Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Miejsce: pieczara w głębi lasu (lasy wkoło Edenu, już poza jego granicami)
Czas: jakieś +/- 400 lat temu
Dramatis personæ: Genesis, Dude

Nie miał pojęcia, jaka Opatrzność nad nim czuwała i dała mu siły by dopełznąć do tej groty. Nie wiedział, czy żołnierze nadal go ścigają, czy stwierdzili że po upadku z takiej wysokości na pewno nie przeżył i że lepiej go zostawić na pastwę jakiejś bestii. A to miała być normalna, rutynowa ‛wizyta’ by dorwać trochę potrzebnych mu składników... zdobył je, pewnie, ale przegapił jakiś patrol i alarm w bazie został wszczęty zanim na dobre się ulotnił. Na szczęście przezornie rozmieścił trochę ładunków by w razie czego zrobić zamieszanie... ale i tak droga ucieczki była tylko w górę, na taras, a potem w dół urwiska i ślizgiem nad przytulonym do owego urwiska lasem.

Oczywiście, że żołnierze nie byli na tyle głupi, by ot tak to zostawić. Wyszkolenia też im nie można było odmówić – jakiś porządny strzelec się trafił, z takiej odległości i przy kiepskim świetle posłać kulkę w skrzydło to było coś. Na jego szczęście pocisk nie trafił w kość czy staw, a jedynie solidnie przejechał po kości promieniowej i wyrwał kilka piór. I normalnie to byłoby nic, draśnięcie... nie w jego wypadku. Ból, jaki go przeszył, sprawił że stracił kontrolę nad lotem i jedynie za sprawą opieki Stwórcy (był tego pewny) nie roztrzaskał się o jakiś pień albo o twardy grunt. Zamiast tego, jego upadek został złagodzony przez gęste poszycie, potem przez cienkie gałęzie... nie mógł zdematerializować skrzydeł, rana mu to uniemożliwiała, ale cudem nic im się więcej nie stało. Wylądował na podmokłym gruncie i przeturlał się spory kawałek, co dodatkowo jeszcze zamortyzowało impet, ale trzaśnięcie kości było aż nazbyt głośne w nagłej ciszy lasu. Szlag... nowa fala bólu ze złamanej ręki wcale nie pomagała w jego sytuacji. Ale... musiał się pozbierać... zabrać stąd... potem sprawdzi czy jego z trudem zdobyte składniki są całe, teraz co innego było ważniejsze... po dłuższym czasie, nie miał pojęcia jakim dokładnie, podniósł się z trudem i powlókł przed siebie, zostawiając dość wyraźny ślad krwi za sobą. Zranione skrzydło krwawiło dość mocno, ale niedługo się powinno zasklepić... plusy regeneracji.

Na wpół przytomny w sumie natrafił na dość przestronną, suchą grotę, najwyraźniej opuszczone leże jakiegoś stwora. Wgramolił się do środka, zwinął ciasno, pilnując by złamanej ręki nie uszkodzić jeszcze bardziej, i zapadł w niespokojny sen. Wyrwany z niego pewnie najpierw zaatakuje, a potem będzie zadawać pytania, ale czego się spodziewać po rannym i półprzytomnym aniele?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kto by pomyślał, że w ciągu jednego dnia dwa anioły wpadną w tarapaty niemalże w tym samym momencie? Na desperackich ziemiach nietrudno było znaleźć się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Konfrontacje z innymi mieszkańcami pustyni zwykle bywały bardzo niebezpieczne, rzadko wychodziło się z nich bez szwanku. Niebezpieczeństwo czaiło się na każdym kroku. Raz atakowali wygłodniali wymordowaniu, którzy byli w stanie zrobić wszystko byleby tylko dostać kawał świeżego mięsa. Kolejnym razem wpadało się na stado zmutowanej zwierzyny, która była równie groźna — o ile nie groźniejsza — co wyżej wspomniani kanibale. A niekiedy okazywało się, że rośliny wokół również okazywały się niebezpieczne i nie można było przebywać w ich otoczeniu. Która z zagrożeń załapało w swoje szpony Dudleya?

Biegł przed siebie, nie odwracając głowy w tył nawet na chwilę. Wolał nie widzieć jak blisko są Ci, którzy go gonili. Rękoma machał mocno na boki, próbując odgarnąć gałęzie, które napotykał na swojej drodze. Oczywiście niektóre z nich i tak zostawiły po sobie ślady na twarzy skrzydlatego, jednak były na tyle niegroźne, że praktycznie w ogóle nie odczuwał żadnego dyskomfortu. Wszystkie przeszkody pokonywał niemalże ze stuprocentową precyzją, bo raz zagapił się na chwilę, przez co zahaczył nogą o wystający korzeń i cudem uniknął upadku. Gdyby przegrał walkę z grawitacją nie byłoby dla niego ratunku, Ci rośli wymordowani za jego plecami na pewno nie byliby litościwi.
Miał świetną kondycję, która w połączeniu z anielską szybkością dawała mu ogromną przewagę, ale nie mógł tak biec w nieskończoność. Doskonale wiedział, że wkrótce na jego drodze może pojawić się kolejne niebezpieczeństwo. Odwrócił się dosłownie na chwilę, bo chciał szybkim ruchem zdjąć z pleców plecak, który przeszkadzał mu w zmaterializowaniu skrzydeł. W tym właśnie momencie popełnił błąd. W jego stronę leciał jakiś przedmiot przypominający roślinę. Niemalże natychmiastowo wywołał u anioła drobne problemy z oddychaniem i ostre pieczenie nosa. Jednak nie przeszkodziło mu to w rozwinięciu skrzydeł. Jęknął przeciągle z bólu, po czym momentalnie wzbił się na niewielką wysokość, strasznie przy tym cherlając. I zniknął. Dość szybko zgubił bandę goniących go kanibali. Kilka razy odwracał się do tyłu, chcąc upewnić się czy aby na pewno zbiegł tej grupce atakujących.
Wylądował na ziemi z hukiem. Uderzył stopami mocno w ziemię, dematerializując skrzydła w tym samym czasie. Złapał się za bolący nos. To coś, którym niedawno podrażniło mu śluzówkę. Oddychanie nosem było dla niego niekomfortowe, piekło go i drapało. W ręce wciąż ściskał ramię plecaka. Nałożył go na siebie, a następnie jego fioletowe ślepia rozpoczęły dokładne oględziny miejsca, w którym się znalazł. Musiał znaleźć miejsce do odpoczynku, to uciekanie nieco go zmęczyło.
Rozejrzał się dookoła. Bez problemu udało mu się zlokalizować jakąś grotę. Od razu ruszył w jej kierunku. Kroki stawiał powoli i ostrożnie, bo nie chciał narobić hałasu. Możliwe, że w ta jaskinia była domem jakiejś zmutowanej bestii, z którą bliskiego spotkania przeżyć nie chciał. Ostrożnie wściubił nos do środka, by dowiedzieć się czy w środku pieczary nie czeka na niego niemiła niespodzianka.
Niemalże od razu dostrzegł leżącą w środku postać. Czarne skrzydła od razu rzuciły mu się w oczy. Anioł? A może wymordowany z kruczymi genami? Miał już obrócić się na pięcie i zniknąć, ale zaatakował go kaszel. Oparł się ręką o pobliską skałę, cherlając przy tym głośno. Możliwe, że dźwięki, które z siebie wydawał mogły obudzić nieznajomego. Ale nie miał siły uciekać. Wciąż kaszlał, a nos nie przestawał go piec. Pomasował go nawet zimnymi palcami, co oczywiście wcale nie pomogło. Nie czekając na zaproszenie wszedł do środka groty, trzymając się blisko wyjścia, by w razie ataku móc uciec.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spał dość niespokojnie, ale na całe szczęście las był w miarę cichy, mógł więc jako tako, powolutku odzyskiwać siły. Skrzydło się wygoiło, przez sen podwinął je bliżej, ale nadal było dobrze widoczne dla wchodzących. Ręka pulsowała nieprzyjemnie, jednak nie było oznak przemieszczenia kości, o tyle dobrze... budził się parę razy by napić się wody, ale poza tym spał.
Po jakimś czasie jednak jego spokój został zaburzony. Odgłos przypominający ni to kasłanie, ni to rzężenie, w kontraście ze względnym spokojem lasu był bardzo ostry i rażący. Do tego lekkie echo pieczary zwielokrotniło te dźwięki, tworząc dość przerażającą kakofonię - zwłaszcza dla kogoś obolałego, rozespanego, i już i tak zestresowanego.
Obudził się momentalnie, odruchowo przyciągając skrzydła do siebie by stworzyły jakąś barierę, siadając chwiejnie i zdrową ręką posyłając w - jak mu się zdawało - okolice źródła hałasu kulę ognia. Niestety nie była tak duża jak by chciał, zmęczenie i rozkojarzenie robiły swoje. Szczęściem prawdziwym dla jego celu był fakt, że półprzytomny niezbyt dobrze celował, pocisk więc przeleciał obok - ale strachu i tak mógł napędzić. Po tym odruchu obronnym nakreślił palcem łuk wkoło siebie, a jego ukochany ogień zareagował od razu, z trzaskiem tworząc nie za wysoką, ale nadal groźną ścianę, by chronić swojego pana. Ranny anioł zamarł, przytulony plecami do ściany, walcząc z nową falą bólu płynącą ze złamanej ręki. Wystraszył nieproszonego gościa? Przegonił go? Jeśli to była jakaś bestia albo mało rozumny Wymordowany, na pewno nie będą próbować szczęścia z ogniem. Ale... niedaleko był Eden... a jeśli to inny anioł?... Genesis sam nie wiedział, czy to lepiej, czy niekoniecznie. Przełknął z trudem i starał się skoncentrować wzrok na wejściu do pieczary.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wydał z siebie gardłowy dźwięk. Próbował zakryć usta dłonią, ale nie nie zrobił tego w porę. Nawet trochę nie stłumił odgłosu, który z siebie wydał. Skierował jedynie twarz w innym kierunku, by jego kaszel nie odbił się o echem o ściany jaskini. Szkoda, że dopiero teraz o tym pomyślał.
Twarz miał jeszcze zwróconą w przeciwnym kierunku i tej ognistej kuli — która miała trafić w niego — z początku nawet nie zauważył. Gdyby nie ciepło, które doszło do niego z prawej strony to nie wiedziałby, że nieznajomy obudził się, a nawet próbował atakować. Pewnie kaszlnąłby kilka razy, a potem uciekł z groty, obawiając się kolejnej konfrontacji z wymordowanym — bo tak, w pierwszej chwili wziął Genesisa za wymordowanego.
Kula przeleciała obok Dudleya, a ten odsunął się gwałtownie w bok, prawie uderzając się tyłem głowy o wystające z tyłu kamienie. W jego oczach można było dostrzec niemałe zdziwienie, a nawet strach. Zmarszczył brwi, nie kryjąc swojego zdumienia. Przeleciał wzrokiem po sylwetce nieznajomego. Chciał coś powiedzieć, już otworzył usta, gdy nagle napadł go kolejny atak kaszlu. Przywarł rękaw bluzy do ust, próbując stłumić swoje cherlanie. Kilka prychnięć spowodowało, że oczy mu się zeszkliły, wyglądał jakby zaraz miały mu pocieknąć łzy.
Niedoczekanie.
Szybkim ruchem przytknął materiał kurtki do fioletowych ślepi. Pomachał głową na boki, a potem skupił się na właścicielu czarnych skrzydeł, przed którym stała już ściana ognistych języków. Dude kiwnął tylko łbem, zamyślając się na chwilę. Próbował domyślić się z kim właściwie ma do czynienia. Z jednej strony czarne skrzydła wskazywały na krucze geny, ale z drugiej strony wymordowani nie potrafili władać żywiołami. Krótka obserwacja pozwoliła mu dostrzec delikatne rysy twarzy mężczyzny, a to z kolei wskazywało na anielską nieskazitelność.
Uniósł delikatnie dłoń, wyciągając ją przed siebie. Rozwarł ją powoli, by następnie wystrzelić ciągłym strumieniem wody w ognistą ścianę nieznajomego. Oczywiście ciecz pozwoliła skrzydlatemu w większym stopniu pozbyć się „bariery”. Na twarz fioletowookiego wkradł się delikatny uśmiech.
Jesteś aniołem — zaryzykował, rzucając tym zdaniem jakby miało być jakimś oskarżeniem. Powstrzymał prychnięcie. Nie zakaszlał, tym razem udało mu się to stłumić. — Nie chcę Ci zrobić krzywdy — dodał pospiesznie, jakby obawiał się tego, że może zostać zaatakowany płomieniem ponownie. Nie chciał przeżyć bliskiego spotkania z ogniem, nawet jeśli miał możliwość obrony.
Opuścił dłoń, na znak, że nie ma zamiaru strzelać kolejnym strumieniem wodnym. Domyślał się, że nieznajomy prawdopodobnie jest ranny, w końcu skrzydlaci zwykle nie obnosili się ze swoimi skrzydłami i dematerializowali je. Anioły nie miały łatwo, zwłaszcza na ziemiach desperackich, na których aż się roiło od niebezpieczeństw, nie wspominając już o choróbskach, których mogli się nabawić.
Wyglądasz jak trup — rzucił zachrypniętym głosem. — Gdyby nie ogień i Twoja buźka... to wziąłbym Cię za wymordowanego. — nadal nie był całkowicie pewny czy naprzeciwko stoi anioł, ale mimo wszystko dalej pociągnął swoją wypowiedź.
Stał bez ruchu, wciąż nie ruszył w żadnym kierunku. Obawiał się? Możliwe. Stał niemalże przy samym wejściu, tutaj był bezpieczniejszy, a tak przynajmniej mu się wydawało.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Starał się cokolwiek dostrzec pomiędzy płomieniami, tańczące światłocienie mu tego nie ułatwiały, ale zdołał dojrzeć że intruz nie uciekł na widok ściany ognia. A zatem ktoś rozumniejszy... tylko kto? Człowiek? Bardziej panujący nad sobą Wymordowany?... anioł?...
Z jednej strony, ta ostatnia opcja była dość pożądana - może to będzie jakiś skrzydlaty, który nie odtrąci go z miejsca przez kolor jego piór i zaoferuje mu pomoc. Ale z drugiej strony... mógł to być jeden z tych, którzy uważali że wszystkich odszczepieńców należy poddać pod sąd i ukarać przykładnie za ich przewiny. Z takimi na całe szczęście się jeszcze nie zetknął, ale to była raczej kwestia czasu. Czekał więc na coś, co by mu zdradziło tożsamość nieznajomego i pozwoliło na przygotowanie się na ewentualną dalszą obronę czy atak... ucieczka była niemożliwa, intruz stał przy wejściu do pieczary więc odcinał mu drogę na zewnątrz.
Przełknął z lekkim trudem, kiedy cisza się przeciągała. Ale potem... szarpnął się odruchowo w tył, przyciskając bardziej do ściany, kiedy jego ognie zostały zalane wodą... tryskającą z dłoni nieznajomego. Nie zgasły kompletnie, więc widział co się dzieje w pieczarze, ale jego metoda obrony była wyraźnie na przegranej pozycji. Szlag by to...
Potrząsnął lekko głową, by odgonić napływające znużenie, i szybko pozbierał fakty. Intruz nie był agresywny, nie uciekł od razu przed ogniem, wyglądało na to że władał wodą... anioł? Genesis zmrużył lekko oczy, podtrzymując pełgające płomyki by zachować oświetlenie pieczary, i skupił się na tym co mówi intruz. Nie chciał mu zrobić krzywdy... w sumie, jeśli nadal nie zaatakował rannego skrzydlatego - zdecydowanie łatwej ofiary, w dodatku przypartej do ściany - to być może mówił prawdę. Na wzmiankę o swoim wyglądzie parsknął cicho, odruchowo. Taaa...
- Jakbyś spadł z wysokości kilkunastu metrów przez gałęzie i listowie, a potem zaliczył twarde lądowanie, to też byś nie wyglądał jak mistrz wybiegu - odciął się cicho, ale słyszalnie, z wyraźnym zmęczeniem i cieniem bólu w głosie. Ręka pulsowała coraz bardziej nieprzyjemnie, sam nie da rady sobie jej zabezpieczyć przed przesunięciem jakimś, a jeśli wywiąże się walka... nie, wolał nie walczyć, jeśli będzie taka możliwość.
- A ty? Sądząc po metodzie, którą ugasiłeś moją metodę obrony, też jesteś jednym ze skrzydlatych - w zawoalowany sposób potwierdził tutaj, że jest aniołem. I tak już przecież intruz to podejrzewał, czemu dał dowód w swoich słowach. No... i co teraz? Jak zareaguje? W końcu jego czarne jak noc skrzydła nadal były widoczne, jeszcze ich nie mógł zdematerializować...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niby poczuł się, jakby był na wygranej pozycji. Próbę sił żywiołów zdecydowanie wygrał, a przynajmniej takie miał wrażenie. Naturalne jest, że to woda kontruje ogień. Mimo wszystko nie zamierzał lekceważyć nieznajomego. Ile to razy postanowił olać kogoś, uznając go za mało niebezpiecznego... gdzie później okazywało się, że jest naprawdę groźnym przeciwnikiem. W Desperacji prawie każdy miał jakiegoś asa w rękawie. Asa albo kilka asów.
Powoli przestawał kaszleć, a do oczu nie napływały mu już łzy. Wciąż mrugał energicznie swoimi fioletowymi ślepiami, przełykał głośno ślinę i kilka razy nawet odchrząknął, zakrywając usta prawą dłonią, z której przed chwilą cisnął strumieniem wody. Oblizał spierzchnięte wargi, by następnie przelecieć po nich dwoma palcami — wskazującym i środkowym. Wzrok wciąż miał wbity w sylwetkę mężczyzny. Kątem oka spoglądał na barwę jego skrzydeł, wciąż zastanawiając się nad tym jakiej właściwie rasy jest ten osobnik. Bo jakby nie patrzeć wciąż tego nie wiedział.
Słysząc jego słowa zmarszczył brwi i zmrużył odrobinę oczy. Zlustrował dokładniej jego ciało, jakby chciał ocenić jego stan. Kiwnął tylko głową, wciąż świdrując go spojrzeniem.
To wyjaśnia dlaczego nie zdematerializowałeś skrzydeł... — powiedział, pozwalając wyjść swoim myślom z głowy. Musiały być złamane albo bardzo dotkliwie zranione, skoro nie mógł ich „schować”. Dudleya nawet zaciekawiło to, co się nieznajomemu stało. To była chyba jakaś anielska więź, która nakazywała mu wyciągnąć pomocną dłoń. — Nie musisz wyglądać jak mistrz wybiegu, w tutejszych terenach nikt tak nie wygląda — dodał, jakby te słowa miały dodać mu otuchy. Ta, jeszcze brakowało tylko jakiegoś wymuszonego pokrzepiającego uśmiechu i przyjacielskiego ściśnięcia za ramię. Na szczęście obszedł się bez tego.
Z początku powątpiewałem w Twoją anielskość, bo zmyliła mnie barwa Twoich skrzydeł. Brałem Cię za wymordowanego z kruczymi genami — wyjaśnił, nie potwierdzając tego, że również jest skrzydlatym. Dopiero po chwili namysłu postanowił dodać. — Tak, też jestem aniołem. — nie miał zamiaru zaprzeczać, nie musiał się z tą informacją kryć, w końcu stał przed nim ranny skrzydlaty, który raczej również nie chciał wyrządzić mu żadnej krzywdy.
Co się dokładnie stało? Obstawiam, że Twój skok nie był próbą samobójczą... — rzekł pół żartem, pół serio, ale zdecydował się posłać Genesisowi delikatny uśmiech. Ba, nawet postąpił krok w jego stronę. Dłonie miał otwarte, jakby chciał pokazać, że nie ma złych zamiarów. Chciał mu tylko pomóc.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Od dnia 17 marca macie tydzień czasu na napisanie pierwszego posta. Jeśli po tym czasie post nie pojawi się, wątek ląduje z powrotem w archiwum.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Parsknął tylko cicho na słowa drugiego skrzydlatego. Tak, na Desperacji nikt nie wyglądał jak jakiś model prosto z wybiegu... niektórzy by się na wybieg nadawali, ale na pokazy osobliwości, jeśli już. Uniósł powoli zdrową rękę, tak by jego towarzysz widział co robi, i przekierował płomyki jeszcze pełgające na linii jego tarczy w jedno miejsce w jeszcze suchej części groty, tak by stworzyły pojedynczy, jaśniejszy i cieplejszy ogień. Na razie jeszcze go utrzyma siłą woli, ale potem jakiś opał będzie konieczny.
Zmiana siły oświetlenia sprawiła, że lepiej widział swojego rozmówcę, jak i mógł być przez niego lepiej widziany. Zmienił nieco pozycję pod ścianą, rozluźniając się widocznie i przyciągając skrzydła do siebie. Powiedzieć mu?... czemu nie? Nie wydawał się zainteresowany wyrządzeniem mu krzywdy - nawet widząc kolor jego upierzenia. Była nadzieja.
- To nieco dłuższa historia, usiądź jak chcesz. Nie zrobię ci krzywdy, jeśli ty mnie nie zaatakujesz - dodał z cieniem humoru, przebijającym spod zmęczenia i bólu w jego głosie. Ręka rwała dość mocno, miał nadzieję że jej nie uszkodził jakoś dodatkowo swoimi gwałtownymi ruchami. - I dobrze obstawiasz. Odwiedziłem okoliczny posterunek wojska, ten na skraju klifu nad lasami, żeby zdobyć materiały, potrzebne mi do mojej pracy. Wszystko szło dobrze, ale jakimś cudem przegapiłem jakiś patrol, no i znaleźli uśpionych kumpli. Ledwo zdążyłem spakować swoje łupy nim rozwył się alarm...
Sięgnął zdrową ręką do swojej torby, na oślep sprawdzając stan materiałów. O Stwórco... wszystko ocalało. Dzisiaj naprawdę jego Ojciec nad nim czuwał - tyle szczęścia w takich okolicznościach? To nie mógł być przypadek. Uśmiechnął się blado i posłał krótką modlitwę w eter, nim wrócił uwagą do słuchającego szarowłosego.
- Przepraszam, musiałem sprawdzić czy wszystko ocalało. Dzięki Stwórcy, tak... ale wracając - przegapiłem patrol i musiałem zwiewać na dach głównego budynku. Wcześniej podłożyłem w kluczowe miejsca trochę ładunków, więc wybuchy rozproszyły wojskowych, ale i tak innej drogi ucieczki niż z dachu nie było. Zdążyłem skoczyć i lotem szybowym przemieścić się nad gęstwinę leśną, ale mieli dobrego snajpera. Kula zdrowo mnie zadrasnęła, straciłem kontrolę nad skrzydłami i lotem... i spadłem - wzruszył lekko ramionami. - Wyłgałem się tylko tym draśnięciem, złamaną ręką, i pewnie masą sińców. Gdyby nie to, że to niemożliwe, powiedziałbym że mój Stróż nade mną czuwał... - znowu się blado uśmiechnął.
- A ciebie co przyniosło w te gęstwiny? Raczej wątpię, byś wybrał się ot tak na nocny spacer z Edenu aż tutaj... - zawiesił lekko głos. On powiedział szarowłosemu aniołowi prawdę, i to bez zbędnego tajenia informacji. Czy otrzyma równe zaufanie z powrotem?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W gruncie rzeczy to na desperackich terenach rzadko widywało się osoby w pełni zdrowe, bez jakichkolwiek schorzeń i ran. Warunki życia na pustyni były naprawdę bardzo trudne, więc nic dziwnego, że większość desperatów łapało wszelkiego rodzaju choróbska. Obrażeń można było nabawić się wszędzie, przeważająca część tego popieprzonego „społeczeństwa” lubiła rozwiązywać problemy pięściami i nierzadko dochodziło nawet do zabójstw z byle jakiego, błahego powodu. Dokąd zmierzał ten chory świat? Ku końcowi?
Dudley miał wrażenie, że w Desperacji pojawiało się coraz więcej skrzydlatych. Czyżby nudziło im się to na pozór idealne życie w raju, którym był Eden? A może zaczęła nimi kierować zwykła, ludzka ciekawość? A może po prostu kierowali się na pustynię, próbując szerzyć dobro, bo w końcu z tego powodu zostali zesłani na ziemię, prawda? Ale oni też nie mieli łatwo, można by rzecz, że czasami byli traktowani nawet dużo gorzej niż ogół.
Uważnie przyglądał się temu, co właściciel czarnego pierza robi z ogniem. W jego głowie wciąż paliła się pomarańczowa lampka ostrzegawcza, która wymuszała w nim zachowanie bezpiecznego dystansu, mimo że to właśnie fioletowooki miał lepszą pozycję — był bliżej wyjścia i jego żywioł wygrywał. W każdej chwili mógł zbiec, gdyby jednak okazało się, że nieznajomy ma jednak zupełnie inne intencje.
Ogień oświetlił ich twarze na tyle, że teraz bez problemu mogli się dostrzec. Nie musieli specjalnie wytężać wzroku i przemęczać oczu. Zwłaszcza Dude, który nie tak dawno był bliski płaczu, przez jakąś dziwną roślinę, która wywołała u niego niemalże łzotok.
Nie atakuję swoich, ogólnie unikam przemocy. — Nie kłamał, bo mimo tego, że nie był idealnym aniołem, to od jakiegokolwiek rodzaju konfrontacji i walk raczej stronił. Anielskie odruchy odzywały się w nim bardzo często, szczególnie gdy jego oczy dostrzegały cierpienie innego skrzydlatego. Wtedy nie liczyło się nic więcej, tylko pomoc poszkodowanemu. Podobnie działał w stosunku do swoich podopiecznych, których zawsze wspierał. — Masz niesamowite szczęście. — Jedno, mało skomplikowane zdanie wystarczyło, by wszystko dobrze podsumować. Wojska należało unikać, ale nie miał zamiaru mu tego tłumaczyć, mężczyzna wyglądał na ogarniętego, z pewnością widział jakie niebezpieczeństwa czyhały na niego w Desperacji.
„Przepraszam, musiałem sprawdzić czy (...)”
Jasne, nie musisz się tłumaczyć — odparł, choć wzrokiem śledził jego dłonie, w razie gdyby nieznajomy chciał sięgnąć po jakąś broń. Przezorny zawsze ubezpieczony, w tych parszywych czasach trzeba było być ostrożnym nawet w stosunku do swych pobratymców, bo niektórzy zstąpili na złą ścieżkę, a ich do tej pory czyste serca zostały splamione grzechem. — To wszystko brzmi jak scenariusz dobrego filmu akcji. — zaśmiał się wesoło, machnąwszy ręką, jakby tym drobnym gestem miał go jakoś pocieszyć, podnieść na duchu. Wiedział, że ranny właśnie tego potrzebował w tej chwili. Potrzebował kogoś, kto mógłby mu bezinteresownie pomóc, z kim mógłby po prostu porozmawiać.
„A ciebie co przyniosło w te gęstwiny?”
Możesz wierzyć lub nie, ale goniła mnie banda wygłodniałych wymordowanych, dostałem czymś w twarz, przez co prawie popłakałem się jak dzieciak. Cudem uniknąłem bliższego spotkania z ich ostrymi jak brzytwa zębiskami. — Wzdrygnął na samą myśl o niemiłym zdarzeniu, które nie tak dawno go dotknęło. — Nie jestem z Edenu, mieszkam w Desperacji. Pilnuję tu swojego podopiecznego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Film akcji? Tak, można to tak nazwać... - skinął lekko głową, uśmiechając się nieco szerzej do płowowłosego anioła. Poruszył się ponownie, bo złamana ręka nadal mu poważnie doskwierała. Nie bardzo chciał jednak tak od razu, wprost, pytać towarzysza rozmowy czy jakoś zna się na pierwszej pomocy, czy mógłby mu pomóc usztywnić rękę tak by kości się nie poprzesuwały... jeszcze nie. Spróbował rozprostować zranione skrzydło i syknął od razu. Aż... draśnięcie już się wygoiło, ale nadal cała puchata kończyna była obolała, więc nici z dematerializacji. No nic... jakoś przetrwa.
Słuchał opowieści skrzydlatego z uwagą, może nie była tak długa i szczegółowa jak jego, ale mimo to też nie można było powiedzieć by była nudna. - Dostałeś czymś w oczy? Co to było? Jakiś proszek? Płyn jakiś? - tym się zainteresował przede wszystkim. Jakiś środek chemiczny? Coś naturalnego? Chyba miał składniki przy użyciu których i odrobiny wody mógłby przygotować roztwór do przemycia podrażnionych oczu, ale aby to zadziałało porządnie, musiał wiedzieć nieco więcej. Na pyłki kwiatów bowiem trzeba było czegoś innego, na pył z podłoża jeszcze czegoś innego, nie mówiąc o płynnych środkach chemicznych... tylko że do swoich 'czarów' będzie potrzebował w miarę sprawnych obu rąk. Albo pomocnika.
- Ach, Stróż... zawsze was podziwiałem w pewnym stopniu, mieć cierpliwość opiekować się ludźmi, którzy przeważnie w ogóle nie chcieli słuchać waszych podszeptów... - oczywiście, dla niego Stróżowanie w osobie własnej było czymś nowym. Przyzwyczajony był przez te milenia że aniołowie mogli jedynie w sny lub do podświadomości sączyć słowa nauki, wsparcia, karcenia...  - Teraz macie możliwość stosowania bardziej... drastycznych... metod jeśli zajdzie potrzeba, ale i tak to bardzo wymagający obowiązek. Ja bym sobie nie poradził. Za mało cierpliwości mam do takich rzeczy - pokręcił lekko głową z małym, tęsknym uśmiechem. Co poradzić? Wspominał Niebo... i Eden, ten prawdziwy, doskonały ogród Stwórcy, nie tę kopię stworzoną na Ziemi.
- ... merde. My tu gadu gadu a grzeczność nakazywałaby się przedstawić, zwłaszcza że już ustaliliśmy iż jeden drugiemu raczej krzywdy nie zrobi - ostrożnie przesunął złamaną rękę tak, by nie opierała się boleśnie o udo, i wyciągnął zdrową dłoń do drugiego anioła. - Jestem Genesis. Shalom aleikhem - dodał po hebrajsku frazę, która przez setki lat w różnych postaciach była używana przez wyznawców różnych wersji Słowa Stwórcy. On zawsze preferował tę najwcześniejszą, tak jakoś - w pełni niosła znaczenie życzenia, by pokój był z osobą pozdrawianą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Film, w którym grasz jedną z głównych ról, a każdy doskonale wie, że pierwszoplanowi bohaterowie nie umierają bez powodu. — Uśmiech, choć delikatny to wciąż nie schodził z jego ust. Wydawać by się mogło, że jest zadowolony ze swojego trafnego porównania. Cała sytuacja naprawdę mogła przypominać jakiś dobry film akcji, a oni, grali w nim te najważniejsze role.
Mina mu zrzedła dopiero w momencie, w którym twarz czarnoskrzydłego wykrzywiła się w grymasie bólu. Upadek z wysokości zostawił na jego ciele mnogą liczbę śladów i obrażeń, które z pewnością potrzebowały, by jakiś medyk się im przyjrzał. I Dudley był gotów mu pomóc, choć sam znał jedynie podstawy pierwszej pomocy i nigdy nie zajmował się poważnymi przypadkami, dlatego gdzieś w głębi miał nadzieję, że skrzydlaty, którego spotkał nie okaże się tym trudnym, niecodziennym przypadkiem.
„Dostałeś czymś w oczy?”
Kiwnął głową, mrugając energicznie fioletowymi ślepiami, jakby chciał ostatni raz sprawdzić, czy wszystko z nimi w porządku.
Sam do końca nie wiem co to było, ale wydaje mi się, że to była jakaś roślina, z którą nigdy wcześniej nie miałem styczności. Musiała wydzielić jakiś pył, który wraz z ziemią bardzo łatwo dostał się do moich oczu. Od razu zaczęły mnie mocno szczypać i mimowolnie zacząłem płakać — scharateryzował pokrótce to, czym dostał w twarz, zamieszczając w swojej wypowiedzi jedynie szczegóły, chcąc uniknąć rozbudowanej wypowiedzi. Nie miał zamiaru zanudzić swojego rozmówcy, choć ten wydawał się być nawet zainteresowany. — Ale już mi przeszło. Oczy przestały mi łzawić, a ten lekki dyskomfort z pewnością również da za wygraną. Nie może mi towarzyszyć wiecznie, łzy i tak pozbyły się dużej ilości tego... czegoś. — Był pewny, że już mu przechodziło, ale doceniał troskę ze strony nieznajomego. W Desperacji bardzo rzadko zdarzało się, by osoba, którą się spotkało wykazywała jakiekolwiek chęci pomocy i nie rzucała się o wszystko z ryjem. Trafił swój na swego.
Stróżowie chyba mają to do siebie, że zawsze pojawiają się w miejscach, w których ktoś potrzebuje pomocy. — Uśmiechnął się szerzej, mrugając przy tym prawym okiem. — Albo po prostu tutaj wszyscy potrzebują pomocy. — Ta opcja była równie prawdopodobna co ta z tym nagłym, niespodziewanym pojawianiem się skrzydlatych w miejscach, w których ktoś potrzebował ratunku. Tak więc oto i był, zwarty i gotowy do wsparcia swojego „brata”.
Uwierz mi, że moja cierpliwość też ma swoje granice, które niektórym już dawno udało się przekroczyć. Ale staram się. — Kiwnął jedynie głową, nie chcąc bardziej rozwijać tego tematu, bo podjęcie go wcale nie było takie łatwe. Musiałby zacząć opowiadać o sobie, a w dalszym ciągu wolał byś nieco bardziej ostrożny. Ile to razy okazywało się, że nawet ranny, który robił świetne, pierwsze wrażenie okazywał się być chorym na umyśle psychopatą...
„(...) Genesis.”
Ostrożnie wyciągną również swoją rękę w jego kierunku, by chwilę później delikatnie pochwycić za jego dłoń.
Dudley, choć zwykle wołają na mnie Dude. — Nie przyznał się, że nie zrozumiał hebrajskiej kwestii. Robił dobrą minę do złej gry. — Chcesz żebym Cię opatrzył? — Ta szybka, celowa zmiana tematu. Ach, cudowna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach