Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 17 z 23 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18 ... 23  Next

Go down

Pisanie 11.03.16 21:47  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Czy tak samo było w wypadku Hexa? Owszem, może początki były dość specyficzne, gdy Fynn spotkał go, próbującego przebić głową skałę, a potem został wciągnięty siłą na sam jej szczyt, pomimo wyraźnej odmowy, lecz czy teraz, jest faktycznie tak samo? Czy wciąż jest dla niego irytującym, przeszkadzającym, i niepotrzebnym osobnikiem? Może i nie był najlepszy. Miał swoje wady, nawet dużo, ale czy przyćmiewają choćby sam fakt, że nie poddaje się w tym, by ukomfortować przypadkowego towarzysza? Czy fakt, że próbuje zrobić tyle nie poprawia go choć trochę w oczach czarnowłosego jegomościa?
Może jeszcze zbierze mu się na troskę, kto wie? Ludzie są mimo wszystko dziwnymi kreaturami. Raz mogą pałać do kogoś nienawiścią i chęcią rozerwania go na strzępy, a zaraz rzucą się w miłosnym uścisku. No dobrze, może i Hex rzadko miał okazję spotkać się z czymś takim, ale chwiejność ludzkiej natury podpowiadała mu, że coś takiego może zaistnieć. Dlatego też, nie warto skreślać jeszcze tej znajomości, mówić, że nic z tego, że to już koniec. Kto wie, co jeszcze może z tego się wykluć? Może jakaś abominacja, a może coś zdrowego i silnego?
Musiał więc trafiać na bardziej cywilizowaną część zezwierzęconego społeczeństwa, choćby dlatego, że jak dotąd spotkał tylko jedną "wymordowaną", która nie była zbyt świadoma sytuacji wokół niej. I sporo zwykłych ludzi, którzy byli mniej zdolni do komunikacji, niż te "zwierzęta", jak można ująć zarażonych wirusem. Zresztą - to nie tak, że moce aniołów też były łatwe do pojęcia. Zwłaszcza tu, gdy przybrali cielesne formy, musieli się uczyć od nowa używać swoich zdolności, które zostały zaklęte wewnątrz ich ciał. Kruchych, wątłych, niczym nie powiązanych z tak potężnymi duchami, jakie w nich tkwiły. Zamknięte jak w klatce.
Działało to też ze strony Hexa. Ta ciemność, gdyby Hex zwyczajnie pozostał na nią otwarty, bez żadnego sposobu rozproszenia, z pewnością pchnęłaby go w odmęty swojej drugiej świadomości. Brutalniejszej, mniej przyjemnej, i ogólnie takiej, jakiej lepiej nie poznawać.
- Mhm, rozumiem. - Stwierdził krótko, teraz już będąc pewien, że to z jego powodu. Nie był ślepy, widział to doskonale. Zwyczajne, ludzkie pragnienie bliskości kogoś innego. Przywykł do tego, zwłaszcza w grotach gór Shi, gdzie wyznawcy Ao raczej... Często oddawali się swojemu towarzystwu. Bez problemów, wstydu czy strachu. Tak mówiła ich wiara. Mówiła, że to dobre, więc to robili. Co za potężne narzędzie, nieprawdaż?
Cóż, od początku wiedział, że te teatralne zagrania będą interesować i bawić tylko jego, a nie rozmówcę, który wydawał się mieć poczucie humoru z kartonu, ale nie powstrzymywało go to, od faktu ich robienia. Dlaczego? Bo miał ochotę. Czy potrzeba więcej tłumaczenia w tej kwestii? Naaah, raczej nie.
- Och, właśnie tego potrzebowałem, twojego pozwolenia. Teraz mogę umrzeć w spokoju. - Uśmiechną się z przekąsem. To nie tak, że potrzebował czyjejś zgody na śmierć. Chciał by umrzeć. Już wiele razy chciał się zabić, lecz zawsze, ale to zawsze coś sprawiało, że przeżywał. Parszywy los za każdym razem pomagał mu przeżyć, lub powstrzymywał go od uśmiercenia się. Pewnie gdy nastąpi ten jedyny raz, gdy nie będzie chciał śmierci, ona przyjdzie. Zabierze go. I jedyne co będzie mógł zrobić, to patrzeć na to.
Cóż, z pewnością leżenie na takim kawałku żelastwa nie było komfortowe. Sztylet za pasem zresztą też wżynał mu się w dolną sferę pleców, ale na to już nie marudził. Może i zaryzykował, może i robił dziwne rzeczy, ale chciał podjąć ryzyko. Chciał spróbować. Chciał dać mu szansę na to, by poczuł towarzystwo kogoś. By poczuł czułość. Bliskość. Czyjeś ciepło. Dlatego też podjął tą próbę, która zakończyła się początkowo na jego korzyść. A przynajmniej tak myślał, bo sytuacja nie wskazywała na to, co miało się stać za moment. Nawet uwolnioną rękę uniósł na jego plecy, chcąc go po nich czule pogładzić, co zresztą zrobił. Przynajmniej do momentu, aż czuł kolano naciskające z co raz większą siłą na jego klatkę piersiową. Co dziwne, czuł "trzeszczenie" w swoim organiźmie, zupełnie jakby jego kości chciały odpuścić pod naporem chłopaka.
Coś jest nie tak. Wytrzymywał zazwyczaj sporo, dlaczego nagle jest...
Co się dzieje?
Nie mógł się na tym jednak skupić, bo zawziętość wbijania kolana zmuszała go do czucia jednej rzeczy, konkretnej i silnej. Bólu. I to solidnego. Nie zdołał zauważyć w mroku tej łzy, którą uronił chłopak, ani jego uśmiechu. Niczego...
Najpierw poczuł podmuch powietrza, a zaraz potem cios prosto w policzek. Nie mógł stwierdzić, że nie spodziewał się tego, choć jednak liczył na inny rozwój sytuacji. Niekoniecznie zabawę w rozbieranie, ale na... Akceptację.
- Dlaczego nie chcesz tego przyjąć? - Spytał tuż po ciosie, jakoby samym tym faktem mówił "mało mi, przywal raz jeszcze." Nie brzmiała jednak w tym pretensja, było to pytanie. Pytanie, na jakie chciał uzyskać odpowiedź. Dlaczego nie?
Nawet w mroku zdołał dojrzeć problem z równowagą, i zresztą nie było go ciężko usłyszeć po uderzeniu w ziemię. Zerwał się z podłoża, pomimo bólu w klatce piersiowej i zapewne siniakowi jaki się tworzy na poliku, doskakując do chłopaka.
- Wszystko w porządku? - Nawet jeśli został przed chwilą obity, nie miał powodu, by nie chcieć mu pomóc. Jeśli Fynn zechciał - pomógł mu wstać. Jeśli nie - nie zrobił tego. Tak czy tak zebrał swoje graty jeśli jakieś upuścił, a kapelusza nie wkładał jeszcze na głowę. Trzymając go w lewej dłoni, wysłuchał cóż to miał do powiedzenia Fynn.
"Niewdzięczny szczur. Dziwi mnie, że w ogóle próbujesz okazać mu sympatię."
Doskonały moment na interwencję Ex, doceniam. Właśnie to było potrzebne, by ruszyć Hexa. By zmusić go do działania. Właśnie dlatego dżin podszedł do chłopaka, i szarpną jego ramię prawą dłonią, zmuszając go do spojrzenia w swoją stronę.
- Co więc zrobiłem nie tak? Chciałem dać ci komfort. Ciepło i bliskość drugiej osoby, którego potrzebowałeś. Zrozumienia. Nie chciałem cię tu zerżnąć jak dziwkę, nawet jeśli mi się podobasz. Chciałem tylko, byś poczuł się lepiej, i... - Urwał, po czym wydał z siebie ciche, niechętne "ych" i puścił go, odwracając się tyłem i przyklękując przy ziemi, wolną dłonią szukając odpowiedniego punktu w jakim mógłby zacząć tworzenie schodów.
- Jeśli kiedyś będzie ci potrzebna pomoc, skieruj się tam. - Wskazał w stronę gdzieś tam majaczących na horyzoncie w ciemności gór. - Wyznawcy Ao to mili ludzie, z chęcią ci pomogą. - Stwierdził, a tuż po tych słowach jego dłoń oparła się o podłoże, i przed nim otworzyło się przejście w dół, jakim bez wahania ruszył przodem. Tak, co by ukazać, że nie jest to zasadzka czy miejsce egzekucji, gdzie zmiażdży skałami w ramach pomsty za zniewagę na sobie jego ciało. Zszedł dość prędko, a gdy znalazł się już na dole, wbił dłonie w kieszenie bluzy, a spojrzenie przed siebie. Nie odchodził jednak jeszcze.
Czekał. Na Fynna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.03.16 13:40  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
    Faktycznie, brunet zaczął postrzegać Hexa w innym, lepszym świetle. Przez ten czas zdążył go trochę poznać. Całkowicie zignorował fakt, że jest strasznie irytujący, próbując skupić się na rozmowie, która nie kleiła się najlepiej. Mimo wszystko jakoś się dogadywali. No i co z tego? Czy to oznaczało, że nagle stał się osobą, której Fynn potrzebował? Nie, nic z tych rzeczy... a jeśli nawet by tak było to Riverstone nie dopuściłby do siebie takiej myśli. Był przekonany, że nie potrzebuje nikogo, prócz Vesny, do której zbyt mocno się przywiązał.
    Właściwie postępowanie zielonowłosego było dla wymordowanego trochę podejrzane. Dlaczego tak chętnie podjął się rozmowy z nieznajomym? Dlaczego tak bardzo starał się wydusić z Fynna jakiekolwiek informacje? Jedno było pewne, nie mógł mieć dobrych zamiarów. Przecież Desperacja była zepsuta, przepełniona parszywymi istotami, które tylko czekały na osobę, która mogłaby stać się ich ofiarą. Właśnie dlatego Riverstone miał uprzedzenia i nie potrafił zaufać dżinowi, nawet jeśli tak bardzo się starał.
    Brunet nigdy nie był skurwielem, więc możliwe, że jeszcze zbierze mu się na troskę. On po prostu był istotą skrzywdzoną przez los. Potrafił okazywać ludzkie uczucia, ale jego zaufanie było bardzo ciężkie do zdobycia. Naprawdę trzeba byłoby nieźle się nagimnastykować aby zdobyć jego uznanie. I to wcale nie było tak, że Fynn już na starcie nienawidził Hexa, on starał się zachować bezpieczny dystans. Próbował się przekonać do towarzysza, ale wewnętrzne blokady były znacznie silniejsze. No nie wiadomo jak dalej potoczą się losy tych dwójki, prawda? Może faktycznie kiedyś połączy ich przyjaźń lub coś w tym stylu? Gorzej było z tym, że Riverstone raczej w to nie wierzył. Był przekonany, że to było pierwsze i ostatnie spotkanie, nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby ponownie spotkać zielonowłosego. Nie wiedziałby jak się zachować, zwłaszcza po tym pocałunku.
    Starał się kryć z tym, że jednak nie mógłby przejść obok Hexa obojętnie. Często podczas rozmowy z nim odwracał wzrok gdzieś bok, udając, że rozmówca wcale go nie interesuje. Specjalnie ignorował niektóre kwestie dżina, żeby dać mu do zrozumienia, że wcale nie zależy mu na rozmowie z nim. Niemalże cały czas utrzymywał tą samą mimikę, skrywając swoje prawdziwe uczucia. Zazwyczaj wszystko dusił w sobie, bo uznawał, że tak jest dużo lepiej. Szczęście, że jego rozmówca nie był w stanie czytać w myślach... chyba.
    Kolejną kwestię puścił mimo uszu. Jakoś niespecjalnie chciało mu się na nią odpowiadać, więc postanowił zwyczajnie ją olać. Faktycznie, Fynn był pozbawiony normalnego poczucia humoru, nawet ktoś, kto robił z siebie cały czas idiotę nie był w stanie rozśmieszyć bruneta. A gówniany humor wymordowanego był po części spowodowany tym, że miał on problemy z dostrzeganiem dobra i szczęścia w otaczającym go świecie.
    O, to jak będzie chciał się zabić to niech się zgłosi do bruneta, ten na pewno byłby zadowolony, że udało mu się spełnić dobry uczynek, zabijając kogoś. No, na przykład takiego Hexa, o.
    I co, opłaciło mu się te ryzyko? Niby udało mu się skraść pocałunek Riverstone'a, ale dostał za to w mordę i to wcale nie tak słabo. Zielonowłosy już dawno powinien zrozumieć, że Fynn nie potrzebował jego bliskości, a przynajmniej takie dawał wrażenie. Poza tym ta cała sytuacja uświadomiła wymordowanego o tym, że jest bardzo słaby. W pierwszej chwili nie był w stanie przerwać pocałunku, ba, nawet sam się niem rozkoszował przez chwilę. Nie rozumiał tego, jakim cudem nie potrafił przerwać tego zbliżenia. Był zły na siebie. Ale postanowił sprostować sytuację, co zresztą zrobił. Nie chciał wyrządzić Hexowi dużej krzywdy, ale musiał mu dać nauczkę.
    — Bo tego nie potrzebuję. — odparł dość szybko, pocierając rękę, którą przed chwilą uderzył zielonowłosego. Dawno nikogo nie uderzył, pewnie dlatego podczas tego ciosu zabolały go kostki. Czy był zadowolony z tego co zrobił? Tak i nie. Nie chciał przecież sprawiać bólu innym, nawet takiemu psycholowi, a z drugiej strony dopiął swego.
    Podnosząc się z ziemi kątem oka dostrzegł sylwetkę dżina. Nie skorzystał z pomocy. Skinął tylko głową, chcąc przekazać Hexowi, że nic mu nie jest. Vesna od razu stanęła obok swojego właściciela. Fynn stał spokojnie, spoglądając gdzieś w dal. Specjalnie nie spoglądał w dół, bo był pewny, że zawroty głowy powróciłby w najmniej oczekiwanym momencie i po prostu by spadł. Nie chciał umrzeć tak głupio.
    Dosłownie chwilę później poczuł rękę, która zacisnęła się na jego ramieniu. Natychmiast odwrócił się. Miał nieco zażenowaną minę. Zastanawiał się czego znowu może chcieć zielonowłosy. Usłyszawszy jego słowa westchnął głośno i ciężko.
    — Nadal nic nie rozumiesz? Od początku robisz wszystko na przekór. Nie chciałem wejść na górę, więc zaciągnąłeś mnie tu. Nie chciałem Cię całować, więc Ty wymusiłeś pocałunek. Cały czas próbujesz mi wmówić, że potrzebuję kogoś i uważasz, że jesteś wspaniałym kandydatem na przyjaciela. Ale wiesz co? Ja nadal Ci nie ufam. Nikt nie jest tak chujowo miły jak Ty. Tylko czekasz na moment, w którym się poddam. Wtedy mógłbyś mnie zarżnąć, wtedy mógłbyś zrobić ze mną co chcesz. Nie dam Ci tej satysfakcji. Poza tym... myślisz, że taką jedną akcję zdobędziesz moje zaufanie? Popierdoliło Cię. — wypalił nieco rozjuszony.
    — I jeszcze mi dajesz namiary na siebie? Chyba żartujesz. Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Nie chcę mieć styczności z wyznawcami Ao. Z Tobą też nie. — odparł, czekając na stworzenie się "schodów". Gdy tylko Hex wszedł do przejścia, Fynn zrobił to samo. Vesna też. Wszyscy wkrótce byli na dole. Cali i zdrowi, pomijając to, że zielony dostał po mordzie, bo mu się należało, za takie branie z zaskoczenia.
    Riverstone tak nagle zaczął odchodzić. Serio, tak nagle, zignorował dżina. Odszedł od niego na dwa metry. Zacisnął zęby, po czym spojrzał w niebo.
    — Mam nadzieję, że już się nie spotkamy. Wiedz, że jeśli będziesz próbował mnie odnaleźć to ja i tak Ci umknę, więc nawet nie próbuj. — rzucił przez ramię. A potem ruszył przed siebie. Gdy był już dość daleko odwrócił się. Ujrzał jak Hex ruszył w przeciwnym kierunku. Całe szczęście.

    z/t x2
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.03.16 1:02  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Okropny, stanowiący odwieczną zagadkę humor Yury'ego utrzymywał się jak paskudna pogoda. Kompatybilność z nią bawiła go i irytowała jednocześnie, choć drażniące uczucie dominowało na każdej płaszczyźnie. Aż miał ochotę zabawić się z kilkoma wymordowanymi, albo najlepiej dobrze wyszkolonym żołnierzem S.SPECu (najlepiej paroma na raz), który dostarczyłby Kido upragnioną rozrywkę ze szczyptą emocjonalnego zaangażowania i dreszczykiem emocji w tle - najlepiej kogoś, kogo znał, ktoś, kto go rozpozna i kogoś, kogo będzie musiał ukatrupić, by strzeżona przez niego tajemnica nie ujrzały światła dziennego. Khe khe. Nie żeby Yury potrzebował powodu do poderżnięcia kilku gardeł. Ten zawsze znajdował się sam, ale nie dziś. Jego zachcianki, jak na złość, nie zmaterializowały się przed nim, dlatego wrażenie, że nad jego głową zawisło fatum rodem z mitologii rzymskiej, pogłębiło się. Nie miał nic do roboty. Usychał z nudy, a ten stan rzeczy utrzymywał się od tygodnia. Co prawda mógł pójść i podręczyć swoje elastyczne zwierzątko w charakterze Ego, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu. Mechaniczne, zastane części nie wymagały poprawek, mimo że przez warunki pogodowe ich funkcjonalność szwankowała na każdym kroku, a do Miasta-3 miał spory kawałek. Najpewniej nie zdążyłby się tam dowlec przed zapadnięciem zmroku, a jak wiadomo nie od dziś, psy węszyły intensywniej po zachodzie słońca.
Jak nie urok, to sraczka, mruknął refleksyjnie w myślach, wyciągając z paczki ostatniego szluga. Zerknął na niego, obrócił go parę razy w zimnych paluchach, jakby posiadł przydatną umiejętność rozmnożenia rzeczy samym spojrzeniem, ale to nie zadziałało. Pałeczka tytoniu nadal był samotna jak palec ze swoim furiatem. Kto w tym układzie był własnością, a kto właścicielem to kwestia sporna.
Yury zmrużył wściekle oczy, gdy wiatr zmógł się, poruszając do życia stwardniały przez deszcz piach, który przedostał się pod cienkie oprawki przyciemnianych okularów, utrudniając ich właścicielowi widoczność. Zamrugał parę razy, by wypędzić niechciane pyłki i wyrzucił karton, miażdżąc go bezlitośnie czubkiem ciężkiego buta. Włożył do ust papierosa, zaciskając zęby na filtrze, a zaraz w ręce automatycznie znalazła się zapalniczka, którą wygrzebał z tylnej kieszeni spodni. Spojrzał na nią sceptycznie, ostatecznie jednak korzystając z jej wachlarza usług, a przynajmniej starając się to uczynić, bo ta jędza znów strzeliła spektakularnego focha z przytupem. Baba w ciąży. Humorzaste urzeczywistnienie PMS'u, demonstrujące na każdym kroku dominacje w tym związku. Nawet ta cholerna pizda w charakterze żony Kido, która ciskała jego ulubionym, rosyjskim kubkiem, doprowadzając go przy tym do szewskiej pasji, nie miała takiego porywczego charakteru. Co z tego, że z tego tyłu parę razy zafundowała mu wizytę w szpitalu, zmieniając ceramikę na broń palną? Dobrze, że to skończyło się jedynie na przestrzeleniu ramienia. Kobiety, przyłapujące mężów na zdradzie, były bezwzględnymi bestiami.
Uleciało z niego ze świstem powietrze, gdy zapalniczka zasyczała i odmówiła posłuszeństwa.
Zaraz mnie, kurwa, jasny chuj strzeli — warknął pod nosem i w akcie zobrazowania swojej agresji cisnął tym złośliwym przedmiotem przed siebie. I tak będzie cierpiał przez brak papierosów, to przynajmniej ta durna zapalniczka przestanie go podjudzać i przypominać o nałogu.
Zaciskając zęby mocno na używce, zazgrzytał na nich i w końcu ruszył swoje rozleniwione dupsko. Rozejrzał się, by rozeznać się w swojej sytuacji i poszerzyć diagnostykę swojego położenia. Jakby to miało cokolwiek pomóc na pustyni, gdzie pod nogami szeleścił piach i wszystko przedstawiało się niemal identycznie. Orientacja w terenie zresztą też go nie kochała. Ze wzajemnością. Na twarzy odcisnęła się jednak ulga w postaci zalążka kształtującego w kąciku ust grymasu imitującego uśmiech, kiedy rzucił mu się w oczy majaczący przed nim charakterystyczny punkt w postaci czerwonych skał.
Ech, więc i ciebie jeszcze nie opuściło szczęście, ciulu.
Ich gabaryty, widoczne z daleka, wyglądały trochę jak Smocza Góra, ale Yury wiedział, że to nie było to, że znów dał się ponieść fantazji i, przebierając nogami, zapomniał o wyładowaniu swojej frustracji na… czymkolwiek co znalazło się w zasięgu jego rąk.
Ruszył w tamtym kierunku, bo nic innego mu nie pozostało, zaczęło jedynie pizgać złem, że aż miło, więc skalkulował, że właśnie tam jego szansa przetrwania wzrasta. Nasunął na głowę głęboki kaptur, gdy niesforne kosmyki wariowały pod wpływem gwałtownych podmuchów i wcisnął dłonie do kieszeni. Papieros nadal był molestowany przez jego wargi, mimo że nie przynosił upragnionego ukojenia. Splunął nim na bajoro pod nogami (piach i woda to beznadziejne połączenie) i w tym momencie jego ramię przeżyło spotkanie pierwszego stopnia z cudzym ramieniem. Zatrzymał się gwałtownie, właściwie to zastygł w bezruchu, a z ust potoczyła się niekontrolowana wiązka przekleństw z wyraźnym rosyjskim akcentem. Co prawda grawitacja się na nim nie zemściła i nie stracił gruntu pod nogami, ale sam fakt, że ktoś lezie i nie patrzy gdzie, jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwie, poszperał jego nerwy. Wyciągnął instynktownie pistolet z kabury i przystawił go do tytułu głowy osobnika z... lisimi uszami?
Prychnął, dusząc w sobie śmiech. Każdy miał swoje zboczenia zawodowe.
Przedstaw mi trzy argumenty, dla których nie powinienem strzelić ci w łeb. Skup się i pomyśl. I tak jesteś jedną nogą w grobie — warknął tym swoim charakterystycznym, zachrypniętym głosem, jakby struny głosowe skonsultowały się z litrami alkoholu albo gardło zostało manione zapaleniem. On już nie żyje, bucu. — Ewentualnie możesz mnie poratować ogniem i fajką. Nawet paroma. Przejdzie mi złość i wszyscy będą szczęśliwi. — Nie powinien mierzyć z pukawki do typa, który zalatywał wirusem X na kilometr, ale instynkt samozachowawczy zdechł już dawno temu. Teraz jego pozostałości dogorywały razem z akompaniamentem przyciszonego szeptu alter-ego, a właściwie to tym wojskowym kundlem, ucieleśnieniem pożal się boże sprawiedliwości, Aratą Kido.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.03.16 21:53  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Sen. Od kiedy pamiętał, brał go za proces pozwalający na wrzucenie swojego obłędu do mrocznej rozpadliny - irracjonalnej podświadomości. Wtedy bez obaw budził się rano i z uśmiechem na ustach zjadał na śniadanie podpiekane tosty z kremem czekoladowym, a nie surowe wnętrzności kota czyjegoś sąsiada. Ale życie na Desperacji było inne. On był inny. Dawny byt zdążył ulecieć z niego jak powietrze z przekłutego balona. Obłęd nie krył się już w szarych jamach podświadomości. On zdążył nim zawładnąć. Zadomowić się i pożywić ostatnimi przebłyskami człowieczeństwa.
  Chmara małych, ściśle usytuowanych obok siebie, puchatych chmur zdawała ginąć w obejmującej szarości nieba. Nawet lekko pozostawione po sobie masy ognistego tworu zaczęły łączyć się powoli z zachmurzonym nieboskłonem, przypominając swym wyglądem ognistą ziającą dziurę. Deszcz przestał padać cztery godziny temu. To intuicja. Przeczucie.  Nic więcej.
  Na poziomie rozmiękłego gruntu królowała biała, półprzeźroczysta mgła. Obraz był nieraźny. Sylwetki wysokich, zaschniętych drzew, wyłaniały się jak wizualizacje w filmach grozy. Nic dziwnego, że kilka kroków później poczuł uderzenie. W ramie. Zawahał się na krótką chwilę, nie obracając się za siebie. Wpadł na kogoś. Nie żeby go to specjalnie obchodziło. Shay już dawno zdążył pozjadać wszystkie rozumy. Dawnego Karasawe pozostawił daleko za sobą. Jak niechciany cień. Za ledwie widocznym horyzontem nieba; za delikatnie bladnącym zarysem muru wielkiej, władającej bogactwem metropolii.
  Milczał. Dźwięk odbezpieczającej broni zabrzmiał w jego uszach jak łoskot zamykanych drzwi grobowca. Jego? Uśmiechnął się lekko, ale  rozbawiony cień zasłonił wysoki, poszczerbiony kołnierz przybrudzonej szaty. Pewnie każdy kojarzy stary tekst określający stosunek do życia przedstawiony za pomocą szklanki i wody. Shay zawsze odpowie na to pytanie: szklanka jest w połowie pełna. Nie był pesymistą, a raczej gburowatym optymistą, który zareaguje jak rozwydrzone dziecko, gdy odbierze się mu ulubioną zabawkę, ale zrobi wszystko by ją odzyskać. Uwielbiał kontrolować sytuację. Nawet  i w tym przypadku.
  — Nie radzę ci tego robić.
  Jego głowa obróciła się odrobinę. Na delikatnie opalonej letnim słońcem twarzy, odznaczały się iście czerwone tęczówki oczu, przysłonięte pojedynczymi, czarnymi, sztywnymi kosmykami włosów. Były przydługie. Wyglądały na zaniedbane i nieprzycinane już z kilka dobrych lat.
  Shay obdarzył go lekkim uśmiechem zimnym jak łańcuszek od proboszczowego zegarka.  Nie poruszył się, ale delikatnie uchylił usta. Przez moment wydawało się, że chce coś powiedzieć. Przez moment.
  Karasawa zmarszczył brwi, usiłując schwytać myśli, oblec je w słowa. Coś go powstrzymywało. Coś się nie zgadzało.
  Wpatrywał się w twarz faceta, jak w zdjęcie, które już gdzieś widział. Gdyby nie nagła dekoncentracja, z pewnością rzuciłby jakimś głupim tekstem o okularach przeciwsłonecznych, które ten dzierżył na swoim nosie.  Co za głupota. Ale chrzanić to. Twarz. Znał go. W głowie mu się kołatało, a myśli zlały się w magmę. Ciężka. Lepką. Smolistą. Przez moment poczuł się tak, jakby czarnowłosy facet dostarczył mu klucz pasujący do zamka jego umysłu, do klatki jego celi. Pomimo iż nauczył się żyć w mamrze, sięgnął po niego i wcisnął w pasujący otwór. Jednak w celi nie było nic prócz wielkiego ogromnego wilka, śliniącego się i ostrzącego na niego zęby. Jego warkot i dźwięk kłapania rozwścieczonego pyska, rozlegały się w jego głowie jak znane mu wcześniej echo. Wilk wydostał się z pułapki i zaczął szarpać jego umysł ostrymi pazurami.
  Twarz Shay'a była nieruchoma i zimna, jak płyta nagrobkowa. Ledwie widoczny uśmiech znikł gdzieś w cieniu przepływających po niebie ciemnych chmur burzowych. Oczy zmieniły barwę. Czerwień przeistoczyła się w jasny, złoty kolor.
  Shay wyglądał, jakby miał zaraz zalać się łzami. To oczywiście śmieszne. Krwawy morderca miałby płakać? Równie dobrze można oczekiwać, że w M-3 zaczną przyzwalać na śluby ludzi z wymordowanymi albo chrzcić ich bękarty.
  Wiatr zdążył rozwiać mgłę. Gdyby nie nagły, nerwowy, łajdacki śmiech można byłoby przypuszczać, że nie ma tu nikogo. Żadnej żywej duszy.
  Shay odchylił głowę i zaniósł się dławiącym śmiechem. Ramiona zawirowały mu w efekcie silnego rozbawienia. Uspokoił się dopiero po chwili, otarł spływającą łzę z kącika oczu i ledwie powstrzymując się od kolejnego wybuchu śmiechu spojrzał na Kido z udawaną miną politowania.
  — Nie wierze. Po prostu. Nie-Wierze. Kido Arata. W własnej osobie.
  Na moment w jego oczach zapalił się groźny, ledwie widoczny błysk.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.04.16 2:09  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Arata Kido. Paradoksalnie najbliższe i jednocześnie znienawidzone dane personalne zabrzęczały mu w uszach, odbijając się rykoszetem od czaszki, która i tak, z powodu braku nikotyny, pulsowała tępym bólem podsycanym przez świadomość, że znów atakowały go zmierzchłe czasy i ktoś upomniał się o swoje, rozpoznając bezbłędnie jego dawną, uganiając się pod zgliszczami zapomnienia tożsamość, która niby w charakterze ducha osiadła się na dnie duszy, choć tak naprawdę nie miała prawo głosu, stłumiona przez spalone za sobą mosty.
W oczach pojawiło się coś na kształt rozdrażnienia pomieszanego z niewytłumaczalną chęcią uszkodzenia stojącego na przeciwko ciała, które aż prosiło się o uwagę jego pięści, pistoletu, noża... czegokolwiek, co pozostawi na ciele stały ślad jego obecności pod postacią szpetnej rany, albo, biorąc pod uwagę najpiękniejszy scenariusz, śmierci. Lecz jednak pragnienie zostało stłumione, gdy zatliła się w nim irracjonalna możliwość podrażnienia człowieka, który najwyraźniej musiał go dobrze znać. Sądząc po tonie, w jaki zostało wypowiedziane przez niego słowa, nie łączyła ich iście ciepła relacja.
Zapobiegawczo zrobił kilka kroków w tył, coby nieco zwiększyć dystans, który został przez niego przełamany. Wymordowany czujący do niego urazę to mieszanka wybuchowa i nie należało ją bagatelizować, nawet jeśli facet wyglądał przekomicznie na w połowie zwierzęcej formie. Jednego oka już się pozbył, nie chciał stawiać drugiego na szali, mimo że ta bolesna strata zdecydowanie nie wywarła na nim pożądanego wrażenia, w końcu sam go sobie wydłubał. Już dawno przestał żałować swoich czynów.
Prawidłowo. Wiara to zdzira. Znika jak zdrowy rozsądek na dnie kieliszka — odparł z wyraźnym rozbawieniem.
Przyjrzał mu się uważnie spod przymrużonego oka, lustrując kontury twarzy układające się w znajome rysy. Przez krótką chwilę miał wrażenie, że cofnął się w czasie, choć ono zaraz wyparowało, gdy tożsamość drugiego Desperata przestała być zagadką, a stała się faktem.
Aż za dobrze pamiętał mężczyznę, który wytkał nos w nie swoje sprawy, węszył, w puszkowaniu nieprawości, rozdrapywał stare rany, wypytywał, próbował wkupić się w jego łaski tanimi zagrywkami. Był bystry, stanowił realne zagrożenie, dlatego pozbycie się go z szeregów wojskowej organizacji w pewnym momencie stało się priorytetem. Co prawda prościej byłoby mu zafundować kulkę w łeb i fabrykować jego śmierci, całą winę zwalić na Łowców krążących po M-3 niczym sępy. I gdyby nieczysty zbieg okoliczności, informacji zasłyszanej w biegu, właśnie taki los czekał, by żywiciela pięcioosobowej rodziny. Człowiek, który szukał na niego haka, sam nie posiadał sumienia czystego niczym łza. Pojawiło się idealne zrządzenie losu, które było przez Yury'ego w pełni wykorzystane. Takahiro, przyłapany na gorącym uczynku, stracił wiarygodność i szacunek, a wysłany do pierdla, stał się niegroźnym insektem, zdrajcą.
Niektórzy giną jak bohaterzy, inni jak ich antonimy. W tej bajce, pomimo że obu czekał ten sam los, rolę się odwróciły. Obaj umarli. Kido jako obrońca uciśnionych, Karasawa jako wyrwa na honorze miasta, w którym się wychowali, a los splatał im figla, krzyżując ich drogi na bezkresnej pustyni, która w najbliższej przyszłości może dla któregoś z nich stać się alegorią końca świata.
Yury’emu nie mogła zamarzyć się lepsza sytuacja do wyładowania całego balastu drzemiącej w nim złości, choć jeszcze parę minut temu była jedynie nieosiągalną mrzonką, która w charakterze marzenia błąkała się po jego niezaspokojonym ciele.
Twoja wiara również zniknęła, gdy gniłeś w celi, prawda, Karasawa? — Kącik ust drgnął niebezpiecznie ku górze przeobrażając się w imitacje uśmiechu. Udawanie, że go nie zna, pewnie wprowadziłoby do sytuacji większą dynamikę, ale przecież Kido nie był złotką rybką spełniającą cudze życzenia, dlatego ograniczał się do swoich własnych. — Widzę jednak, że dobrze ci się powodzi. Wydobrzałeś, a te fikuśne dodatki dodały ci uroku. Musimy to uczcić. Witam wśród żywych.
Takahiro Karasawa, powód paru nieprzespanych nocy, stał przed nim, jak gdyby nic, jakby znudziła mu się rola umarlaka. Chyba los w końcu przestał z niego drwić.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.04.16 18:56  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Shay wykrzywił usta w niezgrabnym uśmiechu. To zupełnie normalne. Będąc w stresie ludzie robią różne, dziwne rzeczy: uderzają się pięścią po udzie, mówią do siebie albo ściskają genitalia przez kieszeń spodni. Shay zawsze zaciskał zęby. Uśmiechał się kiedy to robił. A teraz czuł przypływ adrenaliny; odór spalonej przeszłości, która nadgorliwie wciskała się przez jego wyczulone nozdrza. Obdrapana, górna warga wymordowanego zadrżała, ukazując jeden ostry kieł.
  Nie odpowiedział. Nie odezwał się słowem. Oczy zasnęła mu biała mgła wspomnień. Jego twarz stała się obojętna i zimna, jak połówka planety pogrążona w ciemnościach bezkresnej galaktyki. Czuł odrazę w przedziwny sposób zmieszaną z... no czym? Czyżby  z nostalgią?
  Ostrożnie przechylił głowę. W tej pozycji przypominał de Gaulle'a w jego najbardziej władczej pozie.
  — Niesamowite — powiedział tępo.
  Dawno zapomniał o przeszłości; wyparł ją z z umysłu jak zły koszmar, zbyt traumatyczną część swojego życia, aby dalej rozdrapywać jej rany. Tak było łatwiej. Dla niego. I nie myślał o powrocie do zakopanych jam konającej podświadomości. Był sam ze sobą. Z nowym sobą.
  Kiedy w swej szaleńczej ucieczce – kilka lat wstecz - przedzierał się przez zdziczałe ziemie Desperacji, nie myślał o rodzinie. Nie myślał o niczym. Nowe życie rozkwitło w jego głowie, jak młody, zielony pęd. Roślina jednak zaczęła karmić się nowymi żądzami i pragnieniami, których nie potrafił zrozumieć. Zmienił się. Jego głowa stała się pełna ekstremistycznych zapachów, emocji, które musiał nauczyć się poznawać na nowo. Od podstaw. Pierwsze miesiące nie były łatwe. Każdej nocy osłonięty płaszczem srebrzysto błyszczących gwiazd, budził się zalany potem. Miał wrażenie, że ciężki głaz przygniata mu pierś. Sen wracał. Serce galopowało w jego klatce piersiowej niczym spłoszony koń. A on? On był przerażony.
  W tych snach siedział pod zimną, kamienna ścianą, więziennej celi. Miał na sobie dyscyplinarny uniform, chociaż nie zawsze taki sam. W powietrzu unosiła się woń martwych rozkładających zwłok; spalenizny i dymu, który atakował jego układ oddechowy. Na korytarzu słyszał kroki. Zawsze było ich sześć. Sześć kroków, przemierzało mroczny korytarz, zatrzymując się przed solidnymi, metalowymi drzwiami. Brzęk żelaznych kluczy i przeraźliwy, jęczący odgłos otwieranych wrót. Cień. W świetle wiszącego księżyca zawsze pojawiał się cień. Wysoki, dobrze zbudowany, z charakterystycznym zarysem twarzy.
No dalej. Zrób to. I tak niewiele ci zostało. Marny żywot. Gra skończona. —  rzekł niskim głosem Kido Arata w tym śnie i wręczył mu ostry zakrzywiony nuż. Ściągnięte wargi ukazywały groźny, diaboliczny uśmiech.
  Każdego dnia stawiał czoła demonom przeszłości. Kido Arata, jego potencjalna ofiara, wydała się sprytniejsza niż przypuszczał. Obiecał sobie, że nie odpuści; że będzie go ścigać choćby na krańce świata. I przysiągł, że nie zawiedzie.
  Zmarszczka na czole Shaya pogłębiła się. Nieszczęścia lubią chodzić parami, jak psy za suką w rui. Przez ta krótką chwilę, gdy lustrował jego pyszałkowatą postawę, nie zastanawiał się nawet co robi. Wściekłość, jaka w tej chwili zawładnęła jego ciałem, przysłoniła mu oczy. Poczuł wewnętrzne podniecenie; jego dłonie pochłonęły niepohamowane, uszczypliwe mrowienia.
  — Kido Arata — wypowiedział te słowa z pogardą granicząca z obrzydzeniem. — Obrońca uciśnionych. Bohater M-3, na Desperacji? Znudziły ci się pomniki na twoją cześć? — Prychnął ukazując białe kły. —  Nic nie będę z tobą czcić, skurwielu. Cały ten czas zdobywałeś moje zaufanie, udawałeś, że jesteśmy drużyna. A tak naprawdę planowałeś to. Nic nie wiesz o mnie, ani o celi, do której mnie wpędziłeś. Zniszczyłeś mi życie. Myślałeś, że się mnie pozbyłeś? Wieść o moim samobójstwie pewnie ucieszyła twoją parszywą gębę.
  Odchylił głowę w tył i zadarł podbródek. Czuł jak biały płomień gniewu liże mu wnętrzności, jak wybucha w owej straszliwej pustce, napełniając go pragnieniem sprawienia bólu Kido, za ten jego spokój i za te puste słowa. Nie pamiętał kiedy ostatni raz dał się ponieść tak skrajnym emocją. Jego przeszłość, okazała się być zbyt drażliwym tematem, a rozdrapywanie jej nawet w postaci czarnowłosej zjawy byłego potencjalnego wroga, nie wychodziła mu na dobre.
  Klatka piersiowa Shaya unosiła się i opadała, jak materiał mierzwiony przez silny, hulający wiatr. Uśmiech zniknął. A wyraz jego twarzy zmienił się jak za opadnięciem niewidzialnej zasłony. Shay zacisnął usta. Patrzał na niego chłodno. Jego oczy były jak dwie bryłki skostniałego lodu.
  — Karasawy już nie ma. Umarł w tamtej celi. — Warknął ostentacyjne. Na jego złote oczy opadła sztywna, przydługa grzywka.
  A mówiąc to, bardzo powoli, sięgnął do rękojeści swojego - przybrudzonego zaschnięta ziemią i krwią - stalowego topora.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.04.16 0:09  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Yury miał dużo czasu, by powiedzieć ostateczne „do widzenia” dawnemu sobie. Przygotowywał się do podjęcia tej decyzji parę długich lat i ostatecznie wyrzekł się wszystkiego, wyłączając papierosy. Przywiązanie do nałogu znacznie wzrosło w trakcie wprowadzenia misternie uknutego planu w życie, lecz przyczyniły się do tego też inne czynniki, jednym z nich i najprawdopodobniej najważniejszym była pewna rosyjska menda, od której zapożyczył kilka nieprzyjemnych nawyków, w tym też gnębienie wszystkich wokół siebie; uśmiechnął się krzywo, gdy przed oczami (będąc poprawnie politycznym: jednym okiem) stanęły mu znajome rysy twarzy i potrząsnął gwałtownie głową, żeby odgonić od siebie upominające się o swoje honorarium demony przeszłości.
Obrońca uciśnionych zaginął pięć lat temu i nigdy nie wrócił — odpowiedział, traktując swoje dawne imię jak antonim teraźniejszego. Nieużywane od długich lat, brzmiało obco, jakby nie należało do niego, a słysząc go po takiej przerwie, Yury miał wrażenie, że ktoś zerwał z niego ochłapy skóry albo wyciął niezbędny do funkcjonowania organ i umieścił go w innym miejscu. Powodował dyskomfort i duszności. — Z grzeczności nie zaprzeczę. Przyjaciół trzeba mieć blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. I nie pochlebiaj sobie. Straciłeś znacznie w moich oczach, gdy wpadłeś w zasadzkę, która teoretycznie była zastawiona na mnie. To się nazywa pech.
Machnął niedbale ręką, by odpowiednio zaakcentować wypowiedziane słowa, jakby ironia, która wyraźnie błąkała się między słowami, nie była wystarczającym dowodem drwiny.
Rozczarowanie. To właśnie towarzyszyło Yury’emu, gdy dotarły do niego pogłoski o rzekomym samobójstwie Takahiro. Ten skurwiel zbyt kurczowo trzymał się życia, by ostatecznie przekreślić go w celi cuchnącej rozkładem ciał i pozostawić po sobie jedynie niedbale wyrzeźbione nazwisko na skromnym nagrobku.
Dzień jego pogrzebu pamiętał jak przez mgłę. Był zresztą jedną z nielicznych person, które się na nim łaskawie wstawiły, żeby pożegnać sprzedawczyka i okazać odrobinę udawanego współczucia jego rodzinie. Co śmieszne, Kido poniekąd rozumiał jego heroiczne zapędy, sam miewając odruchy wymiotne, gdy przemierzał znajome ulice miasta, acz opcja wyciągnięcia przysłowiowej drzazgi z oka zdecydowanie lepiej rokowała na jego przyszłość. Musiał pozbyć się zagrożenia i drażliwej konkurencji, które wprowadzała niedowład do jego zamiarów. Game over.
Moja żałoba trwała całą noc i rozpadła się w łzach twoich dzieci. Zmuszasz mnie, bym wyprowadził cię z błędu. I wybacz, muszę cię rozczarować. Nie zajmuję się tym hobbistycznie. Zniszczyłem ci życie, bo sam się o to prosiłeś. Chyba nie muszę przypominać, kto pierwszy wetknął nos w nie swoje sprawy, prawda? — Bo przecież to nie tak, że Yury darzył Karasawę od samego początku antysympatią, nie zaprzeczał nawet, że w innych okolicznościach, ich relacja mogłaby zostać skierowana się na inny tor. Niechęć postąpiła, gdy mężczyzna stał się świadkiem czegoś, czego nie powinien, wtedy też rozlała się czara goryczy. Zlikwidowanie kogoś, kto mierzył się z jego sekretami, sprawami zmiecionymi pod dywan, węszy jak pies myśliwski, stało się priorytetem. Musiał wykonać ruch pierwszy, zanim nie dowody jego winy nie wpadną w niepowołane ręce. Kiedyś był dobrym aktorem, posiadał ku temu odpowiednie predyspozycje w charakterze cierpliwości, która jednak starła się na przestrzeń lat. Dzięki niej umiejętnie manipulował jednostkami, które stawały mu na drodze do wyznaczonego celu, dopóki nie pojawiła się ta jedyna, przenikliwie badająca nierozwiązane sprawy. Karasawa w całej swojej okazałości. W złym miejscu o niewłaściwym czasie, który pociągnął za uszy fatum i otworzył przeklętą puszkę Pandory. Kido mógłby go nawet polubić, ich współpraca nie układa się w końcu najgorzej. Raz albo dwa jego czujność została uśpiona, ale szybko odzyskiwał rezonans. W swoim położeniu nie mógł sobie pozwolić na błędy. Gdyby takowy się pojawił – nawet pojedynczy, zniszczyłby wszystko, co chciał osiągnąć.
Chłód spojrzenia mężczyzny przeszył go na wskroś. Poczuł nieprzyjemne dreszcze, które rozgałęziły się po jego ciele, ale ani drgnął. Dostrzegalne zmiany w zachowaniu byłego kompana od kieliszka nakazały zachować czujność, dlatego też niebieskie ślepie uważnie obserwowało znajomą sylwetkę. Palce mocniej zacisnęły się na rączce pistoletu, kiedy jego dawny eksperyment złapał za swoją broń. Profilaktycznie zwiększył między nim dystans, robiąc kilka nieznacznych kroków w tył, a w drugiej, mechanicznej dłoni natychmiast pojawił się poręczny nóż.
Zaśmiał się, acz był to śmiech pozbawiony wesołości. Suchy, bezbarwny, jak piasek pod podeszwami ich butów.
Jednak jesteśmy ulepieni z tej samej gliny — dostrzegł, pozwalając sobie na ten subtelny komentarz, bo nie spodziewał się, że pojawi się przed nim wojskowy pies, który dokładnie tak jak on, wyparł się dawnej tożsamości na koszt nowego życia, a przynajmniej próbował - tak było w przypadku najemnika.
Kido Arata nadal w nim żył, tlił się jak wrak opuszczonego statku, odbijający się na dnie morza, w tym wypadku duszy. Smok, pozbawiony sumienia, miał wrażenie, że to właśnie były właściciel tego ciała, był ostatnim wyznacznikiem wyblakłej moralności, która sukcesywnie zanikała, przekształcając się w niebyt. Czy razem z nią zniknie też dawna, unicestwiona przez rządzę zemsty osobowość? Ciekawość w nim narastała, a odpowiedź nie nachodziła.
Zaciągnąłeś u mnie dług wdzięczności. Rozliczmy się.
Niebieska tęczówka zabłyszczała niebezpiecznie.

                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.04.16 22:15  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Yury. I Shay. Tylko oni. Stali naprzeciwko siebie jak kiepscy bohaterowie starego, westernowego filmu. Jeden z wyciągniętym pistoletem, drugi z zaciśniętą dłonią na rękojeści topora. Wiatr zręcznie lawirował  między niewzruszonymi sylwetkami potencjalnych wrogów, podrywając włosy właścicieli w rytm - przytykającego uszy - makabrycznego świstu powietrza. Na pustynnym padole robiło się coraz chłodniej, chłodniej niż w samym sercu diabła. Przez krótką chwile wymordowany miał wrażenie, że skłaniający się ku nim, przydymiony nieboskłon runie i zwali się im na głowy. Oddychał miarowo; wdychał, przez zmarszczony nos zwilgotniałe powietrze. Małe kryształki biszkoptowego piasku uderzały go po twarzy, raz po raz ciśnięte srogim powiewem, wzmagającego się wiatru. Stał. Stał i oczekiwał rychłego końca świata.
  Bez pośpiechu ściągnął tomhowek ze swoich pleców. Jego solidna struktura dodała mu pewności siebie. Obdarzone w ostre pazury, palce wymordowanego zacisnęły się kurczowo na stalowej konstrukcji narzędzia. Ale nie wymierzył siekiery w stronę Kido. Nie. Trzymająca go ręka zawisła nad brzoskwiniowym pustkowiem, jak ręka bezsilnego człowieka. Poszczerbione ostrze broni połaskotało pojedyncze drobinki, niesionego przez wiatr piasku.
  Odwrócić się i odejść. Zapomnieć o tym spotkaniu. Olać przeszłość. To był mądry wybór, ale jak widać Shay nie był na tyle mądry.
  Rozmyślanie o popełnionych błędach z przeszłości już dawno straciło dla niego sens. Z taką łatwością przekroczył granicę zza której nie było już powrotu, że nawet zapomniał, jak ona wyglądała. Każdy miał swoją własna apokalipsę. Koniec świata.
  Nieprzyjemny warkot przeciął powietrze gęste od narastającego napięcia:
   — Z grzeczności? Nie rozśmieszaj mnie. Nigdy nie wsypałem kumpla. Nie skazałem niewinnego. Powiesz to samo o siebie? — Uniósł podbródek i zmierzył go chłodnym spojrzeniem, kładąc po sobie poszarpane i sparszywiałe uszy. — Nic się nie zmieniłeś. Wciąż tak samo przewrażliwiony. — Na jego wąskich ustach pojawił się zbolały, nieprzyjemny uśmiech. Tamte dni w barze; brzęk zderzających się pełnych kufli piwa uderzył go jak fala wzburzonego morza. Jednak jego serce wciąż trwało w twardej, lodowej skorupie. — Nie tylko ja szkodziłem swoimi szemranymi interesami S.SPECu. Kiedyś mogliśmy dużo zdziałać. Kiedyś. Ale twoje irracjonalne domysły, zniszczyły wszystko.
  Kłamał. Karmił go kłamstwami, tak samo jak każdego, kto się do tego nadawał. Zawsze snuł intrygi tak zawiłe i wielopiętrowe, że większość ludzi mogłoby zacząć zastanawiać się, do jakiego stopnia sam się w nich orientuje oraz do jakiego stopnia mogłyby być one improwizacją. Z każdej opresji zawsze musiał wyjść zwycięsko. Musiał mieć wyjście awaryjne. I choć niedorzecznym przypadkiem jego kod DNA zmieszał się z lisią strukturą, to los bardzo wybitnie uwydatnił jego główne atuty. Przebiegłość. Tym żył. W ten sposób udawało mu się wydrapać z najgłębszych i najciemniejszych dołków niesprzyjających okoliczności. Ale czy Arata nie mógł się pomylić? Jego prywatność była zagrożona. Mógł zadziałać zbyt pochopnie i źle ocenić intencje byłego kompana. Zabieg, którego ostatecznie się podjął mógł być jedynie pomyłką i czysto profilaktycznym podejściem do podtrzymania tajemnicy swoich niecnych interesów.
  Dialekt biomecha spowodował, że wymordowany rozchylił wargi i ukazał przydługie kły.
  — […] i rozpadła się w łzach twoich dzieci.  
  Te słowa, były równie subtelne, co pocisk trafiający w serce. Yury umiejętnie wylewał na jego rozżarzony organ, jasno-złotą benzynę.
  Trzymany w jego ręce topór stał się beznamiętna bryłą lodu. Bezlitośnie zamroził jego skórę i serce.
  Jak za sprawką fatamorgany obraz zszarzałej pustyni zmienił się. Zobaczył fioletowe kwiaty. Biegnące młode, bose stopy po zielonej trawie przyozdobionej krystalicznymi, małymi kroplami rosy. Musiał przymknąć oczy. A kiedy otworzył je na powrót w jego spojrzeniu płonęła biała, czysta furia. Zaciśnięte w cienka linie usta wykrzywiły się nienaturalnie, a tomahowek trzymany w lewej ręce uniósł się nieznacznie.
  — Zamknij się. — Głośno wciągnął powietrze przez nos. — Po prostu się zamknij. Nie masz prawa o nich mówić. Nie próbuj ich w to mieszać. — Prychnął z obrzydzeniem i w teatralnym geście rozłożył prawą ręka w bok. — Proszę bardzo. Nie masz się czego wstydzić. Każdego ciekawi to co dzieje się za zamkniętymi drzwiami.
  Yury rozgrzebał coś, co Shay zakopał w swoim umyśle bardzo dawno temu. Coś co wyparł ze swojej pamięci i odgrodził tabliczką z napisem: „WSTĘP WZBRONIONY. GROZI ZAWALENIEM”.
  Oczy Shaya poczerwieniały, a wymordowany wyprostował się i odchylił głowę. Choć na jego twarzy wciąż malowała się nieokiełznana wściekłość, to jednak nagła zmiana wizerunku spowodowała, że na tę krótką chwilę odzyskał zdrowy rozsądek. Poczuł się pewniej. To było widać w jego przeszywającym zimnym spojrzeniu.
  — Jednak jesteśmy ulepieni z tej samej gliny.
  — Myślisz się. Nie jesteśmy podobni. — Odwarknął.
  Kłócił się z faktem. Ale ta prawda niczym fioletowy ogień płonęła w jego umyśle.
„Rozliczyć się?”
  Chyba w piekle.
  Spokojnym wzorkiem spojrzał na wycelowany w jego stronę pistolet. A zaraz potem odezwał się najbardziej opanowanym głosem na jaki było go teraz stać:
  — Odsuń broń i przystaw ją sobie do skroni.
  Obserwując go z dystansu jeszcze wyraźniej zadarł podbródek, a zaciśnięte wąskie wargi wygięły się w beznamiętną, pół zagięta linię.
  Poczuł chłód. Wiatr porwał w swój diaboliczny taniec drobinki złocistego piasku. Czarny cień chmury objął ich postacie rozlewając rozległy cień na piaszczystą ziemię.
  Obraz przed oczami wymordowanego rozmazał się. Zmrużył powieki. Poczuł jak ciężki kamień uderza go w klatkę piersiową. Ledwie powstrzymał się od osunięcia w tył; poruszył się niespokojnie. Opuścił łeb i otworzył usta. Zabrakło mu tchu. Na języku czul okruchy piasku, które wirowały wokół ich postaci jak konfetti na diabelskiej paradzie. W uszach słyszał pisk. Długi. Przeciągły. Przytłaczający ból głowy. Nie mógł się go pozbyć. A potem osuwający się piach pod jego stopami. Ziemia zapadała się. Niemal słyszał przeraźliwy szelest ocierających się o siebie kawałków pisaku. .
  Powieki Shaya drgnęły, a usta poruszyły się jak do wymawiania przekleństwa.
"Znów to samo."
  To chwilowe.
  Pochylił się w przód i oparł dłoń na swoim udzie. Czuł jak bezlitosne szpony ściskają jego serce. Uparcie próbował złapać oddech. Obraz wciąż był zamazany. Na jego czoło wstąpiły zimne krople potu.
  Kolor oczu wymordowanego z czerwieni zmienił się w jasno - złotą barwę. Kontrola została przerwana. Yury odzyskał władze nad swoim ciałem.
  Obraz powoli się wyostrzał. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że osuwający się piach nie był jego wymysłem. Mrożąc oczy, pochylony na piaskowym pustkowiem, zauważył miarowo zapadający się piasek.

...................
UŻYCIE MOCY:
Kontrola umysłu (1/3) [została przerwana], odpoczynek {0/4}
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.04.16 18:19  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała

Zły Los wjeżdża.

Coś zagryzło w głowę, coś podrapało, a wnet zaczęło bardzo mocno swędzieć. Ale nawet drapanie nie pomagało. Ale cóż się dziwić? To w końcu Desperacja. Brud, smród i ubóstwo! A kąpiel raz na jakiś czas jednak się przyda. Zwłaszcza teraz.

Yury zaraził się... wszami. Można się ich pozbyć tylko poprzez dokładne umycie ciała z użyciem szamponu. Ponadto po 2 postach wszystkie osoby w twoim otoczeniu również zarażą się wszami.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.05.16 14:31  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Kido z udawanym niewzruszeniem obserwował, jak Karasawa odczytał właściwie mało delikatną aluzję, sięgając po broń i tylko usta wyginające się w coraz większym uśmiechu wskazywały na to, że najemnik dobrze się bawi, chociaż ten optymizm zaraz może znacząco się przyczynić do trwałego albo ostatecznego uszczerbku na zdrowiu przez pryzmat lekceważenia byłego kompana. Zacmokał, gdy jego oku ukazał się najprawdziwszy w świecie topór, który był swego rodzaju rzadkością w pozornie cywilizowanym świecie. Co z tego, że te określenie pasowało do Desperacji jak pięść do nosa? "Koniec świata" w istocie nie miał nic wspólnego z definicją tego słowa, a panujące na nim bezprawie było tego najlepszym z możliwych dowodów i może nawet te określenie, używane przez wojsko, by mieszkańcom trzeciego utopijnego z kolei miasta wmówić, że ich polityka jest jedyna i słuszna, nie było aż tak bardzo oddalone od prawdy. Desperacja była swego rodzaju małym, prywatnym końcem świata dla każdego jej mieszkańca, ale zarazem też początkiem tego, co znacząco wykraczało poza wszelkie pojmowanie. Prawdziwa szkoła przetrwania. Wojskowe szkolenia nie były nawet przedsmakiem tego, co można było na niej doświadczyć.  W oczach Kido już dawno straciły na swojej wartości. Były tylko marnymi próbami przygotowania żołnierzy na najgorsze, które w rzeczywistości nie miały żadnego pokrycia z rzeczywistością.
Przekręcił oczami na słowa wymordowanego, który chyba sugerował, że kiedyś mogli współpracować, stać się partnerami zbrodni doskonałej, ale diabeł tkwi w szczegółach. Kido miał w nosie to, czy spaczona polityka rani uczucia wymordowanych, mieszkańców bezkresu, czy też nie. Nigdy nie rozkładał tego na czynniki pierwsze, ani też głęboko się nad tym nie zastanawiał. W każdym społeczeństwie na przestrzeni wieków istniały nisze, które były tępione przez ogół, acz trudno nazwać w tym wypadku jakichkolwiek Desperatów - zrzeszonych czy też nie - mniejszością narodową. Stanowili większy procent całości.
Tak ci tylko przypominam, że byłeś na dobrej drodze ku temu — wypomniał mu, lecz w jego głosie na próżno było szukać żalu, który wyparował, przepadł niczym deszcz w letnie popołudnie. Kido dawno oswoił się z myślą, że typów pokroju Karasawy trzeba trzymać krótko, a w razie konieczności zainwestować w dobry kaganiec, by utrudnić im poruszenie ustami. Ten osobnik był najprawdopodobniej o parę kroków od odkrycia prawdziwych intencji Araty, a co za tym idzie - stał się potencjalnym zagrożeniem, więc musiał zostać wyeliminowany za wszelką cenę i Yury nigdy z tego tytułu nie miewał wyrzutów sumienia. Przestał się utożsamiać z moralnym kodeksem, gdy pierwszy raz pociągnął za spust w celu spełniania własnych pobudek. Teraz, po pięcioletniej rozłące z szeregami wojska, miał tych razów na koncie tyle, że w końcu przestał liczyć, przyjmując ten fakt z pokorą do świadomości. Może właśnie dlatego bez mrugnięcia powiek uczynił z Takahiro zdrajcę, mydląc oczy społeczeństwu i przy okazji torując sobie drogę do całkowitego odcięcia się od miasta, do którego siłą rzeczy, paradoksalnie powracał.
Prychnął.
Powiedz mi, Karasawa, jak to jest być tym, których kiedyś masowo unieszkodliwiałeś? — zainteresował się, acz poznał stanowisko mężczyzny w tej kwestii kilka ładnych lat temu, gdy ten postanowił niejako współpracować z osobami nierespektowanymi przez dyktatorskie rządy, ale żadna sensowna odpowiedź nie nadeszła i to, czy jej oczekiwał, było kwestią sporną. Liczenie na siebie w końcu było najlepszym rozwiązaniem w miejscu, gdzie nawet pozornie najbliższa osoba może wbić nóż w plecy, ale to nie było teraz jego głównym zmartwieniem
Doigrał się, chyba na amen wysyłając nerwy byłego żołnierza S.SPEC na wakacje. Był to w stanie stwierdzić, kiedy oczy wymordowanego zmieniły swój kolor na nienaturalną czerwień. Jego refleks w tym wypadku okazał się rzeczą zgubną, bo niby zdążył poczynić odpowiednie kroki, by nie dać się wciągnąć zaserwowaną przez mężczyznę zasadzce, ale znalazł się w jej zasięgu. Tląca się w nim świadomość tego ciążyła nad nim, ale z ust nie zgasł uśmiech, a właściwie jego marna kreatura, która teraz imitowała grymas wyrażający swego rodzaju niezadowolenie. Wraz z utratą kontroli nad własnym ciałem, zaciągnął się powietrzem w geście irytacji, żałując, że nie ma w zębach papierosa.
Usatysfakcjonowany? — zapytał po wykonaniu jego polecenia, acz oczywiście nie oznaczało to, że całkowicie poddał się woli Shaya. Spróbował się mu sprzeciwić, w efekcie szamocząc się w plątaninie własnych myśli, poniósł sromotą klęskę.
Teraz najprawdopodobniej nie mógłby sobie wygospodarować żadnej odporności, która pomogłaby mu w jakikolwiek sposób w walce z nieprzyjemnym wrażeniem, że jest kontrolowany, niczym lalka w rękach lalkarza, a na blokadę umysłu nie było go stać, w głównej mierze przez niestabilność, która mu towarzyszyła w postaci dogorywającego osobnika, potocznie zwanego byłym właścicielem tego ciała.
W chwili, kiedy palec znalazł się na spuście, wydarzyła się rzecz, której kompletnie się nie spodziewał - tęczówki Karasawy wróciły do normatywnego koloru, przez co Yury odzyskał swobodę. Ręka z pistoletem została odsunięta od skroni i dla odmiany została wycelowana w potencjalne zagrożenie. Mimo chęci zademonstrowanie ochrypłego śmiechu, ten ugrzązł mu w gardle. Mógł zerkać w oczy śmierci milion razy w swoim życiu, czuć na niej swoje przesiąknięte syberyjskim chłodem oschłe ręce, wciągać do nozdrzy metaliczny zapach wymieszany z stęchlizny, ale to ostatecznie nigdy nie przygotuje go na zanurzenie się w jej objęciach. Może właśnie dlatego w pierwszym odruchu wypuścił ze świstem powietrze, czując pod językiem rozgrzany piasek, który wirował w powietrzu pod wpływem coraz ostrzejszych podmuchów wiatru i wpuścił go do płuc z powrotem, jakby w geście podreperowania napiętych jak struny skrzypiec nerwy, ale nie dość, że otrzymał efekt ujemny od zamierzonego, to znów pojawiła się chęć zapalenia papierosa.
Zazgrzytał ze złości na zębach, w ostatecznym rozrachunku mocniej zaciskając spocone palce na pistolecie, który był najprawdopodobniej jedynym punktem scalającym go z normalnością.
Ty nawet zabić nie umiesz - ani siebie, ani nikogo innego. Aż cud, że jeszcze żyjesz w prawie — odkrzyknął, rzucając wymowne spojrzenie na dodatek w postaci zwierzęcych uszu — nienaruszonym stanie i…
Urwał.
W momencie, gdy poczuł intensywne swędzenie i wolna ręka automatycznie powędrowała w tamtym kierunku w akompaniamencie słów „zabieraj swoje zwierzątka z dala ode mnie”, piasek spod jego stóp usunął się, sprawiając, że stracił grunt pod nogami. Jakby wszystkie plagi egipskie się na nim mściły. Niby powodów ku temu było sporo i jeszcze więcej, acz nie spodziewał się, że zaatakują wszystkie naraz, skutecznie zabijając wcześniej występującą nudę.
Runął w dół, asekurując rękami twarz przed piachem, który niczym arsenał tysięcy maleńkich ostrzy, podrażniał skórę na zdrowej dłoni, pozostawiając gdzieniegdzie wyraźne – mniejsze lub większe - zadrapania. Świszczące powietrze w wyczulonych na dźwięk uszach nie pomogło w skupieniu się i pozbieraniu myśli, które zaatakowały, sprawiając, że już nie tylko charakteryzował go bałagan na głowie, ale też w głowie. Wrażenie, że spadanie przeciąga się w nieskończoność dopełniła pustka, aż w końcu poczuł stały grunt pod nogami, choć te określenie było wątpliwie.
Kurwa — zaklął głośno i siarczyście pod nosem, gdy w końcu przeżył spotkanie pierwszego stopnia z podłożem. Biochemiczna noga zamortyzowała nieco upadek, sprawiając, że ten nie odbył się zbyt dotkliwie na jego ciele, acz nie miał wątpliwości, że pojawią się na niej sińce, by choć na chwilę upamiętnić dzisiejszy dzień, pod subtelnym warunkiem, że wyjdzie z niego cało.
Rozglądnął się dookoła, mrugając powiekami, by przystosować czynne oko do panującego półmroku, który był oświetlany jedynie przez szczątkową wiązkę ledwo widocznego światła. Nawet przez moment zapomniał o tym, że skóra na głowie zaczęła swędzieć nieprzyjemnie, zbyt zaoferowany swoim odkryciem.
Yury, czując się trochę jak odkrywca-amator w beznadziejnie napisanej powieści przygodowej, skonfrontował swoją dłoń z betonową, chropowatą ścianą, a na czole pojawiła się kolejna z serii mało atrakcyjnych zmarszczek.
Co to, do diabła, jest? — zapytał cicho, prawie bezdźwięcznie, ale nikt nie pośpieszył mu z odpowiedzią, więc musiał optymistycznie założyć, że sam trafił do tego dziwnego, przypominającego kanał miejsca, a Shay został na górze.
Gdyby się bliżej temu przyjrzeć, to całkiem logiczne, że teren, w którym się znajdował jeszcze chwilę temu, pełnił w przeszłości rolę miasta, pod którym wybudowano sieć kanałów, by usprawnić jego działanie, ale kto mógł przewidzieć, że akurat dziś, w głównej mierze przez kapryśną, zmienną pogodę Desperacji, podziemne korytarze dadzą znać o swojej obecności?
Jak każdy tunel, tak i ten musiał dokądś prowadzić, jednak Yury nie był do końca przekonany, czy chciał wiedzieć dokąd. W końcu daleko było mu do poszukiwacza przygód, mimo iż w tym swoim prawie czterdziestoletnim życiu miał ich na swoim koncie kilka.


zt [Shay, Yury]

ciąg dalszy >
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.12.16 21:46  •  Wielka czerwona skała - Page 17 Empty Re: Wielka czerwona skała
Była zima…
Albo znajdował się gdzieś w okolicach sławetnej Antarktydy. Sam nie wiedział, jednak psie warunki pogodowe pospołu z dwudniową posiadówą na drętwej imprezie w cyrkowej klatce dawały wiele do myślenia. Skąpe odzienie w postaci podartych, mało wyjściowych ciuchów nie chroniło go wcale, a sytuacji nie poprawiał fakt, że gdzieś głęboko, głęboko w umyśle był jak przerażone, puszczone samopas szczenię. Drżał nie tylko z zimna, ale i z emocji. No bo kto by się nie denerwował dzieląc przez 48 godzin metraż z grubym, gnijącym truchłem niedźwiedzia, którego mało subtelny fetor wgryzał się w nozdrza z czułością radzieckiego czołgu?
Nie brał pod uwagę faktu obniżki temperatury na pustyni w ciągu nocy. Nie respektował faktu złego, chorobowego samopoczucia kruszącego wszelaki, zbędny teraz optymizm. Skulił się, oparłszy plecami o pręty osadzone jak najdalej kupy futra i kiwał w autystycznym odruchu wiedziony potrzebą zrobienia ze sobą czegokolwiek, byleby nie zwariować. Nie rozumiał, co się dookoła niego działo i nie było to dziwne, zważywszy na fakt zupełnej dezorientacji w temacie trafienia w tak odludne miejsce. Jedyne czego był pewien, to że jest daleko od bezpiecznych granic miasta…
Kichnął. Smarknął, ocierając twarz nadgarstkiem i złapał zgięcie palca wskazującego między zęby. Koniuszek wżął się miękko w wyrwę pomiędzy trzonowcami, opuszkiem opierając się o szósty ząb w kolejce. Delikatnym gestem objął skórę palca ustami i zassał, jak to robił zawsze kiedy starał się wymyślić coś konkretnego. Nie zastanawiał się już nad przeszłością – stracił na to dwie doby, nie wymyślił nic, ani nie poprawił swojego położenia. Teraz zastanawiał się raczej nad sposobem sforsowania okutych rozpasłą kłódką drzwi do klatki, które strzegły intymności jego i jego milczącego kompana. Nie miał mu za złe wstrzemięźliwości werbalnej. Zdecydowanie gorzej czułby się, gdyby rozjechany w brzydkim grymasie pysk niedźwiedzia opowiadał mu właśnie radosne bajki na poprawę humoru. Było w tym coś uspokajająco realnego – śmierć była po prostu śmiercią. Nawet nie wdawał się w szczegóły zgonu futrzastego przyjaciela – wyrwa w jego brzuchu musiała mu wystarczyć jako odpowiedź na każde pytanie. Nie miał może wykształcenia medycznego, jednak śmiało mógł stwierdzić, że żadne żywe zwierzę z tak paskudną czarną dziurą na wysokości najważniejszych organów nie mogło pożyć zbyt długo. Skwaszony pomasował się wolną ręką w okolice klatki piersiowej.
Czy jadł…?
Cóż, odpowiedź była o tyle nieprzyjemna, co boleśnie abstrakcyjna. Był tylko człowiekiem, jak to mu się ciągle zdawało. Nie widział własnego odbicia, chociaż był w stanie stwierdzić, że brudny jest jak po zawodach w błocie. Dlatego też, kiedy dnia drugiego bolesny marsz pogrzebowy kiszek dawał mu do wiwatu, z obrzydzeniem równym przerażeniu tym co robił sięgnął tam, gdzie nigdy by się nie spodziewał że sięgnie. Kawałek niedźwiedziego mięsa smakował jak kurczak, dopóki do jego umysłu i żołądka nie dotarło, jaką treścią się odżywia. Soczysty paw powitał swojego kompana sprzed kilku godzin, zaś Sabbath złapał się za gardło, dławiąc żółć w ustach. Piekło.
Teraz znowu głodował. Ileż oddałby za domowy obiad, którego nigdy nie doceniał!
Chciał do mamusi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 17 z 23 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18 ... 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach