Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Nie miał najmniejszego pojęcia, że Shannon ma już plany co do Asterion'a. Widać musiał być bardzo pewny siebie, skoro z góry założył, że ujarzmi Canes'a do tego stopnia, że będzie się go słuchał. Nie będzie to łatwa droga dla ich obu - Ast za wszelką cenę będzie chciał się uwolnić, udowodnić, że jest dużo lepszy od prymitywnego człowieka. Od kogoś, kto potrafi myśleć. Ale nie można mieć mu tego za złe. Wychował się praktycznie sam, więc to i tak cud, ze potrafi coś więcej niż tylko szaleć.
I w żaden sposób nie czuł się zdumiony, kiedy Shane trzymał emocje na wodzy. W zasadzie mógł się tego po nim spodziewać - kolejny, który nie potrafi się bawić. Czy każdy z nich musi być dokładnie taki sam? Czy chociaż raz uda trafić mu się na osobę, która będzie rozumiała jego rządzę krwi?
Często lubisz śnić, marzyć.
Dlatego powinieneś go zabić.
Zabić go dla nas, dla siebie....

Moment dezorientacji był równie szybki, co samo pochwycenie wymordowanego. Triumf opętanego nie trwał zbyt długo, gdyż rudowłosy mężczyzna bardzo szybko wyswobodził się z "więzienia" dzikiego kocura, chwytając go w swoją własną pułapkę. Jednak to nie przerwało tworzących się cieni, które wychodziły z tatuażów Asterion'a. Fala bólu obeszła ciało mężczyzny, kiedy przeciwnik wbił palce w jego ranę, ale to go nie powstrzymało od tego, aby ugościć go uśmiechem pełen dzikości. Nieznajome szepty nie ustępowały, a dzikus był ciekaw, kiedy one przyprawią o irytację i ból głowy mężczyznę.
Nieważne jak bardzo chciałby zapanować nad Asterion'em, on za wszelką cenę będzie się starać, aby do czegoś takiego w ogóle nie doszło. Nigdy nie potrafił sobie wyobrazić jak jest komuś podporządkowany, był wolnym samcem, który lubił znęcać się nad swoimi ofiarami. Lubił mordować i to było jego powołanie. Nie mógł zrozumieć, że ktoś chciał właśnie mu to odebrać dla własnych fanaberii. Czuł się z tą myślą nieswojo i nawet fala bólu, która z początku przyprawiała go o przyjemne dreszcze, przestała go interesować. Ciało było spięte, a on sam przez chwilę czuł się jak sparaliżowany. Musiał chwilę dojrzeć do tego, co się wokół niego zaczęło dziać.
- Czas go zabić, zabić, ZABIĆ.
Nim jednak zdążył do siebie dojść, Shannon zdążył zrobić coś, przed czym Canes chciał za wszelką cenę się wzbronić. Znowu faszerował go tym gównem i choć smak krwi lubił, nie chciał znowu czuć się jak przyćpany. Było to cholernie irytujące, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie potrafił sobie z tym poradzić. Pierwszy raz czuł się tak bezsilny wobec kogoś, przez co doprowadzało go to do szału. Nieznajome cienie zaczęły zbierać się, wręcz otaczać ciało Shane'a. Coraz intensywniej słyszał szepty, które na co dzień towarzyszą Asterion'owi. Być może to był sygnał dla Shannon'a. Był, ponieważ w momencie, kiedy zmusił opętanego do pocałunku, nie potrafił oprzeć się kilku kroplom tak dobrej krwi, co było jasne, że jego chwilowy szał w błyskawicznym tempie nagle się uspokoił, przez co i jego moc zaczęła powoli się rozpraszać, a także nieznajome szepty nagle ucichły.
Czy to nie jest irytujące?
Owszem, jest, ale sam sobie na to pozwalasz Asterionie.
Musisz się nauczyć nad tym panować, inaczej każdy będzie mógł z Tobą robić co tylko będzie chciał.

Warknął cicho do siebie w trakcie pocałunku i udało mu się jeszcze znaleźć resztkę siły na to, aby kopnąć mężczyznę w splot słoneczny, tylko po to, aby go od siebie odsunąć. Zdecydowanie wystarczyło im tego wzajemnego spoufalania się. Shannon mógł mieć już pewność, że Asterionem nie szargają takie emocje jak wcześniej. Z pewnością został zbity z tropu, przez co nawet nie wiadomo, czy będzie potrafił się skupić na tej całej poważnej rozmowie, o której notabene jeszcze nie wiedział.
Spojrzał na niego wściekle, wierzchem nadgarstka ścierając ze swoich warg smak obcego mężczyzny. Podniósł się do siadu, opierając plecy o chłodną ścianę. Nie wiedział, czy tak prymitywne zachowanie będzie potrafił sobie wybaczyć. Że w ogóle pozwolił na coś takiego...
- Nie wkurwiaj mnie nawet - bo prędzej czy później poznasz moją słodką zemstę.
Tak, lubił się mścić, co było widoczne na pierwszy rzut oka.
Nie daj się sprowokować, Asterionie.
Pamiętaj, że zawsze będziemy z Tobą.

Charknął na ziemię flegmą, po czym nagle jego pełen wyrzutów spojrzenie zmieniło się na te spokojne, opanowane. Było to coś nietypowego i gdyby tylko Shane go choć trochę znał, wiedziałby, że to coś niespotykanego.
- Czego ode mnie chcesz? - zwrócił się do niego ze słyszalnym spokojem, obserwując go swoim dzikim spojrzeniem. To właśnie ono nadawało mu tego dzikiego uroku i charakteru.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rudzielec wiercił spojrzeniem w czaszce Canesa, jakby pragnął wyciągnąć z niej najczarniejsze myśli, jednak jakby nie patrząc, one same wypływały z jego tatuaży ukazując własną mroczność oraz nienawiść. Otaczające go szepty przyprawiały o ciarki. Shane podejrzewał, że wielu uległo emocjom jedynie już je słysząc, ale on testował własną cierpliwość. Nie mógł pozwolić, aby buntownicza natura przerośniętego kota zdominowała go. Ponadto, kto tu kogo miał temperować?
Zauważ, że wkurwiłem cię z momentem schwytania cię. Mogę jeszcze bardziej nabić sobie ujemnych punktów? — Uśmiechnął się nikle. Igrał z ogniem, złośliwie podpuszczając go i  dźgając niewidzialnym patykiem między żebra.
Przestań go testować. Wystarczająco sobie igrasz. Nie drocz się z nim, on tego nie rozumie.
Westchnął rozczarowany do własnych myśli. Zdrowy rozsądek dobrze mu podpowiadał. Wyegzekwowanie od Asteriona czegokolwiek będzie nie lada wyzwaniem, a dodatkowe szczucie go,  pogorszy ich marną współpracę. W końcu to Wiwern musiał się z nim użerać. Nie mógł go podrzucić komuś innemu i umyć ręce od brudnej roboty. Sam ściągnął na ich głowy niemały problem i musiał liczyć się z możliwym niepowodzeniem, którego nawet nie dopuszczał do myśli. Był perfekcjonistą i widział w dzikusie potencjał, który jedynie należy dobrze rozhulać, aby buchnął gorącym żarem.
— Czego ode mnie chcesz?
Miałeś umrzeć, jak już nakreśliłem to wcześniej. Odkąd zobaczyłem miejsce twoich zabaw wiedziałem, że doskwiera ci nuda i chęć zabijania. Nie powiesz, że nie — Uniósł jeden kącik ku górze. Zbyt pewnie. — Dlatego mój pojebany pomysł był genialny. Wbrew twojej woli — I jakiejkolwiek — Zwerbowałem cię do organizacji Drug-on — powiedział spokojnie, czekając aż dotrą do Asteriona wypowiedziane słowa. Dał mu chwilę na strawienie niewygodnej prawdy i wybuch wewnętrznej złości, żółci zalewającej usta.
Zanim cokolwiek powiesz, wysłuchaj mnie do końca. To co ci proponuje to nie bycie więźniem, a pełnoprawnym członkiem grupy. Jesteśmy najemnikami, bierzemy zlecenia, często brudną robotę. Zabijamy dla kasy. A jak już wiem, lubisz zabijać. Czemu nie mieć z tego profitów w różnej postaci? Wiem, że się tułasz, nie masz stałego schronienia, dostępu do jedzenia i leków. Tutaj damy ci wszystko. Dostęp do medyków, własny pokój, broń, wyszkolenie, ubrania. Jednak musisz pracować dla nas, z nami. To chyba niewiele za wiele, prawda?—  Sądzisz, że doceni? Shane, przemilczał uwagę na temat strącenia go w odmęty tuneli, w których czaiły się najróżniejsze, krwiożercze bestie, które tylko czekały na świeży kawałek martwego, wymordowanego mięsa.
Zastanów się. Na trzeźwo. I nie radzę sztuczek, tutaj każdy jest wyszkolony na zabójcę. — Leniwie podniósł się z ziemi, obserwując tatuaże na jego rękach. Najwidoczniej uspokoiły się wraz z Asterionem. To dobrze. Może rudzielec będzie miał szansę wyszkolić go i nieco udomowić.
Wrócę do ciebie za parę godzin i określisz mi swoją decyzję — zakomunikował mu, opuszczając cele. Zamknął ją na klucz i zniknął z pola widzenia Canesa. Cichnący stukot kroków po schodach, sugerował, że mężczyzna został sam.

*  *  *

Shane dał mu więcej czasu, niż powiedział. Przetrzymywał go, testował wytrzymałość w ciasnym, brudnym i zawilgoconym miejscu. Na ile brak komfortu mu przeszkadzał, na ile pragnął normalności i na ile było w nim człowieczeństwa. Znaczące drobnostki, które miały zadecydować o losie Canesa.
Pod wieczór Wiwiern zszedł z tacą jedzenia do więźnia. Stanął przy kratach i spojrzał na słabo oświetlony profil mężczyzny. Wydawał się spokojny.
Jedzenie — mruknął.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z początku miał nadzieję, że nieznajome szepty wystraszą mężczyznę, przez co Asterion będzie miał większe pole do popisu. Szybko nadzieja umarła w chwili, kiedy nie udało się sprowokować nimi rudzielca, choć nie chciał wierzyć, że one, te szepty nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Nie zamierzał jednak drążyć tego tematu, pomimo małego rozczarowania zaistniałą sytuacją. Gdyby tylko zaatakował...
Byłoby po nim.
Nawet nie masz pojęcia jak bardzo — rzucił w podłym uśmiechu i mimo spokojnego spojrzenia, ciągle gdzieś w jego oczach tliła się iskierka pogardy i obrzydzenia do tego osobnika. Jednak nie musiał mówić jak bardzo go nienawidzi — z pewnością był tego świadom.
Wiele rzeczy nie rozumiał, a szczególnie ten konkretny moment. Nie rozumiał, dlaczego musi tutaj siedzieć, nie rozumiał, dlaczego chce go wytresować jak rasowego szczeniaka i nie rozumiał, dlaczego musi go tu więzić. Jeśli chciał obudzić w nim jakikolwiek potencjał, to trzymanie go w takim miejscu nie będzie jednym z najlepszych pomysłów. Miał ochotę się śmiać na myśl, że ten tutaj pokładał nadzieję w to, że go wyszkoli. Że będzie z nimi. Był samotnym samcem i nie ma ochoty tego zmieniać. Nie w taki sposób.
Niemniej pomimo tych wszystkich pogard, jakimi żywił do Shannon'a, zamienił się w słuch, wcale nie dlatego, że czuł się osłabiony. Trzeci raz na tą sztuczkę już się nie nabierze. Nie chce być uważany za tego słabego.
Nie umarłbym. A nawet jeśli, zginąłbyś razem ze mną — rzucił, wierząc w to, że jego Zmory zawsze mu pomogą. W końcu nie zawsze je kontroluje. Uniósł kącik ku górze, słysząc o nudzie i o zwerbowaniu, jak i o całej reszcie. Na co on liczy?
Doskwiera mi nuda? W tym momencie na pewno. Boisz się i za każdym razem faszerujesz mnie tym gównem, abym nie mógł nic zrobić. Nic dziwnego, że nazwałeś to, jak to ująłeś, werbunkiem? Tak, to chyba to. Łatwo coś takiego zrobić, kiedy ma się taką moc. I kolegów. Nawet palcem nie kiwnąłeś — rzucił ze słyszalną nudą w głosie. Pozwolił sobie nawet wstać, podpierając się ściany, a gdy czuł się na siłach, aby ustać i zrobić coś więcej, podszedł bliżej Shane'a, stając z nim twarzą twarz. Wyraźnie czuł jego oddech na swojej twarzy, tak samo jak on Asteriona. Był niespokojny, tak jak on cały — Jesteś nudny. Tak samo jak Twoja oferta. Zapewne całe to miejsce ocieka gburowatymi, sztywnymi typami, którzy wywyższają się, bo mają trochę dachu nad głową i, jak to nazywacie, stanowiskiem? Tytułem? Śmieszne. Ty też uważasz się za chuj wie kogo, a jakoś nigdy o Tobie nie słyszałem. Nie chcę się zmienić w kogoś, kogo gardzę całym żołądkiem i wątrobą, czyli w Was - w bandę naiwnych kolesi, którzy są mocni tylko w gębie. Albo w grupie. Szczerze? Wolę tutaj zgnić niż do Was dołączyć — rzucił ze słyszalnym warkotem, spoglądając mu głęboko w oczy. Wcale mu się tu nie podobało. Nie podobała mu się wizja, że będzie musiał dostosowywać się do jakiś zasad - w każdej grupie one są, wiedział to aż za dobrze. Oczywiście nie chciał niczego przemyśleć - rzucił swojego ostatnie słowo w tej sprawie i póki co zmieniać go nie zamierzał.
...tutaj każdy jest wyszkolony na zabójcę.
Zaśmiał się.
Słyszałyście to?
Tak, słyszałyśmy. Co zamierzasz, Asterionie?
Jeszcze nie wiem. Muszę się przespać.
Ale mimo chęci, zasnąć nie potrafił.

* * *

Spodziewając się, że przyjdzie po paru godzinach, zaczynał się tutaj zanudzać, gdy parę godzin zamieniło się w jeszcze paręset dodatkowych minut, to tylko dało mu do myślenia, że nie był słowny. Równie dobrze może oszukać go w tym, co powiedział mu parę chwil wcześniej, jak i również w innych aspektach. Nie ukrywał, że rozmyślał nad jego słowami, co innego mu zostało, kiedy próby ucieknięcia stąd były daremne? Słysząc hałas, nawet nie ruszył się spod ściany, którą bacznie pilnował, opierając się o nią. Cienie Canesa otaczały jego ciało, a rozproszyły się w momencie, gdy Shannon stanął przed kratami celi.
— Nie dotrzymałeś słowa — rzucił, ignorując słowa o jedzeniu, pomimo tego, że czuł doskwierający mu głód. Wydawał się spokojny, ale również i niebezpieczny.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wpatrywał się w niego z nikłym, niebezpiecznym uśmiechem wyrysowanym na wąskich ustach, które szybko ukryły go za maską obojętności i opanowania. Twardy, marmurowy posąg przysłuchiwał się wywodom kotowatego z niemałym rozbawieniem. Zdradzały go tańczące, iskrzące się ogniki w oczach, które jawnie kpiły z mężczyzny.
Nawet nie masz pojęcia jak bardzo
A to jeszcze nie koniec — Nie koniec użerania się ze sobą. Pomimo braku cierpliwości oraz jakichkolwiek zdolność do nauczania, zamierzał twardą ręką przeszkolić młodego Cansesa. W oczach rudzielca miał stać się prawdziwą maszyną do zabijania. Niezdolną do uznawania miłosierdzia. Asterion posiadał duże zadatki, pasujące do zatracenia własnej osobowości na rzecz przelania niewinnej krwi, a Shane nie miał najmniejszych wyrzutów sumienia, aby pchnąć go w tę stronę.
Nie umarłbym. A nawet jeśli, zginąłbyś razem ze mną.
Łudź się dalej — sprostował. Nie zamierzał ciągnąć bezsensownej przepychanki słownej, która miała znaczenie takie, co zeszłoroczny śnieg. Nie interesowało go zdanie Asteriona. Prawdę mówiąc, wcale jego zdanie go nie interesowało. Wiwern posiadał cel, który chciał dopiąć możliwie dostępnymi środkami. Nie zadowalały go połowiczne zwycięstwa, które mogły zakończyć swój żywot w grocie potworów. Pragnął triumfować, utrzeć nosa elitarnej dziesiątce, którą przewyższał w każdym stopniu. W strategicznym również. Asterion był dla niego swoistym wyzwaniem, sprawdzeniem się. Pokładał spore nadzieje, które mogły przybrać gorzki smak. Nie liczył się z porażką, jednak podobną ewentualność brał pod uwagę. Kotowaty mógł okazać się bezużytecznym wymordowanym z ograniczonym rozumem i wolną wolą. Zdziczałych tępaków nie potrzebował pod swoimi skrzydłami. Dawał Cansesowi możliwości, z których on mógł skorzystać, bądź je zupełnie odrzucić.
Doskwiera mi nuda? W tym momencie na pewno. Boisz się i za każdym razem faszerujesz mnie tym gównem, abym nie mógł nic zrobić. Nic dziwnego, że nazwałeś to, jak to ująłeś, werbunkiem? Tak, to chyba to. Łatwo coś takiego zrobić, kiedy ma się taką moc. I kolegów. Nawet palcem nie kiwnąłeś.
Tak, drżę ze strachu — odparł spokojnie, bez krzty emocji w głosie. Był pozbawiony jakiejkolwiek barwy i ciepła. Suchy i szorstki męski tembr, drażnił uszy Canesa. — Mam nadzieję, że czaisz ironię, bo byłoby głupio gdybyś się okazał bezmózgiem — Uśmiechnął się złośliwie, patrząc prosto w ślepia dzikusa. Nie przeszkadzał mu dzielący ich dystans, który zmniejszył się diametralnie w kilka sekund.
Jesteś nudny. Tak samo jak Twoja oferta. Zapewne całe to miejsce ocieka gburowatymi, sztywnymi typami, którzy wywyższają się, bo mają trochę dachu nad głową i, jak to nazywacie, stanowiskiem? Tytułem? Śmieszne. Ty też uważasz się za chuj wie kogo, a jakoś nigdy o Tobie nie słyszałem. Nie chcę się zmienić w kogoś, kogo gardzę całym żołądkiem i wątrobą, czyli w Was — w bandę naiwnych kolesi, którzy są mocni tylko w gębie. Albo w grupie. Szczerze? Wolę tutaj zgnić niż do Was dołączyć
Rozczarował go. Tak cholernie go rozczarował. Nie odgrywając wzroku od Asteriona, pokręcił głową.
I tak oto proszę Państwa wyłonił się idiota roku — parsknął rozbawiony. Spojrzał z pogardą i krztą wyższości na niego, ukazując mu tym samym jego miejsce. Nie miał dla niego za grosz szacunku, nie po szopce jaką odstawiał. — Skończ pierdolić, jak ostatnia pizda i weź się w garść. Masz rację, nadajesz się tylko do gnicia tutaj, tacy słabeusze jak ty, nie powinni w ogóle żyć — Ruszył ku drzwiom. Nie oglądając się za siebie, wyszedł z cel pozostawiając go z własnymi myślami. Nie zamierzał go niańczy i prowadzić za rączkę. Asterion wydawał się dużym chłopcem z dziecięcymi pomysłami. Zastanawiał się jak daleko one go zaprowadzą. Do jakich drzwi zapuka. Czy wybierze piekielną bramę bólu i pasma zagrożenia czy może prostą, szybką śmierć.

* * *


Zszedł do celu, trzymając w dłoniach tacę z jedzeniem. Spojrzał za więźnia, nie potrafiąc się przejąć złamanym słowem.
Mhm. I co zamierzasz zrobić z tym faktem? Potupiesz nóżkami i rozpłaczesz się? Czy może, przywołasz swoje zmory i trochę podziczejesz w klatce? — zapytał znudzony jego zachowaniem. Nie miał nastroju na szarpanie  się ze smarkaczem. — Chuj mnie to obchodzi. A wiesz dlaczego? Bo nie potrafisz racjonalnie myśleć. Możesz stać się silniejszy, być jak maszyna do zabijania. Oferuję ci siłę, narzędzia i trening, a ty ujadasz jak uwięziony pies. To dopiero żałosne. — Pogarda. Tyle jedynie czuł względem tego osobnika. Shane nigdy nie szanował ludzi nie potrafiących korzystać z dobrodziejstw życia. Powinni brać i czerpać garściami, a oni najczęściej odrzucali to w imię bzdurnych wartości, które w końcu umrą zdeptane, tak jak ich właściciele.
Jaka jest twoja odpowiedź
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie był dłużny, jeśli chodziło o spojrzenia, natomiast w słowach mógł być bardziej okrutny i brutalny, jeśli tego chciał. Z drugiej strony dobrze wiedział, jak bardzo irytowali go osoby jego pokroju — uważające, że mają ciągłą rację. Gówno prawda. Czysty fart zaważył nad tym, że dostali coś, czego Asterionowi brakowało od samego początku. Gdyby spojrzeć w jego przeszłość, śmiało można powiedzieć, że jest jednym z najbardziej ucywilizowanych wymordowanych jakich można tu spotkać. I nie miał tutaj na myśli osoby, które wcześniej miały "inne życie". Nie został chorą mutacją genetyczną, urodził się taki i był z tego cholernie dumny. Nic dziwnego, że był zupełnie inny niż cała reszta przedstawicieli jego rasy.
Ohydnie pachnie.
I pewnie jeszcze gorzej smakuje.
Zamierzenia przeszkolenia go na razie były marną próbą — póki się nie zgodzi na podobne traktowanie, nikt nie zmusi go do tego, aby robił to, na co miał ochotę ten mężczyzna. Nieważne jak bardzo mocny był — Canes nigdy nie pozwoli na to, aby ktoś był nad nim. I możliwe, że był na tym punkcie nieco przewrażliwiony. Ale skąd miał pewność, że jeśli teraz się usłucha, to już później będzie tylko gorzej? Tego właśnie się obawiał. Nie zgodzi się na coś podobnego przy takich warunkach. On też miał swój honor i nie mógł sobie wyobrazić ograniczeń. Grupa zawsze nakładała pewne ograniczenia. Tak przynajmniej on myślał. Dlatego od samego początku był sam. Nikogo przy nim nie było. Tylko on.
Zdążył zauważyć, że nieważne co powie, jego słowa zostaną zignorowana, a co najgorzej — zostaną obrócone przeciwko niemu. Nie podobał mu się ten układ, co dał nawet znać wykrzywionym grymasem na twarzy. Ale nic poza tym. Nie potrafił oprzeć się instynktowi, na którym głównie polegał. To on mu podpowiadał, aby odrzucić propozycję rudzielca, ale czy aby na pewno miał tym razem rację? Sam już powoli zaczynał się w tym gubić, a słowa, które wychodziły z ust Wiwerna, przelatywały w tym momencie przez Asteriona jak bańka mydlana. Nie wnosiły nic istotnego, nawet go nie sprowokowały czy rozdrażniły. W zasadzie to go nawet nie słuchał. Był za bardzo skupiony nad tym, o czym myślał.
Masz rację, nadajesz się tylko do gnicia tutaj, tacy słabeusze jak ty, nie powinni w ogóle ż
Uśmiechnął się półgębkiem do siebie.
Nie jestem słaby. Gdybym był, nie marnowałbyś teraz czasu. Myślisz, że Ty pierwszy chcesz mnie mieć? Szkoda tylko, że nie stać Cię na coś więcej — ciężko było powiedzieć, czy to była lekka prowokacja, a może zawód. Po jego minie dało się zauważyć, że nie jest na tyle debilny, na ile uznał go Shane. Jasne, brakowało mu to i owo, ale nie sądził, że należał do tych, którzy całkowicie nie myślą. Po prostu potrzebował...
W końcu nie mam nic do stracenia, nie?
Hah, i tak nikogo ze mną nie ma....

Mimo wszystko ten czas, który tutaj gnił minął wyjątkowo szybko. Doczekał się przyjścia rudzielca, co za tym idzie, że własnie teraz będzie musiał podjąć ostateczną decyzję. Kiedy na niego spojrzał, Asterion był nieco inny niż dnia poprzedniego. Wydawałoby się, aby odrobinę dorósł, jeśli owe słowo dobrze pasuje do jego obecnego stanu. A może po prostu nie chciał pokazywać swojej prawdziwej maski? W końcu niewielka część wiedziała, jaki był naprawdę.
Nic z tych rzeczy. Zagajam tylko. To też uznasz za stopień debilizmu, a może jednak będę na tyle łaskaw doświadczyć Twojego miłosierdzia? — odparł, częstując jego osobę niebezpiecznym uśmiechem. W tej samej chwili również wstał z ziemi, której osobiście miał już serdecznie dosyć. Podszedł do krat cel, stając ponownie z nim twarzą twarz. No może prawie. Założył również na głowę swój kaptur. Uśmiech nadal nie schodził mu z twarzy, a coraz bardziej dało się wyczuć, że był nieco, że coś w nim się zmieniło.
Wiem, co mi oferujesz i mam swoje powody, dla których w taki sposób się zachowuję. Ale wiesz co jest w tym wszystkim zabawnego? Uważasz, że możesz ze mnie zrobić maszynę do zabijania, kiedy już nią jestem — odparł, oblizując wygłodniałe wargi, szczerząc do niego kły w niebezpiecznym uśmiechu. Oczy mu wręcz błyszczały od szaleństwa, które dzisiaj jawnie pokazywał. I nie mógł niestety zaprzeczyć słowom Canesa — głównie był znany z tego, że zabijał. Dużo osób go się bało, ponieważ nie znał granic. Wiele osób oczekiwało, że ich oszczędzi. On nigdy nie oszczędzał, tak samo jak nikt nie oszczędzał jego. Miał niesamowity potencjał, ale mówienie mu, że jest słaby nie było najlepszym pomysłem. Sugerowaniu mu, że generalnie nic nie potrafi było bardzo złym posunięciem.
Możemy pójść na układ. Przystąpię na Twoją propozycję, jeśli mi pokażesz swoją siłę. Jak mnie pokonasz — będę Twój. Jeśli nie, dasz mi spokój i zapomnimy o tym całym zajściu. Tylko nie mów mi, że peniasz. Skoro uważasz mnie za słabiznę, nie będziesz miał problemu mnie pokonać[, czyż nie? — odparł, obdarzając go wyczekującym spojrzeniem. Był ciekaw, jak bardzo zależy mu na nim i do jakiego stopnia był gotów się posunąć, aby go posiąść. Zabawne, gdyby próbował to zrobić tylko i wyłącznie za pomocą słów i dyplomacji. Na pierwszy rzut oka było jasne, że tym sposobem do niego nie dojdzie. Gdyby od razu zaczepił o walkę... Kto wie? Może obeszłaby ich ta cala szopka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Shane postrzegał Asteriona jako nierozumnego wymordowanego. Szalonego, niestabilnego i zbyt pewnego siebie. Widział w nim siebie. Dawnego nieobliczalnego siebie, który nie kontrolował wirusa i uważał, że cały świat należy do niego. Sądził, że posiada niespożytą energię, dzięki karmiącej się agresji i rozlewowi krwi, jaki siał w biokinetycznej formie. Nie widział dla siebie życia z normalnymi ludźmi, ani tym bardziej pracując dla kogokolwiek. Brzydził się każdym wymordowanym, pamiętając o tym co oni mu zrobili. W końcu jednak czas wyleczył rany na tyle, że zasklepiły się do takiego stopnia, że spokorniał. Zrozumiał i przyjął dane mu lekcje.
Skąd możesz wiedzieć co mną kieruje? Może sprowadzam tu potencjalnych kandydatów, niekoniecznie dobrych. Większość z nich dawno stała się obiadem dla naszych pupili — Uśmiechnął się nikle. — Mam nadzieję, że do nich dołączysz, bo strasznie mnie wkurwiasz. — Zaśmiał się.
Przyglądał się mu z uwagą. Faktycznie zaszły w nim jakieś zmiany, jednak nie na tyle widoczne, na ile chciał Shane. Może powinien spuścić nieco z tonu i bardziej edukacyjnie podejść do młodego wymordowanego?
Wypuścił powietrze z ust, uważając, że nie nadaje się na nauczyciela. Najchętniej wcisnąłby go Carmen, jednak ta od początku sprzeciwiła się zabraniu go do Smoczej Góry, dlatego też pozostawał z tym problemem sam. W chuj upierdliwe. Zwłaszcza zważając na irytujący temperament kotowatego. Shane przypuszczał, że pójdzie z nim łatwiej, jednak nieco się pomylił. Nie pokazał swojego zawodu, gdyż typ nie miał o niczym wiedzieć. Rudzielec miał pozostawać dla niego w sferze antypatii i chęci. Przynajmniej takie podejście zdawało mu się być najlepsze, patrząc po swoim przykładzie. Sam trenował pod okiem chuja, którego nie cierpiał, dzięki czemu motywacja osiągnęła najwyższe wyżyny.
Nic z tych rzeczy. Zagajam tylko. To też uznasz za stopień debilizmu, a może jednak będę na tyle łaskaw doświadczyć Twojego miłosierdzia?
Zobaczymy czy na nie zasługujesz — Nie zasługiwał. Nie ma bata. — Jak cię nazywać? Masz jakieś imię? — Wątpił. Najwyżej sam go nazwie.
Ten typ działał mu niesamowicie na nerwy, a Shane coraz bardziej żałował oszczędzenia go. Mógł go wykończyć jak każdego podrzędnego banitę i mieć problem z głowy. Najwidoczniej mało mu ich było, skoro trafił mu się nastolatek w fazie dojrzewania. Ile on by dał, aby cofnąć czas i po prostu skręcić mu kark. Nadal miał ku temu okazję, jednak dane słowo mu nie pozwało postąpić jak śmieć. Może za jakiś czas, bo obecnie nadal nie wyzbył się z siebie wszystkich uczuć.
Jak ty pierdolisz — Przetarł sobie zmęczone powieki. — Rozmowa z tobą jest tak męcząca, jak z niezdecydowaną kobietą. Twój humor zmienia się niczym w kalejdoskopie. Ty jedynie umiesz zabijać. Nie masz nic poza tym. Nie jesteś maszyną, bo zabijasz jak zwierzę. Uważasz, że mnie nie potrzebujesz. Ja równie dobrze ciebie też nie potrzebuję, ale to co proponuję to interesy. Nie wiem czy w ogóle wiesz co to znaczy, skoro tak bardzo upierasz się przy swoim. Możesz wiele zyskać, za niewiele. Więc skąd te fochy? — Przekrzywił głowę w bok i spojrzał na niego z uwagą. Trochę go podpuszczał, trochę chciał zbić z tropu. Pewność siebie Asteriona była nadmiernie męcząca. Zachowywał się niczym napuszony paw, który stroszy swój ogon, sądząc, że parę piór które zostały przy jego kuprze należą do okazałych piękności.
Walka, walka, siła, walka. Każdy chce walki, każdy chce mi dojebać. Co z wami — Zaśmiał się do siebie z parszywej popularności jaką posiadał. — — Niech będzie. Co mi tam, skoro to ma ci zamknąć mordę, to okej — Hojny Shane.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach