieś zmutowane monstrum z trzema rękoma. Ech, uroki Desperacji.
W oczekiwaniu na odpowiedź oparł się ramieniem o lodowaty pręt klatki, wystukując paznokciami jakiś bliżej nieokreślony, chaotyczny rytm. Nie miał całego dnia, a chciał dowiedzieć się czy warto poświęcać temu komuś swój cenny czas.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.12.16 1:57  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
- Jasna cholera! – wydarł się w przestrzeń, uprzednio odwracając korpus w kierunku niezidentyfikowanego nadawcy pytania. Ten prezentował się jak człowiek, toteż jak człowiek człowiekowi w pierwszym odruchu miał zamiar rzucić się na szyję i błagać o wsparcie. Kiedy jednak niebo pojaśniało porażone rozbieżnością pomiędzy pierwszym wrażeniem Sabba, a rzeczywistością, ten dostrzegł, że Jarle obok człowieka może stał, ale na wczesnym etapie ewolucji. Jeszcze tak obok wychodzenia z wody.
Rzucił się na oślep do tyłu, potykając o własne, teraz za długie nogi i śliską nawierzchnię po pawiu sprzed kilku godzin. Runął jak długi, co dość widowiskowo zakończyło jego proces stawania na równe nogi. Chciał się dźwignąć, zagórować nad przybyszem i być może odstraszyć go różnicą poziomów, być może onieśmielić, a być może znaleźć się jak najdalej na każdej płaszczyźnie tego wymiaru – teorii można było mnożyć w nieskończoność. Prawda była jednak nieskomplikowana i mało szokująca. Jak każdy, szanujący się obywatel ziemi w obliczu utkwionego w nim mętnego, rybiego spojrzenia spanikował i poderwał się ruszony bezwarunkowym odruchem ciała. Zachował się jak najzwyklejszy, najpodlejszy przedstawiciel gatunku ludzkiego.
Dobrze, że spodnie odzienie od wewnętrznej strony ciągle było suche.
Gdy jako tako pozbierał się do kupy, czemu towarzyszyły rozgorączkowane ruchy wszystkimi kończynami i wciskanie się w kraty klatki ciągle mając istotę na linii wzroku, Sabbath wyciągnął nieco szyję i pociągnął nosem. Nagle poczuł ogromną potrzebę rozpłakania się jak dziecko i tylko świadomość, że milczącego, zimnego przyjaciela zamieniło mu w dość żywe, sterczące po drugiej stronie barykady indywiduum wstrzymywała niemęskie łzy. Pomimo tego wargi drżały mu od tłumionego szlochu, a klatka piersiowa chodziła rozbuchana jak startująca lokomotywa. Parodia hiperwentylacji w jego wykonaniu zajmowała go na tyle, by mógł nie skupiać się cały na Jalli.
- Czym jesteś? Odejdź. – Załkał, pierw cicho i niezrozumiale. Było to jak burczenie dopiero co obudzonego ze snu niedźwiedzia, który jeszcze nie odzyskał pełni władzy nad rykiem. – CZYM DO CHOLERY JESTEŚ? – Opatulił się rękami jak kocem. – ODEJDŹ – powtórzył z naciskiem, starając się zaakcentować rozkaz tak, by nie zabrzmieć jak orientalny obcokrajowiec na Wschodzie. Przetarł nasadą kciuka oczy, które ze zmęczenia, braku snu, wysuszenia, ale jednak wzbierających łez drażniły go niby wszy psi kark.
Serio, brakowało tylko, by jarle wywalił jęzor przechylając się przez kraty, a Jun popuściłby prosto w spodnie. Nie był na tyle wytrzymały psychicznie, by ba luzie podejść do faktu bycia osaczonym przez humanoidalną istotę całą osnutą niebieskawą poświatą. Do badassa było mu daleko nawet wewnątrz murów, a pierwsze spotkanie chyba nie mogło wyjść gorzej.
Wżął ciało w pręty klatki, jakby te były ostatnim bastionem bezpieczeństwa. Po raz pierwszy od dwóch dni przez myśl przemknęła mu krótka migawka o tym, że jednak dobrze jest siedzieć wewnątrz. Gdyby miał stanąć z Jarlem oko w oko, dałby w długą piszcząc jak baba, albo zemdlałby bez możliwości bronienia honoru słowami, do czego i teraz było mu blisko.
Liczył na to, że mężczyzna szybko się znudzi. A może liczył na coś więcej?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.12.16 18:56  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Wywrócił teatralnie oczami, wzdychając ciężko.
Reakcja nieznajomego wydała mu się nieco dziwna, inni desperacji zazwyczaj nie krzyczeli na jego widok. Dość często widział na twarzach innych lekkie zdziwienie, bo kogo by nie zdziwił widok humanoidalnej istoty z rybimi atrybutami. Przecież Desperacja była jedną wielka pustynią, na której raczej nikt nie spodziewał się spotkania z wymordowanym o tak... rzadkich cechach. Ale to, jak zareagował ten chłopak z klatki było wyjątkowo ludzkie.
Z lekką rezygnacją przeglądał się jak Jun przewraca się, a potem wstaje. Widział w jego oczach ten rodzaj strachu, którego już dawno nie wiedział. Nie wiedział czemu, ale ten zarzygany młodzieniec jakoś go sobą zainteresował. Niebieskowłosy wciąż stał spokojnie opierając się ramieniem o klatkę. Nie chciał przerywać tego przestawienia, dlatego też cierpliwie czekał.
„Czym jesteś?”
Jego prawy kącik ust mimowolnie drgnął ku górze. Teraz był niemalże pewny, że nieznajomy jest człowiekiem. Albo nim nie był, bo truchło niedźwiedzia mogło wskazywać na coś zupełnie innego. Sytuacja była dla Jalli niecodzienna, dlatego też próbował nieco poważniej się nad nią zastanowić i zebrał myśli do kupy, ale krzyki więźnia skutecznie mu to utrudniały. Zwierzęce ślepia zlustrowały jego sylwetkę.
Jasne, mogę odejść, nie ma sprawy. — przejechał paznokciami po powierzchni jednego z prętów klatki, by następnie odwrócić się na pięcie i oddalić się o kilka kroków. Spojrzał przez ramię, by ponownie zwrócić się chłopaka. — Ja odejdę, a Ty tu zostaniesz. — zrobił krótką pauzę budującą napięcie. — Sam. — kiwnął głową, jakby chciał jeszcze dodatkowo potwierdzić swoje słowa. Oblizał sine usta, a potem wytarł je wierzchem dłoni, pozbywając się nadmiaru śliny. — Więc albo się uspokoisz i przestaniesz panikować jak mała dziewczynka, albo serio sobie pójdę, a Ty tu zdechniesz — powiedział bardzo spokojnie, bo przecież nie miał zamiaru go dalej straszyć. W ogóle to od samego początku tego dziwnego spotkania nie miał zamiaru go straszyć. A że wyszło inaczej? Pech. — Szczerze wątpię by pojawił się tu ktoś inny, kto chciałby Ci pomóc — dodał na sam koniec, ponownie lustrując jego sylwetkę. Postanowił dać mu czas na namysł, chociaż sam uważał, że nie ma nad czym się zastanawiać, dlatego też wrócił do niego, podchodząc do klatki. Prawą ręką odgarnął na bok włosy, a następnie spojrzał gdzieś w bok. Dopiero po chwili powrócił wzrokiem do Sabbatha.
Gdybym chciał Ci zrobić krzywdę to już dawno chwyciłbym Cię za gardło i rozwalił Twoją głowę o tę klatkę. Nawet nie wiedziałbyś kiedy umarłeś. — może to było marnym pocieszeniem, bo słowa w jakie ubrał swoja wypowiedź mogłyby przerazić niejednego dzieciaka, ale Jarle jakoś specjalnie nie dbał o komfort psychiczny innych. — Zadałem Ci wcześniej pytanie. Odp- — w tym momencie lewy kącik ust wymordowanego zaczął mocno drgać, uniemożliwiając mu dokończenie swojej wypowiedzi. Jalla od razu zakrył dłonią paszczę, jakby skutki uboczne posiadania twarzy w bliznach były dla niego zbyt wstydliwe.


Ostatnio zmieniony przez Jarle dnia 30.12.16 18:57, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.12.16 15:00  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Spijał słowa Jalli jakby były mlekiem z miodem. Gromadził je wszystkie, uważnie wsłuchując się w przekaz, by nie przeoczyć czasem jakiegoś kawałka o wysysaniu mózgu i rozgryzaniu klatki piersiowej. Wiedział już mniej więcej, gdzie może się znajdować – było to jednocześnie zaskoczeniem, bo jak miałby się znaleźć poza murami? Z drugiej jednak strony kilkudniowe wahania pogodowe pospołu z wyludnieniem terenu i niecodziennym startem dawały mu dość wyraźny obraz pozamiejskiego życia. Kiedyś stwierdzenie „wyjazd na wieś” miało zdecydowanie inne znaczenie. Jun przełknął ślinę.
Zostanie… Sam… I zdechnie. Przekaz był przerażająco prosty i realny. Już po części umierał z głodu, pragnienia i nudy, chociaż to ostatnie rekompensował sobie dość rozbudowaną wyobraźnią igrającą z możliwymi szlakami przyszłości. Któreś wyobrażenie temu zyskiwał nadludzką siłę i rozrywał pręty, by potem niczym Rambo przemierzać obce tereny plądrując, mordując i gwałcąc. No, może nie Rambo, ale pomieszanie Wikinga, Mongoła i Predatora.
- Ja… – Głos uwiązł mu w gardle. Sam nie wiedział, co konkretnie chciał powiedzieć, ale zniżył głos i przestał krzyczeć. Pociągnął raz jeszcze nosem. – Nie zabijaj mnie. – Ha! To był ten moment! Oczy zaszkliły mu się od wstrzymywanych łez, kiedy zwyciężyła w nim rezygnacja karmiona zwątpieniem w szczęśliwe zakończenie. – Nie zjadaj, proszę. Mam niesmaczny mózg.
Nie rozpłakał się jak baba, co to to nie. Siedział skulony, wtulony plecami w kraty, obejmując rękami kolana i wciskając pięty w ciało. Chciał być jak najmniejszy – najlepiej zniknąć i już nigdy się nie pojawić. Chciał cofnąć się do chwili, kiedy ubierał się, rozczesując palcami włosy przed lusterkiem i przypominając sobie mowę pogrzebową. Gniotło go w serce wrażenie, że wypowiedział ją nie dla ojca, a dla siebie.
Nie spuszczał z Jalli wzroku. Może i był przerażony, zagubiony i zagłodzony, jednak nie wierzył w jego dobre zamiary. Był mu obcą istotą. Był wymordowanym, który nie wiedzieć czemu zachowywał się bardziej ludzko niż to było opisane w broszurach ostrzegających. Jeśli już miał ginąć, nie chciał odwracać wzroku i przegrywać życia. Wolał się chociaż trochę bronić, być może nawet zranić Jallę. Być wyzwaniem. Nie brał pod uwagę tego, że mogą być tacy sami. O Wymordowanych wiedział tyle, że istnieją, zabijają i są zagrożeniem dla ludzkości. Nigdy by nie uwierzył, że każdy z nich był kiedyś człowiekiem. Nie wierzył w zombie. – Nie wiem o co mnie pytałeś.
Trząsł się jak galareta. Szczęka chodziła mu jak maszyna krawiecka. Zęby ścierały korony w niekontrolowanym obijaniu się o siebie. Nie potrafił tego powstrzymać, tak jak i nie mógł okiełznać wyskakującej mu gęsiej skórki. Gapił się w Jarle’a jak cielę w malowane wrota. Nie umknęło jego uwadze, że ten złapał się za twarz i odwrócił. Jeżeli chciał coś ukryć, tym bardziej Jun powinien mu się przyglądać. Był jeno słabym człowiekiem, dlatego zyskiwanie przewagi nad nieznajomym powinno być jego priorytetem… Tuż za ucieczką ratującą mu życie oczywiście.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 17 z 23 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18 ... 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach